Na straży tego, co najbardziej cenne. Rozmowa z Cristiną Caboni
Julia WollnerW czerwcu w Polsce ukazała się jej powieść Strażniczka miodu i pszczół; w październiku we Włoszech opublikowana zostanie kolejna książka. Cristina Caboni opowiada nam o swojej wyspie, o pracy pisarki, a także o walce o lepszy świat, który zginie bez pszczół i i ofiarowanej nam przez nie złocistej słodyczy.
W Pani ostatniej książce wiele jest o ziemi, z której Pani pochodzi i którą wybrała Pani na swój dom także jako dojrzała osoba.
Rzeczywiście, bo to dzięki temu, że urodziłam się na Sardynii i przeżyłam wiele z tego, co przeszła moja bohaterka Angelica Senes, mogłam tę książkę napisać. Kobieta, która śpiewała pszczołom, opisywana w książce, to postać z mojej rodziny – była moją cioteczną babką. Nie mogłabym spisać tej historii, gdybym urodziła się gdzie indziej, gdybym żyła w innym miejscu. Morze, wiatr, śpiewanie pszczołom i idea czuwania nad nimi to najważniejsze elementy mojej powieści – potrafiłam o nich opowiedzieć, bo stanowią część mnie.
Robi to Pani w sposób serdeczny i ciepły, pełen miłości. Trochę mnie to zaskoczyło, bo Sardynię maluje się zwykle jako wyspę surową, niegościną, zaś jej mieszkańcy uchodzą za nieufnych, niedostępnych, zamkniętych w sobie.
Każdy twórca opisuje swój świat i to, jak go odbiera. Moja Sardynia, rzeczywiście, jest wyspą zamieszkaną przez ludzi nowoczesnych, którzy jednak pamięcią sięgają głęboko wstecz. Fundamentem jest dla nich tradycja, ale także przychylność młodemu pokoleniu. Ono zresztą samo chce żyć nowocześnie, stojąc zarazem na straży tego, co ma najpiękniejszego i najbardziej cennego.
W naszej ostatniej publikacji rozprawiamy o metamorfozach. Widzę je także tutaj, a na myśl przychodzi mi słynny cytat z Lamparta – choć odnosi się do innej włoskiej wyspy, Sycylii, to i tutaj pasuje doskonale. Wszystko musi się zmienić, żeby wszystko pozostało takie, jak dawniej. Zmiany to zresztą także coś, co przechodzą bohaterowie wszystkich Pani książek – myślę więc, że jest to motyw bliski Pani sercu.
Zmiana jest składową możliwości. Możliwości, które oferuje nam życie. Uważam, że obowiązkiem człowieka jest uczynić wszystko, by jego egzystencja była szczęśliwa. Jeśli coś nam przeszkadza, musimy to zmienić.
Większość z nas zmian się boi – pisałam o tym we wstępie do Metamorfoz. Wolimy tkwić w szponach rutyny, bo jest oswojona. Nielubiana, ale dobrze znana. Pani podjęła wyzwanie i zmieniła swoje życie o 180 stopni.
Tak, zrobiłam to. Zanim zaczęłam pisać, wykonywałam zawód, którego nie lubiłam; wraz z mężem stwierdziłam jednak w pewnym momencie, że zależy mi na życiu bliższym marzeniom. Zdecydowaliśmy się na rozpoczęcie hodowli pszczół. To było piękne doświadczenie, z którego narodziły się kolejne. Odzyskane szczęście i radość życia pozwoliły mi inaczej spojrzeć na wszystko wokół. Pisanie książek było wynikiem tej zmiany.
Jednak nie zaczęła Pani od pszczół, czyli tego, co okazało się w Pani życiu najważniejsze. Pani pierwsza, moja zresztą ulubiona, książka, poświęcona była zapachom i sztuce perfumiarskiej.
Pisanie o czymś, co jest tak bardzo częścią ciebie, co płynie w twoich żyłach, nie jest łatwe. Sardynię trudno jest przedstawić taką, jaką jest naprawdę, bez popadania w schematy, które zresztą ukazują ją zwykle w negatywnym świetle. Zanim więc mogłam zacząć swoją opowieść, musiałam zdobyć odpowiednie narzędzia potrzebne do opisania tej rzeczywiście ubogiej, surowej, smaganej wiatrem ziemi, która jest jednocześnie niezwykle hojna. Opisanie historii Angeliki wymagało ode mnie wiele pracy, a właściwy głos odnalazłam dopiero po wielu próbach.
Wspomina Pani o trudzie, a założę się, że wielu Pani czytelników wyobraża sobie Pani pracę jako nieustające wakacje na pięknej, słonecznej wyspie. Zapewne mało kto zdaje sobie sprawę, że praca pisarki może być bardzo wyczerpująca, czasem pewnie nawet nudna.
Myślę, że najlepszym określeniem jest “wymagająca”. Ja żyję w alternatywnej rzeczywistości. Jestem świadkiem scen, słucham głosów moich bohaterów i zastanawiam się, jak przekazać ich słowa czytelnikom. Nie zaprzeczam jednak, że rzeczywiście mieszkam w pięknym domu na wsi, w otoczeniu zieleni i gajów cytrusowych. Wiosną, kiedy zakwitają, wszystko robi się zielono-białe, a zapach kwiatów pomarańczy unosi się wszędzie. Poprawia humor i zmienia percepcję rzeczywistości.
Kwiaty, zapachy, natura – to esencja Pani książek. Czytałam także trzecią, nieprzełożoną dotąd na język polski: Il giardino dei fiori segreti. Ciekawa jestem, która najbliższa jest Pani sercu.
Każda z nich stanowi częścią mnie w jakiś inny sposób. Szlak perfum jest jak pierwsze dziecko – przedsięwzięcie, w które wchodzimy całą sobą. Strażniczka miodu stanowi natomiast wyraz mojej troski o środowisko naturalne. Il giardino dei fiori segreti to historia wybaczenia i dojrzewania. W tej chwili w Niemczech, Albanii, Holandii i Grecji wychodzi moja kolejna książka, La rilegatrice di storie perdute. W jej wypadku czułam się najbardziej zaangażowana jaka kobieta. Szykuję też nową historię, w której główną bohaterką znowu będzie Sardynia. Trudno mi więc odpowiedzieć na to pytanie.
Wszystkie Pani powieści przepełnione są nostalgią za dawnym stylem życia, za codziennością powolną jak przed laty, za kontaktem z przyrodą. Czy jest to coś, za czym Pani tęskni, czy też wręcz odwrotnie – coś, co jest Pani udziałem i co z radością Pani opisuje?
Dla człowieka istnieje tylko to, co bierze pod uwagę, na czym się skupia. Reszta nam umyka, nie ma znaczenia. Pisząc o czymś, co mnie pasjonuje, o naszych dawnych tradycjach, o przyrodzie, o pszczołach, sugeruję, jak możemy zmienić swoje życie, jeśli zaangażujemy zmysły. Powrót do własnego człowieczeństwa może nam zrobić tylko dobrze… Dlatego staram się zwrócić uwagę czytelników na te proste sprawy, codzienne czynności.
Pani książki są rzeczywiście niezwykle zmysłowe – mam tu na myśli pierwsze znaczenie tego przymiotnika, czyli “odnoszące się do zmysłów”. Mnóstwo tu zapachów, smaków, dźwięków i pięknych obrazów. Zastanawiam się, jaki ma Pani stosunek do wszystkiego tego, co cyfrowe. To przecież w tej przestrzeni głównie dzisiaj żyjemy, a bardzo jej daleko do świata Pani bohaterek.
Uważam, że nie daje ona satysfakcji takiej, jak świadomość, że możemy stworzyć coś własnymi rękoma. Nic zresztą takiej satysfakcji nie daje. Czy będzie to wykonanie utworu na instrumencie muzycznym, czy upieczenie ciasta, namalowanie obrazu czy pielęgnowanie rośliny, a może staranna kaligrafia czy uszycie sukni – to są radości nieporównywalne z niczym innym. Świat cyfrowy jest abstrakcją. Między światem, który ciągle pędzi, a naszą własną egzystencją, w której jesteśmy samowystarczalni, musi istnieć równowaga. Nie możemy tych dwóch sfer oddzielić, ale możemy przywiązywać do każdej z nich odpowiednią wagę.
Może łatwo jest tak powiedzieć, gdy mieszka się wśród pomarańczowych drzewek, na śródziemnomorskiej wyspie? Wiele Pani czytelniczek pochodzi z dużych miast – od Mediolanu i Rzymu po Kraków i Warszawę. Jak, wśród tłumu, smogów i ciągłego pośpiechu odtworzyć piękne życie opisywane w Pani książkach? Jakie rady ma Pani dla mieszkanek wielkich aglomeracji?
To są proste rzeczy, których zwykle nikt nie bierze pod uwagę – właśnie dlatego, że są tak proste, tak banalne. Bez względu na to, gdzie mieszkamy, mamy obowiązek znaleźć odrobinę czasu i przestrzeni dla siebie. Balkon, maleńki taras, niewielki ogródek. Kilka metrów. Urządźmy to miejsce tak, jak lubimy, zgodnie z własnym widzimisię. W tym jednym punkcie postawmy się w centrum swojej własnej uwagi. Znalezienie kilku minut dziennie dla siebie, aby zająć się tym, co sprawia nam największą przyjemność, naprawdę uszczęśliwia.
Cenię Pani książki za to, że, mówiąc właśnie o tak prostych rzeczach, uczą i inspirują. Nie są banalnymi opowiastkami o miłości, choć przecież zalicza się je do tak zwanej literatury kobiecej. Termin ten ma często negatywny wydźwięk.
Tak było od zawsze – opowieści o uczuciach zawsze spotykały się z uprzedzeniami. Człowiek uczuć się boi, bo za ich sprawą staje się bezbronny. Wyśmiewanie emocji jest więc sposobem ich zdominowania, zapanowania nad nimi. Przez wieki to jednak właśnie ludowe opowieści, te najprostsze, miały najwięcej odbiorców – bo najłatwiej było identyfikować się z ich bohaterami. To kwestia instynktu. My sami jesteśmy instynktem. Miłość jest jedną z naszych najważniejszych, najbardziej podstawowych potrzeb. Gdybyśmy nauczyli się kochać, wiele problemów dzisiejszych społeczeństw dałoby się rozwiązać. Dlatego nie wstydźmy się historii miłosnych. Miłość to to, co popycha nas do wielkich czynów, pozwala przekraczać własne granice. Miłość sprawia, że jesteśmy lepsi i szczęśliwsi.
Pani, na swój sposób, poprzez swoje książki, walczy o ten lepszy świat. Domyślam się, że bardzo ważna jest dla Pani ekologia – miłość do przyrody jest bardzo odczuwalna w Pani powieściach.
Smuci mnie, że nie szanujemy tego, co zostało nam dane; doceniamy dopiero to, co tracimy. Pszczoły giną, a doprowadziły do tego działania uważane przez niektórych ludzi za konieczne. Wszyscy o tym wiedzą, wszyscy o tym mówią, ale tak napradę nikt nie robi nic, by temu zapobiec. Pamiętajmy – bez pszczół nie ma pożywienia. Tam, gdzie nie ma pożywienia, nie ma życia, to bardzo proste. Jeśli tylko każdy z nas wykonałby drobny gest, razem moglibyśmy uczynić świat lepszym.
Nasi czytelnicy, jak mniemam, są bardzo zaangażowani w działania mające na celu ochronę przyrody, ale na wszelki wypadek odeślijmy ich do strony Greenpeace, gdzie można dowiedzieć się, jak pomóc pszczołom.
Na zakończenie naszej rozmowy, w ramach pozytywnego akcentu, chciałabym jeszcze poprosić Panią o wskazanie, w jakie rejony Sardynii powinien udać się podróżnik spragniony atmosfery poznanej dzięki Pani książkom. Nie opisuje w niej Pani konkretnych, rzeczywistych miejscowości, wierzę jednak, że jest to tylko kwestia nazw.
Południe Sardynii pełne jest miejsc podobnych do Abbadulche. Jeśli odwiedzicie wiosną wyspę św. Piotra i tamtejsze miasteczko Carloforte, poznacie zapachy, które opisuję w książce. Jeśli będziecie szukać wiekowych drzew oliwnych i kobiety, która śpiewa pszczołom, to także będzie właściwy kierunek… A jeśli przyjdzie Wam ochota na spróbowanie dobrego miodu, udajcie się do San Sperate, w prowincji Cagliari, i spytajcie o tych od miodu właśnie – o Cabonich.