Łacina przywracana do życia
Małgorzata Członkowska-NaumiukJęzyk starożytnych Rzymian nie odszedł bezpowrotnie do przeszłości. Przeciwnie, zainteresowanie nim stale rośnie, o czym świadczy chociażby popularność różnych form nauki łaciny, zwłaszcza w Internecie, czy pojawianie się jej w filmach fabularnych.
Czy ktokolwiek z nas, kto uczył się łaciny w szkole albo na uniwersyteckim lektoracie, był w stanie – po zakończeniu edukacji – zamienić z kimś parę słów, porozmawiać w tym języku? Sądzę, że raczej nie… Mnie bardzo brakowało umiejętności zwyczajnego mówienia po łacinie. Nie dlatego, żebym pałała chęcią konwersowania w języku antycznym. Miałam po prostu dotkliwe poczucie, że moje kompetencje językowe są w tym przypadku niepełne, wybrakowane, podobnie jak moja wiedza o starożytności. Nie wiedziałam, jak, na Herkulesa, Rzymianie ze sobą rozmawiali! Nie w senacie, ale w domu czy na ulicy. A przecież te zwykłe, prozaiczne rozmowy to część życia codziennego, ważnego aspektu każdej cywilizacji.
Czy jednak nam, dzisiaj, nauka mówienia po łacinie jest potrzebna, skoro łacina służy przede wszystkim do poznawania historii oraz spuścizny literackiej dawnych epok? Tak, jeśli już się tego języka uczymy, to powinniśmy też choć trochę nim mówić. Żadnego języka obcego nie można opanować, nie próbując się w nim wysławiać i porozumiewać. Jeśli pominiemy te podstawowe funkcje mowy, nasza znajomość łaciny będzie bardzo niedoskonała i ograniczona.
Na marginesie trzeba dodać, że w Polsce stawia się raczej pytanie nie o to, jak łaciny uczyć, ale czy w ogóle jej uczyć, a odpowiedź różnych środowisk i instancji jest coraz częściej negatywna. Odwrotnie niż w bardzo wielu innych krajach, łacina jest u nas – niestety – od lat rugowana ze szkół.
„Żywa łacina”, czyli jak uczyć się tego języka łatwo i przyjemnie
Wszędzie tam, gdzie lingua Latina jest wciąż obecna w szkołach czy na uczelniach, sposób jej nauczania od kilkudziesięciu lat się zmienia. Obecnie stawia się na naukę, która wciąga, bawi, intryguje i polega na aktywnym używaniu języka. Uczący się łaciny od początku odpowiadają na pytania i sami je zadają, tworzą wypowiedzi, odgrywają scenki, słowem – są zachęcani do porozumiewania się. Dopiero nieco później wprowadza się tłumaczenie trudniejszych, autentycznych tekstów.
Metody te nie są bynajmniej nowe. Już w okresie Odrodzenia – jak wiemy z ówczesnych podręczników – uczono młodych ludzi czynnie używać łaciny m.in. dzięki „rozmówkom”. Później stopniowo porzucono ten sposób nauki, ale zaczęto do niego wracać w XIX wieku, kiedy to podejmowano również starania, aby łacinę w większym stopniu wykorzystywać do oficjalnej komunikacji, m.in. w relacjach międzynarodowych. Pojawiły się głosy, aby uczyć jej nie metodą gramatyczno-tłumaczeniową, lecz w sposób bardziej naturalny, taki jak w przypadku żywych języków obcych. Na przełomie XIX i XX wieku powstała koncepcja „łaciny żywej” (Latinitas viva, Leaving Latin lub Spoken Latin, Latino vivo, Latin vivant itd.). Termin ten pierwotnie oznaczał właśnie ów nowy styl nauczania.
W okresie międzywojennym metodę opartą na czynnym używaniu łaciny w mowie i piśmie z sukcesem wcielił w życie profesor Uniwersytetu w Cambridge, Henry Denham Rouse (1863–1950). Warto dodać, że propagował on również wymowę klasyczną – nazywaną dziś restytuowaną – charakteryzującą się tym, iż łacińskie „c” zawsze wymawia się jako „k”. W Polsce zwolennikiem tego nowego podejścia był m.in. Juliusz Krzyżanowski (1892–1950), filozof i nauczyciel (nie mylić z polonistą i historykiem języka, Julianem Krzyżanowskim!). W 1937 roku na łamach „Przeglądu Klasycznego” pisał: Należy od pierwszej lekcji uczyć myśleć i mówić po łacinie. Postulował, aby – tak jak zalecał Rouse – zaczynać od bardzo prostych tekstów oraz dialogów i na lekcjach używać jedynie łaciny, zgodnie ze znaną praktyką zanurzenia w języku (immersji językowej).
Metodę tę na większą skalę upowszechnił duński filolog i nauczyciel Hans Ørberg (1920–2010), który w 1955 roku wydał podręcznik Lingua Latina secundum naturae rationem explicata, w ciągu kolejnych lat udoskonalony i ponownie wydany pod tytułem Lingua Latina per se illustrata (cz. I: Familia Romana, cz. II: Roma aeterna). Naukę zaczyna się od łatwych tekstów oraz scenek z życia codziennego pewnej rzymskiej rodziny z II w. n.e. Nacisk jest położony na rozumienie i mówienie, a nie na tłumaczenie; główną rolę odgrywają więc dialogi oraz ćwiczenia. Książka jest bogato ilustrowana. Choć nie pojawia się w niej żaden inny język prócz łaciny, wszystkie objaśnienia są proste i klarowne. Znaczenie nowych słów można poznać na podstawie kontekstu, w jakim się pojawiają, obrazków lub synonimów czy antonimów podanych na marginesach. Poza tym, aby ucznia zainteresować, treść kolejnych lekcji tworzy pewną opowiadaną historię. Poziom trudności zagadnień gramatycznych jest stopniowo podwyższany, aż do momentu, gdy uczący się może samodzielnie czytać autentyczne teksty łacińskie. Metodę Ørberga stosują niektóre uczelnie i szkoły w różnych krajach, w tym w Polsce. Ukazują się też nowe podręczniki inspirowane jego książkami.
Do nauczania łaciny zastosowano również metodę Assimil, której nazwa pochodzi od założonego w 1929 roku francuskiego wydawnictwa, od początku propagującego uczenie się języków sans peine („bez wysiłku”, „bez trudu”), czyli „łatwe i przyjemne”. Jeszcze przed drugą wojną światową wydano pierwszy „bezwysiłkowy” podręcznik do nauki angielskiego pt. Anglais sans peine. W 1966 r. ukazała się książka Assimil do łaciny pt. Lingua Latina sine molestia, Le latin sans peine, opracowana przez inżyniera i oficera Clémenta Desessarda (1920–2003). Ewenementem było dołączenie do książki taśm magnetofonowych z nagraniami do lekcji.
Aktywizujące metody dydaktyczne w nauczaniu łaciny wciąż jeszcze nie wszędzie są stosowane. „Żywa łacina” króluje natomiast w Internecie, gdzie można znaleźć wiele możliwości łatwej i przyjemniej nauki tego języka. Dużą popularnością cieszą się prowadzone całkowicie po łacinie podcasty i wideoblogi. Można na przykład obejrzeć opatrzone łacińskim komentarzem nagrania ze spacerów, zwiedzania ciekawych miejsc, np. Forum Romanum czy Pompejów, a nawet – z przygotowań do przeprowadzki. Znajdziemy też bardzo przystępne wykłady na temat literatury rzymskiej oraz interaktywne lekcje dla chętnych, emitowane na żywo z możliwością zadawania pytań i wypowiadania się na czacie. Równie łatwe i przyjemne, a może bardziej efektywne, mogą być kursy stacjonarne, oferowane przez niektóre uczelnie w formie kursów otwartych prowadzonych w ciągu roku akademickiego albo szkół letnich (np. na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu: Poznańska Letnia Szkoła Żywej Łaciny i Greki Schola Aestiva Posnaniensis).
Wymowa tradycyjna a wymowa restytuowana
Chcąc mówić po łacinie, możemy mieć wątpliwości – jak właściwie powinniśmy mówić. Niestety filolodzy nie są w stanie w pełni odtworzyć brzmienia języków martwych. Trzeba też pamiętać, że łacina – jak każdy język – zmieniała się w czasie. Są oczywiście pewne twarde dane. Wiemy na przykład, między innymi na podstawie greckiej transkrypcji łacińskich tekstów, jak głoski łacińskie były wymawiane w danym okresie. Wiemy, że istniały długie i krótkie samogłoski oraz które sylaby były długie, a które krótkie w poszczególnych wyrazach i gdzie padał akcent. Jednak dokładnego brzmienia słów, zdań, intonacji, melodii języka nie możemy ze stuprocentową pewnością zrekonstruować.
Obecnie istnieją dwie podstawowe wersje wymowy łaciny: wywodząca się z późnego antyku i średniowiecza wymowa tradycyjna, nazywana też kościelną (pronuntiatio ecclesiastica), oraz wymowa restytuowana, zbliżona do wymowy łaciny okresu klasycznego (w przybliżeniu: I w. p.n.e. – I w. n.e.). Wymowę tradycyjną z pewnością lepiej jest stosować, gdy zajmujemy się łacińskimi tekstami średniowiecznymi i nowożytnymi lub pismami dotyczącymi religii chrześcijańskiej, natomiast wymowę restytuowaną – w przypadku literatury starożytnej. Nie znaczy to, że w kontekście realiów antycznych jesteśmy zobligowani zawsze używać wymowy rekonstruowanej, ale warto znać jej zasady, zwłaszcza, że można na nią natrafić coraz częściej.
Zacznijmy od wymowy tradycyjnej. Zgodnie z jej zasadami łacińskie c wymawiamy na dwa sposoby: przed samogłoskami i, e, y – jako „c” (w wielu krajach „cz”), zaś przed pozostałymi samogłoskami – jako „k”. Dyftongi ae lub oe są odczytywane jak pojedyncza samogłoska „e”, a znak v jak polskie „w” (victoria). Ti czytane jest „cj” (np. ratio – „racjo”). Ponadto specyfiką tradycyjnej polskiej wymowy łaciny jest wymawianie qu jako „kw”.
Istnieje parę odmian wymowy tradycyjnej. We Włoszech i w wielu innych krajach jest dość zbliżona do wymowy języka włoskiego, przykładowo cena wymawia się „czena”, Caesar – „czezar” (bo ae jest traktowane jak „e”), a genius – „dżenius”. W Polsce czy w Niemczech stosowana jest wymowa wywodząca się z wczesnośredniowiecznej i te same wyrazy wymawia się „cena”, „cezar” i „genius”. To właśnie wymowa tradycyjna miała decydujący wpływ na brzmienie słów zapożyczonych z łaciny w nowożytnych językach europejskich (np. pol. cesarz, cywilny, kwadrat, sekwencja itp.).
Wymowa restytuowana jest natomiast próbą odtworzenia autentycznej wymowy łaciny klasycznej. Stosując ją, znak c zawsze wymawiamy „k” (Cicero – „kikero”, centum – „kentum”, dicere – „dikere”), a dyftongi – zawsze jak dwie samogłoski tworzące jedną sylabę. Ae i oe były pierwotnie zapisem jednosylabowych zbitek samogłosek „a + i” oraz „o + i”, wymawianych jako „aj” i „oj” (np. caelum – „kajlum”, praetor – „prajtor”). Według językoznawców z czasem „i” w dyftongu przeszło stopniowo w „e” i w łacinie klasycznej dyftongi te wymawiano najprawdopodobniej jako „ae” i „oe” z akcentem na „a” lub „o” i słabiej wymawianym „e” (np. „káesar”, „práetor”). Prawdopodobnie już w I wieku n.e. dyftongi te zaczęły przechodzić w „e”. Inaczej niż w wymowie tradycyjnej brzmi też v. Ponieważ w starożytnej łacinie nie było osobnych liter V i U – istniała tylko litera V – w zależności od położenia czytano ją jako „u” (ursus, zapis starożytny: VRSVS) albo jak ang. „w” (czy pol. „ł”, np. w słowie victoria). I wreszcie połączenie znaków ti czyta się tak, jak się pisze (np. ratio – „ratio = ratjo”).
Małe ćwiczenie: jak zatem mogło brzmieć wypowiedziane przez Cezara veni, vidi, vici?
Łacina w filmach
Niewykluczone, że to właśnie tendencje zmierzające do ożywienia łaciny w nauczaniu i do odtworzenia autentycznej wymowy Rzymian zainspirowały filmowców, pragnących wzmocnić iluzję przenoszenia widza w czasie.
Pasja
Pierwszym filmem, w którym mówiono jedynie językami starożytnymi, była Pasja (The Passion of the Christ) w reżyserii Mela Gibsona z 2004 roku, film ukazujący Mękę Chrystusa w oparciu przede wszystkim o Ewangelie Św. Marka, Jana, Mateusza i Łukasza. Dialogi na łacinę i rekonstruowany aramejski przetłumaczył filolog William Fulco, jezuita, profesor Loyola Marymount University (USA).
W czasach Chrystusa na Bliskim Wschodzie powszechny był grecki w wersji koine i to zapewne tego języka używali zwykle we wzajemnych kontaktach Rzymianie i Żydzi. Gdyby zamierzano ukazać wydarzenia głównie z punktu widzenia historycznego, wskazane by było zatem użycie greki obok miejscowego aramejskiego i łaciny, którą posługiwali się m.in. rzymscy żołnierze (nawisem mówiąc, ukazani przez Gibsona w większości w sposób przejaskrawiony jako brutalni zwyrodnialcy). Użycie łaciny jest jednak w pełni uzasadnione w tym filmie z uwagi na jego bardzo silne aspekty religijne. Wiele wypowiadanych kwestii, znanych milionom wierzących, nabiera głębszego znaczenia w połączeniu ze wstrząsającym obrazem, a niektóre sceny, jak rozmowa Piłata i Jezusa, w której Rzymianin zwraca się do Jezusa po aramejsku, a Jezus odpowiada mu po łacinie, mają szczególną wymowę. Zrozumiały jest także wybór tradycyjnej, a nie restytuowanej wymowy łaciny. Podyktowany był z pewnością chęcią bezpośredniego sięgnięcia do języka Biblii (Wulgaty) oraz pozostania w klimacie tradycji chrześcijańskiej.
Imperator
Jednym z pierwszych filmów, a może nawet pierwszym filmem dotyczącym tematyki stricte rzymskiej, niezwiązanej z wątkami chrześcijańskimi, w którym użyto wyłącznie łaciny, jest polski krótkometrażowy film z 2013 roku pt. Imperator w reżyserii Konrada Łęckiego (zarazem autora scenariusza). Ten niskobudżetowy film, wyprodukowany przez Akademię Filmu i Telewizji i sfinansowany z prywatnych środków jej słuchaczy, ukazuje fikcyjny epizod poprzedzający przejęcie władzy przez przyszłego cesarza Othona. W filmie zadbano o realia, dialogi są wartkie, a interesująca i trzymająca w napięciu akcja wykracza poza utarte schematy. Wymowa łaciny nie została niestety ujednolicona – część aktorów stosuje wymowę restytuowaną, inni tradycyjną – ale zarówno pomysł twórcy, jak i wysiłek aktorów zasługują na uznanie. Aspekty te doceniają również internauci z różnych krajów. Spośród ich entuzjastycznych komentarzy warto kilka zacytować: „Biorąc pod uwagę, że był to niskobudżetowy film studencki, trzeba przyznać, że jest świetnie zrobiony. I chociaż łacina nie jest idealna, jest lepsza niż w wielu innych filmach w sieci”, „Wiecie, to niesamowite, co ten język może zrobić dla filmu. To pięć tysięcy razy lepsze i bardziej autentyczne niż w jakimkolwiek innym filmie o Rzymianach, który widziałem, mimo że łacina nie jest w stu procentach zgodna z epoką. To o wiele lepsze niż oglądanie grupki facetów mówiących z angielskim akcentem”, „O wiele lepiej [kręcić filmy] w językach oryginalnych. To ma większy efekt dramatyczny (…) Co by było, gdyby Russell Crowe mówił po łacinie, a nie po angielsku?”, „Wymowa wodza (Othona) jest jak najbardziej zbliżona do rzeczywistej, miło jest usłyszeć tak naturalny sposób mówienia po łacinie”, „Niezwykłe! Dla mnie, studenta historii i miłośnika języków starożytnych… to był powiew świeżego powietrza”.
Il primo re i Romulus
W roku 2019 wszedł na ekrany włoskich kin film pt. Il primo re (Pierwszy król), a rok później wyemitowany został serial telewizyjny pt. Romulus. Oba filmy reżyserował Matteo Rovere. Ich akcja, oparta na motywach mitów i legend o początkach Rzymu, rozgrywa się w VIII wieku p.n.e. Serial Romulus nie jest kontynuacją ani rozbudowaną wersją Pierwszego króla, lecz inną wersją legendy. W obu filmach mamy do czynienia z bardzo swobodną adaptacją mitów o założeniu Rzymu. Jednakże aspekty związane z kulturą materialną epoki oraz z wierzeniami i rytuałami przedstawiono wiarygodnie, co jest efektem współpracy twórców ze znanymi archeologami i innymi badaczami zajmującymi się tym okresem. Dopełnieniem dbałości o realia jest język. Tu również rozbrzmiewa jedynie język starożytny, lecz dosyć szczególny: na wpół zrekonstruowany na podstawie najstarszych, krótkich inskrypcji, na wpół stworzony przez lingwistów. Chodzi bowiem o znaną tylko w bardzo niewielkim zakresie wczesną formę archaicznej łaciny. Szkoda tylko, że – jak zauważył youtuber z kanału Evropantiqva – w graficznym zapisie tytułu filmu niektóre znaki mają formę pochodzących ze znacznie późniejszej epoki i innej kultury run (np. „M”) zamiast narzucających się w tym kontekście równie intrygujących znaków wczesnego pisma łacińskiego.
Dla aktorów nauczenie się kwestii w języku na co dzień nieużywanym, a do tego prawie nieznanym i w dużej mierze sztucznie stworzonym, musiało być nie lada wyzwaniem, z którym jednak dobrze sobie poradzili. Tajemnicza, niezrozumiała, acz chwilami znajomo brzmiąca mowa filmowych postaci, w której można od czasu do czasu wychwycić pierwotne wersje niektórych rzymskich słów, doskonale współgra z mrocznym, równie tajemniczym nastrojem opowieści o zamierzchłych pradziejach Rzymu.
Barbarians
Niemiecki serial pt. Barbarzyńcy (Barbaren, szerzej znany w wersji Barbarians) z 2020 roku, wyreżyserowany przez Barbarę Eder i Steve’a Saint Legera na podstawie scenariusza napisanego przez Andreasa Heckmanna, Arne Noltinga i Jana Martina Scharfa, opowiada o powstaniu Germanów przeciwko Rzymianom w okresie namiestnictwa Publisza Kwinktyliusza Warusa (P. Quinctilius Varus) i jednej z największych klęsk rzymskiego wojska, bitwy w Lesie Teutoburskim (9 r. n.e.), która jest punktem kulminacyjnym serialu. Jak pisałam w poprzednim artykule, twórcy filmu zastosowali specyficzny zabieg: Germanie używają współczesnego niemieckiego, a Rzymianie – łaciny. W zamierzeniu chodziło być może o stworzenie jeszcze większego dystansu między niemieckojęzycznym widzem a Rzymianami, którzy w filmie ukazani są w niemal jednoznacznie negatywnym świetle. Język miał zapewne podkreślać ich obcość. Jednak efekt jest nieco inny. Widzowie pozostają pod ogromnym wrażeniem języka, jakim posługują się obsadzeni w roli Rzymian aktorzy, w większości Włosi. Wyróżnia się z nich grający centuriona Metellusa Valerio Morigi, którego płynna wymowa restytuowana świadczy o naprawdę rzetelnym przygotowaniu językowym. I to właśnie ta świetnie brzmiąca, przywrócona do życia łacina jest niewątpliwie jednym z atutów serialu i magnesem przyciągającym widzów, na co wskazuje także popularność zamieszczanych w Internecie krótkich fragmentów filmu z wypowiedziami Rzymian.
Wydaje się, że internauta, który w komentarzu pod filmem Imperator wyraził emocjonalne życzenie: „Chciałbym, żeby wszystkie filmy o starożytnym Rzymie były po łacinie!”, nie jest odosobniony.
Warto na koniec dodać, że również w grach komputerowych, o których nie podejmuję się pisać, coraz częściej natrafić można na język Rzymian. To też może być impulsem do nauki tego języka, nazywanego martwym.
Jak widać, w dzisiejszym świecie istnieje pewien niedosyt łaciny. Wciąż jej potrzebujemy – i to w nowych odsłonach.