Bartek Kieżun, Jerozolima do zjedzenia
Julia WollnerBartek Kieżun odkrywa przed nami przepisy prosto z Jerozolimy – wielokulturowego tygla, którego smaki na zawsze pozostają w pamięci.
Materiał stworzony w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Buchmann.
Jeruzalem, jeśli zapomnę o tobie,
niech uschnie moja prawica!
Niech język mi przyschnie do podniebienia,
jeśli nie będę pamiętał o tobie,
jeśli nie postawię Jeruzalem
ponad największą moją radość –
– mówi piękny psalm 137, zatytułowany Nad rzekami Babilonu. Amerykański muzyk i raper Matisyahu oparł na tym tekście jeden ze swoich największych przebojów, który poznałam dzięki mojemu izraelskiemu mężowi. Nic dziwnego – urodził się on w Jerozolimie i choć mieszkał tam tylko przez kilka pierwszych lat swojego życia, twierdzi, że miasto to pozostanie w jego sercu na zawsze.
W sercu, ale i w żołądku, bo do potraw kojarzących się Jerozolimą Uri wraca chętnie i często. Goszczą one nierzadko w naszym dwukulturowym domu, razem z opowieściami, którymi mąż raczy mnie i córki. – W weekend rodzice zawsze zabierali nas na spacer na Stare Miasto – opowiada, szykując sobotnie śniadanie. – Obowiązkową przekąską był bajgiel sprzedawany przy Bramie Jafy. Handlarze często dodają do niego torebeczkę z zatarem, zbieranym na okolicznych wzgórzach. To pieczywo z sezamem i ziołami jest dla mnie smakiem dzieciństwa.
Na podobne wspomnienia zbiera mu się, kiedy faszeruje pitę na obiad lub kolację. Często podróżuje wówczas myślami do targu Mahane Yehuda, gdzie jako młody chłopak uwielbiał kupować mieszankę podrobów z kurczaka zwaną מעורב ירושלמי (Meuraw Jeruszalmi) – po angielsku Jerusalem Mix. Mocno przyprawione kminem mięso, smażone na grillowej płycie, podawane jest właśnie w picie, z dodatkiem dużej ilości cebuli. – To dla odmiany jest smak mojej wczesnej młodości – oświadcza melancholijnie Uri, a ja żałuję, że nie potrafię przyrządzić mu jego ukochanych potraw.
Teraz, gdy – już od prawie 20 lat – mój mąż mieszka w Polsce, domowe smaki tworzymy razem, tu, w Warszawie. Jerozolima, za jego sprawą, wraca jednak raz po raz na nasz rodzinny stół; ja ograniczam się do konsumpcji. Dziś chyba coś się w tym temacie zmieni – czuję, że zacznę aktywnie uczestniczyć w tworzeniu smakołyków! Bartek Kieżun wydał bowiem właśnie Jerozolimę do zjedzenia – kolejną z serii bestsellerowych książek kucharskich, w których przedstawia Polakom najpyszniejsze smaki Śródziemnomorza.
Jerozolima do zjedzenia, podobnie jak poprzednie publikacje Bartka, zachwyca opracowaniem graficznym, bezpretensjonalnym gawędziarskim tonem i różnorodnością przepisów, zebranych z pasją i pieczołowicie przetestowanych. Objętość albumu – bo jest to, podkreślmy, gruba księga w twardej okładce – nie różni się od Hiszpanii czy Aten do zjedzenia. A jednak, gdy przeglądałam go wczoraj po raz pierwszy, odniosłam wrażenie jeszcze większego bogactwa, jeszcze większej obfitości. To na pewno zasługa bohaterki tej opowieści – miasta, które widziało już wszystko, wszystkich gościło, wielu zawróciło w głowie.
Bartek, w poszukiwaniu najciekawszych smaków, prowadzi nas ciasnymi zaułkami starej Jerozolimy, zaprasza na hałaśliwe szuki i do cienistych ogrodów. Zaglądamy z nim do synagog i meczetów, do kościołów i do świątyń sztuki. Pałaszujemy z nim daktylowe ciasteczka w arabskich kawiarenkach i miękką chałkę w żydowskich piekarniach. Chrupiemy świeżutki falafel, rozgrzewamy się parującą szakszuką i próbujemy smażonych karczochów; degustujemy kwaśne śledzie i zapominamy o całym świecie przy serniku z pomarańczową kruszonką. Wreszcie, powoli i z rozkoszą, zaczynamy rozumieć różnicę między kuchnią żydowską a izraelską, której, dla odmiany, nie byłoby bez kuchni arabskiej. Wszystkie współistnieją w Jerozolimie; zachwycają nas i zapraszają do wspólnych eksperymentów przy stole.
Jerozolima jest wielokulturowym tyglem, którego smaki odzwierciedlają tysiące lat burzliwej historii. Jest przebogatym muzeum pod gołym niebem, galerią i kalejdoskopem, ale także żywym, współczesnym miastem. Bartek Kieżun przypomina o tym nie tylko za pomocą pysznego jedzenia, ale także serwując nam oryginalną playlistę, którą warto włączyć podczas gotowania. Każdy rozdział książki kończy się odnośnikiem do izraelskiej lub arabskiej piosenki, która umili nam krojenie, smażenie, pieczenie. Odtwarzam je wszystkie z przyjemnością, sprawdzając mimowolnie, czy jest wśród nich przebój Matisyahu. Odpowiedź jest jednak przecząca – i nic dziwnego. By pamiętać Jerozolimę, niepotrzebne są groźby i kary. Bartek każdą zapisaną przez siebie stroną udowadnia przecież, że tego miasta – i jego smaków! – naprawdę nie sposób zapomnieć.
Bartek Kieżun, Jerozolima do zjedzenia, Buchmann, Warszawa 2023