5 rzeczy, które uwielbiam w Izraelu
Julia WollnerZiemia Święta to nie tylko Jordan i Ściana Płaczu. Oto bardzo skrótowa, bardzo niewyczerpująca i bardzo subiektywna lista moich ulubionych elementów izraelskiej codzienności.
Pierwszy raz pojechałam do Izraela w 2007 roku jako doktorantka italianistyki mieszkająca w Rzymie. Zależało mi przede wszystkim na odwiedzeniu stanowisk archeologicznych i miejsc kultu, zaś o życiu codziennym w Tel Awiwie czy Jerozolimie wiedziałam tyle, co nic. Dwa miesiące po pierwszej wyprawie, już w Polsce, poznałam jednak mojego przyszłego męża, Izraelczyka. Dzięki niemu szybko przekonałam się, że Ziemia Święta to nie tylko Jordan i Ściana Płaczu. Oto bardzo skrótowa, bardzo niewyczerpująca i bardzo subiektywna lista moich ulubionych elementów izraelskiej codzienności.
- Wielokulturowość
Mój mąż pytany o to, jaki jest jego kraj, odpowiada zwykle po angielsku: intense. Intensywny. Trudno o bardziej adekwatny przymiotnik, który byłby w stanie określić tę niezwykłą kulturową mieszankę, o jakiej nam, Słowianom mieszkającym nad Wisłą, nawet się nie śniło. Rodzice czy dziadkowie każdego Izraelczyka, jako mieszkańcy kraju bardzo młodego, pochodzą z innej części świata, a w obrębie jednej rodziny często mieszają się tradycje z najbardziej odległych jego krańców. Większość krewnych mojego męża pochodzi z Europy (z Polski od strony mamy, z Węgier od strony taty), jednak wśród bliskich nam osób sporo jest także Irakijczyków, Egipcjan, Libijczyków i Tunezyjczyków, a także Francuzów, Włochów i Rosjan. Dzięki temu święta – zarówno żydowskie, jak i chrześcijańskie – celebrujemy na sto różnych sposobów, biesiadujemy przy stole zastawionym przysmakami z przeróżnych zakątków globu i rozprawiamy o doświadczeniach, jakie nabyć można tylko w danym kraju. Wszystko to zaś – w małym bliskowschodnim państewku zwanym Izraelem.
- Dzieci
Izraelczycy uwielbiają dzieci. Żydzi religijni mają zwykle bardzo liczne potomstwo i choć większość mieszkańców kraju nie jest praktykująca, to zdecydowanie mniej tu niż w Polsce par bezdzietnych lub posiadających tylko jedno dziecko. Dzięki temu rodziny z dziećmi przyjeżdżające na wakacje czują się w Izraelu wspaniale, szczególnie, że na porządku dziennym jest tu zabieranie maluchów dosłownie wszędzie. Nikogo nie dziwią wózki z niemowlętami w restauracjach, nawet o późnej porze; z dziećmi chodzi się do kina i teatru, na zakupy do eleganckich butików i do barów nad morzem. Place zabaw są liczne i ogólnodostępne, a dzieci zwykle głośne i umorusane – czyli szczęśliwe.
O moich ulubionych miejscach w Izraelu, które warto odwiedzić z najmłodszymi, piszę w Lente#04.
- Kuchnia
Nigdzie na świecie nie je się tak wyśmienicie, jak w Izraelu. Ma to bezpośredni związek z punktem pierwszym – tylko tutaj na jednym niewielkim skrawku ziemi żyją razem Włosi i Grecy, Afrykańczycy i Azjaci, Arabowie i Rosjanie. Wszyscy przywieźli ze sobą swoje kulinarne tradycje i dzielą się nimi szczodrze z nowymi krajanami. Koniecznie spróbujcie izraelskiego hummusu, szakszuki i malabi – europejskie imitacje to tylko… no właśnie, imitacje. Cieszcie się wielkimi śniadaniami, ogromnym wyborem past, serów i marmolad; pysznym pieczywem i najlepszą na świecie mrożoną kawą. Dodajcie do tego warzywa i owoce dojrzewające w śródziemnomorskim słońcu i twórczo wykorzystywane w doskonałej kuchni wegańskiej; doskonałe wina i arabskie słodycze… A po powrocie z Izraela zdecydowanie nie wchodźcie zbyt szybko na wagę!
- Sport
Izraelczycy są narodem bardzo wysportowanym. Szczególnie widoczne jest to w Tel Awiwie – mieście położonym nad brzegiem morza, gdzie każdą wolną chwilę spędza się na plaży, która ciągnie się praktycznie przez całą metropolię. Poranny jogging po piasku, wieczorne marszobiegi po promenadzie, lekcje jogi o wschodzie słońca lub siłownia z widokiem na fale – to wszystko sportowe pomysły, których aż żal nie wypróbować, szczególnie, że motywacja jest ogromna – nigdzie indziej nie spotkacie na deptaku tak wielu osób o wspaniale utrzymanej sylwetce. Nawet największy leń (a do takich zaliczam się ja sama!) nabiera tu w końcu ochoty do założenia wygodnych adidasów i wmieszania się w ten barwny, kipiący energią tłum.
- Nieformalny styl bycia
Kiedy ja i mój mąż urządzaliśmy w Izraelu przyjęcie ślubne dla przyjaciół i rodziny, jeden z naszych polskich gości postanowił wykorzystać swój krótki pobyt w Tel Awiwie na odwiedzenie tamtejszej siedziby korporacji, w której oddziale pracował w Warszawie. Był sierpień, z nieba lał się żar, ale nasz kolega, zgodnie z polskimi nawykami, spakował do walizki elegancki biurowy garnitur i wykrochmaloną koszulę. Mój mąż dokuczał mu dobrodusznie, próbując przekonać, że w Tel Awiwie nikt, nawet sam prezes wszystkich prezesów, nie chodzi do pracy w takim stroju, jednak znajomemu nie mieściło się w głowie, by móc udać się na spotkanie zawodowe bez wybranego umundurowania. Dwa dni później przyznawał już mojemu ślubnemu rację, a poznani wówczas Izraelczycy do dziś wytykają mu nieznajomość różnic kulturowych. W Izraelu nawet na najpoważniejsze spotkania można pójść w sandałach, zaś język hebrajski nie zna “panowania”. Tubylcy są bezpośredni i otwarci; komunikują się bez owijania w bawełnę, działają bez przysłowiowych białych rękawiczek. Ja zaś przyznaję, że rozmowy o interesach toczone w szortach nad brzegiem morza są zdecydowanie przyjemniejsze, niż te w dusznych salach konferencyjnych.
_________________________________
Wszystkie zdjęcia zrobiłam w Izraelu.