Filozof i skórka chleba
Ariadna LewańskaCzy Sokrates, syn kamieniarza i położnej, Marek Aureliusz (rzymski cesarz) albo Augustyn, biskup Hippony, leżącej na terenach dzisiejszej Algierii, myli zęby? Czy, żyjąc dziś, umieliby obsłużyć pralkę lub albo skorzystać z samoobsługowej kasy w markecie?
Filozofia zdaje się oderwana od codzienności. Wprawdzie wielu potwierdzi, że filozof żyje powoli, tempem lente, pija wino i pewnie zna łacinę lub grekę, ale nadal pozostanie obcy. Obcy nie dlatego, że pochodzi z Aten, Rzymu lub Numidii. Poproś o wizerunek filozofa, dostaniesz portret brodatego Greka owiniętego w prześcieradło. Samotny brzydal, frasobliwy mądrala, którego nie chciałbyś spotkać, a czytać trudno. Słowo „idea” tak wtarło się w język powszedni, że utraciło ateński szyk i blask. Czy idei bliżej dziś do codzienności? Czy Sokrates, syn kamieniarza i położnej, Marek Aureliusz (rzymski cesarz) albo Augustyn, biskup Hippony, leżącej na terenach dzisiejszej Algierii, myli zęby? Czy, żyjąc dziś, umieliby obsłużyć pralkę albo skorzystać z samoobsługowej kasy w markecie?
Filozof z Aten nie bez powodu kojarzy się ze zjawą, bo filozofia mówi o rzeczywistości, której nie widać. Uczy o świecie idei, wartości, myśli, które łuska człowiek, wypatrując ich znaków, opisując ich granice i wskazując na ich odzwierciedlenia w realu. Filozof to ten, kto porusza się w przestrzeni bez ograniczeń, błąka poza strefą ogólnodostępnych zdarzeń. Dziś można się śmiać z niego tak, jak kiedyś wyśmiewali go Grecy: że zapatrzony w niebo wpadnie do studzienki, albo, że – co za głupek z tego kapitana statku – szuka właściwej drogi w gwiazdach, zamiast rozglądać się dokoła, patrzeć przed siebie lub wstecz albo poczekać do rana. Nawiązań do statku czy łodzi znajdziemy w filozofii wiele. „Wszystko płynie” nie przez wzniosłość, z metaforycznego zacięcia autorów, ale z prozy ówczesnego życia. Statki i łodzie były dla Greków zwyczajnym środkiem transportu, podróży w nieznane, narzędziem komunikacji międzymiastowej, wahadłowcami rodzącej się demokracji. Filozofowie z Aten nadali głęboki sens najprostszym rzeczom, takim jak wiosło, stopa, jaskinia czy kamień. Mówili serio o tym, co może być innego, niż namacalny świat, a jednocześnie bliższego człowiekowi, niż olimpijski bóg. Szukali ludzkiej przestrzeni między masywem nieśmiertelnych a ułomną, kruchą, zmienną tkanką przedmiotów, roślin i ciał.
Za świra łatwo uznać tego, kto mieszka w beczce, obojętny na mieszczański obyczaj. Czy jednak dziś byłoby inaczej? Czy Diogenes dostałby kredyt na mieszkanie?
Filozof nie różni się wiele od szalonego naukowca, ekstrawaganckiego popaprańca, który z pasją zanurza się w naturę. Filozof tonie w codzienności. Tam szuka zasad i odkrywa własności przedmiotów. Staje twarzą w twarz ze wszystkim, co go otacza. Dalej jednak działa wśród ludzi. Idee niedostępne zmysłom ściąga do jaskini, czyli do domu, do przyjaciół, do bliskich. Opakowuje je w pojęcia, wtyka w słowa, ujawnia ich wpływ na dusze. Jego praca to dzielić się ukochaną mądrością, w imię idei funkcjonować w mieście. Filozofia to aktywność, reagowanie, wieczny interfejs, nieustanna praca rozmowy z politykami, uczniami, kapłanami, z przechodniem. Sytuacje z dialogów Platona można umieścić w katalogu zdarzeń powszechnie i nam znanych: rozmowy o miłości na imprezie, spór o to, kto ma rządzić (najmądrzejsi, najsilniejsi, najbogatsi czy też ci, którzy mają największą klikalność), rozgoryczenie siłą fejków, zachwyt nad tym, co piękne podczas spaceru nad strumień. Filozof zdolny operować abstrakcją w świecie idei, z równą pasją poszukuje sytuacji i słów, które ją odzwierciedlą w codzienności. Filozofia od śródziemnomorskich początków ujawnia rozdarcie człowieka, który pośród innych chce poznać siebie oraz prawdę wśród rzeczy. Filozof to także ten, kto za swoje przekonania i niezależność gotów jest jak Sokrates umrzeć lub jak Diogenes znosić drwinę współczesnych. To właśnie nietypowe podejście do codziennego życia bywa powodem odrzucenia filozofów. Za świra łatwo uznać tego, kto mieszka w beczce, obojętny na mieszczański obyczaj. Czy jednak dziś byłoby inaczej? Czy Diogenes dostałby kredyt na mieszkanie? A jak reagowano by na profesora i doktorantów zaczepiających na przystanku, plaży w Łebie czy na krakowskich Plantach? Co gdyby seminaryjne grupy opuszczały uniwersyteckie sale i szlajały się po mieście pijąc wino, zagajając o tym, co sprawiedliwe? Pobożni obywatele zawsze będą w szoku – czy to Aten, czy RP. Codzienne rytuały tworzą przestrzeń zaufania, poczucie bezpieczeństwa i wzajemnego zrozumienia. Mimo postępu nauk oraz rewolucji obyczajowych, wątpiący wciąż budzą lęk. Filozof nie jest roztrzepanym niedojdą. Koncentracja na istocie rzeczy, na obrębku cienia skutkuje nonszalancją wobec brei błahostek, które dla niejednego stanowią treść egzystencji. Sokrates słynął z tego, że nie zwali go z nóg wypite wino. Gdy już wszyscy padną i usną na przyjęciu, zalani w trupa, ten spokojnie wychodzi do łaźni (dziś pewnie na basen), a później spędza dzień jak to zwykle miał w zwyczaju. Na śmierć upije się dopiero cykutą. Odrzucony za to, jak żył, i za obnażanie kłamstw zostaje skazany przez współczesnych. Choć ma możliwość, nie ucieka, gotów na ofiarę z siebie. Sokrates pijący truciznę nie wie, dokąd idzie. W więziennej celi ze stygnącym ciałem nauczyciela zostają przyjaciele. Nie gaśnie z teorią idei na ustach, ale prosi, by w jego imieniu koniecznie oddali koguta, którego winien Asklepiosowi. Dziś byłaby to może rata za lodówkę lub datek dla dobroczynnej fundacji. Od platońskich początków filozofia przenika zwykłe życie.
Sokrates nie umiera z teorią idei na ustach, ale prosi, by w jego imieniu koniecznie oddano koguta, którego winien Asklepiosowi. Dziś byłaby to może rata za lodówkę
Codzienności nie brak i w pismach biskupa Hippony, świętego Augustyna. Nawet dialog Przeciw akademikom, zapis debaty o relacjach między prawdą a szczęściem, intryguje wyraźnymi interwencjami zdrowego rozkładu dnia. Oskarżanie sceptyków urywa się, gdy myślicieli wzywają na obiad; gdy zaś dyskutanci zabrną w ślepy zaułek, gdy znuży ich myślenie – filozoficzna praca – wybierają się do łaźni, na spacer, wykonują domowe zajęcia lub czytają Wergiliusza dla przyjemności. Rozważają najchętniej na łące. Rozmówcy Augustyna nie tracą podczas rozumowej mordęgi ani ciała, ani zmysłowej wrażliwości: zalewają się łzami wzruszenia, przestają gadać, gdy ciemność przeszkadza w notowaniu, plotkują, szukają wytrychów na ojcowskie pouczenia, podśmiewają się zazdrośnie z Albiceriusza, bezecnika z Kartaginy, który spółkował z niezliczoną liczbą nierządnic, a zapytany o cokolwiek zawsze znał prawdę, nie wiadomo jakim cudem. Pisma starożytnych filozofów, podobnie jak ich życiorysy z epoki, pełne są swobody, prostych trosk, seksu i poezji. Miłość mądrości, filo-sofia, jest namiętnością całego człowieka, a nie fantazją rozumu. Mądrość odsłaniają wielkie teorie, jak i czynności drobne.
O Pitagorasie wiemy, że ubierał się na biało, a łóżko słał narzutą z białej wełny. Lubił miód i chleb, zalecał wstrzymywać się od jedzenia macicy świńskiej i ryby barweny, a na lunch jadał najchętniej jarzyny. Niezrównany Diogenes Laertios cytuje też pitagorejskie maksymy, które dziś mogłyby wyskakiwać jako motto dnia przy odpalaniu dowolnego urządzenia typu smart: Wagi nie przechylać, Ciężaru nie dokładać, ale raczej go ujmować, Własnego serca nie zjadać[1]. Cytować by można więcej, warto przemyśleć każdą. Zwłaszcza ostatnią – zadręczanie się problemami, czyli zjadanie własnego serca, zdaje się być naczelną chorobą cywilizacyjną covidowej ery. XXI wiek obrodzi zapewne opisami doświadczeń zwyczajnych nieznanych starożytności. Na przykład filozof-mamy. Ciężko przyjść ze świata idei na zebranie rodziców, ale zawsze warto walczyć o metafizykę, nim szkolna sztampa zatłucze w dzieciach oryginalną myśl. Niejedną klasę zdobi w gablocie trójkąt Pitagorasa, warto go jednak wypełniać. Warto przypominać, że Pitagoras, ten od trójkąta, nazwał niebo kosmosem, startował w igrzyskach i twierdził, że dusza żywi się krwią.
Starożytni filozofowie ostrzegają, że choć szukamy prawidłowości, znajdziemy rany, wściekliznę i skutki uboczne
Zdarza się też, że filozof rządzi – i to jako cesarz Rzymu. I wtedy nie traci krytycznego dystansu do ludzkiej natury. Dla Marka Aureliusza materia to rzeka, dusza to sen, a życie to wojna, okres walki, przystanek w drodze. Co dzień krążymy między rzeką i snem, walczymy z zalewem trosk, ścigamy się z marzeniami. Od pierwszego zaciągnięcia się mlekiem mamy po ostatni papieros skazańca walczymy o swoje, lawirujemy między koniecznością a pragnieniem. Nawet cesarz wkłuwa się myślą w świat przez rzeczy powszednie: Na przykład, gdy się chleb piecze, otrzymuje on pewne pęknięcie. Te więc pęknięcia, jakkolwiek istnieją wbrew zapowiedzi sztuki piekarskiej, jakoś nęcą swoim widokiem.[2]. Dojrzałe figi, kłosy nieporadne, zmarszczone czoło lwa i piana z pyska dzików, a przede wszystkim skórka chleba, służą Markowi Aureliuszowi do filtrowania Rozmyślań o naturze. Trzeba być mocno w tę naturę wpatrzonym, by wybrać to, co ujawni jej sens. Filozofowie starożytni pokazują drogę do poznawania w rzeczach tego, co kochamy, odkrywania tego, co umiemy stworzyć. To oni ostrzegają, że choć szukamy prawidłowości, znajdziemy rany, wściekliznę, skutki uboczne, bolesne pęknięcia. Czytając cesarza odkrywamy, że filozofia to ból bez krzyku.
Nawet Immanuel Kant ufał życiowym metaforom starożytnych. We wstępie do Prolegomenów pojawia się cytat z Horacego, a w nim obraz wieśniaka, który czeka, aż potok przepłynie. Ów rusticus to bierny naiwny obserwator. Nic w tym złego. Nie zna wieczności, spokojnie czeka na koniec wody, drepcąc na brzegu. Znam wielu, którzy tak chcą przetrwać życie. Filozofia od antyku wzywa do wejścia – choćby raz – do tej rzeki. Do intensywności, często niebezpiecznej, wartkiej, ale kotłującej rzeczywistość, nim ta nas zaskoczy. Filozofia wzywa i do pustelni, i do protestu. Do refleksji nad wolną wolą i skórką chleba. Do przeżywania po swojemu prostych rzeczy ze świadomością, że tak tworzymy cały świat.
[1] Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów, PWN 1984, p. 479.
[2] Marek Aureliusz, Rozmyślania, p. 21, PWN 1984.