kultura książki

Polska matka z Izraela

Ula Rybicka

Matka jest jednym z najbardziej płodnych motywów w historii literatury. Szczególnie często występuje w książkach żydowskich, gdzie – stawiana na piedestale – uchodzi za głowę rodziny oraz ponadnaturalną siłę sprawczą. Kim właściwie jest zaś matka izraelska?

Dominującym sposobem przedstawiania roli matki w żydowskich książkach jest wciąż opisywanie jej jako opiekunki domowego ogniska. Tradycyjne już określenie żydowskiej matki (jak choćby w utworze Mein jidisze Mame lub w kulturze amerykańskiej – Jewish Mother) stało się synonimem wielkiej miłości, nadopiekuńczej troski oraz stawiania dobra rodziny na pierwszym miejscu. Żydowska matka wszystko wie, nad wszystkim czuwa, o wszystko się troszczy i… we wszystkich wzbudza poczucie winy. Na ile ten portret jest prawdziwy, a na ile karykaturalny, rozstrzygnijmy sami. Pamiętajmy jednak o tym, że w Izraelu określenie żydowska matka się nie przyjęło. Zamiast tego po hebrajsku nadopiekuńczą postać, bez względu na pochodzenie, nazywa się często mianem matki polskiej.

 

Spośród wielu literackich portretów wybrałam kilka, które wywarły na mnie największe wrażenie. Matkę doskonale opisuje choćby Meir Shalev w powieści Chłopiec i gołąb. Znajdziemy w niej niezwykłe opisy przywiązania do rodzinnego gniazda, które traktuje się z szacunkiem i odnosi się do niego jak do jednego z członków rodziny. Tradycyjnie za naukę tych wartości odpowiada kobieta, która wychowuje i karmi swoje dzieci strawą duchową. Ale nie tylko – bohaterka książki Shaleva, troszcząc się o dwóch synów, ma na głowie przede wszystkim ich dobrostan fizyczny. Matka bliźniaków stwierdza, że zamierza karmić ich piersią przez całe wieki, bo ssą tak łapczywie, że niemal traci przytomność, a ona wręcz nałogowo uwielbia ten moment, kiedy «cycki się opróżniają, a dzieci wypełniają», wszystko jest jakby odrobinę za mgłą, ciało staje się lekkie i prawie unosi się w powietrzu, a jej synowie, którzy stają się coraz bardziej najedzeni i coraz ciężsi, są niczym worki z piaskiem utrzymujące ją na ziemi. Opis tej (meta)fizycznej jedności matki z dzieckiem to jeden z najciekawszych fragmentów odnoszących się do rodzicielstwa, z jakim spotkałam się w izraelskich książkach.

 

W końcu to ty jesteś ich rurą do karmienia i musisz wziąć się do tych garów. Od tego nie ma ucieczki ani odpoczynku. (…) Od bycia «matką karmiącą» wakacji nie ma – dodałaby do powyższego fragmentu Simona, bohaterka powieści Krasnoludki nie przyjdą Sary Shilo. Jest jedną z najdzielniejszych matek, o jakich czytałam – wdowa z szóstką dzieci pośrodku konfliktu, z morzem katiusz nad głową. Jej życie po śmierci męża jest niewyobrażalnie ciężkie – nawet nie z tego powodu, że straciła ukochaną osobę, ale dlatego, że przytłacza ją codzienna rzeczywistość, zaś rodzina zmarłego męża się od niej odwróciła. Czytając o jej dramatycznych losach, chce się ją otulić współczuciem, ale ona tego nie potrzebuje – to bohaterka, która na skraju wyczerpania zasługuje przede wszystkim na podziw i szacunek. Książka Shilo jest hymnem o sile kobiety, jej wytrzymałości, dzielności i zdolności do pokonania każdej przeszkody.

W hebrajskiej literaturze pięknej znajdziemy nie tylko postaci fikcyjne. Zarówno Amos Oz, jak i Etgar Keret, najbardziej znani literaci współczesnego Izraela, opisują także własne matki. O ich życiu możemy przeczytać w autobiograficznej powieści zmarłego przed rokiem Oza Opowieść o miłości i mroku oraz w pamiętniku Kereta Siedem dobrych lat. Obie kobiety urodziły się na terenach historycznie należących do Rzeczpospolitej Polskiej na początku XX wieku, zatem obie łączą w sobie tak ducha żydowskiego, jak i słowiańskiego. Dla jednej z nich było to przekleństwem, a dla drugiej błogosławieństwem.

 

 

Fania Klausner urodziła się w Równem, by potem wyjechać do Palestyny i – wraz z mężem i synem – być świadkiem narodzin państwa Izrael. Oz w monumentalnej Opowieści o miłości i mroku poświęca jej wiele uwagi, jednak głównie skupia się na tragicznej śmierci. Odeszła, mając zaledwie trzydzieści osiem lat. Pisarz nigdy się z tym odejściem nie pogodził, przez całe życie odczuwając ogromne poczucie winy, że nie udało się temu zapobiec. Za jej wieloletnią walkę z depresją winił między innymi słowiańskiego ducha, który zaszczepił w niej niezbywalną melancholię i dojmujące poczucie osamotnienia. W jego opus magnum czytamy: A może już coś w owych obietnicach dzieciństwa od samego początku było skażone jakimś fatalnym, romantyczno-trującym pierwiastkiem, łączącym muzy ze śmiercią? Coś w nazbyt wyrafinowanej diecie gimnazjum Tarbutu? A może jakieś mieszczańsko-słowiańskie piętno melancholii (…)? Coś, co sprawiło, iż moja matka, ponieważ jej życie nie spełniło żadnej z obietnic młodości, zaczęła przedstawiać sobie śmierć jako kochanka – namiętnego, a przy tym opiekuńczego i niosącego ukojenie, ostatniego, podobnego muzom kochanka, który opatrzy wreszcie rany jej samotnego serca?

 

 

Inaczej los potraktował Ornę Keret, która, przeżywszy piekło wojny, w tym warszawskie getto, szczęśliwie odnalazła spokój w Izraelu i tam założyła rodzinę. Mimo że z dziećmi w domu rozmawiała tylko po hebrajsku, to doskonale wyczuwała ducha Polski w znanych już na całym świecie opowiadaniach Kereta. W jednym z nich, zatytułowanym Dżem, pisarz wyjaśnia: Mama nigdy nie wróciła do Polski, ale moje powodzenie w kraju, w którym się urodziła, było dla niej bardzo ważne, nawet ważniejsze od sukcesu w Izraelu. Pamiętam, że po przeczytaniu pierwszego tomiku w polskim przekładzie, powiedziała: «Ty wcale nie jesteś pisarzem izraelskim. Jesteś pisarzem polskim na wygnaniu». Jak widać, w Izraelu nie tylko matka może być polska.

 

Polecamy także lekturę o Polkach, które swoje rodziny założyły w Izraelu. Wspaniały reportaż Sylwii Borowskiej dostępny jest tutaj.

 

 

Proza Sary Shilo została przełożona przez Agnieszkę Podporę.
Proza Meira Shaleva została przełożona przez Magdalenę Sommer.
Proza Amosa Oza została przełożona przez Leszka Kwiatkowskiego.
Proza Etgara Kereta została przełożona przez Agnieszkę Maciejowską.