Veiled women of the Holy Land
Julia WollnerMimo niewielkich rozmiarów, jerozolimska wystawa prowokuje do gorącej dyskusji.
W jednym z moich ulubionych śródziemnomorskich muzeów, izraelskim IMJ, oglądać można niewielką wystawę zatytułowaną Veiled women of the Holy Land. Wśród eksponatów znajdziemy fotografie z jerozolimskich ulic i kilkanaście szat należących do kobiet różnych religii – chrześcijanek, muzułmanek i żydówek. Wszystkie szczelnie osłaniają ciało, zakrywają twarz; wśród wielu warstw tkaniny pozwalają schować tożsamość. Także tę religijną, bo stroje wszystkich wyznań są w tym wypadku bardzo podobne.
W ciągu dwóch ostatnich dekad w Jerozolimie odnotowano znaczący wzrost liczby kobiet, które decydują się na przysłonienie twarzy i całkowite zakrycie ciała. Kilkadziesiąt z nich wyjawiło twórcom wystawy powody, dla których zdecydowały się porzucić nowoczesne stroje. Udzieliły im wywiadów, a specjalnie zaangażowane aktorki rekonstruują ich wypowiedzi przed kamerą.
Z krótkiego filmowego seansu widzowie wychodzą zagubieni, skonfundowani. Czy chusty i długie rękawy stanowią symbol kobiecej opresji, czy może chronią i zapewniają bezpieczeństwo? Czy są przejawem wolności wyboru, czy przymusu i braku autonomii? Czy świadczą o silnej i pięknej wierze, o pragnieniu ucieczki od krzykliwej rzeczywistości, czy raczej są dowodem na religijny fanatyzm? I wreszcie – jak, na Boga, można wytrzymać w 8 czarnych warstwach, gdy słońce rozgrzewa powietrze do 40 stopni w cieniu?
Mimo swych małych rozmiarów, jerozolimska wystawa daje dużo do myślenia. Wielu sprowokuje też do gorącej dyskusji. Nie znam odpowiedzi na wiele pytań, do których zachęca. Szanuję decyzję kobiet, które nie chcą pokazywać się światu, i jednocześnie cieszę się z przywdziania kusej sukienki w ciepły dzień. Nikogo nie oceniam – czy w welonie, czy bez, jest przecież dzieckiem tego samego Boga. Ja po prostu lubię rozmawiać z Nim, gdy słoneczne promienie rozgrzewają moją odsłoniętą skórę.