artykuły kultura historia

Arx tarpeia Capitoli proxima. O Skale Tarpejskiej

Karolina Janowska

Mało kto zdaje sobie sprawę, że, stojąc u stóp Kapitolu, znajdujemy się dokładnie w dawnym miejscu straceń skazańców. Skała to, w starożytności jeszcze wyższa i dużo bardziej stroma, nosiła ongiś nazwę Skały Tarpejskiej.

O tym, że Wieczne Miasto założone zostało na siedmiu wzgórzach, łatwo dzisiaj zapomnieć – poziom ulic jest znacznie wyższy niż przed trzema tysiącami lat, wzgórza te wtapiają się więc niemal w miejską zabudowę. Jednak u zarania dziejów Rzymu jego centrum skupiało się między czterema najważniejszymi wzniesieniami: Kapitolem, Palatynem, Celiusem i Eskwilinem. Tam właśnie biło serce Miasta: Forum Romanum, odwiedzane dziś przez rzesze turystów. Przemierzają oni odcinek między Palatynem i Kapitolem, a gdy znajdą się poniżej kapitolińskiego szczytu, bywają zdziwieni: wzgórze to, a zwłaszcza jego skalny odłamek, pozostaje bardzo wysokie, strome i budzące grozę. Mało kto zdaje sobie sprawę, że, stojąc u stóp tejże skały, znajdujemy się dokładnie w punkcie straceń skazańców, którzy bywali z niej strącani za rozmaite przestępstwa, przede wszystkim jednak za zdradę. Miejsce to, w starożytności jeszcze wyższe i dużo bardziej strome, nosiło ongiś nazwę Skały Tarpejskiej.

Rzymu początki

Aby pojąć, co takiego wydarzyło się na Skale Tarpejskiej, należałoby cofnąć się nieco w przeszłość, do tego okresu rzymskiej historii, który znany jest nieco mniej, niż lata świetności Republiki. Legenda głosi, że Rzym założyli dwaj boscy bracia, Remus i Romulus, synowie kapłanki Rei Sylwii i boga Marsa. Skazani na śmierć w falach Tybru przez swego stryjecznego dziadka-uzurpatora, bliźniacy, cudem ocaleni i wykarmieni przez wilczycę, trafili pod opiekę pasterza Faustulusa. Mężyczna i jego żona Acca Laurentia wychowali chłopców, a następnie wyjawili im tajemnicę boskiego i królewskiego pochodzenia.

Gdy bliźniacy dorośli, zemścili się na okrutnym stryju, po czym udali się na poszukiwanie nowej siedziby, na którą wybrali miejsce, gdzie wyrzuciła ich rzeka. Przy zakładaniu miasta – według Liwiusza miało to miejsce 21 kwietnia 753 r. p.n.e. – Romulus zabił Remusa, który zbezcześcił obrzędy, przeskakując przez świętą bruzdę wyznaczającą mury przyszłego miasta. Czynem tym wywołał zgorszenie ościennych plemion, przede wszystkim Sabinów, którzy uznali mieszkańców świeżo założonego Rzymu za nieokrzesanych barbarzyńców. Kiedy Romulus posłał do nich swatów (w rozrastającym się Mieście odnotowywano deficyt kobiet), kategorycznie odmówili. Liwiusz ujmuje to w następujący sposób: Dlatego to za radą senatorów rozesłał Romulus posłów po okolicznych ludach z prośbą o przymierze i prawo zawierania związków małżeńskich dla nowopowstałego narodu, nadmieniając, że miasta, tak samo jak wszystko inne, powstają z małych początków (…). Prosił wiec, by nie wzdragali się jako ludzie równi z równymi wejść w związki rodzinne. Poselstwo to nigdzie nie znalazło życzliwego przyjęcia; do tego stopnia pogardliwie sąsiedzi odnosili się do nich, a z drugiej strony ogarniał ich ze względu na siebie i swych potomków strach przed taka potęgą, rosnącą w samym ich środku. W wielu miejscach odesłano posłów z szyderczym zapytaniem, czy nie otworzą także azylu dla kobiet, bo w ten dopiero sposób mogłoby istnieć prawo zawierania małżeństw równych z równymi (Liv. Ab Urbe condita  I 9).

Nowo mianowany król rzymski bynajmniej się tym nie przejął – zorganizował tylko czym prędzej igrzyska, na które zaprosił wszystkich mieszkańców ościennych państw, w tym również miasta Kures należącego do plemienia Sabinów. Przybyli oni, zgodnie z zaproszeniem, ze swymi żonami, córkami i siostrami. W trakcie igrzysk Romulus dał znak swoim poddanym, którzy rzucili się na młode kobiety i uprowadzili je do swoich domów. Wydarzenie to stało się pretekstem do wojny, na której czele stanął sabiński wódz Tytus Tacjusz.

Po wielce obraźliwym akcie barbarzyństwa, jakiego dopuścili się mieszkańcy Rzymu na rozkaz Romulusa, Sabinowie poczuli się w obowiązku bronić czci swoich córek – przystąpili więc niezwłocznie do oblężenia Miasta. Tak długo jednak, jak trwała obrona Kapitolu, najważniejszego wśród siedmiu wzgórz, gdzie obwarował się z załogą Romulus, Sabinowie nie mogli uważać się za zwycięzców konfliktu. Ponieważ zaś rzymski wódz Spuriusz Tarpejusz nie dawał wrogom najmniejszej szansy na przełamanie oblężenia, należało obmyślić podstęp i tym sposobem dostać się do twierdzy.

Porwanie Sabinek widziane oczami Pietra da Cortona (ok. 1627)
Porwanie Sabinek widziane oczami Pietra da Cortona (ok. 1627)


Tarpeja

Tarpeja była córką wodza dowodzącego obroną Kapitolu. Znamienny jest przy tym fakt, że sprawowała posługę jako kapłanka Westy. Do trudnej służby tejże bogini wybierano dziewczynki wyłącznie z patrycjuszowskich rodów, których oboje rodziców żyli, w wieku od sześciu do dziesięciu lat, a okres, na jaki przeznaczano je do roli kapłanki, trwał lat trzydzieści. Z jednej strony powołanie do kolegium westalek stanowiło zaszczyt i nobilitację – formalnie rzecz biorąc, kobieta wyzwalała się ona spod władzy ojca i nie przechodziła pod władzę męża. Pozostawała wolna, jednak wolność ta miała gorzki posmak – przez cały czas pełnienia służby westalki musiały pozostać dziewicami. Jeśli zaś któraś – jak Rea Sylwia – odważyła się oddać komuś swe dziewictwo, czekała ją straszna śmierć przez zamurowanie żywcem.

Siedzibą kapłanek Westy był Palatyn, gdzie znajdował się przybytek bogini, tak zwane Atrium Vestae. To właśnie schodząc ze zbocza palatyńskiego, w drodze po wodę do źródła Kamen, Tarpeja została zaskoczona przez żołnierzy sabińskich pod wodzą Tytusa Tacjusza. Według Liwiusza sabiński wódz doskonale wiedział, kim jest owa westalka, relacjonując, że Tacjusz przekupił złotem jego córkę, by wpuściła do zamku zbrojny zastęp; wyszła ona poprzednio przypadkiem za mury po wodę na ofiary  (Liv. Ab Urbe condita I 11). Jest to relacja bardzo zwięzła i po rzymsku odarta z wszelkiego sentymentalizmu. Dalej, z właściwą sobie surowością i obiektywizmem, pisze Liwiusz, że Tarpeja przystała na żądanie w zamian za to, co żołnierze nosili na lewym ramieniu. Sabinowie ozdabiali swoje lewe ramiona złotymi naramiennikami, a także pierścieniami, które wysadzane były szlachetnymi kamieniami. Zdrajczyni zapomniała jednak, że na lewym ramieniu nosili oni również ciężkie tarcze, którymi to właśnie planowali ją obdarować. Być może chcieli tym sposobem sprawić na obrońcach twierdzy wrażenie, że bez niczyjej pomocy udało im się zdobyć wzgórze, a może chcieli przykładnie ukarać zdradziecką westalkę.

Można dojść do wniosku, że Tarpeja była podłą zdrajczynią, skoro bez wahania wydała Kapitol w ręce wroga. Jednak sytuacja przedstawiała się nieco inaczej. Westalka została zaskoczona przez żołnierzy sabińskich, bezsprzecznie groźnych i uzbrojonych, którzy, w przypadku odmowy, mogli uczynić jej krzywdę, a nawet zabić; po drugie zaś, Tytus Tacjusz, jak podaje tradycja, obiecał jej w zamian małżeństwo. Tarpeja, dziewicza westalka, mogła zaiste marzyć o związku z wielkim, walecznym i zapewne przystojnym wodzem. Postawiła zatem na szali honor i swe przyszłe szczęście. Według Liwiusza, kapłanka, mając zapewne na względzie fakt, że odmówić Sabinom nie może, ale być może dałaby radę choć częściowo osłabić, zażądała od nich nie złota, ale właśnie tarczy. Historyk mówi o tym w następujących słowach: Niektórzy znów twierdza, iż według umowy przewidującej wydanie tego, co mają w lewych rękach, wprost domagała się broni, a gdy wydało się jej podstępne postępowanie, zabito ja tym przedmiotem, którego żądała jako zapłaty (Liv. ibid.). Tragizm Tarpei polegał na tym, że skazana była na śmierć już w chwili, gdy na swej drodze spotkała oddział sabińskich żołnierzy. Zamiast jednak stawić opór i umrzeć z godnością, postanowiła zagrać z wrogami w ich grę. Czy zdawała sobie sprawę z ogromu przegranej, gdy ciężkie sabińskie tarcze spychały ją ze skały nazwanej później jej imieniem?

Żólnierze sabińscy i Tarpeja (fryz z Basilica Aemilia w Rzymie)
Żółnierze sabińscy i Tarpeja (fryz z Basilica Aemilia w Rzymie), fot. Marie-Lan Nguyen / Wikimedia, CC BY 2.5

***

Zboczem Palatynu schodzi biało ubrana dziewczyna. Niesie dzban, w którym ma przynieść wodę niezbędną do złożenia ofiar. Wokół niej wojna, Kapitol oblężony, jej ojciec dowodzi obroną, ona zaś musi pełnić swe obowiązki, choć w głębi duszy widziałaby dla siebie inny los.

Zatrzymuje ją grupa żołnierzy. Są przerażający, jest ich wielu, zbyt wielu, by mogła uciec. Już zachodzą jej drogę powrotu, uśmiechają się, ale w ich oczach nie ma ciepła. Na lewych ramionach noszą pyszne ozdoby, ale też dzierżą w nich ciężkie tarcze. Jeden się różni. To chyba wódz. Jego oczy lśnią, uśmiech jest zapraszający, głos pełen obietnic. „Otwórz nam bramę” – mówi. – „Otrzymasz wszystko, czego zapragniesz. A gdy zdobędziemy te nieprzebyte mury, tę stromą skałę, wyzwolę cię ze służby bogini. Uczynię moją żoną”.

Ona patrzy mu w oczy i już wie, że dla tego człowieka uczyni wszystko. Nie myśli o zdradzie, o hańbie, patrzy na jego rękę i widzi pierścień na palcu. „Chcę to, co nosicie na lewej ręce” – mówi pełna nadziei.

Gdy nazajutrz przekazuje mu klucze do twierdzy, on prowadzi ją, zdumioną, na skraj skały. Wysokie jest i strome owo zbocze, w dole ostre głazy, ściany skarpy nierówne. Temu, kto stąd spadnie, nie pisane jest ocalenie. Czy tu chce ją poślubić? Pod gołym niebem, nad przepaścią?

On unosi tarczę. Oto, co nosi na lewej ręce. Ona patrzy mu w oczy i już wie, że nie ma dla niej nic więcej prócz śmierci, hańby i wiecznego potępienia.

Zdjęcie główne: Lalupa / Wikimedia, GNU FDL