kultura kino ludzie

Ennio Morricone cały był muzyką. Film Giuseppe Tornatorego o włoskiej legendzie

Magda Miśka-Jackowska

Ten dokument nosi tytuł Ennio. Nawet bez nazwiska wiemy, o kogo chodzi – zawdzięczamy temu włoskiemu artyście wiele wspomnień, wzruszeń i niezaprzeczalnie także dobrą rozrywkę. Na pewno nie wiedzieliśmy o nim tego wszystkiego, o czym opowiada głosami największych gwiazd muzyki i kina reżyser, Giuseppe Tornatore. I choć dowiemy się więcej, Morricone wciąż pozostanie po tym seansie fascynującą tajemnicą, tak samo, jak tajemniczy jest gatunek muzyki, którym się zajmował.

Historia muzyki filmowej, jak cała historia kina, ma swój początek w Europie. Osławiona muzykalność Włochów i tu mocno się zaznaczyła. Włoskie korzenie mają przecież najwybitniejsi w filmowym komponowaniu: Henry Mancini (Śniadanie u Tiffany’ego, reż. Blake Edwards, 1961), Dario Marianelli (Pokuta, reż. Joe Wright, 2007), Piero Piccioni (Pogarda, reż. Jean-Luc Godard, 1963), Giorgio Moroder (Człowiek z blizną, reż. Brian De Palma, 1983), Nicola Piovani (Życie jest piękne, reż. Roberto Benigni, 1997), Luis Bacalov (Listonosz, reż. Michael Radford, 1994). Ta lista może się ciągnąć i ciągnąć. Na ich czele stoją oczywiście Nino Rota (Ojciec chrzestny, reż. Francis Ford Coppola, 1972) i Ennio Morricone. Trudno wyobrazić sobie kino bez nich, a wielu, w tym Rota i właśnie Morricone, należą do wyjątkowej grupy twórców „o dwóch twarzach”, jak mawiał też o sobie nasz Wojciech Kilar. Te dwie twarze to dwoistość muzycznej natury. Pisanie dla siebie i dla kogoś, czyli dla kina. Ten drugi fach, zanim odnieśli spektakularny światowy sukces swoją muzyką filmową, często im wypominano; wyśmiewano ich, lekceważono. A oni – z zemsty, jak to trafnie nazwał Ennio Morricone w dokumencie Tornatorego – postanowili pisać dla sztuki popularnej tak samo dobrze, jak dla tej wysokiej. A może nawet lepiej.

To, że Ennio Morricone był Europejczykiem, wydaje się szalenie ważne w jego karierze i życiu prywatnym. Kontynuował w światowym kinie tradycję muzycznych romantyków ze Starego Kontynentu, których przecież z zachwytem wciąż słuchamy; skutecznie oparł się tyle samo hojnej, co kapryśnej hollywoodzkiej branży, nigdy nawet nie nauczył się dobrze mówić po angielsku. Sprawą najważniejszą zaś była rodzina i to duża rodzina, głośna i radosna, jak to u Włochów. Dla niej zdecydował się nawet w ostatnich latach opanować Skype’a, aby móc rozmawiać z rozsianymi po świecie najbliższymi. Poza tym komputera nie dotykał. A czym jest lub czym może być w filmie jego włoska muzykalność?

Gdy myślimy o muzyce włoskiej, od razu przychodzi nam na do głowy śpiew czy też śpiewność po prostu, i to taka, która od autora i wykonawcy, jak może się wydawać, nie wymaga wielkiego wysiłku. Rodzi się naturalnie, lekko. Jak wysokie C u Luciano Pavarottiego, brane z wdziękiem i bez żadnego trudu. Ten trud jednak zawsze gdzieś tam był, a w połączeniu z wielkim talentem dał nam geniuszy na miarę wszystkich wspomnianych dotąd postaci. O tym opowiada film Ennio. Przedstawia nam drogę młodego trębacza, który początkowo chwyta instrument z przymusu, do tego Morriconego, który jest dzisiaj jedną z ikon X muzy. I to może być dla widza naprawdę zaskakujące.

Film Giuseppe Tornatorego jest długi, trwa ponad dwie i pół godziny. Reżyser przemontowywał go wiele razy, aby w końcu zdecydować się na historię starannie przygotowaną, pełną faktów, anegdot, ale i zakulisowych, nieznanych opowieści. Ktoś może pomyśleć, że te detale, jak liczne nawiązania do muzyki współczesnej, charakterystyka stylu aranżacji kompozytora, wątpliwości i porażki, artystyczna niepewność i konteksty przekraczające daleko ramy samej muzyki, są tu niepotrzebne. Z taką samą radością obejrzelibyśmy przecież przez godzinę z haczykiem to, jak powstawała muzyka do Misji, Dawno temu w Ameryce albo Dobrego, złego i brzydkiego. Jednak nie byłoby to już to samo i nie byłoby w tym człowieka, o którym Tornatore chciał opowiedzieć. Twórcy, który, komponując, czytał, liczył (był zapalonym szachistą i miłośnikiem logiki), doświadczał, potrafił przejść płynnie od symfonii do piosenki i z powrotem. Twórcy, którego następców nie widać. Morricone i Tornatore pracowali razem przy 11 filmach (m.in. Malenie, 1900: Człowieku legendzie i Kinie Paradiso).

Ennio zaprasza nas w świat muzyki filmowej od kuchni, a jest to kuchnia efektowna i jednocześnie mało powierzchowna. Prawie każda partytura brzmi poprzez chwytliwe melodie i pomysły instrumentacyjne przystępnie, łatwo, jakby stworzona lekką ręką. Okazuje się jednak, że to, co brzmi tak dobrze, że niemal odnosimy wrażenie jakbyśmy sami byli w stanie coś podobnego napisać, nie mogłoby powstać bez autora, który miał doskonałe wykształcenie, rzadko spotykane w rozrywce. Idealnym przykładem jest fragment o Misji (reż. Roland Joffé, 1986), w którym kumuluje się ogromna wiedza Morriconego, jego wiara, umiejętność patrzenia na film z wielu różnych perspektyw, inwencja melodyczna. Pokazany jest również ten niezwykły moment w procesie tworzenia, w którym artysta daje się ponieść Muzie, puszczając na chwilę kontrolę i zasady. To bez wątpienia jeden z najbardziej poruszających momentów tego filmu, bo widać w nim bohatera nagiego w obliczu wyzwania i poczucia obowiązku wobec widzów.

Takich momentów jest zresztą więcej. Dziarski starszy pan znany nam z wywiadów zmienia tu oblicze i odkrywa się przed nami. Widać jego wzruszenie; towarzyszymy mu ono w trudnych wspomnieniach, a twarz Morriconego przynajmniej kilka razy ściąga się do płaczu. Bo Ennio nie jest wcale laurką. Mieszają się w nim historie prześmieszne (gdy wyrzucany był ze studia przez producentów i zmuszany do poprawiania utworu, czego nie znosił) i rozdzierająco piękne (jak jego relacja z mistrzem, kompozytorem Goffredo Petrassim). W urzekający sposób kamera pokazuje Morriconego nawet wtedy, gdy mówią inni, jakby oglądał ten film razem z nami, z dystansu.

Włoskość dokumentu Tornatorego widzę również w tym, jak pokazano siłę muzyki. Oto najwięksi aktorzy, reżyserzy, muzycy, producenci (wśród nich Quentin Tarantino, Clint Eastwood, Pat Metheny, Bruce Springsteen) śmieją się, nucą motywy z filmów, tańczą, używają słów najprostszych i najbardziej skutecznych. Jak dzieciaki. Nie ma tu pozy, udawania, nikt tego filmu nie zaplanował gdzieś w klimatyzowanym biurze w Los Angeles. Czym to jest, jak nie słynnym carpe diem Horacego – maksymą głośną i popularną w dzisiejszych czasach, wypełnionych ciągłą pogonią? Natomiast włoska śpiewność gra tu jedną z głównych ról. Dosłownie. Ennio Morricone używał bowiem ludzkiego głosu w swoich ścieżkach często i chętnie – zarówno chórów, jak i piosenek, wokaliz, a także wszelkich odgłosów, jakie wydać może ludzkie gardło, niekoniecznie miłych dla ucha. Tornatore zgromadził w swoim filmie wielu wykonawców muzyki Morriconego, w tym wiele kobiet, które śpiewały dla niego najwięcej, jak chociażby Edda Dell’Orso. Jej sopran słyszymy między innymi w Ecstasy of Gold z westernu Dobry, zły i brzydki (reż. Sergio Leone, 1965). W świecie kina mogą wciąż panować mężczyźni – reżyserować, płacić i wymagać. Ale Ennio Morricone, Europejczyk, oddaje hołd kobiecie, a szczególnie swojej żonie, Marii. Była inspiracją, opiekunką, królową domowego ogniska i współpracowniczką (napisała sporo tekstów do ścieżek męża, w tym do Misji). Od pewnego momentu – także pierwszą i najważniejszą słuchaczką. Reżyserzy dostawali tylko te utwory, które podobały się Marii.


Ennio
Giuseppe Tornatorego to piękny i uczciwy film. Trudniejszy, niż możemy przewidzieć, głęboki. Wart uwagi nie na raz; wart powrotów i wspólnego oglądania. Gdy na napisach końcowych pojawia się wreszcie lista filmów z muzyką Morriconego, z których sceny pokazano, białe litery na czarnym tle zdają się nie mieć końca. W dorobku artysty jest ponad 500 tytułów. Nie to jest jednak najważniejsze, a fakt, że Ennio opowiada o tym, jak muzyka uczy myślenia o życiu. I że w muzyce, jak w życiu, zaczynamy od białej, pustej kartki. Co na niej umieścić? Jego kartka była rękopisem, którego nie da się skopiować, ale z którego z pewnością będzie można czytać i za sto lat. Jak z najwybitniejszych dzieł kultury śródziemnomorskiej.


Ennio
, scenariusz i reżyseria: Giuseppe Tornatore
polska premiera: 6 lipca 2022
Dystrybutor: Best Film