Posted on

Wybór redakcji: nasze ulubione filmy o Rzymie

UWAGA: Zapisz się na kurs do rzymskiej szkoły języka włoskiego SCUDIT i skorzystaj z naszych atrakcyjnych rabatów!


Poza tytułami wymienionymi w ramach tekstu Sześć filmów z Rzymem w tle, mamy jeszcze sporo pomysłów na kinową ucztę rozgrywającą się w Wiecznym Mieście. Oto kolejne filmy o włoskiej stolicy, które koniecznie musicie zobaczyć!

Julia Wollner: Rzym (Rome) – serial HBO

Julia Wollner

Najpierw uznałam tę produkcję za płytką, a do tego nazbyt brutalną; męczyły mnie też niezgodności z prawdą historyczną. Później jednak połknęłam bakcyla i doceniłam doskonałe kreacje aktorskie, piękne zdjęcia i rewelacyjną muzykę, która potem… grała podczas mojego ślubu. Z bohaterami zaprzyjaźniłam się na tyle, że, szykując się do wesela, odruchowo wypisałam zaproszenie dla Tytusa Pullo.

 

Beata Zatońska: Sprawcy nieznani (I soliti ignoti) M. Monicellego

Beata Zatońska

Bardzo śmieszna opowieść o rzymskich złodziejach. Monicelli pokazuje Rzym biedny, jego ciasne zaułki, mroczne zakamarki. Role, palce lizać – m.in. Vittorio Gassman, Marcello Mastorianni i młodziutka Claudia Cardinale. No i oczywiście Totó jako legendarny kasiarz. A scena, w której złodziejaszkowie, zamiast zająć się przestępczą robotą, wyjadają z garnka pasta e ceci – śmieszy do łez.

 

Kamila Kowalska: Dziennik intymny (Caro diario) N. Morettiego

Kamila Kowalska

Nanni Moretti, w tym przypadku scenarzysta, reżyser i główny bohater, pokazuje Wieczne Miasto takim, jakie lubię je najbardziej i jakie pokazuję na moim blogu Autostradadelsole.com: skąpane w gorącym słońcu, opustoszałe, codzienne. W kolejnych scenach, poruszając się na starej Vespie, prowadzi nas przez ulice peryferyjnych dzielnic, ukazując prawdziwą duszę Rzymu.

 

Olaszka: Złodzieje rowerów (Ladri di bicilette) V. De Sica i Rzym miasto otwarte (Roma  città aperta) R. Rosselliniego

Olaszka

Żaden z nich nie jest filmem łatwo przyswajalnym i chyba trudno nazwać je ulubionymi. Ogląda się go niemal jak dokumenty – i to nie o tym znajomym, oswojonym Rzymie, który składa się historii i glamouru, tylko o mieście zrujnowanym przez okupację. Mieście, które tworzą nie imponujące zabytki, a jego mieszkańcy – zwykli, prości ludzie.

 


Nadia Gruszka: 
Szczególny dzień E. Scoli

Nadia Gruszka

Nie ma tu pocztówkowego Rzymu, lecz ciemna strona historii miasta sprzed wybuchu II wojny światowej, dzięki której możemy lepiej zrozumieć stolicę Włoch. Ponadto zaglądamy za zamknięte drzwi, do rzymskich mieszkań, czego nigdy nie doświadczymy jako turyści. Do tego najwspanialszy, moim zdaniem, duet włoskiego kina: Sophia Loren i Marcello Mastroianni.

 

 

Kasia Rowińska: Rzymska opowieść (Besieged) B. Bertolucciego

Kasia Rowińska

O miłości przy Piazza di Spagna w sposób nieoczywisty. Przesycony rzymskim ciepłym światłem, ale też osadzony w rzeczywistości. Na podstawie opowiadania Jamesa Lasduna.

 

 

 

Ewa Nicewicz– Staszowska: Młody papież (The Young Pope) P. Sorrentina

Ewa Nicewicz-Staszowska

Skłania do refleksji: stawia pytania, ale nie daje gotowych odpowiedzi. Ma mistrzowską obsadę i kładzie duży nacisk na walory estetyczne.

 

 

 

Maria Bulikowska: Rodzina Borgiów – serial stworzony przez Neila Jordana

mroux

Renesansowy Rzym w wersji “seks, władza i rock&roll”. Ten serial warto zobaczyć choćby dla genialnego Jeremiego Ironsa w roli Aleksandra VI. Aktor dokonuje bowiem rzeczy niezwykłej: jego papież, znany z lekcji historii lubieżnik i morderca, zyskuje nowy wymiar jako swojski, ciepły family man.

Posted on

Sześć filmów z Rzymem w tle

UWAGA: Zapisz się na kurs do rzymskiej szkoły języka włoskiego SCUDIT i skorzystaj z naszych atrakcyjnych rabatów!

Rzym od wieków przyciąga ludzi ze wszystkich zakątków świata swym bogactwem artystycznym, historycznym i architektonicznym. To właśnie w tym mieście czekają na nas piękne widoki, starożytne świątynie, renesansowe pałace i barokowe kościoły. Nic dziwnego, że Wieczne Miasto już dawno stało się inspiracją dla wielu produkcji filmowych. Także wielu reżyserów i scenarzystów wszystkie drogi prowadzą do Rzymu!

Oto sześć filmów z Rzymem w tle, które was wzruszą, rozbawią i zaciekawią. Ci, którzy mieli już okazję zwiedzić stolicę Włoch, będą mogli powspominać miłe chwile; ci, którzy z różnych względów jeszcze tam nie dotarli, poczują się zachęceni do szybkiej podróży.

1. Listę otwiera klasyka włoskiego kina, czyli Słodkie życie (La dolce vita) Federica Felliniego z 1960 roku. Film opowiada o siedmiu dniach z życia dziennikarza Marcella, jednak prawdziwym głównym bohaterem jest tak naprawdę Rzym i jego mieszkańcy. Reżyser w doskonały sposób wprowadza widza w świat zepsutej elity społeczeństwa lat 50. ubiegłego wieku. To właśnie w tej produkcji powstała najsłynniejsza na świecie scena filmowa z udziałem Anity Ekberg i Marcella Mastroianniego, przedstawiająca parę kochanków kąpiącą się w Fontannie di Trevi.

Fontana di Trevi. Fot.: Milky Fountain | by Giovanni_Ve Milky Fountain
Fontanna di Trevi – miejsce słynnej filmowej kąpieli. Fot.: Milky Fountain

2. Ikona kina Audrey Hepburn, szalenie przystojny Gregory Peck i kultowy skuter Vespa – to chyba wystarczy, by zachęcić do obejrzenia Rzymskich wakacji (Roman Holiday) Williama Wylera. Komedia romantyczna z 1953 roku opowiada o spotkaniu amerykańskiego reportera i księżniczki, która postanawia porzucić na jakiś czas sztywne dworskie reguły i zaznać rzymskich uciech (Audrey Hepburn dostała Oscara za tę rolę). Jedna z najbardziej znanych scen filmu dzieje się przy Ustach Prawdy w przedsionku bazyliki Santa Maria in Cosmedin.

Plac Hiszpański. Fot.: Pexels
Plac Hiszpański, gdzie lubiła bywać postać grana przez Audrey Hepburn. Fot.: Pexels

3. Brytyjski melodramat Rzymska wiosna Pani Stone (The Roman Spring of Mrs. Stone, 1961) wyreżyserowany przez José Quintero to wzruszająca opowieść o kobiecie, która pomimo niemłodego już wieku diametralnie zmienia swoje życie. Pani Stone (w tej roli znakomita Vivien Leigh) leci na wakacje do stolicy Włoch. Podczas podróży na pokładzie samolotu umiera jej mąż. Wdowa postanawia jednak kontynuować podróż. W Rzymie wdaje się w romans z dużo młodszym od siebie mężczyzną. Podobnie jak w Słodkim życiu, reżyser doskonale wprowadza widza w świat rzymskiego społeczeństwa lat 60. XX wieku.

 

Piazza di Pietra. Fot. H. Barrison
Piazza di Pietra – w okolicznych kawiarniach bywała pani Stone. Fot. H. Barrison

4. Duszę współczesnego Rzymu poznamy, oglądając Wielkie Piękno (La grande bellezza, 2013). Paolo Sorrentino, podobnie jak wielki mistrz kina Fellini, kreuje Wieczne Miasto na głównego bohatera filmu. Fabuła przypomina tę ze Słodkiego życia: starzejący się dziennikarz, podróżując po Wiecznym Mieście, wspomina bezpowrotnie utraconą młodość. Widz, poznając najskrytsze pragnienia Jepa Gambardelli, ma jednocześnie okazję zatopić się w klimat współczesnego miasta. W 2014 roku film otrzymał Oscara dla najlepszej produkcji nieanglojęzycznej.

Parco degli acquedotti, gdzie zwykł spacerować bohater "Wielkiego piękna". Fot. ShockWave2 / Wikipedia
Parco degli acquedotti, gdzie zwykł spacerować bohater “Wielkiego piękna”. Fot. ShockWave2 / Wikipedia

5. Z Wiecznym Miastem wiąże się także twórczość Woody Allena. Zakochani w Rzymie (To Rome with Love, 2012) to komedia romantyczna. Przeplatają się w niej historie osób, które z jakiegoś powodu znalazły się w stolicy Włoch. Film przyciąga nie tylko znanymi obrazkami z Rzymu, takimi jak Plac Wenecki, Schody Hiszpańskie czy Zatybrze, ale także atrakcyjną obsadą aktorską. Główne role grają w nim m.in. Roberto Benigni, Alec Baldwin, Penelope Cruz oraz, jak zwykle, sam Woody Allen.

Piazza Venezia. Fot.: Max Pixel
Piazza Venezia czyli Plac Wenecki – nie mogło go zabraknąć w filmie Allena. Fot.: Max Pixel

6. Na koniec nie można nie wspomnieć o wielkiej produkcji Ridleya Scotta, jaką jest Gladiator (2000). Akcja filmu rozgrywa się w czasach starożytnego Rzymu. Opowiada o wybitnym generale Maximusie (Russel Crowe), który, straciwszy wszystko, staje się niewolnikiem-gladiatorem. Jego życie będzie teraz obiektem walki na arenie. Na uwagę zasługuje wzruszająca oraz idealnie współgrająca z akcją filmu muzyka Hansa Zimmera. Film został obsypany wieloma nagrodami. Zdobył pięć Oscarów w kategoriach: najlepszy film, najlepszy aktor (Russel Crowe), najlepsze kostiumy, najlepszy dźwięk, najlepsze efekty specjalne.

Koloseum. Fot. domena publiczna
Koloseum czyli amfiteatr Flawiuszy – jedna z najsłynniejszych aren, na której ginęli gladiatorzy. Fot. domena publiczna

Jakie są Twoje ulubione filmy o Rzymie? Jeśli masz ochotę na więcej inspiracji, kliknij tutaj: Wybór redakcji. Ekipa Lente dzieli się swoimi najukochańszymi tytułami!

 

Zdjęcie główne: Kevin Poh / Flickr

Posted on

Sardynia – Atlantyda

Atlantyda to legendarna kraina, która miała być ojczyzną wysoce rozwiniętej cywilizacji, istniejącej na długo przed powstaniem jakiejkolwiek innej europejskiej kultury. Zniszczyły ją rzekomo potężne trzęsienia ziemi. Przez stulecia śladów Antlantydy szukało wielu śmiałków; opowiadali o niej poeci i pisarze, portretowali ją filmowcy i twórcy komputerowych gier. Nikt jednak nie znalazł ruin, które z całą pewnością można by przypisać właśnie tej cywilizacji, zaś trudności, jakich nastręczają poszukiwania, zdają się tylko podsycać pasję tych, którzy uczynili z nich mniej lub bardziej istotną część swego życia.

Należy do nich włoski dziennikarz Sergio Frau, od lat współpracujący z renomowanym dziennikiem „La Repubblica”. W 2002 roku zasłynął on publikacją książki Le colonne d’Ercole – Un’inchiesta, w której zaproponował nową interpretację tekstów Platona, uważanego za pierwszego autora starożytnego, wspominającego o Atlantydzie. Grek powoływał się na tradycję ustną, która rzekomo przywędrowała do Aten z Egiptu. O wspaniałym królestwie Atlantis pisał m.in. w dialogu Timajos, umiejscawiając je za tzw. słupami Herkulesa, zwyczajowo utożsamianymi z Gibraltarem. Sergio Frau uważa jednak, że jest to błędna lokalizacja, a colonne d’Ercole znajdowały się raczej między Tunezją a Sycylią. Co więcej, według dziennikarza, potężne budowle cywilizacji nuragijskiej, z których słynie Sardynia, przywołują skojarzenia z opisywaną przez Platona kulturą Atlantów.

Tajemniczy sardyński nurag. Fot. Shardan / Wikipedia Commons CC BY-SA 3.0
Tajemniczy sardyński nurag. Fot. Shardan / Wikipedia Commons CC BY-SA 3.0

Twierdzi on także, że czas od zalania Atlantydy do narodzin Platona nie wynosił dziewięć tysięcy, jak przywykło się uważać, a jedynie dziewięćset lat. Być może liczba 9.000 wynikała z błędu jednego z kopistów, który pomylił się przy przepisywaniu tekstu wielkiego greckiego poety. Nietrudno wówczas o skojarzenie z upadkiem kultury minojskiej na Krecie, który miał miejsce właśnie ok. 900 lat przez Platonem na skutek wybuchu wulkanu na wyspie Santoryn. Wybuch ten mógł spowodować wielkie katastrofy morskie odpowiedzialne za zatopienie archipelagu wysp, zamieszkiwanych przez Atlantów.

Rewelacje głoszone przez Sergia Frau nie przeszły bez echa, a jego hipotezy spotkały się z zainteresowaniem wielu badaczy. W kwietniu 2005 roku w Paryżu, w siedzibie UNESCO, miało miejsce sympozjum, podczas którego dyskutowano o zaproponowanych interpretacjach; rozmowy kontynuowano w październiku 2006 roku w Rzymie pod egidą Accademia dei Lincei. Z drugiej strony, wielu innych miłośników legendy o Atlantydzie kontynuuje poszukiwania w odrębnych częściach globu. Najwięcej poparcia zdaje się uzyskiwać ekipa upatrująca obecności atlantydzkich ruin w hiszpańskiej Andaluzji. Być może najbliższe lata, wypełnione pracą archeologów korzystających z coraz nowocześniejszych narzędzi badań, przyniosą upragnione odpowiedzi. Na razie pozostaje nam śledzić ich poczynania, a teorie o związkach Atlantydy z Sardynią potraktować jak dodatkową zachętę do odwiedzenia tej malowniczej wyspy.

Fot. główne: Philippe Roos / Flickr CC BY-SA 2.0
Posted on

Z Herodotem po Neve Tzedek

Rzeczownik “oaza” pochodzi podobno od greckiej nazwy pewnej staroegipskiej miejscowości, podanej przez Herodota. Używa się go dziś dla określenia terenu o bujnej roślinności, stanowiącego niespodziewany obszar wegetacji na pustyni, lub, w znaczeniu przenośnym, jako synonim enklawy czy wysepki. Tak mówi słownik – ja powtarzam powtórzone.

Neve Tzedek, Tel Awiw. Fot. Julia Wollner
Palmy w Neve Tzedek, Tel Awiw. Fot. Julia Wollner

O Herodocie, powtarzaniu i oazach rozmyślam dzisiaj, spacerując spokojnym krokiem po najelegantszej chyba dzielnicy Tel Awiwu: Neve Tzedek. Starożytny grecki historyk, ze względu na linearność czasu i historii, nie miał możliwości odwiedzenia tego uroczego miejsca. Z całą pewnością uznałby je jednak za godne opisania, warte badań i refleksji. Urzekające w odbiorze, inspirujące w przekazie. Swoim zwyczajem zagadałby kilku mieszkańców, by opowiedzieli mu o swojej okolicy; potem złapałby za pióro i kreślił krągłe greckie litery, odnajdując, jak ja, esencję oazy wśród niskiej zabudowy, wirtuozersko zaaranżowanych ogródków, ciszy i bezostentacyjnego szyku. Opowieść zakończyłby zapewne słowami: λέγειν τὰ λεγόμενα, relata refero*. W sercu jednak chowałby własny obraz miejsca, którego wspomniana już linearność czasu i historii nie pozwalałaby jeszcze nazwać fotografią.

Plac przed centrum Suzanne Dellal w Tel Awiwie. Fot. Julia Wollner.
Plac przed centrum Suzanne Dellal w Tel Awiwie. Fot. Julia Wollner

Neve Tzedek jest niewielką dzielnicą położoną w południowej części Tel Awiwu, zbudowaną w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku, zanim jeszcze powstało miasto nazwane później Wzgórzem Wiosny. Osiedle założyła grupa żydowskich rodzin, poszukująca do budowy swoich wymarzonych domów okolicy spokojnej i cichej, różnej od przeludnionej i gwarnej Jaffy. W niewielkim oddaleniu od morza wznieśli oni niewysokie budynki, usytuowane wzdłuż wąskich uliczek, dbając o to, by zawierały wszystkie możliwe udogodnienia. Tu miało się żyć lepiej, inaczej, bez pośpiechu, choć blisko było przecież do tłumów w rozkrzyczanej Jaffie. Swemu osiedlu nadali nazwę Neve Tzedek, dosłownie: ‘Oaza Sprawiedliwości’. Tak przynajmniej podają encyklopedie. Relata refero.

Kolorowe fasady, barwne drzwi w Neve Tzedek. Fot. Julia Wollner.
Kolorowe fasady, barwne drzwi w Neve Tzedek. Fot. Julia Wollner

Z początkiem XX wieku dzielnica coraz bardziej rozkwitała. Mieszkało tu wiele sław, głównie literatów, a okolicę, będąca już wówczas częścią nadmorskiej metropolii, kojarzono z wyrafinowaniem i intelektualnym snobizmem. Jak to jednak z modami bywa, prestiż i renoma prędko przeminięły – majętni Izraelczycy coraz częściej wybierali do życia północne rejony miasta. Przewodniki podają, że Neve Tzedek na długie dziesięciolecia popadł w ruinę i zapomnienie, co potwierdzają moi telawiwscy znajomi. λέγειν τὰ λεγόμενα.

Neve Tzedek to artystyczna dzielnica. Fot. Julia Wollner
Neve Tzedek to artystyczna dzielnica. Fot. Julia Wollner

W latach osiemdziesiątych XX w. historia, a także miejscowa społeczność, postanawiają dać okolicy jeszcze jedną szansę. Władze miejskie opracowują wówczas program ochrony dzielnicy; rozpoczynają się prace renowacyjne. Wśród niewysokiej zabudowy otwiera się coraz więcej restauracji, kawiarni i butików, a ambitni nabywcy zrujnowanych kamieniczek postanawiają przywrócić im dawny blask. Neve Tzedek odradza się, ogródki wypełniają barwnymi kwiatami, okiennice otwierają na oścież. Nie muszę już powtarzać powtórzonego. Z przyjemnością krążę po czarującej okolicy i poznaję ją na własny rachunek.

Wejście do francuskiej knajpki w Neve Tzedek. Fot. Julia Wollner.
Wejście do francuskiej knajpki w Neve Tzedek. Fot. Julia Wollner

W ciszy i zachwycająco dyskretnie odbywają się tu bez ustanku zmagania Wschodu z Zachodem – kluczowa kwestia zaprzątająca przed wiekami myśl towarzyszącego mi dziś w wędrówce Herodota. W tym eleganckim, zadbanym i pełnym wydarzeń kulturalnych sąsiedztwie kwestia pogodzenia odmienności daje odpowiedzi pozytywne, cieszące oko, ucho i podniebienie. Architektura osiedla, która zachwyca wizualnie każdego spacerowicza, jest eklektyczna: Art Nouveau i Bauhaus mieszają się bez przerwy z wpływami orientalnymi, a najnowocześniejszy design przeplata z patyną i szlachetną rdzą. Naokoło rosną wielopiętrowe wieżowce – biura, hotele – na które spoglądamy jak z pływającej wyspy: są blisko, ale poza nami. Słuch odpoczywa, bo, jak na oazę przystało, kakofonię zostawiamy za sobą, na barwnym i niezwykle głośnym, przepysznie wschodnim bazarze Shuk Ha’Carmel. Za plecami niknie też urokliwy – choć dla niektórych męczący – chaos i nieporządek; nadal jest jednak na wyciągnięcie ręki, jedynie kilka metrów stąd. Z kuchni wykwintnych restauracji płyną kuszące aromaty, a w ich nutach zwyczaje typowe dla Bliskiego Wschodu spotykają się z najlepszymi kulinarnymi wyborami Europy Zachodniej. W zaułkach kryją się barwne galerie i pracownie artystów, którym pracę umilają delikatne dźwięki arabskiego fletu; na głównym placu, w Centrum Suzanne Dellal, rozbrzmiewają fragmenty najsłynniejszych baletowych kompozycji rosyjskich klasyków. Nad głowami przechodniów rozgrywa się urzekający wizualnie spektakl: niebo, wiecznie parzące gorącym słońcem, ale zmieniające barwę w zależności od pory dnia, przesłaniają palmy, rzucając bujny, kojący cień na piaskowe chodniki i żółtawe ściany kamienic.

Fajrant w Neve Tzedek. Fot. Julia Wollner
Fajrant w Neve Tzedek. Fot. Julia Wollner

W tej scenerii, wśród palm i drzew grejpfrutowych o bielonych pniach, otoczonych sztucznymi potokami szemrzącej wody, dostrzegam mamy z dziećmi, wysportowanych biegaczy z psami na smyczy, czytających książki studentów i uśmiechniętego, wspartego na lasce staruszka, leniwie sączącego lemoniadę. Dłuższą chwilę zastanawiam się, czy, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o okolicy, powinnam zadać im kilka pytań. Trudno stwierdzić, czy przyszli tu na popołudniową przechadzkę, czy są stałymi mieszkańcami miejsca, które w chwili obecnej ceni się najwyżej w całym Tel Awiwie. Koniec końców, porzucam plan wcielenia w życie metody Herodota, uśmiechając się w myślach do jego słynnego cytatu: Lepiej, by nam zazdrościli, niż nas żałowali. Rzeczywiście – dobrze, że Neve Tzedek nie jest już dzielnicą slumsów, tylko drogą i prestiżową częścią miasta. Nacieszyłam się dzisiejszego popołudnia jej łagodną gustownością. Jest dla mnie czarującą, zachwycającą oazą, a pisząc o niej, nie dodam już: relata refero. Wolę przymknąć oczy i schować głęboko w środku obraz pełen zieleni, kojącej ciszy i skromnej elegancji.

___________________________

*Powtarzam powtórzone.

 

Zdjęcie główne: יעל י/Wikipedia Commons

Posted on

Andrea Vitali, Sezon na ptaszka

Ty też ją znasz. Sąsiadkę z pierwszego piętra, dozorczynię Twojego osiedla, daleką kuzynkę ojca, która dalej mieszka w miasteczku, w którym się urodziłeś.

Spotykasz ją raz na jakiś czas, mówisz dzień dobry, uśmiechasz się trochę zdawkowo i pytasz, bardziej odruchowo niż z prawdziwego zainteresowania: – Co słychać?

Ona jakby tylko na to czekała: zaczyna świerkotać niczym wróbel po podwójnym espresso. Zalewa Cię potok słów. Pan spod piątki ma problemy z wątrobą, co w sumie nie powinno nikogo dziwić; u Kowalskich będą chyba bliźniaki, a ksiądz, obserwując ich małżeńskie perypetie, nie ma już pomysłów na kazania z ambony. Ta blondynka, która kupiła dom od Zalewskich, prowadza się teraz z jakimś Hiszpanem, a wdowa po panu Mieczysławie chyba zupełnie zwariowała i twierdzi, że potrafi przepowiadać przyszłość. Rwąca rzeka informacji pędzi jak oszalała, nie dając ci chwili na złapanie oddechu, i choć pogrążasz się w niej po czubek głowy, to na koniec wiesz jeszcze mniej, niż na początku. Jeśli masz jednak chociaż odrobinę wrażliwości, jeśli wiesz, że piękno świata tkwi przede wszystkim w pozornie nudnawej codzienności, oczarowuje cię ta mnogość wątków, pozorna banalność wydarzeń, cały ten barwny korowód postaci i emocji, który tworzy życie każdej, małej i dużej, społeczności.

sezon na ptaszka vitali

Taką sąsiadką, kuzynką czy dozorczynią jest dla Włochów Andrea Vitali, pisarz pochodzący ze wschodniego brzegu jeziora Como. Streszczenie jego książek to zwykle zadanie karkołomne, a pewnie wręcz niemożliwe, podobnie jak ucieczka przed prądem jego gawędy, który porywa cię i zagarnia. I choćbyś bronił się i opierał, to koniec końców stwierdzisz, że sprawia ci przyjemność ten szalony spływ, podobnie jak prostota tej opowieści, komizm wymieszany z odrobiną nostalgii, a przede wszystkim niezwykły zmysł obserwacji, o który wcale nie podejrzewałeś kogoś, kto pozornie przekazuje ci tylko garść plotek i pogłosek.

Widok Bellano. Fot. Alessandro Vecchi/Wikipedia.
Widok Bellano. Fot. Alessandro Vecchi/Wikipedia.

Andrea Vitali w Sezonie na ptaszka bierze na języki mieszkańców północnowłoskiej miejscowości Bellano. Podgląda ich zachowania, podpatruje reakcje, opisuje przywary. A że na kartach książki przenosimy się do lat ’30 minionego wieku, wszystko to otulone jest ledwo wyczuwalną mgiełką melancholii i tęsknoty za światem, którego spora część odeszła już w zapomnienie. Wartka i rytmiczna proza, charakterystyczne poczucie humoru i mistrzowska umiejętność uczynienia z każdego rozdziału małej narracyjnej perełki sprawiły, że, mimo całkiem pokaźnych rozmiarów powieści, przeczytałam tę książkę w jeden wieczór. Sezon na ptaszka zabiera czytelnika w kilkugodzinną podróż czasie i przestrzeni, pozwalając spojrzeć z bardzo bliska na życie niewielkiej włoskiej miejscowości. I choć opowieść, plotki i anegdoty w pewnym momencie dobiegają końca, a my z kolorowej włoskiej prowincji lat ’30 nieuchronnie wracamy do szarawej dwudziestopierwszowiecznej rzeczywistości, to przecież każdy wie doskonale, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Szczególnie, jeśli wróbel ten ćwierkocze dużo, szybko i z uroczym włoskim akcentem.

Andrea Vitali, Sezon na ptaszka, przeł. Anna Osmólska-Mętrak, Esteri, Wrocław 2017

UWAGA! KONKURS!

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Esteri, mamy dziś dla Was trzy egzemplarze książki Sezon na ptaszka. Aby wziąć udział w konkursie i zawalczyć o jeden z nich, należy udostępnić niniejszy wpis (ikonki “udostępnij” znajdują się na górze strony, nad biogramem autora wpisu), a następnie, w komentarzu pod postem, umieścić odpowiedź na pytanie: „O czym, Twoim zdaniem, ćwierkają włoskie wróble?”
Na Wasze odpowiedzi czekamy do końca tygodnia, tj. do 29 stycznia 2017 r. Rozwiązanie konkursu nastąpi na stronie lente-magazyn.com 30 stycznia br.

Szczegółowy regulamin zabawy dostępny jest tutaj: Regulamin konkursu pt. Sezon na ptaszka

Książkę możecie zakupić na stronie wydawcy: Esteri.pl

Posted on

Cud światła. Oculus rzymskiego Panteonu

UWAGA: Zapisz się na kurs do rzymskiej szkoły języka włoskiego SCUDIT i skorzystaj z naszych atrakcyjnych rabatów!

 

Promień światła wędruje po wnętrzu rzymskiego Panteonu; gra światłocieni buduje potęgę świątyni. Iluminacja płynie z otworu wieńczącego sklepienie, zwanego oculusem. Wystarczy jedno spojrzenie, aby zrozumieć, dlaczego zwykło się mówić, że to on definiuje Panteon.

Oculusy (oculus – łac. ‘oko’) – nieozdobione, okrągłe bądź owalne otwory w ścianie lub szczytowej części sklepienia – znane są w architekturze od czasów bizantyjskich. Od zawsze miały znaczenie praktyczne, bowiem wpuszczały do mrocznych pomieszczeń światło; symbolizowały także łączność z boską jasnością. Jeśli się przez chwilę zastanowimy, to okaże się jednak, że oculusy, w swej najbardziej pierwotnej formie, są tak stare, jak stare są wszelkie ludzkie budowle. Otwory w dachu mają przecież i leśne szałasy, i eskimoskie igloo. Najsłynniejszym, najbardziej znanym i podziwianym jest jednak bez wątpienia oculus z rzymskiego Panteonu.

Catherine Wilson
Fot. Catherine Wilson / Flickr

Prawie dwa tysiące lat historii

Panteon jest jednym z najlepiej zachowanych starożytnych zabytków. Pierwszą znajdującą się na Polu Marsowym świątynię ufundował w 27 r. p.n.e. bliski przyjaciel, zięć i współpracownik cesarza Augusta, Marek Agrypa. Niestety budynek doszczętnie spłonął w roku 80 naszej ery. Odbudował go czterdzieści pięć lat później cesarz Hadrian, zachowując przy tym ocalały od ognia prostokątny portyk z kolumnadą i napisem fundacyjnym. Według niektórych historyków starożytni Rzymianie wierzyli, że Panteon wzniesiono w miejscu, z którego Romulus, założyciel Wiecznego Miasta, został wzięty do nieba podczas pewnej gwałtownej burzy.

Fot. Julia Wollner
Oculus widziany z ukosa. Fot. Julia Wollner

 

Panteon przetrwał dziejowe zawieruchy. Najpierw był świątynią, w której, zgodnie z nazwą przybytku (z greckiego Πάνθειον, pan – wszystko, theoi – bogowie), czczono wszystkie bóstwa – te rzymskie i te z krajów przez cesarstwo podbitych. Potem, w VII wieku, stał się kościołem pod wezwaniem Matki Boskiej i Męczenników. Zmianie ulegała aranżacja wnętrza – w okresie renesansu zajął się tym sam Rafael Santi. Bez względu na te modyfikacje, bryła pozostawała nienaruszona. Jak przed wiekami, także i dziś kopuła ma 42,2 metry średnicy i tyleż samo wysokości. Odlano ją z niezbrojonego betonu. To na niej wzorował się Filippo Brunelleschi, projektując kopułę katedry we Florencji. Uczynił ją jednak większą – kopuła florenckiego duomo ma 45,4 m średnicy i wysokości.

 

Wnętrze Panteonu. Fot. Michael Vadon/Flickr.
Wnętrze Panteonu. Fot. Michael Vadon/Flickr

Zapisany w genach kultur

Gdy wchodzi się na niewielki, wypełniony turystami plac della Rotonda, przy którym stoi Panteon, widać tylko jego fronton z kolumnadą w stylu korynckim. Cylindryczna bryła schowana jest za innymi budynkami, jakby skromnie przycupnęła w środku miejskiego gwaru. Tym bardziej nie dziwi fakt, że po wejściu do świątyni następuje zwykle chwila olśnienia. Wnętrze jest ogromne, pełne powietrza. Masywna kopuła zdaje się lekko unosić nad ścianami, z jej szczytu zaś, przez oculus, spływa światło. Ani fotografie, ani filmy, ani nawet dzieła Piranesiego nie oddadzą olbrzymiego wrażenia, które robi Panteon oglądany na własne oczy. Michał Anioł miał twierdzić, że Panteon jest tak wspaniały, że musieli go zbudować aniołowie. Wiedział, co mówi – wszak to on zaprojektował kopułę Bazyliki św. Piotra. Niemiecki romantyk Johann Wolfgang Goethe w swoich dziennikach pt. Podróż włoska napisał, że Panteon wręcz przytłacza swoim pięknem; psychoanalityk Zygmunt Freud uznał budowlę za synonim id, czyli tego, co pierwotne i zapisane w kulturowych genach.

 

Panteon widziany z Piazza Rotonda. Fot. Chrisobayda/Flickr
Panteon widziany z Piazza Rotonda. Fot. Chrisobayda/Flickr

Rzeczywiście nie da się odmówić Panteonowi więzi z tym, co pradawne. Konstrukcja budowli, przez umieszczony na szczycie kopuły oculus, pozostaje w głębokim związku z boskością natury. Spojrzenia, myśli i modlitwy mogą szybować bez skrępowania w górę. By poczuć to w pełni, trzeba stanąć w centralnym miejscu świątyni, tuż pod oculusem, a następnie spojrzeć w jego centrum.

Oculus jest duży, ma średnicę ponad dziewięciu metrów. Wpada przez niego światło i powietrze. Podczas deszczu strugi wody spływają z nieba do świątyni. Jednak nawet podczas ulewy w Panteonie nie znajdziemy większych kałuży, bowiem marmurowa posadzka tuż pod oculusem jest delikatnie wklęsła, a specjalny system rowków odprowadza wodę. We Włoszech popularne jest przysłowie, według którego szczęśliwa jest panna młoda zmoknięta (sposa bagnata, sposa fortunata). Jeśli więc narzeczonym podczas ślubu w Panteonie trafi się odrobina deszczu, szczęścia powinni mieć pod dostatkiem.

Thomas Shahan
Fot. Thomas Shahan / Flickr

Słoneczna świątynia 

Kopuła jest jak sklepienie nieba z oculusem słońcem, który zajmuje miejsce centralne. Stwierdzono, że każdego dnia roku, w południe, promienie słoneczne wpadające przez oculus zatrzymują się w innym miejscu w świątyni. Tak samo, rok za rokiem. Naukowcy kilka lat temu doszli więc do wniosku, że wnętrze Panteonu jest wielkim zegarem słonecznym, zaś najważniejszą rolę gra tu właśnie oculus – jest bowiem tego zegara wskazówką. Co więcej, wejście do świątyni umieszczono w takim miejscu, by 21 marca i 21 kwietnia oświetlały je promienie słoneczne. Nie są to daty przypadkowe – 21 marca to równonoc wiosenna, która w starożytnym Rzymie była początkiem nowego roku. Na dzień 21 kwietnia przypadają zaś urodziny Rzymu. W tych datach urządzano w Panteonie uroczystości, w których uczestniczył cesarz. Wchodząc do świątyni, był skąpany w słonecznych promieniach, co podkreślało jego rzekomą boskość.

 

Maria Eklind
Fot. Maria Eklind / Flickr

Potyczki z diabłem 

Starożytne budowle budzą ciekawość, a czasem także niepokój. Ludzie przez wieki starali się oswoić tajemnicę Panteonu. Powiadano na przykład, że oculus jest wynikiem działania… diabła, który w takim popłochu uciekał ze świątyni, że wybił dziurę w kopule. Stało się to, gdy mag Bailardo zakpił sobie z niego i dzięki podstępowi ocalił duszę, którą wcześniej złemu zapisał. Diabeł wystrzelił jak z procy wprost w sklepienie Panteonu, przebił je i strącił z niego wieńczącą całość złotą szyszkę – tę, którą teraz podziwiać można na Cortile della Pigna w Watykanie. Inna legenda mówi, że na początku siódmego wieku, podczas konsekracji Panteonu, obudziło się siedem demonów, które mieszkały tam od czasów pogańskich. I to one, uciekając w popłochu, miały z impetem zrobić otwór w sklepieniu.

Panteon i oculus kryją na pewne jeszcze niejedną tajemnicę. Badania naukowe będą je powoli wyjaśniać, ale nie da się ukryć, że mity i baśnie bardziej przemawiają do wyobraźni. W połączeniu z architektonicznym pięknem sprawiają, że rzymska świątynia jest jednym z najchętniej odwiedzanych zabytków na świecie – rocznie składa w nim wizytę około 7 milionów turystów. Włoski minister kultury Dario Franceschini zaproponował niedawno wprowadzenie opłaty za wstęp. Widok z oculusa na błękitne rzymskie niebo na pewno jednak złagodzi tę niedogodność.

Posted on

Do słuchania z Hiszpanii

Zapytałyśmy naszych hiszpańskich przyjaciół, jakie piosenki królują teraz w radiu i na listach przebojów, a także czego oni sami słuchają teraz w aucie, w domu i na imprezach. Jak podkreśla Gosia Villatoro, nasza korespondentka z Barcelony, Hiszpanie uwielbiają muzykę, szczególnie taneczną. Najlepiej zaś bawią się, gdy mogą też swoje ulubione hity śpiewać – we własnym języku, oczywiście. W Barcelonie muzykę słychać na każdym kroku. Podobnie jest w Andaluzji, Madrycie czy w Kraju Basków. Przed Wami lista ulubionych przebojów naszych hiszpańskich przyjaciół!

W Barcelonie szczególną popularnością, niezmiennie od miesięcy, cieszy się Sofía Álvaro Solera, rodowitego barcelończyka – piosenka znana także w Polsce. To był absolutny hit lata, a jego tekst znają wszyscy, od przedszkolaków po ich dziadków i babcie. Zimą słucha się go nadal:

Drugą niezwykle lubianą tu w ostatnim czasie piosenką jest kawałek Shakiry i Carlosa Vivesa Bicicleta. Życiowa partnerka ulubieńca kibiców Barcy, Gerarda Piqué, skradła serca katalończyków i każda jej piosenka natychmiast staje się tu przebojem.

Nasza serdeczna przyjaciółka z Saragossy, Elisa, zachwyca się natomiast Melendim – piosenkarzem łączącym rock, flamenco i rumbę.

Przyznaje, że jej znajomi słuchają też Alejandra Sanza, ona jednak woli zespół rockowy Fito Y Los Fitipaldis. – Jest rok 2017, a ja nadal nastawiam ich album z 2006 roku Por la boca vive el pez albo piosenkę La Casa por el tejado! – śmieje się.

Koniecznie wspomnijcie jednak – podkreśla – o Joanie Manuelu Serrat i jego przeboju Mediterraneo. Nowa wersja tego utworu została nagrana niedawno we współpracy z innymi muzykami, aby wspomóc imigrantów przeprawiających się przez Nasze Morze.

Z Kraju Basków mamy dla Was natomiast linki do piosenek artystyów ze sceny alternatywnej:

– Rusos Blancos, którzy tej zimy proponują nową płytę Museo del Romanticismo

– oraz anglojęzycznych Grande Days

Miłego słuchania!

Posted on

Rzym. Windą do nieba

Jest chłodny grudniowy dzień, a nad słonecznym zwykle Rzymem wiszą ciężkie, nabrzmiałe deszczem chmury. Rączka mojej córeczki wsuwa się w moją dłoń, a małe nóżki przebierają w miejscu z ekscytacji. – Mamo, czy to dziś pojedziemy windą do nieba?

 

Niedługo później wspinamy się mozolnie na wysokie piętro pomnika Wiktora Emanuela II, zostawiając na dole Rzym nakrapiany kałużami, które połyskują odbiciem burzowego nieba. Wita nas elegancko odziany strażnik. Skrupulatnie sprawdza bilety, a następnie ceremonialnie wprowadza do szklanej, panoramicznej windy. Gotowe na podróż do światła? – pyta, odsłaniając w uśmiechu białe zęby. Mała podskakuje z radości, ja zaś czuję narastający lęk, potęgowany przez nieprzyjazną aurę. Nie lubię dużych wysokości, a oglądanie Wiecznego Miasta z poziomu kilkudziesięciu metrów zaczyna wydawać mi się coraz gorszym pomysłem. Strażnik zauważa moje przerażenie, a może po prostu oczekuje go od dorosłych turystów – nie ja pierwsza i nie ostatnia mam zapewne ochotę uciekać sprzed windy do nieba. – Proszę się nie bać. Tam na górze nawet ciemne chmury wydają się pełne światła – uspokaja, a ja, z trzęsącymi się kolanami, robię krok w przód. Zaciskam powieki. Gdy je otworzę, jesteśmy już na szczycie.

Terrazza delle Quadrighe, fot. Julia Wollner
Terrazza delle Quadrighe, fot. Julia Wollner

Widok Rzymu zapiera dech w piersiach, a triumfalne posągi na Terrazza delle Quadrighe wydają się lśnić w raz po raz wyłaniającym się słońcu. Patrzę na moje dziecko gawędzące z mewami, tak ufne, od dawna wyczekujące spotkania z dachami miasta. Gdzie przez lata zagubiła się moja beztroska? Dlaczego dałam sobie wmówić, że za ciemnymi chmurami nie ma nic więcej?

 

Aby znaleźć Światło, trzeba odwagi. Aby znaleźć odwagę, trzeba zaufać.

 

Światło przychodzi do tych, którzy dali wiarę.

_____________________________________________________

Powyższy tekst ukazał się jako edytorial w Lente#04.

Posted on

Duch miejsca. Genius Loci w kulturze europejskiej: Kampania i Neapol

Szkice komparatystyczne opublikowane przez Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego będą ciekawą lekturą dla tych, którzy pragną poznawać Italię w szerszym kontekście. Spora ich część, zgodnie z tytułem, traktuje o Neapolu, widzianym oczami poetów – Słowackiego czy Leopardiego. Najciekawsze w tej książce wydają się jednak rozdziały poświęcone wątkom topozoficznym: pejzażowi kulturowemu, miejscom symbolicznym. Interesujące są obserwacje na temat ojczyzny i małej ojczyzny, na temat wypędzenia i tożsamości. Warto pomyśleć nad pytaniem, które postawione jest przez Zbigniewa Kadłubka w rozdziale Gwardia przyboczna życia: czy tożsamości bliżej do łacińskiej identitas czy do łacińskiej circunstancia? Czy określamy ją sami, czy też robi to przestrzeń, miejsce dookoła nas? Czym wreszcie jest duch miejsca? Aniołem stróżem? Sumą widoków? Streszczeniem kultury?

neapol

Odpowiedzi warto poszukać, czytając. Najpierw jednak trzeba założyć, że genius loci musi w jakiejś mierze pozostać sekretem (…) chociaż nie tajnie zakodowanym szyfrem konspiracji, lecz takim, który nawet zdradzając swe tajemnice, wciąż skrywa sam siebie w fakcie ujawnienia.

Genius loci w kulturze europejskiej: Kampania i Neapol, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2007

_____________________________________________________
Zdjęcie główne: Johan Christian Dahl, The Bay of Naples with Vesuvius

Posted on

Świetliste odkrycia – od hebrajskiego or po włoskie portrety Roversiego

Światło to jedno z tych słów, które się powtarza i zapamiętuje. Obdarza się nim innych, wita nieznajomych. Światło chroni, odsłania twarze, towarzyszy w czekaniu, będąc świadkiem zachodzących zmian. Jest symbolem doskonałości, boskości, dobra, prawdy i miłości. Uobecnia się w sztuce, literaturze, muzyce, teatrze, fotografii, poezji, medycynie czy architekturze. Co znaczące, zjawia się również we śnie, jest więc pozaczasowe i tajemne. A jednak za każdym razem to właśnie z nim przychodzi nieoczekiwane odkrycie. Oto przykłady tych, które poczyniłam niedawno ja.

Od Genesis do Herberta

W języku polskim ‘światło’ wywodzi się od wcześniejszego względem siebie przymiotnika ‘jasny, świecący’. Jako słowo od samego początku, aż do dziś, nie zmieniło swojego znaczenia (!). Podobny był również ‘świat’, który odnosił się do jasności i samej czynności świecenia – jako słowo pochodził bowiem od prasłowiańskiego ‘świat-ła’. Historia etymologii języka polskiego pokazuje więc, że światło pozostało niezmienne, przekształcił się natomiast świat ‒ stał się ‘miejscem, gdzie jest jasno’.

W językowych historiach światła szczególne miejsce zajmuje or (אוֹר) ‒ światło hebrajskie. Z Księgi Genesis możemy wyczytać, że zostało ono stworzone w czwartym dniu, po ziemi i niebie. Powstało po to, by służyć człowiekowi. Jak pisał Isaac Bashevis Singer w Mocy Światła. Ośmiu opowieściach chanukowych, (…) ten promyk światła w otoczeniu tak wielu cieni zdawał się mówić bez słów: zło nie przejęło jeszcze pełni władzy. Iskierka nadziei jeszcze pozostała.

O takim znaczeniu światła świadczą prace trzech artystek: Nadii Issy, Marii Jankowskiej i Julii Karłowskiej. Zaprezentowano je w publikacji doktorantów i studentów Pracowni Alternatywnego Obrazowania prof. Włodzimierza Szymańskiego na warszawskiej ASP. Wszystkie mają swoje źródło w tradycji żydowskiego or. Nadia Issa swoją pracę zatytułowała Dreidel, nawiązując do czterobocznego żydowskiego bączka-zabawki, używanego podczas Święta Światła ‒ Chanuki. Na każdej ścianie czworoboku znajduje się pojedyncza litera hebrajska: nun, gimel, he i pe. Są one początkami słów: נס גדול היה פה („Nes gadol haja po”), co, jak dodaje artystka, oznacza tyle, co „Wielki Cud Stał się Tu”. Każdą z tych liter Nadia Issa uczyniła otwartą, sprawiając w ten sposób, że światło przechodzące przez nią rzuca cienie w przestrzeń, trwa i jest przypomnieniem.

Nadia Issa, Dreidel, 2015
Nadia Issa, Dreidel, 2015 (fot. Nadia Issa i Maria Jankowska)

Nieco inny wymiar światła przedstawia praca Marii Jankowskiej, zatytułowana Szaked. Jak wspominała sama artystka, jest to instalacja przestrzenna skomponowana z roślinnych wieńców, odnosi się do opisu obchodów poświęcenia ołatarza w Księgach Machabejskich. Rośliną wykorzystaną w tej pracy są gałązki drzewa migdałowego, które w języku hebrajskim nazywa się czuwającym. To symbol wychodzenia z ciemności, przedzierania się w mroku, do czuwającego światła.

Maria Jankowska, Szaked, 2015
Maria Jankowska, Szaked, 2015 (fot. Nadia Issa i Maria Jankowska)

Światło to także Interferencja. Taki tytuł swoim pracom nadała z kolei Julia Karłowska, która, przekłuwając papier, stworzyła figury, rysunki ze światła: świetliste koła, spirale, muszle. Podkreśla w ten sposób cykliczność i trwałość światła, rodzącego się w świcie. Jak wspomina sama artystka, był to gest przełamania, naznaczenia, gest delikatnego otwarcia, sprawienia, by światło, choć w małych cząstkach zaistniało w przestrzeni. To światło wywołane z ciemności wpisuje się w jego magiczną naturę ‒ zachowaną w obrazie i słowie.

Julia Karłowska, Interferencje, 2015
Julia Karłowska, Interferencje, 2015 (fot. Nadia Issa i Maria Jankowska)

Te interferencje światła, które jest pośrednikiem, znakiem, symbolem, cząstką, odnajdujemy również w literaturze światowej i polskiej, której drogi bezpośrednio łączą się z kulturą wchodnią czy śródziemnomorską. Poetą światła niewąpliwie był Zbigniew Herbert, miłośnik antycznej kultury, poeta mitów, obserwator małych fragmentów pamięci. Obok znanych wierszy, jak Dlaczego klasycy, Uprawa filozofii, Tren Fortynbrasa, które łączą się z antycznym kanonem piękna, warto przywołać dwa utwory ze skrajnych okresów twórczości Herberta. Pierwszym z nich jest fragment, a dokładniej początek drugiej strofy wiersza Chciałbym opisać, pochodzącego z tomu Hermes, pies i gwiazda (1957):

chciałbym opisać światło
które we mnie się rodzi
ale wiem że nie jest ono podobne
do żadnej gwiazdy
bo jest nie tak jasne
nie tak czyste
i niepewne

Temu pragnieniu opisania światła, które zdaje się wymykać poetyckim wyobrażeniom, zanikać, uciekać od ideału, towarzyszy chęć opisania rzeczy najmniejszych, jak zapowiada na początku utworu sam poeta: Chciałbym opisać najprostsze wzruszenie / radość lub smutek / ale nie tak jak robią to inni / sięgając po promienie deszczu albo słońca.

Światło nie zawsze przychodzi z łatwością, wielokrotnie walczy z ciemnością. Są też chwile, kiedy zanika. Ten graniczny moment ‒ opuszczenia i przywrócenia światła ‒ opisywał Herbret w prozie poetyckiej z 1969 roku w utworze Świt:

W najgłębszym momencie przed świtem rozlega się pierwszy głos tępy i ostry zarazem jak uderzenie noża. Potem z minuty na minutę wzmagające się szmery drążą pień nocy.

Wydaje się, że nie ma żadnej nadziei.

To, co walczy o światło, jest śmiertelnie kruche.

I kiedy na horyzoncie ukazuje się okrwawiony przekrój drzewa, nierealnie duży i prawdziwie bolesny, nie zapomnijmy błogosławić cudu.

Walka o światło zdaje się dotyczyć nie tylko tego, co na zewnątrz, nie tylko tego, co stałe i niewzruszone. Wielokrotnie pojawia się u samych początków, dyskusji i dialogów. Ludzkie towarzyszenie światłu sięga także czasów tworzenia miast, a wraz z nim zamieszkania w jasności. Światło zdaje się być zapamiętane.

Świt w Toskanii na fotografii hiszpańskiej artystki Moniki Valladares.
Świt w Toskanii na fotografii hiszpańskiej artystki Moniki Valladares

Od Calvino do Roversiego

Tę świetlaną poetykę stworzył Italo Calvino w Niewidzialnych miastach. Przywołane przez autora miasta: pamięci, pragnienia, znaków, wpisane w wędrówkę Marco Polo i Chana, mogłyby wskazywać na miejsca rozpoznane i oglądane przez wieki; miejsca, do których jesteśmy przywyczajeni. Widzialność zakłada odpowiednią optykę i jasność widzenia. Tymczasem autor nazywa miasta niewidzialnymi, a więc takimi, które pozostają poza wzrokowym doznaniem, poza polem zauważenia.

Niewidzialne miasto skłania do poszukiwania tego, co jest niedostrzegalne bezpośrednio. Calvino pokazuje, że istnieje jedno światło, które zamieszkuje inaczej, trzeba je tylko rozpoznać. Jest więc światło domu, światło relacji, światło odkrywane w zwierciadle, promyk na drodze, światło powracające, nikłe światła w oddali, oświetlone lampiony w domostwach, ale też światło w nieustannym ruchu, czy miasta przygaszone. Światło widziane z góry, oglądane w ornamentach. A jednak tym, co wydaje się najważniejsze, jest pewność, że Światło istnieje, że jest bliskie. Światło wydaje się oksymoroniczne, z jednej strony jest stałe, niezmienne, lecz gdy się powtarza – nigdy nie jest podobne.

Świt nad Miastem, a dokładnie – Świętym Miastem. Fot. liuruideyouyou / Pixabay
Świt nad Miastem, a dokładnie – Świętym Miastem (fot. liuruideyouyou / Pixabay)

W historii fotografii i filmu pojawia się też pewność światła i tradycja ocalenia naturalnego widzenia. W 1997 roku Paolo Roversi, włoski fotograf, nazywany poetą obrazu i mistrzem światła (mówi się wręcz o ‘świetle Roversiego’) wykonał sesję Infanta style dla włoskiej edycji Vogue. Jego twórcza droga wiodła od prowizorycznej ciemni, jaką młody Roversi stworzył w Rawennie, przez Wenecję, aż po pracę w Paryżu. Światło, jak można się przekonać w jego pracach, odnalazł w kanonie sztuki Diego Velázqueza. Jest ono nieustannie obecne w jego twórczości. Roversi od wielu lat podkreśla, że tym, co sprawia, że jego fotografie-obrazy są wyjątkowe, to zachowanie naturalnego światła – w ten sposób zjawiskowe postaci, wyjęte niczym ze snu i rajskiej wyobraźni, zdają się ocalać dziewietnastowieczne malarstwo i wpisaną w nie prawdę.

Fotografie Roversiego udostępniane przez użytkowników serwisu społecznościowego Pinterest (zrzut ekranu).
Fotografie Roversiego udostępniane przez użytkowników serwisu społecznościowego Pinterest (zrzut ekranu)

Alchemia światła uwidacznia się zresztą nie tylko w portretach Roversiego. Artystę w ostatnim czasie zainteresowała również fotografia podróżnicza, a ta zdaje się być przestrzenią, z której wywodzi się i w której ukrywa się światło. Wspominał o tym Roversi w jednym z wywiadów, opowiadając o swojej podróży do Indii: Nieustannie widziałem tysiące małych światełek w świątyniach i wszechobecny kurz. Kurz i cień sprawia, że lepiej widzisz światło – a Indie są jednym wielkim cieniem. Czasem nie wiedziałem, czy widzę człowieka, bóstwo, kamień, krowę – tajemnica skryta w cieniu zafascynowała mnie. Od tej pory zacząłem eksperymentować z brakiem oświetlenia w studiu, fotografować raczej cień, niż światło, które czasami odsłania zbyt wiele (cytat za stroną www.swiatobrazu.pl).

To podwójne istnienie światła i cienia, a także melancholijne fotografie-obrazy Roversiego zatrzymują na dłużej. Zdają się być blisko włoskiego dare alla luce ‒ ‘wydawać na świat(ło). Są nieskończoną opowieścią, w której tęsknota za jasnością zawsze zwycięża.

Na zakończenie chciałabym podzielić się polskim świetlistym cytatem, tym najbliższym, prawdziwym: ubywa mi lęku / przydarzają się cząstki światła (K. Miłobędzka, z tomu Po krzyku). Niech te słowa będą też noworocznymi życzeniami, bo Światło trwa. Nie znika. Nie gaśnie.

Posted on

Najciekawsze wystawy na Południu w pierwszej połowie 2017 roku

Zaklepujcie bilety i lećcie na spotkanie ze sztuką!



WŁOCHY

Turyn

Obszerna wystawa poświęcona Brueghelowi i sztuce flamandzkiej –
La Veneria Reale, do 19/2/2017.

Pieter Brueghel Młodszy, “Weselny taniec na świeżym powietrzu”, ok. 1610, prywatna kolekcja, U.S.A.

Po wielkim sukcesie w Rzymie, multimedialna wystawa Caravaggio Experience zaprasza teraz na spotkanie w północnej części Italii –
La Venaria Reale, 25/03/2017 – 1/10/2017.

http://www.purple-home.com

Werona

Z Włoch będzie można przenieść się na chwilę do XIX-wiecznego Paryża – dzięki wystawie Touluse Lautrec. La Belle Époque –
Palazzo Forti, 25/3/2017 – 3/9/2017.

La Troupe de Mademoiselle Églantine 1896 Color Lithography, 61,7x80,4 cm © Herakleidon Museum, Athens Greece
Toluluse Lautrec, “La Troupe de Mademoiselle Églantine”, 1896, Herakleidon Museum, Ateny

Jak zawsze, podczas wizyty w Mediolanie warto odwiedzić Palazzo Reale: do końca lutego można tam podziwiać wystawę Rubens a la nascita del Barocco. (Rubens i narodziny Baroku) –
Palazzo Reale, do 28/02/2017.

P. P. Rubens, Odnalezienie Erichtoniusa, 1632, Pałac Lichtensteinów, Wiedeń
P. P. Rubens, “Odnalezienie Erichtoniusa”, 1632, Pałac Lichtensteinów, Wiedeń

Wielbiciele sztuki współczesnej nie mogą przegapić z kolei nadchodzącej premiery zbiorów Keitha Harringa… –
Palazzo Reale, 20/02/2017 – 18/06/2017.

keithharing

… oraz trwającej w MUDEC ekspozycji prac Jean-Michela Basquiata.

Fot. za www.mudec.it

Rzym

Ostatni moment, by w Rzymie spotkać dwóch mistrzów malarstwa XX. wieku:
– genialnego Hiszpana, w ramach Picasso. Le opere, l’artista, il personaggio (Picasso. Dzieła, artysta, postać) –
Ara Pacis, do 19/2/2017

Fot. za www.arapacis.it

– …oraz Edwarda Hoppera i jego melancholijny american dream –
Complesso del Vittoriano, do 12/02/2017.

E. Hopper, "(Light at Two Lights", 1927, Whitney Museum of American Art, Nowy Jork
E. Hopper, “Light at Two Lights”, 1927, Whitney Museum of American Art, Nowy Jork

Warto również odwiedzić wystawę poświęconą jednej z najsłynniejszych kobiet w historii sztuki: Artemisia Gentileschi e il suo tempo (Artemisia Gentileschi i jej czasy) –

Museo di Roma, do 07/05/2017.

Artemisia Gentileschi, Onofrio Palumbo, Susanna e i vecchioni, 1652 Bologna, Collezioni della Pinacoteca Nazionale, Polo Museale dell’Emilia Romagna
Artemisia Gentileschi, Onofrio Palumbo, “Zuzanna i starcy”, 1652, Collezioni della Pinacoteca Nazionale, Bolonia

HISZPANIA

Madryt

Nazwa wystawy mówi sama za siebie: Arcydzieła z Budapesztu. Leonardo – Durer – Canaletto – Monet. Można ją obejrzeć w Thyssen-Bornemisza Museum między 14/2/2017 a 28/5/2017.

Do muzeum Thyssen-Bornemisza należy zajrzeć także ze względu na ekspozycję płócien Renoira – trwającą jeszcze tylko przez tydzień, bo do 22/1/2017!

Pierre-Auguste Renoir. A nymph by a Stream, 1869-1870. The National Gallery, London.
Pierre-Auguste Renoir, “Nimfa przy źródle”, 1869-1870, The National Gallery, Londyn

Malaga

W Andaluzji warto odwiedzić wystawę Bacon, Freud i szkła Londyńska –

Museo Picasso, 26/04/2017 – 17/9/2017.
Zrzut ekranu 2017-01-15 o 15.04.46


IZRAEL

Jerozolima

W Ziemi Świętej koniecznie zobaczyć trzeba niezwykłą wystawę prac Francisca Goyi : Daydreams and Nightmares

Israel Museum, do 18/4/2017.

Oil on canvas © Madrid, Museo Nacional del Prado
Francisco Goya, “Parasolka”, 1777, Museo Nacional del Prado, Madryt

Czy któraś z naszych propozycji zachęciła Was do weekendu w galerii? Jeśli odwiedzicie którąś ze wspomnianych wystaw, napiszcie do nas koniecznie – my już szukamy lotów do Mediolanu, a Goyę w Jerozolimie część redakcji ma już za sobą i bardzo poleca!

Posted on

Ilias Lalaounis Jewelry Museum (ILJM): od starożytnej Krety do chromosomów

Grecka biżuteria, zarówno ta antyczna, prezentowana w muzeach, jak i współczesna, którą nabyć można u lokalnych złotników, charakteryzuje się zwykle wielką urodą. Długie stulecia obcowania z drogocennymi kruszcami, przywiązanie do ponadczasowych wzorów przy jednoczesnym otwarciu na nowe formy i barwy sprawiają, że w Grecji nietrudno jest stracić głowę (i pieniądze) dla kolczyków, naszyjników czy bransolet.

Naszyjnik z kolekcji hellenistycznej I. Lalaounisa
Naszyjnik z kolekcji hellenistycznej I. Lalaounisa

Co ciekawe jednak, w całej Helladzie działa tylko jedno muzeum biżuterii. Zgromadzone w nim zbiory zaprojektował wybitny twórca, Ilias Lalaounis – reprezentant czwartego pokolenia rodziny złotników pochodzącej z Delf. Jego prace znane są na całym świecie – tworzył projekty na potrzeby produkcji filmowych, a także dla amerykańskiej i europejskiej śmietanki towarzyskiej (chociażby dla Jackie Kennedy Onassis). Dziś najważniejsze z nich oglądać można w ramach kameralnej ekspozycji dostępnej tuż u stóp południowego zbocza Akropolu.

ILJM EXTERIOR VIEW
Wejście do ILJM przy ulicy Kallisperi w Atenach

Podzielona na kategorie chronologiczne wystawa nie tylko prezentuje przekrój prac jubilera, ale także podsumowuje historię biżuterii na przestrzeni tysiącleci. Jakie wzory drogie były elegantkom mykeńskim, a jakie bizantyjskim? Co nosiły szykowne mieszkanki antycznej Krety, co kobiety Wikingów, a co szlachetnie urodzone Arabki? Tego wszystkiego można dowiedzieć się, podziwiając eksponaty w muzeum znanym ateńczykom jako ILJM.

Eksponat z kolekcji "Paleolit – neolit"
Eksponat z kolekcji “Paleolit – neolit”

Jak to z artystami bywa, inspirację znajdują oni wszędzie – nie inaczej stało się w przypadku Lalaounisa. Obok dalekich kontynentów i odległych epok, grecki twórca szukał natchnienia w świecie odkryć naukowych, laboratoriów i cudów biologii. Powstałe w ten sposób projekty należą do najbardziej zwracających uwagę. Przed gablotami z kolekcją DNA, Chaos&Mikrokosmos gromadzą się największe grupy zwiedzających – nieczęsto ogląda się przecież bransolety chromosomów czy kolczyki w kształcie plemników. W połączeniu z historycznymi formami tworzą one fascynującą, iskrzącą złotem biżuteryjną mieszankę, którą zdecydowanie warto zobaczyć podczas wycieczki do greckiej stolicy.

Naszyjnik z kolekcji "Motion in space" ("Ruch w kosmosie")
Naszyjnik z kolekcji “Motion in space” (“Ruch w kosmosie”)

 

Adres: Ilias Lalaounis Jewelry Museum (ILJM), Kallisperi, Athina 117 42, Grecja

Za zdjęcia dziękujemy ©ILJM.

Posted on

Cztery wydania “Lente” – śródziemnomorski rok w jednym zestawie

Zbliża się pierwsza rocznica chwili, w której rozpoczęłyśmy śródziemnomorską żeglugę pod żaglami “Lente”. Z tej okazji mamy dla Ciebie zestaw wszystkich wydań naszego magazynu–albumu – tylko teraz w specjalnej, niższej cenie!

Szczegółowy opis zestawu dostępny jest tutaj: KLIK.

Serdecznie zapraszamy do zakupów i lektury!

Wyrusz z nami w rejs, zaczytaj się w Śródziemnomorzu!

Posted on

Erbario Toscano Fico d’Elba

Artykuł z serii: Perfumy pachnące Śródziemnomorzem

Zapachy, podobnie jak książki, opowiadają historie i odkrywają tajemnice. Czynią to językiem innym od powieści, a jednak równie przekonującym, trwale zapadającym w pamięć, grającym na emocjach, a zarazem przekazującym wiele konkretnych informacji. W niniejszej serii przedstawiać będę wybrane przeze mnie perfumy, które zamknięto we flakonach razem z opowiadanymi przez nie sekretami Śródziemnomorza.

śśródziemnomorskie perfumy

Erbario Toscano Fico d’Elba

 

Drzewne, zielone, słodkie, soczyste, świeże. Takie są moje ulubione perfumy marki Erbario Toscano: Fico d’Elba. Darzę je wyjątkową sympatią, bo w zapachach cenię niejednoznaczność i wieloaspektowość. Taki właśnie jest ten aromat, pozostając przy tym nieskomplikowanym i cudownie bezpretensjonalnym.

Nuty zapachowe

Na początku spotkania witają nas, zgodnie z oczekiwaniami, figowy liść i nieśmiały, ale wytrwały bluszcz; później do głosu dochodzi olejek eteryczny z galbanum, przywodzący na myśl gorzką żywicę, a także zieleń i świeżo skoszoną trawę. W tle słodko pyszni się figa i kokos, do których dołącza w końcu ciepłe drzewo sandałowe i wytrawny migdał. Tony przytulne i miękkie przeplatają się z rześkimi i ożywczymi, słodycz idzie ramię w ramię z lekką kwaskowatością, a całość każe mi myśleć o wiosennym spacerze tuż po ulewnym deszczu, kiedy drzewa, krzewy i kwiaty oddają światu swój wzmożony aromat, a ich intensywna zieleń kontrastuje z szarością nieba. Nic dziwnego – przywołana w nazwie perfum włoska wyspa Elba, uważana za jeden z najpiękniejszych zakątków Toskanii, to prawdziwe królestwo śródziemnomorskiej flory, a zarazem skrawek lądu, na którym mieszały się od wieków bardzo różne kultury i języki. Z tego punktu widzenia różnorodność i kontrasty wydają się być z nią tożsame.

fico d'elba

Jednoznacznie?…

Bez względu na swoje kulturowe i przyrodnicze bogactwo, Elba kojarzona jednak na świecie przede wszystkim jako wyspa zesłania Napoleona oraz wspaniała meta dla miłośników malowniczych plaż. Podobnie jest z Fico D’Elba. Zapach ten, choć złożony, jest w gruncie rzeczy kompozycją mającą na celu jedno: odtworzenie zapachu figowego gaju. Pozwala nam otulić się aromatem jednego z najstarszych drzew na ziemi – figowiec jest bowiem śródziemnomorskim ogrodowym weteranem, a wielu badaczy uważa, że figi były pierwszymi owocami, jakie spożywali ludzie. Figowce obdarzały ich zresztą wyjątkowo obficie – drzewo to potrafi owocować nawet 3 razy w roku. Za najcenniejsze uważane są przy tym owoce z pierwszego zbioru, które w języku biblijnych proroków często identyfikowane były z bogactwem i ogólnym dobrobytem.

… czy wielowymiarowo?

Niezwykła płodność figowca idzie w parze z mnogością symboliki tego drzewa – a więc od złożoności, koniec końców, jednak nie uciekniemy! Z jednej strony figowiec kojarzono w starożytności z ponadprzeciętnym dostatkiem i bezpieczeństwem; wraz z winoroślą odnosił się do pomyślności i pokoju, a jego zniszczenie – podczas wojny czy przez szkodniki – uważano za jedno z najgorszych nieszczęść. Figowiec był drzewem świętym i niezwykle poważanym na Bliskim Wschodzie – Talmud Babiloński przewidywał za ścięcie figowca najsurowszy wymiar kary: śmierć! Z podobną rewerencją traktowali je także Grecy. W VI w. p.n.e. ateński prawodawca Solon wprowadził nawet zakaz eksportu fig poza Attykę, zaś w polis urzędował niejaki sykofant – donosiciel zawiadamiający urzędników o kradzieży owoców lub ich nielegalnym wywozie. O figi walczono, figi chroniono, figi hołubiono.

Z drugiej strony, drzewo, owoce i liście figowca często odnoszą się do czegoś niewiele wartego i bardzo skromnego – do znaczeń tych odnosi się chociażby popularny gest “figi”. W Genesis, gdzie opisano zachowanie pierwszych ludzi po skosztowaniu owocu z Drzewa Poznania Dobra i Zła, liście i gałązki figowe stają się tożsame z prowizoryczną próbą ukrycia czegoś wstydliwego, mało chwalebnego i jako takie stają się czymś bardzo zwyczajnym, wręcz pospolitym.

Jaki z tego morał? Cóż, antynomie są chyba z figą, figowcami i piękną toskańską wyspą Elbą równoważne. Najważniejsze jest jednak to, że bez względu na to, jak będziemy je postrzegać, naprawdę przepięknie pachną.

 

Perfumy Erbario Toscano zakupić można w sklepie internetowym Aromaty Toskanii.

Więcej o śródziemnomorskich zapachach przeczytać można w Lente#02.

 

Posted on

5 wielkich mitów starożytności: przykłady nie do końca słusznie postrzeganej historii

Wiedzę o tym, jak wyglądał świat starożytny, czerpiemy dziś nie tylko z naukowych źródeł: każdy nie raz zetknął się z nim w filmach kostiumowych i serialach, powieściach przygodowych czy komiksach. Niestety – mimo że wielomilionowe produkcje historyczne wydają się być dopracowane w najmniejszym szczególe, a postaci z książek powtarzają greckie czy łacińskie kwestie znane nam z lekcji historii – popkultura wciąż bazuje w dużej mierze na obrazach, które niewiele mają wspólnego z prawdziwym biegiem historii; jeszcze częściej zaś opiera się o hipotezy, które nie zostały nigdy potwierdzone. Poniżej znajdziecie pięć wybranych mitów dotyczących starożytności, które wciąż funkcjonują w świadomości wielu z nas. W każdym z nich znajdzie się zapewne ziarnko prawdy, jednak większość naukowców poda je z całą pewnością w wątpliwość.

  1. Egipskie piramidy zostały wybudowane przez niewolników.

    asterix21
    kadr z komiksu “Asteriks i Kleopatra”

Kto czytał komiks o przygodach dzielnego Gala Asteriksa, ten z pewnością pamięta wychudzone postaci niewolników, ciągnące po piachu kamienne płyty, które posłużyć miały do wznoszenia piramid. Co ciekawe, mit ten funkcjonuje w zbiorowej świadomości już od długich stuleci, bo od V wieku przed Chrystusem, gdy opisał je grecki historyk Herodot. Teorię obalono po odkryciu grobowców budowniczych piramid  w Gizie: zaszczyt spoczęcia blisko faraonów nie mógł przypaść w udziale niewolnikom. Wniosek? Najprawdopodobniej piramidy zbudowali wysoko wykwalifikowani egipscy rzemieślnicy.

Więcej na ten temat przeczytać można np. w “Harvard Magazine” (Who built the pyramids?).

2. Kciuk odwrócony ku górze decydował o ratunku dla pokonanego gladiatora.

W finałowym momencie walki rzymskich gladiatorów tłumy widzów krzyczały Mitte! („Puść go!”) lub Iugula! („Zabij!”), wyrażając tym samym swoją wolę ocalenia bądź stracenia pokonanego wojownika. Ostateczną decyzję podejmował obecny podczas walki wysoko postawiony polityk, wykonując znany wszystkim gest z kciukiem w roli głównej. Jednak wbrew temu, co zapamiętaliśmy z filmów kostiumowych, kciuk w górę lub w bok oznaczał zapewne raczej nie wybawienie, a rozkaz „zabij go” – przypomina przecież miecz gotowy do zadania ciosu. Dla odmiany kciuk skierowany do dołu bądź złączony z palcem wskazującym znaczył „odłóż broń” i stanowił ratunek dla przegranego wojownika.

pollice
“Pollice verso” Jean-Léon Gérôme (fragm.)

Oczywiście, w obu przypadkach są to jedynie hipotezy. Reżyserzy z Hollywood, podobnie jak liczni pisarze czy ilustratorzy, opierają się na dziele XIX-wiecznego malarza Jeana-Léona Gérôme zatytułowanym Pollice verso. Słynął on ze skrupulatności, więc uznano, że przed stworzeniem obrazu dokładnie zapoznał się z badaniami na temat znaczenia antycznych gestów. Te jednak nie były nigdy zgodne i jednomyślne; co więcej, nie wiemy nawet, czy sam Gérôme, utrwalając gest z kciukiem skierowanym w dół, miał rzeczywiście na myśli zachętę do zgładzenia gladiatora.

3. Ostatnie słowa Juliusza Cezara brzmiały “I ty, Brutusie, przeciwko mnie?”.

“Śmierć Cezara”, Karl Theodor von Piloty (fragm.)

Zamordowanemu w 44 r. p.n.e. Juliuszowi Cezarowi często przypisuje się słowa skierowane do jednego ze spiskowców: Et tu, Brute, contra me? – I ty, Brutusie, przeciwko mnie? Miały podkreślać one niezwykle bliską relację, jaka łączyła dyktatora i najważniejszego zabójcę. W rzeczywistości to nie Brutus był imperatorowi najbliższym przyjacielem, a współdowodzący spiskiem Decymus. To on spożył z Cezarem ostatni posiłek, a rano skłonił go do opuszczenia domu, w którym chciała zatrzymać męża targana niepokojem Kalpurnia. Zachowany w naszej świadomości, powtarzany w filmach i powieściach cytat nie wyszedł jednak z ust słynnego polityka, a spod pióra Williama Szekspira w dramacie Juliusz Cezar. Angielski pisarz czerpał wiedzę głównie z pism Plutarcha, który uważał, że Decymus odegrał niewielką rolę w zabójstwie, choć w większości innych źródeł to właśnie on przedstawiany jest jako najważniejszy spiskowiec i jednocześnie bliski przyjaciel Cezara.
Co więcej, jak podkreśla Julia Wollner, która poświęciła swój doktorat największym postaciom antycznego Rzymu, ostatnie słowa dyktatora wypowiedziane zostały prawdopodobnie po grecku. Możliwe, że, jak chce tradycja, brzmiały one – I ty, moje dziecko lub – I ty, mój synu i rzeczywiście skierowane były do Brutusa. – Tak czy owak, także tutaj mamy do czynienia z mitem – tłumaczy Wollner. – Skłonniśmy bowiem wnioskować, że Brutus mógł być synem Cezara, który rzeczywiście przez lata związany był z jego matką, Serwilią. Jest to raczej nieprawda, bowiem w roku urodzin Brutusa Cezar miał jedynie 15 lat i nie utrzymywał jeszcze relacji ze swoją późniejszą kochanką. Ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie wyrażało po prostu ogromne zdziwienie z faktu, że nawet młodsi politycy ulegli propagandzie niechętnych mu senatorów.

4. Ateńska demokracja była ustrojem zbliżonym do demokracji współczesnych.

Chociaż starożytne Ateny były miejscem narodzin demokracji, czasem zapomina się, jak bardzo grecka koncepcja różniła się od współczesnej idei tego ustroju. Przede wszystkim, w Atenach prawo głosu miała jedynie niewielka część społeczności: pełnoprawni obywatele, a więc wolni, urodzeni w Atenach i stosunkowo dobrze sytuowani mężczyźni.

Wizja starożytnej Grecji z hollywoodzkiej produkcji “300: Początek imperium”.

Kobiety, niewolnicy, obcy i ciężko pracujący mieszkańcy miasta nie mieli prawa głosu. Nie będzie przesadą stwierdzić, że ateńska demokracja, chroniąca przed rządami tyranów, była zaledwie zalążkiem współczesnej idei, uznającej zdanie większości całej społeczności.

 

5. Kleopatra była piękna.

Elizabeth Taylor jako Kleopatra w słynnym filmie J. L. Mankiewicza

Kleopatra VII, ostatnia królowa hellenistycznego Egiptu, od wieków uważana jest za symbol kobiecego piękna. Jako niezwykle urodziwą opisywał ją Szekspir; twórcy hollywoodzkich produkcji kazali wcielać się w nią najbardziej powabnym aktorkom. Jednocześnie Kleopatra – wielka przegrana historii, pokonana przez Oktawiana Augusta, który na nowo opowiedział jej dzieje – napiętnowana została przez rzymską tradycję jako ladacznica, uwodzicielka i kusicielka najgorszego gatunku. Pomijając fakt, że motywacja jej działań była w większości wypadków inna od tej, którą przedstawił zwycięski Rzymianin, także jej uroda jest zapewne wytworem propagandy i bujnej wyobraźni. Antyczne monety z wizerunkiem Kleopatry ukazują profil o bardzo wydatnym nosie, wąskich wargach i wystającym podbródku; mało atrakcyjna jest także Kleopatra utrwalona przez starożytnych rzeźbiarzy. Najwyraźniej piękno królowej tkwiło głębiej – w jej charyzmie i uroku osobistym, co zresztą zauważyli już antyczni historycy.

Fascynującą propozycję rekonstrukcji wizerunku Kleopatry obejrzeć można na Youtube: Return of The Face of Cleopatra.

Posted on

Ze światła i cienia. Kilka słów o malarstwie Caravaggia

Caravaggio, a właściwie Michelangelo Merisi, przychodzi na świat 29 września 1571 roku w Mediolanie, w rodzinie byłego zarządcy i dekoratora domu Francesca Sforzy, a więc księcia Mediolanu, osoby bardzo majętnej i wpływowej. Młody Caravaggio kształci się u boku Simona Peterzana, ucznia słynnego Tycjana. Malarz bardzo szybko poznaje świat sztuki: ogląda chociażby dzieła Giorgionego w Wenecji i przygląda się Ostatniej Wieczerzy Leonarda da Vinci (podkreślmy, że widzi ją na świeżo, a nie opłakanym stanie, w którym znajduje się ona obecnie).

Portret Caravaggia stworzony przez Ottavia Leoniego, ok. 1621, Biblioteca Marucelliana we Florencji
Portret Caravaggia stworzony przez Ottavia Leoniego, ok. 1621, Biblioteca Marucelliana we Florencji

Przełomowym momentem w jego życiu jest wyjazd do Rzymu, do którego dochodzi w 1592 roku. Z uwagi na fakt, że malarz nie cierpi na nadmiar pieniędzy, a wręcz klepie biedę, po kilku miesiącach zatrudnia się jako rzemieślnik przy pracowni Giuseppe Cesariego, działającego dla papieża Klemensa VIII. Już wtedy wczesne jeszcze przecież prace Caravaggia, skupione wokół tematyki owoców i kwiatów, odznaczają się wyjątkową dbałością o szczegóły i niezwykłym realizmem – do tego stopnia, że dzisiejsi badacze botaniki są w stanie bez problemu rozpoznać zarówno przedstawione rośliny, jak i choroby, które im doskwierały.

Caravaggio odchodzi z pracowni Cesariego po dwóch latach, aby oddawać się na przemian tworzeniu oraz… wszczynaniu bójek w okolicznych tawernach. Temperamentny, żywiołowy, porywczy – oto określające go przymiotniki, o czym w dużej mierze informuje gruby plik kartotek policyjnych.

Chłopiec ugryziony przez jaszczurkę, 1593–1594, National Gallery w Londynie
Chłopiec ugryziony przez jaszczurkę, 1593–1594, National Gallery w Londynie

Malarz kontrastów, człowiek kontrastów

Znamienne jest, że ów człowiek, posiadający tak awanturnicze skłonności i, jak mawiał jego protektor kardynał del Monte, dziko kapryśny umysł, oddaje się także malarstwu religijnemu, czyniąc to z wielką mocą i siłą, porywającą zarówno wierzących, jak i stroniących od Kościoła. Tworzy Chłopca ugryzionego przez jaszczurkę, Bachusa czy słynną Judytę odcinającą głowę Holofernesowi, jednak prawdziwą sławę przynosi mu dopiero zlecenie na dekorację kaplicy Contarellich, w ramach którego powstają dzieła Męczeństwo św. Mateusza oraz Powołanie św. Mateusza. Obrazy te, zaprezentowane w 1600 roku, wywołują ogromną sensacje i poruszenie. Postacie wyłaniające się z mroku zostały tu bowiem potraktowane w niezwykle dramatyczny i jednocześnie realistyczny sposób, czego nikt wcześniej w malarstwie jeszcze nie dokonał. Caravaggio uczłowiecza świętych, zrzucając ich z piedestału wyjątkowości i traktując na równi z innymi – nie tylko pod względem fizyczności, ale także nadając im ludzkie uczucia i emocje, również te od świętości odległe. Sukces, jaki odniosła dekoracja kaplicy, szybko przekłada się na wiele nowych zleceń o tematyce religijnej, włączając w to także tematy brutalne, takie jak tortury czy śmierć. Oczywiście rewolucyjne rozwiązania, szczególnie, jeśli stosowane w przypadku treści wysokich, nie spotykają się z uznaniem każdego. Bogobojni zarzucają malarzowi, że mroki jego duszy przekładają się na światłocieniową twórczość, a fakt, że nie stroni od brudu i skrajnego realizmu, mówi bardzo wiele o brudach jego grzesznego wnętrza.

Męczeństwo św. Mateusza, 1599–1600, kościół św. Ludwika Króla Francji w Rzymie
Męczeństwo św. Mateusza, 1599–1600, kościół św. Ludwika Króla Francji w Rzymie

Ciężkie czasy wygnania i tułaczki

Choć liczne wybryki Caravaggia uchodzą mu często bezkarnie dzięki wstawiennictwu wpływowych mecenasów i opiekunów, w 1606 roku dochodzi do wydarzenia, które na zawsze odmieni jego dalsze losy. W nocy 29 maja, podczas bójki,  artysta zabija, prawdopodobnie nieumyślnie, pewnego sutenera, niejakiego Ranuccia Tomassoniego, przez co zmuszony jest uciekać przed wymiarem sprawiedliwości. Udaje się do Neapolu, gdzie przez krótki czas będzie tworzyć pod ochroną rodziny Colonnów. Po kilku miesiącach malarz-zbieg wyrusza na Maltę, by już do końca życia tułać się z miejsca na miejsce. W międzyczasie po raz kolejny kogoś pobije, trafi do więzienia, przeżyje atak na swoje życie i wreszcie, zupełnie zdziwaczawszy, umrze w niewyjaśnionych okolicznościach w 1610 roku, tuż przed ułaskawieniem, które ma otrzymać.

Mistrz światła i cienia

Ten bardzo okrojony zarys biografii Caravaggia pokazuje, jak dzieło potrafi kontrastować z osobowością oraz życiem prywatnym twórcy. Czy nie jest bowiem tak, że, patrząc na dzieła o religijnej treści, zwłaszcza o tak silnym oddziaływaniu, momentalnie myśli się także o ich autorze, zakładając jego gorliwą wiarę? A może obrazom Caravaggia wcale nie jest daleko do charakteru artysty? Może w stosowanych przez niego rewolucyjnych rozwiązaniach – pełnych kontrastów, realizmu i światłocienia – najlepiej ukryła się sylwetka malarza?

Jedno jest pewne: nowatorstwo Caravaggia polegało w głównej mierze właśnie na kontrastowym i ostrym światłocieniu, którym teatralnie modelował sylwetki i kompozycję, oświetlając i eksponując to, co najważniejsze, jednocześnie wiele ukrywając w mroku. Takie postrzeganie światła, w połączeniu z szybkim nakładaniem farby (bez poprzedzającego, skrupulatnego rysunku) było dla niektórych współczesnych mu malarzy zupełnie nie do przyjęcia. Dla kolejnego pokolenia artystów stanowiło jednak wzór do naśladowania – kontynuatorzy stylu Caravaggia pojawili się jeszcze za jego życia, około roku 1600. Nikt jednak nie potrafił w ten sam sposób połączyć przedstawianych scen i odczucia głębokiej duchowości.

Posted on

P.L. Fermor, Mani

Leigh Fermor to najbardziej uroczy wariat, jakiego w życiu spotkałem. – mówił o Patricku Lawrence Durrell, a ja, choć nie poznałam w życiu ani jednego, ani drugiego, wierzę mu na słowo i podejrzewam, że miał świętą rację. Fermor jest bowiem jedną z tych postaci, która budzi we mnie bardzo żywe, ale jeszcze nie nazwane, uczucia – choć tylko przez słowa, które zostawił na papierze.

Nie ulega żadnej wątpliwości, że w podbiciu mojego serca, dosyć wrażliwego na pisarskie wdzięki, pomogła Fermorowi legenda powstała przed laty wokół jego osoby. Legenda, dzięki której, jak pisała Katarzyna Rowińska w poświęconym mu tekście w Lente#02, postrzega się go jako erudytę, podróżnika, tłumacza, pisarza, oficera wywiadu, miłośnika literatury, kobiet, używek i Grecji. Legendy, która mówi, że potrafił smakować życie jak nikt inny. Więcej chyba wyjaśniać nie trzeba!

Mani – wędrówki po Peloponezie

Urodzony w Londynie Paddy zjeździł pół świata, jednak jego miejscem na ziemi była Grecja, a konkretnie przylądek Mani, któremu w latach ’50 ubiegłego wieku poświęcił obszerną książkę, wydaną w 2013 roku przez Zeszyty Literackie. Obwołana antyprzewodnikiem, przepełniona szczerą miłością do greckiego ludu, jego mitologii i egzotyki, przeplata cechy erudycyjnego eseju z awanturniczą przygodową opowieścią. Trudno nie zauważyć tu analogii do słynnej uwagi, jaką na temat młodego Fermora umieszczono kiedyś w szkolnej dokumentacji. Określono go tam jako niebezpieczną mieszankę wyrafinowania z zuchwałością. I choć jego tekst momentami może wydawać się naiwny – przez wiarę, którą autor okazuje każdej napotkanej legendzie, czy przez swoistą chłopomanię, która każe mu z uwielbieniem przyglądać się miejscowemu folklorowi – jest przy tym tak autentyczny, że trudno nie wpaść nad nim w zachwyt.

 

Opowieści Fermora powstawały w czasie, kiedy do Hellady wkraczała masowa turystyka. Pisarz uchwycił jeszcze migotanie świata, który odchodził w zapomnienie. Zdając sobie doskonale sprawę z tego procesu, tym uważniej spisywał swoje obserwacje, skrupulatnie dzielił się każdym okruchem zdobytej wiedzy, a jednocześnie dawał wyraz smutkowi, jaki wzbudzało w nim zarzucanie pewnych miejscowych obyczajów. Szukał potwierdzenia ciągłości antycznego dziedzictwa, a swoje dywagacje przyprawiał brytyjskim poczuciem humoru. Jego opowieść uwodzi, oczarowuje, ale także rozczula. Mnie pozostawiła z nieodpartym wrażeniem posiadania w brzuchu stada motyli. Tak chyba objawia się zakochanie.

 

Patrick Leigh Fermor, Mani. Wędrówki po Peloponezie, Zeszyty Literackie, Warszawa 2013

Posted on

Człowiek, który chciał wszystko wiedzieć – rozwiązanie konkursu

Kochani!
Na miły początek tygodnia ogłaszamy zwyciężczynie naszego kryminalnego konkursu. Książki Człowiek, który chciał wszystko wiedzieć Drora A. Mishaniego otrzymują Agnieszka Borzecka i Renia Respondek.

czlowiek__ktory_chcial_wszystko_wiedziec

Paniom gratulujemy i prosimy o przesłanie
danych korespondencyjnych na adres:
info@lente-magazyn.com, a wszystkim,
którzy wzięli udział w naszej zabawie, dziękujemy i życzymy wielu pasjonujących lektur w nowym roku!