Według niej Macieja Nawariaka. Lektura na Wielkanoc
Julia WollnerW Izraelu, gdzie właśnie jestem, Żydzi obchodzą w tych dniach Paschę; chrześcijanie czekają już na cuda Wielkiej Nocy. Zamiast świątecznych hałasów jednych i drugich – pogrążonych w hucznych celebracjach lub ich wyczekujących – postanawiam posłuchać prostej opowieści tej, która między nimi stała się najważniejszym łącznikiem. I która do dziś nie traci nadziei.
Niewiele, widzę, mogłam panu powiedzieć z tego, co pana najbardziej interesuje. No, ale jestem tylko starą kobietą… – powtarza blisko stuletnia Mariamne, szykując prosty posiłek dla bezimiennego greckiego biografa, który, nie wiedzieć czemu, chce dowiedzieć się więcej o losach zgładzonego prawie pół wieku wcześniej Żyda. Nie przelewa się u niej, ale chleba i sera, Bogu dzięki, w domu nie brakuje – rodzina prowadzi warsztat rymarski, więc na podstawowe potrzeby jakoś wystarcza. Mimo upływu wielu lat, kobieta opowiada wszystko ze ściśniętym sercem. Chodzi przecież o Hosziego, jej kochanego syna o mądrych, czarnych oczyskach, tego samego, który jako smarkacz, siadając w kucki w ulicznym pyle, uczył się greckiego alfabetu od sprzedawcy gwoździ.
Razem z greckim skrybą pogryzającym kozi ser słucham jej zaciekawiona, choć może i trochę strapiona – jakbym przyzwyczaiła się już, że opowieści, w których odnajduje się losy Jezusa i jemu bliskich, muszą kogoś obrazić, kogoś zszokować, kogoś oburzyć. Z na wskroś współczesnego języka, jakim przemawia, wnioskuję, że boskość w jej historii będzie uczłowieczona do granic – ujęcie bliskie mojemu odczuwaniu religii, a jednak nierzadko ryzykowne i dla wielu kontrowersyjne. I rzeczywiście: szybko dowiaduję się, że syn Mariamne, jak niejeden młody mężyczna, borykał się z mało estetyczną łysiną, a do tego bywał irytujący – wszak musiał zawsze mieć ostatnie słowo. A jednak nie potrafię wyobrazić sobie, by po lekturze opowieści Nawariaka, choć pełnej tego rodzaju rozwiązań, ktoś mógł poczuć się urażony.
Hoszi był synem rymarza, nie cieśli. Jego rodzice się rozwiedli. Jako młody mężczyzna ukochał sobie nieszczęśliwie piękną Tamar, która porzuciła go dla innego. Uczył się medycyny i uzdrawiał ludzi, a potem zginął z rąk bezwzględnych Rzymian. Brzmi znajomo, choć wyczuwalna jest też szczypta poetyckiej licencji. Jednak to chyba nie biografia Jehoszui jest w tej książce najistotniejsza. Ważniejsza jest ona, Ona. Matka, która połączyła Niebo z Ziemią, żydowska niewiasta, która dała początek chrześcijaństwu. Starowinka o policzonych dniach, która wbrew wszystkiemu ciągle ma nadzieję, że on wróci. W pierwszym rzędzie zaś – prosta kobieta obdarzona życiową mądrością, kochająca syna mimo wszystko, za wszystko, jak tylko matka potrafi. Ważniejsze są realia epoki, doskonale odtworzone, i mnogość informacji o żydowskich obyczajach. Przypuszczalnie najważniejsze będą zaś pytania, które postawimy sobie w czasie lektury, i mądre sugestie młodego Żyda, które weźmiemy do serca. Znajdź sobie w życiu kogoś takiego, od kogo będziesz chciał się uczyć – oto jedna z rad, jakich kolegom ze swadą udziela młody Jezus.
Hoszi, według niej.
_____________________________________
Maciej Nawariak (pseudonim Macieja Hena), Według niej, Wydawnictwo DUE, Warszawa 2004