ludzie design wywiady

Historia ceramiki Lapid. O naczyniach, ludziach i Izraelu rozmawiamy z Kobim Klaitmanem

Julia Wollner

Kobi Klaitman jest autorem monografii poświęconej izraelskiej wytwórni ceramiki Lapid. Naczynia tej marki przez dziesięciolecia stanowiły obowiązkowe wyposażenie każdego izraelskiego domu; wybierano je też na eleganckie ślubne prezenty. Reklamę robiła im żona Ariela Szarona. Dziś talerze czy kubki sygnowane przez Lapid, ręcznie malowane, a więc wpisujące się poniekąd w trend ceramiki handmade, stanowią nie lada gratkę dla kolekcjonerów i miłośników designu.

Julia Wollner: Historia, którą chcemy dziś przedstawić polskiemu Czytelnikowi, to nie tylko opowieść o wzornictwie. Przedmioty sygnowane marką Lapid przez dziesięciolecia znajdowały się w każdym izraelskim domu, będąc świadkiem posiłków, spotkań, ważnych rozmów. Stanowiły nieodłączny element codzienności, ale i święta.

Kobi Klaitman: Historia marki Lapid splata się z milionami izraelskich biografii. Miejscowy przemysł ceramiczny, dziś już praktycznie nieistniejący, był kiedyś kwitnącą działalnością, obejmującą około 25 fabryk działających pod egidami różnych marek. Lapid, o którym dzisiaj rozmawiamy, uważany był za najważniejszą i najbardziej prestiżową z nich. Firma produkowała ceramikę łazienkową (w tym sanitariaty) oraz naczynia kuchenne. W latach ’70 trudno było o piękniejszy prezent ślubny – podarowanie kosztownych zestawów obiadowych czy filiżanek do kawy od marki Lapid uważano za niezwykle elegancki gest.

Artystka Batya Mazuz zdobi naczynia. Zdjęcie z katalogu Lapid z lat '70
Artystka Batya Mazuz zdobi naczynia. Zdjęcie z katalogu Lapid z lat ’70

Dziś ceny przedmiotów od Lapid mogą przyprawiać o zawrót głowy, szczególnie w wypadku wazonów i figurek. Można je kupić wyłącznie na aukcjach lub targach staroci, polują na nie kolekcjonerzy, a po publikacji mojej książki popyt na nie jeszcze wzrósł. Malutkie figurki typu tops’n’ toes, zaprojektowane w latach ’70 i nieodnoszące wówczas spektakularnych sukcesów, dziś sprzedawane są na aukcjach za setki, a nawet tysiące dolarów. To jednak nie te astronomiczne ceny robią na mnie największe wrażenie. To, co cieszy mnie najbardziej, to fakt, że dzięki kolekcjonerom zachowuje się pewne dziedzictwo – i wspomnienia tysięcy osób.

Talerz Lapid z linii Goshen. Nazwa pochodziła od nazwiska Zehavy Goshen, głównej dekoratorki w firmie Lapid
Talerz Lapid z linii Goshen. Nazwa pochodziła od nazwiska Zehavy Goshen, głównej dekoratorki w firmie Lapid


Także tych, które współtworzyły markę. Powiedziałeś mi kiedyś, że tę pochodnię – bo takie jest znaczenie słowa lapid – nieśli artyści, rzemieślnicy, technicy, odźwierni i księgowi. Każdy z nich przyczyniał się na swój sposób do rozwoju firmy, która w pewnym sensie stanowiła kwintesencję Izraela.

Opowiadając historię Lapid, nie można ich pominąć! Dla mnie jest to przede wszystkim fascynująca opowieść o dziesiątkach osób zatrudnionych w fabryce, która przez lata była dla tych ludzi drugim domem. Dodajmy, że artyści podpisywali naczynia swoimi nazwiskami – na targu czy aukcji można dziś więc wyszperać kubek czy talerzyk, które ozdobił i sygnował nasz dziadek, wujek, ciotka czy przyjaciółka babki. Za pomocą tych codziennych domowych przedmiotów historia może zatoczyć koło.

Losy firmy dość szczególnie splatają się zresztą również z moją biografią. W fabryce Lapid przez długie lata pracował mój tata, Rubin Klaitman – notabene urodzony w Polsce, w Żarach na Dolnym Śląsku.

Wazon z linii Carmel. Nazwa nawiązuje do słynnej góry i pasma górskiego
Wazon z linii Carmel. Nazwa nawiązuje do słynnej góry i pasma górskiego


Historia marki Lapid jest więc historią twojego dzieciństwa.  

Tata zaczął pracować w fabryce Lapid w 1974 roku, trzy lata przed moimi narodzinami. Nie był artystą – pracował jako technik kontrolujący i naprawiający maszyny. Izraelski kalendarz wypełniony jest świętami, podczas których żłobki, przedszkola i szkoły są zamknięte, jednak praca w biurach i zakładach trwa w najlepsze. W takie właśnie dni, kiedy nie było komu się mną zaopiekować, tata zabierał mnie do fabryki, gdzie spędzałem czas z artystami zdobiącymi ceramikę. To, co wyczyniali z pędzelkami, wydawało mi się czystą magią! Do dziś mam w domu naczynia sygnowane zarówno przez rzemieślników, którzy się mną wtedy zajmowali, jak również przez siebie samego, bo i ja zdobiłem talerze swoimi naiwnymi dziecięcymi rysunkami.

Mały Kobi w fabryce Lapid
Mały Kobi w fabryce Lapid


Twój ojciec pracował tam do 1990 roku. Wówczas też zamknięto fabrykę. Myślę sobie, że ta opowieść o marce Lapid to także opowieść o historii kraju, przepełniona tęsknotą za czymś, co nieuchronnie się skończyło.

W tym czasie rząd zniósł cła na import z Turcji i Chin, a lokalne rzemiosło przestało być konkurencyjne cenowo. Izraelski przemysł ceramiczny upadł. Zostały na szczęście małe studia, na przykład armeńscy artyści w Jerozolimie, których piękne talerze sprzedajesz w swoim sklepie. Fabryk już nie ma. Przez kolejne lata, aż do dzisiaj, nie udało się utworzyć instytucji, która ocaliłaby od zapomnienia dziedzictwo, jakie niewątpliwie stworzyli dwudziestowieczni artyści i rzemieślnicy. Niestety nie istnieje żadne muzeum ani nawet galeria, w której można poznać bliżej ceramikę Lapid. Zainteresowanym pozostają wizyty na pchlich targach, szperanie na aukcjach w internecie oraz przeszukiwanie cudzych kredensów. Czasem jakieś egzemplarze pojawiają się na rozmaitych wystawach, ostatnio w muzeum sztuki islamskiej w Jerozolimie, gdzie prezentowana była ciekawa ekspozycja na temat kawy. Pokazano na niej tzw. Israeliana, czyli przedmioty powstałe w Izraelu między 1906 a połową lat ’80, do której zalicza się Lapid.

Linia Sharon. Sharon to region w północnej części Izraela
Linia Sharon. Sharon to region w północnej części Izraela

Od bardzo dawna mówi się o zorganizowaniu jakiejś wystawy lub stałej ekspozycji w Tel Awiwie, jednak jest to długi i żmudny proces. Mnie zaś marzyłoby się, by izraelska ceramika nie ograniczała się do skarbów, których zazdrośnie strzegą kolekcjonerzy, lecz by mogło poznać ją także młodsze pokolenie.

Jedna z linii Carmel. Carmel to nadmorskie pasmo górskie rozciągające się nad Morzem Śródziemnym w północnej części Izraela
Jedna z linii Carmel. Carmel to nadmorskie pasmo górskie rozciągające się nad Morzem Śródziemnym w północnej części Izraela

To ważne, bo marka Lapid była trochę takim Izraelem w miniaturze, prawda?

Mojej książce poświęconej historii firmy dałem podtytuł The melting pot, czyli tygiel. Słowo to odnosi się do Lapid na wiele sposobów. Kojarzy się na swój sposób z nazwą firmy, dosyć zresztą pompatyczną, oznaczającą, jak już powiedzieliśmy, pochodnię. I tu, i tu mamy ogień, żar. Fabryka marki, gdzie w wielkich piecach wypalano ceramikę, stanowiła też z całą pewnością tygiel pomysłów; spotykały się tam rozmaite koncepcje i idee. Tyglem bardzo często określa się również sam Izrael – państwo stanowiące mozaikę kultur i grup etnicznych. Wiele osób pracujących w Lapid przybyło w te strony, zanim jeszcze powstało tu żydowskie państwo, a sama firma założona została w roku 1943 przez imigranta z Polski, niejakiego Pesacha Freedmana. W 1949 roku jego partnerem w interesach został Kurt Moosberg, urodzony w Niemczech; dołączył do nich także pochodzący z Węgier Yosef Givol. W fabryce, na rozmaitych stanowiskach, pracowali obok siebie zgodnie żydzi, muzułmanie, chrześcijanie.

Lata '60 w fabryce Lapid. Od lewej: Miriam Tal, Lea Schikler, Batya Mazuz
Lata ’60 w fabryce Lapid. Od lewej: Miriam Tal, Lea Schikler, Batya Mazuz


Prawdziwi ludzie, którzy tworzyli przedmioty dla innych prawdziwych ludzi. Ta prawdziwość, czy może po prostu prawda, to chyba ważny element opowiadanej przez ciebie historii – kojarzy mi się z z byciem sobą, z autentycznością, z wysoką jakością, ale i unikatowością.

Rzeczywiście cechy te odnoszą się i do omawianej przez nas marki, i do ich produktu. Ceramika Lapid zawsze była najlepszego gatunku. Trudno ją stłuc! Firma szczyciła się też faktem, że zastawa z jej oferty nie zawierała ołowiu, co stanowiło o przewadze Lapid nad innymi wytwórcami – była w pełni bezpieczna dla zdrowia, nietoksyczna. Słusznie wspominasz o unikatowości, to bardzo ważny element. Naczynia zdobiono ręcznie – nawet w ramach jednej serii nie były one więc nigdy identyczne. Trochę inaczej ma się kwestia oryginalności samych wzorów. Powiedzieliśmy, że Izrael to tygiel – każdy przyjechał tu skądś, czymś się inspirował, z czegoś czerpał. Wiele wzorów zastawy stołowej Lapid wydaje się inspirowane zachodnimi produktami, na przykład ceramiką skandynawską. Dużo większą oryginalnością charakteryzowała się ich judaika, bo jej produkcją też się zajmowali. Jednak już na przykład nazwy poszczególnych zdobień czy linii produkcyjnych podkreślały przywiązanie do regionów Izraela: był więc Carmel (Karmel), Kineret, Sharon (Szaron)… Pojawiały się też nazwy pochodzące od imion i nazwisk twórców, np. linia Vered od Vered Brudner, pomysłodawczyni wzoru.

Linia Ein Gedi. Ein Gedi to oaza zlokalizowana we wschodnich rejonach Pustyni Judzkiej, tuż przy brzegu Morza Martwego
Linia Ein Gedi. Ein Gedi to oaza zlokalizowana we wschodnich rejonach Pustyni Judzkiej, tuż przy brzegu Morza Martwego

 

Linia Vered
Linia Vered – pomysłodawczynią wzoru była Vered Brudner

Skoro mowa o nazwiskach, to zdaje się, że sukces firmy jest powiązany z kilkoma – takimi, które znane są na całym świecie!

Masz zapewne na myśli późniejszego premiera Ariela Szarona, a raczej jego żonę Lily. Podobno wydawała ona kiedyś wielkie ogrodowe przyjęcie, a mało jeszcze znana firma Lapid zaproponowała, że dostarczy zastawę, którą następnie odbierze. Nie trzeba będzie nic sprzątać, myć, jednym słowem – oszczędzi wiele fatygi. Generałowa spytała, jaki będzie koszt takiej usługi. W odpowiedzi usłyszała: – Wystarczy, że powie pani wszystkim, że to talerze Lapid. Zaraz później o zastawie tej marki zamarzyła Rut Dajan, żona Moszego Dajana. (śmiech)

 

Zestaw pojemników na przyprawy zdobiony wzorem arabeski – najbardziej ceniona ze wszystkich linii Lapid
Zestaw pojemników na przyprawy zdobiony wzorem arabeski – najbardziej ceniona ze wszystkich linii Lapid

 

Ładna anegdota! Dotarcie do takowych musiało jednak kosztować cię sporo wysiłku. Byłeś przecież pionierem, nikt wcześniej nie zebrał informacji o izraelskiej ceramice w jednym miejscu.

Przygotowanie materiału, który pojawił się w książce, zajęło mi 8 lat. Starałem się porozmawiać z jak największą liczbą osób, odszukać rzemieślników podpisujących zdobienia na naczyniach – czasem, gdy próbowałem wpaść na trop jakiegoś Jakuba w Jaffie, było to jak szukanie igły w stogu siana. Pracowałem w rozmaitych archiwach, trafiłem nawet na Uniwersytet Harvarda, gdzie zdjęcia ceramiki Lapid przechowywane są w archiwum poświęconym judaice. Wynająłem też prywatnego detektywa, próbując dotrzeć do wspomnianego już wcześniej w rozmowie założyciela firmy Pesacha Freedmana. Nie było łatwo, choć na szczęście pomagało mi nazwisko ojca, którego wiele osób pamiętało. To dzięki wspomnieniu jego osoby ludzie wyrażali zgodę na rozmowę. Dziś mam w planach wydanie suplementu do książki – udało mi się bowiem zebrać więcej materiałów; bardzo aktywna jest też porwadzona przeze mnie grupa na Facebooku, licząca ponad 3.000 członków. Wiem, że w przygotowaniu są dwie kolejne publikacje o izraelskiej ceramice, szykowane przez innych autorów. Bardzo mnie to cieszy. Niech chociaż w formie książek oryginalna izraelska ceramika trafia znów do izraelskich domów.