U brzegu Afryki. Tanger
Michał GłombiowskiLeżący na granicy Wschodu i Zachodu Tanger jest idealnym miejscem na ucieczkę od skostniałych myśli, życiowej stagnacji i zwykłej codzienności.
W lustrzanych ścianach odbija się sylwetka kelnera w bordowej marynarce. Chwilę wcześniej, unosząc wysoko dłoń, cienkim strumieniem nalał z dzbanuszka mleko do szklanki z kawą. Jego ruchy były swobodne i pewne. Śledziłem go wzrokiem, patrząc, jak prześlizguje się pomiędzy krzesełkami i rozstawia na stolikach naczynia z herbatą i liśćmi mięty.
W Cafe de Paris, w samym centrum Tangeru, przez ostatnie pół wieku zmieniło się niewiele. Wnętrze, wyłożone marmurami i boazerią, pozostało niemal identyczne, jak w czasach, gdy zbierali się w nim amerykańscy pisarze – Burroughs, Bowles, Capote, Ginsberg.
Ich upodobanie do tego lokalu łatwo zrozumieć. Stanowi on nie tylko bramę do miasta, ale jest też miejscem, z którego przez długie godziny można podpatrywać swobodnie jego życie Tangeru. A czy dla pisarzy, artystów i zwykłych podróżników może być coś cenniejszego?
Przeszklone ściany lokalu wychodzą na chodnik i uliczne rondo. Przed widzami ukrytymi w kawiarni trwa nieustany spektakl. Płynący strumień ludzi nigdy nie wysycha, a w jego nurcie migają twarze wszelkiej rasy, wieku, pochodzenia. Przechodzą biedni i zamożni. Miejscowi. Ekspaci. Turyści. Drobni handlarze i sprzedawcy przekąsek. Ubrani kolorowo i szaro, elegancko i zwykle, wyzywająco i skromnie. Po europejsku lub z dumnie naciągniętymi na głowy spiczastymi kapturami dżelab. Wystarczy patrzeć i nasiąkać atmosferą miasta. I przekuć ten obraz w kilkaset słów lub szkic nakreślonymi szybkimi ruchami na kawiarnianej serwetce.
Bez granic
Tanger, leżący u brzegu Afryki, z widokiem na Hiszpanię, od 1923 r. stał się miastem wymykającym się wszelkim granicom. Stracił jasno określoną tożsamość. Rozparcelowany pomiędzy kolonialne mocarstwa, z których żadne nie chciało dobrowolnie wyzbyć się miasta położonego w tak strategicznym miejscu, stał się Interstrefą. Neutralnym skrawkiem ziemi o nie do końca jasnym statusie. Aż do roku 1956, gdy Tanger został przekazany Maroku, nie obowiązywały w nim sztywne zasady, a egzekwowanie zupełnie płynnego prawa stało się fikcją.
Tanger szybko zdobył reputację miasta dekadenckiego. Niebezpiecznego, ale oferującego też nieskończoną ilość towarów i niezapomnianych wrażeń. Amerykańscy i europejscy pisarze odnaleźli się w tych warunkach błyskawicznie. Zaczęli do niego ściągać masowo; w ślad za nimi pojawili się muzycy i aktorzy, a później całe zastępy cwaniaczków, wolnych duchów, drobnych przestępców, handlarzy, uciekinierów, bogaczy i biedaków. Prostytutki, haszysz, seks, alkohol, szmuglowany towar. Każda zachcianka, jaka przyszła ci do głowy, w Tangerze miała szansę się ziścić, o ile tylko dysponowałeś odpowiednią ilością gotówki.
Z tych czasów pozostało już niewiele. Legenda bitników wciąż jednak gdzieś się tli. Artystyczne życie miasta stało się mniej widoczne. Zeszło do strefy prywatnej, skryło się w zaciszach mieszkań i domów. Przekroczenie granicy tego świata jest dziś trudniejsze; dostanie się do niego wymaga zwykle znajomości i odpowiedniego wprowadzenia.
Nadal nie brakuje tu jednak ekscentryków. Większość z nich żyje w Tangerze od dziesięcioleci i to oni tworzą dziś jego legendę. Jak, chociażby, brytyjski dziennikarz Jonathan Dawson, mieszkający w kamienicy w nowej dzielnicy. Z jej tarasu rozciąga się widok na Tanger i Cieśninę Gibraltarską, ale to nie z powodu widoków to miejsce jest znane w całym mieście. Brytyjczyk, nawiązując do tradycji Interstrefy, urządza w swojej siedzibie okazałe, pełne przepychu imprezy. Na służbę najął armię karłów. Rolę domowego pupila gra kogut, którego grzebień Dawson gładzi, trzymając ptaka na kolanach.
Nowa wizja
Ciesząc się sławą niegrzecznego miasta, Tanger sprowadził w końcu na siebie kłopoty. Hassan II, który objął marokański tron w 1961 r., nienawidził tego miasta z całego serca. Uważając je za „brudną plamę wstydu”, odciął je od budżetu, zostawiając zaledwie strumyczek pieniędzy i skazując w ten sposób miasto na powolne dogorywanie. Tętniące życiem miejsce zmieniło się w przygnębiającą przestrzeń mrocznych uliczek, sypiących się domów, zaniedbanych hoteli i spękanego asfaltu na jezdniach.
Drugą szansę miasto dostało z objęciem w 1999 r. tronu przez syna Hassana II, Muhammada VI. Nowy władca zdjął z ciążący na nim wyrok. Napłynęli turyści, a plany przebudowy Tangeru zaczęły zapełniać kolejne teczki.
Wahadło przesunęło się w drugą stronę. Muhammad VI za Tangerem wprost szaleje, jego wizja miasta – które ma stać się marokańskim centrum turystyki zakupów, przyciągając bogatych właścicieli jachtów, cumujących w nowej marinie – jest jednak odległa od dawnego oblicza miasta.
Chodząc po Tangerze, nie sposób oczywiście nie docenić coraz bardziej uporządkowanych ulic, wygodnych hoteli, bogatszej infrastruktury oraz zieleni wypielęgnowanych ogrodów. Równocześnie jednak, gdy nastawi się ucha, dosłyszeć można pytania, czy ten budowlany zapał nie wymknął się już spod kontroli. W kawiarnianych rozmowach, pogawędkach z kelnerem, zasłyszanych gdzieś zdaniach kryje się obawa, że Tanger zmierza w złym kierunku, a na zmianach korzystają nie mieszkańcy, lecz deweloperzy, korporacje i zagraniczni bogacze. W tych dysputach powraca, niczym mantra, nazwisko Mohameda Hassada, polityka odpowiedzialnego za wykucie nowego oblicza Tangeru. Oskarżany o przekształcenie kilka lat temu Marrakeszu w Disneyland, dziś podejrzewany jest o chęć uczynienia z Tangeru drugiego Dubaju.
Porzucając plany
Jeżeli te obawy okażą się uzasadnione, Tanger być może utraci swój powab. Jego istotą jest bowiem nuta nostalgii. Niczym nieskrępowany nurt codziennego życia. Trochę niecne interesy, ale i brawurowe poczynania artystów. Fascynująca historia i związane z nią miejsca. To miasto od zawsze żyło na granicy świata europejskiego i afrykańskiego. Było kosmopolitycznym gniazdem uwitym przez przybyszy z całego globu.
Niezależnie od przyszłości, można mieć jednak nadzieję, że Tanger nie zmieni się choć w jednym: pozostanie, jak zawsze, kiepskim miejscem do zwiedzania, a świetnym do spacerów. Liczba porywających zabytków bądź dzieł sztuki jest tu ograniczona. Miłośnicy odhaczania kolejnych punktów, które „trzeba koniecznie zobaczyć”, mogą być zawiedzeni.
Tanger wymusza raczej, by pozbyć się oczekiwań i porzucić plany. Jest miastem, które staje się najbardziej fascynujące, gdy się je po prostu przemierza. Szuka śladów obecności bitników, zaglądając do Cafe de Paris, malutkiego Cafe Central na Petit Soco lub hotelu El-Muniria, w którym Burroughs napisał znaczą część Nagiego lunchu. Gdy błąka się po kazbie, starej dzielnicy otoczonej murem, przystaje na miętową herbatę, zagląda w opustoszałe zaułki. Zachodzi do Bazar Tindouf, sklepu, w którym nie sposób zagubić się wśród antyków, mebli odzyskanych ze śmietników, dywanów, lamp, mosiądzu, szkła, odzieży i babuszy, miękkich butów z cienkiej skóry, z filuternie spiczastymi czubkami. Szuka śladów przeszłości, zagląda w przyszłość.
Z panoramą na Cieśninę Gibraltarską, Hiszpanię za morzem, leżąc na granicy Wschodu i Zachodu, Tanger wciąż pozostał idealnym miejscem na ucieczkę. Od bólu i zagubienia lub od codzienności i stagnacji. W tym mieście nadal jedyną granicą, która może cię zatrzymać, jest własna wyobraźnia.
Przeczytaj koniecznie o niezwykłych wyprawach do Maroka organizowanych przez Martynę Łukasiak – kliknij tutaj!