podróże styl życia

Moje śródziemnomorskie ucieczki

Redakcja

Czego najbardziej brakuje nam na Północy i do czego najchętniej wracamy na Południe? O swoich śródziemnomorskich ucieczkach opowiadają ci współpracownicy "Lente", których, mimo wakacji, udało się uchwycić pod mailem.

Wielki rzymski liryk Horacy uważał, że zmiana otoczenia przypomina zmianę dekoracji: niebo nad nami zyskuje być może inną barwę, ale w środku pozostajemy tacy sami. Na nic więc zdadzą się wyprawy do odległych zakątków świata – nie uleczą bólu duszy, smutku czy uczucia pustki. A jednak, wbrew antycznemu poecie, my, ludzie Północy, wyjątkowo chętnie salwujemy się ucieczką nad Morze Śródziemne. Dlaczego i dokąd dokładnie?

 

Julia Wollner: nieustające poszukiwanie światła

Julia Wollner
 

Mam czasami wrażenie, że nie robię w życiu nic innego, jak tylko uciekam od ciemności. Szukam światła. Tego przez małe “ś” – słonecznego, naturalnego, jakże innego od światłopodobnego wytworu wszelkich jarzeniówek, i tego przez “ś” wielkie. W tym drugim mieści się niezliczona mnogość znaczeń: od prawdy po spokój, od prostoty po inspirację, od mądrości po radość i beztroskę. Odnajduję je właśnie na Południu, choć daleka jestem przecież od pojmowania tej części świata jako idealnej. Wręcz odwrotnie: spotkało mnie tam także wiele złego, sporo rzeczy mnie męczy i denerwuje, drugie tyle oburza.
Mimo wszystko jednak – to tam uciekam, by nasycić się światłem, a może też odnaleźć to, które jest we mnie. Wiele lat temu mój mąż, obserwując mnie podczas wspólnej podróży przez Izrael, kiedy za pomocą ołówka układałam włosy z niedbały kok, stojąc boso na parkingu przy autostradzie, zapytał, dlaczego to właśnie nad Morzem Śródziemnym najczęściej jestem dokładnie taka, jaką kocha mnie najbardziej: spontaniczna, naturalna, pewna siebie. Do dziś nie wiem, do dziś nie znalazłam na to pytanie odpowiedzi – i chyba nawet już nie szukam, uważając, że Południe jest po prostu nieodłączną częścią mnie, która raz na jakiś czas doprasza się uwagi.
Dokąd uciekam? Moje życie ułożyło się tak, że rytm każdego roku wyznaczają cykliczne podróże na Południe. Początek roku zawsze witam z rodziną męża w Izraelu; luty spędzam w Andaluzji u moich rodziców. Wiosna to czas powrotów do ukochanych Włoch, szczególnie do Rzymu. Wakacje spędzam zwykle na odkrywaniu nowych zakątków, aby później raz jeszcze odwiedzić gorące hiszpańskie kąty. Od jakiegoś czasu mamy też z mężem nową tradycję: jesienne wypady do Grecji. Może w tym roku ucieknę od tego schematu i udam się gdzieś zupełnie indziej? Coraz częściej chodzi mi po głowie Malta

Michał Głombiowski: powroty do domu

 

Świat śródziemnomorski traktuję – do pewnego stopnia – jako jedność; obszar mający wspólne cechy, bez granic państwowych. Niezależnie od tego, czy będzie to Hiszpania, Włochy, Grecja, czy Maroko, do każdego z tych miejsc czuję silną przynależność. Będąc w nich, mam po prostu wrażenie, że jestem we właściwym miejscu. Być może to kwestia tego, że kulturowo wywodzimy się właśnie z tego regionu. To tu zaczęła się nasza cywilizacja. A być może to po prostu szczególny zapach rozgrzanej słońcem ziemi, rosnących tylko tutaj roślin, bliskość morza. Niewątpliwie, pośród wszystkich miejsc, w których byłem, to właśnie region Morza Śródziemnego jest miejscem, które jest mi najbliższe. Mógłbym zapewne powiedzieć, że kierując się na Południe, uciekam od niepewnej polskiej pogody, szarości, wizualnego chaosu na naszych ulicach. I choć to prawda, przede wszystkim jednak pozbywam się w ten sposób poczucia wyobcowania, braku przynależności, zagubienia. Paradoksalnie więc, to właśnie wyruszając w drogę – ku Morzu Śródziemnemu – wracam w jakimś sensie do domu.

 

Kamila Kowalska: ucieczki z buta

Kamila Kowalska
 

Moja ucieczka nad Morze Śródziemne trwa już ponad piętnaście lat. Z ukochanego, eklektycznego Wrocławia wyjeżdżałam do Rzymu początkowo tylko na trochę. Jednak siła przyciągania Wiecznego Miasta okazała się mocniejsza niż przypuszczałam. Ucieczka przemieniła się w nową rzeczywistość, którą nadal odkrywam. Pomimo tylu lat pobytu w stolicy Włoch, to miejsce każdego dnia potrafi mnie jeszcze zaskoczyć. Kultura śródziemnomorska i jej włoska część to ciągła mozaika doznań, wszelkiego typu. Tutejsza codzienność cały czas mnie intryguje. Każdego dnia zasypiam z myślą, że powtarzalność w Rzymie nie istnieje. Oczywiście, kochając podróże, kiedy tylko nadarza się okazja, uciekam w najróżniejsze zakątki Włoch, by smakować kolejnych różnic „śródziemnomorskości”. Jestem miłośniczką wysp; najchętniej powracam na Archipelag Toskański, Wyspy Poncjańskie, Wyspy Eolskie i – bliższą Tunezji niż Włochom – sycylijską Pantellerię, zwaną też wyspą wiatru. Otoczona zewsząd morzem, na którymkolwiek z wymienionych skrawków ziemi, chłonę „śródziemnomorskość” w najpięknejszym dla mnie wydaniu: dziką, wszechogarniającą, nieokiełznaną.


Gosia Villatoro: Ucieczki od ucieczki

 

Nie jest decyzją łatwą wykorzenienie całej siedmioosobowej rodziny i rozpoczęcie życia na nowo w zupełnie innym kraju… My jednak taką właśnie podjęliśmy. Powodów przemawiających za wyjazdem było wiele, jednak tym zasadniczym było odczuwane przez nas już od jakiegoś czasu głębokie pragnienie zmiany jakości życia naszej rodziny. Barcelonę pokochaliśmy wiele lat temu, jeszcze podczas naszej podróży poślubnej, a potem z każdym pobytem tu miłość ta wzrastała. Pokochaliśmy słońce nad naszymi głowami, obecne przez cały rok; brak pośpiechu i presji, radosną atmosferę, życzliwość mieszkańców, rozbrzmiewającą wokół muzykę i śmiech, otaczającą nas różnorodność, która jest czymś naturalnym, a nie budzącym niepokój… Oczywiście, w miarę upływu czasu odkryliśmy, że – tak jak i każde inne miasto – Barcelona ma też swoje minusy. Kiedy więc czasem czujemy się zmęczeni gwarem, życiem towarzyskim i kolejnymi festes, pakujemy w plecak koc, wodę i drobne przekąski i wsiadamy w pociąg podmiejski, który w 20-40 minut zawozi nas na jakieś przyjemne odludzie: na mało uczęszczaną piaszczystą plażę w Badalonie czy w Sant Pere de Ribes, w leśną głuszę Collseroli czy Garraf, albo po prostu do któregoś z malowniczych pobles, jak Olesa de Bonesvalls czy Torrelles de Llobregat… A kiedy wracamy z tych małych wycieczek-ucieczek, nasi sąsiedzi już na nas czekają, bo przecież tu, na naszym osiedlu, jesteśmy wszyscy wspólnotą. Mieszkańcom bardzo zależy na tym, by każdy jej członek wiedział, że jest tu potrzebny, chciany, ważny, i nawet krótka nieobecność jest odczuwalna, a powrót z niej wyczekiwany.

Karolina Wiercigroch: Z Londynu na Cyklady

 

Nie będę oryginalna, jeśli powiem, że uciekam przede wszystkim od pośpiechu. Mieszkam w Anglii, gdzie ma on jeszcze inne oblicze; w mieście, w którym ludzie dostają ataku wściekłości na widok osób blokujących lewą stronę ruchomych schodów (przeznaczoną do wbuegania lub ewentualnie wchodzenia) i wpadają w panikę, jeśli drzwi metra nie otworzą się w sekundę po wjeździe na stację. Londyn ma wiele zalet, ale na pewno nie jest  lente… Dokąd uciekam? Jako italianistyka najchętniej do Włoch. Jako żeglarka – wszędzie tam, gdzie są małe wysepki i ukryte zatoczki z rodzinnymi knajpkami. W tym roku będę żeglować i jeść na greckich Cykladach.