Posted on

Sardele – prego assaggiare!

W krajach śródziemnomorskich już w lutym słońce zaczyna grzać wystarczająco mocno, by móc wybrać się nad morze i beztrosko pochodzić po plaży. Nasza rodzina wykorzystuje fakt mieszkania blisko toskańskiego wybrzeża. W godzinę jesteśmy w Viareggio, a tam lubimy przejść się długim deptakiem. Kiedy natomiast marzy nam się spacer wzdłuż plaży i nieco więcej wolnej przestrzeni, to wybieramy się do Marina di Vecchiano czy Torre del Lago. Dobrym rozwiązaniem jest również spacer po Marina di Massa, która osobiście kojarzy mi się nie tylko ze spacerami nad morzem, ale również targami, na które lata temu jeździłam z rękodzielnictwem. Obok mnie ustawiał się miejscowy rybak, który sprzedawał sardele w zalewie oliwnej. Od rana do wieczora zachęcał przechodniów do zakupu, wykrzykując taką rymowankę: – Prego assaggiare, viagra del mare! (‘Proszę spróbować morskiej wiagry!’). A że w Polsce jeszcze chłodno, to zamiast wkładać sardele do słoików, proponuję je usmażyć i zjeść na ciepło.

Włosi obtaczają sardele w mące i smażą. Podają z pietruszką i cytryną.
Włosi obtaczają sardele w mące i smażą. Podają z pietruszką i cytryną.

Smażone sardele po włosku

Składniki:

400 g świeżych sardeli
150 ml mleka
100 g mąki pszennej
pół łyżeczki ziaren kopru włoskiego
2 gałązki natki pietruszki
200 ml oleju do smażenia
pół cytryny
sól

Przygotowanie:

Oczyścić sardele, umyć i rozłożyć w głębokim naczyniu. Zalać mlekiem i marynować przez 1,5 godziny. Odcedzić. Obtaczać w mące. Smażyć na gorącym oleju. Usmażone posolić i posypać ziarnami kopru włoskiego oraz umytą i poszatkowaną natką pietruszki. Cytrynę pokroić na cztery części i ułożyć na talerzu wraz z sardelami.

 

Miłośnicy Hiszpani wiedzą, że dzięki dostepowi do morza kraj ten cieszy się bogactwem dań rybnych, wśód których szczególnie popularne są te smażone w głębokim tłuszczu. Andaluzyjskie pescado frito to smażone sardele, natomiast espetos de sardinas to sardele grillowane – najsłynniejsza potrawa Malagi. Wbijane są one na patyk i powoli podpiekane. W warunkach domowych, gdy tylko zrobi się odrobinę cieplej, możemy przyrządzić je sobie na tarasie.

Przy nadmorskim deptaku w Maladze <em>espetos</em> sprzedawane są na każdym kroku.
Przy nadmorskim deptaku w Maladze espetos sprzedawane są na każdym kroku.

Hiszpańskie espetos de sardinas

Składniki:

20 świeżych sardeli
gruba sól
cytryna

Przygotowanie:

Wypatroszyć sardele i dokładnie umyć. Posypać grubą solą i położyć na kratce rozgrzanego grilla. Grillować po 10 minut z każdej strony. Podawać na talerzach z ćwiatką cytryny, którą można skropić ryby.

 

Zdjęcie główne: espetos podawane w jednej z restauracji w dzielnicy Pedregalejo w Maladze / fot. Julia Wollner
Posted on

Sekretarz Joanny Janikowskiej. Bo życie powinno być spotkaniem

Do znudzenia powtarzam wszystkim i wszędzie mój ukochany cytat z Martina Bubera: Całe życie jest spotkaniem. W podróżach, w pisaniu, w poznawaniu nowych kultur liczy się dla mnie spotkanie właśnie. Człowiek. To on bezustannie zadziwia, inspiruje, uczy, choćby nauka ta ukryta była głęboko wśród gestów, których nie rozumiem, decyzji, których nie pochwalam, wartości, których nie dzielę. Dzięki nim tym wyraźniej widzę przecież, jaka powinna być moja droga.

Droga ta zahacza zaś nieustannie o Półwysep Apeniński.

Włochy – kraj przez wieki uważany za duchową ojczyznę każdego szanującego się, wykształconego Europejczyka – przeżywają dziś pod wieloma względami moment kryzysowy. Co więcej, na każdym kroku obserwować możemy, jak dokonuje się trywializacja ich kulturowego bogactwa. W efekcie Italia kojarzy się głównie ze “słońcem Toskanii”, romansami w dyskotece i pałaszowaniem lodów przez Julię Roberts; wśród asocjacji brakuje zaś tego, co przez wieki było sensem, punktem wyjścia i celem działań największych włoskich twórców i myślicieli – człowieka.

Kadr z filmu "Sekretarz". Każdy człowiek to historia – nie zawsze zrozumiała, zawsze warta poznania.
Kadr z filmu “Sekretarz”. Każdy człowiek to historia – nie zawsze zrozumiała, zawsze warta poznania.

Z tych właśnie względów – pragnienia spotkań i tęsknoty za poznawaniem prawdziwego Śródziemnomorza – zdecydowałam się napisać dzisiaj o przedsięwzięciu, które zwróciło moją uwagę w ostatnich dniach. Łączy ono zainteresowanie Włochami ze skupieniem na człowieku, z próbą zrozumienia jego poczynań. Mowa o filmie dokumentalnym Joanny Janikowskiej, absolwentki Szkoły Wajdy i studentki V roku w Kolegium MISH Uniwersytetu Warszawskiego, zatytułowanym Sekretarz.


Opowiada on o Simone – niespełna trzydziestoletnim didżeju, mieszkańcu Bolonii, który pracuje jako sekretarz Partii Odrodzenia KomunistycznegoSkąd bierze się zaskakujące dla Polaków zjawisko włoskiej fascynacji komunizmem? Jaki związek może mieć ono z sytuacją współczesnych młodych Włochów? Tego wszystkiego mamy szansę dowiedzieć się już niebawem, gdy zakończone zostaną prace nad dokumentem. Aby mogło to nastąpić, ekipa pod kierunkiem młodej reżyserki potrzebuje naszego wsparcia!

Poglądy polityczne młodych Włochów bywają dla nas niezrozumiałe. Skąd się biorą, co je kształtuje?
Poglądy polityczne młodych Włochów – skąd się biorą, co je kształtuje?

Zachęcam Was gorąco do odwiedzenia portalu crowdfundingowego PolakPotrafi. Pod linkiem polakpotrafi.pl/projekt/sekretarz-film-dokumentalny znajdziecie wideo promujące produkcję Sekretarza, trailer filmu oraz szczegółowy opis całego przedsięwzięcia. Ja już wpłaciłam wybraną kwotę – niewielką, biorąc pod uwagę, że dzięki jednemu bankowemu przelewowi dajemy sobie szansę na poznanie zaskakującej ludzkiej historii i lepsze poznanie kraju, do którego miłość tak często deklarujemy.

Namawiam Was serdecznie do uczynienia tego samego!

Posted on

Roccia dell’Orso czyli granitowy niedźwiedź z Palau

Roccia dell’Orso na Sardynii. fot. Tobias Helfrich / Wikipedia Commons

Costa Smeralda, czyli sardyńskie Szmaragdowe Wybrzeże, słynie nie tylko z ekskluzywnych kurortów, pięknych pejzaży i krystalicznie czystej morskiej wody. Jedną z jego największych atrakcji są także formacje skalne przyjmujące niezwykłe kształty, które poruszają wyobraźnię. Należy do nich Roccia dell’Orso na przylądku zwanym Capo d’Orso: wielki, kamienny niedźwiedź, spoglądający na fale dokładnie na wprost Arcipelago della Maddalena. Złocisto-różowawy zwierz zdaje się pilnować pobliskiej miejscowości Palau.

Roccia dell’Orso na Sardynii. fot. Tobias Helfrich Wikipedia Commons

 

Sardyński niedźwiedź z granitu liczy sobie najprawdopodobniej około 300 milionów lat; wyrzeźbiły go wiatr i deszcz. Pisał o nim już grecki historyk Klaudiusz Ptolemeusz w II wieku naszej ery – podobno jego sylwetka wzbudzała lęk w żeglarzach, którzy wierzyli, że skała przyciąga statki niczym wielki magnes.

Posted on

San Diego czyli West Coast śródziemnomorsko

Czemu w podróżach w poszukiwaniu śródziemnomorskich śladów mielibyśmy ograniczać się jedynie do Europy? Wyruszmy dziś śladami XVI-wiecznego odkrywcy, Juana Rodrigueza Cabrillo, do Nowego Świata, by odwiedzić miasto dumnie nazywane najwspanialszym w Ameryce – America’s finest city. Mowa o kalifornijskim San Diego, położonym ok. 2 godziny drogi samochodem na południe od Los Angeles, sąsiadującym z meksykańską Tijuaną oraz wodami Pacyfiku.

Biegiem do parku

Naszą podróż rozpocznijmy od cypla Cabrillo i od pomnika wspomnianego już żeglarza, który we wrześniu 1542 roku jako pierwszy Europejczyk dopłynął do terenów dzisiejszej Kalifornii. Co roku w sierpniu właśnie z tego miejsca startuje półmaraton prowadzący wyjątkowo malowniczą trasą. My podczas naszej wyprawy również pokonajmy trasę biegnącą przez nadmorską dzielnicę Point Loma aż do Parku Balboa, gdzie, po ukończonym biegu lub spacerze, możemy położyć się na trawie. Nad nami szumią eukaliptusy i palmy, a tuż nad głowami przelatują nam samoloty zmierzające na pobliskie lotnisko, położone tuż nad oceanem.

Widok na miasto z cypla Cabrillo. Fot. Zofia Górka
Widok na miasto z cypla Cabrillo, fot. Zofia Górka

Domek grecki, domek włoski

Zwiedzanie Balboa warto rozpocząć od tzw. International Cottages – kilkudziesięciu domków reprezentujących różne kraje, w tym także państwa śródziemnomorskie, m.in. Grecję, Włochy, Hiszpanię, Francję, Portugalię i Izrael. Jest wśród nich także domek polski. W każdą niedzielę organizowany jest dzień otwarty, podczas którego zwiedzający mają okazję zajrzeć do środka, poznać historię i kulturę danego kraju, a także skosztować tradycyjnych potraw.

Śródziemnomorskie barwy w Parku Balboa, fot. Oleg / Flickr
Śródziemnomorskie barwy w Parku Balboa, fot. Oleg / Flickr

Kontynuując nasz spacer po Balboa, zajrzyjmy przynajmniej do niektórych spośród tamtejszych muzeów. Szczególnie warte polecenia jest zwłaszcza jedno z nich – Museum of Man, znajdujące się w najbardziej charakterystycznym dla Balboa budynku przypominającym katedrę ze strzelistą wieżą. Znajdziemy w nim m.in. eksponaty poświęcone egipskim mumiom i starożytnemu Egiptowi. Miłośnikom mocnych wrażeń polecam wystawę poświęconą tzw. tsantsa, czyli trofeom z… ludzkich głów, preparowanych przez Indian Jivaro.

Museum of Man, fot. Zofia Górka
Słynna wieża Museum of Man w Parku Balboa, fot. Zofia Górka

Odrobina Hiszpanii i Little Italy

Zwiedzając Balboa, zdecydowanie nie można też pominąć Spanish Village – artystycznej wioski pełnej małych sklepików, w których lokalni artyści sprzedają swoje wyroby – rzeźby, ceramikę, obrazy, biżuterię. Spanish Village to miejsce zrzeszające miłośników sztuki. Często odbywają się tam wystawy i rozmaite warsztaty.
Poszukując w San Diego akcentów śródziemnomorskich, nie możemy też zapomnieć o Little Italy, czyli dzielnicy włoskiej. Można tu znaleźć mnóstwo włoskich kawiarni i restauracji, włoski kościół, w którym raz w miesiącu odprawiana jest msza święta w języku włoskim, a także wielki, wspaniały targ, który odbywa się w każdą sobotę.

Spanish Village w Parku Balboa, fot. Gentletouch1954 / Wikipedia Commons
Spanish Village w Parku Balboa, fot. Gentletouch1954 / Wikipedia Commons

Stare języki na nowym kontynencie

Ponieważ San Diego zamieszkuje dosyć duża liczba emigrantów z Włoch, Portugalii i Grecji, istnieje możliwość, by na miejscu rozpocząć naukę każdego z tych języków w jednej z lokalnych szkół. O hiszpańskim nie trzeba nawet wspominać, jest on bowiem wszechobecny. Widać to chociażby po toponimach – znajdziemy tu nazwy dzielnic i miejscowości takie, jak np. El Cajon, Escondido, Mira Mesa czy Vista. Hiszpańskie korzenie ma także słynna franciszkańska misja w Kalifornii: Mission San Diego de Alcalá, założona w 1769 roku i tym samym najstarsza w tym stanie. Jej założyciel, pochodzący z Majorki ojciec Junipero Serra, w 1988 roku został beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II.

Pelikany w La Jolla, fot. Zofia Górka
Pelikany w La Jolla, fot. Zofia Górka

Na koniec warto wspomnieć o jeszcze jednym niezwykłym wydarzeniu, jakie od wielu lat organizowane jest co roku właśnie w San Diego. Jest to impreza elitarna i niestety kosztowna, ale każdy, kto choć raz weźmie w niej udział, doświadczy naprawdę wyjątkowych wrażeń. Mowa o trwającym trzy dni, odbywającym się w pierwszy weekend września festiwalu flamenco: Fiesta Fin de verano. Festiwal organizowany jest przez prywatną osobę i odbywa się na prywatnej posesji, w ogromnym ogrodzie zaaranżowanym na amfiteatr. Uczestnicy przez cały okres trwania festiwalu mogą mieszkać na terenie należącym do organizatora, rozkładając w ogrodzie namioty. Wspólnie delektują się pyszną paellą i innymi śródziemnomorskimi potrawami, a przede wszystkim podziwiają mistrzów flamenco, którzy przybywają na Fin de verano z całego świata. Wieczorem odbywają się występy, zaś w ciągu dnia można wziąć udział w lekcjach flamenco dla początkujących. Kto raz zakosztuje niepowtarzalnej atmosfery tego miejsca, ten z pewnością zechce wrócić tutaj za rok!

 

Zdjęcie główne: Ogród botaniczny w Balboa, fot. Bernard Gagnon/Wikipedia Commons

Posted on

Vincent van Gogh o niebezpieczeństwie

Vincent van Gogh (1853–1890) był wybitnym holenderskim malarzem postimpresjonistycznym. Jego twórczość charakteryzująca się żywą kolorystyką i olbrzymim ładunkiem emocji wywarła duży wpływ na sztukę XX wieku, chociaż za życia malarz pozostał nieznany szerszej publiczności. Istotny dla jego rozwoju artystycznego był wyjazd na południe Francji – uważa się, że styl van Gogha w pełni rozwinął się podczas jego pobytu w Arles w 1888 r.

Posted on

5 rzeczy do zrobienia na plaży w Tel Awiwie

Pamiętacie, jak w tekście 5 rzeczy, które uwielbiam w Izraelu moja żona pisała, że życie w Tel Awiwie toczy się dosłownie nad brzegiem morza? Czas pokazać Wam, że mieszkańcy mojego miasta chodzą tam nie tylko po to, aby się opalić…

1. Napij się kawy, najlepiej mrożonej

Kawa w Tel Awiwie jest zwykle wyśmienita (najlepsze kawiarnie polecałem tutaj). Ci, którzy w Europie raczą się caffè latte lub cappuccino, w Izraelu powinni zamawiać afuch, dosłownie – na odwrót, czyli napój, w którym więcej jest mleka, niż kawy. Zdaniem mojej żony, najlepszym kawowym napojem jest tu jednak kawa mrożona nazywana ice caffè. Rzeczywiście – nic tak nie orzeźwia, dodaje energii i do tego świetnie smakuje!

Pojedyncze spresso wypite ze stopami zanurzonymi w wodzie budzi lepiej, niż podwójne przy stole!
Pojedyncze espresso wypite ze stopami zanurzonymi w wodzie budzi lepiej, niż podwójne przy stole! Fot. Julia Wollner

Na telawiwskich plażach nie brakuje restauracji i kawiarni, z których filiżankę kawy można wziąć sobie dosłownie do morza. Wielu tubylców ustawia sobie fotele wśród fal i tam godzinami sączy ulubiony napój.

Charakterystyczne żółte fotele na telawiwskiej plaży często godzinami stoją w wodzie. Fot. Julia Wollner
Charakterystyczne żółte fotele na telawiwskiej plaży często godzinami stoją w wodzie. Fot. Julia Wollner

2. Wyginaj śmiało ciało!

Joggingu po telawiwskiej promenadzie powinien spróbować każdy, choć latem wymaga on wstania o bardzo wczesnej porze – po godzinie 7 rano bywa już zbyt gorąco. Warto także przejść się brzegiem z kijkami do nordic walking albo zapisać na kurs pływania na desce. Na plażach znajdują się też siłownie – można pojeździć na rowerze stacjonarnym lub poćwiczyć na orbitreku.

Młodzi surferzy pływają także zimą, jak tutaj – w styczniu. Fot. Julia Wollner
Młodzi surferzy pływają także zimą, jak tutaj – w styczniu. Fot. Julia Wollner

Za narodowy izraelski sport uważana jest gra plażowymi paletkami, nazywana matkot. Warto spróbować jej choć przez chwilę – doskonale trenuje refleks i spostrzegawczość! Ponadto, okoliczności przyrody na nadmorskiej promenadzie w Tel Awiwie aż proszą się, aby wskoczyć na rower i poczuć wiatr we włosach. Jeśli nie mamy własnego bicykla, skorzystać można z usług wielu okolicznych wypożyczalni.

Telawiwiski brzeg jest doskonale przygotowany do przyjęcia cyklistów. Fot. Julia Wollner
Telawiwiski brzeg jest doskonale przygotowany do przyjęcia cyklistów. Fot. Julia Wollner

3. Rób interesy

Tubylcy, w tym ja i moi znajomi, przychodzą na telawiwską plażę nie tylko po to, aby się relaksować. Wielu z nich umawia się tutaj także na rozmowy służbowe. Podczas pobytu w Izraelu wielokrotnie będziecie świadkami poważnych konwersacji, podczas których omawia się budżety i planuje strategie, zanurzając stopy w ciepłym piasku.

Na słynnych żółtych fotelach nie tylko łapie się słońce, ale także planuje poważne biznesowe strategie. Fot. Julia Wollner


4. Idź na zakupy

Najpopularniejsze mety zakupowe w Tel Awiwie oddalone są od brzegu o dosłownie kilka kroków. Czy mowa jest o słynnym bazarze Shuk Ha’Carmel, czy o pchlim targu w Jaffo, czy o sieciowych sklepach w telawiwskim porcie – ze wszystkich tych miejsc widać horyzont i słychać szum fal.

Zakupy na pchlim targu w Jaffo najbardziej owocne są w piątek rano. Fot. A. Mor
Zakupy na pchlim targu w Jaffo najbardziej owocne są w piątek rano. Fot. A. Mor

5. Ciesz się zachodami słońca

Zjeździwszy prawie cały basen Morza Śródziemnego, z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że zachody słońca nigdzie nie wyglądają tak pięknie, jak w moim rodzinnym Izraelu. I choć oczywiście nie musisz się ze mną zgodzić, to na pewno warto, byś przekonał się o tym na własne oczy!

Zachód słońca z widokiem na Jaffo. Fot. Julia Wollner
Zachód słońca z widokiem na Jaffo. Fot. Julia Wollner

 

_____________________________________

Zdjęcie główne: widok na Jaffo, fot. A. Mor

Posted on

Krzysztof Kolumb o odwadze

Krzysztof Kolumb (1451–1506) był włoskim żeglarzem, podróżnikiem i nawigatorem. Przewodził wyprawie płynącej pod flagą Kastylii w poszukiwaniu zachodniej drogi morskiej do wschodniej Azji, a według ówczesnego nazewnictwa – do Indii. W wyniku ekspedycji dotarł do Indii Zachodnich (Antyli) u wybrzeży Ameryki – kontynentu nieznanego w ówczesnej Europie.

Posted on

Lech Z. Niekrasz, Tropami antyku po Grecji

Mówią, że po książkach poznasz człowieka. Nie wiem, skąd przyplątało mi się ostatnio to powiedzenie – może przypomniałam je sobie podczas niedawnej wizyty koleżanki z dalekiego miasta, a może w czasie zimowych porządków, mających zapewne ukryty cel pierwszego zaklinania wiosny. Dość, że dziś, przed pracą, popijając poranną kawę, stanęłam przed swoją domową biblioteczką i… postanowiłam poznać sama siebie. Sięgnęłam po pierwszą z brzegu lekturę, pyszniącą się dumnie, choć pod lekkim płaszczykiem białawego kurzu, na jednej z moich przepełnionych półek. O dziwo – a może wcale nie? – wyciągnięty tomik zamyka w sobie wiele elementów układanki, które składają się na mój świat.

Niekrasz Tropami antyku po Grecji

Zanim jednak przejdę do autopsychoanalizy – przyjrzyjmy się książce.

Śródziemnomorsko – jest. Lekko, ale niebanalnie? Jak najbardziej. Krótkie formy zebrane w jednym wydaniu? Tak właśnie. Antyk odgrzany? Nie, raczej świeżutki, na nowo przyprawiony i podany w atrakcyjnej formie. Mniam.

Tropami antyku po Grecji Lecha Z. Niekrasza to porywająca lektura, pokazująca dobitnie, jak bardzo, na każdym wręcz kroku, we współczesnej Helladzie obecna jest starożytność. Czy wiecie, że metafora znaczy dzisiaj “przeprowadzka”? Skąd w dzisiejszej Grecji biorą się Sofoklesy, Achillesy i Penelopy? Jak ucztowali starożytni, a jak wyglądają wystawne bankiety w dniu dzisiejszym? Jakie związki mają najnowsze radiowe przeboje z muzyką sprzed dwóch tysięcy lat? Autor przygotował dla nas książkę pełną tropów, które warto odkrywać – tak w domu, jak i w podróży.

Co książka ta mówi o mnie? To zapewne interesuje Was najmniej. Ciekawszym jest może to, co powie o Was, jeśli polubicie ją równie mocno, jak ja. Że szukacie korzenicenicie ciągłość tradycji, szanujecie historię? Że za fascynującą uznajecie pewną zaskakującą niezmienność nieustająco zmieniającego się świata?

A może – że po prostu lubicie inteligentną rozrywkę?

Warto, byście wytropili to sami.


Lech Z. Niekrasz, Tropami antyku po Grecji, Książka i Wiedza, Warszawa 2006

Posted on

Między brzegami: z Hiszpanii do Portugalii w 60 sekund

W naszym ukochanym regionie wszystko jest możliwe! Co powiecie na przedostanie się z kraju do kraju w 60 sekund, a przy tym… cofnięcie się w czasie o godzinę?! Żaden problem!

Zrzut ekranu ze strony www.limitezero.com.
Zrzut ekranu ze strony www.limitezero.com.

Ze wzgórza Sanlucar de Guadiana w hiszpańskiej Andaluzji rozciąga się stalowa lina zwana po angielsku zip-line, mierząca około 720 m i docierająca do portugalskiej miejscowości Alcoutim. Jest to jedyny taki na świecie zjazd linowy, który umożliwia podróżowanie w czasie – docierając do Portugalii, zmieniamy po prostu strefę czasową. Na sznurze można osiągnąć prędkość do 80 km/h. Przejazd odbywa się nad korytem rzeki Guadiana.

Przejażdżkę zakupić można przez stronę internetową www.limitezero.com.

Zdjęcie główne: Zipline at sunset, fot. My photo journeys/Flickr

Posted on

Morza brzeg i elegancja. Kilka słów o historii stylu marynarskiego

W sklepach nieśmiało zaczynają pojawiać się zwiastuny wiosenno-letnich kolekcji. W poszukiwaniu wakacyjnych stylizacji warto sięgnąć do historii, będącej kopalnią przydatnych informacji i inspiracji. Nie od dzisiaj wiadomo przecież, że trendy w modzie wracają niczym bumerang, nawet po kilkuletniej nieobecności. Nasz dzisiejszy bohater – styl marynarski – pojawia się zaś w prasie, na wybiegach i w sklepach rokrocznie. Wszystko zaś zaczęło się w XIX wieku…

Oficjalny początek zainteresowania stylem wilków morskich datuje się na pierwszą połowę XIX stulecia, kiedy to powstał portret 4-letniego księcia Alberta (późniejszego Edwarda VII), ubranego przez królową Wiktorię w białą płócienną koszulę z trójkątnym granatowym kołnierzem, ozdobionym trzema białymi paskami. Według legendy miały one symbolizować morskie zwycięstwa najsłynniejszego angielskiego admirała – dwukrotnie pokonującego wrogą flotę francuską Horatio Nelsona. Sam kształt kołnierza także nie jest kwestią przypadku, bowiem miał on chronić górną część bluzy przed… długimi, niekoniecznie zadbanymi włosami żeglarzy! Splatane w warkocz i smarowane smołą (w celu usztywnienia fryzury, która miała zabezpieczać kark w przypadku uderzeń) nie wpływały pozytywnie na wygląd munduru, więc długi odpinany kołnierz w ciemnej kolorystyce miał za zadanie zapanowanie nad schludnym wyglądem. Na obrazie Franza Xavera Winterhaltera chłopiec ubrany jest również w białe, rozszerzające się ku dołowi spodnie, także stanowiące praktyczny element codziennego stroju marynarza (szeroki krój ułatwiał szybkie podwinięcie, a nawet zdjęcie w razie konieczności wskoczenia do wody), oraz czarny słomkowy kapelusz i wiązaną na supeł ciemnogranatową apaszkę.

Książę Albert, późniejszy Edward VII, na obrazie Winterhaltera.
Książę Albert, późniejszy Edward VII, na obrazie Winterhaltera.

 

Pomimo sporej popularności styl marynarski trafił do głównego nurtu mody kobiecej dopiero w kolejnym stuleciu, przed pierwszą wojną światową. Jego prekursorką stała się projektantka mody, Coco Chanel. Prostota i swoboda stroju marynarskiego stanowiły przeciwwagę dla modnej ówcześnie wyolbrzymionej konfekcji z piór, owoców i kwiatów, podpartej sztywnymi gorsetami deformującymi kobiecą sylwetkę. W 1913 roku Chanel otworzyła swój pierwszy butik w ośrodku wczasowym Deauville w Normandii. Najważniejszy punkt sprzedawanej tam kolekcji stanowiły długie, dżersejowe swetry zainspirowane ubraniami rybackimi. Były zakładane przez głowę, z trójkątnym dekoltem, głębokimi kieszeniami oraz szerokim paskiem w talii. Odpowiadały postępującej demokratyzacji i feminizacji ubioru, sprawiając, że bogate kobiety stawały się mniej zależne od pomocy służących wspierających je przy nakładaniu garderoby. Jej nowy styl, skromny i niezobowiązujący, ale przy tym niezwykle elegancki, podbił serca wczasowiczek. Sama Chanel była jego najlepszą wizytówką. Pojawiając się w 1918 roku na jednej z francuskich plaż w szerokich spodniach z lejącego materiału, jakby żywcem wyjętym z eleganckiej sypialni, ustaliła kanon mody nadmorskiej na kolejną dekadę. Wraz z dwurzędową białą marynarką spodnie te stanowiły podstawę wyposażenia walizki ówczesnej modnisi. Nic dziwnego, że jedno z miast Lazurowego Wybrzeża, Juan-les-Pins, zostało rychło okrzyknięte… Pyjamalandem.

 

Gabrielle Chanel.
Gabrielle Chanel.

Nic nie może równać się także z innym rewolucyjnym elementem stylu znad brzegu morza – bluzkami w biało-granatowe paski, klasykiem mody letniej. W XIX wieku produkowano je w bretońskiej manufakturze Tricots Saint James – stąd też pochodzi ich współczesna nazwa (bluzka bretońska). Szyte z czystej wełny oraz bawełny, w krótkim czasie stały się popularne w środowisku marynarzy i rybaków, głównie dzięki temu, że były dobrze widoczne na tle fal morskich. Egzemplarze wierne oryginałowi powinny posiadać dekolt łódkowy, konieczny dla łatwiejszego zdejmowania, oraz odpowiednio rozmieszczone paski: 21 białych, o szerokości 20 milimetrów, oraz 20-21 niebieskich, o szerokości 10 milimetrów – na tułowiu; 15 białych i 14-15 granatowych na rękawach. Podane liczby nie są przypadkowe – mówi się, że 21 pasków miało symbolizować morskie zwycięstwa Napoleona. Stylowa Gabrielle w trakcie jednego z rejsów na jachcie miała powiedzieć, że granatowy i biały są dla niej jedynymi możliwymi kolorami. Od tego momentu świat oszalał. Ernest Hemingway, Gerald Murphy, książę Windsoru Edward VIII czy Pablo Picasso to tylko niektóre sławne osoby, popularyzujące biało-granatowy urok nadmorskich kurortów, szczególnie tych położonych nad Morzem Śródziemnym. W kolejnych latach do tego zacnego grona dołączą James Dean, Audrey Hepburn, Brigitte Bardot, a także Kurt Cobain, Patti Smith i Kate Middleton.

Dla wielu styl marynarski jest synonimem elegancji.
Dla wielu styl marynarski jest synonimem elegancji.

 

Kolejny etap demokratyzacji stylu marynarskiego nastąpił w latach 60. minionego wieku za sprawą innego francuskiego projektanta – Yvesa Saint Laurenta. W swoich pierwszych kolekcjach, pochodzących z lat 1962-1966, świadomie odwoływał się on do morskiej historii Francji. Swoją uwagę skupiał jednak nie na zwykłym marynarzu, jak to miało miejsce u pani Chanel, a na wytwornych kapitanach. Ich mudury miały przede wszystkich spełniać rolę reprezentacyjną, rzadziej kierując się wymogami użyteczności czy praktyczności. Ich dosyć sztywny, szablonowy krój oraz kolorystyka nawiązująca do szat królewskich była łakomym kąskiem dla szalonego okularnika. Ze szczególnym upodobaniem zajął się on okryciami wierzchnimi – budrysówką i bosmanką, nadając im bardziej współczesne kształty. Świetnie prezentowały się one na słynnej i stylowej parze kochanków – Serge Gainsbourgu oraz Jane Birkin.

 

Styl marynistyczny podbił modę amerykańską. Tu: prezydent Kennedy. Fot. R. L. Knudsen
Styl marynistyczny podbił modę amerykańską. Tu: prezydent Kennedy. Fot. R. L. Knudsen

 

Ostatnie dziesięciolecia XX wieku również nie stroniły od marynarskich smaczków. Do głosu dochodziły coraz to nowe elementy: kalosze, rybackie peleryny, flanelowe blezery, wełniane długie skarpety, a także tradycyjne, szerokie spódnice pierwotnie wykorzystywane przez osoby trudniące się handlem rybami. W pewnym momencie Stary Kontynent utracił palmę pierwszeństwa na rzecz Stanów Zjednoczonych, z upodobaniem lansujących styl opalonego, jasnowłosego studenta należącego do Ivy League, spędzającego wolny czas jachcie taty-milionera. Nadmorska stylistyka uległa jeszcze większemu uproszczeniu, a marki odzieżowe, takie jak amerykańska GAP czy francuska Lacoste, promowały białe, proste bluzy, szorty lub spódnice do kolan oraz skórzane mokasyny. W najbliższym sezonie na pewno również będą one obecne. W końcu prostota i morza brzeg nigdy nie wychodzą z mody.

Posted on

Nerja (Costa del Sol) – nadzieja na nowe początki

Costa del Sol, andaluzyjski słoneczny brzeg. Wiele tutejszych białych miasteczek urzeka nie tylko architekturą, widokami i atmosferą, ale także pełną wymowy, choć niekoniecznie skomplikowaną historią. Jednym z nich jest bez wątpienia Nerja – miejscowość położona na urwistym brzegu, chyląca się z gracją ku zielonkawym falom. Na przekór stromym skałom, zdaje się ufnie wyciągać ramiona daleko w morze, spoglądać na horyzont. Mieć nadzieję.

Nerja zatoczka

Pierwszym, który zauważył tę niezwykłą ufność Nerji, był ponoć dziewiętnastowieczny hiszpański król Alfons XII Burbon. Przybył on do Andaluzji po tragicznym w skutkach trzęsieniu ziemi w 1885 roku; najprawdopodobniej bardzo już chory, bo niedługo potem zmarł na gruźlicę. Stojąc na brzegu, spoglądając na turkusową wodę, orzekł podobno, że ten odważnie wcinający się w wodę skrawek lądu powinien nosić miano najpiękniejszego balkonu Europy. I choć wielu twierdzi, że określenie Balcón de Europa funkcjonowało już wiele lat wcześniej, to właśnie posąg burbońskiego władcy po dziś dzień stoi przy barierce tego najbardziej urodziwego ze wszystkich hiszpańskich miradorów. Zdaje się upamiętniać optymizm króla, który mimo złego samopoczucia i niekorzystnej sytuacji odwiedzanego regionu, potrafił żarliwie zachwycić się pięknem tutejszej przyrody.

Nerja sosna

 

nerja król

Sama nazwa miejscowości także dźwięczy na wskroś pozytywnymi skojarzeniami. Słowo Nerja pochodzi bowiem od mauretańskiego toponimu Narixa, znaczącego tyle, co “obfite źródło”. Bogactwo początku, dzięki któremu można ufać w to, co nastąpi. A początki miasteczka na stromym morskim brzegu ukryte są w mrokach dziejów, w chłodnych grotach gór Sierra de Almijara, gdzie ludzie mieszkali już 25 tysięcy lat przed narodzinami Chrystusa. Za dom mieli olbrzymi system jaskiń, wypełniony największymi na świecie stalagmitami; dom, którego ściany zdobili i dekorowali. Rezultaty tej niezwykłej skalnej twórczości można podziwiać do dziś, odwiedzając z przewodnikiem Cuevas de Nerja – jedną z największych atrakcji turystycznych Hiszpanii.

Nerja palma

Ja sama zawitałam do Nerji po raz pierwszy, nosząc w sobie nowe życie. Pamiętam nadal, jak, pozując do fotografii, nieśmiało obejmowałam Alfonsa – młodego króla, który od ponad wieku stoi na posterunku, sprawdzając, czy zachwycimy się widokiem równie mocno, jak on. Myślałam sobie – tak, czuję się zachwycona. Tym brzegiem, tym morzem, tymi nowymi początkami. Widokiem z balkonu, który chroni mnie swymi ramionami, pokazując horyzont, pokazując świat.

nerja balkon

Posted on

Różane rahat lokum (Turkish delight) – przepis

Rahat lokum, zwane także Turkish delight, jest orientalnym deserem o konsystencji galaretki. W Turcji znano go już podobno w XV stuleciu, choć wielką popularność zdobył dopiero w końcu XVIII wieku. Za ojca jego sukcesu wielu historyków uważa cukiernika Hacı Bekira. W Stambule nadal czynny jest sklep o tej samej nazwie.

Lokum, uwielbiane w większości krajów Bliskiego Wschodu, podawane jest na wiele różnych sposobów. Dodaje się do niego orzechy, migdały, wanilię, owoce. My, jako miłośniczki róży, najbardziej cenimy tradycyjną wersję o aromacie królowej kwiatów.

Turkish Delight Rahat Lokum rose

Składniki:

– 2 i 1/2 szklanki cukru
– 2 szklanki wody
– 15 łyżek skrobi kukurydzianej
– 3-4 łyżki konfitury z płatków róży lub płatków róży w cukrze
– 1 łyżka soku z cytryny
– 1 łyżka wody różanej
– cukier puder (ilość według uznania)
– masło do natłuszczenia formy

Przygotowanie:

Skrobię kukurydzianą należy wymieszać z wodą (około 125 ml). Do rondla wlać półtorej szklanki wrzącej wody i dwie szklanki cukru i mieszać, aż się rozpuści, a następnie dolać wodę ze skrobią. Mieszać dalej, podgrzewając na średnim ogniu przez około 10 minut. Gdy masa się połączy, dodać konfiturę lub płatki, wodę różaną i sok z cytryny. Dokładnie wymieszać i smażyć jeszcze przez krótką chwilę. Przełożyć do prostokątnej formy wysmarowanej masłem i odstawić do ostudzenia. Pokroić w kwadraciki i odstawić na kilka godzin do wysuszenia. Przed podaniem obtoczyć w przesianym cukrze pudrze.

Rahat Lokum Turkish Delight

Rahat lokum doskonale smakuje podawane z gorącymi napojami – czarną kawą lub herbatą. Jego charakterystyczny, kwiatowo–pudrowy zapach uważany jest za jeden z najbardziej typowych aromatów Tucji, co wykorzystano m.in. w kompozyji wody perfumowanej Traversée du Bosphore.

____________________________

Zdjęcia: Julia Wollner

Posted on

Perfumy Traversée du Bosphore L’Artisan Parfumeur – z wizytą nad cieśniną Bosfor

Artykuł z serii: Perfumy pachnące Śródziemnomorzem

Zapachy, podobnie jak książki, opowiadają historie i odkrywają tajemnice. Czynią to językiem innym od powieści, a jednak równie przekonującym, trwale zapadającym w pamięć, grającym na emocjach, a zarazem przekazującym wiele konkretnych informacji. W niniejszej serii przedstawiać będę wybrane przeze mnie perfumy, które zamknięto we flakonach razem z opowiadanymi przez nie sekretami Śródziemnomorza.

śśródziemnomorskie perfumy

Traversée du Bosphore L’Artisan Parfumeur

Czym pachnie Turcja, a może bardziej konkretnie – czym pachnie Stambuł? Pytam znajomych, bo sama do Stambułu jeszcze nie dotarłam, w moich wojażach po Turcji zatrzymując się na razie na ruinach antycznego Efezu. – Starymi dywanami i kardamonem – słyszę od przyjaciółki. – Szafranem i tulipanami – dopowiada kolega. Mieszkająca od niedawna nad Bosforem znajoma też długo się nie waha: cukrem obficie sypanym do gorącej herbaty. Skórzanymi wyrobami na Wielkim Bazarze. I, oczywiście, lokum. Bez różano-pudrowego aromatu Turkish Delight nie można w ogóle rozmawiać o Turcji.

Dwa brzegi Bosforu

Wszystkie wspomniane elementy składają się na niezwykle oryginalną kompozycję Traversée du Bosphore niszowej marki L’Artisan Parfumeur. Francuski producent zaprasza nas na przeprawę przez cieśninę łączącą Morze Czarne z Morzem Marmara, na olfaktoryczną wycieczkę po obu brzegach największego tureckiego miasta. Wrażenia z brzegu europejskiego mieszają się zapachami Azji, a zanurzenie w kulturze odmiennej od naszej stanowi fascynujące i ekscytujące wyzwanie. Stragany ze skórzanymi torbami sąsiadują tu ze stoiskami wypełnionymi regionalnymi słodyczami; sprzedawca pistacji zaprasza do zakupów tuż obok sędziwej kwiaciarki. Nad wszystkim unosi się zapach tytoniu i lekka mgiełka cukru pudru…Chociaż chwileczkę, może to tureckie irysy? A może odrobina piżma? Dobrze, że zmysły uspokoić można filiżanką gorącego napoju i kosteczką lokalnej słodkiej galaretki. Przepadała za nią chociażby Agatha Christie, która koiła nią nerwy skołatane kryminalnymi zagadkami opisywanymi we własnych książkach.

Traversee du Bosphore L'Artisan Parfumeur

Wytchnienie dla zmysłów, wytchnienie dla gardła

Rahat lokum (dosłownie “ukojenie gardła) wypełnia usta delikatnym smakiem, tworząc klamrę spinającą zapachy i smaki Stambułu, a także podsumowanie tutejszych rytuałów i bliskowschodniego stylu życia – może dlatego wielu mówi nań “Turkish delight”. Słodki deser o konsystencji wspomnianej już galaretki, wyrabiany z mąki oraz cukru lub miodu, z dodatkiem wiórków kokosowych i wody różanej, łączy w sobie eteryczność spokojnych kwiatowych aromatów z pożywnym charakterem miejscowych bakalii. Podobno znano go już w XV wieku, jednak prawdziwą popularność zdobył w końcu XVIII stulecia za sprawą cukiernika Hacı Bekir, który przez wielu uważany jest za prawdziwego ojca tego smakołyku. Sklep marki Hacı Bekir nadal kusi wieloma rodzajami lokum, do którego dodaje się przeróżne ingrediencje: orzechy włoskie i laskowe, migdały, wanilię, miętę, rozmaite owoce. Każda wersja bezdyskusyjnie zasługuje na skosztowanie, zapraszając jednocześnie do przynajmniej krótkiego zatrzymania, do towarzyskiej rozmowy i cieszenia się chwilą w jednym z najbarwniejszych miast na świecie.

Pewne tureckie przysłowie mówi, że ci, którzy jedzą słodko, przemawiają słodko. Delektując się deserem rahat lokum, trudno rzeczywiście negatywnie komentować rzeczywistość. Podobnie jest z zapachem Traversée du Bosphore, który tak pięknie, choć nie dosłownie, lokum odwzorowuje, zamykając je w głębokim skórzanym kufrze, w towarzystwie kwiatowych bukietów i orientalnych akordów przyprawowych. Cieśnina Bosfor kusi i przyciąga, zapraszając na oba swoje wspaniale dopełniające się brzegi.

 

Posted on

Zupa z kamienia

“Z odpowiedniego miejsca, gdzie morze jest czyste i gdzie nie sięga odpływ, bierze się dwa-trzy kamienie, nie za duże i nie za małe, pociemniałe od leżenia na dnie. Gotuje się je w deszczówce dopóty, dopóki nie wyjdzie wszystko, co w nich jest. Dodaje się liść laurowy, gałązkę tymianku, a na koniec po łyżeczce octu winnego i oliwy, naturalnie z oliwek.

Jeżeli wybraliśmy odpowiednie kamienie, które długo leżały w morzu i zostały nim przesiąknięte, potrawy nie trzeba dosalać.

Taką zupę, znaną na ubogich wyspach mórz Egejskiego, Jońskiego i Adriatyckiego, gotowali Pelazgowie, Ilirowie i Liburnowie. Zupa z kamienia jest stara jak bieda na Śródziemnomorzu.”

P. Matvejević, Brewiarz śródziemnomorski

Posted on

Rozwiązanie konkursu Sezon na ptaszka

Kochani,

po raz kolejny dziękujemy za Wasze konkursowe komentarze – czytamy je zawsze z wielką radością! Przyjrzawszy się tym dotyczącym włoskich wróbli, zdecydowałyśmy, że książki Sezon na ptaszka A. Vitalego, ufundowane przez wydawnictwo Esteri, powędrują do następujących osób:

Małgorzata Wójcik
Kasia Kawa
Bożena Krakowska.

sezon na ptaszka
Serdecznie gratulujemy i prosimy o przekazanie adresów do wysyłki nagród na info@lente-magazyn.com.

Dziękujemy!

Posted on

Wybór redakcji: nasze ulubione filmy o Rzymie

UWAGA: Zapisz się na kurs do rzymskiej szkoły języka włoskiego SCUDIT i skorzystaj z naszych atrakcyjnych rabatów!


Poza tytułami wymienionymi w ramach tekstu Sześć filmów z Rzymem w tle, mamy jeszcze sporo pomysłów na kinową ucztę rozgrywającą się w Wiecznym Mieście. Oto kolejne filmy o włoskiej stolicy, które koniecznie musicie zobaczyć!

Julia Wollner: Rzym (Rome) – serial HBO

Julia Wollner

Najpierw uznałam tę produkcję za płytką, a do tego nazbyt brutalną; męczyły mnie też niezgodności z prawdą historyczną. Później jednak połknęłam bakcyla i doceniłam doskonałe kreacje aktorskie, piękne zdjęcia i rewelacyjną muzykę, która potem… grała podczas mojego ślubu. Z bohaterami zaprzyjaźniłam się na tyle, że, szykując się do wesela, odruchowo wypisałam zaproszenie dla Tytusa Pullo.

 

Beata Zatońska: Sprawcy nieznani (I soliti ignoti) M. Monicellego

Beata Zatońska

Bardzo śmieszna opowieść o rzymskich złodziejach. Monicelli pokazuje Rzym biedny, jego ciasne zaułki, mroczne zakamarki. Role, palce lizać – m.in. Vittorio Gassman, Marcello Mastorianni i młodziutka Claudia Cardinale. No i oczywiście Totó jako legendarny kasiarz. A scena, w której złodziejaszkowie, zamiast zająć się przestępczą robotą, wyjadają z garnka pasta e ceci – śmieszy do łez.

 

Kamila Kowalska: Dziennik intymny (Caro diario) N. Morettiego

Kamila Kowalska

Nanni Moretti, w tym przypadku scenarzysta, reżyser i główny bohater, pokazuje Wieczne Miasto takim, jakie lubię je najbardziej i jakie pokazuję na moim blogu Autostradadelsole.com: skąpane w gorącym słońcu, opustoszałe, codzienne. W kolejnych scenach, poruszając się na starej Vespie, prowadzi nas przez ulice peryferyjnych dzielnic, ukazując prawdziwą duszę Rzymu.

 

Olaszka: Złodzieje rowerów (Ladri di bicilette) V. De Sica i Rzym miasto otwarte (Roma  città aperta) R. Rosselliniego

Olaszka

Żaden z nich nie jest filmem łatwo przyswajalnym i chyba trudno nazwać je ulubionymi. Ogląda się go niemal jak dokumenty – i to nie o tym znajomym, oswojonym Rzymie, który składa się historii i glamouru, tylko o mieście zrujnowanym przez okupację. Mieście, które tworzą nie imponujące zabytki, a jego mieszkańcy – zwykli, prości ludzie.

 


Nadia Gruszka: 
Szczególny dzień E. Scoli

Nadia Gruszka

Nie ma tu pocztówkowego Rzymu, lecz ciemna strona historii miasta sprzed wybuchu II wojny światowej, dzięki której możemy lepiej zrozumieć stolicę Włoch. Ponadto zaglądamy za zamknięte drzwi, do rzymskich mieszkań, czego nigdy nie doświadczymy jako turyści. Do tego najwspanialszy, moim zdaniem, duet włoskiego kina: Sophia Loren i Marcello Mastroianni.

 

 

Kasia Rowińska: Rzymska opowieść (Besieged) B. Bertolucciego

Kasia Rowińska

O miłości przy Piazza di Spagna w sposób nieoczywisty. Przesycony rzymskim ciepłym światłem, ale też osadzony w rzeczywistości. Na podstawie opowiadania Jamesa Lasduna.

 

 

 

Ewa Nicewicz– Staszowska: Młody papież (The Young Pope) P. Sorrentina

Ewa Nicewicz-Staszowska

Skłania do refleksji: stawia pytania, ale nie daje gotowych odpowiedzi. Ma mistrzowską obsadę i kładzie duży nacisk na walory estetyczne.

 

 

 

Maria Bulikowska: Rodzina Borgiów – serial stworzony przez Neila Jordana

mroux

Renesansowy Rzym w wersji “seks, władza i rock&roll”. Ten serial warto zobaczyć choćby dla genialnego Jeremiego Ironsa w roli Aleksandra VI. Aktor dokonuje bowiem rzeczy niezwykłej: jego papież, znany z lekcji historii lubieżnik i morderca, zyskuje nowy wymiar jako swojski, ciepły family man.

Posted on

Sześć filmów z Rzymem w tle

UWAGA: Zapisz się na kurs do rzymskiej szkoły języka włoskiego SCUDIT i skorzystaj z naszych atrakcyjnych rabatów!

Rzym od wieków przyciąga ludzi ze wszystkich zakątków świata swym bogactwem artystycznym, historycznym i architektonicznym. To właśnie w tym mieście czekają na nas piękne widoki, starożytne świątynie, renesansowe pałace i barokowe kościoły. Nic dziwnego, że Wieczne Miasto już dawno stało się inspiracją dla wielu produkcji filmowych. Także wielu reżyserów i scenarzystów wszystkie drogi prowadzą do Rzymu!

Oto sześć filmów z Rzymem w tle, które was wzruszą, rozbawią i zaciekawią. Ci, którzy mieli już okazję zwiedzić stolicę Włoch, będą mogli powspominać miłe chwile; ci, którzy z różnych względów jeszcze tam nie dotarli, poczują się zachęceni do szybkiej podróży.

1. Listę otwiera klasyka włoskiego kina, czyli Słodkie życie (La dolce vita) Federica Felliniego z 1960 roku. Film opowiada o siedmiu dniach z życia dziennikarza Marcella, jednak prawdziwym głównym bohaterem jest tak naprawdę Rzym i jego mieszkańcy. Reżyser w doskonały sposób wprowadza widza w świat zepsutej elity społeczeństwa lat 50. ubiegłego wieku. To właśnie w tej produkcji powstała najsłynniejsza na świecie scena filmowa z udziałem Anity Ekberg i Marcella Mastroianniego, przedstawiająca parę kochanków kąpiącą się w Fontannie di Trevi.

Fontana di Trevi. Fot.: Milky Fountain | by Giovanni_Ve Milky Fountain
Fontanna di Trevi – miejsce słynnej filmowej kąpieli. Fot.: Milky Fountain

2. Ikona kina Audrey Hepburn, szalenie przystojny Gregory Peck i kultowy skuter Vespa – to chyba wystarczy, by zachęcić do obejrzenia Rzymskich wakacji (Roman Holiday) Williama Wylera. Komedia romantyczna z 1953 roku opowiada o spotkaniu amerykańskiego reportera i księżniczki, która postanawia porzucić na jakiś czas sztywne dworskie reguły i zaznać rzymskich uciech (Audrey Hepburn dostała Oscara za tę rolę). Jedna z najbardziej znanych scen filmu dzieje się przy Ustach Prawdy w przedsionku bazyliki Santa Maria in Cosmedin.

Plac Hiszpański. Fot.: Pexels
Plac Hiszpański, gdzie lubiła bywać postać grana przez Audrey Hepburn. Fot.: Pexels

3. Brytyjski melodramat Rzymska wiosna Pani Stone (The Roman Spring of Mrs. Stone, 1961) wyreżyserowany przez José Quintero to wzruszająca opowieść o kobiecie, która pomimo niemłodego już wieku diametralnie zmienia swoje życie. Pani Stone (w tej roli znakomita Vivien Leigh) leci na wakacje do stolicy Włoch. Podczas podróży na pokładzie samolotu umiera jej mąż. Wdowa postanawia jednak kontynuować podróż. W Rzymie wdaje się w romans z dużo młodszym od siebie mężczyzną. Podobnie jak w Słodkim życiu, reżyser doskonale wprowadza widza w świat rzymskiego społeczeństwa lat 60. XX wieku.

 

Piazza di Pietra. Fot. H. Barrison
Piazza di Pietra – w okolicznych kawiarniach bywała pani Stone. Fot. H. Barrison

4. Duszę współczesnego Rzymu poznamy, oglądając Wielkie Piękno (La grande bellezza, 2013). Paolo Sorrentino, podobnie jak wielki mistrz kina Fellini, kreuje Wieczne Miasto na głównego bohatera filmu. Fabuła przypomina tę ze Słodkiego życia: starzejący się dziennikarz, podróżując po Wiecznym Mieście, wspomina bezpowrotnie utraconą młodość. Widz, poznając najskrytsze pragnienia Jepa Gambardelli, ma jednocześnie okazję zatopić się w klimat współczesnego miasta. W 2014 roku film otrzymał Oscara dla najlepszej produkcji nieanglojęzycznej.

Parco degli acquedotti, gdzie zwykł spacerować bohater "Wielkiego piękna". Fot. ShockWave2 / Wikipedia
Parco degli acquedotti, gdzie zwykł spacerować bohater “Wielkiego piękna”. Fot. ShockWave2 / Wikipedia

5. Z Wiecznym Miastem wiąże się także twórczość Woody Allena. Zakochani w Rzymie (To Rome with Love, 2012) to komedia romantyczna. Przeplatają się w niej historie osób, które z jakiegoś powodu znalazły się w stolicy Włoch. Film przyciąga nie tylko znanymi obrazkami z Rzymu, takimi jak Plac Wenecki, Schody Hiszpańskie czy Zatybrze, ale także atrakcyjną obsadą aktorską. Główne role grają w nim m.in. Roberto Benigni, Alec Baldwin, Penelope Cruz oraz, jak zwykle, sam Woody Allen.

Piazza Venezia. Fot.: Max Pixel
Piazza Venezia czyli Plac Wenecki – nie mogło go zabraknąć w filmie Allena. Fot.: Max Pixel

6. Na koniec nie można nie wspomnieć o wielkiej produkcji Ridleya Scotta, jaką jest Gladiator (2000). Akcja filmu rozgrywa się w czasach starożytnego Rzymu. Opowiada o wybitnym generale Maximusie (Russel Crowe), który, straciwszy wszystko, staje się niewolnikiem-gladiatorem. Jego życie będzie teraz obiektem walki na arenie. Na uwagę zasługuje wzruszająca oraz idealnie współgrająca z akcją filmu muzyka Hansa Zimmera. Film został obsypany wieloma nagrodami. Zdobył pięć Oscarów w kategoriach: najlepszy film, najlepszy aktor (Russel Crowe), najlepsze kostiumy, najlepszy dźwięk, najlepsze efekty specjalne.

Koloseum. Fot. domena publiczna
Koloseum czyli amfiteatr Flawiuszy – jedna z najsłynniejszych aren, na której ginęli gladiatorzy. Fot. domena publiczna

Jakie są Twoje ulubione filmy o Rzymie? Jeśli masz ochotę na więcej inspiracji, kliknij tutaj: Wybór redakcji. Ekipa Lente dzieli się swoimi najukochańszymi tytułami!

 

Zdjęcie główne: Kevin Poh / Flickr

Posted on

Sardynia – Atlantyda

Atlantyda to legendarna kraina, która miała być ojczyzną wysoce rozwiniętej cywilizacji, istniejącej na długo przed powstaniem jakiejkolwiek innej europejskiej kultury. Zniszczyły ją rzekomo potężne trzęsienia ziemi. Przez stulecia śladów Antlantydy szukało wielu śmiałków; opowiadali o niej poeci i pisarze, portretowali ją filmowcy i twórcy komputerowych gier. Nikt jednak nie znalazł ruin, które z całą pewnością można by przypisać właśnie tej cywilizacji, zaś trudności, jakich nastręczają poszukiwania, zdają się tylko podsycać pasję tych, którzy uczynili z nich mniej lub bardziej istotną część swego życia.

Należy do nich włoski dziennikarz Sergio Frau, od lat współpracujący z renomowanym dziennikiem „La Repubblica”. W 2002 roku zasłynął on publikacją książki Le colonne d’Ercole – Un’inchiesta, w której zaproponował nową interpretację tekstów Platona, uważanego za pierwszego autora starożytnego, wspominającego o Atlantydzie. Grek powoływał się na tradycję ustną, która rzekomo przywędrowała do Aten z Egiptu. O wspaniałym królestwie Atlantis pisał m.in. w dialogu Timajos, umiejscawiając je za tzw. słupami Herkulesa, zwyczajowo utożsamianymi z Gibraltarem. Sergio Frau uważa jednak, że jest to błędna lokalizacja, a colonne d’Ercole znajdowały się raczej między Tunezją a Sycylią. Co więcej, według dziennikarza, potężne budowle cywilizacji nuragijskiej, z których słynie Sardynia, przywołują skojarzenia z opisywaną przez Platona kulturą Atlantów.

Tajemniczy sardyński nurag. Fot. Shardan / Wikipedia Commons CC BY-SA 3.0
Tajemniczy sardyński nurag. Fot. Shardan / Wikipedia Commons CC BY-SA 3.0

Twierdzi on także, że czas od zalania Atlantydy do narodzin Platona nie wynosił dziewięć tysięcy, jak przywykło się uważać, a jedynie dziewięćset lat. Być może liczba 9.000 wynikała z błędu jednego z kopistów, który pomylił się przy przepisywaniu tekstu wielkiego greckiego poety. Nietrudno wówczas o skojarzenie z upadkiem kultury minojskiej na Krecie, który miał miejsce właśnie ok. 900 lat przez Platonem na skutek wybuchu wulkanu na wyspie Santoryn. Wybuch ten mógł spowodować wielkie katastrofy morskie odpowiedzialne za zatopienie archipelagu wysp, zamieszkiwanych przez Atlantów.

Rewelacje głoszone przez Sergia Frau nie przeszły bez echa, a jego hipotezy spotkały się z zainteresowaniem wielu badaczy. W kwietniu 2005 roku w Paryżu, w siedzibie UNESCO, miało miejsce sympozjum, podczas którego dyskutowano o zaproponowanych interpretacjach; rozmowy kontynuowano w październiku 2006 roku w Rzymie pod egidą Accademia dei Lincei. Z drugiej strony, wielu innych miłośników legendy o Atlantydzie kontynuuje poszukiwania w odrębnych częściach globu. Najwięcej poparcia zdaje się uzyskiwać ekipa upatrująca obecności atlantydzkich ruin w hiszpańskiej Andaluzji. Być może najbliższe lata, wypełnione pracą archeologów korzystających z coraz nowocześniejszych narzędzi badań, przyniosą upragnione odpowiedzi. Na razie pozostaje nam śledzić ich poczynania, a teorie o związkach Atlantydy z Sardynią potraktować jak dodatkową zachętę do odwiedzenia tej malowniczej wyspy.

Fot. główne: Philippe Roos / Flickr CC BY-SA 2.0