artykuły kultura historia

Parentalia

Karolina Janowska

W starożytnym Rzymie luty był nie tylko miesiącem miłości, ale także wspominania zmarłych.

Święta poświęcone pamięci zmarłych, dziś celebrowane przez nas w listopadzie, we wczesnym średniowieczu obchodzone były w maju. Stanowiły tym sposobem naturalne następstwo rzymskich Lemuraliów, czyli święta ku czci Lemurów – złych duchów zmarłych. W VIII wieku na polecenie papieża Grzegorza IV karoliński władca Ludwik Pobożny przeniósł je na listopad, być może z uwagi na celtycką spuściznę, której echo pobrzmiewało jeszcze wówczas na terenie państwa Franków. Tradycja odwiedzania grobów bliskich jest jednak dużo starsza: znana była również starożytnym Rzymianom i łączyła się z jeszcze inną datą w kalendarzu: lutowymi Parentaliami.

Pochówek i pogrzeb w Rzymie

Aby móc odwiedzić zmarłego na cmentarzu, należy go uprzednio pochować. W Rzymie de facto można to było zrobić na trzy sposoby: przez inhumację, kremację i balsamowanie. Wydaje się, że w najdawniejszych czasach grzebanie w ziemi i spopielanie zwłok praktykowane równie często, jednak od V w. p.n.e. zaczęła dominować ta druga forma. Rzymski cmentarz przy Via Sacra obejmował dwa rodzaje grobów: kremacyjne i inhumacyjne. O preferowany sposób chowania zmarłych w swych pismach spierają się sami starożytni; według Pliniusza i Cycerona inhumacja stanowiła nie tylko podstawową, ale także  częściej wybieraną formę, podczas gdy Lukrecjusz wspomina, że u schyłku Republiki zmarli częściej poddawani byli kremacji. O prawdziwości jego słów świadczyć mogą kolumbaria z niszami na popielnice oraz ołtarze funeralne zawierające pozostałości kremacji. Wiadomo natomiast, że poszczególne rody rzymskie pozostawały wierne jednemu obrzędowi; na przykład słynna i potężna Gens Cornelia praktykowała pochówki w ziemi, a grobowiec rodziny Scypionów używany był nieprzerwanie od III w. p.n.e. do I w.n.e. Niechlubnym wyjątkiem rodu Korneliuszy był nie kto inny, jak sam dyktator Sulla, którego ciało poddano kremacji. Niezwykle rzadko praktykowano natomiast w Rzymie metodę mumifikacyjną, uważaną za obrządek obcy i niezgodny z rzymskim prawem – nie został wszak zatwierdzony w Lex Duodecim Tabularum (prawie XII tablic).

Wejście do grobowca Scypionów, fot. Pippo-b / Wikimedia, CC BY-SA 3.0
Wejście do grobowca Scypionów, fot. Pippo-b / Wikimedia, CC BY-SA 3.0

Odchodzenie ze świata doczesnego w normalnych okolicznościach odbywało się w gronie rodziny i przyjaciół, którzy w ten sposób okazywali umierającemu szacunek, a także, po ludzku, żegnali się z nim. Dokonywało się to w domu, a w wydarzeniu uczestniczyli wszyscy krewni. W krytycznym momencie do umierającego zbliżał się jeden z bliskich, by z jego ust odebrać ostatnie tchnienie, podczas gdy pozostali świadkowie zgonu rozpoczynali lament, wzywając przy tym imię zmarłego właśnie człowieka. Następnie układano ciało na ziemi i wygaszano ogień w domowym ognisku, a wyznaczona osoba udawała się do urzędnika, aby dopełnić wszelkich formalności w urzędzie przy świątyni Venus Libitina. Należało skreślić imię zmarłego z listy obywateli i wpisać je na listę nieżyjących, a także zlecić organizację pogrzebu i wszelkich czynności z nim związanych. Gdy ciało zostało już odpowiednio przygotowane i ułożone na specjalnym łożu (lectus funebris), wystawiano je na widok publiczny w atrium, czasem nawet na 7 dni. Nogi nieboszczyka musiały być skierowane w stronę drzwi, a łoże otaczano palącymi się lampkami lub niewolnikami, którzy trzymali pochodnie. Dom dotknięty żałobą przyozdabiano gałązkami cyprysu.

Pogrzeb zmarłego przypominał pochód, w którym uczestniczyła cała rodzina, domownicy, przyjaciele i bliscy. Orszak otwierali muzykanci, za nimi szli niewolnicy z pochodniami, a następnie płaczki. W przypadku urzędnika w pogrzebie uczestniczyli liktorzy odziani w czarne togi i trzymający odwrócone toporami ku ziemi pęki rózeg – atrybutu władzy. W orszaku udział brali też aktorzy w maskach przypominających twarz zmarłego, którzy odgrywali sceny z jego życia; dalej szli klienci w maskach przodków zmarłego. Cały ten korowód zatrzymywał się najczęściej na Forum Romanum, gdzie następowało wygłoszenie mowy pochwalnej (laudatio funebris). Co ciekawe, dotyczyło ono tylko i wyłącznie mężczyzn, jednak Juliusz Cezar złamał ten zwyczaj i jako pierwszy Rzymianin wygłosił mowę na cześć swojej zmarłej ciotki, żony Gajusza Mariusza. Z Forum kierowano się do miejsca, gdzie zwłoki miały zostać złożone lub spalone, przy czym cmentarz, zgodnie z prawem XII tablic, znajdował się poza obszarem pomerium, czyli linii o charakterze sakralnym wyznaczającej granice miasta.

Charakter świąt ku czci zmarłych pokazuje nam prywatne, prawdziwie ludzkie oblicze Rzymian. Często zapominamy, że ci odziani w togi lub wojskowe tuniki urzędnicy, wodzowie i żołnierze prowadzili zwyczajne rodzinne życie, opłakiwali swoich zmarłych i pielęgnowali pamięć po nich. Wydawać się może, że owe ceremonie miały charakter urzędowy lub brały się z obawy przed zemstą przodków za okazanie im pogardy (a pamiętajmy, że mieszkańcy Wiecznego Miasta należeli do niezwykle przesądnych); wiele jednak wskazuje na to, że, podobnie jak my dzisiaj, Rzymianie odwiedzali groby swoich bliskich z pobudek czysto prywatnych i osobistych. Bez względu na to, czy wierzyli w życie pozagrobowe czy nie, gromadzili się na cmentarzach, by okazać swoim zmarłym szacunek.

Grobowiec w Parco Archeologico delle Tombe di via Latina, fot. Sara Fioravanti / Wikimedia, CC BY-SA 4.0
Grobowiec w Parco Archeologico delle Tombe di via Latina, fot. Sara Fioravanti / Wikimedia, CC BY-SA 4.0

Parentalia – Feralia – Caristia

Święto zmarłych w Rzymie celebrowano w lutym przez  tydzień. Rozpoczynały je Parentalia mające miejsce od 13 do 21 dnia miesiąca. Był to czas, kiedy rzymskie rodziny odwiedzały groby swoich bliskich – monumentalne grobowce lub skromne nisze w kolumbariach – przynosząc im podarki. Zazwyczaj wybierano kwiaty, sól, pszenicę, chleb umoczony uprzednio w winie, a także samo wino oraz mleko. W ten sposób symbolicznie karmiono zmarłych, aby ich dusze nie wałęsały się po mieście i nie dopominały o strawę. Co ciekawe, jakkolwiek święto to miało charakter rodzinny, to jednak celebrowane było jako publiczne. Pierwszego dnia odbywała się procesja, na czele której szły odziane na biało westalki; jej celem był grób Tarpei, córki Spuriusza Tarpejusza, która wpuściła do miasta Sabinów pod wodzą Tytusa Tacjusza, za co została strącona ze skały. Dopiero po tym oficjalnym otwarciu świąt, rzymskie rodziny, w atmosferze dużo bardziej prywatnej, mogły udać się z odwiedzinami do swoich zmarłych.

Obchody Parentaliów kończyły się 21 lutego, kiedy to w środku nocy rozpoczynały się Feralia – kolejne święto ku czci duchów zmarłych przodków, które koniecznie należało celebrować. Jak chce legenda, gdy któregoś roku w trakcie jednej z niezliczonych wojen zapomniano o tym święcie, duchy poczuły się do tego stopnia urażone, że sprowadziły na Rzym klęskę nieurodzaju; jakby tego było mało, wyszły też na ulice i zaczęły straszyć ludzi. Dopiero po oddaniu im należnych honorów i złożeniu darów, zgodziły się wrócić do swoich grobowców. Nic dziwnego, że święto to było skrupulatnie obchodzone; dzielni wojacy znad Tybru niczego snie obawiali się tak bardzo, jak duchów.

Święta ku czci zmarłych wieńczyła wspólna rodzinna biesiada, w której, rzecz jasna, uczestniczyli również oni sami – tak w każdym razie wierzyli Rzymianie, ofiarując im tego dnia pożywienie i kadzidła. Caristia – bo o nich mowa – obchodzone były 22 lutego i stanowiły dzień pojednania, w którym odkładano na bok wszystkie ważne i nieistotne sprawy i kończono spory. Dzień ten miał charakter bardzo doniosły, choć poeta Owidiusz złośliwie zauważył, że zażegnanie rodzinnych sporów byłoby możliwe tylko wówczas, gdyby usunąć z jej grona wszelkie czarne owce.

Zdjęcie główne: nekropolia na Porta Nocera w Pompejach, fot. Mentnafunangann / Wikimedia