artykuły kultura styl życia

Nieodzowne jak oddech. O tańcach marokańskich

Anka Florczak

Późne popołudnie w samym środku marokańskiego miasta. Rozgrzany i zatłoczony do granic możliwości autobus. Ludzie stoją w nieprawdopodobnym ścisku. Nowi pasażerowie próbują dostać się do środka na wszelkie możliwe sposoby – przez drzwi, okna, a nawet dach. I nagle, pośrodku tego tłumu, tej niewiarygodnie ściśniętej ludzkiej masy rodzi się muzyka.

Najpierw jest to nieśmiały śpiew chłopaka stojącego gdzieś z tyłu; z każdą kolejną nutą dołączają do niego nowe głosy. Po chwili rozlegają się skądś rytmiczne uderzenia, ktoś wybija takt butelką o plastikowe oparcie siedzenia, ktoś inny klaszcze, najpierw cicho, później coraz głośniej. I oto pół autobusu zaczyna tańczyć, wydając przy tym żywiołowe okrzyki radości.

Nie jest to, wbrew pozorom, scena z filmu, lecz jedno z moich pierwszych wspomnień związanych z Marokiem. Ta zadziwiająca i zupełnie niepodziewana żywiołowość szybko okazuje się czymś najzupełniej normalnym, nierozerwalnie związanym z północnoafrykańskim królestwem. Bo Marokańczycy przesiąknięci są muzyką, tańcem i śpiewem. To ich życie, największa pasja i lekarstwo na wszelkie bolączki egzystencji, która zdecydowanie nie jest tu najłatwiejsza. Tańce były sposobem na uleczenie schorowanej duszy jeszcze długo przed nastaniem islamu; do dzisiaj każde plemię, każde bractwo religijne ma ich kilka. Towarzyszą narodzinom, zaręczynom, ślubom, chorobie i śmierci. Są nieodzowne, jak oddech.


Ahouash

W górach Wysokiego Atlasu, w jednej z rozsianych na zboczach malowniczych wiosek Amazigh (rdzennej ludności Maroka) rozpoczyna się właśnie noc tańca Ahouash, przedislamskiego obrzędu, który, pomimo niechęci konserwatystów, przetrwał wieki. Zebrane tu młode kobiety są niczym malownicze rajskie ptaki. W wielobarwnych chustach i kolorowych kaftanach, przyozdobionych naszyjnikami ze srebrnych monet oraz półszlachetnych kamieni, formują duże koło, otaczając zebranych wokół ognia mężczyzn. Każda z owych odzianych na biało postaci jest uzbrojona w sztylet. W ręku trzyma bendir, rodzaj obręczowego bębna.

I oto nadchodzi długo wyczekiwany moment. Wieczorną ciszę przeszywa przejmujący okrzyk, a tuż po nim rozlega się miarowe bicie bębnów. Mężczyźni intonują śpiew, a ku gwiazdom płynie hymn na cześć kobiecego piękna. Kobiety odpowiadają: porwane rytmem kołyszą się powoli, ramię przy ramieniu. Ich ruchy, całkowicie zsynchronizowane z muzyką, są coraz szybsze. Dźwięk monet narasta, gdy chwytają się za ręce, wprawiając naszyjniki w gwałtowne wibracje. Biegną naprzód, zatrzymują się, biegną znowu, formują koło, wymachując ramionami w przód i i w tył. Wreszcie skaczą, by z pełną gracją opaść na jedno kolano. Mężczyźni, pod wrażeniem tak niezwykłej sprawności swych potencjalnych wybranek, odpowiadają: ich pełen zachwytu śpiew, energiczne klaskanie i miarowe tupanie obutych w żółte babusze stóp niesie się daleko poza granicami wioski. Wszystko cichnie o świcie, kiedy to pierwsze promienie słońca padają na spocone twarze, a upojone zmęczeniem ciała otula złota poświata.

 

Taniec sztyletów

W innej części Maroka, około czterdziestu kilometrów od granicy z Algierią, w miasteczku Tissint, do tańca sztyletów szykuje się dziewięcioosobowa grupa tancerzy obu płci. Każda z sześciu kobiet zakłada tradycyjną szatę w kolorze indygo, a głowę chowa pod czarną zasłoną, przymocowaną do odzienia za pomocą haftowanych pasków, srebrnej biżuterii i monet. Na przeguby wsuwa srebrne bransolety, które podzwaniają przy każdym jej ruchu. Trzej mężczyźni w czarnych turbanach przywdziewają białe kaftany i niebieskie gandory. Na lewym biodrze zawieszają przyczepiony do plecionego sznurka sztylet.

Kiedy wybrzmiewa pierwsze uderzenie w bęben, a po nim kolejne, młodzi rozpoczynają żywiołowy taniec. Po pewnym czasie jedna z dziewcząt odłącza się od grupy. W jej ślady podąża mężczyzna. Z jego podniesionej w górę dłoni zwisa sztylet. Ten gest to propozycja małżeństwa i symbol głębokiego uczucia. Zbliżając się do tancerki, ofiarowuje jej swą ochronę. Ta zdaje się ją przyjmować, by chwilę później odepchnąć zalotnika. Narzeczeński taniec miłości, taniec ucieczek i powrotów trwa. Gdy kobieta znajdzie się wystarczająco blisko, a mężczyzna wsunie jej sznur przez głowę, są oficjalnie zaręczeni. Wtedy on klęka. Składa hołd jej pięknu i decyzji, którą, ku jego radości, podjęła. Taniec spełnił rolę klamry przeznaczenia.


Aissawa

Taniec może też chronić; wybawiać zarówno od złych mocy, jak i od choroby. Dzieje się tak w wypadku religijno-mistycznego bractwa Aissawa, powstałego w XVII wieku (niektóre źródła wspominają już o XV stuleciu). Sidi Ben Aissa, który był jego założycielem, posiadał nadprzyrodzone moce. Potrafił uzdrawiać, ujarzmiać najdziksze bestie, a także poskramiać węże. Członkowie bractwa są jego spadkobiercami, uprawiającymi tajemne sztuki do dnia dzisiejszego. Ich muzyka hipnotyzuje jadowite gady, a także leczy najpoważniejsze dolegliwości duszy i ciała.

Z nastaniem nocy muzycy Aissawa udają się do domu chorego, gdzie w obecności rodziny, tłumu zaproszonych gości oraz lokalnego przywódcy zwanego moqaddem rozpoczną święty rytuał. W rytm bicia bębnów wyśpiewują pieśń ku czci Allaha oraz swego mistrza. Rytm jest powtarzalny, a  ruchy ciała, z początku falujące i niezwykle harmonijne, stają się coraz szybsze. Z biegiem czasu cienka nić łącząca tancerzy z rzeczywistością zostaje zerwana. Niektórzy wpadają w trans, stan bliski ekstazie. Nie są już panami swego umysłu ani ciała. Wykonując gwałtowne ruchy, padają na ziemię asekurowani przez zgromadzonych ludzi. Wierzy się, że ten oczyszczający ceremoniał ma moc uzdrowienia chorego.

Quedra

W prowincji Guelmine, u wrót Sahary, kobieta przynosi tańcem błogosławieństwo swojej społeczności. W tańcu Quedra, jednym z najbardziej erotycznych i wyzwalających tańców marokańskich, jest pośredniczką pomiędzy światem duchowym a materialnym. Całkowicie okryta czarną tkaniną klęczy na ziemi. Całe jej ciało podąża za muzyką, rytmem przypominającym bicie serca, najpierw spokojnym, delikatnym, z upływem minut coraz szybszym i bardziej porywającym. W kulminacyjnym momencie kobieta zrzuca zasłonę. Wychodzi z mroku. Wszystkie jej gesty, ruchy ramion, dłoni, wyznaczają cztery strony świata, opowiadają o czterech żywiołach, są namiętnością zakochanej kobiety, która czuje i cierpi. W przestrzeni transu nie obowiązują jej już żadne zasady, żadne narzucone role, jest całkowicie wolna, ponad nakazami, ponad władzą mężczyzny. Odzyskuje naturalną równowagę, a wraz z nią odzyskuje ją cała społeczność.

 

Podobną wolnością cieszy się chikha, profesjonalna tancerka, uświetniająca swą obecnością wszystkie najważniejsze uroczystości. Na ogół z ubogiego domu, często niezamężna, całkowicie poza społecznymi ograniczeniami, przynosi radość w najczystszej postaci. Jej pełne energii ruchy bioder, zmysłowe falowanie brzucha, opadające swobodnie włosy są kwintesencją płodności, wyrazem kreatywnej życiowej siły, eksplozją nieokiełznanej seksualności, którą błogosławi ludzi.

 

Takie błogosławieństwo leczy, zacieśnia więzi, wyzwala. W Maroku to najzupełniej oczywiste. Jesteśmy muzyką. Śpiewem i tańcem, w każdej możliwej postaci, w każdym możliwym momencie, na każdym etapie życia. I kiedy po raz pierwszy słyszę: „Czy chciałabyś zatańczyć?”, wiem jaka będzie moja odpowiedź. Może być tylko jedna.

 

Zdjęcie główne: Aissawa Festival, fot. Hakim Agh (Abdelhakim Aghenda) / Wikimedia Commons,  CC BY-SA 4.0.
Pozostałe zdjęcia: Anka Florczak