„Druga twarz” Europy. Afryka oczami Alberta Moravii
Ewa NicewiczA gdyby spotkanie z Afryką potraktować jako szansę? Szansę na odnalezienie głęboko zakorzenionego, pierwotnego „ja” oraz zapomnianych, uniwersalnych wartości? Niedoścignionym przewodnikiem w tej podróży może być dla nas Alberto Moravia, jeden z najwybitniejszych włoskich prozaików XX wieku, a także zapalony wojażer i reporter, wielki miłośnik Afryki.
Europejska opinia publiczna podejmuje dziś temat Afryki najczęściej w kontekście toczących się tam wojen, a także coraz liczniej przybijających do brzegów Starego Kontynentu ciemnoskórych uchodźców. O Czarnym Lądzie mówi się więc głównie jako o źródle zagrożenia i o problemie, pomijając zresztą zupełnie wpływ, jaki na obecną, dramatyczną sytuację wywarł biały człowiek. A gdyby spotkanie z Afryką potraktować jako szansę? Szansę na odnalezienie głęboko zakorzenionego, pierwotnego „ja” oraz zapomnianych, uniwersalnych wartości? Niedoścignionym przewodnikiem w tej podróży może być dla nas Alberto Moravia, jeden z najwybitniejszych włoskich prozaików XX wieku, a także zapalony wojażer i reporter, wielki miłośnik Afryki.
Relacje z podróży stanowią aż jedną trzecią napisanych przez Moravię tekstów. Pisarz zwiedził wiele krajów na różnych kontynentach, ale to właśnie Czarny Ląd zajął szczególne miejsce w jego sercu. Pierwszy raz odwiedził go – wraz z Dacią Maraini i Pierem Paolem Pasolinim – pod koniec 1962 roku. Od 1963 roku zaczął spisywać swoje wrażenia z odbywanych tam regularnie podróży. Jego reportaże ukazywały się na łamach „Corriere della Sera”, a następnie zostały zebrane w trzy tomy: A quale tribù appartieni? (1972; Z jakiego jesteś plemienia?), Lettere dal Sahara (1981; Listy z Sahary) oraz Passeggiate africane (1987; Afrykańskie spacery). Ostatni raz Moravia był w Afryce na przełomie 1985 i 1986 roku. Warto może dodać, że spotkanie z Czarnym Kontynentem wywarło niebagatelny wpływ na całą twórczość pisarza, nie tylko tę eseistyczną. Jego efektem jest chociażby nieoczekiwane otwarcie się nowego rozdział w dorobku Moravii, jakim są teksty dla dzieci, w większości zebrane w tom Storie della preistoria (1982; Historyjki prehistoryczne). Afryce została też poświęcona ostatnia powieść Moravii, która ukazała się drukiem już po śmierci pisarza: Kobieta leopard (1990).
O swoim pierwszym afrykańskim doświadczeniu Moravia powie w słynnym wywiadzie udzielonym Alainowi Elkannowi w 1990 roku: To było odkrycie ziemi, do której powinienem był pojechać wcześniej; a tymczasem pojechałem tak bardzo późno. Miałem już pięćdziesiąt lat. Powinienem był tam pojechać dwadzieścia, trzydzieści lat wcześniej. Nie zrobiłem tego, nie wiem czemu. Żałuję. Dla mnie Afryka jest czymś najpiękniejszym na świecie. A w innej rozmowie, przeprowadzonej przez Nella Ajella, przyzna, że gdyby miał mieszkać poza Rzymem, wybrałby właśnie Czarny Kontynent.
Moravia poznaje Afrykę w przełomowym dla niej momencie: postępującej dekolonializacji i przededniu pojawienia się neokapitalizmu, określanego przez pisarza mianem neokolonizacji – kolejnej nieuniknionej formy opresji zapoczątkowanej przez białego człowieka, polegającej na zawłaszczeniu i wykorzystaniu zarówno ludzi, jak i przyrody. Warto przytoczyć w tym kontekście jeszcze jeden obszerny fragment z wywiadu z Elkannem: Zwierzęta są przede wszystkim w Afryce Wschodniej […]. Afryka Zachodnia przez cztery wieki była kolonią europejską. Afryka Wschodnia niecały wiek. Poza tym w Afryce Zachodniej fauna niszczona była przez kolejne efemeryczne królestwa i cesarstwa. Niszczeniu fauny towarzyszyło niszczenie grup etnicznych, dokonywane przez zwolenników niewolnictwa: cała czarna populacja Stanów Zjednoczonych i Ameryki Łacińskiej wywodzi się stamtąd; teraz do zniszczenia fauny i zdziesiątkowania ludności dochodzi jeszcze, najgroźniejsze może ze wszystkiego, niszczenie flory, efekt europejskiej postawy konsumpcyjnej. Afryka Zachodnia jest do pewnego stopnia dowodem na to, że koniec świata, o którym mówi się tyle w związku z bombą atomową, rozpoczął się już w zakresie ekologii. Puszcze Wybrzeża Kości Słoniowej, Nigerii i, niżej, Zairu i Gabonu, są niszczone w zastraszającym tempie. Ja sam, w czasie tamtej podróży z Pasolinim i Dacią, jechałem w Beninie przez puszczę uroczystą i mroczną jak katedra. Zaledwie dziesięć lat później było tam już tylko trochę ściętych pni i co jakiś czas wielka tablica reklamowa, potwierdzająca z dumą zagładę przyrody: „Klein Paris”.
Afrykańskie podróże pisarza dalekie są od turystyki konsumpcyjnej tak charakterystycznej dla wielu przybyszów z Europy. To raczej turystyka kulturowa: Moravia, homo europaeus, intelektualista i pisarz, obserwuje siebie poprzez pryzmat innej kultury. W jego refleksjach pobrzmiewają niewątpliwie echa młodzieńczych lektur. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że do podróżowania popycha go właśnie literatura w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wiele z podróży do serca Afryki odbywa się bowiem śladami ulubionych autorów Moravii, takich jak: Céline, Conrad, Gide czy Hemingway, a towarzyszą im przemyślenia zaczerpnięte chociażby od Baudelaire’a czy Rimbaud. Łatwo można zauważyć, że szczególne miejsce w mediacjach międzykulturowych zajmuje literatura francuska (tytuł Passeggiate africane – niewątpliwie inspirowany stendhalowskimi Promenades dans Rome – to tylko jeden z dowodów na poparcie tej tezy).
Każdy pobyt Moravii w tym wciąż jeszcze spowitym w kokon natury miejscu jest zanurzeniem się w prehistorię, bo też i sama Afryka jest kontynentem prehistorycznym, to jest ziemią, na której w stosunkach między człowiekiem a naturą nie pośredniczy historia. Czarny Ląd balansujący na granicy między historią a prehistorią jawi się pisarzowi jako antidotum na zbyt wyrafinowaną, złożoną i mechaniczną cywilizację, eden, depozyt pierwotnych wartości znikających w zindustrializowanym świecie. Afrykańska cisza, dziewicza, niezmącona […], doprawdy prehistoryczna w swej głębi i przejrzystości, pobudza do refleksji na temat czasu, historii, natury, a przede człowieka.
W miarę odbywanych podróży dystans kulturowy pomiędzy Europejczykiem-Moravią a Afrykanami, który początkowo wydawał się przepaścią, skraca się, doprowadzając pisarza do stwierdzenia, że mieszkaniec Afryki jest nikim innym, jak tylko alter ego mieszkańca Europy: Afrykanin w niczym nie różni się od Europejczyka, nie jest kimś innym. Jest po prostu drugą twarzą Europejczyka, jego dopełnieniem i alternatywą. Wykorzystując, zniewalając, gnębiąc Afrykanina, tak naprawdę Europejczyk wykorzystał, zniewolił i zgnębił swoje drugie ja. Uznając Afrykanina nie za własną alternatywę i własne dopełnienie, a za nieożywioną i nic nieznaczącą rzecz, którą można wykorzystać, sprzedać i użyć, tak naprawdę Europejczyk poniżył – bardziej niż Afrykanina – pierwotną i naturalną część siebie samego.
To przekonanie Moravii jest bardzo dobrze widoczne w jego sposobie opowiadania o Afryce. Pisarz nie opisuje jej z piedestału białego człowieka, afrykańskiej odmienności – nawet w jej skrajnych przejawach, takich jak kanibalizm – nigdy nie uznaje za coś odpychającego czy nie do zaakceptowania, co należałoby uporządkować i ująć w tryby powszechnie przyjętej europejskiej poprawności. Moravia jest przekonany, że Afryki nie trzeba poprawiać i dostosowywać do obowiązujących w Europie standardów, bo rządzi się ona własnymi, właściwymi dla niej normami, które obowiązywały zanim pojawili się intruzi.
Dziś po zajściach lat 90. i wydarzeniach ostatnich lat Afryka opisana przez Moravię zdaje się jeszcze bardziej odległa i nieosiągalna. Tym bardziej warto więc sięgnąć po ponadczasowe reportaże rzymskiego pisarza i spojrzeć na Czarny Kontynent jego oczami.