Niewolnicy Rzymu, Rzym niewolników. Człowiek-rzecz
Michał KubiczRzymscy prawnicy w swoich wywodach wielokrotnie umieszczali niewolników gdzieś między pieniędzmi, przedmiotami gospodarstwa domowego i domowymi zwierzętami.
Gajusz, autor starożytnego podręcznika prawa cywilnego pt. GAI INSTITVTIONVM COMMENTARI znanego wszystkim studentom prawa po prostu jako Instytucje[1], zaczyna swój wywód księgi II powołanego dzieła od stwierdzenia: W poprzedniej księdze przedstawiliśmy prawo osobowe, teraz zajmiemy się rzeczami. Następnie bez zająknięcia przechodzi do oczywistego dla Rzymianina podziału rzeczy: 12. (…) niektóre rzeczy są materialne (corporales), a inne niematerialne (incorporales). 13. Materialne są te, których można dotknąć, na przykład ziemia, niewolnik, ubranie, złoto, srebro i jeszcze niezliczone inne rzeczy. W tych trzech zdaniach zawarta jest istota sytuacji prawnej rzymskich niewolników, których status był zrównany z rzeczami. Sam Gajusz w swoich prawniczych wywodach wielokrotnie umieszcza niewolników gdzieś między pieniędzmi, przedmiotami gospodarstwa domowego i domowymi zwierzętami.
Przyglądajac się sytuacji prawnej niewolników w starożytnym Rzymie, nie można jednak pominąć jednego: w ponad tysiącletniej historii rzymskiej państwowości pozycja niewolników nie była cały czas taka sama. Choć do samego końca Imperium na Zachodzie system niewolniczy uznawano za oczywisty element rzeczywistości, którego nie próbowano kwestionować, stosunek prawodawstwa rzymskiego do niewolników podlegał bardzo powolnej, ale nieustannej ewolucji.
Wiele wskazuje, że w najdawniejszym Rzymie niewolnicy nie byli aż tak odhumanizowani, jak miało to miejsce w okresie późnej republiki i za cesarstwa. Wedle najwcześniejszego pomnika rzymskiego prawa, tzw. Prawa Dwunastu Tablic uchwalonego w V wieku p.n.e., niewolnikowi przysługiwało odszkodowanie za uszkodzenie ciała, choć odszkodowanie to było niższe niż w przypadku uszkodzenia ciała osoby wolnej. Nawet na poziomie językowym, w pierwotnej łacinie terminy odnoszące się do relacji między niewolnikiem i jego panen wprawdzie akcentowały stosunek zwierzchności, ale równocześnie podkreślały jego ludzki charakter. W czasach tych niewolników było jednak mniej i z oczywistych względów między nimi a ich właścicielami nawiązywały się ściślejsze i bardziej osobiste relacje. Pozycję prawną ludności niewolnej zasadniczo zmienił wspomniany w pierwszej części tego artykułu zalew państwa rzymskiego nieprzebranymi niewolniczymi masami – w świetle prawa stali się „rzeczami mówiącymi” i zwykłym przedmiotem własności.
Prawo rozporządzania rzeczą w odniesieniu do niewolnika równało się możliwości jego sprzedaży jak owcy, kozy czy konia
Współcześnie wiele zawdzięczamy rzymskiej myśli prawniczej, a treść pojęcia własności, które dzisiaj jest fundamentem stosunków społecznych i gospodarczych, wywodzi się właśnie od rzymskich jurystów. To oni zdefiniowali zakres uprawnień właściciela, który obejmuje: ius possidendi – prawo posiadania rzeczy, ius utendi – prawo jej używania, aż do jej zużycia i zniszczenia (abutendi), ius fruendi – prawo pobierania pożytków z rzeczy oraz ius disponendi – prawo rozporządzania rzeczą. Zrównanie niewolników z rzeczami oznaczało stosowanie w odniesieniu do nich wszystkich tych uprawnień, które Rzymianie przyznawali właścicielom gruntów czy mienia ruchomego. Prawo posiadania rzeczy oznaczało bezwzględną podległość niewolnika woli pana. Prawo czerpania pożytków – możliwość dowolnego korzystania z pracy niewolnika, ale także prawo do dzieci zrodzonych przez niewolnicę (przy całej drastyczności tego porównania: dokładnie na takiej samej zasadzie, jak współcześnie właściciel krowy nabywa automatycznie prawo własności w stosunku do cieląt, a właściciel jabłoni – do jabłek). Właściciel mógł w dowolny sposób wynajmować swego niewolnika innym osobom i czerpać z tego pożytki tak samo jak właściciel np. zwierząt pociągowych. Prawo rozporządzania rzeczą w odniesieniu do niewolnika równało się możliwości jego sprzedaży jak owcy, kozy czy konia, ale także przekazania go w testamencie spadkobiercom. Prawo korzystania z własności prowadziło do pełnego poddania niewolnika kontroli ze strony pana we wszystkich aspektach jego życia. Pan mógł korzystać do woli – także seksualnie – z ciała swych niewolników, bez względu na ich płeć i wiek. Najbardziej złowrogie wydają się skutki przeniesienia na grunt relacji niewolniczych uprawnienia właścicielskiego obejmującego zużycie i zniszczenie przedmiotu własności – dla osób żyjących w niewoli oznaczały one możliwość bycia karanym, a nawet zabitym przez pana. Ius vitae ac necis – prawo życia i śmierci, jak mawiali Rzymianie.
Traktowanie niewolników jako rzeczy w rozumieniu prawa tak głęboko wryło się w rzymską świadomość, że nawet w wielu tekstach pozaprawnych są oni wymieniani jednym ciągiem wśród innych przedmiotów materialnych gospodarstwa domowego. Marek Porcjusz Katon, w swym dziele O gospodarstwie rolnym[2], racje żywnościowe niewolników pracujących na roli (pszenica, wino, dodatki do chleba) omawia wśród punktów poświęconych żywieniu wołów! Z kolei Marek Tulliusz Cyceron reprezentował kiedyś przed sądem klienta w sprawie, która dotyczyła śmierci niewolnika należącego do jednej osoby, ale wyszkolonego przez kogoś innego. Właściciel i nauczyciel umówili się wcześniej, że będą wspólnie korzystać z owoców pracy wyedukowanego niewolnika, który dzięki nabytym umiejętnościom bardzo zyskał na wartości i zaczął przynosić spore dochody. Pierwsze, co tu uderza, to potraktowanie niewolnika jako rzeczy, którą można „ulepszyć”. Skoro jeden człowiek ulepsza rzecz należącą do innego, korzyści z takiego ulepszenia winny przypadać obu. Po drugie, niewolnik został tutaj potraktowany niemal jak coś, co w dzisiejszej nomenklaturze prawnej nazwalibyśmy aportem do spółki – rodzaj wkładu niepieniężnego do wspólnego przedsięwzięcia, do którego drugi wspólnik dokłada pracę w postaci edukacji niewolnika. Po trzecie wreszcie, z naszej dzisiejszej perspektywy szokuje fakt, że prawnicze emocje rozpaliła nie sama śmierć niewolnika, bądź co bądź istoty ludzkiej, ale to, komu ma przypaść odszkodowanie z powodu straty – właścicielowi czy temu, który swoim staraniem przyczynił się do podwyższenia kwalifikacji zabitego. Uszkodzenie ciała lub zabicie niewolnika stanowiło przede wszystkim uszczerbek w mieniu jego właściciela. Właśnie na tym aspekcie, a nie na losie nieszczęśnika, koncentrowało się rzymskie ustawodawstwo i orzecznictwo.
Utożsamienie niewolnika z rzeczą szło tak daleko, że w świetle rzymskiego prawa, nawet gdyby właściciel go porzucił (tak jak my wyrzucamy coś do kosza i wyzbywamy się w ten sposób własności), niewolnik nie stawał się automatycznie człowiekiem wolnym. Przeciwnie: wciąż był tylko rzeczą. Rzeczą NICZYJĄ. Rzeczą, którą każdy mógł sobie wziąć i w ten sposób stać się jej nowym właścicielem. Zupełnie jak dzisiaj, gdy ktoś przygarnia porzuconego, błąkającego się w lesie pieska…
Porzucony niewolnik stawał się rzeczą niczyją, którą każdy mógł sobie wziąć i w ten sposób stać się jej nowym właścicielem
Prawny status niewolnika w Rzymie sprowadzał się przede wszystkim do tego, że jako pozbawiony osobowości prawnej (naturalna konsekwencja bycia „rzeczą”), nie mógł być podmiotem żadnych praw i obowiązków cywilnoprawnych, a wszelkie odstępstwa w tym zakresie miały charakter bardziej zwyczajowy niż prawny. Niewolnik nie mógł być stroną żadnej umowy, nie mógł również nabywać żadnych przedmiotów na własność. Stroną każdej umowy, którą zawarł za zgodą swego pana, był właściciel. Każdy przedmiot, który nabył – bez względu na podstawę nabycia – automatycznie przechodził na własność jego pana. Jak wspomniałem, zwyczajowo akceptowano zbieranie przez niewolników niewielkich sum, które mogły później posłużyć im do wykupienia się z niewoli. Niekiedy też Rzymianie „dawali” niewolnikom pewien majątek w zarząd: mógł to być np. sklep, warsztat, a nawet okręt. Majątek taki zwano peculium, a niewolnik gospodarujący na nim mógł zatrzymać dla siebie pewną część dochodów. Należy jednak pamiętać, że właściciel mógł niewolnikowi takie peculium przydzielić, ale mógł je też w każdej chwili zabrać, bez żadnego uzasadnienia. Znów mamy więc do czynienia z pełną formą zależności jednego człowieka od drugiego, a peculium w żadnym razie nie może być uważane za formę przyznania niewolnikowi czegokolwiek na własność.
Niewolnik formalnie nie mógł założyć rodziny. Niewolny mężczyzna nie mógł mieć żony, a kobieta – męża. Wszelkie nieformalne związki istniejące między niewolnikami mogły istnieć tylko za zgodą właściciela, ale nawet jeżeli ten je tolerował, pozbawione były jakiejkolwiek prawnej doniosłości. Co więcej, właściciel mógł dowolnie „łączyć” swoich niewolników w pary żyjące ze sobą niczym mąż i żona. Wspomniany Katon szczegółowo opisuje w swym dziele O gospodarstwie rolnym obowiązki niewolnika, któremu powierzył zarząd farmą (vilicus), oraz niewolnicy przydzielonej mu do pomocy (vilica). Nie wchodząc w szczegóły, warto zauważyć, że Katon podkreśla, że vilicus ma się zadowolić kobietą, którą właściciel mu wyznaczył jako „żonę”. Innymi słowy – ma nie szukać zaspokojenia swych potrzeb, jakiejkolwiek byłyby one natury, u innych kobiet, a zwłaszcza u innych niewolnic.
Jak już wcześniej wspominałem, podstawowym źródłem napływu niewolników do Rzymu były wojny. Jednak Rzymianie nie mogli pominąć w swym ustawodawstwie najbardziej oczywistej cechy niewolniczego inwentarza – podobnie jak zwierzęta domowe, niewolnicy się rozmnażali, co powodowało cały szereg zagadnień prawnych, które juryści nad Tybrem musieli rozstrzygnąć. Naturalnie przyjęto rozwiązanie najkorzystniejsze dla właścicieli: status niewolnika był dziedziczny, a ponieważ ojcostwa nigdy nie można było być pewnym, najprościej było uznać, że przechodzi on po linii matki. Innymi słowy: bez względu na to kim był ojciec, jeżeli matka była niewolna, również dziecko rodziło się jako niewolnik.
Współżycie niewolnych mężczyzn z wolnymi kobietami nie będącymi ich właścicielkami było społecznie potępiane
Oczywiście bogactwo sytuacji życiowych zmusiło Rzymian do rozwinięcia tych przepisów, by uwzględnić możliwe kombinacje i zróżnicowanie stanów faktycznych: a co, jeżeli męski niewolnik współżyje z wolną kobietą wbrew woli swego właściciela? Jak postępować, gdy wolna kobieta popadnie w niewolę już po poczęciu? Jeżeli wolny mężczyzna współżył z cudzą niewolnicą w przekonaniu, że jest wolna, jego dzieci zrodzone z takiego związku mają być cudzymi niewolnikami? Instytucje Gajusza starają się precyzyjnie odpowiadać na wszystkie te pytania, ale trzeba podkreślić, że szczegółowe rozwiązania zmieniano w zależności od epoki –niektóre zasady po jakimś czasie traciły aprobatę społeczną i były przez cesarzy modyfikowane.
Współżycie niewolnych mężczyzn z wolnymi kobietami, które nie były ich właścicielkami, samo w sobie było społecznie potępiane, ponieważ burzyło hierarchię społeczną. Stosunek seksualny był w Rzymie nie tylko aktem miłosnym, ale w pewnych okolicznościach także wyrazem dominacji. Jakże więc wolna kobieta miałaby się poddać dominacji ze strony niewolnego mężczyzny? Abstrahując jednak od czysto społecznego odbioru tego zjawiska, z prawnego punktu widzenia uznawano je przede wszystkim za niedopuszczalną ingerencję obcej osoby w prawa właściciela niewolnika. Można to obrazowo porównać do współczesnej sytuacji, w której ktoś bez wiedzy i zgody właściciela byka albo ogiera przyprowadza po kryjomu krowę lub klacz i doprowadza do krycia. Aby zapobiegać takim sytuacjom za panowania cesarza Klaudiusza Rzymianie sięgnęli po rozwiązanie drastyczne – kobieta dopuszczająca do takiej sytuacja sama traciła wolność i stawała się niewolnicą tego, którego niewolnika uwiodła. Jej dzieci z takiego związku również rodziły się niewolnikami. W tym przypadku prawo okazuje się być lustrem, w którym odbija się rzeczywistość rzymskiego społeczeństwa. Wynika z niego bowiem, że nieformalne związki między osobami różnych stanów nie mogły stanowić rzadkości i że bariera wolności nie stanowiła przeszkody dla nawiązywania relacji uczuciowych, nawet jeżeli musiały być one ukrywane przed właścicielem niewolnika. O sile tych relacji wnioskować możemy choćby z tego, że niektóre kobiety gotowe były nawet zawierać swoiste umowy z właścicielem niewolnika, na mocy których z jednej strony właściciel wyrażał zgodę na współżycie wolnej kobiety z niewolnikiem (dzięki czemu ona sama unikała niewoli), ale w zamian za prawo własności do dzieci przez nią zrodzonych. Spróbujmy sobie wyobrazić, jak silne uczucia musiały lec u podstaw takiej umowy, która skazywała potomstwo kochanki na zostanie niewolnikami w dniu narodzin… Nieludzki charakter tego przepisu sprawił, za podobnych porozumień zakazano za Hadriana: jeżeli właściciel niewolnika zezwolił na współżycie, zrodzone w wyniku tego dzieci wolnej kobiety zawsze także miały być wolne (nie uchylono jednak przepisu mówiącego o utracie wolności przez kobietę, która współżyła z niewolnikiem bez zgody jego właściciela).
Z Instytucji Gajusza dowiadujemy się także, że zdarzały sią sytuacje odwrotne: gdy wolny mężczyzna współżył z niewolnicą. Oczywiście obowiązywała tu zasada ogólna, że dzieci niewolnicy zostają automatycznie niewolnikami. Ale czy zasada ta obowiązywała nawet wówczas, gdy mężczyzna pozostawał w uzasadnionym przekonaniu, że jego partnerka jest osobą wolną i liczył na wspólne z nią potomstwo? W tym miejscu rzymscy prawnicy się zawahali. W patriarchalnym społeczeństwie, dowiedzenie się przez niczego nieświadomego wolnego mężczyznę, że jego dzieci są w rzeczywistości niewolnikami kogoś innego, stanowiło na tyle duży problem, że zaproponowano odstępstwo od reguły ogólnej. Uczyniono to jednak w sposób bardzo niekonsekwentny, ponieważ uznano, że tylko chłopcy zasługiwali na wolność. Dziewczynki urodzone w takiej sytuacji miały zawsze dzielić status prawny matki. Ostatecznie sami Rzymianie zauważyli absurdalność takiego rozróżnienia, ale skutkowało to tylko tym, że przepisy nakazały powrót do dawnej zasady ogólnej – bez względu na wiedzę mężczyzny o statusie prawnym jego partnerki, dzieci zrodzone z niewolnicy, jakiejkolwiek byłyby płci, miały zostać niewolnikami.
W tej bezwzględnej konstrukcji prawnej dziedziczenia stanu niewolniczego uczyniono jeden istotny wyłom: jeżeli niewolnica była w okresie ciąży choć przez chwilę wolna, dziecko rodziło się wolne. Oto jeden z rzadkich przykładów „ludzkiego odruchu” rzymskiego legislatora.
Gdy religią państwową stało się chrześcijaństwo, system niewolniczy wciąż funkcjonował w najlepsze
Zakres uprawnień pana względem niewolnika opisywany ogólnie jako „prawo życia i śmierci”, nie stanowił przedmiotu nadmiernego zainteresowania rzymskich legislatorów. Państwo zasadniczo starało się nie ingerować w relacje między właścicielami i ich ludzkim inwentarzem (dlaczego, o tym opowiem w kolejnej części). Bardzo powoli i nieśmiało w rzymskim systemie prawnym pojawiały się przepisy ograniczające wszechwładzę panów nad swymi sługami: zakaz bezpodstawnego (sic!) zabicia niewolnika, zakaz znęcania się nad niewolnikiem „bez przyczyny” (!), zakaz porzucania niewolnika starego lub schorowanego, zakaz prostytuowania niewolnic. Trudno jednak mówić w tym wypadku o zmianach prawnych istotnie zmieniających naturę niewolnictwa – stanowiły co najwyżej próbę wyeliminowania niektórych jego najbardziej patologicznych skutków. Niewolnictwo było tak głęboko zakorzenione w społeczeństwie i w ludzkiej mentalności, że nawet gdy religią państwową stało się w Rzymie chrześcijaństwo, system niewolniczy wciąż funkcjonował w najlepsze.
Kluczowe pytanie wydaje się brzmieć: jak wyglądały rzeczywiste relacje między niewolnikami i ich panami? Czy codzienność była równie okrutna, jak opisane wyżej prawo? Gdy uchylić zasłonę utkaną z surowych przepisów, realia często wyglądały zgoła odmiennie. O tym już w kolejnej części.
[1] W tym artykule korzystam z tekstu Instytucji w przekładzie autorstwa Piotra Hoffmana.
[2] Przy opracowaniu niniejszego artykułu korzystałem tekstu O gospodarstwie Marka Porcjusza Katona w przekładzie Ireneusza Mikołajczyka (Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2009).