Stella Maris w Camogli
Agnieszka Poczyńska-ArnoldiOd najdawniejszych czasów przewodniczkami żeglarzy były gwiazdy. Szczególną czcią otaczano najjaśniejszą z nich – Wenus. W średniowieczu z planetą tą poczęto utożsamiać postać matki Jezusa i wtedy to narodził się kult Stella Maris – Maryi Wspomożycielki Ludzi Morza. W zależności od lokalnych tradycji przyjmuje on różne formy. W Camogli, urokliwym miasteczku w okolicach Genui, orędowniczką marynarzy jest Madonna del Boschetto, patronka tutejszego sanktuarium.
Brzeg to początek i koniec.
Kto wyrusza w nieznane wierzy, że powróci, nie tracąc z oczu jaśniejącej na niebie gwiazdy.
Szarą kamienistą riwierę okala amfiteatr smukłych kamienic. U ich podnóża lazurowy bezkres. Sierpniowe słońce jak wielka pomarańcza chyli się ku zachodowi. Na liguryjskiej plaży panuje gwar i ogólne poruszenie. Od późnego popołudnia nadciągają tu rzesze miejscowych i turystów. Wybrańcom udaje się przysiąść na leżakach, pozostali rozkładają ręczniki i słomiane maty. Paski wolnej przestrzeni zajmują torby z prowiantem, pobrzękują butelki białego wina. Na stole zaimprowizowanym na desce surfingowej ktoś ustawia słone tarty, blachy pizzy i focacci. Jest swojsko i radośnie. Wszyscy czekają na doroczny nadmorski piknik. Ta ludyczna biesiada to jednak tylko część trwającego tu od samego rana święta Gwiazdy Morza.
Opiekunka Rybaków i Marynarzy
Od najdawniejszych czasów przewodniczkami żeglarzy były gwiazdy. Szczególną czcią otaczano najjaśniejszą z nich – Wenus. W średniowieczu z planetą tą poczęto utożsamiać postać matki Jezusa i wtedy to narodził się kult Stella Maris – Maryi Wspomożycielki Ludzi Morza. W zależności od lokalnych tradycji przyjmuje on różne formy. W Camogli, urokliwym miasteczku w okolicach Genui, orędowniczką marynarzy jest Madonna del Boschetto, patronka tutejszego sanktuarium.
Dom żon
Camogli ma za sobą dzieje pełne wzlotów i upadków. W XIX wieku z rybackiej osady przekształciło się w “miasto tysiąca białych żaglowców”. Flota frachtowców należących do tutejszych obywateli transportowała towary po całym świecie. Na handlu morskim można było się wzbogacić, ale także wszystko stracić. Na żeglarzy czyhały nawałnice, piraci i tropikalne choroby. Nawet zwykłe niedopatrzenie na pokładzie groziło nieszczęściem. Ładunki węgla należało nieustannie polewać wodą – w przeciwnym razie dochodziło do pożaru. Wówczas marynarze przestawali przeklinać i błagali o ratunek Madonnę z Boschetto. O jej cudownym wstawiennictwie świadczą zgromadzone w camoglijskim sanktuarium obrazy ex voto – naiwne, ale poparte szczerą wiarą, opiewające cudowne ocalenia.
W czasach, gdy rejsy potrafiły trwać latami, niełatwa była dola pozostających na lądzie kobiet. Większą część życia spędzały bez mężów, wychowując spłodzone w czasie ich krótkich pobytów potomstwo i opiekując się starcami. O miejscach pobytu swoich mężczyzn dowiadywały się z ostatniej strony genueńskiego dziennika “Corriere Mercantile”. Toponim Camogli pochodzi ponoć od określenia casa delle mogli i oznacza dosłownie ‘dom żon’. Z rozłąki, samotności i niepewności losu uzależnionego od kaprysów morza bierze się też prawdopodobnie typowa dla camoglijskiej osobowości introwertyczność i oschłość.
Rybacki etos
Twardość charakteru cechuje również tutejszych rybaków zamieszkująych od wieków okolice Punta Chiappa – skalistego cypla przylegającego do Camogli, gdzie bytowanie od zawsze związane było z połowami. Grubsze sztuki przeznaczano na sprzedaż, żywiąc się jedynie drobnicą. Lokalna kuchnia jest więc uboga, oparta głównie na… zielonych warzywach. W okresach sztormów lub posuchy zwracano się o pomoc do Madonny i błogosławiono morze oprawną w złoto czaszką świętego Prospera, który poniósł w tej okolicy męczeńską śmierć. To właśnie w Punta Chiappa narodził się kult Stella Maris, a także rytuał puszczania lampek na morze. Początkowo był to zwyczaj tutejszych rybaków, jednak na początku zeszłego wieku przekształcił się w prawdziwe święto, obchodzone odtąd z typowo włoską pompą i zadęciem.
Procesja łodzi
Co roku w pierwszą niedzielę sierpnia wyruszała z Camogli procesja kutrów, czółen i barek przybranych kolorowymi chorągiewkami. Na ich pokładzie – ksiądz proboszcz, burmistrz, orkiestra dęta i mieszkańcy miasteczka. Orszakowi towarzyszył holownik tryskający wodą na wysokość kilku metrów. Wszyscy płynęli do Punta Chiappa na mszę odprawianą na przybrzeżnych skałach przy niewielkim kamiennym ołtarzu Gwiazdy Morza. Pewnego razu w tłoczącej się ciżbie doszło do krępującego zdarzenia. Surowa zakonnica z miejscowego sierocińca, wsiadając na statek po uginającej się desce, straciła równowagę i wpadła do wody. Nikt nie śmiał wykrztusić słowa, wszystkim jednak przemknęła ta sama myśl: Pan Bóg wie co robi!… Dziś w paradzie łodzi nie uczestniczy już cała ludność Camogli. Prawdziwych rybaków pozostało niewielu – połów mało komu się opłaca, a przyjezdni wolą obserwować procesję, wygrzewając się na brzegu. Święto straciło nieco swój wymiar duchowy. Coraz częściej to nie msza jest głównym punktem uroczystości, ale wieczorny piknik. Sytym i pewnym jutra plażowiczom dawna religijność wydaje się infantylna, a rytuały nie służą już dziś obłaskawianiu nieprzewidywalnej rzeczywistości.
Spektakl świateł
Na brzegu tłum i harmider. Matki wypatrują w ciemnościach przepychających się w tłumie dzieciaków. Każdy chce wypuścić na morze swoją własną lampkę. Bywa, że jakiś ociekający wodą malec wdepnie w talerz biesiadujących. Ktoś żartuje, ktoś snuje morskie opowieści, wspomina nieoczekiwane spotkanie z ogromnym jak torpeda tuńczykiem. Za chwilę w oparach czerwonego dymu i przy dźwiękach wygrywanych na wielkiej muszli przepłynie U Dragun – eklektyczna łódź stylizowana na piracką fregatę. Jej pojawienie się wzbudzi szczenięcy entuzjazm i podziw dla prężących muskuły wioślarzy. We wrzawie trudno usłyszeć własne myśli, w końcu jednak przychodzi moment wyciszenia i zadumy. Przybrzeżne wody rozświetlają tysiące maleńkich kolorowych lampek. Unoszą się majestatycznie na morzu i odpływają w mroki nocy. Zapatrzeni w migoczący blask i zanurzeni w oceanie czasu camoglijczycy wspominają przodków, a także tych którzy wypłynęli i nigdy już nie powrócą…