kultura historia

Niewolnicy Rzymu, Rzym niewolników. Za zasłoną okrutnego prawa

Michał Kubicz

W poprzednim artykule opisałem brutalne rzymskie prawo, które czyniło z niewolników rzeczy, mówiące narzędzia pozbawione jakichkolwiek praw. W relacjach właściciele-niewolnicy prawo twardo stało po stronie tych pierwszych, dając im wszelkie narzędzia pozwalające wymuszać posłuch. Dzisiaj czas przyjrzeć się niewolniczym realiom. Czy to możliwe, by rzeczywistość była aż tak bezwzględna? Czy możliwe jest, by ludzie wolni spoglądali na swych niewolników jak na przedmioty, bez okazywania im żadnych ludzkich uczuć?

Realia niewolnicze w Rzymie miały tyle twarzy, ilu było niewolników i ich właścicieli. Często wskazuje się, że status ekonomiczny i życiowy ludności niewolnej zależał od tego, czy ktoś służył w domu jako osobisty służący, czy w gospodarstwie rolnym, czy np. w kamieniołomach. To zróżnicowanie trąci jednak oczywistością: praca w charakterze pokojówki jest co do zasady fizycznie lżejsza niż praca w kopalni. Dlatego warto przyjrzeć się zagadnieniu bliżej – w starożytnym Rzymie wszystko było dużo bardziej złożone, niż nam się wydaje z dzisiejszej perspektywy. Abstrahując od statusu prawnego, rzeczywista sytuacja życiowa i warunki bytowania niewolnika mogły być przecież dużo lepsze niż obywatela cieszącego się pełnią praw. Czy aby na pewno człowiek wolny, marznący z kilkoma innymi mu podobnymi na przeciekającym poddaszu obskurnej insuli, gnieżdżący się w maleńkim, ciemnym i dusznym pokoiku albo nielegalnie zajmujący stary grobowiec przy Via Appia, miał lepsze życie niż osobisty służący bogatego patrycjusza, śpiący w cieplutkim cubiculum i żywiący się tym, czego jego pan nie zdołał zjeść? Czy wolny człowiek utrzymujący się wyłącznie z cesarskiego rozdawnictwa żywności rzeczywiście zaliczał się do społecznej elity w porównaniu do osobistego sekretarza lub księgowego jakiegoś zamożnego kupca czy urzędnika? Czy sytuacja prawna niewolnika była dużo gorsza od wolnego mężczyzny podległego apodyktycznemu ojcu?

Wolność wolności nierówna

Wychowani w naszym własnym systemie wartości i w duchu konwencji międzynarodowych definiujących prawa człowieka, mamy tendencję do postrzegania systemu niewolniczego w kategoriach zerojedynkowych. Uważamy, że każdy człowiek ma dzisiaj z urodzenia pełnię praw. Ich ograniczenie może być wynikiem popełnienia przestępstwa, jednak nawet wówczas następuje jedynie w dosyć wąskim zakresie. W naszym systemie wartości nikt, nawet najgorszy przestępca, nie może być zamieniony w „rzecz”. Tymczasem w realiach starożytnego Rzymu wolność i niewola to stany nie dające się wtłoczyć w ramy naszych czarno-białych wyobrażeń. Cały system społeczny Rzymu opierał się na niuansowaniu zakresu praw poszczególnych grup ludzi, więc Rzymianie przyzwyczajeni byli do tego, że jedni mają ich pełnię, inni tylko część, a jeszcze inni nie mają ich wcale. Pozbawienie niewolników prawnej osobowości ani trochę mieszkańców Rzymu nie szokowało.

Weźmy na przykład typowy układ rzymski rodzinny, w którym ojciec – pater familias – sprawował pełnię władzy nad swoimi dziećmi. Dopóki żył, z powodu przysługującej mu tzw. patria potestas (władzy ojcowskiej) jego synowie, choćby byli dorośli, nie mogli posiadać żadnego majątku ani we własnym imieniu zawierać umów. Właścicielem wszystkiego pozostawał ojciec. To on miał prawo decydować o każdym aspekcie ich życia. Miał też prawo ich karać – formalnie przecież zgodnie z prawem pater familias miał prawo życia i śmierci nad swymi wolnymi (!) domownikami, podobnie jak nad niewolnikami (jakie były konsekwencje skorzystania z niego, to już inna sprawa). Idźmy dalej: wolna kobieta podlegała całemu szeregowi ograniczeń – z jednej strony poddana była władzy swego męża lub męskiego krewnego, z drugiej zaś, ze względu na płeć, nie mogła samodzielnie wykonywać wielu czynności.

W realiach starożytnego Rzymu wolność i niewola to stany nie dające się wtłoczyć w ramy naszych czarno-białych wyobrażeń

Czy więc podległość niewolnika władzy swego pana aż tak bardzo różniła się od sytuacji wielu „wolnych”? Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w niektórych przypadkach niewolnik, któremu właściciel przyznał w zarząd pewien majątek (tzw. peculium), mógł mieć większy zakres faktycznej swobody niż wolny mężczyzna zmuszony znosić kaprysy swego ojca-tyrana. Cóż, jak widać stopa życiowa i status prawny w Rzymie były od siebie tak niezależne, że trudno opisać je współczesnymi kategoriami.

Na wypadek, gdyby ktoś jeszcze nie zauważył, jak cienka granica dzieliła stan niewoli od stanu podległości członków rodziny jej pater familias, przypomnę kolejny szczegół zacierający różnicę między władzą ojcowską a władzą nad niewolnikami. Otóż ojcowie mogli zezwalać swym dzieciom na wyjście spod ich władzy: wykorzystywano w tym celu pewien kruczek prawny wywodzący się z zamierzchłej przeszłości, skutkiem czego wyzwolenie syna spod władzy ojca formalnie dokonywane było przez jego trzykrotną pozorną sprzedaż. Jak niewolnika…

 

NOWĄ POWIEŚĆ MICHAŁA KUBICZA POŚWIĘCONĄ MŁODOŚCI CESARZOWEJ LIWII KUPISZ TERAZ W NASZYM SKLEPIE – TAKŻE W ZESTAWIE "KOCHAM ANTYK"
NOWĄ POWIEŚĆ MICHAŁA KUBICZA POŚWIĘCONĄ MŁODOŚCI CESARZOWEJ LIWII KUPISZ TERAZ W NASZYM SKLEPIE – TAKŻE W ZESTAWIE “KOCHAM ANTYK”

 

Rządzieni twardą ręką. Czy zawsze?

Nie ma co ukrywać, że Rzymianie zasadniczo mieli do niewolników twardą rękę. Czy należy im się dziwić? W pierwszym artykule z tego cyklu wskazałem, jak liczne były masy ludności niewolnej w Rzymie, w Italii i w całym Imperium. Postawmy się zatem na miejscu rzymskiego właściciela otoczonego w domu dziesiątkami sług, od których de facto zależał w takim samym stopniu, jak oni od niego. Choć Rzymianie pewnie nigdy by się do tego nie przyznali, ich stosunek do służby podszyty był nieustającą obawą przed buntem, a pamięć o największej z rebelii, powstaniu Spartakusa, wciąż tkwiła głęboko w rzymskiej pamięci zbiorowej. Ponoć rzucony ongiś w senacie pomysł, by nakazać niewolnikom nosić specjalny, wyróżniający ich ubiór, upadł, gdy ktoś zwrócił uwagę, że to by tylko im uświadomiło, jak są liczni i jak wielką siłę razem przedstawiają.

Przyjrzyjmy się zwłaszcza werystycznym wizerunkom rzymskich patrycjuszy z okresu końca republiki. To nie są mili starsi panowie o łagodnym usposobieniu. Przeciwnie – z ich rysów biją surowość i bezwzględność: cechy niezbędne do utrzymania posłuchu w wielkim domu wypełnionym liczną służbą. W swym traktacie poświęconym starości Cyceron z podziwem wypowiada się na temat jednego z sędziwych arystokratów, który, pomimo swego wieku, w domu wypełnionym sługami, wyzwoleńcami i liczną rodziną był w stanie wszystkim narzucić bezwzględną dyscyplinę. Prawda jest taka, że rzymscy właściciele nie mogliby sobie pozwolić na okazanie wobec własnych niewolników nawet najmniejszej słabości, a surowość i prawo nakładania dowolnych kar (ze śmiercią włącznie) stanowiły główny sposób wymuszania posłuszeństwa.

Jednak czy rzeczywiście rzymscy właściciele aż tak bezwzględnie wykorzystywali prawa, które im przysługiwały względem niewolników? Jak wspomniałem, w każdym domu i u każdego właściciela sytuacja mogła wyglądać inaczej. Podejrzewam, że w większości przypadków do wymuszenia posłuchu wystarczyła sama groźba zesłania do pracy na roli w gospodarstwie wiejskim pana, albo sprzedaży do kopalni lub kamieniołomów. Właściciel nie musiał czynić użytku ze swych praw. Niewolnikom w zupełności wystarczała świadomość, że ich pan je ma.

Co więcej, w społeczności, w której każdy znał wszystkich dokoła, stosunki społeczne były znacznie mniej anonimowe niż dzisiaj, a każdy krok bacznie obserwowany przez czujne oczy sąsiadów, nadużywanie posiadanych uprawnień przez pana domu, czy to względem podległych mu członków rodziny, czy względem niewolników, było piętnowane i spotykało się z potępieniem otoczenia. Wspomnijmy chociażby najbardziej drastyczny przypadek: żyjący w czasach Augusta niejaki Wediusz Pollion, niezwykle bogaty syn pewnego wyzwoleńca (jak na ironię…), stosował wyjątkowo okrutne kary wobec swych sług. Gdy któryś zawinił, wrzucał go do stawu, w którym hodowano drapieżne mureny pożerające nieszczęśnika żywcem. Postępowanie Wediusza zostało odnotowane przez historię nie z tego powodu, że tak zachowywali się wszyscy bogaci Rzymianie, ale właśnie dlatego, że wykraczało poza przyjęte społeczne normy i szokowało nawet współczesnych. Gdy Wediusz zmarł, August kazał zburzyć jego dom i zbudować w tym miejscu budynek publiczny – tzw. Portyk Liwii. W ten sposób potępił ostentacyjne bogactwo i sposób życia Wediusza.

Rzucony ongiś w senacie pomysł, by nakazać niewolnikom nosić wyróżniający ich ubiór, upadł, gdy ktoś zwrócił uwagę, że to by tylko im uświadomiło, jak są liczni i jak wielką siłę razem przedstawiają

Z tego samego powodu Petroniusz, autor powieści Satyrykon, opisuje, jak do drzwi domu obrzydliwie bogatego wyzwoleńca przybito tablicę z napisem ostrzegającym, że każdy niewolnik, który wyjdzie bez zgody pana, otrzyma sto batów. Nie należy tej informacji traktować jako wyznacznika traktowania sług przez Rzymian. Przeciwnie – całe dzieło ma charakter satyryczny i wyśmiewa przywary nowobogackich wyzwoleńców, uwypuklając je i wyolbrzymiając. W tym przypadku ostrze dowcipu Petroniusza skierowane było w stronę nadmiernej surowości właścicieli niewolników i ich złudnego przekonania, że nakazami i zakazami będą w stanie w pełni kontrolować każdy krok swej familii.

Pan nie musiał szanować swego niewolnika; mógł go w majestacie prawa dowolnie poniżać i pewnie wielu właścicieli tak właśnie postępowało. Ale nie znaczy to, że Rzymianie takie zachowania pochwalali. Ten sam Petroniusz umieścił w swym dziele scenę, w której Trymalchion publicznie oddaje mocz do nocnika trzymanego przez sługę, po czym w symbolicznym geście skrapia dłonie ledwie paroma kroplami wody (co wszak trudno uznać za umycie rąk…), a potem wyciera je o czuprynę niewolnika stojącego obok. Skoro Petroniusz o tym wspomina, zapewne takie zachowania sporadycznie miały miejsce, ale z drugiej strony pocieszające jest, że autor je wyśmiewa – można mieć nadzieję, że spotykały one się ze społeczną dezaprobatą.

Prawne i literackie przykłady pokazują, że wspomniane wyżej surowe traktowanie niewolników nie było powszechne. W jednym z listów Seneki do Lucyliusza odnajdujemy pochwałę ludzkiego, wręcz przyjacielskiego traktowania sług: Bardzo to przystoi twej roztropności i twemu wykształceniu. „Są to niewolnicy”. Owszem, lecz i ludzie. „Są to niewolnicy”. Owszem, lecz i współtowarzysze. „Są to niewolnicy”. Owszem, lecz i pokorni przyjaciele. „Są to niewolnicy”. Owszem, lecz i współtowarzysze niewoli, jeśli zważysz, że los ma tę samą moc nad niewolnikami i nad panami. Toteż śmieję się z tych, którzy za poniżenie mają obiadowanie razem ze swym niewolnikiem. Bo dlaczegóż mamy tak sądzić? Chyba tylko dlatego, że najbardziej tyrański zwyczaj otoczył biesiadującego pana całym tłumem stojących niewolników. W innym miejscu Seneka zauważa: (…) zważ, że ten, którego zwiesz niewolnikiem, wziął początek z takiegoż jak ty nasienia, że korzysta z tego samego powietrza, że tak samo oddycha, że tak samo żyje, że tak samo umiera? Równie dobrze ty możesz go zobaczyć wolnym, jak on cię niewolnikiem. (Seneka, Listy moralne do Lucyliusza w przekładzie Wiktora Kornatowskiego, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2010, s. 140).

Oczywiście z wywodu Seneki nie należy wyciągać wniosku, że on sam potępiał system niewolniczy. Przeciwnie, jako człowiek, który w czasie panowania cesarza Nerona zbił majątek i stał się jednym z najbogatszych ludzi Imperium, posiadał zapewne tysiące niewolników, z których wielu – zwłaszcza tych, którzy nie mieli z nim bezpośredniego kontaktu – było bezwzględnie wykorzystywanych i eksploatowanych. Nie należy też sądzić, że postawa Seneki była powszechna; reprezentował on co najwyższej głos elity i to pewnie tylko jej dosyć niewielkiej części. Niemniej właśnie takie głosy jak ten pozwalają odbudować naszą wiarę w ludzkie odruchy rzymskich właścicieli niewolniczych mas.

Nie należy rozciągać podejścia Seneki na wszystkich Rzymian, ale z drugiej strony błędem byłoby też sądzić, że rzymskie społeczeństwo było en masse pozbawione jakiegokolwiek współczucia dla doli niewolników. Pouczająca w tej materii jest reakcja plebsu na bezwzględne konsekwencje zbrodni popełnionej w afekcie przez pewnego niewolnika, który doprowadzony przez swego właściciela Pedaniusza Sekunda na do granic rozpaczy, zamordował go. Karę śmierci zgodnie z prawem wymierzono wszystkim niewolnikom zamordowanego. Decyzję o zabiciu niewinnych ludzi (kobiet i mężczyzn, starców i dzieci) rzymska opinia publiczna przyjęła z gwałtownym oburzeniem, a protesty słychać było z każdej strony – wśród plebsu, jak i w kręgach senatorskich. Może więc Rzymianie nie stosowali w praktyce rad Seneki, ale rzeź niewolników uznali za przejaw ustawowego barbarzyństwa (na marginesie: wyrok niestety wykonano, ze strachu przed skutkami poluzowania posłuchu wśród niewolników).

 

Rzecz czy osoba?

Czy możemy wierzyć, że ludzie wolni naprawdę postrzegali niewolników tak jak stanowiło prawo – niczym rzeczy pozbawione ludzkich przymiotów?

W samych przepisach tworzonych przez Rzymian zawarte są wskazówki, że rzeczywistość była zgoła odmienna. Przepisy regulujące status prawny dziecka zrodzonego przez kobietę wolną, ale poczętego przez niewolnika, uświadamiają, że nie tylko seksualne relacje, ale i związki uczuciowe nie znały prawnych i klasowych barier. Pokazuje to, że rzymskie społeczeństwo było świadome całkowitej sztuczności stanu niewoli, którego istnienie uznawano równocześnie jako oczywistą konieczność. Sztuczność podziałów klasowych potwierdzają także słowa Horacego, wielkiego poety czasów Augustowskich, który w jednej ze swych pieśni wprost pochwala miłość do niewolnicy, porównując ją do zauroczenia Achillesa wziętą do niewoli Bryzeidą:

Nie wstydź się tego, że cię opętała
Miłość do sługi, boć i bohatera
Achilla także czarowała
Bryzeidy cera.

(Do Ksantjasza, Horacy, w przekładzie Kazimierza Morawskiego)

Jak widać, miłość Sienkiewiczowskiego Petroniusza do Eunice nie jest całkiem wyrwana z rzymskich realiów historycznych.

Żyjący nieco później poeta Marcjalis w jednym ze swych epigramów naśmiewa się z kobiety, która zdradza własnego męża z niewolnikami. Kolejne jej dzieci o rysach zarządcy domowego, kucharza czy muzykanta mają na twarzach wymalowany dowód cudzołóstwa kobiety matki. Czy byłoby to możliwe, gdyby niewolnik był tylko rzeczą?

Bogacz Wediusz Pollion wrzucał nieposłusznych niewolników do stawu, w którym hodowano drapieżne mureny pożerające nieszczęśników żywcem

W literaturze rzymskiej pojawia się niekiedy motyw bardzo ciepłych uczuć między panami i ich niewolnikami. W jednym z listów Marek Tuliusz Cyceron zwierza się swemu przyjacielowi Pomponiuszowi Attykowi: Nie mam już o czym ci pisać, zresztą piszę ten list całkiem, dalibóg, wytrącony z równowagi. Odszedł z tego świata mój lektor Sozyteusz, przemiły chłopiec, a jego śmierć przejęła mnie bardziej, niż śmierć niewolnika powinna (Cyceron, Listy do Attyka, tom I, księgi 1-2, przeł. Katarzyna Różycka-Tomaszuk, ISKŚiO UWr, Wrocław 2016, s. 81). Nie ma powodów, by sądzić, że w tym prywatnym liście nie pisał szczerze. Wielki polityk, któremu zmarły sługa towarzyszył podczas codziennej lektury, wydaje się autentycznie poruszony tym, co go spotkało.

Trudno się dziwić tym dowodom ludzkiego oblicza relacji między panami i sługami. Do wiernych, sprawdzonych niewolników właściciele się przywiązywali: słudzy cieszyli się z narodzenia każdego potomka właściciela, asystowali latorośli w niemal każdym dniu jej życia aż do osiągnięcia dorosłości. Choć podległość i obowiązek służenia były z pewnością nieustannie podkreślane, a do nadmiernego spoufalenia nikt by nigdy nie dopuścił, nie sposób zaakceptować myśli, że przez wiele lat dorastania w domu pełnym niewolników, między dziećmi właściciela i jego niewolnikami nie dochodziło do nawiązania żadnej więzi. Więzi, która przecież nie gasła, gdy własność inwentarza domowego przechodziła na kolejne pokolenie. Jaki charakter taka więź mogła mieć? Cóż, znów zapewne wszystko zależało od domu: pewnie niekiedy bywało tak, że uczucia pana do niewolnika przypominały nasze przywiązanie do psa lub kota, a kiedy indziej relacja przypominała bardziej tę łączącą filmowego Bruce’a Wayne’a (Batmana) i służącego mu Alfreda.

 

Dobrowolne niewolnictwo

Kolejny paradoksem systemu niewolniczego w Rzymie jest to, że znajdowały się w Rzymie osoby, które nieprzymuszone przez okoliczności i całkowicie dobrowolnie wyzbywały się swej wolności i stawały się cudzymi niewolnikami. Dlaczego? Mechanizm ten dzisiaj trudno nam zrozumieć, ale stanowi on element rzymskich realiów. Paradoksalnie powodem oddania się w niewolę była ogromna władza, jaką właściciel sprawował nad niewolnikiem. Niekiedy bowiem wolny człowiek, który chciał pracować dla kogoś innego na odpowiedzialnym i wymagającym zaufania stanowisku, oferował swą wolność jako swoistą rękojmię lojalności i rzetelnej pracy. Jego „pracodawca”, mając nad nim prawo życia i śmierci, zyskiwał człowieka, któremu mógł całkowicie powierzyć swe tajemnice i zadania wymagające nawet największego zaufania.

Powyższymi wywodami nie zamierzam wykazywać, że system niewolniczy w Rzymie był zjawiskiem dobrym albo że wszyscy niewolnicy byli traktowani łagodnie. Jestem przekonany, że zdecydowana większość niewolników nie miała możliwości służyć w domu swego pana, tylko ciężko pracowała: na budowach, w warsztatach, w cegielniach, w foluszach, w kopalniach, w kamieniołomach, na polach itd. Chciałem jednak pokazać, że czym innym są twarde przepisy gwarantujące absolutną władzą pana nad sługą, sprowadzające tego ostatniego do rangi „rzeczy mówiącej”, a czym innym realia, w których niewolnicy się obracali. Rzeczywistość była bardzo złożona, a życie niektórych niewolników było bardziej komfortowe niż wielu wolnych, lecz klepiących biedę.