Gwałtowność, emocje, kipiąca krew. O Sycylijskich lwach Stefanii Auci opowiada tłumacz Tomasz Kwiecień
Julia WollnerJak tłumaczyło się sycylijsko-kalabryjską powieść Stefanii Auci? Czy Sycylijskie lwy to lektura, która spodoba się nad Wisłą? Autor polskiego wydania książki odpowiada na pytania Julii Wollner.
Byłeś zapewne jednym z pierwszych polskich czytelników książki Sycylijskie lwy Stefanii Auci – i, jako tłumacz, jednym z bardziej uważnych.
Na pewno byli tacy, którzy czytali ją jeszcze przed ukazaniem się po polsku, bo natknąłem się na pełne entuzjazmu recenzje w polskim internecie krótko po opublikowaniu ksiażki we Włoszech. Auci opowiada porywającą historię, w której trudno się nie zanurzyć, ale rzeczywiście wymaga od tłumacza większej niż zwykle uważności. Autorka pisze w sposób, który w pracy nad przekładem stanowi spore wyzwanie. Mam tu na myśli nagromadzenie szczegółu, włoskości i sycylijskości. W książce znajdziemy mnóstwo nazwisk, zarówno fikcyjnych, jak i rzeczywistych, oraz toponimów, które wymagają znajomości geografii Sycylii i, przede wszystkim, Palermo. Jest ono bezdyskusyjnie jedną z bohaterek powieści. To miasto dziwne, nieodgadnione, trudne, piękne, pełne kontrastów. Do tego dochodzą wtrącenia po sycylijsku, z których niestety wiele trzeba było przetłumaczyć na polski – zdecydowałem się zachować w oryginale tylko te, które w moim mniemaniu dodają kolorytu tekstowi. Nie mogłem zatrzymać wszystkich, bo książka miałaby wówczas kilkaset przypisów, a pojawiają się też przecież element kalabryjskie – rodzina Florio przyjechała na Sycylię właśnie stamtąd. Każdy rozdział jednak nadal rozpoczyna się od wybranego sycylijskiego przysłowia, tak jak w oryginale.
Mówi się, że każdy przekład jest niestety porażką, a jedyne, co nam pozostaje, to starać się minimalizować straty. Tego się trzymałem. Mam nadzieję, że czytelnicy będą zadowoleni z finalnego efektu.
Statystyki pokazują, że czytamy coraz mniej, a jednak ta książka – wcale nie bardzo łatwa, a do tego pokaźna objętościowo – stała się we Włoszech bestsellerem. Kiedy kilka miesięcy temu, sama będąc jeszcze przed lekturą, spytałam Cię, czy warto objąć patronat nad polskim wydaniem, Ty także nie miałeś wątpliwości, że odpowiedź powinna być twierdząca.
Włosi byli Lwami zachwyceni, a sprzedaż biła rekordy. Natomiast ja, kiedy o niej po raz pierwszy usłyszałem – zanim jeszcze dostałem propozycję jej przełożenia – pomyślałem: ciekawa rzecz, ale w Polsce się chyba nie przyjmie. Potem, już przy pracy nad powieścią, zorientowałem się, jak wiele w niej elementów potencjalnie atrakcyjnych także dla polskiego czytelnika. Powieść Auci pokazuje świat, którego nie znamy i który może fascynować. Przede wszystkim opowiada o Sycylii w sposób zupełnie inny, niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Przykład? Tam nie ma słowa o mafii! Auci ciekawie i dobitnie opisuje także odrębność Sycylii od państwa włoskiego, jej kulturową niezależność, wyrażającą się choćby w języku, ale nie tylko. Wątek asymilacji Kalabryjczyków na Sycylii może stanowić zaskoczenie – tak, we Włoszech można przepłynąć wąską cieśninę, pokonać ledwie kilkadziesiąt kilometrów, i stać się przybyszem, cudzoziemcem, straniero. Ten italski regionalizm to coś fascynującego.
Mamy też w Sycylijskich lwach wątek rzadko kojarzony z Włochami, a mianowicie kwestię rodzącego się kapitalizmu – bo to o nim w dużej mierze traktuje ta książka. I mam tu na myśli prawdziwy, zdecydowany, drapieżny kapitalizm, sprzed czasów spółek z o.o. To kapitalizm, w którym przedsiębiorca odpowiadał za swe decyzje całym swoim majątkiem, całym swoim życiem w zasadzie. Sycylijskie lwy to także historia awansu społecznego drobnych kupców, którzy stali się właścicielami wielkich korporacji, a właściwie holdingu biznesowego, bo obejmował on przecież wiele gałęzi gospodarki. Ciekawie śledzi się ich kontakty z kontrahentami z Wielkiej Brytanii, Francji czy z innych krajów. To wszystko w tej książce jest, z całym swoim kulturowym bogactwem, i, mam wrażenie, pokazuje nam inne Włochy, inną Sycylię, niż większość z nas poznała do tej pory.
Z mojego punktu widzenia jest to wielka zaleta tej książki; “Lente” stara się przecież pokazywać Śródziemnomorze tak, by wychodzić poza stereotypy. Przyznam jednak, że zastanawiałam się, czy powieść Auci nie będzie zbyt wymagająca dla polskiego czytelnika. Myślisz, że lektura Lwów wymaga znajomości włoskich i sycylijskich realiów?
Przyznam ci się, że ja nigdy nie byłem na Sycylii; wyspa nadal na mnie czeka. Mam ją oczytaną, to nie jest moja pierwsza sycylijska książka w dorobku, dawno temu uczyłem się również sycylijskiego, a dopiero tłumacząc Lwy, dowiedziałem się, kto wynalazł puszkowanego tuńczyka w oleju! (śmiech) Jednak historia rodziny Florio, a zatem i cała książka, jest w dużej mierze uniwersalna. Do tego, co powiedziałem wcześniej, dochodzi jeszcze jeden szalenie ważny wątek: opowieść o sytuacji kobiet. Spotkałem się z twierdzeniem, że chwilami jest w tym nawet zbyt dosłowna, ale sam uważam, że trzeba pewne rzeczy pokazać bardzo wprost, abyśmy mogli docenić to, co mamy dzisiaj. W XIX wieku – a to całkiem niedawno! – kobiety nie posiadały prawa do majątku, prawa do własnych decyzji, stanowiły własność męża. Postaci kobiecie, które przedstawia Auci, są mimo tego zniewolenia bardzo silne; pokazują próby emancypacji – czasem do pewnego stopnia udane, czasem nie – w skrajnie trudnych warunkach. Ta wielowymiarowość i wielowątkowość powieści stanowi jej wielką zaletę; ewentualne elementy nieznane polskiemu czytelnikowi mogą tylko sprawiać, że odbierze ją jako pociągająco egzotyczną.
Ta uniwersalna historia pewnej włoskiej rodziny nie jest przy tym historią zmyśloną, prawda?
Floriowie są prawdziwą włoską dynastią przemysłową. Auci drobiazgowo przestudiowała ich historię, a luki wypełniła swoją wyobraźnią. W moim odczuciu opowieść, która w ten sposób powstała, jest bardzo bliska realiom. Co ciekawe, spadkobiercy Floriów opisanych w książce żyją i mają się dobrze. Są to potomkowie po kądzieli, nazwiska już więc nie noszą. Po gigantycznej fortunie nie zostało wiele. Mamy więc typową historię awansu społecznego pewnej rodziny w realiach społecznych i politycznych pierwszej połowy XIX wieku, gdzie rodzina kupiecka zdobywa tytuł szlachecki – a on daje wejście w wiele niedostępnych wcześniej miejsc. Natomiast drugi tom opowieści, który właśnie tłumaczę, nosi wymowny tytuł Zima lwów. To historia upadku, tego, co znamy pod nazwą syndromu Buddenbrooków. Oto dynamiczny, zażarty, łapczywy i pracowity kapitalizm przemienia się w coś na kształt zepsutej dziewiętnastowiecznej arystokracji. Zaczyna życie się ponad stan, lenistwo, złe decyzje, proces spoczywania na laurach i utraty znaczenia.
Stefania Auci doskonale lepi swoje postaci – choć dalecy w czasie i przestrzeni, wydają się ludźmi z krwi i kości. I rzadko kiedy budzą sympatię bez zastrzeżeń! Wyjątkiem jest tu może Giulia Florio, żona Vincenza, który doprowadził rodzinny biznes rodzinny do rozkwitu, oraz Ignazio Florio, młodszy z braci – bardzo piękny wewnętrznie mężczyzna. Pozostali bohaterowie, prawdziwi do bólu, to nie są, mówiąc kolokwialnie, fajni ludzie! Vincenzo na przykład ma w sobie mnóstwo mroku: bezwlędności, cynizmu…
Czyżby więc nie był jednym z naszych ukochanych dobrodusznych Włochów, którzy śpiewają przy akompaniamencie mandoliny i poklepują jowialnie po plecach?
A skąd! To są ludzie drapieżni, zawzięci, bardzo pracowici i w tej swojej pracowitości bezwlędni – tak wobec siebie, jak i innych. I wiesz co? Bardzo mi to pasuje! Daleko tu bowiem do cukierkowości, w której często zanurzamy Włochy. Ta cukierkowość, ten wszechobecny lukier jest dla Włoch okropnym obciążeniem, paskudnym przekłamaniem, stereotypem. Kultura włoska w ogóle nie jest miękka; miękkie jest to, co serwuje się na potrzeby turystów! Włochom daleko do cukierkowości; zdecydowanie częściej bywają pełni pasji, a nawet okrutni i bezwzględni. Mnóswo tam gwałtowności, emocji, kipiącej krwi. I to właśnie zobaczymy w tej książce.
Stefania Auci, Sycylijskie lwy, tłumaczył Tomasz Kwiecień, WAB, Warszawa 2022
Magazyn “Lente” jest patronem medialnym powieści.