John Williams, August. Rzymska powieść historyczna do czytania przed wyborami
Julia WollnerPodczas lektury Augusta Johna Williamsa nie sposób uniknąć refleksji nad naturą władzy, polityki i przywództwa.
Jako młodziutka dziewczyna, za każdym razem, gdy odwiedzałam Rzym i przechadzałam się Via dei Fori Imperiali, zatrzymywałam się przy posągu cesarza Augusta i kierowałam w jego stronę groźne spojrzenie. Później maszerowałam na drugą stronę ulicy, by spędzić trochę czasu przy jego wuju Juliuszu, ofierze pamiętnych Id Marcowych, oraz obok świątyni Wenus Rodzicielki, gdzie dumałam nad losami Kleopatry. Sympatia wobec ptolemejskiej królowej, od zawsze szczególnie mi drogiej, nie pozwalała na przyjacielskie stosunki z Augustem, zwycięzcą bitwy pod Akcjum, która stanowiła de facto koniec panowania władczyni. Lektura i analiza źródeł nie pozostawiała mi zresztą wątpliwości – pierwszy cesarz starożytnego Rzymu był postacią bezduszną, okrutną, a do tego pełną hipokryzji. Czy jednak na pewno? Może wśród surowych wierszy starożytnych dokumentów umknęło mi coś, co dostrzec może tylko ktoś o wyjątkowej wrażliwości, gotowy do głęboko humanistycznego spojrzenia?

Tym kimś okazał się John Williams (1922–1994), amerykański pisarz, w Polsce znany głównie z powieści Stoner. Na początku lat 70. wydał on inną nie mniej znakomitą książkę, która nagrodzona została National Book Award i która poświęcona została właśnie rzymskiemu cesarzowi. Ta epicka opowieść, opublikowana niedawno przez Filtry w świetnym tłumaczeniu Macieja Stroińskiego, pokazuje drogę, którą Oktawian August musiał pokonać, aby dojść na szczyt, zostając panem ówczesnego świata i dołączając do po śmierci grona bogów jako „Divus Augustus”.
Williams nadał swej opowieści formę epistolarną: na narrację składają się fikcyjne listy, dzienniki i notatki rozmaitych postaci związanych z głównym bohaterem. Dzięki ich lekturze poznajemy Augusta z przeróżnych punktów widzenia. Spoglądamy na niego zarówno z perspektywy wiernych przyjaciół z młodości, jak i zaciekłych wrogów; patrzymy okiem nabliższych krewnych, ale także osób zupełnie postronnych. Obraz cesarza, który wyłania się z tej chóralnej opowieści, nie mógłby być bardziej wielowymiarowy i niejednoznaczny. Oto do czynienia mamy już nie tyle z bezwzględnym politykiem, niewiernym mężem i nieczułym ojcem niepomnym cudzych krzywd, ile z człowiekiem gotowym do ciągłej refleksji nad sobą i swoim życiem, zmagającym się z wątpliwościami i lękami, zmuszanym nieustannie do trudnych wyborów, w których pogodzenie różnych racji często okazuje się niemożliwe.

Lektura Augusta, mimo swej wielogłosowości, jest niezwykle angażująca. Między punktami widzenia przechodzi się płynnie i lekko, a całość czyta z prawdziwą przyjemnością. Styl Williamsa, który pozwolę sobie określić mianem bardzo „rzymskiego”, urzeka cenioną przez starożytnych oszczędnością, niemal ascetyzmem. Pełen jest wyważenia i elegancji, którego tak bardzo brakuje wielu z nas na co dzień, także w debacie publicznej. Myśl o tej ostatniej pojawia się zresztą często w czasie lektury. Jest to wszak powieść o polityce, napisana w sposób, który przemawia także do osób stroniących na co dzień od kwestii z nią związanych. Czytając książkę Williamsa – być może w poszukiwaniu inteligentnej rozrywki czy z powodu zainteresowania antykiem – niepostrzeżenie rozmyślamy o złożoności politycznych decyzji, o znaczeniu sztuki kalkulacji i chodzenia na kompromis. Zastanawiamy się nad mocą propagandy i uświadamiamy sobie, jak często padamy ofiarą manipulacji ze strony tych, którzy, jak August i jego świta, potrafią tworzyć narracje korzystne dla swojego wizerunku. Zadajemy sobie wreszcie ciągle aktualne pytanie o moralność: czy działanie na rzecz innych, dla dobra ogółu, legitymizuje poczynania niezgodne z ogólnie przyjętymi wartościami? To wszystko kwestie, nad którymi warto zastanowić się szczególnie przed wyborami, a lektura książki jawi się jako wyjątkowo adekwatna w dniach, w których wielu z nas potrzebuje przypomnienia: każdy głos ma znaczenie. Liderzy, których wybieramy, mogą przecież zmieniać bieg historii.
Odkąd kilkanaście lat temu po raz pierwszy przeczytałam powieść Williamsa – dziś wracam do niej z wielką przyjemnością! – moje wizyty na Via dei Fori Imperiali wyglądają ciut inaczej. Nadal przesiaduję na ławeczce pod pomnikiem Cezara i nadal gawędzę z Kleopatrą przy trzech kolumnach świątyni, w której znajdowała się jej podobizna. Nie rzucam już jednak wrogich spojrzeń Augustowi. Wystarczy, że, siedząc po drugiej stronie ulicy, pozdrowię go delikatnym skinieniem głowy – i to z pewną dozą wdzięczności. To właśnie jego historia opowiedziana przez amerykańskiego pisarza pokazała mi, jak zawiłe są kwestie związane z władzą i polityką; jak wiele tu dwuznaczności, dylematów, punktów spornych i pytań bez odpowiedzi. Dużo więcej, niż chciałam to przyznać jako nastoletnia miłośniczka antyku.