podróże styl życia lente znaczy powoli

Druga twarz Ibizy

Olga Więzowska

Trzecia co do wielkości wyspa archipelagu Baleary obrosła w mity. Niekoniecznie te, z których słynie Śródziemnomorze, pełne faunów i driad, lecz raczej oprószone białym proszkiem i ochrzczone szampanem. Ibiza faktycznie przyciąga jak magnes miłośników imprez do białego rana, warto jednak pamiętać, że na północnym wybrzeżu wyspa pokazuje zupełnie inną twarz.

Skały poprzecinane gajami oliwnymi i porośnięte gęstą makią stanowią mekkę dla amatorów slow travel, czyli podróżowania poza utartymi szlakami, we własnym tempie. Północ Ibizy to dzikie drogi, które proszą się o porządne buty (albo napęd cztery na cztery), i codzienność, która ma zapach słonej morskiej wody.

Siedzę w Jacaranda Lounge w Es Canar i chłonę niespieszny rytm życia miasteczka, z którego po sezonie wyjechali już turyści. Morze jest niespokojne; spienione bałwany biją o brzeg. Kiedyś, by delektować się samotnością w kawiarni, trzeba było celować we wczesną jesień albo wczesną wiosnę. Pandemia, oczywiście, przetasowała wszystkim karty.

Północ Ibizy to dzikie drogi, które proszą się o porządne buty albo napęd cztery na cztery, i codzienność, która ma zapach słonej morskiej wody

W roku 2021 spokój na Ibizie trwa, a przecież nieuchronnie zbliżają się wakacje. Zapewne wyspiarzy czeka drugie z kolei cichsze lato, choć warto wspomnieć, że gdy w ubiegłym roku Wielka Brytania wprowadziła lockdown, na Ibizie wylądowało 48 prywatnych brytyjskich samolotów. Scena klubowa była zamknięta na głucho; najbogatsi Brytyjczycy nie szukali na Balearach tanecznych rytmów. Przyciągnęło ich tu to samo, co mnie: atmosfera dyskretnej bohemy, nieprędkiej celebracji dnia codziennego, poczucia, że warto dbać o siebie troskliwie i z wyrozumiałością dla własnych słabości.

Hjordis Fogelberg, autorka przewodnika po bocznych ścieżkach wyspy zatytułowanego My Ibiza, radzi, aby patrzeć na nią uważnie, dostrzegać niuanse i odcienie. Przylatujemy na buzujące, międzynarodowe lotnisko, w zasięgu ręki mamy najmodniejsze kluby i gwiazdorskich DJ-ów, ale wystarczy krótka przejażdżka samochodem, aby znaleźć się na ścieżce, po której pasterz zagania owce do domu. To miejsce wielkich kontrastów, a cały blichtr Ibiza Town sprawia tylko, że senna łagodność północy wybrzmiewa jeszcze głębiej.

Fot. Ibiza Ibiza Ibiza / Unsplash
Fot. Ibiza Ibiza Ibiza / Unsplash

Warto zasiedzieć się na jednej z malutkich plaż, na przykład piaszczystej Cala San Miguel w Puerto de San Miguel, które niegdyś było portem rybackim. Lub na mojej ulubionej, Cala Benirrás, małej plaży otoczonej stromymi skalistymi zboczami, które porastają sosny. Można stąd podziwiać widok na Illa Murada, malowniczą bezludną wysepkę przyczajoną nieopodal brzegu, albo udać się na spacer po piaszczystej ścieżce i zasłuchać się w ptasie trele i cykot cykad. Kiedy wędruję w gęstej makii, powietrze aż buzuje od ich muzyki, a ja chylę czoła przed tym maleńkim owadem, który od wieków fascynuje mieszkańców Śródziemnomorza. W starożytnej Grecji był symbolem nieśmiertelności, zapewne ze względu na swą wieloletnią podziemną hibernację w formie larwalnej. Grecy wierzyli, że cykada – podobnie jak Feniks – odradza się i wymyka śmierci. Sądzono, że latający owad zrzuca z siebie stare ciało, a następnie wpełza pod ziemię, by narodzić się na nowo. W Mykenach odnaleziono biżuterię modelowaną na larwalny kształt cykady, służącą jako amulety, zaś Tukidydes w Wojnie peloponeskiej zauważa, że Ateńczycy upinali włosy przy pomocy złotych spinek w kształcie świerszczy (I 6).

Oczywiście uważny obserwator natury znajdzie na Ibizie liczne powody do zachwytu o każdej porze roku, również długo po końcu okresu godowego cykad. W lutym rozpoczyna się spektakl kwitnących sadów migdałowych. Celebrujmy go tak, jak Japończycy świętują kwitnienie wiśni! Pla de Corona, w pobliżu Santa Agnès, proponuje spacer przez biało-różowe morze kwiatów, który zwieńczy widok na lazur fal. Nie dziwi fakt, że kwitnące migdałowce były inspiracją dla artystów (z obrazem Vincenta van Gogha na czele) – nie ma bardziej uskrzydlającego doświadczenia, niż spacer wśród ulotnej, delikatnej, życiodajnej bieli.

Kiedy wędruję w gęstej makii, powietrze aż buzuje od muzyki cykad – owadów, które fascynują ludzi od wieków

Podobnie jak w wypadku cykad, i tym razem warto dodać, że wśród znalezisk z wykopalisk na terenie Grecji są i migdały. Migdałowce uprawiano w basenie Morza Śródziemnego od trzeciego tysiąclecia przed naszą erą. Grecy wysoko cenili te orzechy – do tej pory zachowała się antyczna tradycja nakazująca obdarować migdałami gości weselnych. Obecność migdałów w dzień zaślubin ma głęboki sens: nieskazitelna biel kwiatów to przecież symbol dziewiczej miłości. Wiąże się to z mitem o rozpaczy Fyllis, córki króla Amfipolis. Fyllis czekała na swego ukochanego, Demofonta. Zmarła nie doczekawszy się jego powrotu z daleka. Według jednej z wersji legendy, pochowano ją pod drzewem migdałowym, które zakwitło dopiero, gdy Demofont powrócił – zbyt późno, aby złączyć się z ukochaną – i rzewnie zapłakał.

Również na terenie dzisiejszej Hiszpanii migdały zajmowały od wieków ważną pozycję w rolnictwie; także w tutejszej kulturze biały kwiat symbolizował dziewictwo. W Walencji nadal celebruje się święto La entrada de la Flor – poświęcenie Matce Boskiej owoców drzewa, które jako pierwsze budzi się po zimie: migdałowca.

Kwitnące drzewo migdałowe
Kwitnące drzewo migdałowe

Przechodząc od historii i czasów starożytnych do pory podwieczorku dnia dzisiejszego, trzeba powiedzieć coś o marcepanie. Ze wszystkich migdałowych wyrobów to właśnie ta słodka masa najsilniej budzi we mnie skojarzenia ze świętowaniem, może dlatego, że często gości na stole w okolicy Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Marcepan uświetni też małe celebracje dnia codziennego, doda odświętności niedzielnej poobiedniej kawie. Na Ibizie znajdziemy go przede wszystkim w formie panellet: małych ciasteczek o przeróżnych kształtach, często obtaczanych w orzeszkach piniowych.

I tak właśnie, wypełniona marcepanem i kawą, po tygodniu oddawania się bliższym i dalszym, bezcelowym meandrom, uznałam pewnej niedzieli, że nadszedł czas na zakupy. Łatwo bowiem dać się porwać nieśpiesznym drugim śniadaniom i podwieczorkom w Elements Eivissa na plaży Benirràs czy w Jacaranda Lounge, lecz w końcu nawet w najpowolniejszym podróżniku odzywa się zew przygody. Ruszyłam drogą PM811 na wschód, doszły mnie bowiem słuchy, że jeśli zakupy, to tylko w Las Dalias – na słynnym targu nieopodal Sant Carles de Peralta, nadal określanym mianem hipisowskiego.

Do San Juan przyjeżdża się właśnie dlatego, że nie ma tu nic szczególnego do zobaczenia

Las Dalias to ponad 300 straganów oferujących prawie wszystko: od ubrań, przez biżuterię, po sztukę. Można tu kupić zarówno opaski do włosów ze sztucznymi kwiatami, kimona i sandały, jak i olejki eteryczne, kryształy i ceramikę, karty do tarota, kadzidełka i niewielkie meble.

Las Dalias funkcjonuje od 1954 roku, gdy odbył się tu pierwszy festyn na cześć świętego Karola. Rozkwit turystyki na Ibizie w latach 60. sprawił, że lokalna atrakcja szybko zyskała międzynarodową sławę. Muzycy-amatorzy, a z czasem także sławni profesjonaliści, zbierali się pod Sant Carles na improwizowane jam sessions. Wedle lokalnej legendy, raz grał tu sam Bob Marley.

Fot. Ibiza Ibiza Ibiza / Unsplash
Fot. Ibiza Ibiza Ibiza / Unsplash

W roku 2021 Las Dalias o dziwo funkcjonuje; wchodząc na ich stronę, można znaleźć zapowiedzi nadchodzących wydarzeń. Wobec ograniczonego ruchu turystycznego na wyspie, jest to doświadczenie zupełnie różne od tego z lat poprzednich, kiedy panował tu niewyobrażalny ścisk. Jednak kiedyś tłumy na pewno wrócą do Las Dalias, więc na wypadek zakupowych zachcianek warto zanotować sobie też inne adresy, które trafniej wyrażają ducha slow travel  – i które celniej niż osławiony targ można opisać przymiotnikiem “hipisowski”. Po pierwsze więc wspominana już wcześniej plaża Benirràs i okoliczne sklepiki, po drugie: La Galeria Elefante, ale przede wszystkim: San Juan Market – targowisko działające co niedzielę w maleńkim San Juan.

Plan dnia? Jeść pyszną tortilla de patatas i chłonąć ciepło promieni słonecznych

San Juan to urokliwa wioska, na której nie wycisnęła piętna fala przyjezdnych. Choć wyspę zalewają tłumy już od ponad pół wieku, to jednak wszelkiej maści wolne duchy nadal potrafią znaleźć tu oazę spokoju i miejsce błogiego wypoczynku od masowej turystyki, codziennego pędu i obsesji aktywności. San Juan to ciągle jeszcze mieścina cicha, spokojna i senna. Niewiele można tu zwiedzić poza maleńkim, białym – jak całe San Juan – XVIII-wiecznym kościółkiem. W niedziele pojawiają się stragany hippie market. Można się wtedy napić wyśmienitej kombuczy. Potem stragany znikają, a ja nadal przyjeżdżam do San Juan właśnie dlatego, że nie ma tu nic szczególnego do zobaczenia. Można tylko jeść pyszną tortilla de patatas i chłonąć ciepło promieni słonecznych.

Fot. O. Więzowska
Fot. O. Więzowska

We wstępie do książki Jak robić nic Jenny Odell zauważa, że żyjąc w świecie, w którym to produktywność stanowi wskaźnik naszej wartości, nic nie jest tak trudne jak nicnierobienie. Zatraciliśmy cierpliwość do rzeczy nieoczywistych, wymagających kontemplacji. Odell przytacza ponurą wizję Giorgia de Chirico, drżącego przed przyszłością, w której myśliciel, marzyciel i poeta będą skazani na „zniknięcie z powierzchni Ziemi jak ichtiozaur i mamut”. Walczmy więc o czas, którego nie podporządkowujemy nieustającej produktywności, i celebrujmy miejsca, w których myśli biegną własnym torem.

Spowolnienie wymaga pracy. Nie przychodzi samo. Ale jeśli jest jakiekolwiek miejsce, gdzie odrobinę łatwiej się zatrzymać – to właśnie tu.

Celebrujmy miejsca, w których myśli biegną własnym torem

Od lutego do listopada świeci słońce. Wzdłuż szutrowych dróg rosną sosny pinie, drzewa migdałowe, lawenda i akacje. Ludzie są uśmiechnięci i bezinteresownie przyjaźni. Kuchnia, co zaskakujące dla Hiszpanii, opiera się o składniki warzywne. Magia Ibizy jest nieuchwytna i niewyrażalna w prostej recepcie. Jednak jeśli miałabym się o takową pokusić, to wyglądałaby ona tak:

Spokojne, leniwe poranki. Na śniadanie świeży chleb i soczyste pomidory.
Joga w ogrodzie o młodej godzinie, gdy powietrze jest jeszcze rześkie i soczyste.
Wędrówki bez celu. Mocna kawa i panellet po południu.
Wieczorami: zachody słońca na plaży Benirràs.

Anglicy mają powiedzenie: stop and smell the roses – czyli znaleźć czas, aby zatrzymać się i docenić drobne cuda. Na Ibizie łatwo jest przystanąć, by powąchać róże – całkowicie dosłownie, ale także w przenośni.

 

Zdjęcie główne: Kadir Celep