kultura kino

Nie tylko miłość i makarony. Ciało na włoskim ekranie

Natalia Mętrak-Ruda

Przystojny brunet w garniturze i mokasynach idzie pod rękę z długowłosą seksbombą o wydatnym biuście i kształtnych pośladkach. Razem oddają się zmysłowym rozkoszom. Po kolacji złożonej z makaronu, owoców morza i dużej ilości wina, obowiązkowo spożytej na plaży lub na tarasie pośród urokliwych, starych budynków, udają się – najlepiej na motorynce – do sypialni, w której on adoruje ją, potwierdzając swoją reputację „najlepszego kochanka w Europie”. Wszystkie te – dość banalne, turystyczne, reklamowe – skojarzenia z włoską kulturą łączy jedno: przekonanie, że nacja ta szczególnie wysoko ceni przyjemności ciała.

Włosi mają reputację narodu, który, jak żaden inny, potrafi „cieszyć się życiem”, co oznacza najczęściej upodobanie do rozkoszy zmysłowych, takich jak jedzenie, wino, ciuchy i seks. Włoskie dolce vita pełne jest przyjemnych doznań, rozumianych jako radosna afirmacja życia w jego pełni. Jest, oczywiście, milion powodów, dla których Włochy są na świecie sławne i pewnie najważniejszym są przeżycia duchowe, jakich dostarczyć może obcowanie z tamtejszymi arcydziełami architektury i sztuki (choć i te przeżycia są przecież przede wszystkim estetyczne, a piękno rozumiane może być nie tylko jako kategoria intelektualna, ale i zmysłowa), łatwo jednak zauważyć, że bardzo duża część firm, marek, produktów, które kojarzą nam się (lub, zgodnie z zamysłem producentów, kojarzyć się nam powinny) z Włochami, ma za zadanie właśnie dostarczenie radości naszym zmysłom.

Włoskie ciało jest zwykle postrzegane jako otwarte na wszelkie doznania, wrażliwe na piękno, dotyk i smak, gotowe na seks

Rano aromatyczna kawa, na obiad makaron z pachnącymi pomidorami i oliwą, kieliszek wina i czekoladki, a to wszystko w sukience Dolce&Gabbana, w bieliźnie Intimissimi, w garniturze Ermenegildo Zegna i butach Sergio Rossi. Nawet włoskie samochody, w odróżnieniu od choćby niemieckich, słyną raczej z urody niż solidności. W tym, być może banalnym i stereotypowym, ale dość rozpowszechnionym obrazie, „włoskie ciało” jest ciałem otwartym na wszelkie doznania, wrażliwym na piękno, dotyk i smak, gotowym na seks.

Dolce vita z mrożonki

Weźmy reklamę pizzy wywodzącej się z Niemiec firmy Dr. Oetker (do obejrzenia tutaj). Widzimy w niej parę siedzącą na tle Fontanny di Trevi (końcówka reklamy wyjawi, że jest to jedynie ustawiona na podwórku makieta), która, rozkoszując się pizzą, to mruży oczy z rozkoszy, to czule na siebie spogląda, raz po raz głaszcze się po dłoniach, słowem – przeżywa bardzo przyjemne i bardzo zmysłowe chwile. Wszystkie elementy świata przedstawionego w reklamie – od wybranego na ścieżkę dźwiękową utworu La donna è mobile, przez fontannę, po ciemne włosy mężczyzny i pizzę na stole – aż krzyczą o włoskości, sugerując, że smak niemieckiej, mrożonej pizzy przenieść nas może do tej słonecznej i magicznej krainy, w której „będziemy jak Włosi” – a więc beztroscy, szczęśliwi, najedzeni i seksowni. Podobnych obrazków znajdziemy w reklamach (kawy, makaronu i różnych innych popularnych produktów kojarzących się z Włochami) i turystycznych folderach całe mnóstwo. Z pewnością kształtują one stereotypowe wyobrażenia, ale nie jedyne mówią nam coś o włoskiej cielesności.

 

Kraj zmysłowych brunetek

Znacznie większy budżet i ambicje w ukazywaniu esencji Italii mieli twórcy reklamy całkiem innego typu, czyli filmiku Martini Gold by Dolce&Gabbana, w którym występuje ucieleśnienie „Włoszki par excellence”, czyli supergwiazda made in Italy, Monica Bellucci (tutaj). Krótki filmik rozpoczyna się od bliskich ujęć rzymskich zabytków, które zostają po chwili zastąpione przez obraz czarnych szpilek. Szpilki te kroczą po bruku w stronę – jakże by inaczej – Fontanny di Trevi, a należą właśnie do Moniki. Dołączają do nich buty kolejnych mężczyzn, a po chwili jakby całe miasto szło już za piękną kobietą w koronkowej sukni i z butelką Martini Gold w torebce. W tle słyszymy jej zmysłowy głos, który pyta: ami le mie labbra? (‘kochasz moje usta?’), ami i miei occhi? (‘kochasz moje oczy?’), ami il mio stile? (‘kochasz mój styl?’). Nawet nieznający języka odbiorca rozpozna pewnie słowo amare, w końcu – to kolejny z ogrywanych przez reklamę stereotypów – włoski to podobno język miłości. Monica zasiada z kieliszkiem w stylowym barze, otoczona przez zalecających się do niej mężczyzn w eleganckich garniturach. Jakby nie wystarczyły nam wszystkie podpowiedzi, twórcy reklamy serwują nam jeszcze ujęcie trzepoczącej włoskiej flagi.

Kobiety we Włoszech są różne, łatwiej jednak eksportować esencję, którą ucieleśniają raczej zmysłowe brunetki i makaron niż chłodne blondynki i jedzone na północy półwyspu gulasze

Oczywiście Bellucci w reklamie Martini ogrywa swój filmowy wizerunek, na który najsilniej wpłynęła tytułowa rola w słynnym filmie Giuseppa Tornatorego. Malena, „najpiękniejsza kobieta w mieście”, cała jest seksem, zmysłowością, obfitą, buzującą cielesnością, która rozpala żądze młodych chłopców. Jednocześnie to właśnie ciało staje się jej przekleństwem, gdy niezwykła uroda uczyni ją obiektem podejrzeń i oskarżeń ze strony zawistnych sąsiadów. Długie, czarne włosy, obfity biust, krągłe biodra w obcisłej spódnicy, kształtne łydki na wysokich obcasach…  Bellucci jest w tym filmie ucieleśnieniem „włoskiej seksbomby”: śródziemnomorska brunetka o pełnym biuście i biodrach, wręcz krzykliwa w swojej zmysłowości. Takie były Sophia Loren, Gina Lollobrigida czy, później, Maria Grazia Cucinotta w Listonoszu, podobną kobiecość ogrywa też – choć już niestereotypowo, z goryczą – Sabrina Ferilli w Wielkim pięknie.

Ten typ urody i seksualności stał się synonimiczny z włoskością, choć przecież wielkimi gwiazdami kina były też znacznie „chłodniejsze” Monica Vitti czy zmarła niedawno Virna Lisi. Także popularne współcześnie Margherita Buy czy Valeria Bruni Tedeschi mają nie tylko jaśniejszy kolor włosów, ale też reprezentują inną, bardziej dyskretną i powściągliwą kobiecość. Może zresztą dlatego żadna z nich nie zrobiła na świecie takiej kariery jak Bellucci – to jasne, że kobiety we Włoszech, jak zresztą w każdym z europejskich krajów, są różne, łatwiej jednak eksportować esencję, którą ucieleśniają raczej zmysłowe brunetki i makaron niż chłodne blondynki i jedzone na północy półwyspu gulasze.

 

Ciało kobiety jako pole bitwy

Każdy Włoch to gorąca krew, a kobieta jest dla nich celem adoracji – głosi jeden z turystycznych portali w dziale „kultura Włoch”. Stereotyp uwodziciela, który najpierw gwiżdże za ładnymi dziewczynami na ulicy ze swojej motorynki, a następnie obsypuje je kwiatami, ciągnie się za włoskimi mężczyznami pewnie od tak dawna, jak za włoskimi kobietami stereotyp gorącej piękności. Od czasu do czasu przywołuje się też badania „amerykańskich naukowców”, głoszące, że mężczyźni z Italii są najlepszymi w Europie kochankami.

Ten obrazek – jak wszystkie stereotypowe obrazki – ma swoją ciemną stronę. Od dość dawna krytyce poddawany jest sposób, w jaki ciała, zwłaszcza ciała kobiece, przedstawiane są choćby we włoskiej telewizji. Tam niedostępną, śródziemnomorską piękność zastępują bądź pozbawione głosu veline, czyli hostessy w kostiumach kąpielowych, bądź plastikowe, unieruchomione botoksem twarze starzejących się prezenterek. A w każdym razie taki obraz kobiet w mediach wyłania się z bardzo głośnego filmu dokumentalnego Il corpo delle donne (‘Ciało kobiet’) autorstwa Lorelli Zanardo i Marca Malfi Chindemiego (dostępnego tutaj).

Jak to możliwe, że włoskie kobiety nie wychodzą na ulicę, by protestować przeciwko nierealistycznemu wizerunkowi samych siebie, jaki proponuje im telewizja? – pyta w nim narratorka, zestawiając obrazki z talk shows, programów rozrywkowych, satyrycznych, a nawet informacyjnych, z głosem z offu, który w feministycznym (nie radykalnym, lecz po prostu prokobiecym) tonie mówi o fundamentalnym prawie do autentyczności, z którego odzierane są współczesne kobiety. Wychwalane przez obserwatorów z zewnątrz uwielbienie i adoracja, „gorąca krew” mieszkańców Italii, widziana z bliska czasem prowadzi do przejawów skrajnego szowinizmu. Natomiast pozornie swobodna, niewymuszona zmysłowość, staje się nierealnym wzorcem, do którego aspirują kobiety, skupiając się wyłącznie na przymiotach swojego ciała, przekonane, że tylko ono jest w stanie zapewnić im wysoką pozycję w walce o pieniądze, sławę czy władzę. Pogoń za młodością, obsesja na punkcie urody i uprzedmiotowienie kobiet nie są oczywiście zjawiskami przynależnymi wyłącznie do kultury włoskiej, ich skala w tamtejszych mediach wydaje się jednak nieporównywalnie większa niż choćby nawet w polskiej telewizji, gdzie jedyną znaną veliną jest chyba „wodzianka” z programu Kuby Wojewódzkiego.


Męskie fantazje na ekranie

Dowodem na to, że problem ten budzi niepokój nie tylko w środowiskach feministycznych, jest głośny dokument Wideokracja Erika Gandiniego z 2009 roku. Początki przerażającego systemu medialnego, który czyni z dziewcząt (ale też z chłopców) pozbawione samodzielnego myślenia seksualne obiekty, wydawały się niewinne: w 1976 roku w jednej z lokalnych stacji telewizyjnych wyemitowano teleturniej, w którym obecna w studiu kobieta po każdej poprawnej odpowiedzi zdejmowała z siebie element ubrania. Następnego dnia redakcję zalała fala skarg: miejscowi mężczyźni masowo spóźnili się do pracy.

Ten skromny epizod okazał się zapowiedzią kierunku, w którym miała „rozwinąć” się włoska telewizja, zwłaszcza za sprawą Silvia Berlusconiego, który pod koniec lat 70. założył grupę Mediaset, na kolejne dekady stając się czołowym magnatem medialnym we Włoszech. Nota bene to właśnie były premier, jego słynne imprezy „bunga bunga”, upodobanie do młodych kobiet i nieszczególnie wysublimowanej erotyki, wreszcie – tupecik i operacje plastyczne, stały się symbolem tego, co najgorsze w cielesności made in Italy. Berlusconi był próżny, prymitywny, szowinistyczny, i taka też była (i, niestety, jest do tej pory) duża część programów telewizyjnych, nie tylko tych pokazywanych na kanałach Mediasetu.

Wizerunek kreowany przez filmy czy reklamy przeznaczone na eksport lub w ogóle nie włoskie jest znacznie bardziej uproszczony niż różnorodna rzeczywistość obrazów medialnych wewnątrz kraju

Drugim królem złego gustu jest inny bohater Wideokracji, Lele Mora, były menadżer i agent gwiazd, skazany wyrokiem sądu za przemyt narkotyków, oszustwa podatkowe i stręczycielstwo. Wideokracja pokazuje go ubranego na biało, zarządzającego swoim imperium z nowobogackiej rezydencji. Mora był nie tyle poszukiwaczem talentów, co kolekcjonerem ciał: w filmie widzimy młodych ludzi, którzy wdzięczą się do niego, prężą muskuły i wypinają piersi, bo wiedzą, że jego łaska może zaowocować kilkoma minutami w telewizji.

Być może najbardziej przerażające w Wideokracji są właśnie obrazy dziewczyn (przede wszystkim, choć film zwraca uwagę, że podobnie uprzedmiotowieni mogą być aspirujący do sławy chłopcy), dla których szczytem marzeń i ambicji jest zostanie veliną – a więc kariera w telewizji, ale nie w roli dziennikarki, prezenterki, nawet pogodynki, ale w roli ciała. Ciała, które nie mówi, które tylko pokazuje się, wije; którym wolno bezkarnie pogardzać, zmuszając do usługiwania sobie, do paradowania w półnegliżu, odgrywania poniżających ról. Ciała, które służy tylko temu, by realizować męskie fantazje.

Czy z kilku powyższych urywków da się wysnuć jakiekolwiek wnioski dotyczące włoskiej seksualności, zmysłowości, cielesności? Oczywiście nie, można mówić jedynie o jej najbardziej popularnych i wzorcotwórczych obrazach, które wydają się podwójnie skomplikowane. Po pierwsze, wizerunek kreowany przez filmy czy reklamy, przeznaczone na eksport lub w ogóle nie włoskie, a mające tylko ewokować włoskość, jest znacznie bardziej uproszczony niż różnorodna rzeczywistość obrazów medialnych wewnątrz kraju, zawartych w przekazach, które po prostu tworzone są przez Włochów dla Włochów, nie muszą więc wyciągać esencji czy bazować na popularnych wyobrażeniach. Po drugie, te właśnie przekazy z jednej strony obalają „stereotyp Włocha i Włoszki”, dopuszczając w co bardziej wartościowych tekstach kultury różne typy męskości i kobiecości, z drugiej natomiast, w wielu programach telewizyjnych, czynią z tego stereotypu karykaturę, redukując pozytywne skojarzenie słodkiego życia do „bunga bunga”.

 

Artykuł ukazał się drukiem w 16. numerze magazynu o Włoszech „La Rivista” w marcu 2015 roku.

Ilustracje: Jan Tarasek dla “La Rivisty”