kultura historia styl życia

Kibuce w Izraelu. Jak budowano nowy dom

Beata Zatońska

Dla współczesnych turystów izraelskie kibuce to osiedla-ogrody, gdzie żyje się dostatnio i przyjemnie, gdzie można uczyć się hebrajskiego, zamieszkać w domu wypoczynkowym i popływać w basenie. Warto jednak pamiętać, że przed laty kibuce, czyli żydowskie wspólnoty osadnicze, budowały podwaliny nowoczesnego Izraela.

Kibucnicy zasiedlali ziemie palestyńskie od początku XX wieku, zanim jeszcze powstało państwo Izrael. Budowali dla siebie i innych nowy, bezpieczny dom. Kibuce, najmniejsze komórki wspólnotowego organizmu, stanowiły jeden z fundamentów tego domu. Kibucnicy pustynną ziemię przekształcali w zielone oazy i bronili ich przed tymi, którym ich osadnictwo było nie w smak. Wierzyli w sens ciężkiej pracy i wyrzeczeń oraz w ideę totalnej wspólnoty. Z biegiem czasu idea kibucowego życia zmieniła się – nie da się przecież ignorować współczesności.

Definicja i cel

Kibuc (z hebrajskiego: zgromadzenie, wspólnota) to, jak podaje portal Wirtualny Sztetl, dobrowolna żydowska wspólnota osadnicza w Izraelu. Pierwotnie rolnicza, później rolniczo-przemysłowa, oparta na wspólnej własności (lub dzierżawie) ziemi i środków produkcji, ochotniczej pracy, równych prawach i obowiązkach oraz zbiorowej odpowiedzialności materialnej jej członków. Kibuc jest zarządzany przez wybierane komitety, odpowiedzialne za różne sfery prowadzonej w nim działalności. Zyski, po zaspokojeniu potrzeb członków i ich rodzin (np. żywność, ubranie, mieszkanie, nauka i opieka medyczna), nieposiadających z zasady prywatnego majątku, są inwestowane w rozwój wspólnoty. Za opiekę i wychowanie dzieci odpowiadają solidarnie wszyscy dorośli.  Nadrzędną zasadą panującą w kibucach jest: Daj z siebie, ile możesz. Weź to, czego potrzebujesz. Ruch kibucowy, wyrastając na gruncie syjonizmu, czyli ruchu zmierzającego do odtworzenia państwa żydowskiego, czerpał wszak pełnymi garściami z socjalizmu. Razem zmierzano do celu, wspólnie pracowano, zarabiano i podejmowano decyzje. W kibucach od początku ich istnienia panowały zasada dobrowolności i równości – kobiety i mężczyźni posiadali te same prawa, co w początkach XX w. wcale nie wydawało się oczywiste. Cel był jasno określony. Chodziło o wychowanie nowego Żyda  i Żydówki, obywateli Izraela, silnych i zdeterminowanych. Za ich symbol uchodził dorodny, soczysty i pokryty kolcami owoc kaktusa, opuncji figowej, czyli sabra. Mianem sabrów określano przedstawicieli pokolenia, które urodziło się w Izraelu, a także dzieci osadników palestyńskich, którzy mieszkali na terenie Izraela jeszcze przed jego powstaniem. Sabra, jak owoc opuncji, jest szorstki i twardy na zewnątrz, a w środku – delikatny i przepełniony słodyczą.

 

Młodzi, wywrotowi zapaleńcy

– Pierwsze fale osadników tworzyli bardzo młodzi ludzie, grupy niesfornych, wywrotowych socjalistów z organizacji syjonistycznych. Ich siła i zapał napędzały kibucowe wspólnoty. W kibucach znajdowali pracę, opiekę, wyżywienie. Wspólnota bardzo pomaga, gdy nie ma się nic swojego. Można razem tworzyć 
i wspierać się, gdy przyjdą gorsze dni. W drugiej fazie ruchu kibucowego zakładano osady 
w miejscach, które miały stać się granicami przyszłego państwa Izrael. Zgodnie z zasadą Homa U’Migdal (hebr.: wieża i mur) kibuce powstawały nawet w ciągu jednej nocy. Osiedlano tam młodych ludzi po służbie wojskowej – opowiada Nili Amit, autorka książki A miałam być księżniczką (tłum.Katka Mazurczak, Austeria 2010).

Urodziła się na Uralu, gdzie poznali się jej rodzice, pochodząca z Warszawy Renia Turman i Jakub Sadowski ze Lwowa. Nili wychowała się we Wrocławiu. W 1957 r. jej rodzina wyemigrowała do Izraela. Teraz Amit mieszka w Polsce, w Warszawie, gdzie współpracuje m.in. z Muzeum Historii Żydów Polskich. Część służby wojskowej odbyła w kibucu Ajalim. Jak napisała w swojej książce, był on niczym izraelskie Macondo – istniejące poza czasem miejsce, w którym nikt  nie umarł, wiek dzieci nie przekracza lat pięciu, a starszyzny plemiennej – lat trzydziestu.

– W ramach służby zostałam wytypowana do kursu w wywiadzie izraelskim, ale chciałam iść do kibucu. Zgłosiłam się sama;  nie można było do tego zmuszać kobiet, bo kibuce na granicy uważano za miejsca szczególnie niebezpieczne – opowiada Amit. – Czy w Ajalim czułam się jak w domu? – zastanawia się chwilę, zanim odpowie na pytanie. – Kibuc był domem dla tych, którzy tam mieszkali. Ja byłam z zewnątrz, na chwilę. Ale z drugiej strony, jak się ma 18 lat, to wszędzie jest dobrze. Lubiłam to miejsce, panowała tam świetna atmosfera, bardzo podobała mi się też koncepcja kibucu w ogóle. Mieszkali tam bardzo młodzi ludzie i czuło się ich energię – opowiada. – Ja sama mieszkałam z przyjaciółką, która także zgłosiła się jako wolontariuszka. Na początku pracowałam na plantacji daktyli, potem przy zbieraniu winogron i pomidorów. Było strasznie gorąco, choć pracę zaczynaliśmy o świcie! Potem zgłosiłam się do pracy w stołówce. Nikt za tym nie przepadał, ale dla mnie liczyło się, że zamontowano tam klimatyzację – wspomina z uśmiechem Nili. – Nie gotowałam, to wyższa szkoła jazdy. Stołówka mieściła się w przepięknym okrągłym budynku. Jej dach stanowił odwzorowanie góry, która się nad nią wznosiła. Jadali tam kibucnicy i urlopowicze, którzy przyjeżdżali do domu wczasowego w Ajalim. Ja i jeszcze dwie dziewczyny podawałyśmy im jedzenie, nakrywałyśmy do stołów, a potem zmywałyśmy naczynia. Oczywiście ręcznie, bo nie było wtedy zmywarek. Na szczęście była klimatyzacja! – śmieje się Nili Amit.

Stołówka w kibucu Ein Harod
Stołówka w kibucu Ein Harod


Nowy początek

Historia kibuców nie zaczęła się wraz z powstaniem pierwszej tego typu wspólnoty. To raczej historia kolejnych fal imigracji, czyli aliji – (hebr. wzniesienie się, wstąpienie na wyższy poziom). Syjoniści wprowadzali swe idee w czyn jeszcze zanim obszar objęty brytyjskim mandatem w Palestynie stał się państwem Izrael. W 1947 r.  Organizacja Narodów Zjednoczonych wyraziła zgodę na podział Palestyny na dwa państwa – żydowskie i arabskie. 14 maja 1948 r. państwo Izrael proklamowało niepodległość, choć nie było na to zgody sąsiednich pastw arabskich.

Historia ruchów syjonistycznych jest długa i skomplikowana. Narodziła się pod koniec XIX wieku. W Europie nasilały się ruchy socjalistyczne; w carskiej Rosji, w jej zachodniej części, powstała tzw. strefa osiedleńcza dla polskich Żydów. Chodziło o to, by nie wpuścić ich na tereny rosyjskie. Nasilał się też antysemityzm, Żydów nękały rosyjskie pogromy. U podstaw syjonizmu leżało przekonanie,  że Żydzi powinni wrócić do ojczyzny praprzodków i budować tam swoje państwo. W pewnym uproszczeniu chodziło więc o powrót do domu. Za twórcę ruchu syjonistycznego (nazwa pochodzi od wzgórza Syjon w Jerozolimie, gdzie Dawid umieścił Arkę Przymierza i świątynię) uważa się Theodora Herzla (1860–1904), myśliciela i polityka. Syjonizm stał się efektem załamania się procesów asymilacji, co było wynikiem antysemityzmu w diasporze. Przyjmuje się, że narodził się na bazie rozwijających się w czasie romantyzmu dążeń do tworzenia państw narodowych. Prekursorem ruchu syjonistycznego był lekarz i filozof Leon Pinsker (1821–1891), autor broszury pt. Samowyzwolenie. Apel do Żydów, w której wzywał ich do jedności, samodzielności i utworzenia własnego państwa. Nie wskazywał Palestyny, choć jej nie wykluczał. Pinsker stanął na czele ruchu Miłośnicy Syjonu, którego pierwszy zjazd odbył się w 1884 r. w Katowicach. Ruch przybierał na sile i znajdował możnych zwolenników, m.in. z rodu Rotshschildów.

Po Pinskerze na przywódcę ruchu syjonistycznego wyrósł wspomniany już Theodor Herzl, zwany „wizjonerem państwa”. Ten urodzony w Budapeszcie dziennikarz wychował się w zasymilowanej żydowskiej rodzinie; był mocno związany z Wiedniem, gdzie mieszkał przez lata.  Olbrzymie wrażenie wywarł na nim francuski proces oficera Alfreda Dreyfusa (1894), niezasadnie oskarżonego o szpiegostwo; u podstaw zarzutów leżał antysemityzm. Poruszony Herzl najpierw chwycił za pióro i napisał książkę pt. Państwo żydowskie, a potem rzucił się w wir działalności politycznej. W 1897 r. zwołał I Kongres Syjonistyczny w Bazylei, gdzie mówił o stworzeniu państwa, które stanie się domem dla prześladowanego narodu żydowskiego. Na zjeździe powołano do życia Światową Organizację Syjonistyczną. Wtedy też zdecydowano, że, ze względu na historię, to Palestyna powinna być miejscem, gdzie naród żydowski powróci i odbuduje swoje państwo. W Programie Organizacji Syjonistycznej zapisano, że będzie ona popierać kolonizowania Palestyny żydowskimi rolnikami, rzemieślnikami i wytwórcami. W 1917 r. ruch syjonistyczny uzyskał od Wielkiej Brytanii obietnicę utworzenia w Palestynie „żydowskiej siedziby narodowej”, co zapisano w tzw. deklaracji Balfoura. Od tamtej pory stopniowo przybywało w Palestynie imigrantów żydowskich z Europy.

Pierwszy kibuc zwany Degania (z hebrajskiego: ziarno) powstał w 1909 r. w północnej Galilei, na południowym brzegu Jeziora Tyberiadzkiego. Oznaczono go literą Alef, czyli pierwszą literą hebrajskiego alfabetu. Założyła go grupa kilkunastu emigrantów z Europy Wschodniej. Na początku gospodarowali na niewielkim skrawku podmokłego gruntu, ale dzięki środkom z Żydowskiego Funduszu Narodowego stopniowo dokupowano ziemię i kibuc się rozwijał, stając się w pewnym momencie pierwszym, który dostosował się do gospodarki rynkowej.  W Deganii w 1915 r. urodził się Mosze Dajan, minister obrony narodowej Izraela i spraw zagranicznych, bohater z okresów wojen Jom Kipur i Sześciodniowej. Dziś w tym dużym, nowoczesnym kibucu znajduje się Muzeum Założycieli.

 

Praca w Ein Harod, 1941 r.
Praca w kibucu Ein Harod, 1941 r. W kibucach rozwijał się rolnictwo i przemysł Izraela; na pustyni powstawały plantacje, zakłady przemysłowe. Największe kibuce to dzisiaj świetnie prosperujące przedsiębiorstwa


Byliśmy przyszłością

Zgodnie z teorią Zygmunta Freuda dzieciństwo kształtuje późniejsze życie człowieka, ponieważ nieświadomie kopiuje się zachowanie rodziców i ich postawy. Jedyny sposób na wyjście z tego zaklętego kręgu powtarzalności stanowi zmiana modelu wychowania. W latach dwudziestych XX wieku w kibucach zaczęły więc powstawać tzw. domy dzieci. Uchwałę w tej sprawie ruch kibucowy podjął w 1918 r. Nie wprowadzono jej w życie tylko w kilku najstarszych kibucach – Deganii Alef i siostrzanej Deganii Bet oraz w Ein Charod.  Maluchy w kibucach od pierwszych dni swojego życia mieszkały bez rodziców, otoczone rówieśnikami, a pieczę nad nimi sprawowały opiekunki. Matki przychodziły karmić niemowlęta o określonych porach. Rodzice odwiedzali swoje dzieci, spędzali z nimi kilka godzin dziennie, ale większość czasu poświęcali na pracę w kibucu, wiedząc, że ich latorośle są bezpieczne i mają świetną opiekę.

Dzieci z kibuców wychowywano w atmosferze równości. Jadły zawsze to samo, miały podobne ubrania i zabawki. W szkole nie stawiano im stopni, a część wolnego czasu poświęcały na pracę. I choć “eksperyment dziecko” nie do końca się udał, to odchodzono od niego bardzo powoli – liczba kibucowych domów dziecka stopniała do zera  dopiero w latach 90. XX wieku. Do tego momentu w kibucowych domach dzieci wyrosło w sumie ok. 150 tys. osób.

Mówiliśmy w liczbie mnogiej. Tak się urodziliśmy i tak rośliśmy, od szpitala po wieczność. Dziwne, kręte były nasze horyzonty. Od wyjścia ze szpitala nigdy nie próbowano nas rozdzielić. Przeciwnie – łączono, zlepiano, spajano – pisze o dzieciństwie w kibucu Yael Neeman, autorka książki Byliśmy przyszłością (tłum. Agnieszka Jawor-Polak, Wydawnictwo Czarne 2012). Neeman urodziła się w 1960 r. w kibucu Jechiam w Galilei. Spędziła tam dwadzieścia lat. W swojej opowieści tłumaczy, że z założenia chodziło o uwolnienie dzieci od uciążliwego brzemienia rodziców, od ich pieszczot i pragnień narzucanych przez czułe matki, przez ambitnych ojców. O oddzielenie i ochronę dzieci przed burżuazyjną naturą rodziny. (…) Chodziło o ukształtowanie nowego dziecka, z którego wyrośnie nowy człowiek. Wiele kibucowych dzieci, wychowanych w oddaleniu od rodziców, podobnie jak Neeman utrwaliło wspomnienia z pierwszego okresu swojego życia w książkach i filmach. Radość z wolności i dziecięcej wspólnoty miesza się w nich z żalem za brakiem głębokiego, całodniowego kontaktu z rodzicami.

Pułkownik Zeev Raz był pilotem w armii izraelskiej. Wsławił  się m.in. akcją z 7 czerwca 1981 r., gdy eskadra 16 samolotów bojowych F-16 pod jego dowództwem przeprowadziła zakończony sukcesem atak na reaktor atomowy Osirak w Iraku (Operacja Opera). Zeev Raz urodził się i wychował w istniejącym do dziś kibucu Geva, utworzonym w 1921 roku i położonym w Dolinie Jezreel. – Moi dziadkowie przyjechali z Rosji i z małą grupą innych emigrantów założyli kibuc Geva. Dziadek wierzył mocno w ideę kibuców, budowanie nowego świata i tworzenie nowych ludzi. Od samego początku mieszkałem w domu dla dzieci. Mam ambiwalentne wspomnienia, z jednej strony dobre, a z drugiej strony… Byłem chorowitym dzieckiem, cierpiałem na astmę, bolały mnie uszy. Chore dziecko tęskni za bliskością rodziców. Ale dzieciństwo było dla mnie szczęśliwym czasem – opowiada Raz. Na pytanie, czy myśli o kibucu Geva jako o swoim domu, odpowiada bez wahania, że tak, to jego  dom. I gdy przyjeżdża tam, by odwiedzić przyjaciół, czuje się jak u siebie.  – Gdy spotykam ludzi, którzy są w moim wieku, z którymi się wychowałem, jestem wśród braci i sióstr. Lata 50. były wspaniałe, ale to już czas miniony – mówi. Zdaniem pułkownika, pomysł wspólnego wychowywania dzieci był błędem, choć  przyświecała mu szlachetna idea. – Moja siostra, która jest ode mnie o 6 lat młodsza, do dziś powtarza, że w dzieciństwie czuła się sierotą. Tak naprawdę nie miała rodziców. Dopiero po wielu latach dowiedzieliśmy się, że nie w każdym kibucu stosowano taki system wychowania. Jak powiedziałem, mam jednak wiele dobrych wspomnień. Do dziś pamiętam menu kibucowej stołówki: bardzo smakował mi rosół i dania  z ziemniaków, przygotowywane na sposób polski i rosyjski. Wspaniałe było też to, że wszystkie dzieci mówiły po hebrajsku; nie słyszało się innego języka, a przecież w kubucu mieszkali ludzie z Rosji, z Polski i z innych krajów. Język budował wspólnotę.

O różnych, zarówno słodkich, jak i gorzkich wspomnieniach z kibucu opowiada także reżyser Ran Tal, urodziony w Beit HaShita w 1963 r. W 2007 r. nakręcił film pt. Dzieci Słońca – dokument składający się z z archiwalnych nagrań filmowych, na których widać codzienność w kibucowym domu dziecka. Z offu słychać komentarz – to opowieści tych, którzy w kibucu się wychowali. Mieli świadomość, że są „pionierami syjonizmu”, że ich przeznaczeniem jest tworzenie nowego, lepszego i świeckiego świata. Wychowywanie i uczenie się w komunie było bardzo radykalnym i interesującym doświadczeniem. Można na ten temat wiele powiedzieć, ale film skupia się na aspekcie emocjonalnym, próbuje przyjrzeć się bliżej relacji rodziców z dziećmi. Oczywiście, że jeśli o to chodzi, pojawia się krytyka – powiedział Tal w wywiadzie dla magazynu „Chidusz” (32 – 10/2016).  – Niedawno rozmawiałem ze znajomą, z którą się wychowałem, i zwierzała mi się, jak ciężko było jej za każdym razem, kiedy musiała wracać do kibucu. Bolał ją brzuch, czuła, jakby wracała na miejsce zbrodni. Jej siostra, młodsza zaledwie o rok, miała zupełnie inne odczucia. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżała, czuła, że powraca do miejsca, w którym była najszczęśliwsza. Ta sama rodzina, prawie identyczny wiek, a zupełnie różne odczucia i wspomnienia. Dzieciom nierzadko brakowało bliskości rodziców, jednak w zamian otrzymywały wolność i silną identyfikację z grupą. Bardziej niż jednostka i jej dobro liczyła się wspólnota.

Gimnastyka w kibucu, lata 60. XX wieku, fot. מנחם וכסלר
Gimnastyka w kibucu, lata 60. XX wieku, fot. מנחם וכסלר, CC BY 2.5


Rozwój i przesilenie

Pod koniec lat 70. ruch kibucowy stracił na znaczeniu; nastąpiło przesilenie. Powodów było wiele. Z jednej strony wyczerpała się początkowa idea, z drugiej młode pokolenia zaczęły się buntować wobec modelu życia obowiązującego w kibucu. Ogromne znaczenie miała też zmiana władzy w Izraelu. W latach 1948–1977 rządziła tam Partia Pracy, która wspierała kibuce ideologicznie i finansowo. Prawicy, która przejęła władzę, na kibucach nie zależało, i przykręciła kurek z dotacjami. – Nowy rząd doszedł do wniosku, że nie będzie dokładać pieniędzy do miejsc, gdzie ludzie co prawda ciężko pracują, ale żyją – jego zdaniem – luksusowo: baseny, lekcje pianina, studia dla dzieci. Poza tym kibucnicy widzieli, jak mieszkają ludzie np. w miastach; wielu z nich zaczynało tęsknić za własnością i swobodą wyboru. Myśleli: dlaczego moje zdolne dziecko musi pracować na traktorze 
i czekać w kolejce, aż będzie mogło iść na studia, a mniej zdolne dziecko mojego brata, który mieszka w mieście, studiuje i ma się świetnie? – tłumaczy Nili Amit. Liczba kibucników sukcesywnie malała. Jak podaje Aleksander Lewin w książce Kibuce w Izraelu. Utopia czy rzeczywistość (KKF Fundacja im. Kazimierza Kelles-Krauza 1992), w roku  1950 w 214 osadach mieszkało 67 550 osób, zaś w latach 90. funkcjonowało 270 kibuców, w których żyło 125 100 ich mieszkańców.

Odrodzenie

Dziś w Izraelu funkcjonuje 279 kibuców. Duża ich część otwarta jest na turystów i tych, którzy chcą się uczyć języka hebrajskiego. Prowadzą nabory wolontariuszy, oferują stypendia. – Kilka lat temu przez dwa miesiące byłam na wolontariacie w kibucu Chacerim na pustyni Negew, niedaleko Beer Szewy. To jeden z  bogatszych kibuców w Izraelu; produkuje m.in. na dużą skalę olejek jojoba plus, oczywiście, mieści się tam słynna fabryka systemów nawadniających Netafim. Chacerim wywarł na mnie ogromne wrażenie, jest imponujący! Nigdy wcześniej w takim miejscu nie byłam i nie tak sobie kibuc wyobrażałam. Jest to zupełnie samowystarczalna wspólnota: mają szkoły, centrum kultury, małe zoo, własną flotę samochodową. Hodują zwierzęta i na dużą skalę prowadzą gospodarstwo rolne. Ja pracowałam jako wolontariuszka w mini zoo – opowiada Monika Kołacha z Muzeum POLIN. – Mieszkańcy opowiadali nam, że to świetne miejsce dla tych, którzy mają rodzinę i małe dzieci. Żyje się tam wygodnie i bezpiecznie. Wielu młodych ludzi po służbie wojskowej i studiach planuje do kibucu wrócić.

W sierpniu 2022 r. dziennik „Haaretz” podał, że we wschodniej części pustyni Negew ma powstać nowy kibuc, pierwszy od wielu lat. I nic dziwnego: od czasów pandemii izraelskie media regularnie informują, że nieustannie wydłużają się kolejki zupełnie nowych chętnych. Zgłaszają się młodzi ludzie, rodziny z małymi dziećmi i emeryci. Kibucnikiem nie można jednak stać się tak po prostu: trzeba odbyć okres próbny, zazwyczaj roczny, i zostać zaakceptowanym przez radę kibucu. Nowi kandydaci do wspólnotowego  życia cenią sobie bezpieczeństwo, świetną infrastrukturę, gwarancję pracy i w miarę dostatniego życia. Kibucnicy nie płacą czynszu, nie ponoszą kosztów energii elektrycznej i posiłków. Bezpłatna jest także opieka nad dziećmi, ich edukacja, a nawet podstawowe  artykuły w lokalnym sklepie. W zamian oczywiście trzeba ciężko pracować i uczestniczyć w życiu społecznym wspólnoty.

Kibuce w Izraelu zmieniają się i dostosowują do nowych warunków. Dla jednych były domem, dla innych dopiero się nim staną. Jedno jest pewne: ich historia jest budująca i inspirująca.

 

Zdjęcie główne: dzieci w kibucu Givat Hshlosha, lata 30. XX wieku