Niewolnicy Rzymu, Rzym niewolników. Nieprzebrane masy ludzkiego towaru
Michał KubiczZnaczna część populacji Rzymu nie tylko nie miała żadnego majątku, ale wręcz sama stanowiła majątek dla innych.
Gdy myślimy o starożytnym Rzymie, przed oczami pojawiają cię nam obrazy cesarskich forów, świątyń, łaźni i portyków. Wyobrażamy sobie domy pokryte barwnymi freskami i wzorzyste mozaiki na posadzkach. Ale realia antycznego Rzymu były znacznie mniej kolorowe. Bogactwo budowli publicznych i prywatnych domów elit cesarstwa kontrastowało z ubóstwem przeciętnego Rzymianina. W rzeczywistości mieszkaniec imperium mógł uważać się za wybrańca, jeżeli cieszył się wolnością, bowiem znaczna część populacji Rzymu nie tylko nie miała żadnego majątku, ale wręcz sama stanowiła majątek innych.
Z naszej perspektywy niewolnictwo jest jedną z najciemniejszych stron rzymskiej cywilizacji, nie do pogodzenia z podstawowymi prawami człowieka. Z drugiej strony nie można jednak pomijać kontekstu, w jakim rzymski system niewolniczy powstał i się rozwijał. W tamtych czasach niewolnictwo stanowiło zjawisko powszechne nie tylko w Rzymie, ale też w innych kulturach. Rzymianie nie byli pod tym względem ani lepsi, ani gorsi od innych społeczeństw. Dlatego negatywnie oceniając rzymski system niewolniczy, należy wziąć pod uwagę zupełnie odmienny od naszego stan rozwoju społecznego, inną mentalność ludzi itd.
To, czym Rzym wyróżniał się na tle innych państw, była niespotykana skala niewolnictwa. Masowość występowania niewolników stanowiła naturalną pochodną ekspansjonistycznej polityki Rzymu i prowadzonych wojen. W całym starożytnym świecie konflikty wojenne były podstawowym czynnikiem powodującym utratę wolności – niekiedy przez całe społeczności. Prowadzone nierzadko równocześnie na wielu frontach wojny i niebywały rozrost imperium na przełomie III i II wieku p.n.e. spowodowały wręcz zalanie państwa rzymskiego niewolniczymi masami, skutkując nie tylko spadkiem cen „ludzkiego towaru”, ale i głębokimi przeobrażeniami społecznymi i ekonomicznymi: niewolnicy pojawili się masowo zarówno w miastach, jak i na wsiach jako służba domowa i siła robocza.
Według niektórych szacunków w okresie cesarstwa nawet 80% mieszkańców Rzymu mogło mieć pochodzenie niewolnicze
Oczywiście nie dysponujemy precyzyjnymi statystykami; możemy jedynie szacować, ilu niewolników było w całym Rzymie, w Italii i w całym imperium. Dane, jakie dzisiaj można na ten temat znaleźć, są bardzo rozbieżne. W opracowaniach historycznych wskazuje się, że np. w pierwszej połowie I wieku p.n.e., a więc jeszcze zanim imperium osiągnęło swój szczyt rozwoju, w samej Italii około 20% ludzi (czyli być może nawet 2 miliony osób) miało status prawny niewolnika. Później odsetek ten był jeszcze wyższy – nawet dwukrotnie. Tylko na Sycylii w II wieku p.n.e. niewolników wiejskich naliczylibyśmy około 200 tysięcy. Wedle relacji Plutarcha, w wyniku kampanii wojennej w Galii Juliusz Cezar pozyskał dla Rzymu około 1 miliona niewolników. Grecki geograf, podróżnik i historyk Strabon żyjący w czasach Augusta pisze, że przez wielki targ niewolników na wyspie Delos przewijało się dziennie nawet 10 tysięcy niewolników. Nietrudno zgadnąć, że większość z nich kupowali Rzymianie. W jednym z opracowań znajdujemy informację, że w okresie cesarstwa nawet 80% mieszkańców Rzymu mogło mieć pochodzenie niewolnicze.
Wojny zdobywcze i wartki strumień napływających do Rzymu niewolników spowodowały, że koszty ich nabycia nie były wysokie. Ceny musiały być zmienne i zależeć od wielu czynników: zapewne spadały w okresach nasilonych walk i większej podaży, a gdy sytuacja na granicach się uspokajała – rosły. Kiedy w okresie prześladowań w czasach proskrypcji po śmierci Juliusza Cezara na sprzedaż wystawiano skonfiskowane majątki proskrybowanych, w tym ich niewolników, nadpodaż ludzi oferowanych na sprzedaż także musiała odbić się na ich cenach. Decydowały też cechy indywidualne: inaczej wyceniano niewolnika o rzadkich umiejętnościach (nauczyciela, lekarza, kucharza itd.), inaczej takiego, który mógł wykazać się siłą; jeszcze inaczej – młodej kobiety o niepospolitej urodzie. Wszelkie próby przeliczenia cen niewolników na dzisiejsze warunki muszą być dokonywane z ogromną ostrożnością i są niestety obarczone wielkim ryzykiem błędu, także z powodu wspomnianej wcześniej dużej rozpiętości cen i ich wahań. Można jednak założyć, że cena ludzkiego towaru byłaby porównywalna z dzisiejszym używanym autem niższej klasy lub drogim telewizorem.
Posiadanie dużej liczby wysoce wyspecjalizowanych (w domyśle: drogich) niewolników stanowiło wyznacznik prestiżu. Najbogatsze rodziny Rzymu mogły sobie pozwolić na posiadanie setek sług. W Quo vadis Sienkiewiczowski Petroniusz mówi skromnie: Cała moja familia w Rzymie nie przenosi czterystu głów i sądzę, że do osobistej posługi chyba tylko dorobkiewicze potrzebują więcej. Sienkiewicz wcale nie przesadzał, o czym świadczy fakt, że właśnie taka liczba niewolników została wspomniana przez starożytnych kronikarzy przy okazji opisywania okoliczności śmierci żyjącego w czasach Nerona niejakiego Lucjusza Pedaniusza Sekundusa, który wszak nie uchodził wcale za największego krezusa Rzymu. A przecież te cztery setki ludzi to jedynie niewolnicy służący swemu panu w samym Rzymie. Ilu mogło należeć do niego w niezliczonych willach i gospodarstwach rolnych na prowincjach? Zapewne rzeczywista liczba niewolników pozostających własnością rzymskich nobilów wielokrotnie przekraczała tę, z których korzystali oni w Rzymie.
Cena ludzkiego towaru w Rzymie była porównywalna z dzisiejszym używanym autem niższej klasy lub drogim telewizorem
Dzisiaj tak liczni niewolnicy służący jednemu panu do zaspokajania jego osobistych potrzeb mogą budzić w nas niedowierzanie. Na co komu aż tak liczna służba? Takie pytanie uzasadnione jest tylko tym, że my, ludzie współcześni, przyzwyczailiśmy się do obecności urządzeń technicznych ułatwiających nam życie i na ogół już nie pamiętamy, że zanim się one upowszechniły, różnego rodzaju uciążliwych i czasochłonnych obowiązków domowych wykonywanych przez niewolników było znacznie więcej. Zmienił się również system wartości, przez co niektórych potrzeb Rzymian po prostu nie rozumiemy. Oznaką zamożności jest dziś na przykład możliwość jadania poza domem, w restauracjach. Tymczasem w Rzymie oznaką bogactwa było właśnie to, że dom posiadał własną, odpowiednio wyposażoną kuchnię i, w przeciwieństwie do biedoty stołującej się w barach szybkiej obsługi, dobrze sytuowany właściciel jadał posiłki u siebie. Generalnie więc można sformułować tezę, że im dany dom był bardziej samowystarczalny, w im mniejszym zakresie właściciel musiał korzystać z ludzi „z zewnątrz”, tym większy szacunek budził.
Czy dziwi zatem, że najbogatsi Rzymianie używali pracy niewolników do każdej czynności? Potrzebowano ich przecież do gotowania, sprzątania, prania, palenia w piecu. Wbrew obiegowej opinii niewiele domów było podłączonych do wodociągu, więc do najbliższego wodotrysku chodził aquarius. Korzystano z ich usług w podróży: jako woźniców albo tragarzy noszących lektykę (lecticarii). W nocy przed panem i jego orszakiem szedł niewolnik trzymający latarnię lub pochodnię rozświetlającą drogę (lampadarius). Wyjście z domu, zwłaszcza po zmroku, bywało niebezpieczne, więc panu towarzyszyć musiała też osobista ochrona. Zamożny człowiek miał własną służbę, która szykowała mu kąpiel w prywatnej łaźni (tak zwani balneatores), namaszczała go oliwą, a potem zeskrobywała z niego tłuszcz specjalną skrobaczką (strigil). Wejścia do domu pilnował odźwierny, a gości anonsował ianitor. W prowadzeniu interesów pomagali specjalni rachmistrze i sekretarze, którzy odczytywali panu nadsyłane listy, albo którym dyktował on korespondencję. Kopiści przepisywali do domowego archiwum każdy list, który posłaniec – także niewolnik – zanosił do adresata. Gdy pan zachorował, leczył go prywatny lekarz. Gdy zaś na świat miał przyjść potomek, na podorędziu była rodzinna akuszerka, która miała przyjąć poród, i mamka, która miała wykarmić niemowlę własnym mlekiem, a potem pedagogus, który miał go kształcić. Nim pan wyszedł z domu, zarost z twarzy usuwał mu tonsor, a następnie vestiplicus starannie układał fałdy jego togi, by wyglądał dostojnie i budził podziw otoczenia. Na forum specjalny nomenclator podpowiadał mu nazwiska napotkanych osób, aby nie doszło do fatalnego faux pas w razie, gdyby pamięć pana szwankowała. Jeżeli dominus zechciał wykąpać się w łaźni publicznej zamiast w domu, niewolnik pilnował jego szat w apodyterium (szatni-przebieralni) – wszak w tamtych czasach nie wynaleziono jeszcze szafek zamykanych na klucz, na szyfr lub zamek magnetyczny. Słynna jest anegdota o cesarzu Hadrianie, który podczas wizyty w łaźni publicznej miał się zdziwić widokiem człowieka ocierającego się plecami o ścianę. Zapytany, czemu to robi, mężczyzna odparł, że nie stać go na niewolnika, który oskrobałby mu plecy strigilem. Cesarz był tak poruszony, że podarował rozmówcy nie tylko niewolnika, ale i środki na jego utrzymanie. Abstrahując od zabawnego ciągu dalszego tej historii[1], pokazuje ona, że chadzanie do łaźni z własnym niewolnikiem pomagającym w myciu nie było niczym nadzwyczajnym.
Gdy pan urządzał ucztę, nad jej przebiegiem czuwał triclinarcha. Jedni niewolnicy odpowiadali za nalewanie wina, inni za podawanie potraw lub za dzielenie mięsa na półmisku; jeszcze inni za umilanie gościom czasu tańcem, grą na instrumencie, śpiewem lub recytowaniem wierszy. Zarządzaniem miejskimi kamienicami czynszowymi pana zajmował się insularius. Na prowincji za prowadzenie gospodarstwa rolnego rzymskiego nobila odpowiadał villicus, wspomagany przez przydzieloną konkubinę zwaną villica.
W naszych czasach siłę niewolniczych mięśni zastąpiła energia elektryczna i paliwa kopalne
Ostentacyjne otaczanie się niewolnikami wąsko wyspecjalizowanymi w ściśle określonych czynnościach stanowiło oznakę bogactwa i prestiżu. Zważywszy, że niewolnicy byli traktowani jako element gospodarstwa domowego, piękni chłopcy i dziewczęta usługujący gościom świadczyli o zamożności pana domu w takim samym stopniu, jak drogocenna zastawa zdobiąca stół czy gustowne rzeźby dłuta greckich mistrzów w ogrodzie.
W literaturze okresu cesarstwa można napotkać na utyskiwania, że nadmierne wyspecjalizowanie niewolników jest przejawem ogólnego zepsucia. Z drugiej strony analiza języka, jakim posługuje się dana kultura, może być wyznacznikiem tego, jak duże znaczenie mają w niej określone przedmioty, czynności lub zjawiska. Ogromna liczba określeń, jakie Rzymianie nadawali swoim niewolnikom w zależności od tego, do czego służyli, świadczy o ich niezbędności i wszechobecności w otoczeniu Rzymian.
Wszelkie próby określenia, ilu niewolników mógł mieć „przeciętny Rzymianin”, są daremne. Społeczeństwo starożytnego Rzymu było bardzo rozwarstwione. Tak liczną służbę, jak wspomniana wyżej, miało w stolicy Imperium zapewne nie więcej niż kilkaset największych rodzin. Pozostałe musiały się obyć znacznie skromniejszymi familiami, liczącymi może po kilkadziesiąt lub po kilkanaście osób. I choć twierdzenie, że każda rzymska rodzina dysponowała przynajmniej jednym niewolnikiem, nie byłoby prawdziwe, to jednak wydaje się, że nawet gorzej sytuowanego wolnego człowieka stać było na jednego sługę – zapewne o charakterze uniwersalnym, a więc takiego, który i strawę ugotował swemu panu, i go umył, i dom posprzątał.
Dzisiaj możemy zastanawiać się, jak Rzymianie wytrzymywali w domu wypełnionym niewolnikami, warto jest mieć jednak na względzie, że zamożny człowiek nie miał wówczas wyboru. Bez niewolników nie mógł się obejść; w naszych czasach siłę ich mięśni zastępuje energia elektryczna i paliwa kopalne. Zamiast niewolników mamy pojazdy mechaniczne, maszyny rolnicze i przemysłowe, pralki, zmywarki, lodówki, komputery, drukarki, kuchenki mikrofalowe, suszarki, odkurzacze, centralne ogrzewanie, elektryczne i gazowe kuchnie, systemy wodociągowe i kanalizacyjne w każdym domu, systemy alarmowe, telefony… Długo można wymieniać urządzenia, które zastąpiły ludzką pracę. Czy rzymski patrycjusz mógłby więc zrezygnować ze służby?
W kolejnym artykule postaram się pokazać, jakie prawne uwarunkowania towarzyszyły statusowi niewolnika, i wyjaśnię, czemu zdarzało się, że wolni ludzie świadomie i bez przymusu z wolności rezygnowali.
[1] Wieść o darze cesarza szybko się rozniosła. Gdy Hadrian odwiedził łaźnię po raz kolejny, miał ponoć spotkać całą grupę mężczyzn ocierających się o ścianę i twierdzących, że nie mają niewolników, którzy umyliby im plecy. Hadrian miał im wówczas poradzić, by umyli je sobie nawzajem.