Dionisios Sturis, Kalá, kalá. Grecja dla dociekliwych
Julia WollnerW swojej nowej książce zatytułowanej Kalá, kalá. Grecja dla dociekliwych, tym razem skierowanej do młodego czytelnika, Dionisios Sturis po raz kolejny przypomina: Hellada to nie tylko starożytność, pocztówkowe widoki i idealna pogoda na urlop.
– Co najbardziej lubisz w Grecji? – pytam moją córkę Lię, lat siedem i trzy czwarte. – Ciepło i słońce, przecież wiesz, że jestem gorącą dziewczyną! – odpowiada z poważną miną. – A z czym Ci się Grecja kojarzy? – drążę. – Z Ateną i niebiesko-białymi domkami na Santorini – nie waha się ani chwili. Na Zeusa, myślę, nie jest dobrze. Dionisios Sturis w każdym razie nie byłby zadowolony. Jego nowa książka, zatytułowana śpiewnie Kalá, kalá. Grecja dla dociekliwych, od tego przecież właśnie się zaczyna: że Hellada to nie tylko starożytność, pocztówkowe widoki i idealna pogoda na urlop. Cóż, poniosłam chyba edukacyjną klęskę, ale dzięki temu możemy z Lią zasiąść do wspólnej lektury. Cieszy się na nią nie tylko moja córa. Wszak jej mama uwielbia czytać Sturisa nie od dziś!
W odróżnieniu od Gorzkich pomarańczy czy Zachodu słońca na Santorini, Kalá, kalá skierowane jest do dzieci, ale, podobnie jak reportaże autora, wychodzi daleko poza stereotypowe obrazki. Na stu kilkudziesięciu stronach tłumaczy on greckie zjawiska, przybliża zwyczaje, objaśnia tradycje, często niejasne nawet dla tych, którzy nad Morzem Śródziemnym czują się jak w domu. Lia dowiaduje się więc, jak powstała grecka flaga, ja z zainteresowaniem odkrywam, skąd pochodzi toponim „Grecja”. Razem postanawiamy odwiedzić tamtejsze panigiria, czyli imieniny świętego patrona danej miejscowości, a następnie sprawdzamy, która z nas wymieni więcej wyrazów greckiego pochodzenia. Moja mała pół-Izraelka piszcze z radości, gdy docieramy do rozdziału o oku proroka zdobiącym jej ulubioną bransoletkę (– Ale fajnie, czyli ten amulet znają nie tylko w kraju taty?!); ja, miłośniczka etymologii, zapisuję w notesie pochodzenie słowa komboloi. Tym koralikom nawleczonym na jedwabny sznurek, których nazwa znaczy mniej więcej tyle, co „przy każdym węźle odmawiam modlitwę”, autor poświęcił ładnych kilka stron, podobnie jak teatrowi cieni, kolorowym ateńskim muralom, związkom polsko-greckim, wielkiej Melinie Mercouri i niezwykłemu zjawisku, jakim są… grecki kiosk czy bazarek. Cieszę się, że podczas wspólnej lektury Lia dowiaduje się o znaczeniu filoksenii i z dumą przytakuję, gdy greckie sigá sigá porównuje do łacińskiego lente lente. A potem szykujemy sobie grecki jogurt z miodem według przepisu Dionisa i jest nam naprawdę dobrze. Czyli kalá.
Lia swój pierwszy krok zrobiła sześć lat temu w Atenach, nosi imię przez wielu uważane za greckie, a teraz twierdzi, że dzięki nowej książce wydawnictwa Dwie Siostry całkiem dobrze poznała kraj, z którego pochodzi jej ukochany deser – słodka bougatsa. I choć autora nie miała jeszcze okazji spotkać osobiście, to nagrywa dla niego video z wiadomością: „Dionis, napisałeś super książkę”. Cóż, ta bezpośredniość chyba też jest grecka. I, podobnie jak Kalá, kalá, bardzo mi się podoba.
Dionisios Sturis, Kalá, kalá. Grecja dla dociekliwych, ilustrowała Dominika Czerniak-Chojnacka, Dwie Siostry, Warszawa 2023