książki ludzie inspiracje wywiady

Sycylia to ziemia, która przyjmuje. Rozmowa ze Stefanią Auci, autorką sagi o rodzinie Florio

Julia Wollner

O pracy nad powieściami Sycylijskie lwy oraz Zima lwów, o Sycylii i współczesnych Włoszech ze Stefanią Auci rozmawia Julia Wollner.

Materiał stworzony w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem WAB.

Lektura, którą Pani zawdzięczamy, jest porywająca na poziomie fabuły, ale też pełna walorów edukacyjnych wynikających ze świetnego przygotowania materiału historycznego. Jak wyglądała Pani praca pod tym względem?

Jeśli chodzi o przygotowanie i dokumentację, działałam trochę jak podczas pisania pracy magisterskiej. Tak to przynajmniej wygląda we Włoszech: nauczyciel sugeruje studentowi jakąś podstawową lekturę, główne źródło, a on, na podstawie aparatu bibliograficznego i przypisów, dociera do coraz to nowych tekstów. W moim wypadku chodziło o teksty poświęcone historii gospodarczej Sycylii i samej rodzinie Florio, ich działalności, produkcji wina czy tuńczyka. Jeśli chodzi natomiast o kwestie prywatne, o codzienność moich bohaterów, bazowałam głównie na opracowaniach przybliżających obyczaje epoki. Na ich podstawie starałam się zrekonstruować życie codzienne osób z niższej klasy średniej, które później awansują na członków warstwy bogatego mieszczaństwa. Bardzo ważne było dla mnie prawidłowe odtworzenie zwyczajów związanych z posiłkami, kuchnią, żywieniem – pamiętajmy, że zmieniały się one w zależności od klasy społecznej. Chciałam oddać smak tej epoki, przenieść czytelnika do danego domu, danej rodziny, dać sposobność uczestniczenia w jej życiu, w spotkaniach, wydarzeniach. Umożliwić podróż do wnętrza danego środowiska. Bardzo przydały mi się internetowe archiwa gazet takich jak „Corriere della sera”. W opisywanych przeze mnie czasach dziennikarstwo wyglądało przecież zupełnie inaczej niż dzisiaj – w najważniejszych włoskich miastach rezydował kronikarz, który dokumentował bieżące wydarzenia, takie jak bale, happeningi, wernisaże. Czerpałam z tego garściami.

Pierwszy numer "Corriere della sera" z 1876 roku
Pierwszy numer “Corriere della sera” z 1876 roku


Czy przybliżała Pani zdarzenia ogólnie znane, czy jednak większość materiału stanowi nowość także dla Włochów i Sycylijczyków? Na ile rodzina Florio była znana w Italii jeszcze przed publikacją Pani powieści?

 W zachodniej części Sycylii, czyli w okolicach Trapani i Palermo, skąd pochodzę, rodzina Florio była zawsze dosyć znana. Może nie powszechnie, może nie każdemu, ale jednak dla wielu stanowiła rodzaj legendy. Oznacza to, że jej członkowie stali się przedmiotem jakiejś mitologizacji, wymyślano o nich niestworzone historie, zwykle mocno przesłodzone. Moim zadaniem było wypełnić luki – o pierszym pokoleniu, tym, które przybyło z Kalabrii, nawet w moich okolicach nie wiedziano zbyt dużo – oraz oddzielić legendę od prawdy. Tu zresztą miałam do zrobienia najwięcej. Mniej więcej od 1860 roku, aż do dzisiaj, funkcjonuje przekonanie, że Sycylia i całe Południe Półwyspu Apenińskiego to region zacofany, zamieszkany przez ludzi pozbawionych woli działania i zmysłu przedsiębiorczości. Myślę, że dla wielu obalenie tego mitu stanowiło objawienie. Odkryli, że oto na Sycylii od dawna istniała ważna działalność przemysłowa, że panował tu ferment kulturalny, że wiele znanych osób, które kojarzymy z kart podręczników do historii, pochodziło właśnie z Sycylii. Okazało się, że dzieje Włoch są bardziej skomplikowane, niż uczono nas do tej pory! Dzięki temu, że prawda ta została głośno powiedziana, obudziła się duma mieszkańców Południa, co bardzo mnie cieszy. Udało się odwrócić pewną narrację. Zrobiłam to, co należało do autorki powieści; teraz czekam na ruch ze strony historyków.

Palermo

Jestem pewna, że wymagało to wielkiego nakładu pracy i zmierzenia się z wieloma trudnościami.

W 2015 roku, kiedy pracowałam nad inną powieścią i nie udawało mi się nadać jej oczekiwanego kształtu, konsultowałam się ze znajomym, który pracuje w branży wydawniczej. „Powinnaś napisać monumentalną historię jakiejś rodziny” – rzucił, a ja chciałam posłać go do diabła (śmiech). Okazało się jednak, że miał rację, choć rzeczywiście proces tworzenia tekstu wypełniony był rozmaitymi pułapkami. Zmagałam się na przykład z dostępnym materiałem źródłowym. W pierwszym tomie walczyłam z licznymi brakami faktograficznymi dotyczącymi życia rodziny Florio, które musiałam zapełniać własną fantazją. W przypadku tomu drugiego stało się odwrotnie – dysponowałam tak wielką liczbą dokumentów, zdjęć, faktów, anegdot, że musiałam wybierać, co nadaje się do włączenia do opowiadanej historii, co opowiedzieć, a co pominąć. Mówi się, że od przybytku głowa nie boli, ale to nieprawda! Druga kwestia, która stanowiła wyzwanie, to znalezienie punktu równowagi między opowieścią historyczną, wątkami o charakterze histoczyno-gospodarczym oraz sagą rodzinną. W moich powieściach o rodzinie Florio mamy trzy poziomy narracyjne, które stale się przeplatają, ale żaden z nich nie może przysłaniać pozostałych. Nie chciałam stworzyć traktatu historycznego, ale jeszcze bardziej obawiałam się popadnięcia w ton romansowy. Wątki miłosne są obecne w moich powieściach dlatego, że mówimy o życiu rodziny, a emocje i namiętności to przecież część ludzkiej codzienności. Nie chciałam jednak, by związki męsko-damskie stanowiły clou opowieści.

Stefania Auci, fot. Yuma Martellanz
Stefania Auci, fot. Yuma Martellanz

 

Wielkich pasji na kartach Pani książek nie brakuje, a przedstawione postaci są pełnokrwiste, bardzo wyraziste. Ma Pani wśród nich swoich faworytów?

Zawsze bardzo wysoko stawiałam sobie poprzeczkę, jeśli chodzi o okazanie szacunku moim bohaterom. Pracując nad tekstem, zawsze miałam w pamięci fakt, że mam do czynienia z rzeczywistymi osobami, z ludźmi, którzy naprawdę istnieli. Nikt z nas nie w pełni nie zrozumie, co przeżywali, czuli, myśleli. Wszelka rekonstrukcja wymaga więc wielkiej delikatności. Najbardziej przywiązałam się chyba do Giulii i Vincenza w pierwszym tomie oraz do senatora Ignazia w tomie drugim. Oczywiście lubię też innych bohaterów, jednak niektórzy z nich – jak na przykład Franca – przysporzyli mi więcej zgryzot niż inni (śmiech). Mam tu na myśli fakt, że byli trudni do opisania, bowiem otaczał ich nimb kultu; panowało podejście, że nie wolno ich dotykać. Musiałam więc zerwać z nich tę warstwę mitologiczną, zetrzeć kurz i rdzę, pokazać, że byli to żywi ludzie, z ciężkim emocjonalnym bagażem i rozmaitymi osobistymi problemami. Franca była nie tylko przepiękną, elegancką kobietą, ale także postacią bardzo kruchą, delikatną, momentami niedojrzałą, a na pewno nieprzygotowaną do życia, jakie ją czekało. Ignazio, mężczyzna arogancki i pewny siebie, nie słuchał się nikogo i z nikim nie liczył – i też na pewno miał ku temu swoje powody. Czasem czułam się trochę jak intruz, zaglądając w najbardziej osobiste zakamarki ich historii. Proszę zauważyć, że w moich książkach czytelnik nie znajdzie scen seksu. To świadomy wybór, podyktowany właśnie szacunkiem do moich bohaterów.

Przed nami ekranizacja Pani powieści, która ukaże się na platformie Disney. Czy wspomniany przez Panią szacunek zachowano także w tym bardzo oczekiwanym serialu?

Nie brałam czynnego udziału w produkcji, choć oczywiście śledziłam jej losy i muszę powiedzieć, że było to bardzo dobre doświadczenie – także na planie, który odwiedziłam, czułam się wspaniale. Starałam się jednak nie wtrącać w pracę specjalistów. Zdaję sobie sprawę, że literatura rządzi się swoimi prawami, zaś telewizja i kino – swoimi. Efekt finalny, który już po części znam, jest moim zdaniem bardzo dobry i nie mam mu nic do zarzucenia, a wysiłki ekipy bardzo doceniam. Bardzo, ale to bardzo pilnowano detali, za co jestem im ogromnie wdzięczna. Wierność epoce w warstwie szczegółu – związanego ze zwyczajami, strojami, elementami codzienności – była dla mnie bardzo ważna.

Zdjęcie z planu serialu na podstawie powieści Stefanii Auci
Zdjęcie z planu serialu na podstawie powieści Stefanii Auci

 

Docenili ją czytelnicy na całym świecie, bo Pani powieści święcą triumfy w wielu krajach. Notabene za granicą ukazały się podobno wcześniej niż we Włoszech?

Tu muszę dokonać sprostowania: przed włoską premierą sprzedane zostały prawa, jednak książka najpierw ukazała się we Włoszech, a dopiero potem w innych krajach. Doceniono rzeczywiście wierność realiom historycznym, ale także co innego. Historia rodziny Florio opowiada o wspinaniu się po drabinie społecznej i w związku z tym okazuje się frapująca dla wszystkich, bez względu na pochodzenie i miejsce zamieszkania. Jako opowieść o poszukiwaniu tożsamości i swojego miejsca na ziemi podejmuje wielki, uniwersalny temat.

Tym bardziej, że pewne rzeczy pozostają niezmienne także w czasie – choć od pierwszych opisanych przez Panią wydarzeń dzielą nas długie dziesiątki lat.

Między Italią opisaną w moich książkach a tą, w której żyję dzisiaj, zauważam rzeczywiście wiele podobieństw, ale także sporo ogromnych różnic. Wśród tych pierwszych wymieniłabym transformizm polityczny, transmutację, fakt, że zdanie i wyznawane wartości zmienia się często niczym chorągiewkę. Odmienna jest możliwość awansu społecznego – a w zasadzie jej brak. Zmiana sytuacji życiowej jest dziś dużo trudniejsza niż kiedyś, w latach ’50 czy ’60 ubiegłego wieku, kiedy ludzie doświadczeni wojną robili wszystko, by poprawić swoje położenie – i udawało im się to, chociażby dzięki edukacji. Dziś nie jest ona gwarantem niczego – zauważmy, jak wiele młodych ludzi wyjeżdża z Włoch zaraz po studiach, bowiem w kraju nie mogą znaleźć pracy i zbudować sobie przyszłości. Włochy stają się państwem ludzi starszych, pozbawionym energii, by zmierzyć się z wyzwaniami, z trudnościami. Jednocześnie pełnimy nadal funkcję bram Śródziemnomorza, co oznacza, że te wyzwania i trudności cały czas się pojawiają i mnożą. Przybywają do nas tysiące migrantów z Afryki, my zaś nie potrafimy sprostać zadaniu, które tym samym zostaje przed nami postawione. Widzimy w nich zagrożenie, chociaż jako kraj emerytów powinniśmy cieszyć się z napływu młodych ludzi. Mają oni wprawdzie inny kolor skóry, ale przecież, ucząc się u nas i nas, mogą pięknie kultywować i chronić nasze dziedzictwo. Bardzo chciałabym, aby słowa te wybrzmiały na koniec naszej rozmowy. Sycylia z racji swojego położenia, ale i swoich losów, jest ziemią, która PRZYJMUJE. Żyło tu i współżyło tyle kultur, tyle grup etnicznych. Musimy o tym pamiętać i powrócić do celebrowania tej tradycji.

 

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem WAB.
Magazyn “Lente” jest patronem medialnym powieści Sycylijskie lwy oraz Zima lwów.

 

Zdjęcie główne: Yuma Martellanz / mat. prasowe wydawcy