styl życia lente znaczy powoli

W borgo moje życie

Agnieszka Poczyńska-Arnoldi

Wydarzenia minionego roku przyspieszają obecne już wcześniej trendy. Zapowiada się exodus z dużych aglomeracji i renesans borgo – niewielkiego włoskiego miasteczka, którego tradycja sięga czasów średniowiecza.

Pandemia, smog i uliczne korki to tylko niektóre powody skłaniające mieszkańców wielkich zbiorowisk do nowych wyborów – mówią architektoniczne sławy, wieszcząc rewolucję stylu życia. Za to lokalni liderzy  i włodarze wyludnionych od dziesięcioleci osad nie kryją satysfakcji: pod wpływem kryzysu wywołanego koronawirusem, wpływowi urbaniści wreszcie promują idee, z którymi oni od dawna nie mogli się przebić. Zmiany wymagają jednak nowych strategii i inwestycji, ogólnokrajowego planu reorganizacji przestrzeni, który stopniowo odciąży miasta i uatrakcyjni peryferie. Nie chodzi o to, by wrócić na zaniedbaną prowincję w jej obecnym wydaniu, ale by uczynić z niej pełnowartościową pod każdym względem alternatywę.

Zaproszenie do bajki

Najbardziej znanym prekursorem idei rewitalizacji miejskich peryferii jest Brunello Cucinelli, pochodzący z Umbrii biznesmen i filantrop, który od kilku dziesięcioleci konsekwentnie restauruje z własnej kieszeni XII-wieczne Solomeo. Twierdzi, że każdy z nas powinien mieszkać tam, gdzie przyszedł na świat. – W ciągu pierwszych dwudziestu lat życia tworzymy najgłębsze więzi z miejscem pochodzenia, stajemy się jego częścią i tylko w nim potrafimy być naprawdę szczęśliwi – powtarza. On sam, mimo że zawojował świat, od wioski, w której się urodził, oddalił się raptem o kilka kilometrów. To tu, w oparciu o rękodzielnicze tradycje swojego regionu, na początku lat ’80 stworzył ekskluzywną markę odzieży sprzedawanej dziś w najmodniejszych butikach od Tokio po Portofino. Z  czasem otworzył także szkołę nauki zawodu dla młodych adeptów rzemiosła oraz nowoczesny i ergonomiczny zakład produkcyjny wyposażony w świetną stołówkę, elegancką bibliotekę i sale do wypoczynku. Produkcję kaszmirowych swetrów zaczynał w blaszanym baraku, ale gdy tylko trochę się dorobił, zainwestował w kupno średniowiecznego zamku w Solomeo. Odremontował ruinę i przeniósł do niej firmę. Odtąd produkcja odbywała się w komnatach, w myśl idei, że praca w miejscu z duszą służy rozwijaniu kreatywności. Zafascynowany filozofią antyku i humanizmu Cucinelli postanowił, że w życiu będzie starał się realizować ideę Piękna przez duże “p” – zarówno w sensie estetycznym, jak i moralnym. – Mamy obowiązek pozostawienia piękniejszym miejsca, w którym żyjemy – dodaje. I tak po zamku przyszła kolej na inne inwestycje: stopniowo odnowił miejscowy kościół, wybudował teatr, stworzył park, ogrody, winnice i kantynę.  Jednym słowem, postawił na nogi całe borgo. W miejscowości otoczonej pagórkami jak z renesansowych malowideł mieszka dziś przeszło 400 osób; prawie wszystkie pracują dla Cucinellego. On sam aktywnie uczestniczy w życiu społeczności, jest członkiem drużyny piłkarskiej, którą stworzył z kolegami z klasy, a latem organizuje festyn w średniowiecznych przebraniach – oryginalne stroje osobiście zafundował wszystkim mieszkańcom borgo. Na odremontowanych kamieniczkach umieścił tabliczki z maksymami greckich filozofów, a na jednym z murów – fresk z własną podobizną. Niektórzy nazywają go z przekąsem Panem z Solomeo. Ta raczej nieszkodliwa megalomania może przyprawiać o uśmiech, ale bez jego pasji podupadające Solomeo pozostałoby jedynie miasteczkiem-widmem. – Na peryferii żyją najbardziej wartościowi ludzie – przekonuje Król Kaszmiru. – Tylko w małych wspólnotach możliwe są autentyczne relacje i wzajemne wsparcie.

Za górami, za lasami…

Nie wszyscy mogą pójść w ślady Cucinellego, jednak przykładów nowego myślenia jest coraz więcej. Poetka Alba Donati kilka miesięcy temu na dobre opuściła Florencję i przeniosła się na stałe do toskańskiej wsi, w której przyszła na świat. Z grupą przyjaciół z dzieciństwa otworzyła księgarnię na skraju lasu. – Dzieciństwo jest jak bajka, a ludzie, których wówczas poznaliśmy, przypominają nam o nim – opowiada z entuzjazmem. Ma wiele planów na ożywienie prowincji i promocję niekomercyjnych autorów; cieszy się na bliskość przyrody i długie spacery po lesie w mroźne poranki. Klimatolog Luca Mercalli przez większą część roku żyje w małej górskiej wiosce Vazon liczącej zaledwie 20 zabudowań. Latem jest tu chłodniej niż na nizinie i nie dokuczają plagi komarów. Na wsi nawet wirusy mają mniejszą siłę rażenia, ponieważ jest mniej ludzi i mniej kontaktów społecznych; wieje wiatr, mniej jest metalu i plastiku.

 

Pionierzy

Jednak, żeby cokolwiek się zmieniło, na przeprowadzkę musi zdecydować się wielu – w grupie siła i tylko wtedy można zawalczyć o finanse i udogodnienia. Niektóre regiony, nie czekając na odgórne decyzje, na własną rękę wspierają proces migracji z miast do wsi. W Emilii-Romanii wyasygnowano 10 milionów euro bezzwrotnej pożyczki dla młodych na zakup mieszkań w okolicy Apeninów. Chętnych było 5 razy więcej niż funduszy. W Toskanii i Molise każdy, kto przeprowadzi się do miejscowości liczącej mniej niż 2.000 mieszkańców, otrzyma co miesiąc bon o wartości 700 euro, a w Abruzzo noworodkowi, którego rodzice są na stałe zameldowani w rejonach górskich, przysługuje jednorazowo 2.500 euro. Ważnym czynnikiem przyciągającym nowych mieszkańców do wyludnionych miejsc jest możliwość znalezienia pracy, dlatego burmistrz miejscowości Castel del Giudice (Molise) na opuszczonym terenie założył ekologiczną plantację jabłoni, uprawę chmielu i orkiszu. Z czasem narodziła się też produkcja lokalnego piwa; w sumie powstało około 80 nowych miejsc pracy. W innych gminach zakłada się spółdzielnie, które z wypracowanych środków, pro publico bono, na różne sposoby starają się uatrakcyjnić podupadłe miejscowości.

 

Praca u podstaw

Val di Vara w Ligurii jest wiodącym regionem, jeśli chodzi o produkcję ekologicznej żywności w oparciu o lokalne zasoby. Poza tym są tu dobrze zorganizowane szkoły i zajęcia pozaszkolne, sprawnie funkcjonująca służba zdrowia i sklepy oferujące dostawę zakupów do domu; by przyciągnąć nowych mieszkańców, włodarze zabiegają jeszcze o poprawę prędkości łącza internetowego. Wkrótce mają zamiar przeprowadzić kampanię reklamową regionu w Lombardii, Austrii i Niemczech. W miejscowości Vetralla w Lacjum miejscowi animatorzy kultury walczą o otwarcie nieczynnego od lat kina, a w Trydencie młoda rodzina z 3 dzieci wygrała konkurs na jedno z 6 mieszkań przeznaczonych dla nowych przybyszów. On pracuje on line, a ona napisała biznesplan dotyczący wytwarzania kosmetyków z zastosowaniem ziół alpejskich. Z czasem zamierza stworzyć gabinet odnowy biologicznej i nowe miejsca pracy dla innych kobiet z borgo.

Ewolucja potrzeb

W przeszłości ucieczka do miasta była jedyną szansą na znalezienie pracy i poprawę bytu, a masowa industrializacja wydawała się stanowić niezbędny etap rozwoju. Jednak już w latach ’70 z powodu zamachów Czerwonych Brygad i rozprzestrzeniającego się w miastach nałogu narkotykowego niektórzy Włosi zatęsknili za cichą prowincją. Z czasem swoich zwolenników znalazły ruchy slow food i slow life promujące spokojniejsze podejście do życia. Dziś nowe możliwości stwarza przede wszystkim Internet. Hasłami wywoławczymi są smartworking – praca zdalna i co-workingmożliwość pracy indywidualnej na wspólnie wynajmowanej powierzchni. Na przeszkodzie stanąć im może jedynie wykluczenie cyfrowe rodzaj luki cywilizacyjnej przejawiającej się w braku znajomości języka, w którym przekazywane są informacje (najczęściej chodzi o angielski), nieumiejętności posługiwania się komputerem oraz niskiej wydajności łącza poza obszarem miejskim.  To na tych polach trzeba teraz rozwijać działania, aby życie poza miastem nie oznaczało kulturowego wykluczenia.

Nowa jakość codzienności

W rzeczywistości w filozofii powrotu do borgo nie chodzi o całkowite porzucenie miast, ale o ich rozrzedzenie i poprawę jakości życia tych, którzy w metropoliach zostaną – mówi ceniony architekt i wykładowca mediolańskiej politechniki Stefano Boeri. We Włoszech jest prawie 5.800 miejscowości poniżej 5.000 mieszkańców; 2.300 z nich jest opuszczonych. 14 wielkich aglomeracji mogłoby zaadoptować usytuowane na swoich obrzeżach miasteczka i zapewnić im ulgi podatkowe – przekonuje urbanista. Z pewnością przyczyniłoby się to do zredukowania ruchu samochodowego w miastach.

W przyszłości coraz częściej będziemy mieć do czynienia z pandemiami, dlatego, zdaniem Boeriego, należałoby pomyśleć o zadaszonych przestrzeniach na zewnątrz sklepów i restauracji, które umożliwiałyby zakupy i konsumpcję na wolnym powietrzu i jednocześnie nie były dodatkowo opodatkowane. Architekt proponuje też, by wydarzenia kulturalne i festiwale organizować na dużych placach, głównie we wrześniu, kiedy jest jeszcze ciepło, stosując odpowiednie oznaczenie w formie świateł i kolorów w celu wytyczenia sektorów i bezpiecznych odległości. Spektakle teatralne w mieście można oglądać również z samochodu – opowiada, powołując się na niemiecki festiwal Strasse – przemieszczając się do kolejnych miejsc akcji. Dodatkowo zaleca zmianę godzin otwarcia firm, instytucji, urzędów i szkół tak, aby się na siebie nie nakładały, co pozwoliłoby na uniknięcie godzin szczytu i przepełnienia środków transportu. Nie należy zapominać o windach, zapewniając im stały przepływ powietrza i dezynfekcję za pomocą promieniowania ultrafioletowego.

Jednostka do zadań specjalnych

Kilka miesięcy temu grupa naukowców, architektów i informatyków zwróciła się do prezydenta Włoch z listą pomysłów na wyjście z kryzysu spowodowanego przez Covid. Znalazły się na niej zalecenia dotyczące budownictwa – opowiada z kolei architekt Massimiliano Fuksas. Nie powinno się już projektować mieszkań mniejszych niż 60 m², a każdy budynek powinien być wyposażony w pomieszczenie izolacyjne i salę do co-workingu, na tej samej zasadzie, na jakiej w budynkach istnieją komórki czy garaże, albo wspólne dla wszystkich lokatorów sale fitness w USA. Nigdzie nie może zabraknąć zestawu pierwszej pomocy zawierającego: pulsoksymetr, podłączenie do tlenu, termometr, wagę i podstawowe środki sanitarne. Należy przeanalizować kwestię klimatyzacji i rozwiązań typu open-space – lepiej chłodzić pomieszczenia mniejszymi urządzeniami i dezynfekować za pomocą ultrafioletu. Lepiej też zastąpić wielkie szpitale kilkoma mniejszymi rozsianymi po terytorium i postawić na rozwijanie pomocy ambulatoryjnej oraz leczenie na odległość przez kontakt telefoniczny. Nowe rozwiązania brzmią obiecująco, choć są jeszcze bardzo odległe od rzeczywistości, zwłaszcza w przypadku zapomnianych przez Boga i ludzi blokowisk, których wbrew pozorom jest we Włoszech bardzo wiele.

Morze, nasze morze

Pozostaje powrót do borgo, ale nierzadko przeprowadzka na odludzie wymaga poczucia misji i niemałej wewnętrznej motywacji.

Malownicze Camogli w Ligurii  (patrz zdjęcie powyżej) zapełnia się jedynie latem, choć kiedyś podobno tętniło życiem. Wielu dawnych mieszkańców sprzedało mieszkania zamożnym mediolańczykom i przeniosło się do sąsiedniego Recco. Nowi właściciele wracają tu jedynie w wakacje (choć w czasie pandemii wbrew zakazom również zimą przemykali się nocą). Poza sezonem niewiele się tu dzieje. Kawiarnie i nieliczne ocalałe sklepy zieją pustką. Senne borgoprzypomina pięknego, acz pozbawionego temperamentu mężczyznę. Można je kontemplować, ale czasem chciałoby się poszaleć…. Na szczęście pojawiają się też nowe inicjatywy. Od kilku lat we wrześniu organizowany jest tu Festiwal Mediów i Komunikacji, którego gośćmi są pisarze, dziennikarze i naukowcy. Wtedy Camogli wypełniają tłumy, widzowie ustawiają się w kolejkach, by wejść na wykład lub konferencję, przyjeżdżają nawet z odległych miast.  Część miejscowych kibicuje festiwalowi, ale są też tacy, którzy krzywo patrzą na pochodzących z Mediolanu organizatorów imprezy, zazdrośni o pieniądze wydawane z budżetu ich miasta. Rodowici camoglijczycy mają silne poczucie przynależności i własności. Żyją spowolnionym rytmem miasteczka, ukontentowani jego naturalną urodą i niezmiennością przyzwyczajeń. Są stąd i nie pragną nic innego; mają mocne korzenie.

Spokojna przystań

Otworem dla przybysza stoi za to odległe zaledwie o kilka kilometrów San Fruttuoso. Wciśnięte pomiędzy plażę i urwisty stok góry Monte di Portofino administracyjnie należy do Camogli. Dawne opactwo stanowiące otoczone jest zaledwie kilkoma rybackimi domkami. Restauracyjki przy plaży czynne są jedynie latem, nie ma nawet jednego sklepu. Droga do San Fruttuoso prowadzi lądem – kilka kilometrów po stromych zboczach albo wpław; własna łódź zamiast samochodu też ma swoje uroki. Jeszcze w latach ’70 nauczyciel przypływał tu codziennie do dzieci w wieku szkolnym i udzielał im indywidualnych lekcji. Dziś nie ma już nikogo, dlatego kilka porzuconych domostw wystawiono na sprzedaż za symboliczne 1 euro. Warunkiem jednak jest zasiedlenie zakupionego domu na stałe – opcja na wakacje lub na wynajem dla turystów nie wchodzi w grę. Dobre miejsca dla pisarza lub naukowca pracującego nad kolejną publikacją, myślę sobie. Albo dla pustelnika. Blisko natury, a czasem wręcz w oku cyklonu. Gdy szaleje sztorm i padają ulewne deszcze, morze huczy i uderza o skały, a z Monte di Portofino spadają do zatoki połamane konary drzew. Ten żywioł ma w sobie dzikie piękno, ale wymaga też mocnych nerwów. Po burzy ukoją je z pewnością rozlewające się po nieboskłonie zachody słońca, zapach mokrego drewna i drobinek soli w nasyconym jodem powietrzu oraz błękitny bezkres Morza Śródziemnego. Można siedzieć i wpatrywać się w dal, choć trzeba mieć jeszcze z czego żyć. Na szczęście istnieje smartworking. A w samym Camogli kilku entuzjastów zabiega właśnie o stworzenie przestrzeni do co-workingu. Wystarczy podpłynąć…

 


Łyżeczki i widelczyki z serii Venezia kupisz w naszym sklepie w zakładce Dom