Karnawał. Zabawa bez granic
Maria BulikowskaIstota karnawałowych zabaw to o wiele więcej niż wystawne pochody, szelest kostiumów i wszechobecna muzyka. Karnawał to zacieranie granic: między dniem powszednim a świętem, między bogatymi a biednymi, snem a jawą, kobietą i mężczyzną. I przekraczanie ich bez, tak bliskich przecież katolicyzmowi, wyrzutów sumienia. Pytanie jednak, czy w dzisiejszym świecie istnieją jeszcze jakiekolwiek granice?
Historia włoskiego karnawału jest liczona nie w dziesiątkach, nie w setkach, a w tysiącach lat. Znane nam granice karnawałowego szaleństwa zostały ustalone przez katolicyzm – karnawał zaczyna się w święto Trzech Króli, a kończy w środę popielcową – jednak samo świętowanie ma znacznie dłuższą tradycję. Zaczęło się w starożytności, kiedy to w okresie przedwiośnia organizowano zabawy z ludowymi tańcami oraz świąteczne procesje służące przebłaganiu bogów o udane plony w nadchodzącym sezonie. Stąd aż do dziś geneza nazwy carnevale pozostaje kwestią sporną. Najprostsza teoria, wywodząca rzeczownik z łacińskiego carnem levare (odrzucić mięso), nasuwa skojarzenie z nadchodzącym postem, a więc z czasami już chrześcijańskimi. Z drugiej strony, pamiętając o antycznych tańcach, mogło też chodzić o carnuàlia, czyli wiejskie zabawy ludowe, bądź nawet o carrus navalis, łódź na kołach, używaną podczas obchodów ku czci Izydy. Na dobrą sprawę jednak, każda z tych teorii odnosi się do oderwania od codzienności, pauzy i początku czegoś nowego. Tym wszystkim jest właśnie karnawał.
Pomarańcze i papieże – karnawał po włosku
Nie można odmówić włoskiemu karnawałowi renomy. Oczywiście, podobnie jak wiele innych elementów włoskiej kultury, jest on podzielony siatką różnic między poszczególnymi regionami, miastami i wsiami. Nazwy niektórych miejscowości są znane turystom właśnie z powodu oryginalnych karnawałowych obrządków. Najlepszym przykładem jest Ivrea, niewielkie miasto nieopodal Turynu. Podczas tutejszego karnawału, mającego swoje korzenie w XVI wieku, mieszkańcy noszą czerwone czapeczki frygijskie, francuski symbol wolności (takie same, tyle, że białe, nosiły Smerfy), a po ulicach przechadzają się postaci historyczne i te znane z piemonckich klechd. Jednak Ivrea najbardziej znana jest z bitwy na pomarańcze, odbywającej się przez ostatnie trzy dni karnawału. Ta nietypowa tradycja narodziła się w średniowieczu, ale dopiero po II wojnie światowej uformowano oficjalne drużyny aranceri, rzucających cytrusami ze zdobionych w herby wozów, zwanych carri da getto. Zainteresowani pomarańczową walką mogą stać się aranceri za opłatą od 40 do 90 euro, zależnie od wieku uczestnika i liczby dni bitwy. Ofiar zazwyczaj nie ma, prócz, naturalnie, gigantycznych strat w owocach, które po zabawie pokrywają ulice jak wielki, pomarańczowy dywan.
Kolejnym miastem, które szczyci się wyjątkowo hucznymi obchodami karnawału, jest nadmorskie Viareggio. W cztery poprzedzające Wielki Post niedziele na głównym deptaku miasta odbywa się pochód gigantycznych postaci. Po raz kolejny nie można Włochom odmówić fantazji, i, co tu dużo mówić, pewnego szaleństwa, będącego niezbędnym elementem karnawałowej gorączki. Bo oto na trasę pochodu wytaczane są makiety kilkunastometrowych potworów, zwierząt, ale także bezlitosne karykatury celebrytów, polityków, a nawet papieży. Całe to towarzystwo przewraca oczami, wypuszcza dym z różnych otworów ciała i rusza odnóżami. Ku uciesze gawiedzi, której nie brakuje – w 2011 roku odnotowano tu rekordową obecność 325 tysięcy widzów.
Trochę różni się charakterem karnawał w Cento – choć i tutaj odbywa się pochód dmuchanych i mechanicznych monstrów. Warto jednak wspomnieć o tym niedalekim od Ferrary mieście z innych powodów. Otóż tutejszy karnawał został uwieczniony przez XVII-wiecznego malarza Giovanniego Francesca Barbieriego, znanego jako Guercino, który z Cento pochodził. Mimo wielowiekowych tradycji, miasto odchodzi jednak od historii i od roku 1993 organizuje karnawał bliźniaczy do tego odbywającego się w Rio de Janeiro, a więc skupiający skąpo ubrane tancerki podrygujące do rytmu samby. Jest więc tym samym jedynym chyba włoskim karnawałem, który od włoskiej tradycji diametralnie się odwrócił.
Tyle o mniejszych miejscowościach. Czas zwrócić oczy w stronę Wiecznego Miasta. Tutejszy karnawał to echo starożytnych Saturnaliów, kiedy miasto świętowało na cześć bogów, tańcząc, odprawiając charakterystyczne, dziękczynne rytuały i przywdziewając maski. Od X wieku n.e. świętowano na wzgórzu Testaccio, starając się odtworzyć dokładnie pogańskie obrządki. Jednak w połowie XV wieku, na prośbę papieża Pawła II, zmieniono miejsce zabaw na via Lata, ulicę znaną dzisiaj pod nazwą via del Corso. Współczesny Rzym świętuje w kilku punktach miasta, a główny pochód zobaczyć można na via della Tiburtina. Widzowie ujrzą tu zamaskowane postaci, wśród których największą popularnością cieszy się Rugantino, buńczuczny awanturnik z dzielnicy Trastevere. Podobno stanowi on uosobienie prawdziwego rzymianina.
Wenecja – królowa karnawału
Choć świętuje się wszędzie, nie da się ukryć, że wśród włoskich miast niekwestionowaną królową karnawału jest Wenecja. Słowo carnevale pojawiło się w weneckich dokumentach określających publiczne zabawy odbywające się w mieście już w 1094 roku. Podczas gdy w innych częściach Włoch zabawa skupia się na określonym deptaku czy placu, na tym niezwykłym archipelagu w kształcie ryby świętuje się po prostu wszędzie. W niemal każdym zaułku, na każdym moście minąć się można z tajemniczymi postaciami w historycznych strojach, niemymi jak zjawy. Karnawał wywleka na światło dzienne dumę rodowitych wenecjan, noszących kostiumy nierzadko przekazywane z pokolenia na pokolenie. Budząc podziw i strach, powoli przechadzają się po mieście i pozują do zdjęć tym samym tłumom, które przez resztę roku zdają się ich tłamsić, zadeptując barbarzyńsko ukochaną Serenissimę.
I tutaj jednak odbywają się dwa główne, tradycyjne pokazy, przyciągające tłumy na piazza San Marco. Pierwszy nazywa się Festa delle Marie. Oto i związana z nim historia, przypominająca nieco baśń o Kopciuszku: niegdyś, 2 lutego, czyli w święto Ofiarowania Pańskiego, dwanaście najbiedniejszych wenecjanek, mających niebawem stanąć na ślubnym kobiercu, otrzymywało od zamożnych patrycjuszy posag i przede wszystkim bogato zdobione szlachetnymi kamieniami suknie. Tego dnia dziewczęta brały ślub ze swoimi wybrankami, a następnie, prowadzone wśród owacji na plac Świętego Marka, uczestniczyły w dodatkowych uroczystościach, otoczone towarzystwem najznamienitszych wenecjan. Dziś święto pięknych Marii zamieniło się w historyczną impresję na podobieństwo wyborów miss – co roku, po obniesieniu na lektykach dwunastu kandydatek, wybiera się tę najpiękniejszą. Druga tradycja to Volo dell’Angelo – lot anioła. Podczas tej uroczystości kiedyś kukła gołębicy, dziś – piękne dziewczę – spuszczane jest na linie z dzwonnicy Bazyliki Świętego Marka, rozrzucając konfetti na zgromadzoną na dole gawiedź.
Duch karnawału
Tak oto, w dużym skrócie, przedstawiają się najsłynniejsze włoskie tradycje karnawałowe, jeśli chodzi o folklor. Jednak istota świętowania to o wiele więcej niż wystawne pochody, szelest kostiumów i wszechobecna muzyka. Karnawał to zacieranie granic: między dniem powszednim a świętem, między bogatymi a biednymi, snem a jawą, kobietą i mężczyzną. I przekraczanie ich bez, tak bliskich przecież katolicyzmowi, wyrzutów sumienia. Pytanie jednak, czy w dzisiejszym świecie istnieją jeszcze jakiekolwiek granice?
Kultura wymogła na człowieku odejście od najniższych instynktów. Nawet język sugeruje, że to, co zwierzęce, animalesco – jest nie-ludzkie, a więc prymitywne, okrutne, barbarzyńskie. Jedynym przyzwoleniem na bunt był okres karnawału. Wtedy to asceza zamieniała się w przepych, a przymioty takie, jak porządek, czystość i skromność zastępował chaos, prymat ciała nad duchem i niekontrolowane rozpasanie. Patrząc wstecz, takie przekraczanie granic w obliczu nadchodzącego postu nie narzucało wyrzutów sumienia, może dlatego, że świętowanie miało swój z góry określony koniec w środę popielcową. Zezwolenie na zbiorowy bunt wbrew dobrej obyczajności zawarło się zresztą w jednym z włoskich porzekadeł: A carnevale tutto é lecito – podczas karnawału wszystko jest dozwolone.
Takiej postawie sprzyjała maska, oczywisty symbol okresu przedpostnego. Jest ona i ucieczką, i powrotem. Ucieczką, bo pozwalała na chwilę stać się kimś innym. Powrotem, bo – zgodnie z tradycją – to, jaką maskę nosisz, pokazuje, skąd jesteś. Noszenie maski odwoływało do przeszłości, do przodków, którzy nosili ją wcześniej. Dawało więc wolność, ale w ramach własnego ogródka, jak pewnego rodzaju manifestacja przynależności. Z drugiej strony, maska pozwalała wyjść z roli narzuconej przez społeczność, w której jednostka funkcjonowała. To dzięki przebraniu kobiety i mężczyźni, biedni i bogaci nagle stawali się sobie równi; mogli żonglować swoimi życiorysami i pozycją. Jak można się domyślić, to zaburzenie porządku nierzadko prowadziło do tragedii. Z każdym rokiem nieumiarkowanie przebierańców przekraczało kolejne granice, a maska bardzo szybko stała się pomocniczką w zbrodni. W obliczu narastającej liczby grabieży, gwałtów i morderstw, w 1339 roku wydano dekret zabraniający krążenia po Wenecji w przebraniu po zachodzie słońca. Ale to nie wszystko. Kolejne zarządzenie, już z XV wieku, zabraniało wchodzenia w maskach do miejsc świętych. To z uwagi na powtarzające się historie, kiedy przebrani za zakonnice mężczyźni dostawali się do klasztorów.
Maska sama w sobie jest przedmiotem budzącym niepokój. Poza karnawałem maskę noszą przecież ci, którzy czynią zło: mordercy, rabusie, opryszki. Choć założenie maski zasadzało przebierańca w określonej tożsamości historyczno-lokalnej, to odsłaniało także najniższe instynkty, zatajone przez resztę roku. Zastanawiająco brzmi w tym kontekście słynne zdanie Oscara Wilde’a o prawdziwej naturze człowieka: Daj mu maskę, a powie ci prawdę.
Obok maski, znakiem chwilowego odejścia od szarej codzienności stawał się też śmiech. Podczas karnawału wszystko miało tenże śmiech wywołać, co więcej: wszyscy śmiali się z niczego, tylko po to, by się śmiać. Życiem możnych rządziła na co dzień powaga, w niej rozliczane były wszelkie ważne sprawy niezrozumiałe dla maluczkich. Także średniowieczny Kościół potępiał śmiech, tak w świątyni, jak i poza nią, jako grymas wykrzywiający twarze i ducha. Zresztą prosty lud niewiele miał ku śmiechowi powodów. A jednak, śmiech relaksował, uwalniał, i znowu – stawał się, mniej lub bardziej świadomie, narzędziem buntu, opozycji wobec śmiertelnie poważnego świata, do którego wstęp mieli nieliczni. Wyśmianie władzy jest pierwszym krokiem ku rewolucji; bezpieczną, bo trwającą ledwo kilka tygodni, zemstą.
Nasuwa się pytanie: skoro śmiech był sygnałem politycznego buntu, dlaczego możni nie tylko nie tępili karnawałowych nastrojów, a wręcz je podsycali, sami biorąc w nich udział? Według metafory Florensa C. Ranga, karnawał jest okresem między abdykacją a objęciem tronu – a więc chwilowym bezkrólewiem. Może zaistnieć tylko dlatego, że ma swoją czasową granicę. Tak więc to, co dla prostych ludzi było coroczną nagrodą, wyzwoleniem, z perspektywy rządzących jawiło się jedynie jako bezpieczne, bo zaplanowane i w pełni kontrolowane, popuszczenie jarzma władzy, zaraz znowu zaciśniętego. Z politycznego punktu widzenia, najważniejszą cechą karnawału było zezwolenie na danie upustu całorocznym frustracjom. A najlepszym rozwiązaniem, żeby nie stać się ich łatwym celem, było założenie maski, zamienienie się w anonimowego Bautę lub Gnagę.
Tym, co różni okres postny od reszty roku, jest przede wszystkim skromna dieta. I w tej kwestii nie można pominąć ważnej roli karnawału. W ogromnej liczbie domostw mięso niemal nigdy nie trafiało na stół, tak więc w istocie okres postny niewiele różnił się od reszty roku. Per i poveri é Quaresima tutti i giorni – dla biednych Wielki Post jest codziennie… Karnawał natomiast pozwalał jeść jak możni, którzy nierzadko w tym właśnie okresie finansowali bankiety dla prostego ludu. Stoły pełne mięsiwa były dla tych ludzi niczym innym, jak nieosiągalnym przez resztę roku luksusem. Ucieczka od ciągle trawiącego głodu, nie tylko zaspokojenie go, ale wręcz przejedzenie się, obżarstwo aż do nudności – to największy luksus karnawału, tradycja sięgająca przecież jeszcze czasów starożytnego Rzymu; kolejny aspekt wolności, jaki otwierał przed ludem karnawał: oswobodzenie się z towarzyszącego przez resztę roku głodu.
Mimo że okres karnawału był dla świętujących tak szczęśliwy i beztroski, co roku potulnie żegnano go w środę popielcową, aby powrócić do skromnej rzeczywistości. Powrót ułatwiały rytuały wszechobecnej religii, wprowadzającej post i nabożną ciszę w każdym domu: czy to w ciasnej izbie, czy w przestronnym pałacu. W niejednym włoskim mieście karnawał żegnano, a zarazem potępiano, paląc uosabiające go kukły. To symboliczne oczyszczenie z karnawałowych grzechów pozwalało zacząć nowy okres roku liturgicznego z czystym sumieniem, odciąć się od zimy i z nadzieją czekać na wiosnę.
W dzisiejszych Włoszech granice między karnawałem a nie-karnawałem zdają się z roku na rok coraz bardziej zacierać. Podejrzanie znajomo brzmią grzechy główne okresu przedpostnego: gloryfikacja głupoty, niepohamowanie w obżarstwie, chciwość, epatowanie seksem, promocja przymiotów ciała, a nie umysłu. Aby się na nie natknąć, wystarczy włączyć państwową telewizję, przekartkować kolorowy magazyn. Dziś, kiedy Zachód brodzi w natłoku wszelkich dóbr, form, dźwięków, kolorów, tanich emocji, jednym słowem – bodźców, trudno o znalezienie dawnej równowagi między czasem zabawy a czasem wyciszenia. Karnawał przestał być świętem wolności, wyzwolenia, bo nie ma już powagi postu, której mógłby się przeciwstawić. Oderwał się od tradycji, stał się nieco dziecinną wydmuszką, rozrywką jedną z wielu. Niegdyś o karnawale mówiono, że to czas, kiedy świat stoi na głowie. Obserwując kondycję dzisiejszych Włoch, nachodzi smutna refleksja, że ten mondo alla rovescia, świat na opak, jest teraz wszystkim, co mamy.