Posted on

Przełomowy design: Kartell

Kto z nas nie kojarzy krzesła Louis Ghost? Zaprojektował go Philippe Starck w 2002 roku, inspirując się barokowymi ludwikami. Mebel odziedziczył po swoich przodkach wyrafinowany kształt, ale materiał, z którego powstał – przezroczysty poliwęglan – był na wskroś rewolucyjny. Już wcześniej firma Kartell eksperymentowała z tym tworzywem, ale teraz nadała mu klasyczną formę. Zestawiła dwa zdawałoby się skrajnie różne światy: stylowy antyk z nieznanym dotąd materiałem, dżentelmena wśród mebli z parweniuszem, który stawia siebie na równi z machoniowymi i orzechowymi fornirami. Claudio Luti, który przewodził wtedy marce i wyprodukował krzesło, oraz francuski designer, który je wymyślił, wywrócili świat wzornictwa do góry nogami, i raz na zawsze zmienili podejście ludzi do projektów z plastiku.

Krzesła Louis Ghost. Fot. Kartell – materiały prasowe
Krzesła Louis Ghost. Fot. Kartell – materiały prasowe


Zdolni oboje

Firma Kartell zaczynała w 1949 roku od produkcji… części samochodowych. Wytwarzała np. gumowe paski do bagażników, m.in. dla marki Pirelli. Z czasem do portfolio doszły akcesoria laboratoryjne z rewolucyjnego jak na tamte czasy tworzywa sztucznego – tańszej alternatywy dla szkła. Właściciele firmy, młode małżeństwo Giulio Castelli i Anna Ferrieri, z otwartością i nadzieją patrzyli na tak zwany włoski cud: ekonomiczny boom, który dawał szansę na rozwój i sukces. On – chemik, zafascynowany plastikami, przed wojną studiował u słynnego profesora Giulia Natty, wyróżnionego wiele lat później nagrodą Nobla. Ona – dziewczyna z wyższych sfer, córka Enza Ferrierego, pisarza, reżysera i dziennikarza, założyciela pisma „Il Convegno”, które skupiało awangardowych twórców, jak Luigi Pirandello, Italo Svevo czy Eugenio Montale, wyrosła w kulcie pracy i bezgranicznej miłości dla kultury. Tak jak ojciec, którego wydawnictwo było miejscem pracy twórczej i wymiany myśli, otwartym na młodych i zdolnych, Anna chętnie będzie angażowała do współpracy początkujących projektantów.

Krzesła Lou Lou Ghost. Fot. Kartell – materiały prasowe
Krzesła Lou Lou Ghost. Fot. Kartell – materiały prasowe

Ferrieri od początku pełni w firmie funkcję dyrektora artystycznego, dba o jakość produktu, dobiera współpracowników, zajmuje się promocją. Castelli skupia się na udoskonalaniu technologii produkcji. Z początkiem lat 60. oboje zaczynają myśleć nad rozszerzeniem oferty. Włoski przemysł idzie jak burza, ludzie kupują chętnie i dużo, chcą otaczać się pięknymi, ale i funkcjonalnymi przedmiotami. W Kartellu zapada decyzja, która zmieni charakter marki: rusza produkcja akcesoriów domowych i mebli.

Plastikowe początki

Najpierw na rynku pojawiają się kolorowe plastikowe szufelki, wyciskarki do owoców, suszarki do naczyń i lampy projektu Gina Colombiniego. Potem przychodzi czas na większe gabaryty. Początki nie należą do najprostszych. Materiał okazuje się mało wytrzymały, kruszy się i pęka pod ciężarem człowieka. W końcu – sukces! W 1961 roku wychodzi seria krzesełek dla przedszkolaków projektu Marca Zanusa i Richarda Sapera – wkładane są jedne w drugie, co pozwala zaoszczędzić miejsce. Cztery lata później pojawia się słynne krzesło Universale Joe Colombo.

Krzesła Joe Colombo. Fot. Kartell – materiały prasowe
Krzesła Joe Colombo. Fot. Kartell – materiały prasowe

Anna czuwa nad całością. Uważa, że design nie może być sztuką dla sztuki, ale nierozerwalną częścią codziennego życia, a przedmioty – najlepiej, gdy mogą pełnić wiele funkcji i pasować do różnych pomieszczeń. Sama też projektuje. W 1967 roku tworzy kontener 4970/84 zbudowany z nakładanych na siebie modułów zrobionych z gładkiego i błyszczącego tworzywa ABS.

Jednak nie wszystkie innowacyjne pomysły można od razu zrealizować. Przykładem jest fotel 4801 Joe Colombo, który w 1964 roku da się wyprodukować tylko z drewna (to jedyny mebel Kartella wykonany z tego materiału). Dopiero w 2012 roku firma ponownie pochyli się nad pierwotnym projektem – fotel wyprodukowany z tworzywa PMMA, które idealnie pozwala oddać jego płynną formę, szybko zdobędzie uznanie na całym świecie.

Duch z poliwęglanu

W 1988 roku przychodzi do firmy Claudio Lutti, dotąd związany z marką Versace i światem mody. Pojawia się w momencie kryzysu, kiedy starzejący się właściciele nie mają już siły stawiać czoła rynkowym przeciwnościom. Ale Claudio nie zmienia strategii firmy. W centrum jego uwagi pozostają tworzywa sztuczne. Do współpracy namawia kolejne już pokolenie młodych designerów: Philippe’a Starcka, Patricię Urquiolę, Antonia Citterio, Marcela Wendersa czy braci Bouroullec.

Krzesla La Marie. Fot. Kartell – materiały prasowe
Krzesla La Marie. Fot. Kartell – materiały prasowe

 

Lata 90. rozpoczynają przełom w historii marki. W 1999 roku w Mediolanie na powierzchni 2000 m kwadratowych Kartell otwiera swoje muzeum, w którym znajdą się wszystkie kultowe przedmioty marki. Jako pierwsza firma na świecie rozpoczyna też produkcję mebli i dekoracji do domu z poliwęglanu – przezroczyste krzesło La Marie, odlane z jednej formy, choć wygląda na lekkie i delikatne, ma solidną i niezwykle wytrzymałą konstrukcję. Autorem epokowego projektu jest ekscentryczny francuski designer Philippe Starck. Jego współpraca z Lutim przyniesie kolejne owoce – krzesło Masters i wspomniany Louis Ghost na stałe zapiszą się w historii marki i światowego designu. Praktyczne, bo piękne, czy piękne, bo praktyczne? – zastanawiają się od lat krytycy. Anna Ferrieri miała na ten temat własne zdanie: Nieprawda, że to, co użyteczne, jest piękne. To, co piękne, jest użyteczne. Piękno udoskonala nasze życie i sposób myślenia.

Posted on

Dla Isabel. Mandala Antonia Tabucchiego

Do sięgnięcia po opublikowane niedawno po polsku dzieło Tabucchiego nie powinna być potrzebna rekomendacja. Wystarczy nazwisko autora, wybitnego włoskiego pisarza, którego teksty wydawane są na całym świecie. Dodajmy do tego przekład w wykonaniu jednej z najlepszych tłumaczek z języka włoskiego – profesor Joanny Ugniewskiej. Wspomnijmy o renomie wydawcy i atrakcyjności cenionej przeze mnie serii “Bel paese – mistrzowie współczesnej literatury włoskiej”. Nie, rekomendacji nie trzeba. A jednak postanowiłam ją znaleźć, zakładając, że być może w Polsce nie każdy rozpozna nazwisko genialnego toskańskiego twórcy, którego duchową ojczyzną była Portugalia.

 

Na poszukiwania udaję się do przyjaciół, których zdaniu i literackiemu smakowi ufam najbardziej. Jarosław Mikołajewski, italianista, poeta i mój wielki autorytet, zapytany o Tabucchiego odpowiada krótko. Jego książki są inne niż wszystko. Zagubienie i wyprowadzenie z zagubienia. Precyzyjna tajemnica. Dziwne i piękne. Anna Osmólska-Mętrak, tłumaczka i literaturoznawczyni, która Tabucchiemu poświęciła swój doktorat, dodaje, że jego proza utkana jest z niedomówień, czegoś nieuchwytnego, co bardzo trudno wyrazić słowami, a co buduje nastrój; opiera się na spotkaniach z postaciami, które pojawiają się znienacka w najmniej spodziewanych miejscach, po czym znikają, by nagle znów się wyłonić.

 

Drążę dalej, prosząc o kilka słów komentarza Ewę Nicewicz-Staszowską, badaczkę włoskiej literatury współczesnej. W centrum twórczości Tabucchiego znajduje się potrzeba uchwycenia i zamknięcia chaosu życia w jakimś zrozumiałym porządku, jednak jego bohaterom dane jest jedynie poznanie fragmentaryczne. Być może właśnie w tym braku gotowych odpowiedzi tkwi atrakcyjność utworów pisarza?

 

Mnisi buddyjscy pieczołowicie składają mandale w harmonijne diagramy, a następnie niszczą, uważając to działanie za rodzaj medytacji, która jest ważnym elementem duchowego rozwoju. W podobny sposób warto potraktować słowa moich rozmówców. Doceńmy je, przeanalizujmy skrupulatnie i weźmy do serca, a później porzućmy, zamazawszy ich wspomnienie, by samodzielnie podjąć spotkanie z prozą Tabucchiego. W Dla Isabel czeka nas rozważanie o funkcji literatury w świecie totalitaryzmów, medytacja nad rolą języka i nad funkcją czasu. Czeka historia losów Tadeusa Slowackiego – pisarza polskiego pochodzenia, który szuka zaginionej przyjaciółki, tytułowej Isabel. Czeka wreszcie Lizbona, Portugalia, ale i inne, dalekie zakątki ziemi. Nade wszystko jednak czeka fascynująca intertekstualna przygoda.

 

Antonio Tabucchi, Dla Isabel. Mandala, Rebis, Poznań 2017
Posted on

Fabrizio De André o przełomie, który staje się dziś!

Fabrizio De André (1940–1999) uważany jest za jednego z włoskich cantautori. Był reprezentantem tzw. szkoły genueńskiej – grupy artystów, którzy starali się odnowić oblicze włoskiej muzyki popularnej na w latach 50. i 60. XX wieku. Swoje poetyckie teksty poświęcał głównie problemom społecznym.

 

Posted on

Grecki cud

Obok filiżanki kawy kelner postawił na stoliku butelkę białego żywicznego wina retsina. Była siódma rano, Ateny budziły się dopiero do życia, a ja pomyślałem, że wino będzie dobrym sposobem na rozpoczęcie dnia. Zastąpi mizerne greckie śniadanie sprowadzające się do kawy i koulurii, obwarzanka obsypanego sezamem. Nada nadchodzącym godzinom odświeżającej ostrości. Przede wszystkim wydawało mi się jednak dobrym towarzyszem podczas przerzucania stron albumu, który kupiłem ostatniego wieczora w Muzeum Akropolu. Na połyskliwych i przyjemnie śliskich stronach kryła się niemal cała historia Grecji oraz całe mnóstwo zachwycających detali, których pojawienie się zmieniło Europę nieodwracalnie.

Przerzucałem strony, unosząc co jakiś czas wzrok, by zderzyć się z gęstniejącym strumieniem ludzi płynącym po chodniku wokół Syntagmy, głównego placu Aten. Na ulicach tłoczyły się samochody i poobijane skutery obklejone chmurą jazgotliwego dźwięku klaksonów. Za nimi tkwiła w bezruchu bryła parlamentu, neoklasycystyczna budowla wzniesiona na życzenie pierwszego króla niepodległej Grecji, Ottona I. Czuwający przy niej gwardziści mieli niebawem rozpocząć swój kuriozalny taniec – zmianę warty – unosząc absurdalnie wysoko nogi i budząc wesołość turystów.

Zmiana warty przy placu Syntagma. Fot. Julia Wollner
Zmiana warty przy placu Syntagma. Fot. Julia Wollner

Goniąc prawdę

Zanim miało się to jednak zdarzyć, miałem nieco czasu, by pić żywiczne wino i patrzeć na kobietę na jednej ze stron albumu. Kilkanaście godzin wcześniej przypatrywałem się jej w chłodzie muzealnej sali. Przesuwałem wzrokiem po ciele pozbawionych głowy, lewej dłoni i części przedramienia. Marmurowa płaskorzeźba wyrwana została z balustrady ateńskiej Świątyni Zwycięstwa. Okaleczona, nie straciła nic z harmonijnego piękna. Bogini zwycięstwa nachyla się, by poprawić wiązanie sandała. Jej luźna szata spływa po ciele kaskadą draperii. Pod materiałem rysuje się kształt brzucha, linia jego zgięcia, a wyżej trójkątny zarys piersi. Z nagiego ramienia szata ześlizguje się swobodnym ruchem, poddając się sile grawitacji i gładkości skóry.

Nike poprawiająca sandał. Fot. Marsyas / Wikipedia Commons
Nike poprawiająca sandał. Fot. Marsyas / Wikipedia Commons

Uważnie spojrzenie na to mające ponad 2400 lat dzieło pozwalało zrozumieć, że jego pojawienie się nie było zwykłym zrządzaniem losu. Stało się możliwe dzięki zupełnie nieprawdopodobnej przemianie ludzkiej mentalności, z której zrodziła się cała europejska kultura. Marmurowa bogini zwycięstwa, podobnie jak setki dzieł rozsianych po całym mieście lub muzealnych salach, jest dowodem na to, że w pewnym momencie naszej historii zrzuciliśmy z siebie krępujące nas ograniczenia. Zyskaliśmy umiejętności pozwalające przedstawić ruch, oddać z finezją miękkość ciała, jego proporcje, detale. Poznaliśmy tajniki skrótu perspektywy. Grecki artysta doszedł do momentu, w którym potrafił uczynić, co tylko zechciał. To właśnie tu, na greckiej ziemi, po raz pierwszy twórcom udało się uchwycić prawdę.

Forma świata

Zostawiłem opróżniony kieliszek, schowałem album pod pachę, zdając sobie przy tym sprawę, że paradując z nim w ten sposób po Atenach muszę wyglądać na snobującego się pyszałka, i ruszyłem ku wzgórzu Akropolu. Z Syntagmy dzieliło mnie do niego nie więcej niż dwa kilometry.

Ateńska ulica. Fot. Ignacy Heringa
Ruchliwa ateńska ulica u stóp Akropolu. Fot. Ignacy Heringa

Gdy w 1821 r. Turcy wycofali się z Grecji, Ateny były mieściną zamieszkałą przez zaledwie 7 tys. osób. Wiek później było ich już pół miliona. Miasto przyciągało ludzi szukających pracy i życiowych perspektyw. By ich pomieścić, stolica zamieniła się w plac budowy. Postmodernizm nie przybrał tu jednak zbyt pięknego oblicza. Eleganckie kamienice wyburzono, by zrobić miejsce szerokim ulicom otoczonym sześciopiętrowymi szarymi budynkami. Ateny zaczęły wyścig o zwycięstwo w rankingu najbardziej szpetnych miast Europy. Przed olimpiadą w 2004 r. starano je upiększyć, sadząc tysiące drzew i próbują oddać ulice pieszym i spacerowiczom. Stolica wzięła głębszy oddech, wciąż jednak, chodząc jej ulicami trudno sobie wyobrazić, że to właśnie w tym miejscu ponad 2 tys. lat temu nastąpił największy przełom w historii europejskiej kultury.

Okolice Muzeum Akropolu. Fot. Ignacy Heringa
Okolice Muzeum Akropolu. Fot. Ignacy Heringa

Panujące bez większych zmian przez tysiące prostota stylu i klarowny przekaz, na greckiej ziemi przybrały niespodziewanie nową formę. Aż do tego momentu artyści trzymali się precyzyjnie określonych zasad. Przedstawiali świat, szukając jego najbardziej charakterystycznych przejawów. Ludzka głowa najlepiej prezentuje się z profilu – na tysiącach egipskich i asyryjskich dzieł sztuki niemal zawsze przedstawiana jest więc od boku. Ramiona i klatka piersiowa swój charakter ujawniają oglądane frontalnie – w ten sposób więc je pokazywano nie przejmując się, że ujęta z profilu twarz oraz przedstawione w całej długości stopy zestawione z widzianą od przodu klatką piersiową sprawiają, że postać staje się płaska i dziwnie skręcona. Dla twórców nie było ważne wierne oddanie rzeczywistości, lecz przedstawienie jej w sposób jak najbardziej dla niej charakterystyczny. Nie operowali skrótem perspektywy. Zdawali sobie sprawę, że człowiek nie do końca wygląda tak, jak na ich malunkach i rzeźbach. Uważali jednak również, że ich zadaniem jest przedstawienie elementów rzeczywistości tak, by były od razu rozpoznawalne w swej najbardziej typowej formie. Ten system sprawdzał się doskonale przez wieki. Egipscy i asyryjscy artyści wykonywali swą pracę sumiennie i nikt nie oczekiwał od nich niczego więcej.

Akropol. Fot. Julia Wollner
Akropol i drzewa oliwne. Fot. Julia Wollner

Wbrew regułom

Aż ok. VI w. p.n.e. Grecy, korzystając obficie z dziedzictwa innych kultur, zaczęli nagle poszukiwać prawdy. Z powodów, których dziś możemy się jedynie domyślać, gotowe recepty przestały wystarczać. Opracowane przez poprzedników reguły – jak oddać kształt kolana lub jak zarysować kształt stopy – stały się zaledwie punktem wyjścia. Grecki rzemieślnik siadł nad bryłą kamienia, mając w głowie pytanie, które wcześniej nikogo nie zajmowało: jak kolano lub stopa wyglądają naprawdę? Jak je ożywić? Jak nadać im wrażenie ruchu? W całej naszej historii nigdy wcześniej nie zdarzyło się coś podobnego. Grecy posiedli umiejętność oddania wnętrza przestawianej postaci. Schylająca się postać bogini zwycięstwa w Muzeum Akropolu jest jednym z setek śladów początku rewolucji, której nic już nie mogło zatrzymać.

O ósmej rano tęgawy mężczyzna, nie spiesząc się, otworzył bramy Akropolu. O porannej godzinie najsłynniejsze miejsce Aten było jeszcze opustoszałe. Większość zwiedzających pojawia się tu nie wcześniej niż o dziesiątej. Ruszyłem alejką ku górze, widząc na jej szczycie otoczony rusztowaniami Partenon, którego renowacja trwa już dobre 40 lat.

Antyczne pozostałości w Nowym Muzeum Akropolu można dziś oglądać przez szklaną podłogę. Fot. Julia Wollner
Antyczne pozostałości w Nowym Muzeum Akropolu można dziś oglądać przez szklaną podłogę. Fot. Julia Wollner

Patrząc na niego, myślałem o tym, że zaprojektowane przez architekta Iktinosa, otoczone fryzem rzędy doryckich kolumn były jednym z pierwszych przystanków prowadzących Europejczyków do nowego świata. Kolejne lata przynosiły coraz śmielsze eksperymenty. Budowle zyskiwały na optycznej lekkości i wyrafinowaniu, a porządek dorycki ustąpił jońskiemu. W ciągu zaledwie dwustu lat ranga sztuki zmieniła się diametralnie. Wraz z nią nastąpił rozkwit cywilizacji, którą dziś uważamy za tak oczywistą. To właśnie tu, na tej spieczonej słońcem ateńskiej ziemi, greccy artyści wprowadzili nas w świat piękna. Wysłali w drogę, którą wciąż podążamy.

 

Zdjęcie główne: Akropol widziany z dołu (Acropolis from below), Liz Lawley/Flickr na licencji CC BY-SA 2.0

 

Posted on

Obca

Chłód, osamotnienie, dystans. Synonimy obcości, reczowniki pełne goryczy. Kategorie, które nie rodzą pozytywnych skojarzeń.

Jeżeli do Itaki wybierasz się w podróż,
niech będzie to podróż długa,
pełna przygód i nauk.

A jednak Poeta wie lepiej. Wbrew srogości synonimów, życzy nam, by obcości zażywać jak najdłużej. Podróżować, choć, wędrując, pozostaniemy na zawsze obcymi. Także u kresu wędrówki, w Itace, gdy wreszcie, po latach tułaczki, dotrzemy z powrotem do domu.

Claude Lorrain, Scena portowa z Ulissesem odpływającym z kraju Feaków (1646), Luwr
Claude Lorrain, Scena portowa z Ulissesem odpływającym z kraju Feaków (1646), Luwr

Słucham karnie Poety, żegluję. Przemierzam bezkresne połacie śródziemnomorskich kultur. We Włoszech przez długie lata moje oczy są zbyt niebieskie, cera za jasna. „Ona jest Polką, cóż może wiedzieć o Italii” – słyszę bez ustanku od Włochów mieszkających w Polsce. Nieznacznie skręcam: podróż do Itaki prowadzi mnie teraz do Ziemi Obiecanej. W Izraelu jestem gojką przybyłą z kraju obozów i śmierci. Marzę skrycie o ucieczce w pustynię, ale nie dla mnie jest dalsza wędrówka na wschód. Tam będę obca po stokroć, bo paszport męża i córek nosi nazwę kraju, który nie znajduje uznania.

Obcość i inność. Uginam się zmęczona: na moich plecach ciężki tobół wędrowca.

Lestrygonów, Cyklopów, gniewnego Posejdona
nie musisz się obawiać.
Jeżeli będziesz myślą szybował wysoko,
a umysł twój i ciało będą ciągle zdolne
do wzruszeń nieprzeciętnych,
nikt z nich ci nie zagrozi.
Jeśli nie masz ich w sobie i sam ich nie wskrzesisz,
Lestrygonów, Cyklopów, gniewnego Posejdona
nie spotkasz na swej drodze. (…)

Na szczęście, za aleksandryjskim Poetą, odkopuję w pamięci horacjańską maksymę. Nie wystarczy zmiana klimatu i wody za burtą. Jeśli nie wykonamy pracy nad wnętrzem, nad lękiem, na nic zda się najdalsze nawet żeglowanie. Zachwycić może tylko świat oglądany przez kogoś, kto zachwyt wbrew wszystkiemu nosi w sobie. Obcość jest chłodna i zdystansowana, jeśli w takim kształcie pielęgnujemy ją w sercu. Jeśli, jak glinie, nadamy jej miękki kontur i przekażemy ciepło dłoni, nie straszna nam będzie groźba rozszalałych fal. Podejmując wędrówkę, podjąć musimy także decyzję: zaakceptować obcość, przystać na inność. Przyjąć bolesne reakcje z zewnątrz. Pozwalam więc, by pewne porty pozostały dla mnie na razie nieznane, a prawdziwi przyjaciele nieliczni. Odkrywam radość w tym obliczu obcości: szerokie perspektywy, wiele przede mną. Mam na co czekać.

Bylebyś nie zapomniał nigdy o Itace,
o twoim przeznaczeniu – masz do niej dopłynąć.
Lecz nie śpiesz się w podróży.
Niech trwa długo – latami. (…)
Itaka dała ci upajającą podróż.
Nie wyruszyłbyś w drogę, gdyby jej nie było.
Cóż więcej miałaby dać? (…)

Itaka, z której wyruszam i do której dążę, w istocie powierza mi ogromny skarb. Dając obcość, zmusza do własnej jej interpretacji. Ciepłej, miękkiej, przyjętej z wdzięcznością. Takiej, która pozwoli mi widzieć więcej, słyszeć lepiej, poczuć mocniej.

Zdobyłeś przez nią mądrość i ogrom doświadczeń,
a wraz z nimi świadomość, co znaczy – Itaka.

Itaka znaczy zgodę na podróżowanie. Na wiele wątpliwości nigdy nie znajdę odpowiedzi; wiem już, że znaki zapytania nie zawsze muszą do nich prowadzić. Bogactwo tkwi czasem w samym pytaniu, które, niczym najlepsze wiatry, gna nas ciągle do przodu. Trzeba tylko strącić z pleców tobołek, zaakceptować swą inność. Podróżować bez obciążenia, lekko.

Wtedy obcość może znaczyć po prostu wolność.

________________________________________

 cytaty pochodzą ze słynnego wiersza Itaka Konstandinosa Kavafisa w tłumaczeniu A. Libery

 

Zdjęcie główne: William Turnes, Ulisses drwiący z Polifema (1829), National Gallery w Londynie
Posted on

Przystawkowe mini-rewolucje

Według luźnych kalkulacji 90% moich włoskich znajomych jest mięsożernych. W stołówce szkolnej mojej córki na cztery klasy trzecie (czyli około 90 maluchów) tylko jedno dziecko jest wegetarianinem. Nie stosuje diety wegańskiej, bo wówczas w ogóle nie zostałoby przyjęte na stołówkę. Mam więc wrażenie, że w Italii wszystko kręci się wokół jedzenia cicci, mięsa, które tak żartobliwie nazywają Włosi. Możecie sobie wyobrazić, czują się moi włoscy znajomi lubiący słodką, surową szynkę czy pikantne salami, kiedy przychodzą do mnie na kolację! W mojej kuchni prym wiodą przecież warzywa i owoce. Dziś proponuję Wam drobny, choć rewolucyjny gest: przygotowanie bezmięsnych przystawek śródziemnomorskich. Mam nadzieję, że zasmakują Wam moje wegańskie propozycje!

 

W Toskanii jedną z najbardziej popularnych przystawek są crostini – czyli zapiekane kromki chleba z masą wątróbkową. Oto moja sprawdzona wersja wege.

Crostini w wersji wegańskiej. Fot. Natalia Olbińska
Crostini w wersji wegańskiej. Fot. Natalia Olbińska

Toskańskie crostini wegańskie

Składniki:

250 gram zielonej soczewicy

1 mała marchew

1 łodyga selera naciowego

1 mała, biała cebula

1/4 pęczka natki pietruszki

2 łyżki kaparów

5 łyżek oliwy z oliwek extra vergine

sól

1 chleb

 

Przygotowanie:

Obrać i pokroić warzywa. Na patelnię wlać oliwę z oliwek i poddusić cebulę. Dodać seler naciowy, marchew oraz natkę pietruszki. Poddusic 10 minut, a następnie wrzucić soczewicę. Dolać tyle wody, by przykryła ona warzywa i soczewicę. Posolić do smaku. Gotować na wolnym ogniu do momentu, kiedy soczewica zmięknie. W razie potrzeby dolewać wodę. Kiedy soczewica będzie miękka, odcedzic ją z wody (nie wylewać wody, przelać do wolnego naczynia). Do soczewicy i warzyw dodać kapary. Zmiksować. Pokroić chleb w na kromki, każdą przekroić na pół. Podpiec w piekarniku lub tosterze. Nakładać masę warzywno-soczewicową.

A teraz czas na... Fot. Natalia Olbińska
A teraz czas na… Fot. Natalia Olbińska

 

Na przystawkę można również tzatziki, które podaje się w różnych kombinacjach. Mogą posłużyć jako sos do mięs czy ryb, sos do sałatek czy kanapek, dip do surowych czy pieczonych warzyw oraz dodatek do naleśników ze słonym nadzieniem. Ja uwielbiam też tzatziki na świeżo upieczonej picie, na którą przepis znajdziecie niżej.

Tzatziki w nowej interpretacji. Fot. Natalia Olbińska
Tzatziki w nowej interpretacji. Fot. Natalia Olbińska

Greckie tzatziki w wersji wegańskiej

Składniki:

1 zielony ogórek

250 ml gęstego jogurtu sojowego

1 ząbek czosnku

4 listki mięty

sól i pieprz

 

Przygotowanie:

Umyć i obrać ogórek ze skórki. Pokroić w drobną kostkę. Posiekać obrany czosnek. Gęsty jogurt połączyć z ogórkiem i czosnkiem. Można dodać również umyte i rozdrobnione liście mięty. Doprawić do smaku. Wymieszać na jednolitą masę.

 

Tzatziki wspaniale komponują się z grecką pitą, nazywaną też chlebem arabskim i bardzo popularną w krajach Bliskiego Wschodu.

Chlebek pita. Fot. Natalia Olbińska
Chlebek pita. Fot. Natalia Olbińska

Pita

Składniki:

250 g mąki pszennej

12 g świeżych drożdży

5 g cukru (najlepiej trzcinowego)

około 150 ml wody

4 łyżki oliwy z oliwek extra vergine

sól

 

Przygotowanie:

W 100 ml ciepłej wody rozpuścić drożdże z dodatkiem cukru i 1 łyżki mąki. Odstawić do wyrośnięcia. Pozostałe 50 ml wody wymieszać z solą i oliwą. Do mąki wlać wyrośnięte drożdże, a następnie dolać wodę z solą i oliwą. Zarobić ciasto. Oprószyć ciasto mąką i odstawić do wyrośnięcia na 3 godziny. Ciasto wałkować na koła o średnicy około 15 cm. Rozkładać na blasze pokrytej papierem do pieczenia. Przykryć ściereczką kuchenną i odstawić jeszcze na 40 minut do wyrośnięcia. Piec około 8-10 minut w temperaturze 180 stopni.

Posted on

Zaklęcie podróżne Michała Głombiowskiego – rozwiązanie konkursu

Po lekturze Waszych komentarzy mamy ochotę wyciągnąć szklaną kulę i oddać się magii! Jak zwykle z trudem wybrałyśmy dwie wypowiedzi, których autorów nagrodzimy.

Będą to:

Stanisław Jdberhi
oraz
Nie udawaj Greka.

Laureatów, którym serdecznie gratulujemy, prosimy kontakt z nami pod adresem mailowym info@lente-magazyn.com.

Wszystkim uczestnikom zabawy życzymy spełnienia marzeń i samych skutecznych zaklęć!

Posted on

Moja najważniejsza śródziemnomorska książka

Oto ulubione lektury naszej ekipy – te, które na rozmaite sposoby zmieniły nasze spojrzenie na świat, przyczyniły się do zaskakujących wyborów lub pomogły odkryć nowe pasje.

 

Julia Wollner: od Mitologii J. Parandowskiego po Morze Śródziemne pod redakcją F. Braudela

Julia Wollner
 

Moje życie toczy się od jednej lektury do drugiej (śmiech). Te, które wywierają na mnie większe wrażenie, zwykle prowadzą także do zmian, nowych przedsięwzięć, podróży czy znajomości. Największy wpływ na moją biografię miała Mitologia. Kiedy byłam takim małym stworkiem, jak ten kwiatek z prawej strony, spędzałam pewne deszczowe wakacje na działce. Nudziłam się okropnie, aż… znalazłam książkę, która dziś jest w stanie takim, jak widać na załączonym obrazku. Spoglądając na nią, dziękuję w myślach Janowi Parandowskiemu za to, że z czteroletniego brzdąca uczynił swoim słowem miłośniczkę Śródziemnomorza! W liceum dla odmiany pochłaniałam dzieła Pirandella – to jego twórczość zdecydowała o moim wyborze studiów italianistycznych. Czas doktoratu to powrót do antyku, ale także odkrywanie autorów takich, jak Marai (Pokój na Itace to prawdziwe arcydzieło!). Dwa lata temu przeczytałam kilka tekstów Braudela i to wówczas zdecydowałam się założyć magazyn “Lente”. W ostatnim czasie wstrząsnęła mną książka Jarka Mikołajewskiego Wielki przypływ. Zobaczymy, do czego mnie ten wstrząs doprowadzi…

 

Natalia Olbińska: Samotność Portugalczyka I. Klementowskiej

 

Ze wszystkich krajów Południa najbliższa jest mi Portugalia. Jak to z miłościami bywa, przyjmuję ją całą – nie tylko to, co w niej piękne i gładkie, ale także to, co trudne i brzydkie. O obu stronach Portugalii opowiada reportaż Klementowskiej opublikowany przez Wydawnictwo Czarne. Lektura ta była dla mnie przełomowa, bo przypomniała mi, że żadnego kraju nie należy demonizować, idealizować, wtłaczać w ramy – i tyczy się to także państw, o których piszemy w “Lente”. Warto zachwycać się tym, co w nim przyciąga, jednak ciemne strony regionu także wymagają naszej uwagi.

 

Maria Bulikowska: Boska Komedia Dantego

mroux
 

 

W liceum, gdy koledzy zachwycali się Mistrzem i Małgorzatą, mnie wciągnęło dantejskie piekło – na szczęście tylko metaforycznie! Arcydzieło włoskiego poety zachwyciło mnie do tego stopnia, że zamiast przygotowywać się do egzaminów na ASP, rzuciłam się w wir nauki włoskiego, a następnie zdecydowałam się studiować italianistykę. Udało się, a pierwszy rok studiów, gdy analizowaliśmy literaturę średniowiecznych i renesansowych Włoch, wspominam jako najprzyjemniejszy okres w całej mojej edukacji.

Uri Wollner: Kto ze mną pobiegnie D. Grossmana

 

Bardzo cenię twórczość izraelskiego pisarza Davida Grossmana. Jest on autorem książek zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych, więc w pewnym sensie towarzyszy mi od zawsze. Bliska jest mi powieść Patrz pod: miłość, opowiadająca m.in. o Brunonie Schulzu, jednak największe wrażenie zrobiła na mnie chyba książka Kto ze mną pobiegnie, wydana w Polsce przez W.A.B. Dlaczego stanowiła dla mnie przełom? Przypomniała mi moją, trochę zapomnianą, miłość do Jerozolimy – miasta, w którym się urodziłem. Pozwoliła docenić dzieciństwo, dużo radośniejsze niż to, które opisane jest przez Grossmana. Wreszcie uświadomiła mi, jak ważne są dla mnie zwierzęta. Proste rzeczy, o których nie myślałem na co dzień, a które są częścią mnie.

Ignacy F. Heringa: Moralia Plutarcha

 

Plutarch, wielki erudyta i jeden z najwybitniejszych intelektualistów Cesarstwa Rzymskiego przełomu I i II wieku, widział konieczność budowania międzykulturowych mostów – w jego wypadku były to przede wszystkim światy Greków i Rzymian. Lektura jego tekstów uczy otwartości, a że był przy tym osobą życzliwą i pogodną, przypomina także o tym, że warto być po prostu dobrym człowiekiem.

 

Nadia Gruszka: Pompeje M. Beard

Nadia Gruszka
 

 

Bez tej książki zwiedzanie Pompejów przypominałoby spacer po cmentarzu. Dzięki Beard ulice wypełniły się gwarem, a budynki otworzyły przede mną historie mieszkających w nich kiedyś ludzi. Autorka obala stereotypy i pokazuje, że zdarzenia sprzed prawie 2 tys. lat mogą być tak zajmujące, jak współczesność. To zdecydowanie przełom w postrzeganiu historii!

 

Katarzyna Rowińska: Bogowie, groby, uczeni. Tajemnice archeologii  C.W. Cerama

 

 

Książkę tę podsunęła mi mama, kiedy jako szesnastolatka wróciłam z Grecji i stwierdziłam, że zostanę archeologiem. Jest to fascynująca opowieść, w przygodowym tonie, o odkryciach miejsc i języków, tworzących mapę starożytnych cywilizacji, dziś dla nas oczywistych, a kiedyś na wpół legendarnych. Jest to także tekst o uporze w dążeniu do celu i wierze we własne siły – na przekór reszcie świata. Dla każdego, komu kiedyś śnił się kapelusz Indiany Jonesa!

 

Beata Zatońska: Serce E. de Amicisa

 

Beata Zatońska
 

Kiedy byłam mała, babcia często czytała mi Serce de Amicisa. I tak, zanim jeszcze nauczyłam się składać literki, usłyszałam o Włoszech  i z bijącym sercem pochłaniałam historie, które w swoim pamiętniku zapisywał uczeń z Turynu, Henryk. Mówi się co prawda, że jest to „książka dla chłopców”, jednak ja pokochałam opowieści z życia Henryka, Garrona, Mularczyka i innych. Nie wracałam do Serca nigdy, choć nadal mam tamten oprawiony w brązowo-musztardowe płótno tom. Nie chcę psuć wspomnień. A teraz, gdy myślę o Turynie, gdzieś tam jakaś cząstka mnie wspomina Serce.

 

Michał Zegar: Historie florenckie E. Bieńkowskiej

 

 

Historie florenckie Ewy Bieńkowskiej, wydane przez Zeszyty Literackie, są wspaniałą podróżą po świecie florenckich dzieł sztuki i zarysem historii Medyceuszy. Uderza w nich dramatyczne wprowadzenie na temat wielkiej powodzi z 1966 roku. Książka ta pogłębiła moją miłość do Florencji i przypomniała, jak ważne dla przyszłych pokoleń jest kulturowe dziedzictwo. Z tym większą pasją staram się pisać i opowiadać o kulturze.

 

 

Kamila Kowalska: Komisarz Montalbano A. Camillerego

 

Kamila Kowalska
 

Moje życie zmieniło się, gdy poznałam komisarza Montalbano, bohatera powieści kryminalnych Andrei Camillerego, a przede wszystkim wtedy, gdy zaczęłam odkrywać jego Sycylię. Pokochałam ten region na długo zanim pojechałam tam po raz pierwszy. Zapach wyspy na kolejnych stronach którejkolwiek z książek Camillerego jest tak intensywny, że nie sposób nie odurzyć się jego opisami. Potem zaś trzeba go poznać osobiście.

 

Izabela Frankowska: Lampart G. T. di Lampedusy

 

 

Zdanie dla mnie przełomowe, do którego często wracam – Wszystko musi się zmienić, żeby mogło pozostać takie samo – pochodzi właśnie z tego klasycznego tekstu Giuseppe Tomasi di Lampedusy. Jest to poza tym precyzyjnie skonstruowana opowieść o starym sycylijskim rodzie, która pozwala nie tylko poznać historię Włoch w dobie burzliwych przemian społeczno-politycznych, ale, przede wszystkim, pozostaje pięknym poematem na cześć Sycylii. Polecam ją zwłaszcza poszukiwaczom klasycznego piękna i elegancji słowa.

 

Zofia Górka: Grek Zorba N. Kazantzakisa

 

 

Grek Zorba to jedna z najważniejszych dla mnie książek, a przy tym powieść, którą zdecydowanie zabrałabym ze sobą na bezludną wyspę – miałabym pewność, że z takim kompanem nie zginę i nie stracę napędu do dalszego funkcjonowania! Uwielbiam ją za pochwałę “prostego życia”, filozofię carpere diem i cudowne zderzenie dwóch całkowicie odmiennych postaw – a także to, co z tego wynika. Mądrość tej książki może naprawdę zmienić nasze nastawienie do świata. Posłuchajcie tylko: Gdy się na coś zdecydujesz, to odważnie naprzód idź. I jeszcze: Każdy człowiek wybiera swoją drogę, a ludzie różnią się między sobą jak drzewa. Czy miałeś kiedyś pretensje do figowca, że nie rodzi czereśni? Toż to prawdziwe perełki!

 


Gosia Villatoro: Cień wiatru C. Ruiza Zafóna

 

 

W książce tej, wydanej w Polsce przezm Muzę, jest wszystko to, co powoduje szybsze bicie mojego serca: uliczki, zaułki i zakamarki mojego ukochanego miasta, Barcelony; atmosfera starych bibliotek i antykwariatów; tajemnica, która pragnie być odkryta; porywające, ale niosące ze sobą wielkie niebezpieczeństwo namiętności; oraz pięknie opowiedziana historia o miłości… do książek. A że Barcelona zmieniła moje życie, w jakiś sposób zmieniła je także ta powieść.

 

Olga Bialer: Jeśli zimową nocą podróżny I. Calvina

 

 

Napisany z matematyczną precyzją powieściowy majstersztyk, pasjonująca podróż po różnych obliczach literatury, a przy tym książka-tortura, książka-pułapka – to przełom nie tylko dla mnie, ale dla wielu uwielbiających czytać! Magik Italo Calvino – mistrz pióra i iluzji prowadzi z Czytelniczką/Czytelnikiem (wielkie litery zamierzone!) zwodniczą grę, która wciąga, ale i bezwzględnie zwodzi na manowce. Pochłonęłam ją kilka razy, a i tak autor wciąż puszcza do mnie oko.

 

Daria Nowicka: Dzienniki 1943-48 S. Maraia

 

 

Śródziemnomorska książka ‒ a raczej literatura i ten rodzaj pisania, który jest ciągłym powrotem do włoskiego krajobrazu. To właśnie twórczość Sandora Maraiego, węgierskiego prozaika i eseisty, sprawia, że świat (nie tylko) antyczny powraca w słowach, obrazach czy osobach. W jego Dziennikach 1943-1948 można znaleźć więc wiarę w znaki, światło, rodzaj życiowej pewności, ale też świadomość, że cała prawda zaczyna się właśnie w czasach Homera czy Wergiliusza. Marai pokazuje jak bardzo nasz świat przypomina epokę przestrzeni, gdzie coraz częściej określamy coś ze względu na jego bliskość lub odległość.

Posted on

Tego nie wiedziałeś o Juliuszu Cezarze – ciekawostki na Idy Marcowe (cz. II)

Hasło “Idy Marcowe” – jeden z najbardziej przełomowych momentów w historii – kojarzy każdy, jednak mało kto pamięta, że chodzi o bardzo konkretną datę w kalendarzu: piętnasty dzień bieżącego miesiąca. To właśnie wtedy, 2061 lat temu, 23 pchnięć sztyletem spowodowało śmierć Juliusza Cezara – najsłynniejszego rzymskiego polityka. Oto kilka faktów z jego biografii, o których nie wszyscy wiedzą, a które wydały mi się ciekawe i warte przybliżenia. Pierwszą część zestawienia znajdziesz tutaj.


6 Miał wiele barwnych przygód – na przykład porwali go piraci

Morze Śródziemne od czasów starożytnych wypełniały statki, których załogi szukały okazji do grabieży, a plaga piractwa szczególnie uciążliwa była u schyłku Republiki Rzymskiej. Powszechność incydentów z udziałem piratów potwierdza między innymi historia, w której wziął udział młody Cezar, wówczas 25-letni. Podczas podróży na Rodos, gdzie miał podjąć studia, został on porwany przez cylicyjskich piratów. Według anegdoty przytaczanej przez historyka Plutarcha, wyśmiał on kwotę, jakiej za jego uwolnienie zażądali złoczyńcy – uznał ją bowiem za zbyt… niską. Przebywając w niewoli, nie rezygnował ponoć ze swojej aroganckiej postawy: potrafił na przykład zwrócić piratom uwagę, że zachowują się zbyt głośno, nie dając mu spać. Po przeszło miesiącu z kontynentu przybył okup, Cezar zaś został uwolniony. Prędko zdecydował się wymierzyć rabusiom sprawiedliwość i, zgodnie ze składanymi wcześniej deklaracjami, ukrzyżował ich wszystkich bez wyjątku.

 

Piraci porwali Cezara, gdy zmierzał na Rodos. Na zdjęciu ruiny tamtejszego Akropolu. Fot. Ymakris / Wikipedia Commons
Piraci porwali Cezara, gdy zmierzał na Rodos. Na zdjęciu ruiny tamtejszego Akropolu. Fot. Ymakris / Wikipedia Commons

7  Siódmy miesiąc w naszym kalendarzu nosi jego imię

Siódmy miesiąc w kalendarzu, u nas zwany lipcem, w języku łacińskim nosi nazwę Iulius (od tego rzeczownika pochodzi chociażby włoskie luglio czy angielskie July). Została ona nadana na cześć dyktatora, który urodził się właśnie w tym miesiącu, wcześniej określanym mianem Quintilis. 

Rzymska mozaika przedstawiająca lipiec w El Djem w Tunezji (III w.n.e.). Fot. Ad Meskens / Wikipedia Commons
Rzymska mozaika przedstawiająca lipiec w El Djem w Tunezji (III w.n.e.). Fot. Ad Meskens / Wikipedia Commons

Jego największym marzeniem było dorównać Aleksandrowi

Choć Juliusz Cezar jest chyba najsłynniejszą postacią w historii, nie ominęło go poczucie niższości i rozmaite kompleksy – począwszy od starannie ukrywanej łysiny, której bardzo się wstydził i którą zakrywał na rozmaite sposoby, na ambicjach politycznych skończywszy. Podobno jego największym marzeniem było dorównanie Aleksandrowi Macedońskiemu. Biografowie Rzymianina chętnie przytaczają anegdotę, wedle której, podczas pobytu w Hiszpanii, natknął się na posąg króla i popadł w przygnębienie, zauważając, że Macedończyk w jego wieku zdążył już podbić cały świat, on zaś nie dokonał jeszcze niczego wiekopomnego.

Pomnik Aleksandra Wielkiego w Pelli. Fo. Carole Raddato / Wikipedia Commons
Pomnik Aleksandra Wielkiego w Pelli. Fot. Carole Raddato / Wikipedia Commons

9 Nie urodził się przez cesarskie cięcie

W antycznym Rzymie obowiązywał zakaz grzebania zmarłych kobiet ciężarnych bez uprzedniego wyciągnięcia płodu z ich łona. Operacji tej dokonywano jednak zapewne jedynie na kobietach zmarłych, a działanie to sankcjonowało prawo. Juliusz Cezar najpewniej nie przyszedł na świat w ten sposób, bowiem wiadomo, że jego matka zmarła dopiero w roku 54, a więc na 10 lat przed tragiczną śmiercią syna. Co więcej, wydaje się, że nazwa zabiegu nie pochodzi od nazwiska polityka, ale od łacińskiego czasownika caedere – ciąć, pruć.

Largo Argentina w Rzymie. Fot. domena publiczna
Largo Argentina w Rzymie. Fot. domena publiczna

10 Nie zabito go na Forum Romanum

Wielu zwiedzających Rzym skłonnych jest myśleć, że śmierć słynnego Rzymianina miała miejsce w sercu Wiecznego Miasta – na Forum Romanum. Nie jest to jednak prawda. W marcu 44 r. p.n.e. trwały prace remontowe w budynku senatu, a politycy zbierali się w teatrze Pompejusza, w części portyku zwanej Curia Pompea. To właśnie tu, w rejonie dzisiejszego Largo Argentina, spiskowcy zadali śmiertelne ciosy swojemu przeciwnikowi. Potwierdziły to wykopaliska archeologiczne, które zakończyły się w 2012 roku. Ciekawostką jest, że ten rzymski plac znany jest przede wszystkim miłośnikom kotów, które szczególnie chętnie wylegują się tam w promieniach słonecznych. Niektórzy uważają przy tym, że koty przywiozła do Wiecznego Miasta sama kochanka Cezara – Kleopatra.

Posted on

Tego nie wiedziałeś o Juliuszu Cezarze – ciekawostki na Idy Marcowe (część I)

Hasło “Idy Marcowe” – jeden z najbardziej przełomowych momentów w historii – kojarzy każdy, jednak mało kto pamięta, że chodzi o bardzo konkretną datę w kalendarzu: piętnasty dzień bieżącego miesiąca. To właśnie wtedy, 2061 lat temu, 23 pchnięć sztyletem spowodowało śmierć Juliusza Cezara – najsłynniejszego rzymskiego polityka. Oto kilka faktów z jego biografii, o których nie wszyscy wiedzą, a które wydały mi się ciekawe i warte przybliżenia.

1 Juliusz Cezar nie był cesarzem

Rzeczownik cesarz, podobnie jak car, wywodzą się bezpośrednio od nazwiska słynnego Rzymianina, jednak on sam nigdy nie został obwołany królem. Miesiąc przed śmiercią, dokładnie 14 lutego 44 roku, odmówił koronacji, wiedząc, że tytuł królewski jest od wieków znienawidzony przez Rzymian. Senat ogłosił go natomiast dyktatorem wieczystym (dictator in perpetuum), najwyższym kapłanem, imperatorem i Ojcem Ojczyzny (pater patriae) przy jednoczesnym zachowaniu pozorów ustroju republikańskiego.

Warto wspomnieć, że według badań językoznawczych, nazwisko Caesar najprawdopodobniej wymawiano “kajzar”. Cognomen ten ma nieznaną etymologię, choć sam Juliusz twierdził, że pochodzi od punickiego wyrazu oznaczającego słonia – imponującego zwierzęcia, które pełniło istotną rolę w prywatnej mitologii polityka.

Reprodukcja rzymskiej monety z czasów Juliusza Cezara. Fot. Julia Wollner
Reprodukcja rzymskiej monety z czasów Juliusza Cezara. Fot. Julia Wollner

2 Nie przekroczył wielkiej, rwącej rzeki

Historycy szacują, że Juliusz Cezar brał udział w 50 bitwach, z których 48 zakończyło się jego zwycięstwem – jest to jeden z najlepszych wyników w historii świata. Jego reputacja wybitnego generała, zaprawionego w wojennych trudach, jest więc w pełni zasłużona. Warto jednak podkreślić, że jedno z szerzej znanych wydarzeń z jego życia – przekroczenie Rubikonu – nie nosiło znamion wielkiego wyczynu w sensie czysto fizycznym. Ta północnowłoska rzeka jest bowiem bardzo niewielka. Słynna decyzja o przejściu na jej drugi brzeg miała jednak ogromne znaczenie symboliczne: oznaczała przekroczenie granicy między Galią Przedalpejską i Italią oraz rozpoczęcie wojny domowej z Pompejuszem, zaanonsowane słowami alea iacta est (“kości zostały rzucone”).

Rubikon sfotografowany w miejscowości Savignano sul Rubicone. Fot. Sergio Bellavista / Wikipedia
Rubikon sfotografowany w miejscowości Savignano sul Rubicone. Fot. Sergio Bellavista / Wikipedia


3 Miał kontakty “na górze”

Choć w końcu I wieku przed naszą erą wielu Rzymian pozostawało z gruntu niewierzącymi, niezwykle istotne było umiejętne przedstawienie własnego rodowodu celem legitymizacji pełnionej władzy. Ród Juliuszów, z którego wywodził się Cezar, za swoją antenatkę uważał samą boginię miłości, Wenus. Z najpiękniejszą nieśmiertelną łączyła rodzinę postać ich protoplasty Julusa (syna bohatera wojny trojańskiej Eneasza), który był rzekomo jej wnukiem.
Po wygranej bitwie pod Farsalos, gdzie w 48 r. p. n. e. pokonał Pompejusza, Cezar ślubował wzniesienie świątyni na cześć Wenus Rodzicielki, co stało się w roku 46. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że otwarcie przybytku przyczyniło się bezpośrednio do śmierci Cezara: fakt, że polityk umieścił w nim posąg swojej kochanki Kleopatry, która niedawno urodziła mu nieślubnego syna i z którą, jak szemrano, planował założenie nowej królewskiej dynastii, rozsierdził jego oponentów.

Ruiny świątyni Venus Genetrix w Rzymie. Fot. Julia Wollner
Ruiny świątyni Venus Genetrix w Rzymie. Fot. Julia Wollner

4 Jego życie prywatne było bardzo burzliwe

Cezar, lubiący podkreślać swoją skromność, wierność tradycji i dobrym obyczajom, w rzeczywistości prowadził burzliwe życie miłosne, dalekie od idału czystości i wstrzemięźliwości. Miał trzy żony: Kornelię, Pompeję i Kalpurnię. Wydaje się, że prawdziwym uczuciem darzył tylko tę pierwszą; niestety małżonka umarła młodo, w 69 roku p.n.e. Z tego związku Cezar miał ukochaną córkę Julię. Pompeję oddalił po skandalicznych wydarzeniach, które rzucały cień na jej reputację – oznajmił wówczas, że żona Cezara musi być poza wszelkimi podejrzeniami. Sam romansował jednak na wszystkie strony, zarówno z żonami przyjaciół, jak i wrogów; przyjęło się też uważać, że wiele lat wcześniej łączyła go homoseksualna relacja z królem Bitynii. Trzecia żona Cezara, Kalpurnia, przez wiele miesięcy żyła w jednym mieście z królową Egiptu Kleopatrą, która przybyła do Rzymu na zaproszenie kochanka, przywożąc ze sobą jego syna, Cezariona. Sytuacji tej, niełatwej zapewne dla obu pań, kres położyła śmierć Juliusza. Jednym z jej autorów był jak wiadomo Brutus, syn Serwilii – wieloletniej przyjaciółki dyktatora i, być może, jego jedynej prawdziwej miłości. Błędnym jest natomiast przekonanie, że Cezar był ojcem spiskowca (czytaj więcej tutaj).

Portret Cezara ze zbiorów Muzeów Watykańskich
Portret Cezara ze zbiorów Muzeów Watykańskich

5 Dzięki niemu wprowadzono rok przestępny

Lata przestepne wprowadzono w III wieku p.n.e. w Egipcie, jednak w Europie nie były one praktykowane aż do dekretu Cezara, wydanego w 45 roku p.n.e. i bazującego na obliczeniach greckiego astronoma Sosygenesa. Polityk dokonał tym samym znaczącej reformy kalendarza (stąd określenie “kalendarz juliański”), co spowodowało krytykę ze strony opinii publicznej. Słoneczny kalendarz Cezara obowiązywał jednak w Europie przez długie stulecia – w Polsce i Włoszech na przykład został zniesiony dopiero w XVI wieku, kiedy zastąpił go kalendarz gregoriański.

 

CDN. – kolejną część zestawienia znajdziesz tutaj!

Posted on

Marek Aureliusz o biegu wypadków

Marek Aureliusz (121–180) był cesarzem rzymskim, nazywanym jednocześnie filozofem na tronie. Jego dzieło zatytułowane Rozmyślania do dziś stanowi źródło inspiracji i potwierdza, że władca był człowiekiem skromnym, umiarkowanym, praktykującym filozofię stoicką. Uczył panowania nad emocjami; podkreślał, że świat jest teatrem, a ludzie aktorami, którzy odegrać muszą swoją – zwykle skromną – rolę.

 

Posted on

Śladami van Gogha po Arles

Wiemy dokładnie, kiedy Vincent van Gogh przyjechał do francuskiego Arles – był 18 lutego 1888 roku. Data ta znaczy w burzliwej biografii artysty moment przełomowy: oto rozpoczynał się najbardziej intensywny i twórczy okres jego życia. W listach do brata pisał kiedyś: Zostanę malarzem Południa; teraz zamiar ten miał spełnić się dzięki ukochanemu przez niego, wibrującemu światłu Prowansji. I choć po kilkunastu miesiącach Vincent opuścił Arles, aby przenieść się do Saint-Rémy-de-Provence, to miasto nad Rodanem po dziś dzień pozostaje nierozerwalnie związane z postacią wielkiego post-impresjonisty. Oto najważniejsze adresy, które warto wziąć pod uwagę, planując zwiedzanie Arles jego śladami, oraz kilka obrazów artysty – wybranych z ponad 300 prac, które powstały w tym właśnie miejscu.


Dziedziniec szpitala w Arles – Espace Van Gogh, Place du Docteur Félix Rey

Obraz powstał w kwietniu 1889 roku, na miesiąc przed opuszczeniem Arles przez van Gogha. Malarz kilkakrotnie przebywał w szpitalu Hôtel-Dieu po słynnym epizodzie, jaki miał miejsce 23 grudnia 1888 roku – po gwałtownej sprzeczce z Paulem Gauguinem obciął sobie ucho. W klinice opiekował się nim doktor Félix Rey, który stwierdził u artysty manię prześladowczą.

Szpital, wzniesiony w XVI wieku, funkcjonował do lat 70. XX stulecia; obecnie mieści się w nim centrum kulturalne Espace Van Gogh, którego wewnętrzny dziedziniec zrekonstruowano i zaaranżowano na podstawie malowidła. Adres instytucji nosi nazwisko medyka zajmującego się malarzem (Place du Docteur Félix Rey).

 


Taras kawiarni w nocy – Café de la Gare (Place Lamartine 30)

Dzieło powstało we wrześniu 1888 roku jako pierwsze, na którym malarz wykorzystał motyw gwieździstego nieba. Przedstawia zewnętrzną cześć Café de la Gare. Nad lokalem tym Van Gogh wynajmował mieszkanie podczas urządzania słynnego Żółtego Domu. Z Josephem-Michelem i Marie Ginoux, właścicielami czynnej całą dobę kawiarni,  łączyła go serdeczna przyjaźń, a Marie pozowała mu w listopadzie 1888 roku do serii obrazów zatytułowanych Arlezjanka.

 

Most w Trinquetaille – dzielnica Trinquetaille, przedłużenie rue Gambetta 

Dzieła poświęcone żelaznemu mostowi na Rodanie (u góry oraz na zdjęciu głównym) powstały w czerwcu i w październiku 1888 roku. Pierwsze z nich ukazuje spacerujących mieszkańców Arles. Uwagę zwraca rytm kompozycji i doskonale uchwycony motyw silnego wiatru – mistrala. Drugi obraz zapada pamięć ze względu na szczególną kolorystykę, jakże różną od palety barw najchętniej stosowanej przez Vincenta.

 

Gwiaździsta noc nad Rodanem

Dzieło powstało we czerwcu 1888 roku; ukazuje wypełnioną gazowymi latarniami okolicę położoną niedaleko Żółtego Domu przy placu Lamartine. Została ona sportretowana po zmroku – podczas pobytu w Arles artysta często podejmował wyzwanie malowania nocą, której kolory pięknie oddawał na swoich płótnach.

Żółty Dom – Place Lamartine 2

Van Gogh zamieszkał w słynnym Żółtym Domu we wrześniu 1888 roku – wtedy też namalował niniejszy obraz. W swej nowej siedzibie w Arles planował stworzenie kolonii artystów na wzór XVII-wiecznego bractwa malarzy holenderskich; jej przywódcą miał zostać Gauguin. Van Gogh, oczekując przyjazdu Paula, który przyjął propozycję, intensywnie pracował, mając nadzieję na urządzenie w domu galerii.
Żółty Dom został zbombardowany 25 czerwca 1944 roku.

 

Widzowie na arenie w Arles – Rond-Point des Arènes 1

Dzieło powstało w grudniu 1888 roku, najprawdopodobniej namalowane z pamięci. Tytuł odnosi się oczywiście do rzymskiego amfiteatru w Arles, jednak antyczny zabytek nie jest tu prawie zupełnie widoczny – bohaterami obrazu są widzowie spektakli odbywających się na arenie. Malarz przez jakiś czas zajmował lokum, którego okna wychodziły na amfiteatr; z całą pewnością był więc świadkiem organizowanych tam walk byków. Podobno niespecjalnie go one interesowały; jego uwagę zdecydowanie bardziej  przyciągał barwny tłum przychodzący oglądać widowisko.

 


Wejście do parku publicznego w Arles – Place Lamartine

Dzieło powstało we wrześniu 1888 roku. Jest jednym z 15 obrazów poświęconych parkowi miejskiemu, jaki rozciąga się przy placu Lamartine. Dziś przy głównym wejściu do ogrodu, który przez kolejne już stulecie stanowi miejsce spotkań i odpoczynku mieszkańców miasta, znajduje się popiersie holenderskiego malarza.

 


Opadające jesienne liście – Avenue des Alyscamps (na południowy wschód od centrum miasta)

Dzieło powstało w listopadzie 1888 roku jako jedna z czterech prac obrazujących dawną rzymską nekropolię Alyscamps, a dokładniej Aleję Grobowców – drogę wysadzaną topolami, prowadzącą do romańskiej kaplicy. Cmentarz malował także – choć z innego punktu widzenia, bez odniesień do grobowców – Paul Gauguin.

 

Przydatne adresy:

Arles Vincent Van Gogh Foundation (www.fondation-vincentvangogh-arles.org)
Musée Réattu (www.museereattu.arles.fr) – w kolekcji muzeum znajduje się m.in. list Van Gogha do Paula Gauguina oraz 57 rysunków Picassa

 Obszerny materiał o Vincencie Van Goghu znajdziesz w Lente#01.

Posted on

Zaklęcie podróżne Michała Głombiowskiego

Przedwiośnie. Szukam impulsu do zmiany zimowych przyzwyczajeń, do obudzenia zaspanej głowy i ociężałego ciała. Na nic zdaje się wskazówka wagi, która niepokojąco chyli się w prawą stronę; bez efektu pozostają starania męża, który namawia na wyjście z domu i rodzinne spacery. Przełomu dokonać może chyba tylko dobra książka. Tak, tak, wierzę w terapeutyczne działanie słowa pisanego. Umiejętnie nakreślone, w zdaniach z odpowiednio rozłożonymi akcentami, potrafi zdziałać cuda, niczym magiczne zaklęcie. I takich cudów, takich zaklęć trzeba mi na marzec.

Sięgając po książkę Michała Głombiowskiego, z którym mam przyjemność współpracować, pamiętałam jedną z jego poprzednich publikacji, Trzeci dzień, o której pisałam kiedyś, że jest jak mocne espresso, krótka i wyrazista. Spodziewam się takiego samego pobudzającego efektu. Okazuje się jednak, że przyszedł czas na rewolucje powolne, na zmiany stopniowe, ale za to dające długotrwałe rezultaty.

Zaklęcie podróżne, najnowsza książka autora, będąca wynikiem półrocznego pobytu na Krecie, z espresso ma niewiele wspólnego. Czyta się ją powoli, bo i powolnie została napisana, o powolności traktując. Michał zestawił w niej dwa tematy bliskie idei “Lente”: poszukiwanie własnego miejsca w coraz szybciej pędzącym świecie oraz śródziemnomorskie, a konkretnie kreteńskie, zwyczaje codzienne, które, świadomie naśladowane, pomagają to miejsce odnaleźć. A że chodzi tu głównie o zwyczaje kulinarne – tym pyszniej, tym bardziej odżywczo. I, co niezbyt częste w wypadku książek o podobnej tematyce, wcale nie bardziej banalnie.

 

Punktem wyjścia dla rozważań Michała stają się badania naukowe wskazujące, że mieszkańcy greckiej wyspy są ludem cieszącym się przywilejem wyjątkowej długowieczności, na co niewątpliwy wpływ ma ich dieta. Jednak obserwacja Kreteńczyków wykracza daleko poza notowanie ilości spożytej oliwy z oliwek, pomidorów i świeżych ziół, choć informacji na ten temat wcale nie zabraknie. Autor z uwagą przygląda się kreteńskiej rzeczywistości, ale i sobie, podróżnikowi, uciekającemu od codzienności, a jednocześnie świadomemu koniecznego do niej powrotu. Razem z nim uważne spojrzenie na siebie kierujemy i my. Na ile poddaliśmy się dyktatowi komercji? Jak bardzo na nasze codzienne wybory wpływa globalizacja? Czy nie warto powrócić do zwyczajów sprzed lat?

 

Zaklęcie podróżne to świetnie napisana książka. Głombiowski operuje słowem sprawnie, inspirując do zmiany – przecież zaklęcie to słowo mające na celu ukształtowanie rzeczywistości. Czytając jego tekst, przypominam sobie o smaku świeżych zielonych liści – rukoli, roszponki, młodego szpinaku – trawiastej podstawie greckiej diety, rosnącej tuż pod stopami, blisko ziemi. Tej wiosny chciałabym być odrobinę bliżej tej ostatniej. Po wyprawie na targ nalewam sobie szklaneczkę czerwonego wina, które Kreteńczycy dają nawet maleńkim dzieciom, uważając, że mało co jest równie dobre dla zdowia. I, oczywiście, zaczynam rozmyślać o podróży na Kretę. Nic przecież nie popycha do działania i zmian tak skutecznie, jak kolejna, choćby tylko literacka, podróż.

 

Michał Obst Głombiowski, Zaklęcie podróżne. Kreta od kuchni, Wydawnictwo Dolnośląskie, Poznań 2017

 

UWAGA! KONKURS!

Dzięki uprzejmości autora, mamy dziś dla Was dwa egzemplarze książki Zaklęcie podróżne. Kreta od kuchni. Podarujemy je autorom najciekawszych komentarzy pod tym postem, stanowiących rozwinięcie hasła: “Szukam zaklęcia na…”.

Szczegółowy regulamin konkursu znajduje się tutaj: Regulamin konkursu pt. Zaklęcie podróżne

Zapraszamy do zabawy!

Posted on

O mimozach

Dla wielu mieszkańców Śródziemnomorza marzec jest barwy żółtej, słodko pachnie i kojarzy się nie tylko ze zmienną pogodą. Dzieje się tak za sprawą rośliny, która rozkwita wówczas w każdym prawie zakątku regionu, znacząc najbardziej oczekiwany przełom w kalendarzu: początek wiosny.

Dla dziewcząt, dla kobiet

Złociste kwiaty są jednym z symboli Czarnogóry, a szczególnie nadmorskiego miasteczka Herceg Novi. Już w lutym obchodzi się tam festiwal mimozy, podczas którego młode dziewczęta paradują w mundurach wzdłuż wybrzeża, a w mieście rozpoczyna się szereg kulturalnych, turystycznych i sportowych imprez. W kolejnym miesiącu mimoza staje się wszechobecna we Włoszech, głównie za sprawą święta 8 marca, podczas którego jej gałązki wręcza się obowiązkowo każdej pani. Zwyczaj ten, tuż po II wojnie światowej i upadku faszyzmu, zapoczątkowała działaczka partii komunistycznej Teresa Mattei, uznawszy, że będzie to miły, a niewiele kosztujący gest – Italia jest u progu wiosny pełna złocistych kwiatów.

Złocista Amerykanka

Co ciekawe, żółta, pachnąca mimoza nie jest rośliną, która wywodzi się z Bałkanów czy z Półwyspu Apenińskiego. Nie pochodzi zresztą z żadnego kraju leżącego u brzegów Morza Śródziemnego. Przywędrowała doń najprawdopodobniej z Ameryki lub Australii, gdzie liczy sobie około tysiąca gatunków. Od wieków czarowała włoskich, hiszpańskich i portugalskich żeglarzy pełnym słońca, słodkim i miękkim, a zarazem świeżym aromatem przywodzącym na myśl migdały.

 

Wcale nie wstydliwa 

Botanicy podkreślają, że ukochany przez Czarnogórców i Włochów kwiat tak naprawdę nazywać powinniśmy nie mimozą, a… akacją. Według znawców zwie się on bowiem acacia dealbata lub, w innych przypadkach, acacia farnesiana – od nazwiska słynnej włoskiej rodziny Farnese, w której rzymskich ogrodach uprawiano ją od XVI wieku. Mimoza, znana z przysłowiowej delikatności i faktu, że jej liście zwijają się natychmiast po jej dotknięciu, to zupełnie inna roślina – tzw. mimoza wstydliwa, zwana również czułkiem wstydliwym. Nie jest ona żółta, lecz różowa, i to nie jej poświęcone są wesołe, śródziemnomorskie festiwale. I choć mimoza-czułek uważana jest za kwintesencję wątłości, to dla lingwistów akacja-mimoza symbolizuje powrót do czystości i niewinności. Dzieje się tak dlatego, że grecki rzeczownik ἀκακία łatwo skojarzyć  z α- “nie” + κακός “zło”.

Od wiosny do jesieni

W Polsce, za sprawą wiersza Juliana Tuwima, mimoza kojarzy się często z końcem lata. Jednak poeta, opisując złotawą, kruchą i miłą jesień, pisał tak naprawdę o jeszcze innym gatunku: nawłoci pospolitej, zwanej polską mimozą. W odróżnieniu od akacji-mimozy czarującej kwiatami wczesną wiosną, kwitnie ona rzeczywiście w sierpniu i wrześniu.

Posted on

Z Jerozolimy do Londynu. Ambasador Yotam Ottolenghi

W gorących czasach, w których wielka polityka wnika we wszystkie niemal sfery naszego życia, wytchnienia szukamy często w kuchni. Kiedy któryś z celebrity chefs mówi coś „kontrowersyjnego”, fani proszą czasem: zajmij się tym, na czym się znasz, po prostu gotuj. Problem polega jednak na tym, że tożsamość celebrity chefa czasem nie daje się zamknąć w kuchni. Tak właśnie ma się rzecz z naszym dzisiejszym bohaterem: jednym z najpopularniejszych kucharzy ostatnich lat, emigrantem, homoseksualistą, ojcem. Żydem, który założył swój biznes z Palestyńczykiem. Ulubieńcem wegetarian, który sam wegetarianinem nie jest. Przed państwem: Yotam Ottolenghi.

Yotam Ottolenghi
Ottolenghi urodził się w 1968 roku w zachodniej, żydowskiej części Jerozolimy, w rodzinie inteligenckiej. Studiował literaturoznawstwo, służył w armii, pracował jako dziennikarz w “Haaretz”, w latach dziewięćdziesiątych wyjechał do Europy: mieszkał wpierw w Amsterdamie, później wyruszył do Londynu. Chciał pisać doktorat o literaturze (zdolności literackie będą zresztą wyróżniać jego późniejsze kulinarne felietony), zapisał się jednak do szkoły Cordon Bleu i zakochał w gotowaniu. Zajął stanowisko cukiernika w londyńskiej Baker & Spice, gdzie poznał Samiego Tamimi, z którym będzie od tej pory współpracował, i z którym napisze dwie książki: Ottolenghi i Jerozolima.

W 2002 wraz z grupą partnerów Yotam założył pierwsze delikatesy Ottolenghi w słynnej londyńskiej dzielnicy Notting Hill. Po paru latach przyszły kolejne restauracje – w Islington, Belgravii, Soho. W 2006 roku zaczął współpracować z brytyjskim dziennikiem „The Guardian”. Jego rubryka The New Vegetarian pozwoliła szybko zaliczyć go do kolejnej mniejszości, choć Ottolenghi nie jest wegetarianinem, a jego podane na marginesie sugestie, by jakieś warzywne danie podać z jagnięciną czy krewetkami, kilkakrotnie wzbudzały oburzenie. Znakiem rozpoznawczym autora stało się jednak właśnie stawianie na pierwszym miejscu warzyw i zbóż, zabieg niekoniecznie oczywisty w brytyjskiej kulturze kulinarnej.

Ottolenghi stał się guru wegetarian dzięki książkom Obfitość i Cała obfitość, w ktorych robi z roślinami takie rzeczy, że mięsożercy zapominają o swoich upodobaniach. Piecze tartę tatin z ziemniakami i pomidorami w karmelu i zdobione krążkami czerwonej cebuli ciasto z kalafiora, smaży krokiety z groszku i mięty, a ukochane bakłażany podaje z tahiną i ziarnkami granatu. Nie jest jednak ortodoksyjny: jedzcie mięso, mówi, bo jest elementem waszej kultury, ale nie traktujcie go jako konieczności. Ta sama filozofia przyświeca jego restauracjom. W marcu 2017 roku w najmłodszej i najelegantszej z nich, położonej w samym sercu Soho NOPI, zjemy między innymi burratę z czerwoną pomarańczą, ziarnami kolendry i miodem lawendowym, serniczek z sera Valdeón z marynowanymi burakami i migdałami czy kalarepę z sumakiem, wasabi i mascarpone. Kilka dań mięsnych (boczek z dynią, jabłkami i orzechami włoskimi) i rybnych (dorsz w maślance z grochem i cavolo nero) też się znajdzie, jednak to warzywa grają tu pierwsze skrzypce. Dlaczego? Otóż są one podstawą śródziemnomorskiej diety – zarówno włoskiej, którą poznał Ottolenghi w domu, jak i bliskowschodniej, która otaczała go w Izraelu. W Obfitości pisze: To, co jadłem, dorastając, stanowiło połączene rozmaitych kulinarnych kultur – zarówno europejskich, jak i bliskowschodnich – z mnogością łatwo dostępnych, świeżych składników. Zawsze przypominam sobie o tym, myśląc o sklepie warzywnym w sąsiedniej, arabskiej wiosce, gdzie moja mama robi zakupy. Sprzedaje się tam mnóstwo fantastycznych, świeżych, miejscowych, sezonowych owoców i warzyw, o których mówię „prawdziwe”, bo wyglądają i smakują naturalnie i są uprawiane przez autentycznych arabskich i żydowskich rolników, a nie bezimiennych rolników z drugiego końca świata. Lokalność, różnorodność, wolność – te słowa najlepiej chyba określają to, co można by nazwać „filozofią gotowania” Ottolenghiego.

Prawdziwym wyznaniem miłości dla rodzinnego miasta jest Jerozolima, napisana z Tamimim książka o tradycjach kulinarnych Izraela, widzianych zarówno z żydowskiej, jak i palestyńskiej strony. Pachnie ona za’atarem, sumakiem, kuminem, składa hołd bakłażanom, soczewicy, pomidorom. Filozofia, która przyświeca książce, jest prosta, choć przecież wciąż nieoczywista: chociaż tak wiele nas dzieli, to przecież tak wiele łączy, bo kochamy te same obrazy, zapachy, smaki. Nikt nie jest „właścicielem” dania – kontrowersyjny hummus na przykład jest daniem palestyńskim, ale należy też do tradycji syryjskich Żydów. Historia jest ważna, ale najpiękniejszą cechą jedzenia jest jego zakorzenienie w teraźniejszości, bo smakuje nam właśnie „tu i teraz”. Roni Kashmin, dziennikarka kulinarna izraelskiego dziennika “Haaretz”, mówi: Ottolenghi nie jest w Izraelu aż tak znany jak w Wielkiej Brytanii, jednak w moim środowisku podziwiany jest jako ambasador pokojowego współżycia. Oddaje ducha Jerozolimy jako miasta różnorodności, w którym mieszają się różne kultury, rasy, języki. Co więcej, jako homoseksualista dodaje do tej różnorodności jeden jeszcze wymiar: gender.

Nie byłoby powodu wspominać o orientacji seksualnej Ottolenghiego, gdyby nie jego głośny tekst, zamieszczony w „The Guardian” w 2013 roku. Słynny kucharz opowiada w nim o swojej drodze do rodzicielstwa: zawsze chciał mieć dzieci (twierdzi, że żydowska tradycja odegrała dużą rolę w kształtowaniu tego pragnienia), ale i on, i jego partner sądzili, że jako homoseksualiści po prostu nie znaleźli tego – jak się po angielsku mówi – „w swojej talii kart”. W końcu zdecydowali się na wynajęcie amerykańskiej surogatki (w Wielkiej Brytanii nie byłoby to możliwe), która urodziła ich syna Maxa. Tym samym stał się nie tylko ambasadorem Jerozolimy i wegetarianizmu, ale i ambasadorem miłości rodzicielskiej, która może stać się udziałem każdego, kto jej pragnie.

Sukces Yotama Ottolenghiego jest zbudowany na pozytywnych emocjach: niezależnie od tego, czy podróżuje (zrealizował czteroodcinkowy serial kulinarny o najważniejszych dla niego miejscach południowo-wschodniego Śródziemnomorza: Stambule, Izraelu, Maroku i Tunezji), czy gotuje, czy pisze. Pokazuje, że kuchnia potrafi łączyć: Żydów i Palestyńczyków, wegetarian i mięsożerców. Realizuje utopię różnorodności: mimo wszelkich światopoglądowych różnic, wobec zmysłowej przyjemności jedzenia wszyscy jesteśmy przecież bezbronni.

 

Zdjęcie delikatesów Ottolenghi: THOR/ Flickr na licencji CC by 2.0.
Posted on

Arystoteles o zdziwieniu

Arystoteles (384–322 r.p.n.e.), zwany też Stagirytą, uważany jest za jednego z trzech najsłynniejszych filozofów antycznej Grecji (obok Platona i Sokratesa). Stworzył spójny system filozoficzny, który silnie wpłynął na całą europejską myśl oraz na rozwój nauki. Za przełomowe uważa się jego rozumienie człowieka: zdefiniował go jako zwierzę rozumne, a więc byt cielesny, który posługuje się intelektem.

Posted on

SPQR Mary Beard – o historii zupełnie inaczej

Filolog klasyczną Mary Beard miałam przyjemność słuchać i oglądać na żywo dokładnie dziesięć lat temu, kiedy prowadziła wykład w The British School w Rzymie. Byłam wtedy doktorantką szykującą rozprawę na temat postaci antycznych w literaturze włoskiej i skrupulatnie wybierałam z oferty kulturalnej Wiecznego Miasta wszystkie wydarzenia – odczyty, konferencje, prelekcje – które miały związek z opisywanymi przeze mnie bohaterami. Na wykładach robiłam notatki, spisywałam dziesiątki dat i nazwisk, zwykle marząc przy okazji o kolejnej porcji wzmacniającego espresso. Pamiętam, że z wykładu Beard wyszłam bez jednej nawet zapisanej strony, za to z przyjemnie podwyższonym ciśnieniem – pomimo kilkugodzinnej przerwy od pobudzającej włoskiej kawy.

Brytyjska filolożka w swoich opowieściach – czy to podczas poważnych konferencji, czy w filmach dostępnych na Youtubie, czy wreszcie w książkach popularnonaukowych – przedstawia antyk w sposób zupełnie inny niż ten, do którego przywykła większość z nas, ze znużeniem wspominająca mało porywające lekcje historii w szkole czy na uniwersytecie. Potrafi bezbłędnie łączyć dokładność wybitnego badacza z gawędziarskim tonem, a jej świeże, niekiedy zaskakujące spojrzenie na bieg wydarzeń inspiruje do rozmyślań. Nie inaczej jest w wypadku wydanej niedawno przez Rebis książki SPQR – Historia starożytnego Rzymu – publikacji pokazującej, że, mimo setek wydanych przez wieki opracowań, wcale nie wszystko zostało już na temat Rzymu powiedziane. Fundamenty zachodniej cywilizacji, choć położone ponad dwa tysiące lat temu, nadal dają się interpretować na wiele sposobów, zaś ten, w jaki czyni to Beard, można bez przesady uznać za przełomowy.

SPQR Mary Beard
Fot. Julia Wollner

SPQR nie usatysfakcjonuje tych, którzy szukają akademickiego podręcznika zawierającego skrupulatny zapis chronologiczny bitew i politycznych reform. Zamiast nich znajdziemy syntezę społeczną, panoramę rzymskich obyczajów i porywającą analizę dotyczącą najważniejszych momentów w historii imperium. Rozprawiając się z wieloma błędnymi przeświadczeniami na temat antyku, Beard serwuje nam pokaźną dawkę ciekawostek i barwne przykłady wspierające jej nowatorskie obserwacje, wszystko to zaś w oparciu o najnowsze badania archeologiczne.

Jak już wspomniałam, z rzymskiego wykładu Beard wyszłam bez jakichkolwiek notatek – za wiele było w jej wystąpieniu pasji i zaangażowania, by móc zamknąć je w liczbach i hasłach. SPQR można oczywiście przeczytać z ołówkiem i notesem pod ręką. Lepiej jednak dać się porwać opowieści autorki, dla której tytułowy Senat i Lud Rzymski pozostają, mimo upływu wielu wieków, fascynującymi i nadal nie do końca odkrytymi partnerami do dyskusji.

Mary Beard, SPQR – Historia starożytnego Rzymu, tłum. Norbert Radomski, Rebis, Poznań 2016