Ocalić od zapomnienia. Historia polskiego El Greca
Izabela FrankowskaDzieje obrazu Ekstaza św. Franciszka autorstwa hiszpańsko-greckiego malarza El Greca z powodzeniem mogą posłużyć za scenariusz wciągającego filmu sensacyjnego. Przez ponad 50 lat jedno z najważniejszych dzieł w polskich zbiorach było jednocześnie obiektem kpin i olbrzymiej czci, niezrozumienia i żarliwej wiary. Niczym kukułcze jajo przenoszono je z miejsca na miejsce, niejednokrotnie w niesprzyjającej atmosferze i nieodpowiednich warunkach; w drugim dziesięcioleciu XXI wieku błyszczy znów całym swym blaskiem i zdobywa serca oglądających. Cała historia rozpoczęła się zaś w małej miejscowości na Podlasiu...
Jest rok 1964. Parafia w Kosowie Lackim nie wyróżnia się niczym szczególnym: XVIII-wieczne obrazy ołtarzowe, późnobarokowe rzeźby, chrzcielnica i konfesjonały, jakich wiele w tej okolicy. Izabella Galicka i Hanna Sygietyńska, młode badaczki z zespołu Katalogu Zabytków Sztuki zajmującego się inwentaryzacją obiektów artystycznych na terenie Polski, dokonują jej prawie z zamkniętymi oczami. Po skończonej pracy, żegnając się z proboszczem parafii Władysławem Stępniem, spostrzegają przez niedomknięte drzwi duży obraz. Jest pociemniały, zabrudzony i dziurawy, jednakże sposób ukazania świętego Franciszka z Asyżu, średniowiecznego mistyka i patrona ludzi ubogich, sugeruje, że mają do czynienia z wyjątkowym dziełem sztuki, niemal wywołującym ciarki na plecach. Co ciekawe, osoby, które dotychczas miały z nim styczność, nie dostrzegły w malowidle niczego nadzwyczajnego. Kilka lat wcześniej był nawet przeznaczony do spalenia. Poprzedni proboszcz miał go wyciągnąć ze sterty rupieci i litościwie powiesić nad kanapą, bo “przecież to święty Franciszek, a świętego nie wypada palić”.
Na szczęście obraz jest własnością parafii, dzięki czemu inwentaryzatorki mogą włączyć go do rejestru zabytków (prywatnej własności duchownych katalogi nie obejmują), puszczając mimo uszu propozycję wymiany obrazu na… blachę miedzianą, niezbędną do reperacji przeciekającego dachu. Od pierwszych chwil wiedzą, że autor pochodzi z Półwyspu Iberyjskiego, nieśmiałe sugestie co do konkretnego nazwiska pewnie potwierdza profesor Michał Walicki, znany z ogromnej erudycji i intuicji badawczej wicedyrektor Instytutu Sztuki, wypowiadając dwa magiczne słowa: “El Greco”. Zachęca dziewczęta do zbadania obiektu i ogłoszenia swojego odkrycia na łamach “Biuletynu Historii Sztuki”, najważniejszego czasopisma naukowego poświęconego zagadnieniom z tej dziedziny. Artykuł trafia do numeru 3-4, mającego ukazać się trzy lata po wielkim odkryciu. Inwentaryzatorki, po raz pierwszy wypowiadając oficjalnie zdanie “to dzieło El Greca”, spodziewają się burzy i dyskusji w środowisku. Mają nadzieję, że publikacja odmieni los dzieła, które zostanie przekazane do konserwacji, a następnie wyeksponowane w odpowiednim, godnym miejscu. Nic bardziej mylnego.
1967. Na pewno nie El Greco
Artykuł ukazuje się na łamach periodyku w marcu 1967 roku i… nic się nie dzieje. Zero odzewu ze strony środowiska naukowego. Spektakularne odkrycie przechodzi bez echa. Dopiero po roku łódzki dziennikarz Roman Janisławski, szukając interesującego tematu, dociera do informacji o niezwykłym odkryciu w Kosowie Lackim. W następnych dniach obraz jest na ustach wielu redaktorów, m.in. “Trybuny Ludu”, “Słowa Powszechnego” i “Dziennika Bałtyckiego”. Część branży nie wierzy jednak w historię cudownego obrazu. Informacja o nim trafiła do obiegu w dniu 1 kwietnia, potraktowano ją więc jak primaaprilisowy żart. Podobne reakcje pojawiają się w środowisku naukowym. Niedługo po pierwszych publikacjach prasowych wizytę na kosowskiej plebanii składają najwięksi specjaliści zajmujący się sztuką nowożytną: dyrektor warszawskiego Muzeum Narodowego Stanisław Lorentz, profesor Jan Białostocki, Janina Michałkowa, Marek Rostworowski i Anna Dobrzycka. Nastawieni są sceptycznie – nie podoba im się pożółkła kolorystyka dzieła, bezkształtne dłonie świętego, “niegodny mistrza” sposób namalowania czaszki czy w końcu brak pasji znanej z innych dzieł artysty. Po krótkiej wizycie z ust profesora Białostockiego pada krótkie zdanie: “El Greco? Na pewno nie!”. W kuluarach pojawiają się niewybredne żarty i kpiny z “dwóch młodziutkich panien”, które uroiły sobie na Podlasiu arcydzieło wielkiego mistrza. Temat szybko podchwytują satyrycy, z Ludwikiem Jerzym Kernem na czele. Po publikacji jego wiersza cała Polska śmieje się z odkrycia, a badaczki zostają okrzyknięte “Elgreczynkami”. Oprócz autorstwa dyskusje wywołuje pochodzenie obrazu. W instytucie urywają się telefony. Ktoś twierdzi, że obraz widział nad kanapą u dziadka, inny przechowywał go w czasie wojny, według innych źródeł przywiózł go pod pachą żołnierz napoleoński; kolejne opowieści mówią o dziedzicu, który sprowadził go z Włoch. Po miesiącu sytuacja wraca do normy, emocje opadają. Wydaje się, że już tylko panie Galicka i Sygietyńska pamiętają o obrazie. Na wewnętrznej stronie drzwi szafy w gabinecie Instytutu Sztuki PAN wieszają powiększone zdjęcie obrazu. Każdego poranka całują świętego w dłoń i zaklinają go słowami: “Święty Franciszku, no powiedz im wszystkim, że naprawdę namalował cię El Greco”. Nie wiedzą, że 1 czerwca 1967 roku do Kosowa Lackiego udadzą się trzy osoby: konserwatorzy profesor Bohdan Marconi i Maria Orthwein oraz chemik Piotr Rudnicki. Chcą raz na zawsze położyć kres plotkom dotyczącym oryginalności dzieła. Podczas badania pigmentów okazuje się, że zaprawa na obrazie jest gipsowa, wskazująca na proweniencję południowoeuropejską, a nie kredowa, jak dotychczas sądzono. Oznacza to, że obraz nie jest XIX-wieczną kopią (w XIX wieku kopiści nie powtarzali technologicznych cech dzieła, a jedynie używali dostępnych materiałów malarskich). Jest to pozytywny sygnał, podkreślający konieczność przeprowadzenia dokładniejszych badań. Na nie przyjdzie jednak czekać kolejnych siedem la
1974. D jak Domenikos
Opóźnienia wynikają głównie z niewiary w doniosłość odkrycia; duży wpływ mają także brak funduszy i odpowiednich regulacji prawnych. Dopiero wydane w 1973 roku Normy postępowania w sprawach sztuki kościelnej uzmysławiają, jak ważna jest dbałość o dziedzictwo kulturowe. W następnym roku zawinięty w koc i trzymany w ścisłej tajemnicy El Greco jedzie do Warszawy, do Pracowni Konserwacji Zabytków, gdzie zostaje poddany analizom chemicznym. Zdjęcia rentgenowskie w podczerwieni i ultrafiolecie wykazują liczne retusze i grubą warstwę zestarzałych werniksów. Najbardziej zniszczona wydaje się dolna krawędź, która w przyszłości okaże się najważniejszym fragmentem obrazu. Na razie jednak konserwatorki Zofia Marconi-Blizińska i Maria Orthwein usuwają stare retusze, zdejmują karykaturalne przemalowania lewej ręki oraz nieudolne reperacje. Niebo wraca do pierwotnej barwy, postać świętego otacza teraz „intensywny w kolorze i rozbielony błękit nieba”. Usunięcie ostatniej warstwy przemalowań ujawnia mistrzowskie fragmenty obrazu: wypukłą powiekę, sterczące włoski na brodzie i miękko malowane kontury habitu. Uproszczenie szorstkiej faktury malowidła i wydobycie charakterystycznego pociągnięcia pędzla pozwoliły na stwierdzenie, że obraz może być oryginalnym dziełem El Greca. W trakcie usuwania ciemnej farby z dolnej części malowidła uwidaczniają się litery wykonane jasną, czerwonobrązową farbą. A. van Duck – błędnie zapisane nazwisko innego popularyzatora wizerunków św. Franciszka, Antona van Dycka. Głębiej ukazuje się oryginalny werniks i inny napis, rozpoczynający się od delty, czyli greckiej litery D. Kolejne godziny prac wydobywają cały podpis: Domenikos Theotokopulos.
Wieści o niesamowitym odkryciu szybko się rozchodzą. Wkrótce główny konserwator zabytków zwołuje konferencję prasową, na której ogłasza radosną nowinę. Następnego dnia na pierwszej stronie najważniejszych krajowych dzienników pojawia się sensacyjna informacja: jednak El Greco! Kraj ogarnia zbiorowa euforia, gratulacjom i telefonom nie ma końca. Dziennikarze zaliczają obraz do sześciu najcenniejszych dzieł sztuki w polskich zbiorach, próbując ocenić jego wartość. Plotkuje się o kwocie sięgającej nawet 1.5 miliona dolarów.
Ten obraz to był taki cudowny gość z daleka, wielkie dzieło sztuki – w kraju tak strasznie okradzionym. I to wszystko w środku szarego i brudnego miasta zmordowanych ludzi, którzy ustawiali się w kolejkach po mięso i marzyli o tym, by do sklepu rzucono cytryny – opinia dziennikarki Małgorzaty Szejnert wydrukowana w tygodniku “Literatura” nie jest przypadkiem odosobnionym. Oto nareszcie po dziesięciu latach od odkrycia dzieła na plebanii w Kosowie Lackim, gdy jedna z najbardziej intrygujących zagadek w dziedzinie sztuki zostaje rozwikłana, splendor i międzynarodowa sława wydają się być kwestią czasu. I tym razem wielkie nadzieje okażą się płonne.
1974–2004. W ukryciu
Po konserwacji obraz wraca do Siedlec i przepada na dekady. Nie wiadomo, gdzie się znajduje, w jakich warunkach jest przechowywany. Wszelkie propozycje ekspozycji zostają odrzucone. Jedyną szansą zobaczenia dzieła jest… kupno znaczka pocztowego. W 1984 roku Poczta Polska przygotowuje maleńką reprodukcję obrazu na Światową Wystawę Filatelistyczną w Madrycie. Po tym wydarzeniu temat na nowo zostaje zamknięty.
Miejsca przechowywania malowidła pilnie strzeże Kościół z uwagi na sytuację polityczną. Duchowni obawiają się, że płótno zostanie zarekwirowane przez władze komunistyczne. Dziś wiadomo, że ich niepokój nie był bezpodstawny, bowiem państwo rzeczywiście planowało umieścić obraz w publicznej placówce, ignorując tym samym jego prawowitych właścicieli. Owe zamiary sugerowały między innymi oficjalne wizyty funkcjonariuszy czy “odwiedziny” prywatnych kolekcjonerów sztuki, występujących z propozycjami zakupu dzieła. W latach osiemdziesiątych dochodzi też do dwóch nieudanych włamań do siedleckiego pałacu biskupiego. Oba zostają udaremnione przez dzielnego biskupa Mazura, który, oddając kilka strzałów z pistoletu hukowego, skutecznie wystrasza złodziei, zmuszając ich do szybkiej ucieczki.
O obrazie nie zapominają także dziennikarze, którzy z uporem zadają pytania, gdzie jest El Greco. Czasem podpuszczają księży, publikując niepotwierdzone informacje, tym samym zmuszając duchownych do tłumaczenia, co się stało z obrazem. Wbrew naprzemiennie krążącym plotkom o zniszczeniu i sprzedaży, obraz jest jednak bezpiecznie przechowywany. Początkowo stoi w sypialni biskupa siedleckiego, później zostaje włożony do szarego pokrowca i przeniesiony do… czarnej szafy z pelerynami i sutannami. Mijają dni, miesiące, lata. Spokój zostaje chwilowo zburzony kilka miesięcy po pielgrzymce Jana Pawła II do Polski, kiedy to 15 marca 2000 roku następuje długo oczekiwane otwarcie Muzeum Diecezjalnego. Zwiedzającym udostępnionych zostaje piętnaście sal, lecz w żadnej z nich nie ma obrazu El Greca. Tłumaczy się to nieprzystosowaniem obiektu do pokazywania dzieła tak wielkiej klasy: brakuje klimatyzowanej gabloty i odrębnego systemu alarmowego, których koszt wyceniono na ponad 50 tysięcy złotych. Gdy pojawiają się sponsorzy, Mostostal i Totalizator Sportowy, udostępnienie obrazu staje się wreszcie tylko kwestią czasu.
15.10.2004. Ten wielki dzień
Do Siedlec zjeżdżają samochody z całego województwa. Zainteresowanie przekracza najśmielsze oczekiwania. Oprócz 150 zaproszonych osób, na odsłonięcie obrazu czeka liczne grono dziennikarzy z całej Polski. Nie sposób wyobrazić sobie, jak wszyscy ci ludzie zmieszczą się w małej salce przeznaczonej na ekspozycję dzieła. Bohater, umieszczony za kuloodporną szybą i zabezpieczony elektronicznymi czujnikami przed kradzieżą, ma ochronę lepszą niż obrazy w niejednym wielkim muzeum. Ubezpieczony na dwa miliony dolarów, stanowi nie lada wyzwanie dla firmy transportowej odpowiedzialnej za przewóz muzealnych obiektów. Ostatecznie dociera prywatnym samochodem księdza i zostaje wniesiony na teren wystawy tylnym wejściem; dla kamer i aparatów fotograficznych przewidziane jest przedstawienie z uroczystym wniesieniem pustego futerału. Kolejne minuty jedynie wzmagają apetyty, zwłaszcza u mieszkańców miasta. Pomimo braku zaproszeń tłumnie ustawiają się przed placówką. Ranga obrazu wywołuje u niektórych przyspieszone bicie serca, problemy ze złapaniem tchu, krótkotrwałe omdlenia. Wielkiego wzruszenia doznają również panie Galicka i Sygietyńska – oto bowiem, po czterdziestu latach, spełniło się ich marzenie. Wreszcie Ekstaza św. Franciszka El Greca jest dostępna dla publiczności.
Dziś. Na wyciągnięcie ręki?
Rok 2018, jeden z pierwszych listopadowych dni. Krople deszczu rytmicznie odbijają się od wielkich płyt chodnikowych, potęgując wszechogarniający nastrój smutku i przygnębienia. Obezwładniająca szarość wytrwale walczy z krzyczącymi kolorowymi reklamami. Wokół ani żywej duszy, jedynie w oddali majaczą pojedyncze sylwetki mieszkańców miasta. W siedleckim Muzeum Diecezjalnym odbywa się wystawa “Ars Sacra El Greca” prezentująca aż 7 prac z warsztatu mistrza, w tym “naszego” świętego Franciszka. Ekspozycję zaaranżowano na niewielkiej przestrzeni, a nieodpowiednie oświetlenie nie buduje właściwej atmosfery, jednak w zderzeniu z samym obrazem kwestie te wydają się nic nieznaczącym elementem rzeczywistości. Na pierwszy plan wysuwa się oryginalny warsztat, niezwykła kolorystyka dzieła oraz emocjonująca charakterystyka postaci, deklasujące inne wypożyczone płótna. Mistrz ceremonii jest jeden. I tylko w głowie kołacze się myśl: czy dziś możliwe byłoby znalezienie na strychu kościoła lub w starej dzwonnicy obrazu pokroju El Greca?