Małe – boskie – malabi
Julia WollnerW miesiącu, w którym szukamy swego wewnętrznego dziecka, przyda się odrobina słodkości. Gładka, kremowa konsystencja, pyszny smak i aromat wody różanej. Oto mój ulubiony izraelski deser – i ulubiony adres, gdzie koniecznie musicie go spróbować!
Do dziś pamiętam pierwszy raz, kiedy spróbowałam izraelskiego malabi. Moi obecni, a wtedy przyszli teściowie zabrali mnie na obiad do restauracji z pięknym ogrodem. Siedziałam przy bujnym różanym krzaku pnącym się po wysokim, starym murze. Po smakowitym posiłku kelner przyniósł miseczki wypełnione czymś, co wyglądało niczym włoska panna cotta posypana orzechami i wiórkami kokosowymi. Przez chwilę zastanawiałam się, czy intensywny różany aromat, który zupełnie mnie obezwładnił, to sprawka ogrodu czy deseru… Szybko jednak przestałam się nad tym głowić, zbyt zajęta pałaszowaniem jednej z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek próbowałam. O tak – malabi, choć niepozorne i proste w wykonaniu, jest zdecydowanie nieziemskim przysmakiem, choćbyście próbowali przekonać mnie, że tytuł dzisiejszego tekstu jest tandetny albo przesadzony.
Izraelskie malabi, po grecku zwane mαχαλλεπί (mahallepi), znane w świecie także jako muhallebi albo muhallabia, jest bliskowschodnim deserem, stworzonym ponoć w dalekim siódmym wieku przez pewnego perskiego kucharza, który przygotował go dla arabskiego generała al-Muhallab bin Abi Sufra. Ten zasmakował w kremowym daniu tak bardzo, że zdecydował się firmować je własnym nazwiskiem. Dziś malabi doczekało się niezliczonej ilości wariacji – z pistacjami, orzechami włoskimi, wanilią, syropem z granatu czy wodą pomarańczową.W Izraelu, gdzie część społeczeństwa przestrzega reguł koszerności, niektórzy przyrządzają je na bazie mleka migdałowego, dzięki czemu może być spożywany po posiłku mięsnym. W wielu rodzinach szczególnym powodzeniem cieszy się natomiast w czasie Szawuot (Święta Tygodni), które właśnie obchodzono – być może dlatego, że tradycyjnie jada się wówczas potrawy mleczne, ale być może także dlatego, niektórzy określają Szawuot Festiwalem Róż, a to właśnie woda różana jest najpowszechniejszym dodatkiem do malabi.
Gdzie zjeść najlepsze malabi? Oczywiście w samym Izraelu. Pysznie smakuje zwykle w małych sklepikach w arabskiej części Jaffy; ja osobiście uwielbiam także to serwowane w barze na samym końcu bazaru Karmel (od strony Nachalat Binyamin). Ostatnio odkryłam jednak prawdziwą świątynię malabi: lokal, w którym serwuje się tylko i wyłącznie ten smakołyk. Nosi on mało odkrywczą nazwę HaMalabiya, a znajdziecie go przy ulicy Allenby, pod numerem 60. Z tego, co wiem, jego właściciele otworzyli też dwa inne lokale, jednak to właśnie tutaj, w samym sercu Tel Awiwu, pyszny kremowy deser smakuje ponoć najlepiej.
W oczekiwaniu na najbliższy lot do Izraela, możecie też spróbować przyrządzić małe-boskie-co-nieco we własnej kuchni. Ja wykorzystuję do tego celu mąkę ryżową, a na koniec polewam wszystko syropem malinowym.
Składniki na 4 porcje:
¼ szklanki mąki ryżowej
1 szklanka mleka
1 szklanka śmietanki kremówki
¼ szklanki cukru
1 łyżeczka wody różanej
sos malinowy, truskawkowy lub inny według uznania; można też posypać orzechami
Mąkę ryżową rozprowadzamy w połowie szklanki zimnego mleka; resztę mleka gotujemy ze śmietanką oraz cukrem i dolewamy do niego rozprowadzoną w zimnym mleku mąkę ryżową. Gotujemy kilka minut na małym ogniu, ciągle mieszając, aż do zgęstnienia. Dodajemy wodę różaną i dalej mieszamy. Jeszcze ciepłe przelewamy do pucharków. Gdy ostygnie, wstawiamy do lodówki. Podajemy schłodzone, po uprzednim polaniu sosem i posypaniem wybranymi dodatkami.
HaMalabiya, Allenby Street 60, Tel Awiw, Izrael