Cypr bez scenariusza
Renia RespondekWykaz atrakcji i punkty do odhaczenia? Bez sensu. Nie tym razem. Cel mojego wyjazdu to chłonąć cypryjską atmosferę.
Co najmniej raz do roku spędzać urlop nad Morzem Śródziemnym i raz odwiedzić Italię. Koniecznie jesienią lub zimą. Jedyny słuszny sposób, by wyzbyć się z serca jesiennej pluchy. Taki był plan. Nakreślony i skrupulatnie realizowany niemal od początku studiów. Wyznacznik, który pozwala utrzymać właściwy rytm. Sposób na zachowanie balansu.
Przez wiele lat wszystko idzie jak z płatka. Dzień urodzin, coroczny rytuał. Moment podsumowań, talerzyk owoców morza, kieliszek wina, ulubiona ławeczka w Katanii, widok jak z żurnala – i plany. Wielkanocna wyprawa do Neapolu. Letnie przejście Camino Portuges. Może jeszcze jakiś spontaniczny weekend? Szybka polenta w Bergamo albo wymarzony wypad do Stambułu? Przychodzi listopad Anno Domini 2019. Ostatni kontakt z Moim Morzem. A potem… Wyrwany kawałek serca. Unieruchomienie. Rok, który upłynął, a jakby go nie było.
Pierwsza kusząca oferta i szybka decyzja. Lot, dogodny termin, łagodne przepisy, Morze Śródziemne. Wszystko się zgadza. Pafos – miasto anonim. Nie wiem o nim prawie nic. Przedziwnym trafem Cypr nie widnieje na liście „zobaczyć natychmiast”. Koniec końców jednak to właśnie tutaj Afrodyta postanowiła wyłonić się z piany, a Zeus pośrodku urządził bazę do rzucania piorunami. Nie ma przypadków. Ta wyspa musi być i jest wyjątkowa.
Stoję przy zamku w Pafos. Woda odbija się od skalistego wybrzeża. Przymykam oczy i już wiem, że jestem u siebie. Wszystko wraca na właściwe tory. Wszystko się zgadza. Mogę tu siedzieć godzinami i nic więcej nie jest mi potrzebne. Minione miesiące wątpliwości zostają daleko w tyle. Liczy się tylko tu i teraz. Wiatr we włosach. Powoli chylące się ku zachodowi słońce. Szum i plusk wody jak wdech i wydech.
Chłonąć
Scenariusze schodzą na drugi plan. Wykaz atrakcji i punkty do odhaczenia? Bez sensu. Nie tym razem. Cel to chłonąć atmosferę i choć przez moment poczuć się jak Cypryjka. Wtopić się w tłum. Stać się biernym obserwatorem. A może choć przez chwilę być częścią tutejszego krajobrazu. Brakującym puzzlem. Poznawać i uczyć się. Naładować baterie. Przywrócić sercu słońce.
Pierwszy spacer promenadą i pierwsza mijana biegaczka. Podziw i nuta zazdrości. Może i ja zaczęłabym biegać przy zachodzie słońca, gdybym mieszkała tak blisko morza? Wygląda przecież na miejscową. A może brak morza to tylko wymówka, bo bieganie po prostu jest nie dla mnie? Na twarzy mijanejkobiety, na oko koło czterdziestki, nie widać wysiłku. Jest za to koncentracja i subtelny uśmiech satysfakcji. Bieganie jest dla niej.
Plaża. Po tej stronie miasta nie jakaś imponująca. Przeciętny piasek i kilka skałek. Mała budka z przekąskami i świeżo wyciskany sok z pomarańczy. Tak, tego było mi trzeba. Cytrusy kupione w Polsce nigdy nie smakują jak te wygrzane w śródziemnomorskim słońcu. Siadam, delektuję się wyjątkowym smakiem. Patrzę w morze. Czekam, aż słońce się w nim utopi. Podchodzi grupka młodych ludzi. Uśmiechają się, robią sobie zdjęcia. Proszą, bym i ja uchwyciła dla nich tę chwilę. Zapamiętają ją jako wyjątkową, czy zniknie w folderze „wakacje na Cyprze 2021”? Nie robię wielu zdjęć. Zapisuję ten moment w pamięci. Ja zapamiętam go jako wyjątkowy.
Poznawać
Hotelowe śniadanie. Przepiękny, niemal rajski ogród. Najlepsze oliwki, jakie jadłam w życiu, i ser halloumi. To on będzie towarzyszył mi przez cały wyjazd. Czytałam, że będzie niesamowity i przyznaję, nigdy nie jadłam czegoś podobnego. Krótki spacer na dworzec. Autobus do Limassol odjeżdża dopiero za godzinkę, ale to absolutnie nie szkodzi. Jedna, samotna ławka i widok zapierający dech. Nawet jeśli złapie opóźnienie, nie będę zła. Panorama Pafos i morze rekompensują wszystko. To będzie dobry dzień.
Pierwsze kroki w nowym miejscu – informacja turystyczna i pierwsza niespodzianka. Jesteście z Polski? Ja jestem pół-Polakiem. Przepraszam za mój język, ale nie byłem w kraju od bardzo dawna. Jaki ten świat mały. Uzbrojona w wiedzę dotyczącą wszystkich okolicznych atrakcji widzę molo, promenadę, kolor wody i już wiem, że wszystkie zabytki, teatry antyczne i wykopaliska… właśnie przegrały konkurs. Cóż, może następnym razem.
Dochodzi południe, a promenada pełna wędkarzy. Ciekawe, co oni chcą złowić o tej porze? Wydaje się ich to zupełnie nie obchodzić. Siedzą z kijkiem w dłoni i wpatrują się w morze. Raz na kilka chwil wskakują do wody, żeby się schłodzić. Siadam obok nich uzbrojona w wino z bąbelkami i pistacje. Chwilo trwaj.
Zbliża się pora obiadowa. Wybieram knajpkę nieopodal parku. Mijane wcześniej drzewka granatu sugerują, że wszystko, co zawierać będzie dodatek ich owoców, stanowić będzie dobry wybór. Pada na sałatkę i kawę po grecku (a może po turecku? Ktoś wreszcie rozstrzygnie ten spór tutaj tak szczególnie wymowny?). Dwa stoliki przede mną uroczy obrazek. Trzy koleżanki i dwójka małych dzieci. Uroczy hałas i rozchodzący się śmiech maluchów. Podchodzą do mnie i próbują porozumieć się swoim grecko-dziecięcym. Mój polsko-dorosły zupełnie nie wie, o co chodzi, ale to nic. Zastanawiam się, kiedy przychodzi ten moment, że obcy ludzie zaczynają nas bardziej krępować niż ciekawić.
Doświadczać
Chwilę temu wstało słońce. Nieludzka pora na wakacyjne wstawanie, a mimo to promenada tętni życiem. Cypryjczycy lubią oddawać się porannej aktywności jeszcze zanim zrobi się gorąco. Imponuje liczba biegaczy, zwłaszcza tych z czołem przyprószonym siwizną. Poranny jogging to jednak nie jedyny sport, któremu oddają się miejscowi. Nie brakuje pływających na desce z wiosłem; są też kobiety ćwiczące aerobik w morzu pod okiem dynamicznie zagrzewającej je do boju trenerki. Rozkładam swój ręcznik i cieszę się poranną jogą w tym zacnym towarzystwie. Wspomnienie psa z głową w dół w takich okolicznościach przyrody jeszcze długo będzie wydobywało uśmiech satysfakcji.
Później wreszcie czas na Nikozję. Wzbudza skrajne emocje. Piękne zabytkowe budowle, deptak pełen kramów z pamiątkami z Chin, spektakularne renowacje i wszechobecnie unoszący się pył, domki w ruinie i kolczasty drut. Na turecką stronę tym razem nie przejdę. Maleńki bar. Dosłownie lada i trzy stoliki na zewnątrz. Biorę espresso z lodem. Jedyny słuszny wybór, bo w wąskich uliczkach można się ugotować. Towarzystwo bardzo komunikatywne. Panowie znają Polskę. Byli i jedli tymbaliki drobiowe. Smakowało. Gdzie na zakupy? Najlepszy bazar znajduje się w północnej części wyspy. No cóż, rozkładają ręce. Lepszych miejscówek nie znają. Dopisane do listy „nadrobić następnym razem”.
Niedzielny poranek. Plan na dziś to Afrodyta. Ale jak to, w niedzielę? To niemożliwe. Dojazd tylko taksówką. Bardzo kosztowna rozrywka. Ze smutkiem odpuszczam. Skała, przy której narodziła się bogini, to jedna z nielicznych miejscówek, które koniecznie chciałam odwiedzić. Cóż, kolejny argument, by tutaj wrócić.
Trzeba znaleźć alternatywę. Eksploruję część Pafos, której do tej pory nie widziałam. Trafiam w dzielnicę bogatych hoteli i prywatnych plaż. W gąszczu leżaków znajduję fragmencik terenu miejskiego, dwa wolne leżaki i parasol. Idealnie, biorę i nigdzie się stąd nie ruszam. Mężczyzna koło pięćdziesiątki dba o ten kawałek raju. Polewa piasek, by plażowicze nie poparzyli sobie nóg. Zbiera do wiadra glony i wyrzuca je na niezagospodarowaną część brzegu. Syzyfowa praca, myślę sobie. Nie wydaje mu się to jednak przeszkadzać. Uśmiecha się i robi swoje. Polewanie, glony i przestawianie leżaków. Opalenizna wskazuje, że tak przez cały sezon.
Celebrować
Jeśli poznawać, to przy stole. Nie znam lepszego sposobu. A skoro morze, to owoce morza. Wybór tak oczywisty, jak to tylko możliwe. Znajduję odpowiednie miejsce i konsultuję z kelnerką wybór. Podrzuca mi tyle różnych opcji, że już sama nie jestem pewna, na co mam ochotę. Wybór pada na rożek z całą paletą przysmaków smażonych w głębokim tłuszczu. Są kalmary, małe rybki, ośmiornica i krewetki. Biorę wszystko i siadam na promenadzie. Wcinam, wpatrując się w wodę. Czy mi smakuje? Cóż, następnego dnia wracam! Ekspedientka wita mnie szerokim uśmiechem. Tym razem zdaję się na jej polecenie. Dobrze zrobiłam. A może w tym miejscu po prostu nie da się zjeść niesmacznie?
Dzień powoli zmienia się w noc. Limassol tętni życiem. Zrobiło się chłodniej, więc wszyscy tłumnie wyszli na spacer i na kolację oczywiście. Pora spróbować souvlaków. Zdaję się na internetowe podpowiedzi. Rozległa przestrzeń rzut beretem od portu i niemal wszystkie stoliki zajęte, głównie tubylcami. Lepszej rekomendacji nie będzie. Jaki wybór, ile opcji, a wszystko za 1 euro. Niesamowita sprawa. Smak zniewala, a cena powoduje, że zjadam więcej, niż nakazuje przyzwoitość. Rozglądam się po okolicznych stolikach. Czuję się rozgrzeszona.
Przedostatnia kolacja w Pafos. Pora odkryć jakąś uroczą tawernę. Jest, rzut beretem od morza. Z Zeusem w nazwie. Pewnie rzuciłby piorunem, gdyby jego imieniem sygnowano słabą kuchnię. Wchodzę. Urocze niebieskie obrusy, białe krzesła, minimalizm. Prawdziwie grecki klimat. Biorę grillowaną ośmiornicę. Dostaję morze dodatków. Stolik się ugina. Na deser arbuz, w ramach poczęstunku. Przynosi go syn właścicieli, ma może 15 lat. Dopytuje, skąd jestem i jak po polsku powiedzieć „dziękuję”. Uczy się w mig i wykorzysta tę wiedzę kolejnego dnia. Tak, musiałam tu wrócić na ostatnią wieczerzę na Cyprze. Zmieniłam tylko potrawę i spróbowałam tzatzików. Uff, rzutem na taśmę. Niewiele brakowało, a przyjechałabym do domu bez skosztowania tego przysmaku.
Doceniać
Czas wracać. Spóźniony autobus na lotnisko pęka w szwach. Atmosfera gorąca. Za mną dwójka nastolatków. Wyraźnie sfrustrowanych. Młodszy brat próbuje zwrócić uwagę siostry. Dziewczyna siedzi w słuchawkach z wyrazem twarzy: na co mi był ten wyjazd, chcę być już w domu, dajcie mi wszyscy święty spokój. Chłopak nie ustępuje. Ich bagaże latają po autobusie. Rodzice reagują z irytacją.
Kolejne przystanki i kolejna grupa Polaków. Tę dwójkę znam z samolotu. Basen im się podobał i pizzę dobrą zjedli, bo eksperymentować z jedzeniem nie lubią. Nigdy nie wiadomo, co ci południowcy podadzą i jak to się skończy. No i pogoda. Nad polskim morzem się takiej nie trafi.
Czekając na samolot, spotykam dwie starsze panie. Za nimi dwa tygodnie w Pafos. Są zachwycone. Pusty hotel. Czuły się jak królowe ze swoim indywidualnym menu i całym basenem do dyspozycji. I jeszcze wycieczki. Jedna do grobowców. Mozaiki były wyjątkowe. Druga morska. Nawet żółwie udało im się zobaczyć. Chętnie wrócą.
Biorę głęboki wdech. Delikatnie się uśmiecham. To niesamowite. Dostaliśmy taką samą okazję. Kilka dni na tej samej wyspie. Patrzyliśmy na to samo morze. Ono się nie zmieniało. Każdemu dało taką samą szansę. Natura nikomu nie żałowała, wszystkim dała tyle samo. A jednak zrobiliśmy to inaczej. Dokonywaliśmy wyborów. Patrzyliśmy na wszystko swoimi oczami. Filtrowaliśmy przez własne doświadczenia. Jeden Cypr – tysiące różnych wspomnień. Mnie będzie się kojarzył z powrotem do normalności. Z wytchnieniem. I ze zgrzytającym w zębach halloumi.