Tanecznym krokiem
Julia WollnerBraudel pisał, że, w dużym uproszczeniu, Śródziemnomorze jest tam, gdzie rosną oliwki. Ja dodałabym – niezupełnie żartem – że śródziemnomorską cywilizację znajdziemy w miejscu, w którym się tańczy, bez względu na wszystko. Przy wjeździe do Hiszpanii, w drodze powrotnej z Portugalii, to właśnie ludzie bawiący się na ulicach wydają się znaczyć granicę śródziemnomorskiego świata, podobnie, jak Izraelczycy wirujący w zaułkach swoich miast, niedalekich przecież od sąsiedzkiej Jordanii. Kultura regionu Mare Nostrum jest kulturą cieszenia się życiem, a jednym z piękniejszych jego symboli jest właśnie żywiołowy taniec.
Kiedy sięgam pamięcią wstecz do moich pierwszych śródziemnomorskich fascynacji, zdaję sobie sprawę, że prawie wszystkie mają jakiś związek z tańcem. Julia i Romeo w filmie Zeffirellego najpiękniejsi wydawali mi się w sali balowej. Antyczni Rzymianie z mych dziecięcych marzeń mieszkali w willach z fontannami ozdobionymi posągami tańczących satyrów. Jerozolima była miastem, w którym wirowało się wśród kamiennych murów, popijając wino w świetle lamp oliwnych – tak przecież pokazano ją w jakimś filmie o Jezusie, chyba zresztą też Zeffirellego. W Hiszpanii urodziwe panie nosiły na co dzień szykowne suknie do flamenco, a Turcja jawiła się jako tajemniczy kraj, w którym zakonnicy godzinami kręcą się wokół własnej prawej stopy.
Uśmiecham się dzisiaj do tych wspomnień, pełna podziwu dla dziecięcego sposobu odbierania świata. Czyż nie miałam racji? Śródziemnomorze tańczy bezustannie, nie bacząc na nic. Najpiękniejszy dowód? Podczas gdy my z uporem szukamy wroga w każdym przybyszu z daleka, Hiszpanie, zaraz po zeszłorocznym sierpniowym ataku terrorystycznym, organizują barwne obchody święta jednej z barcelońskich dzielnic, Gràcia. Zamieniają je we wzruszającą manifestację jedności i solidarności, śpiewając i tańcząc na ulicach.
Bez względu na aurę i porę roku, tańczący satyr w Domu Fauna w Pompejach podryguje w rytm niesłyszalnej piosenki, choć minęły wieki, a popiół przysypał jego miasto. To piękny symbol życia, które buzuje w ludzkich żyłach. Imię greckiej muzy tańca, Terpsychory, oznacza tyle, co “tańcem się ciesząca”. Po to wszak dali go bogowie – by radował, zachwycał i dawał nam przyjemność.
Jak życie, którym trzeba się cieszyć, choćby “mimo wszystko”.