artykuły kultura ludzie wywiady

Z cyklu: Ludzie Śródziemnomorza. Shira Shaked

Julia Wollner

Shira Shaked jest uznaną izraelską pianistką mieszkającą w Nowym Jorku. Niedawno miała miejsce premiera jej nowej solowej płyty zatytułowanej Red, na której znalazły się m.in. utwory Chopina, Bacha i Mozarta. Nam opowiada o muzyce, o swojej śródziemnomorskiej duszy na obczyźnie, o dźwiękach Izraela oraz o tym, dlaczego przyszłość sztuki i kultury wbrew wszystkiemu napawa ją optymizmem.

Jesteś izraelską artystką, która zdecydowała się mieszkać i pracować za oceanem. Czy Twoja śródziemnomorska tożsamość stanowi obciążenie, czy raczej bogactwo?

Wyjechałam z Izraela z prostego powodu – zależało mi na zdobyciu tytułu naukowego doktora. W Izraelu tego typu programy nie są dostępne, musiałam więc szukać dalej, a spędzenie kilku lat w Nowym Jorku było zawsze moim marzeniem. To ono, w połączeniu z ofertą Stony Brook University, sprawiło, że spakowałam się i wsiadłam do samolotu.

Bycie izraelskim artystą za granicą – oto zdanie, które wymaga podziału na dwie odrębne kwestie. Po pierwsze – bycie Izraelczykiem na obczyźnie. Nie sądzę, by bardzo różniło się od sytuacji innych nacji – zawsze są jakieś różnice w mentalności, bariera językowa… Czasem nie mówię tego wszystkiego, co mam na myśli, w obawie przed byciem źle zrozumianą. Różnice w pojmowaniu świata odczuwam w codziennych sytuacjach, np. w metrze czy autobusie – w Stanach ludzie bardzo dbają o swoją przestrzeń i dosłowną nietykalność; w moim kraju wszystko załatwia się prędko, czasem przepychając się łokciami. Poza tym są jeszcze kwestie polityczne – staram się unikać rozmów o konfliktach zbrojnych, a z jakiegoś powodu moi rozmówcy często oczekują, że wyrażę swoją opinię o tym, co dzieje się na Bliskim Wschodzie.

Natomiast praca artystyczna za granicą jest najlepszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła. Nowy Jork ma tyle do zaoferowania! Liczba koncertów i inicjatyw kulturalnych, które mają tu miejsce, jest ogromna, podobnie jak liczba szans, które się dzięki temu rodzą. Czuję, że otwieram się tu na świat i bardzo rozwijam.


Mimo wszystko jednak to Śródziemnomorze nadal najbardziej Cię inspiruje.

Cóż, myślę, że fakt urodzenia się i wychowania w tej właśnie części świata jest moim przywilejem. Czasem bezczelnie to wykorzystuję – szybko zorientowałam się na przykład, że ludzie w Stanach uważają mój hebrajski akcent za uroczy (śmiech). Chętnie grywam utwory izraelskich kompozytorów, szczególnie tych łączących elementy kultury Wschodu i Zachodu, co jest dla Izraela typowe. Trudno mi jednak powiedzieć, czy rzeczywiście region Śródziemnomorza inspiruje mnie artystycznie. Myślę, że często nie zdajemy sobie nawet sprawy, co ma na nas prawdziwy wpływ. Dorastałam w Tel Awiwie, więc mam śródziemnomorskiego ducha, czy mi się to podoba, czy nie. Uwielbiam morze, plażę, uwielbiam śródziemnomorską bezpośredniość. Taka zresztą staram się być w mojej pracy: lubię, gdy muzyka ma mocny przekaz, gdy stanowi kanał komunikacji. Myślę, że jest to odczuwalne w mojej grze. Mój mąż mówi, że gdy gram, serwuję swoje serce na dłoni.


W ramach cyklu “Ludzie Śródziemnomorza” zwykle staram się prosić moich rozmówców o swobodne dokończenie kilku zaproponowanych przeze mnie zdań. Zaczynamy?

 Oczywiście. (śmiech)

Jestem…

Przede wszystkim szczęśliwym człowiekiem. Wierzę, że ludzie są dobrzy, a problemy prędzej czy później same się rozwiązują. Lubię przyglądać się im z różnych punktów widzenia, analizować, zadawać pytania. Oczywiście kuszące jest stwierdzenie, że jestem przede wszystkim muzykiem, ale tak naprawdę fakt, że odnoszę w tej dziedzinie sukcesy, wynika raczej z mojego pragnienia ciągłego rozwijania się. Potrafię spędzać godziny, zastanawiając się, jak zagrać daną frazę; gdy znajdę ten najwłaściwszy sposób, odczuwam wielką satysfakcję. Gdy muzyka brzmi dobrze, wszystko jest w porządku. To ona pomaga mi czuć się jak należy.

Muzyka i podróżowanie…

… to niezwykle istotna kombinacja. Uważam, że człowiek powinien być cały czas w ruchu. Gdy patrzę na swoją drogę zawodową z perspektywy czasu, widzę, że najważniejsze były w niej chwile spędzone na festiwalach, konkursach, w podróży właśnie – wtedy, gdy odczuwasz nowe bodźce, spotykasz się z innym niż zwykle repertuarem. Jest to konieczne dla rozwoju artystycznego.

Piękno…

…moim zdaniem – łączy się z niedoskonałością. Piękne są niezbyt proste nosy. Piękne są wielkie, włochate psy o zamglonym spojrzeniu. Mój pierwszy ukochany miał zeza, a ja uważałam, że to urocze (śmiech). Zauważam piękno w jąkaniu się czy innych – jak uznałaby większość – ułomnościach. Świat kręci się właśnie dzięki temu, co niedoskonałe, dalekie od ideału.

Pozostaję optymistką w kwestii…

…przyszłości kultury i sztuki, choć przecież artyści zostają coraz częściej pozbawieni swobody wypowiedzi, a ich głos jest zagłuszany. Jeśli spojrzymy wstecz, zobaczymy, że to właśnie takie sytuacje wydobywają z artystów to, co w nich najlepsze. Rezultaty tej wojny – bo myślę, że jest to wojna – będą być może widoczne dopiero za jakiś czas, ale jestem spokojna, że ją wygramy.

Mój Izrael…

…mam nadzieję, że nadal istnieje. To miejsce czyste, bardziej naiwne i proste niż to opisywane przez media. To jedzenie świeżych winogron i brzoskwiń na plaży z moim tatą, w każdy sobotni poranek. To spędzanie weekendów w Tiberias u moich dziadków i zajadanie się rybami z jeziora Genezaret. Podbieranie kluczyków samochodowych rodzicom w piątek wieczorem i przejażdżki autem po ulicach Tel Awiwu, oczywiście z przyjaciółmi. Najwspanialszy moment w Izraelu to przełom kwietnia i maja, kiedy obchodzimy Święto Niepodległości. W radiu grane są patriotyczne piosenki, ruch uliczny zatrzymuje się dla upamiętnienia poległych, a kilka godzin później szaleje się na koncercie i puszcza fajerwerki.

Izrael to także drobne codzienne niedogodności – to, że spotkania odwołuje się na ostatnią chwilę, że każdy spóźnia się ze względu na niekończące się korki, a obcy ludzie na ulicy uważają, że mają prawo udzielać ci rad na każdy temat. Mój Izrael to także zima, która w tej części świata jest niepodobna do niczego innego. Pachnie inaczej i – choć pewnie w to nie uwierzysz – bywa mroźniejsza niż ta w Nowym Jorku.

Ach, powiedziałam to wszystko, a nie wspomniałam o humusie. Izrael to humus! (śmiech)

 

Tel Awiw. Fot. Julia Wollner
Tel Awiw. Fot. Julia Wollner

Dźwięki Izraela…

Muzyka śródziemnomorska często utożsamiana jest z tą, którą w Izraelu nazywamy wschodnią. Mam na myśli dźwięki zakorzenione w tradycjach greckich, tureckich, bałkańskich i arabskich. W Izraelu dodatkowo zyskała ona popową oprawę, więc słyszy się ją często włączoną na cały regulator, dudniącą z samochodów. Niektórzy jej nie cierpią; mnie nie przeszkadza, bo uważam, że jest radosna i bardzo energetyczna. Jednak prawdziwa izraelska muzyka to dla mnie ta, która powstawała w latach 90. – bardzo płodnym okresie dla izraelskiego rocka.
Inne ważne izraelskie dźwięki to dla mnie wycie syreny ogłaszającej szabat w religijnej dzielnicy, a zaraz potem głęboka cisza i spokój, która ogarnia okolica. Nie spotyka się tego nigdzie indziej.

Bycie człowiekiem Śródziemnomorza oznacza…

…mieć gorące serce. Tacy są zwykle mieszkańcy tego regionu. Uśmiechają się częściej, są otwarci i łatwo się z nimi zaprzyjaźnić. Oczywiście jest to uogólnienie, ale zapewne zawierające ziarnko prawdy. I, jak wiele rzeczy w życiu, jest to coś, co najbardziej docenia się z oddali.

Nowego albumu Shiry posłuchać można tutaj: