Florentia, Fiorenza, Florencja
Olga Bialer-YoungZamarzyło mi się na wiosnę miasto, w którego herbie widnieją dorodne lilie: Florencja. Florencja niebanalna, nietypowa, niepocztówkowa; skąpana w słońcu, tonąca w różnobarwnym kwieciu, soczyście zielona. Może dlatego, że jej nazwy trudno nie skojarzyć z kwiatami. Florencja to fiori, fiorire, fiorente…
Przygotowania do podróży rozpoczęłam od małego, prywatnego śledztwa wśród znajomych, którzy już zrealizowali swoje florenckie marzenie. Jakież ogarnęło mnie zdumienie, gdy w ich oczach nie ujrzałam ani krztyny zachwytu, a zamiast peanów na cześć toskańskiej stolicy z ich ust płynął niekończący się potok żalów i słów głębokiego rozczarowania. Przyznawali oni zgodnie: kiedy przemierzamy średniowieczne uliczki w kilkudziesięciostopniowym upale, wśród tłumu podobnych sobie turystycznych desperatów, nasze umysły zaprząta już tylko jedna obsesyjna myśl – znaleźć choćby skrawek cienia i odetchnąć, ocierając pot z czoła. Ale przecież jeszcze nam nie wolno; jeszcze tylko kilka kroków i czeka nas nagroda w postaci legendarnego posągu Dawida…
Fatalna kraina czarów (Frances Mayes)
Florencja to miasto owiane legendą, która wręcz obliguje do uniżonego pokłonienia się, a nawet rzucenia się w hołdzie na kolana. „Miasto pełne pychy”, jak zgrabnie ujął to Sándor Márai, przypomina piękną kobietę, wręcz nadmiernie świadomą czaru, jaki roztacza. Jednak czy można pokochać miasto, które poniekąd zmusza do admiracji? Florencją łatwo się rozczarować, ale nie warto. Sercu spragnionemu słońca nazwa Florencja dźwięczy radośnie i nie daje spokoju – to miasto musi kryć jakieś zwiastuny wiosennego przebudzenia. Aby nie podzielić losu wspomnianych już malkontentów, potraktujmy Florencję jak delikatny, wymagający kwiat, który trzeba dyskretnie podejść, znajdując nań odpowiedni sposób. Okaże się wówczas, że o prawdziwy zachwyt wcale nie jest tak trudno…
Jak uniknąć syndromu Stendhala?
Nadmiar to słowo, które zdaje się być kluczem do tego miasta – nadmiar zabytków, turystów, historycznego dziedzictwa… To wszystko sprawia, że czujemy się odurzeni. Przypadłość ta doczekała się nawet fachowej nazwy, nawiązującej do słynnego francuskiego pisarza. Syndrom Stendhala objawia się gwałtownym kołataniem serca, zawrotami głowy, dezorientacją, a nawet halucynacjami, które pojawiają się na widok wspaniałości, dzieł sztuki i zabytków zgromadzonych na małej przestrzeni. Galeria Uffizi w zupełności wystarczy, aby, podobnie jak w XIX w. francuskiego pisarza, tak i nas wszystkich dopadła ta „luksusowa, elitarna przypadłość”. Jednak u progu XXI w. odchorowywać florenckie zwiedzanie przez kilka dni w łóżku? To po prostu nie wypada!
Zapomnij o przewodniku, zdaj się na zmysły!
Podobno cały urok Florencji ukryty jest za murami kościołów i muzeów. Rzeczywiście, kiedy jest tak gorąco, że – jak celnie ujął to Muratow – ulice wypełniają już jedynie psy i turyści, to właśnie za zimnymi murami legendarnych zabytków można znaleźć chwile wytchnienia. Dlatego na florenckie eksploracje najlepiej wybrać się przed wakacjami, kiedy temperatura nie zwala jeszcze z nóg, ogrody botaniczne wypełnia zapach kwitnącej roślinności, a w menu włoskich trattorii nie zaskoczą nas frytki i hamburgery.
Ogromną zaletą Florencji jest jej stosunkowo niewielki rozmiar, nadający kolebce renesansu kameralny charakter, dzięki czemu możemy się obyć bez map i przewodników. Wszystkie najciekawsze miejsca skondensowane są w ścisłym centrum, zaś oryginalna kopuła sławnego na całym świecie Duomo stanowi najlepszy drogowskaz. W przypadku Florencji warto zdać się na odbiór czysty i spontaniczny, pozwolić się porwać zmysłom, jak bohaterka Pokoju z widokiem. Niejaka Lucy Honeychurch przechadzała się po Florencji z nieodłącznym przewodnikiem w ręku i guwernantką-przyzwoitką u boku, ale, wraz z odrzuceniem książkowych mądrości, zrzuciła z siebie również gorset konserwatywnego wychowania i ciążących ograniczeń.
Zagraj z Florencją w zielone!
Kwiatowe przebudzenie najłatwiej zaobserwować, gdy przyjeżdża się do Florencji od strony Tyrolu. Wtedy gwałtownie następuje radosny wybuch wiosny: ocieramy się o drzewa migdałowca i krzewy mimozy, mijamy kwitnące sady i morze kwiatów. Stolica Toskanii, wbrew obiegowej opinii, wcale nie ustępuje reszcie regionu – chociaż umiejętnie skrywa swoje zielone tereny, to ich poszukiwanie można przekuć w dobrą zabawę, a nawet połączyć z odrobiną kulturalnego i zabytkowego szaleństwa. Najlepiej na starych rowerach, które można wypożyczyć spod dworca Santa Maria Novella.
Zaopatrzmy się w wino i przekąski na jednym z licznych bazarów i udajmy na wiosenny piknik do największego tutejszego parku – Parco delle Cascine. To zaledwie 20 min. drogi rowerem malowniczo położoną ścieżką wzdłuż rzeki Arno. Nieopodal, w etruskim miasteczku Fiesole, położonym na wzgórzach okalających Florencję, amatorzy łączenia sztuki i natury odnajdą kombinacje dla siebie doskonałą: pokazy tańca i koncerty w rzymskim amfiteatrze, uliczne teatry i sztuki operowe, a to wszystko w otoczeniu gajów cytrusowych. Na krótki wypad za miasto możemy również wybrać się do XV-wiecznej Villi Maiano. Będzie to przyjemność dla fanów książki i opartego na niej kultowego filmu Pokój z widokiem, gdyż ta zabytkowa posiadłość kryje tytułowy pokój, zachwycający panoramą miasta, z dumnie górującą nad nim katedralną kopułą w tle.
Miasto, które rozkwita wiosną
Aby odpocząć od zabytkowego zawrotu głowy, warto odwiedzić dwa przepiękne ogrody, położone niedaleko Piazzale Michelangelo, bodaj najlepszego punktu widokowego we Florencji. Pierwszy to Ogród Różany, w którym można nie tylko upoić się naturalnym zapachem, ale też zostać królem czy królową fotografii. Zdjęcie na różanym tronie, z tłem w postaci katedry i florenckiej starówki, to nie lada gratka.
Drugi z ogrodów – Ogród Irysowy – słynie z organizowanego tam międzynarodowego konkursu, prezentującego ponad 1500 gatunków delikatnego kwiatu, chluby toskańskiej stolicy. Irys to od średniowiecza symbol Florencji, wpisany w jej herb i wyryty na złotych monetach, nawiązujący do postaci starożytnej bogini Iris, która potrafiła wyczarować z łuku siedmiokolorową tęczę, łączącą ziemię z niebem, a więc świat bogów ze światem ludzi.
Odurzenie zapachem
Wiosną trzeba koniecznie obejrzeć jeden z najstarszych i najpiękniejszych ogrodów w całej Italii – Giardino di Boboli. Stanowi on spektakularny przykład sztuki architektonicznej i ogrodniczej. Założony w XVI w. przez Medyceuszy, tuż za pałacem Pittich, mieści w sobie atrybuty godne arystokracji: żwirowe alejki, posągi, sadzawki oraz ławeczki w ustronnych, zacienionych miejscach. Główną oś wyznaczają amfiteatr i fontanna Neptuna, w okolicach której znajduje się wypełniony krzewami różanymi i żywopłotem z bukszpanu Ogród Rycerski, ozdobiona rokokowymi freskami kawiarnia „Kaffeehaus”, a także muzeum porcelany.
Odwiedzając ogród w drugiej połowie maja, będziemy mogli pobudzić zmysł powonienia na corocznej imprezie „Zapachy Boboli”. Olejki esencjonalne, mydełka, ekstrakty ziół, świeczki – wszystko to zaoferują światowi eksperci od sztuki zapachowej. Jeśli nie będziemy mieli jeszcze dość aromatycznych doznań, to w okolicach uniwersytetu możemy zajrzeć, choć na chwilę, do Ogrodu Rzeczy Prostych, gdzie od ponad sześciu wieków uprawiane są zioła. W ten sposób zaostrzymy sobie apetyt na…
Mrożone przysmaki
Czy wiecie, co łączy najbardziej znany na świecie włoski deser z arcydziełami sztuki? Oba te „wynalazki” powstały właśnie we Florencji, w znacznym stopniu dzięki wsparciu Medyceuszy. W XVI w. Bernardo Buontalenti – eklektyczny i wszechstronnie uzdolniony artysta, pracujący jednocześnie na dworze Medyceuszy jako organizator przyjęć – zaskoczył wszystkich uczestników uczty z okazji otwarcia twierdzy Belvedere nieznanym dotąd deserem, przygotowanym z zamrożonego mleka, żółtek i miodu, z dodatkiem bergamotki, cytryny, pomarańczy oraz, jak na Toskanię przystało, oczywiście wina. Przysmak okazał się strzałem w dziesiątkę, a sam autor, ku swojej rozpaczy, przeszedł do historii nie jako światowej sławy artysta, lecz twórca lodowego deseru.
Nie można zatem wyobrazić sobie bardziej odpowiedniego kandydata na gospodarza Międzynarodowego Festiwalu Lodów niż właśnie Florencja. Pod koniec maja jej cztery najznamienitsze place zamieniają się ze świątyń architektury w areny lodowego szaleństwa, na które składają się pokazy mistrzów lodowej maestrii kulinarnej, rozsiane po mieście kramy z deserami, sorbetami, shake’ami, a nawet perfumami lodowymi, oraz konkurs, w którym biorą udział sławy z całego świata. Jeśli jesteśmy prawdziwymi miłośnikami mrożonego przysmaku, możemy wziąć udział w fascynującej podróży kulinarnej przez całą Italię w ramach Italia Gelato Tour, rozpoczynającego się na 100 dni przed florenckim finałem. Lodowi mistrzowie wypróbowują na co odważniejszych śmiałkach swoje nowe eksperymentalne smaki i receptury, realizując tym samym cel twórców imprezy, czyli popularyzację włoskiej chluby kulinarnej wśród rodaków. Czyż nie brzmi to trochę jak przekonywanie dawno już przekonanych, ba!, w lodach ślepo zakochanych?…
Święto Świerszcza
40 dni po Wielkanocy, w dniu Wniebowstąpienia, odbywa się jedno z najbardziej oryginalnych florenckich świąt – Festa del Grillo, czyli Festiwal Świerszcza. Florentyńczycy zgrabnie połączyli wielowiekową miejską tradycję, pogańskie wierzenia sięgające czasów antycznych oraz katolicki kalendarz religijny ze wspólną zabawą na świeżym powietrzu. Park delle Cascine gromadzi tego dnia setki rodzin, które przechadzają się pomiędzy straganami, wybierając malutkiego, błyszczącego bohatera całego zamieszania – żywego świerszcza, umieszczonego z listkiem sałaty w prostych drewnianych klatkach lub ozdobnych szkatułkach i uwalnianego później przez dzieci, piknikujących z rodzicami na trawie.
Tradycja ta pochodzi z czasów, kiedy młodzieńcy podczas majowych Calendimaggio dawali w prezencie swojej ukochanej ów symbol szczęścia jako zwiastun, dosłownie i w przenośni, wiosennego słońca i optymizmu na cały następny rok. Mniej romantyczna, ale za to praktyczno-ekonomiczna legenda tłumaczy oryginalny rytuał chęcią zmniejszenia populacji tych uroczych skądinąd szkodników.
Obrońcy praw zwierząt wywalczyli jednak zakaz sprzedaży żywych świerszczy, które faktycznie wielokrotnie nie doczekiwały dnia oswobodzenia. Od kilku lat legalnie sprzedawane są jedynie symboliczne, sztuczne świerszcze, niczym pozytywki wyposażone w elektroniczny mechanizm, imitujący cykanie. Jednak, jak można się domyślać, dla chcącego nic trudnego: na zielonych wzgórzach w okolicy miasta, a nawet i w samym parku, młodsze pokolenia urządzają sobie podchody w poszukiwaniu cennego owada, kontynuując tradycję toskańskiej stolicy.
Współcześni gladiatorzy
Fani piłki nożnej z pewnością nie odpuszczą sobie wizyty na stadionie klubu ACF Fiorentina; warto też spróbować swoich sił w unikatowym wydarzeniu na skalę światową – rozgrywkach Calcio Storico Fiorentino, podobno najbardziej brutalnego sportu na świecie. Finałowy mecz odbywa się corocznie w dniu patrona miasta, św. Jana, na obsypanym piaskiem placu Świętego Krzyża. Gra, łącząca elementy rugby z piłką nożną, uprawiana była już przez rzymskich legionistów, stąd jej druga, popularna nazwa – calcio in costume. Gracze, ku uciesze rozentuzjazmowanej żeńskiej części widowni, występują w historycznych kostiumach, mocno eksponujących męskie ciało. Rozgrywki trwają kilka miesięcy, a zawodnicy, często pracujący na co dzień jako ochroniarze w nocnych klubach, wyciskają siódme poty na siłowni, aby dumnie zaprezentować swoją muskulaturę w dniu finału. Nagrodą, oprócz pucharu i niewątpliwej satysfakcji ze zwycięstwa, jest bistecca alla fiorentina, czyli lekko przysmażona na ruszcie potężna porcja grubej na 15 cm wołowiny – symboliczne zwieńczenie krwawego widowiska.
Zmywając grzechy świętym ogniem
To nie koniec wrażeń w dniu patrona Florencji. Późnym wieczorem organizowany jest spektakularny pokaz sztucznych ogni. Również i dla tej rozrywki florentyńczycy znaleźli historyczno-rytualne źródła. Tradycja wczesnochrześcijańska wskazuje, iż grzechy zmywa się co prawda wodą, ale te naprawdę ciężkie usuwa się skutecznie jedynie ogniem. Fajerwerki wybuchają z Fortu Belvedere paletą barw, odbijając się w rzece tak, że ma się wrażenie, jakby ich blask rozświetlał całą Toskanię. Najlepszą bazą do podziwiania tego widowiska są okalające miasto zielone zbocza Wzgórza Michała Anioła.
Po drugiej stronie „ozłoconej” rzeki
Chcąc oddalić się od pełnego zabytków centrum i odwiedzić nieco mniej znane rejony miasta, skierujmy swoje kroki na drugą stronę rzeki Arno. To tu znajduje się artystyczna dzielnica Oltrarno, pulsująca muzyką i śpiewem aż do białego rana, oraz Forte di Belvedere – idealny punkt widokowy, który wymaga od nas dobrej kondycji, gdyż trzeba się wspiąć po dość stromej uliczce.
Na drugi brzeg rzeki wiedzie nas wizytówka Florencji, czyli najstarszy most, zachowany w prawie niezmienionej postaci od średniowiecza: Ponte Vecchio. Kiedyś był on zabudowany kramikami z wyrobami rzemieślniczymi oraz rzeźniami, ale, ze względu na mało atrakcyjne dla arystokratycznego nosa zapachy, w renesansie zastąpili je złotnicy i jubilerzy. Do dziś Most Złotników pozostaje kwintesencją przepychu, bo dosłownie ocieka bezcennym kruszcem.
Jednak to, co najcenniejsze, a czego kupić nie można – deklaracje dozgonnej miłości – znajduje się na widokowym tarasie pośrodku mostu. Tam bowiem zakochani przyczepiają do balustrady kłódki ze swoimi imionami, a kluczyki, symbolizujące nierozerwalność łączącego ich uczucia, wyrzucają do rzeki.
A jednak zachwyciła…
Zbigniew Herbert podobno uwielbiał zwiedzać Florencję nocą. Niestety, także wtedy nie unikniemy tłumnie biesiadujących amatorów nocnego życia, a stracimy wiele z uroków budzącego się z zimowego letargu miasta. Dla mnie nieprzewidzianym efektem kilkudniowego oswajania się z Florencją była narastająca z każdą chwilą ciekawość tego, co kryje się za onieśmielającymi z początku dziełami wybitnych twórców, którzy wypełnili miasto niegasnącym blaskiem. Mimo początkowych postanowień, dałam się w końcu skusić posągowemu Dawidowi na randkę w Galleria dell’Accademia, pokłoniłam się geniuszom pochowanym w kościele Santa Croce z freskami Giotta w tle, odwiedziłam rodzącą się Wenus w wypełnionej arcydziełami Galleria degli Uffizi.
Na koniec zaś zostawiłam wisienkę na torcie – kwiatową z nazwy katedrę Santa Maria del Fiore. Widok jej oryginalnej, biało-zielono-czerwonawej kopuły, przywołującej na myśl włoską flagę i widocznej z prawie każdego zakątka miasta, towarzyszył mi codziennie od wschodu słońca po pokryte gwiazdami wieczorne niebo, rozbudzając wyobraźnię. Kiedy we wnętrzu katedry dostrzegłam płatki kwiatu, układające się harmonijnie z kształtów półsklepienia, odetchnęłam z ulgą: nieprzystępne, zmuszające do zachwytu miasto przyjaźnie puściło do mnie oko. Byłam już pewna, że zły urok miasta-skansenu został bezpowrotnie odczarowany.