Filarete. Architekt jako człowiek renesansu
Mikołaj ChmielińskiRenesansowy architekt Filarete uważał, że architektura jest wszechobecna, jej formę determinuje mnogość czynników, architekt zaś powinien obejmować myślą je wszystkie.
Libro architettonico florenckiego architekta Antonia di Pietra Averlina, używającego pseudonimu „Filarete” (co przetłumaczyć można jako „miłujący cnotę”), jest drugim traktatem architektonicznym włoskiego renesansu, po słynnym De re aedifiactoria Leona Battisty Albertiego z 1452 roku. Powstałe w latach 1458–1466 Libro powtarzało wiele lekcji wybitnego humanisty na temat sztuki umiejętnego planowania i wznoszenia budowli (od wyboru korzystnego terenu po wykańczanie adekwatne do ich roli i prestiżu) oraz zasobu umiejętności, który powinien przyswoić architekt. Filarete wykoncypował jednak zupełnie odmienną metodę dzielenia się wiedzą o architekturze. Trzy główne różnice pomiędzy traktatami czynią jego dzieło przystępniejszym zarówno dziś, jak i wówczas. Alberti pisał po łacinie, nie ilustrował swoich wywodów i lubował się w formie precyzyjnego wykładu. Filarete natomiast pozwolił sobie na więcej fantazji. Na kartach Libro prowadził grę z czytelnikiem, mieszając zuchwale porządki fikcji i rzeczywistości. Specjalistyczne nauki przyodział w literacki dialog, opowieść o idealnym dworskim architekcie pracującym dla wymarzonego władcy. Dokonał tego wszystkiego posługując się nie szlachetną łaciną, a ledwie opierzonym włoskim, wówczas językiem wernakularnym. Lekturę uatrakcyjniały autorskie rysunki. Nie techniczne, łatwe do wdrożenia w praktyce budowlanej, lecz scenki rodzajowe czy pejzaże biorące aktywny udział w snutej opowieści i służące za dodatkowy opis wykreowanego słowem świata.
Architekt wiedzy się nie boi
Za tym fantazjowaniem krył się konkretny cel. Filarete, wychowanek Lorenza Ghibertiego, prace nad traktatem rozpoczął na przełomie lat 50. i 60. XV wieku na dworze Francesca Sforzy, gdzie przybył z Florencji wraz z bagażem wiedzy o klasycyzujących formach toskańskiej architektury. Adresatami przynoszącej uciechę i zarazem edukującej opowieści mieli więc zostać książę Mediolanu oraz jego następca, Galeazzo Maria Sforza. Warto na marginesie wspomnieć, że, prawdopodobnie w 1465 roku, po powrocie do Florencji, Filarete zaprezentował traktat również Piotrowi Medyceuszowi, dodawszy do niego jedną księgę i zmieniwszy dedykację. Układając teorię budowania, chciał przyczynić się do umocnienia statusu społecznego profesji, którą się parał, i podniesienia własnej rangi na dworze. Dlatego też w wielu passusach opisywał przepastność wiedzy niezbędnej do wykonywania swojego zawodu oraz to, że odgrywa on pierwszoplanową rolę w budowaniu silnego i dobrze zorganizowanego państwa. I tak na przykład, w piętnastej z dwudziestu pięciu ksiąg, główni bohaterowie – alter ego Filaretego i Galeazza – odczytują w przypadkiem odnalezionej zmyślonej Złotej Księdze, napisanej w czasach starożytnych przez niejakiego króla Zogalię (niedaleko stąd do „Galeazzo”…), że mistrz sztuki architektonicznej powinien, co nie dziwi, mieć w małym palcu geometrię i arytmetykę. Poza tym przydadzą mu się astrologia, retoryka, historia, prawo… Muzyka i medycyna też… Warto by było znać się na pracach manualnych, mieć za sobą co nieco praktyki z drewnem i kamieniem. No i nie zapominajmy o rysunku! Okaże się niezbędny do przedstawienia w przejrzysty sposób projektów mecenasowi. Jednak nawet bardzo eleganckie szkice, jak te na kartach Libro, czasem mogą nie wystarczyć, bo Złota Księga głosi, że nie każdy jest na tyle bystry, by poprawnie interpretować obrazy. Toteż architekt musi również zostać mistrzem pióra, co pozwoli mu na klarowne objaśnianie swoich zamiarów. Podsumowując: architektura jest wszechobecna, jej formę determinuje mnogość czynników, architekt zaś powinien obejmować myślą je wszystkie.
Sztuka podbijania serc
Etos architekta-omnibusa nie narodził się w renesansie. Filarete nawiązał do traktatu De architectura Witruwiusza, budowniczego Oktawiana Augusta, który stał się niekwestionowanym elementarzem architektonicznym w nowożytności – czerpał z niego również wyżej wspomniany Alberti. Autor Libro w swym dziele poszedł o krok dalej, bo tchnął życie w modelowego Witruwiańskiego architekta. Ucieleśnił go. Zrobił z niego bohatera z osobowością, doświadczającego przygód. Lektura może nużyć tylko z jednego powodu – alter-ego autora jest absolutnym ulubieńcem Fortuny. Nie wyczekujmy pomyłek, zwrotów akcji i dramatów, które w dobrej powieści pozwalają na utożsamienie się z postacią.
Głównym zadaniem stojącym przed naszym bohaterem jest zaprojektowanie idealnego miasta dla ukochanego patrona, które sugestywnie nazwane zostaje „Sforzindą”. Chociaż autor nie pisze tego wprost, to jednak wiele wskazuje, że utopijne miasto należy utożsamiać z Mediolanem. Zanim jednak wzorowy architekt zabierze się za wznoszenie murów, musi wybadać teren pod budowę i zdobyć najlepsze materiały. Filarete opisuje ten proces ze szczegółami, sugerując, że to zajęcie bardzo czasochłonne. Wymagające zawierania znajomości z okoliczną społecznością, a więc opanowania do perfekcji, jak wiadomo, tak istotnej we włoskiej kulturze sztuki prowadzenia rozmowy. Bohater na szczęście jest wygadany, a na swojej drodze spotyka ludzi otwartych, chętnych do współpracy i wyspecjalizowanych w użytecznych dziedzinach: pasterzy, kamieniarzy, drwali, rzemieślników, myśliwych, a nawet jednego, nad wyraz towarzyskiego, eremitę. Schemat tych spotkań powtarza się. Architekt zostaje ugoszczony po długiej podróży przez tubylców. Wraz z nimi ucztuje, poluje i konwersuje. W pełni świadomy swojej wyższej pozycji społecznej, zachwala wychowanie i elokwencję interlokutorów – pasterze zachowują się wręcz jak gentiluomini. Schronienie otrzymuje w prostej chatce. Zadziwiająco komfortowej, a przecież stwierdza to dworski architekt, prawa ręka księcia, opływający na co dzień w luksusach.
Kraina, w której zostanie ulokowana Sforzinda, to zatem istna Arkadia, gdzie ludzie, zwierzęta i rośliny funkcjonują jakby poza czasem, w harmonii dyktowanej przez biologiczny rytm. W apoteozie prostoty na kartach Libro wyczuć możemy mentalność epoki. Renesans to również czas fascynacji naturą, odradzającej się za sprawą, między innymi, Petrarki, który kultem otaczał poezję bukoliczną Wergiliusza oraz spokojny żywot na wsi. Życie pasterzy pod strzechą chatki zdaje się najbliższe temu prowadzonemu przez Pierwszych Rodziców, którym dane było posmakować ideału. Jak przekonywał Filarete w pierwszej księdze Libro, to Adam dał początek architekturze. Po wygnaniu z raju osłonił rękami wszak głowę przed deszczem – tak narodziła się idea dachu. Tym sposobem autor Libro schrystianizował koncepcję Witriuwiusza głoszącą, że wzorem dla architektury, jej właściwych proporcji, jest ciało człowieka.
Opowieści o pomyślnej współpracy z lokalnymi mieszkańcami, znającymi się jak nikt na swoim fachu, przeplatane opisami dolce far niente bynajmniej nie są niewinne. Opiewane skromność, przyjazne nastawienie i pokora społeczności, która przecież na oczy nie widziała ich przyszłego pana, naturalizują władzę Sforzy, wywołują wrażenie jej niechybności. Spójrzmy na pejzaż doliny z wpisanym weń planem Sforzindy. To ledwie pobieżny szkic, nieprzynoszący zbyt wielu wiadomości o terenie – brak na nim linii, miar, informacji o skali. W zamierzeniu autora miał być przede wszystkim sugestywny. Choć reprezentuje utopię, to jednak za punkt odniesienia ma Księstwo Mediolanu. Perspektywa obserwacji obrana przez Filaretego oraz organizacja obiektów w przestrzeni składają się na wizję ziemi proszącej się o jej zajęcie, zagospodarowanie i objęcie kontrolą. Zamiary te są dyskretnie maskowane przez naturalistyczną konwencję rysunku, na który patrzymy, mając z tyłu głowy idylliczne opisy.
Libro – bestseller?
Uciąć zabawę interpretacyjną na tym odczytaniu oznaczałoby jednak zredukować wieloznaczność przepastnego i zagmatwanego, a zarazem jakże przyjemnego w lekturze dzieła. Niestety sprawę komplikuje brak przekładu tekstu na język polski oraz utrudniona dostępność współczesnego wydania włoskiego czy angielskiego. Tłumaczeniami traktatów Witruwiusza (Kazimierza Kumanieckiego) i Albertiego (Ireny Biegańskiej) już dysponujemy. A przecież Filarete swoją swadą opowiadacza mógłby wkupić się w łaski szerszego grona odbiorców, w tym miłośników powieści z narratorem puszczającym oko do czytelnika. Przeczytać Libro w eleganckim wydaniu polskim plasuje się na szczytach moich marzeń czytelniczych. Przekład byłby osiągnieciem bez wątpienia doniosłym. Mam tylko prośbę – jeśli jeden z naszych wybitnych italianistów podejmie się kiedyś tego zadania, to niech wydawnictwo zadba o odpowiednią oprawę graficzną. Rysunki Filaretego to w zasadzie nie ilustracje do tekstu, lecz równowartościowy komponent dzieła.