styl życia

Kobiecy poranek w Maroku

Anka Florczak

Codzienność rozpoczyna swoją opowieść o poranku. Jak wygląda on dla marokańskich kobiet?

Pleciony słomkowy kosz nieznacznie chwieje się na głowie Hadidży. Zmęczona przystanęła na chwilę na stromej górskiej ścieżce, która prowadzi ją hen w dół, aż do przykucniętego wśród soczystej zieleni niebieskiego miasta. Słońce niedawno wstało, więc upał nie dokucza jeszcze tak bardzo. Zanim powietrze rozedrga się rozpalonym skwarem, będzie już prawie na miejscu. Schroni się w wąskich zaułkach, a nogi powiodą ją na główną ulicę, na której od wczesnego poranka mieszkanki wiosek ukrytych w górach Rif prezentują swoje towary. Postawi kosz na ziemi. Chwalić Boga, masło i ser dotrą w nienaruszonym stanie. Nikt nie robi ich lepiej od niej. Z dumą podniesie wzrok i pozwoli mu błąkać się pośród rozkrzyczanego tłumu.

Matka obudziła ich dzisiaj zbyt późno. Hajar wbiega do kuchni, chwyta kawałek gorącego jeszcze chleba, macza go w oliwie i niecierpliwie przeżuwa. Na pewno zdąży również wypić łyk herbaty. I może chwyci w przelocie daktyla. Przecież autobus zawsze się spóźnia. Nieco przygarbiona pod ciężarem plecaka z książkami, wybiega. Kiedy dociera na przystanek, jej koleżanki nadal czekają. Oddycha z ulgą i dołącza do nich, umierając z ciekawości, co też takiego sobie pokazują. El Grande Toto dodał nowy post na Instagramie! A ona tak uwielbia trap – czasami, gdy nikt nie widzi, zamyka się w pokoju i nagrywa własne filmiki do jego przebojów, skacze po łóżku, wymachuje rękoma, wykrzywia twarz w szalonych grymasach. Teraz nic nie będzie już w stanie zepsuć jej dnia: ani krzykliwa nauczycielka matematyki, ani nawet zapowiedziany wczoraj test z angielskiego. Z błogim uśmiechem na ustach wsiada do autobusu.

Przez uchylone nieznacznie drewniane żaluzje światło wślizguje się do tonącego w mroku pokoju. Jego promień wpada prosto w leniwie uchylającą się powiekę. Dłoń o pomalowanych na krwistoczerwono paznokciach pociera twarz, chwyta za kołdrę i niedbale zrzuca ją na ziemię. Podnosi rolety, a na wciąż zmęczone ciało zarzuca szlafrok. To naprawdę ciężki poranek. Spotkanie z koleżankami przeciągnęło się do późna i Soukaina właściwie wolałaby zostać w łóżku, nie niepokojona przez współpracowników z firmy, nie ścigana kolejnymi niemożliwymi do dotrzymania terminami. Nastawia ekspres do kawy i wlecze się do łazienki. Prysznic rozjaśnia jej w głowie. Wszystko zdaje się być znowu pod kontrolą. Napełnia filiżankę i sięga po nieco zeschnięty już rogalik z czekoladą. Pospiesznie wkłada prosty czarny kostium. Jeszcze tylko szpilki, teczka, ostatni łyk kawy. Jest gotowa. Trzaskają drzwi, a na korytarzu przez jakąś chwilę echo zwielokrotnia stukot obcasów.

poranek w Maroku

 

Dom nadal śpi. Panuje zupełna, doskonała, upragniona cisza. Layla powoli wstaje z łóżka. Stara się wykonywać jak najmniej ruchów.  Nie chce zbudzić leżącego tuż obok męża. Nakłada papucie i maszeruje do łazienki, by wygonić sen z rozgrzanego, rozleniwionego bezruchem ciała.  Na piżamę narzuca domowy kaftan, przewiązuje się w talii zapaską. Również kuchnia wydaje się drzemać – wszystko jest tak, jak zostawiła wczoraj. Tylko tłusta mucha uporczywie bzyczy, obijając się o szybę w oknie.  Sięga po mąkę, wodę, odrobinę oliwy. Jej zręczne ręce same odnajdują tak dobrze znany rytm. Rytm, z którym ciasto pokornie poddaje się naciskowi dłoni, przybierając znajomy okrągły kształt. Rytm wyznaczający początek każdego dnia. Srebrny czajniczek i pęczek mięty poczekają na swoją kolej, bo najpierw musi zanieść chleb do piekarni. Ulica już tętni życiem, sprzedawcy rozstawili swoje wózki. Już krzyczą z nich uwodzące kolorami warzywa i owoce: “weź, mnie proszę!”, “ależ skąd, spójrz tu, tylko mnie powąchaj…!” Layla odwraca głowę, to nie czas na zakupy. Przechodzi jeszcze kawałek i pozdrawia zgarbionego mężczyznę wychylającego się z mrocznej, półokrągłej niszy. Zamienia z nim parę słów, a później podaje mu owinięty w szmatkę surowy bochenek. Zawraca. Musi obudzić męża, ściągnąć z łóżek dzieci, za jakiś czas jedno z nich wysłać po upieczony już chleb. Cisza gdzieś przepadła. Nawet taca, na której ustawiła talerzyk z oliwkami oraz miseczkę z oliwą i miodem, zdaje się wibrować.

Ciężki metalowy klucz zgrzyta w zamku. Znowu się zaciął. Nie sposób przekręcić go ani w lewo, ani w prawo. Zupełnie nie ma siły na tę szarpaninę od samego rana… Wyrywa się jej przekleństwo, którego na szczęście nikt nie słyszy. Coś najwyraźniej zaskoczyło, klucz wchodzi głębiej, udało się. Całym ciężarem ciała pcha ciężkie drewniane drzwi i wreszcie wchodzi do środka koszmarnie spocona, pomimo wczesnej pory. Trzeba napełnić wiadra, przejrzeć zapasy mydła, rękawic, wymyć podłogę na przyjęcie nowego dnia. Zabiera się do pracy. Może zdąży, zanim pojawi się pierwsza osoba. Dzisiaj piątek, więc hammam przeżyje prawdziwe oblężenie. Otwiera drzwi i już z daleka widzi zbliżającą się szybkim krokiem Meriam, która, tak jak codziennie, pozdrawia ją, pyta o zdrowie, zagaduje o rodzinę. Rozmawiają przez chwilę, zanim tamta poda jej zawiniątko i odejdzie, a słowo „pokój” spłynie na Fatimę – i, spokojniejsza już, usiądzie, rozchyli kryjącą jasnożółty placek szmatkę i z radością zatopi zęby w miękkim, słodkawym cieście.

Dotyka tubek z henną. Są gorące, mimo że nie ma jeszcze południa. Wzdycha. Zapowiada się kolejny upalny dzień, a na placu nie ma się gdzie schronić.  Tylko restauratorzy i sprzedawcy soków nie mogą narzekać. Ich stoiska wieńczą miłosierne zadaszenia. Nawet chusta, którą szczelnie okryła głowę, nie przyniesie ulgi w aż tak rozszalałym słońcu. Tuż obok Hakim rozłożył już swój wyświechtany koc. Z namaszczeniem wyjmuje z torby zasuszone ciałka jaszczurek, bukieciki ziół, miniaturowe puchate futerka jakiś zwierząt, słoiki kolorowych maści i wiele innych bardzo dziwnie wyglądających drobiazgów. Zazdrości mu trochę, bo szukający pomocy ludzie przystają tam częściej niż przy jej pogniecionym, obleczonym w plastik zeszycie. Otwiera go i patrzy na tak dobrze znane wzory tatuaży. Właściwie zna je już wszystkie na pamięć. Przeniosła je na niezliczoną ilość dłoni. Małych, średnich, młodych, starych, wypielęgnowanych, zniszczonych. Każda z nich jest inną historią.

 

Zdjęcia: Anka Florczak