Posted on

Alessi – sprzedawcy radości

A gdyby tak w tym roku ubrać choinkę po designersku? Wystarczy kilka bombek, by zielone drzewko nabrało niepowtarzalnego, „wesołego” charakteru. Zrobione są tradycyjnie z dmuchanego szkła, ale postaci z betlejemskiej stajenki traktują z przymrużeniem oka. Nie ma osoby, która nie uśmiechnęłaby się na ich widok! Stworzyła je jedna z najbardziej oryginalnych marek na świecie, rodzinna firma Alessi, której członkowie nazywani są sprzedawcami radości.

szyszkowy

Dom na jeziorem

Jak głosi legenda, z wód jeziora Orta w Lombardii co noc wynurza się potwór, rychtyk taki jak w Lochness. Turyści chętnie tu zaglądają, licząc, że go spotkają. Ciekawi są też słynnej Villi Crespi – XIX-wiecznego zameczku z mauretańskimi wieżyczkami, który wygląda jak z Baśni tysiąca i jednej nocy. Ale tylko niewielu wie, że tuż obok czai się jeszcze jedna niespodzianka: nad jeziorem Orta mieszka jedna z najbardziej wpływowych rodzin w świecie designu – Alessi. W uroczym miasteczku Omegna, gdzie góry są na wyciągnięcie ręki. Tuż na granicy ze Szwajcarią.

XVIII-wieczna piemoncka willa z przylegającą doń winnicą zaskakuje designem nie mniej niż produkowane przez Alessich akcesoria do kuchni. Bo zamiast nawiązać do architektury i pójść w bezpieczną klasykę, rodzinna siedziba została urządzona w duchu odważnego modernizmu. Wnętrza zaprojektował zaufany designer Alessich, Alessandro Mendini. Plan był prosty: dużo kamienia i drewna. Na podłodze dąb, ściany w „betonowym” kolorze. Surowe wykończenie łagodzą meble z humorem (w końcu Alessi słyną z projektów z przymrużeniem oka), oczywiście „made by friends”, czyli zrobione przez projektantów od lat związanych z firmą. Przy orzechowym stole projektu Mendiniego kolorowe krzesła Fukasawy, Jaspera Morrisona i braci Bouroullec. Przed kominkiem sofy: jasne Vico Magistriettiego i Philippe’a Starcka oraz brązowa, w kształcie rękawicy bejzbolowej, firmy Poltranova.

Najwięcej uwagi poświęcono bibliotece na antresoli (Mendini zaprojektował ją specjalnie dla ogromnego zbioru książek historycznych). I gabinetowi w zabytkowej wieży, do którego prowadzą kręcone metalowe schody we wściekle czerwonym kolorze. To tutaj zaciąga się ulubionymi cygarami Alberto Alessi, który przejął stery firmy w 1970 roku. Degustując kolejne roczniki wina, które produkuje w swojej winnicy, zapewnia: – Do szczęścia nie potrzebuję nic innego jak tylko słodkiej cierpkości w ustach, rodziny i przyjaciół u boku.

Tu można obejrzeć sesję zdjęciową wnętrz domu: Villa Fortis Alberta Alessiego.

Bez ograniczeń

Zawsze bliżej nam było do niemieckich sąsiadów niż do Rzymu – śmieje się Matteo Alessi, który w rodzinnej firmie zajmuje się marketingiem. – Giovanni Alessi, założyciel rodu i firmy, zanim otworzył fabrykę w Crusinallo pod Mediolanem, najpierw szukał szczęścia na Północy. Razem z najlepszym przyjacielem, Alfonso Bialettim (tak, tak, tym od kawiarek), wyjechali do Niemiec poznać tradycyjne rękodzieło i nauczyć się rzemiosła. Po powrocie do kraju sprowadzali stamtąd eleganckie wazy, misy i patery. Potem ich drogi się rozeszły. Każdy rozkręcił własny interes. Ale nasze rodziny przyjaźnią się do dziś. Syn Giovanniego, mój dziadek Carlo, ożenił się z dziewczyną pochodzącą z rodu Bialettich – opowiada.

To właśnie Carlo wyprowadził firmę na szerokie wody. Był autorem większości przedmiotów Alessich, które pojawiły się na rynku w latach 30. i 40. Do historii przeszedł zaprojektowany przez niego platerowany zestaw herbaciany Bombé – prezent ślubny dla żony – który do dziś jest najlepiej sprzedającym się serwisem marki. W 1935 roku podbił Włochy dzbankiem na mleko Ottagonale.

bombe
Słynny zestaw Bombé. Fot. Alessi.com

– Dziadek miał jedno marzenie: żeby sztuka trafiła pod strzechy – podkreśla Matteo. Zatrudnił więc artystów (Giò Pomodoro i Carmelo Cappello) i poprosił, by prozaicznym przedmiotom do kuchni nadali efektowny kształt. Jego pracę kontynuuje dziś Alberto Alessi, wuj Mattea. W krótkim czasie zaangażował on do współpracy słynnych projektantów – Ettore Sottsassa, Richarda Sappera, Achille Castiglioniego, Michaela Gravesa, Aldo Rossiego, Jaspera Morrisona, Philippe’a Starcka. Namawiał, by używali nie tylko metalu, ale też ceramiki, drewna czy plastiku. Żeby nie ograniczać inwencji swoich podopiecznych, nigdy nie zlecał badania rynku. I nie obawiał się ich ekscentrycznych pomysłów. Nawet jeśli powątpiewano, czy tak awangardowe rzeczy dobrze się sprzedadzą, Alberto nie przerywał pracy i zapewniał: „firma być może na tym straci, ale za to wniesie coś do historii wzornictwa”.

Anna G. – najbardziej rozpoznawalne korkociągi na świecie. Fot. Fabryka Form

Jego podejście do biznesu było prawdziwym przewrotem kopernikańskim. Wielu kręciło głowami, przepowiadając firmie bankructwo, a tymczasem osiągnęła sukces jakich mało – co przedmiot, to bestseller. Kawiarka La Canonica Aldo Rossiego czy młynek do pieprzu 9098 Michaela Gravesa na stałe weszły do kanonu designu. A Alessi nazwano Fabryką Włoskiego Designu – fabryką snów. Bo bawi, wzrusza, zaskakuje – pomysłami, kolorami, humorem. Otwieracze do butelek przypominają złośliwe diabełki (Diabolix projektu Biagio Cisottiego), kieliszki na jajka to uśmiechnięte ludziki (Mr. Chin Stefana Giovannonniego), korkociągi – ponętne kobiety w zwiewnych sukienkach (Anna G. Alessandra Mendiniego). – Phillipe Starck nazwał nas sprzedawcami radości. I to chyba najlepszy komplement, jaki mogliśmy usłyszeć – mówi Matteo.

diabolx
Otwieracze do butelek Diabolix. Fot. Fabryka Form

Z życia wzięte

Ponieważ przez firmę przewinął się niejeden oryginał i ekscentryk, z wieloma przedmiotami łączą się ciekawe anegdoty. Najbardziej znana jest ta o wyciskarce Starcka: projektant jadł w restauracji frutti di mare, spojrzał na kałamarnicę, którą miał właśnie skosztować i w tym momencie przyszedł mu do głowy pomysł. Kilkoma szybkimi ruchami naszkicował na serwetce słynny projekt. – Ale mnie bardziej podoba się historia czajnika 9091 Richarda Sappera z charakterystycznym gwizdkiem – opowiada młody Alessi. – Praca nad nim trwała trzy lata, bo projektant uparł się, by dźwięk tego gwizdka przypominał świst, jaki wydawały w jego dzieciństwie barki płynące Renem. Poszukiwania specjalisty, który potrafiłby zrobić taki gwizdek, trwały miesiącami. W końcu znaleźliśmy jednego staruszka w Szwarcwaldzie. Konstrukcja, jaką wymyślił, jest bardzo skomplikowana, bo to właściwie dwa mosiężne gwizdki w jednym, ale warto było – wspomina. – Lubię też opowieść Mario Trimarchi o tym, jak projektował tacę La stanza dello Scirocco. Mario zapamiętał z dzieciństwa sycylijskie chaty, w których przesiadywali starsi panowie i pasjami grali w karty. Często przez okna wpadał wiatr sirocco i zrzucał talie na podłogę. Rączki w tacy przypominają właśnie takie rozrzucone karty – tłumaczy Matteo.

scirocco
La stanza dello sirocco – kosz na owoce. Fot. Fabryka Form

Sam ma sentyment do kawiarki 9090 projektu Richarda Sappera z 1979 roku. – Bo jest tylko o rok młodsza ode mnie – śmieje się. My możemy ją podziwiać w nowojorskiej MoMA. Podobnie jak wyciskacz do cytrusów Philippe’a Starcka czy toster Stefano Giovannoniego. Albo w filmach: przedmioty Alessi zagrały m.in. w Krokodylu Dundee i Pamiętniku Bridget Jones. A ostatnio także w I am Legend opowiadającym historię człowieka, który przeżył zagładę. Cóż bowiem miałoby przetrwać ludzkość, jak nie one?

Zdjęcie główne:  Didriks CC by 2.0

Posted on

Śródziemnomorskie Paczki Lente – w te święta podaruj bliskim słońce!

W redakcji “Lente” wierzymy, że w życiu najważniejsze jest Światło – synonim dobra, miłości, mądrości i inspiracji. Trudno o lepszy dar dla bliskich w czasie, gdy chcemy dzielić się tym, co najlepsze.

box4

Serdecznie zachęcamy Cię, by podczas nadchodzących świąt podarować krewnym i przyjaciołom prezent wypełniony Światłem: album “Lente”, który zachwyci nawet najbardziej wymagających czytelników, oraz nasze śródziemnomorskie paczki.

lente4

W okresie bożonarodzeniowym możesz zdecydować się nie tylko na Paczkę Lente #04, stanowiącą uzupełnienie grudniowego wydania naszego pisma, ale także na śródziemnomorskie zestawy świąteczne: dla smakosza, dla mola książkowego i dla miłośnika powolnego stylu życia.

paczkaslow1

Zaproś Morze Śródziemne do domu i odpakuj je z bliskimi pod choinką!

Wszystkie nasze cudeńka znajdziesz w zakładce “Sklep”.

Posted on

Joanna Ugniewska, Podróżować, pisać

Książkę Joanny Ugniewskiej zatytułowaną Podróżować, pisać trudno dziś kupić – trzeba uzbroić się w cierpliwość, pomyszkować w antykwariatach, poszukać w Internecie. Warto. Lektura wynagrodzi nam wysiłek. Zapewni wytchnienie.

Opublikowany przez Zeszyty Literackie tekst daje bowiem wspaniałą – choć wcale niełatwą – perspektywę. Niby zdajemy sobie sprawę, że o Włoszech pisali najwięksi. I że wieki przed nami powiedziano o nich już wszystko. A jednak trudno nie poczuć swojego rodzaju rozczarowania i frustracji, uświadamiając sobie, strona po stronie, że my sami nic nowego już powiedzieć nie możemy. W zasadzie, po nazwiskach tego formatu, co Goethe, Byron, Stendhal czy Herbert nie powinniśmy chyba otwierać ust. A tym bardziej – sięgać po pióro. Sytuacja ta nosi jednak także znamiona wyzwolenia. Pozwala uciec od wszechobecnej paplaniny, delektować się ciszą; zachęca do przeżywania bez przekuwania emocji w słowa niedoskonałe.

ugniewska

 

Jak kilka lat temu napisała moja redakcyjna koleżanka z magazynu “La Rivista”, Magda Giedrojć, “(…) Podróżować, pisać daje szansę na ratunek. W tym pięknym, szlachetnym i erudycyjnym wykładzie, który można czytać we fragmentach i w dowolnej kolejności, każdy znajdzie swój kawałek Włoch – bo tak naprawdę dziś nie da się już jechać do tego kraju bez tradycji, źródeł i historii jego odkrywania. Trzeba wiedzieć, jakie ślady prowadzą do Koloseum czy na Wezuwiusz. Trzeba je znać, by móc świadomie wybrać swoją drogę, swoje Włoch odkrywanie.” 

Do takiego świadomego odkrywania – w ciszy, sam na sam z pięknem – zachęcam Was i ja. 


Joanna Ugniewska, Podróżować, pisać, Zeszyty Literackie, Warszawa 2011

Posted on

Jak stworzyć bestseller (jeśli jesteś neapolitańskim fotografem z XIX wieku)?

Trochę fotografia, trochę obrazek. Popularna pamiątka z Neapolu, wielokrotnie reprodukowana, również w podkolorowanej wersji. Czym właściwie jest Tarantella Giorgia Sommera i dlaczego stała się tak znana?

Wykorzystaj nowatorską technikę

Gdy około 1870 roku Sommer tworzy Tarantellę, fotografia to wciąż nowa, rozwijająca się technika. Długi czas naświetlania nie pozwala jeszcze sfotografować wszystkiego i wszędzie. Trudno namówić dzieci, by zastygły w bezruchu na kilka sekund. Grupowy portret może zrujnować przypadkowe kichnięcie. Poza tym fotografia potrzebuje bezpośredniego dopływu światła, dlatego znakomite portrety powstają w jasnych atelier, ale już niekoniecznie w ciemnych wnętrzach mieszkalnych. A na zdjęciach robionych w plenerze najlepiej wychodzi niezwruszona architektura.

Wielu fotografów radzi sobie z tymi trudnościami przy pomocy fotomontażu. Ta wygodna, choć nieco pracochłonna technika pozwala im zapanować nad całym procesem i skomponować wizerunek zgodnie z własnym pomysłem – lub z zamówieniem. Fotograf robi więc szereg zdjęć w swoim studiu, portretując modeli osobno lub w niewielkich grupach. Z wywołanych odbitek wycina ich sylwetki, by wkleić je na nowym tle, zazwyczaj malarskim. W ten sposób może ustawić modeli w dowolny sposób, a nawet – dzięki domalowanym elementom – przenieść całą scenę do wystawnego wnętrza czy na leśną polanę. Całość fotografuje się później powtórnie, otrzymując oryginalną, łatwą do powielania, fotograficzno-malarską kompozycję.

Fotomontaż zatytułowany Tarantella (lub Napoli Tarantella) pozwolił Sommerowi puścić wodze fantazji. Autor zgromadził w jednym miejscu typy najbardziej włoskie spośród włoskich. Zręcznie posłużył się toposami i stereotypami, w których od lat zaklęci byli Włosi – przynajmniej w wyobrażeniu licznych turystów pielgrzymujących do kraju pod wiecznie błękitnym niebem, którzy chcieli oglądać malowniczy sztafaż, piękne modelki czy czarnookich młodzieńców.

Giorgio Sommer (Italian, born Germany, 1834‚Äď1914) Napoli Tarantella, ca. 1870 Albumen silver print; Image: 19.7 √ó 25 cm (7 3/4 √ó 9 13/16 in.) Mount: 25.8 √ó 35 cm (10 3/16 √ó 13 3/4 in.) The Metropolitan Museum of Art, New York, Purchase, Greenwich ART Group Gift, 2013 (2013.134a) http://www.metmuseum.org/Collections/search-the-collections/305832

Pobudź wyobraźnię widzów

Jak wskazuje tytuł, głównym tematem fotomontażu jest tarantella, ludowy taniec z południa Włoch. Podobno trujące ukąszenie tarantuli powodowało ruchy przypominające rytmiczne pląsy i stąd właśnie pochodzi jego nazwa. Tarantella to zarazem kwintesencja włoskiej egzotyczności, szczególnie rozpalająca wyobraźnię XIX-wiecznych przybyszów do Italii. Również polskich. Józef Kremer w Obrazkach z Capri, drukowanych w odcinkach w tygodniku „Bluszcz” w 1868 roku, relacjonuje swoje wrażenia z tanecznego wieczoru: „Tańcujące grono sobie odpoczęło – znów huknął, zagrzmiał tamburino i poruszyła się tarantella – ale zawrzała już podnieconym ogniem z łaski wina […]. Huczy tamburino, dźwięczą jego kółka i dzwonki – brzmi gitara, klekocą castagnety – a taniec coraz gorętszy, coraz silniej porywający szaleje, jakby wołał: nie ma jutra – zrzuć ze siebie troski – używaj obecnej chwili – furda świat”. Buzuje namiętność, szaleje młodość, kusi egzotyka włoskich tradycji.

Na statycznym fotomontażu nie widać do końca tej dynamiki, choć pozy pary w centrum sugerują taneczne ruchy. We wzniesionych rękach trzymają kastaniety, ich stopy odrywają się od ziemi. Obok stoi para przygrywająca na gitarze i tamburynie. Cały zespół ubrany jest w tradycyjne stroje z Kampanii. Głowy kobiet ozdabiają charakterystyczne, płasko złożone chusty, a mężczyzn kapelusze z piórkiem.

Turystów oczarowywał jednak nie tylko ludowy taniec i ozdobne stroje. Często dopatrywali się we współczesnych im Włochach symbolicznego odbicia, odblasku starożytnych Rzymian, a nawet całego świata antycznego. Stąd też tańczący marynarz jest dla Kramera „zbudowany jak Herkules”, a jego wygląd i pląsy „stały się obrazem owych faunów, i satyrów na kozich nóżkach, co ze śpiewem i tańcem wraz z bachantkami hulackiej pamięci zaciągnęli się do nieskończonego dworu a wesołej drużyny, bożka Bachusa”. Całość sama w sobie wydaje się już gotowym tematem dzieła sztuki, a może raczej jego żywą realizacją: „Odpoczywają tańcujący i dziewczęta – jeden z młodzieńców, a to najprzystojniejszy upadł właśnie u nóg najpiękniejszej dziewczyny, był to jej narzeczony. Warta była ta grupa pędzla, bo on usiadł z taką gracją, jak to na dobrych teatrach siada królewicz Hamlet u nóg Ofelii”.

giorgio
Fotograf Giorgio Sommer z synem.

Sięgnij po sprawdzone motywy 

Tancerze i muzycy to jednak zaledwie fragment całej kompozycji. Otacza ich grono postaci, łatwo rozpoznawalnych i kojarzących się turystom z krajobrazem włoskiego miasta. Poszczególne portrety fotograficzne Sommer wykonał wcześniej, a w fotomontażu zestawił tak, by stworzyć złudzenie, że to grupa gapiów oglądających tarantellę.

Melancholijnie wpatrzony w tańczącą parę mnich to zapewne kapucyn. Jak wiadomo, motywy religijne – czy to historyczne kościoły i słynne sanktuaria, czy papieska siedziba w Watykanie – dla przybyszy z Europy nierozerwalnie łączyły się włoską ziemią.

Z założonymi rękami i nieco marsowym obliczem (a może tęsknie?) przygląda się zabawie umundurowany żołnierz. Na głowie nosi dumnie kapelusz z okazałym pióropuszem z czarnych piór głuszca, charakterystycznie przechylony na prawą stronę. To członek formacji bersalierów, oddziału włoskiej piechoty uczestniczącej w walkach o zjednoczenie Włoch.

Dość beznamiętnie patrzy na taniec dwóch lazzaroni. To dosłownie włóczędzy, żebracy, ale jednocześnie przedstawiciele grupy społecznej istotnej dla historii Neapolu. W ówczesnym wyobrażeniu lazzaroni symbolizowali często przedindustrialną wolność, spontaniczność  czy gotowość do romantycznych zrywów.

W głębi, na drugim planie dostrzec można dwóch mężczyzn siedzących przy stoliku, popijających wino i grających w karty. Ta zwyczajna scenka należała do stałego repertuaru włoskich motywów. Sięgnął po nią choćby Aleksander Gierymski, malując Austerię rzymską; austeria to po prostu karczma, włoska osteria.

W tej niby ulicznej scenie nie mogło także zabraknąć dzieci, które przysiadły na ziemi i przyglądają się tarantelli. Na ich przykładzie można też zauważyć niedoskonałości fotomontażowej techniki. Przede wszystkim chłopczyk i dziewczynka nie patrzą właściwie w stronę tańczącej pary, a ich sylwetki są nieco nieproporcjonalne w stosunku do dorosłych.

Jeśli przedstawione postaci przypominały turyście współczesny Neapol, to Wezuwiusz widoczny na horyzoncie mógł się kojarzyć z historią Imperium Rzymskiego. Odkryte nieco ponad sto lat wcześniej ruiny Herkulanum i Pompejów cieszyły się dużym zainteresowaniem. Sommer wielokrotnie je fotografował, podobnie jak Wezuwiusza (udało mu się nawet uchwycić jego erupcję!). W tym przypadku dymiący wulkan został jednak domalowany, podobnie jak fragmenty zabudowań w tle czy ziemia, na której Sommer ustawił bohaterów swojej kompozycji.

Zaprojektuj modelowego odbiorcę

Południe Włoch, a zwłaszcza Neapol – z Wezuwiuszem w sąsiedztwie – realizowało aż z naddatkiem potrzebę malowniczości, poszukiwanej w XIX-wiecznej Italii zarówno przez artystów, jak i zwyczajnych turystów. Sommer w Tarantelli uchwycił takie wyobrażenie „włoskości”, które znakomicie odpowiadało potrzebom przeciętnego odbiorcy.

sommer_giorgio_1834-1914_-_n-_5233_-_napoli_-_riviera_di_chiaja
Neapolitańska dzielnica Chiaia w obiektywie Sommera.

Tarantella spaja w sobie motywy, po które fotograf sięgał zresztą już wcześniej. Sommer znał się i na interesach, i na gustach swoich klientów, których przeważającą część stanowili właśnie turyści. Odwiedzając Italię, chcieli znaleźć odpowiednią pamiątkę, która po powrocie przypominałaby im włoskie podróże. Chętnie kupowali więc eleganckie fotografie Sommera, robione przez niego podczas licznych podróży po włoskich miastach. Albumy ze widokami ulic, zabytków czy ruin urozmaicały również portrety Włochów, dodające lokalnego kolorytu. Oprócz fotografowania mieszkańców Neapolu, Sommer sam inscenizował w swoim studiu „typowe” sceny uliczne, np. bardzo popularne i fantastycznie się sprzedające zdjęcie przedstawiające Włochów jedzących spaghetti.

Być może Sommerowi tak dobrze udało się utrafić w wyobrażenia turystów, ponieważ sam był modelowym przybyszem z daleka. Urodził się 2 września 1834 roku we Frankfurcie nad Menem, gdzie też kształcił się na fotografa. W wieku 23 lat przeniósł się do Włoch i otworzył dwa studia fotograficzne – wraz ze wspólnikiem w Rzymie, a później Neapolu. Tam też ostatecznie osiadł, zdobył szeroką popularność i zbił na fotografii pokaźny majątek. W Neapolu, gdzie założył też rodzinę, mieszkał aż do śmierci 7 sierpnia 1914 roku.

Tarantella to na pewno nie najlepsza praca Sommera, ale może w najpełniejszy sposób oddaje jego włoskie fascynacje? Może zrealizował przeznaczenie, które od zawsze zapisane były w jego nazwisku. Południowowłoski klimat zaklęty w niemieckim Sommer („lato”) splata się z włoskim sommare, a więc „sumować, dodawać”. W fotomontażu Giorgio Sommer dodał do siebie i scalił Neapol, Kampanię, Italię, włoskość – widziane przez przybysza i pokazywane przybyszom.

 

Posted on

Świąteczne Lente-Inspiracje: książki

Jak zapewne pamiętasz, naszą największą miłością są kraje śródziemnomorskie, zaś pomysłem na życie – wykluczenie zeń pośpiechu. Przynajmniej tam, gdzie się da! A da się na pewno w kwestii prezentów świątecznych dla najbliższych. Nie kupowanych w amoku w zatłoczonym centrum handlowym, nie w ilościach hurtowych, nie bez zastanowienia. W cyklu złożonym z czterech artykułów pokażemy Wam produkty, które same cenimy i które polecamy z czystym sercem. Dobre rzeczy od dobrych ludzi. Zapraszamy do poinspirowania się!

Poprzedni artykuł – inspiracje kosmetyczne – znajdziesz tutaj. Dziś czas na ucztę dla ducha!

Nie od wczoraj wiadomo, że pod wieloma względami jesteśmy tradycjonalistkami. Może chyba o tym świadczyć fakt, że, zapytane o najpiękniejszy możliwy prezent, wszystkie trzy zgodnie odpowiadamy: książki! Wierzymy, że także i Wasi bliscy będą zachwyceni, znajdując pod choinką coś ciekawego do czytania. Niezmiennie polecamy Wam wszystkie publikacje, o których piszemy w naszych środowych recenzjach. Jak jednak połapać się wśród książkowych nowości śródziemnomorskich autorów lub o takowej tematyce? Oto kilka propozycji, które nam wyjątkowo przypadły do gustu!

Włosko

Najwięcej prezentów znajdują pod choinką dzieci. Wręczając im coś wartościowego do czytania, możemy być pewni, że sprawimy nie tylko krótką przyjemność – damy możliwość poszerzenia wiedzy. Julia Wollner – mama sześcioletniej Tullii, która z pasją odkrywa śródziemnomorskie kraje i ich kultury – wybrała w tym roku dla córki pięknie wydaną serię Mali odkrywcy wielkich miast (wyd. Esteri). W kolorowej tekturowej walizeczce ukryte są trzy podróżnicze skarby: dziecięcy przewodnik po Florencji, Rzymie i Wenecji. Historyczne ciekawostki sprawią, że maluchy nie będą mogły doczekać się zwiedzania, zaś dowcipne ilustracje dodatkowo uprzyjemnią moment planowania podróży. Cóż, my już chyba wiemy, gdzie Tullia chciałaby wyprawić się z mamą w najbliższym czasie… 🙂

esteri Mali odkrywcy

Wśród propozycji wydawnictwa Esteri znajdują się także książki dla dorosłych czytelników. Naszą uwagę zwróciła chociażby powieść znanej włoskiej dziennikarki Darii Bignardi zatytułowana Miłość, na jaką zasługujesz. Okładkę zdobi czarnobiała fotografia autorstwa Henriego Cartier-Bressona, zaś kilka słów zapisanych na odwrocie – wydawałoby się, że na przekór – sugeruje, że chodzi o lekturę, która zmusi do zadania sobie pytań. Nienawidzę zdjęć, bo kłamią. Podarłam prawie wszystkie, ale zachowałam jedno z naszych ostatnich Świąt. Zdjęcia rodzinne nie ukazują prawdziwych uczuć: patrzysz na nie i widzisz rozmigotaną choinkę, czerwony sweter, uśmiech przywołujący radosną atmosferę (…). A tymczasem w naszym domu już wtedy zagnieździło się zło. I choć z całego serca życzymy Wam, by Wasze świąteczne zdjęcia były zupełnie inne, to mimo wszystko zachęcamy do sięgnięcia po tę sprawnie napisaną opowieść o rodzinie, o szukaniu prawdy i o poczuciu winy. Także po to, by docenić jego brak.

esteri Bignardi
Izraelsko

 Raduje nas ogromnie coraz większe zainteresowanie, jakim cieszy się w Polsce literatura izraelska. Same z przyjemnością sięgamy po teksty Amosa Oza, Eshkola Nevo, Davida Grossmana czy Etgara Kereta – aby wymienić najbardziej znane w naszym kraju nazwiska. W ostatnich dniach zachwyciła nas książka Ból Zerui Shalev (koniecznie przeczytaj recenzję Julii Wollner dostępną tutaj). Ta pokaźnych rozmiarów powieść, którą czyta się jednym tchem, pokazuje, że najbardziej gorzkim rodzajem samotności jest samotność wśród bliskich. Daje też jednak nadzieję, zachęca do zmian. Pokazuje, że o tę niedoskonałą, ułomną rodzinę warto walczyć. Czy może być piękniejsze przesłanie na święta?

wab

Wydawnictwo W.A.B., które opublikowało Ból, ma też w swojej ofercie izraelskie propozycje dla miłośników kryminałów. Nam przypadły one do gustu nie tylko z uwagi na doskonale zbudowaną intrygę, ale także ze względu na sugestywne opisy życia codziennego na Bliskim Wschodzie, zmieniajace sposób myślenia o Izraelu. Mowa o powieściach Drora Mishaniego – telawiwskiego pisarza, który zasłynął w świecie historiami komisarza Awiego Awrahama. W sprzedaży jest już trzecia część serii, zatytułowana Człowiek, który chciał wszystko wiedzieć. W prozie Mishaniego pełno jest niezgody na tabu, a jeszcze więcej – wyczulenia na ludzką krzywdę, poszukiwania wartości, otwartości na prawdę. W sam raz do rozważenia w czasie, gdy każdy z nas dokonuje osobistych podsumowań.

Metaksiążkowo

 Co jednak robić, jeśli nie znamy dokładnie literackiego gustu osoby obdarowywanej i wiemy tylko, że kocha czytać? Najlepiej będzie podarować jej książkę o… książkach. Pomysłem jeszcze doskonalszym mogą być tylko… dwie książki o książkach! 🙂 W tym przypadku idealnie sprawdzą się nowe publikacje naszego zaprzyjaźnionego wydawnictwa Książkowe Klimaty: Sztuka powieści – antologia wywiadów z The Paris Review oraz Życie na poczytaniu Grzegorza Jankowicza, opatrzone wymownym podtytułem Rozmowy o literaturze i reszcie świata. Szczególnie interesująca wydała nam się ta druga propozycja. Stanowi ona zbiór rozmów z najwybitniejszymi pisarzami i intelektualistami naszych czasów – z nazwisk ze śródziemnomorskiego kręgu kulturowego wspomnimy tu chociażby Orhana Pamuka, Amosa Oza czy Rabiha Alameddine’a. Budując wielowymiarowy portret współczesności, zadaje pytania o miejsce, jakie zajmuje w niej literatura, ale także nawiązuje do tematyki niezwykle dla nas istotnej. Jak pisze Jankowicz we wstępie, do nas, czytelników, coraz częściej dociera, że gnaliśmy za szybko, by cokolwiek zauważyć, by coś zrozumieć, by rozgościć się w świecie. Także o tej gonitwie, jak również o jej zaprzestaniu, opowiada ta wyśmienita książka.

ksiażkowe klimaty 
Przewrotnie

Marka “Zeszyty Literackie” jest dla nas stuprocentową gwarancją udanej lektury. Lektury ambitnej, inspirującej, nie zawsze łatwej, ale za każdym razem wartej wysiłku. Z najnowszych publikacji ZL szczególnie warta uwagi wydaje nam się opowieść Sándora Máraiego Trzydzieści srebrników we wspaniałym tłumaczeniu Ireny Makarewicz. Sugestia to być może odrobinę przewrotna, bo historię Judasza, rozgrywającą się w starożytnej Jerozolimie, przywykliśmy rozważać w sercu raczej w okresie wielkanocnym. Czy jednak może być zły moment na lekturę książki, którą jeden z naszych ulubionych autorów pisał przez kilkadziesiąt lat, cyzelując każde słowo, każdy wers? Książkę, w której podjął próbę pojednania rozmaitych tradycji – greckiej, żydowskiej i chrześcijańskiej? Chyba nie. Wydaje się wręcz, że – szczególnie w naszym kraju –przyszedł na to moment najwłaściwszy.

zl
…a na koniec…

… mamy dla Was propozycję poetycką. Trudno bowiem o drugi podobny moment w kalendarzu – tak pełen znaczeń, emocji, symboli, Słowa. Bliskie mu są wszystkie cechy poezji, więc może właśnie ku niej warto byłoby skierować swoją uwagę? My podczas grudniowych świąt czytać będziemy antologię Pieśni stworzeń – zbiór przekładów dawnej poezji włoskiej przygotowany przez naszego przyjaciela Jarosława Mikołajewskiego (do kupienia tutaj). Leopoldowi Staffowi, Romanowi Brandstaetterowi oraz Zygmuntowi Kubiakowi zadedykował on tłumaczenie Cantico delle creature św. Franciszka, co nie mogło umknąć naszej uwadze; w tomiku znajdziecie jednak jeszcze wiele innych tekstów, które poruszą nie tylko wytrawnych znawców kultury Półwyspu Apenińskiego. Jarek jest bowiem prawdziwym wirtuozem słowa, a wielka wrażliwość pobrzmiewa w każdym przełożonym przezeń wersie. Stworzył książeczkę do delektowania się, kontemplowania i wspominania.

Posted on

Zeruya Shalev, Ból

Na okładce polskiego wydania Bólu Zerui Shalev widoczna jest zgięta w pół kobieta pracująca w polu. W jej skórę wbijają się źdźbła słomy. Wyobrażam sobie, że parzy ją także nieznające litości izraelskie słońce, które wysusza do cna, pozostawiając zgliszcza. Jednak lektura tej pełnej emocji powieści sprawia też, że czujemy w sercu bolesne ukłucie igiełek lodu.

W powieści wydanej niedawno przez W.A.B. utalentowana izraelska pisarka Zeruya Shalev serwuje nam studium rodziny. Rodziny, która, choć zapewnia ciepło i bezpieczeństwo, jest także krucha jak lodowy zamek. Iris – żona i matka dwójki dorastających dzieci, a zarazem poważana dyrektorka szkoły – spotyka po latach swoją młodzieńczą miłość. Otwierają się niezagojone wcześniej rany, na wierzch wychodzą głęboko skrywane frustracje i żale; płomień namiętności wybucha z nieoczekiwaną siłą, a delikatna konstrukcja zwana domem chwieje się w posadach, sprawiając ból wszystkim bohaterom. Jednak powieść Shalev nie jest tylko historią zdrady i romansu z przeszłością; jest przede wszystkim analizą uczuć rodzica. Szczerą do bólu, bo miłość do dzieci nie może bez niego istnieć.

bol
Książkę czyta się jednym tchem, a szybki rozwój akcji i mistrzowskie nakreślenie sylwetek pełnokrwistych bohaterów nie przeszkadzają autorce w zastosowaniu poetyckich porównań i zapadających w pamięć metafor, które sprawiają, że przyjrzymy się uważniej swoim własnym relacjom, swojemu smutkowi, swojej walce z rutyną i z codziennością.

Skończywszy lekturę, patrząc przez okno na zasypany śniegiem ogród moich rodziców, pomyślałam, że zimowa sceneria będzie doskonałym tłem dla książki, która opowiada o lodowatym chłodzie samotności, rozpaczy i bezustannego oczekiwania na to, że w naszym życiu wydarzy się coś wspaniałego. Czy lód zostanie w końcu stopiony, a autorka wyprowadzi bohaterów z matni bólu? Czy nauczy ich, że wspaniała rzeczywistość jest taka, jakiej doświadcza się na co dzień? Sprawdźcie sami.

Posted on

Kululush! – Rozwiązanie konkursu

Kochani! Najwyższy czas na rozdanie cudeniek od Zohar Mor.  Niestety nagrodzić możemy tylko dwie osoby, a będą to…

Patrycja Lipińska – która dostanie kwiecisty grzebień do ozdoby włosów
i
Marcin Kwiecień – któremu z przyjemnością prześlemy miniaturowe, południowe miasteczko do ozdoby domu.

Wszystkim serdecznie dziękujemy za udział w konkursie, a zwycięzców prosimy o przesłanie danych korespondencyjnych wraz z numerem telefonu na adres: info@lente-magazyn.com.

Kolorowego dnia! 🙂

img_1881

 

Posted on

5 rzeczy, które uwielbiam w Izraelu

Pierwszy raz pojechałam do Izraela w 2007 roku jako doktorantka italianistyki mieszkająca w Rzymie. Zależało mi przede wszystkim na odwiedzeniu stanowisk archeologicznych i miejsc kultu, zaś o życiu codziennym w Tel Awiwie czy Jerozolimie wiedziałam tyle, co nic. Dwa miesiące po pierwszej wyprawie, już w Polsce, poznałam jednak mojego przyszłego męża, Izraelczyka. Dzięki niemu szybko przekonałam się, że Ziemia Święta to nie tylko Jordan i Ściana Płaczu. Oto bardzo skrótowa, bardzo niewyczerpująca i bardzo subiektywna lista moich ulubionych elementów izraelskiej codzienności.

  1. Wielokulturowość

Mój mąż pytany o to, jaki jest jego kraj, odpowiada zwykle po angielsku: intense. Intensywny. Trudno o bardziej adekwatny przymiotnik, który byłby w stanie określić tę niezwykłą kulturową mieszankę, o jakiej nam, Słowianom mieszkającym nad Wisłą, nawet się nie śniło. Rodzice czy dziadkowie każdego Izraelczyka, jako mieszkańcy kraju bardzo młodego, pochodzą z innej części świata, a w obrębie jednej rodziny często mieszają się tradycje z najbardziej odległych jego krańców. Większość krewnych mojego męża pochodzi z Europy (z Polski od strony mamy, z Węgier od strony taty), jednak wśród bliskich nam osób sporo jest także Irakijczyków, Egipcjan, Libijczyków i Tunezyjczyków, a także Francuzów, Włochów i Rosjan. Dzięki temu święta – zarówno żydowskie, jak i chrześcijańskie – celebrujemy na sto różnych sposobów, biesiadujemy przy stole zastawionym przysmakami z przeróżnych zakątków globu i rozprawiamy o doświadczeniach, jakie nabyć można tylko w danym kraju. Wszystko to zaś – w małym bliskowschodnim państewku zwanym Izraelem.

Społeczeństwo Izraela to wielobarwna mieszanka.
Społeczeństwo Izraela to wielobarwna mieszanka
  1. Dzieci

Izraelczycy uwielbiają dzieci. Żydzi religijni mają zwykle bardzo liczne potomstwo i choć większość mieszkańców kraju nie jest praktykująca, to zdecydowanie mniej tu niż w Polsce par bezdzietnych lub posiadających tylko jedno dziecko. Dzięki temu rodziny z dziećmi przyjeżdżające na wakacje czują się w Izraelu wspaniale, szczególnie, że na porządku dziennym jest tu zabieranie maluchów dosłownie wszędzie. Nikogo nie dziwią wózki z niemowlętami w restauracjach, nawet o późnej porze; z dziećmi chodzi się do kina i teatru, na zakupy do eleganckich butików i do barów nad morzem. Place zabaw są liczne i ogólnodostępne, a dzieci zwykle głośne i umorusane – czyli szczęśliwe.
O moich ulubionych miejscach w Izraelu, które warto odwiedzić z najmłodszymi, piszę w Lente#04.

Izraelskie dzieci całe dnie spędzają na świeżym powietrzu. Nasze chętnie do nich dołączą.
Izraelskie dzieci całe dnie spędzają na świeżym powietrzu. Polskie chętnie do nich dołączą!
  1. Kuchnia

Nigdzie na świecie nie je się tak wyśmienicie, jak w Izraelu. Ma to bezpośredni związek z punktem pierwszym – tylko tutaj na jednym niewielkim skrawku ziemi żyją razem Włosi i Grecy, Afrykańczycy i Azjaci, Arabowie i Rosjanie. Wszyscy przywieźli ze sobą swoje kulinarne tradycje i dzielą się nimi szczodrze z nowymi krajanami. Koniecznie spróbujcie izraelskiego hummusu, szakszuki i malabi – europejskie imitacje to tylko… no właśnie, imitacje. Cieszcie się wielkimi śniadaniami, ogromnym wyborem past, serów i marmolad; pysznym pieczywem i najlepszą na świecie mrożoną kawą. Dodajcie do tego warzywa i owoce dojrzewające w śródziemnomorskim słońcu i twórczo wykorzystywane w doskonałej kuchni wegańskiej; doskonałe wina i arabskie słodycze… A po powrocie z Izraela zdecydowanie nie wchodźcie zbyt szybko na wagę!

W oczekiwaniu na posiłek w restauracji można się zupełnie zrelaksować – w Izraelu nie da się źle zjeść.
W oczekiwaniu na posiłek w restauracji można się zupełnie zrelaksować – w Izraelu nie da się źle zjeść

 

  1. Sport

Izraelczycy są narodem bardzo wysportowanym. Szczególnie widoczne jest to w Tel Awiwie – mieście położonym nad brzegiem morza, gdzie każdą wolną chwilę spędza się na plaży, która ciągnie się praktycznie przez całą metropolię. Poranny jogging po piasku, wieczorne marszobiegi po promenadzie, lekcje jogi o wschodzie słońca lub siłownia z widokiem na fale – to wszystko sportowe pomysły, których aż żal nie wypróbować, szczególnie, że motywacja jest ogromna – nigdzie indziej nie spotkacie na deptaku tak wielu osób o wspaniale utrzymanej sylwetce. Nawet największy leń (a do takich zaliczam się ja sama!) nabiera tu w końcu ochoty do założenia wygodnych adidasów i wmieszania się w ten barwny, kipiący energią tłum.

W Tel Awiwie życie toczy się na plaży.
W Tel Awiwie życie toczy się na plaży.
  1. Nieformalny styl bycia

Kiedy ja i mój mąż urządzaliśmy w Izraelu przyjęcie ślubne dla przyjaciół i rodziny, jeden z naszych polskich gości postanowił wykorzystać swój krótki pobyt w Tel Awiwie na odwiedzenie tamtejszej siedziby korporacji, w której oddziale pracował w Warszawie. Był sierpień, z nieba lał się żar, ale nasz kolega, zgodnie z polskimi nawykami, spakował do walizki elegancki biurowy garnitur i wykrochmaloną koszulę. Mój mąż dokuczał mu dobrodusznie, próbując przekonać, że w Tel Awiwie nikt, nawet sam prezes wszystkich prezesów, nie chodzi do pracy w takim stroju, jednak znajomemu nie mieściło się w głowie, by móc udać się na spotkanie zawodowe bez wybranego umundurowania. Dwa dni później przyznawał już mojemu ślubnemu rację, a poznani wówczas Izraelczycy do dziś wytykają mu nieznajomość różnic kulturowych. W Izraelu nawet na najpoważniejsze spotkania można pójść w sandałach, zaś język hebrajski nie zna “panowania”. Tubylcy są bezpośredni i otwarci; komunikują się bez owijania w bawełnę, działają bez przysłowiowych białych rękawiczek. Ja zaś przyznaję, że rozmowy o interesach toczone w szortach nad brzegiem morza są zdecydowanie przyjemniejsze, niż te w dusznych salach konferencyjnych.

Poważne spotkanie na bosaka albo w klapkach? W Izraelu to norma.
Poważne spotkanie na bosaka albo w klapkach? W Izraelu to norma.

 

_________________________________

Wszystkie zdjęcia zrobiłam w Izraelu.

Posted on

Świąteczne Lente-Inspiracje: kosmetyki

Jak zapewne pamiętasz, naszą największą miłością są kraje śródziemnomorskie, zaś pomysłem na życie – wykluczenie zeń pośpiechu. Przynajmniej tam, gdzie się da! A da się na pewno w kwestii prezentów świątecznych dla najbliższych. Nie kupowanych w amoku w zatłoczonym centrum handlowym, nie w ilościach hurtowych, nie bez zastanowienia. W cyklu złożonym z czterech artykułów pokażemy Wam produkty, które same cenimy i które polecamy z czystym sercem. Dobre rzeczy od dobrych ludzi. Zapraszamy do poinspirowania się!

Dla wielu krewnych i przyjaciół, zarówno płci żeńskiej, jak i męskiej, doskonałym podarunkiem są kosmetyki. Nie byle jakie jednak – ważne jest, by były naturalne, nie produkowane masowo i nie testowane na zwierzętach; by ich działanie było skuteczne, a stosowanie przyjemne. Jeśli jeszcze uda się je połączyć w efektowne zestawy (któż z nas nie lubi kolorowych pudełek i szeleszczących bibułek?!), blisko będziemy stworzenia podarunku idealnego. Oto nasze śródziemnomorskie kosmetyczne typy!

Zacząć musimy oczywiście od róży – królowej kwiatów i symbolu boskiej Afrodyty. Róża od wieków uważana była za panaceum; ceniono ją w medycynie, kosmetyce i kuchni (więcej na temat róży w kulturze śródziemnomorskiej czytaj tutaj). Jej czar i aromat opiewali w swych wierszach poeci; my możemy przekonać się o jej zaletach na własnej skórze. Do naszych ulubionych różanych specyfików należą kosmetyki francuskiej firmy Valcena, które w Polsce zakupić można przez internet w sklepie dystrybutora marki, Roseco (klik). Wykorzystywana jest w nich esencja z płatków najbardziej cenionej śródziemnomorskiej róży: rosa damascena. Róża damasceńska zaklęta w kremie zbawiennie wpływa na skórę suchą, zmęczoną, podrażnioną, nadwrażliwą i naczynkową. Do naszych absolutnych faworytów od Valceny należą rozjaśniający i relaksujący rollerball pod oczy, serum do twarzy oraz kremy na dzień i na noc (wszystkie na fotografii poniżej). Pachną obłędnie, działają kojąco i naprawdę przywracają skórze blask.

UWAGA: Przypominamy, że próbki kosmetyków od Valceny dostanie 100 osób, które jako pierwsze zamówią naszą zimową Paczkę Lente (więcej o niej tutaj).

valcena-2-kopia
Jednym z haseł reklamowych drugiego polecanego przez nas producenta jest piękne zdanie: Otul się naturą. Sami przyznacie – trudno przejść koło niego obojętnie! I choć chodzi o firmę polską, a nie włoską czy hiszpańską, to jesteśmy przekonane, że Hagi musi znaleźć się w naszym świątecznym, inspirującym wpisie. To marka młoda, stworzona w rodzinnym gronie. Ich kosmetyki pełne są dobrej energii, sezonowych darów przyrody, pachną ziołami i polnymi kwiatami. Są po prostu… lente! Oczywiście najbardziej lubimy te, które w swym składzie zawierają śródziemnomorskie cudowności. Do kąpieli chętnie sypiemy więc sól z Morza Martwego, pod prysznicem zaś nacieramy skórę cytrusowym scrubem, którego aromat przywodzi na myśl włoską riwierę. Bardzo cenimy także świece Hagi – relaksują, tworzą niezwykły nastrój i cudownie pachną. Kosmetyki zamówić możecie przez stronę firmy: www.hagi.com.pl.

hagi-4

Być jak egipskie elegantki, greckie damy, rzymskie modnisie – taka myśl przychodzi czasem do głowy każdej wielbicielce śródziemnomorskich klimatów. Szczególnie, że starożytni doskonale wiedzieli, co dobre, i znali zbawienny wpływ starannie wyselekcjonowanych ekstraktów roślinnych. Wiele tej kosmetycznej mądrości zostało później zapomniane na wieki. Na szczęście nasze pokolenie coraz częściej odkrywa starożytne specyfiki, a badania naukowe niejednokrotnie potwierdzają ich niezwykłą moc. Dzieje się tak na przykład w wypadku drzewa chrzanowego, po łacinie zwanego moringa oleifera (więcej na jego temat przeczytać można tutaj). Wzorem starożytnych piękności stosujemy olej z moringi do nawilżania ciała po kąpieli, nacieramy nimi włosy, a nasi mężowie podkradają nam kilka jego kropel, aby łagodzić podrażnienia swojej skóry wywołane goleniem. Marka, którą gorąco Wam polecamy, nosi zabawną nazwę MoringaWhat (tak, tak, to dlatego, że mało kto zna nazwę tej rośliny!). Proponowany przez nią olejek pochodzi z Indii. Zamknięty jest w estetycznej bambusowej buteleczce i schowany do jutowego woreczka. Przyjechać może do Was po złożeniu zamówienia przez internet na stronie moringawhat.com; znajdziecie go także w warszawskiej kawiarni CoPhi przy ul. Hożej 58/60.

moringa-2

Do naszych ulubionych śródziemnomorskich krajów należy bez wątpienia Hiszpania. Mamy więc słabość do produktów pochodzących z Półwyspu Iberyjskiego, jednak na dłuższą metę wierne jesteśmy tylko kilku markom, które uważamy za naprawdę doskonałe. Zalicza się do nich La Chinata (lachinata.com.pl) – firma specjalizująca się w produktach na bazie oliwy z oliwek. Zajadamy się ich przetworami, sałatki doprawiamy ich sosami, a nasza skóra bardzo pozytywnie reaguje na LaChinatowe kosmetyki. Julia, która otwarcie przyznaje się do lekkiej obsesji na temat swoich włosów, zachwala delikatny oliwkowy szampon, który stosuje także do mycia czupryn swoich dzieci; Marysia nie wychodzi na mróz bez ochronnego sztyftu do ust tej samej marki. W najbliższych dniach będziemy testować maseczki upiększające La Chinaty – czas zadbać o siebie przed świętami! 🙂


chinata
Rodzinną toskańską firmę Erbario Toscano zna już zapewne wielu z Was. Piękne zapachy, eleganckie opakowania, naturalne składniki i pasja – oto, co cenimy u nich najbardziej. Kosmetyki Erbario sprowadza do Polski nasza przyjaciółka Agnieszka, właścicielka firmy Aromaty Toskanii (klik), na stronie której zamówić możecie te włoskie wspaniałości. Mało jest na świecie osób tak dobrych i wrażliwych, jak Aga, ale zapewne nie pisałybyśmy o niej, gdyby proponowane przez nią kosmetyki nie wzbudzały u nas szybszego bicia serca. Kiedy jednak widzimy taką oto paczkę…


erbario2

.
..to skaczemy z radości, wiedząc, że za chwilę przeniesiemy się do najpiękniejszego regionu Italii! Do naszych ulubionych produktów należą perfumy (co powiecie na Toskańską Wiosnę albo Sieneński Pył?!), cudowny krem różany do twarzy, delikatny oliwkowy żel pod prysznic oraz cała seria winogronowa. Doskonałe są też kremy do stóp i dłoni (na zdjęciu). Panom spodoba się linia Cuore di Pepe Nero, na punkcie której szaleją mężczyźni z rodziny Julii i której część widoczna jest na zdjęciu. Możecie zakupić je w zestawie z aromatyczną świecą. Uprzedzamy jednak lojalnie: toskańskie aromaty uzależniają!

erbario-2

Życzymy Wam wiele radości ze spokojnego wybierania podarunków dla najbliższych oraz drugie tyle – z testowania śródziemnomorskich cudów na swojej skórze!

Posted on

Rosa, rosae, rosae

Historia

Paleobotanicy uważają, że róże pojawiły się na naszej planecie około 40 milionów lat temu, prawdopodobnie na Dalekim Wschodzie. Mniej więcej jedna trzecia gatunków wywodzi się jednak z Europy, Północnej Afryki i Bliskiego Wschodu, a więc z obszaru w dużej mierze pokrywającego się z terytorium basenu Morza Śródziemnego, gdzie krzewy różane należały do najbardziej cenionych roślin ozdobnych już w czasach starożytnych. W Egipcie kojarzono je z boginią Izydą, uwieczniano na ścianach grobowców, a korony z kwiatów, zwane „świętymi różami abisyńskimi”, stanowiły część wyposażenia zmarłych. W starożytnym Izraelu wody różanej używano natomiast do obmywania ścian Świątyni Jerozolimskiej.

Grecy opiewali różę w poematach; Safona na przykład nazywała ją królową kwiatów. Nic w tym dziwnego: róża była symbolem Afrodyty i uważano, że powstała z tej samej piany morskiej, co bogini miłości. Według innych legend wzrosła zaś z krwi jej lub jej kochanka Adonisa, rozszarpanego przez dziki. Urocza legenda chrześcijańska sugeruje natomiast, że pierwsze róże wyrosły z… pieluszek Dzieciątka Jezus.

the_roses_of_heliogabalus-_by_alma-tadema
Antyczni Rzymianie niezmiernie cenili róże jako rośliny ozdobne; przystrajali nimi sale bankietowe, a także słynęli z zamiłowania do zrzucania ich płatków z sufitu podczas uczt, tworząc w ten sposób swoisty kwiatowy deszcz. Bogaci rzymscy kochankowie posyłali swoim wybrankom „zimowe róże egipskie” –  w kraju nad Nilem, ze względu na ciepły klimat, róże zakwitają wcześniej niż na Półwyspie Apenińskim. Rzymscy kupcy zbudowali na tym fakcie świetnie prosperujący biznes, sprowadzając kwiaty do Italii nawet w styczniu. Ich cena odpowiadała wówczas najdroższym diamentom. O zwyczaju tym pisał grecki poeta Krinagoras z Mityleny, przebywający na dworze cesarza Augusta.

Dla urody

W antycznej Grecji i Rzymie chętnie stosowano róże do pielęgnacji urody, a jej właściwości lecznice doceniał już Hipokrates. Najlepszą opinią cieszyła się w tym względzie róża damasceńska (Rosa damascena). W Helladzie uprawiano ją od VI wieku p.n.e.; dziś plantacje tej rośliny znajdują się głównie w Bułgarii, Francji, Rumunii, Iraku i Iranie. Ze względu na silny zapach płatków, który utrzymuje się nawet po ich uschnięciu, od wieków używa się jej do produkcji wody różanej, olejku i perfum. W Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie do tego samego celu używa się także róży piżmowej (Rosa moschata). Różę chętnie wykorzystują producenci kosmetyków ekologicznych; szczególnie popularna jest dzika róża, czyli Rosa canina – niezwykle bogata w witaminy, działająca uspokajająco, antydepresyjnie i wzmacniająco.

Róża wspaniale sprawdza się w pielęgnacji urody. W naszym sklepie znajdziesz pięknie pachnący tonik (hydrolat) do twarzy z płatków róży damasceńskiej, który działa przeciwzmarszczkowo i łagodząco


Przy stole

Dziś w krajach śródziemnomorskich, szczególnie na Bałkanach i w Azji Mniejszej, płatki róż cieszą się wielką popularnością w przemyśle spożywczym. Używa się ich do aromatyzowania octu, miodu, konfitur i napojów. W Izraelu i w krajach arabskich w kuchni chętnie używa się wody różanej, dodawanej do deserów takich jak salep czy malabi, a także potraw takich jak pilaw.

Dla językoznawców i podróżników

Wybitny filolog Aleksander Brückner wyprowadza polskie słowo „róża” z łacińskiego rosa, które dla odmiany wywodzi się z greckiego rodon. Nietrudno tu o skojarzenie z Rodos, urokliwą wyspą na Morzu Egejskim, umiłowaną przez boga słońca Heliosa, której nazwa pochodzi bezpośrednio od rzeczownika τὸ ῥόδον. Dominującym elementem krajobrazu są tam pachnące oleandry i krzewy różane.

Grecy pochodzenie nazwy kwiatu łączyli także z czasownikiem będącym odpowiednikiem polskiego „rozlewać”. Z róży bowiem rozlewa się strumień woni; płynie także czerwona krew i morska piana, z której róże się narodziły…

Różane cuda

Na terenach pustynnych, w tym w Ziemi Świętej, spotykany jest swoisty cud natury, noszący w nazwie różę. Jest nim niejaka róża jerychońska, określana także mianem zmartwychwstanki. Ten sukulent powszechnie uważa się za jeden z najbardziej niezwykłych gatunków roślin na świecie; posiada on bowiem zdolność przetrwania wielomiesięcznych suszy. Kurczy się wówczas i zasycha; po podlaniu potrafi jednak prawie natychmiast rozwinąć się i zazielenić. Według jednej z legend, stało się tak podczas przejazdu Świętej Rodziny przez okolice Jerycha. Gdy Maria, Józef i Jezus uciekali do Egiptu, róże porastające tamtejsze pagórki rozkwitły barwnymi kwiatami mimo suszy.

 

roza

Symbolika

Symbolika róży jest pełna sprzeczności. Od wieków kojarzy się ją bowiem z seksualnością, a zarazem czystością; z namiętnością, a także małżeństwem, macierzyństwem, wstydem i wiarą. Uważano ją za emblemat prostytutek, ale i nowożeńców. Różane kolce kojarzono z trudnościami losu, które pokonać musi prawdziwa miłość, a także z obroną przed zerwaniem, jakże zbliżoną do ochrony dziewictwa. Czerwona róża symbolizuje miłość, pasję, a także… lewicowe ruchy w polityce. Wieloznacznym symbolem jest również w chrześcijaństwie. Ze względu na kolor i związek z koroną cierniową odnosi się do męczeństwa Chrystusa. Kojarzona jest także z niepokalanie poczętą Maryją oraz poświęconym jej różańcem, jak również z licznymi świętymi, w tym św. Franciszkiem z Asyżu, św. Agnieszką z Montepulciano i św. Dorotą z Cezarei.

Róża w kulturze

Największy włoski poeta Dante Alighieri porównywał do róży rajską miłość. O różach pisali także Lorenzo de’ Medici, Gabriele d’Annunzio, Giovanni Pascoli czy Pier Paolo Pasolini; największą sławę zdobyła chyba jednak powieść Umberta Eco Imię róży. Do najpopularniejszych cytatów zawierających nazwę kwiatu należą zaś wersy z szekspirowskiego dramatu Romeo i Julia, umiejscowionego we włoskiej Weronie:

Czym jest nazwa? To, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie by pachniało.

____________________

Artykuł ukazał się drukiem w drugim numerze kwartalnika “Lente” (Lente#02, czerwiec 2016).

Posted on

Mówią o niej Moringa

Starożytni mieszkańcy Śródziemnomorza wiedzieli, co dobre. Dzięki wymianie handlowej z państwami położonymi w najdalszych zakątkach globu, mieli dostęp do cudów natury, o których następne pokolenia zapomniały na długie stulecia. Dziś coraz częściej po raz kolejny je odkrywamy.

Do takich zapomnianych, cudownych specyfików należy drzewo rosnące w północnozachodnich Indiach, u stóp Himalajów: moringa olejodajna (łac. Moringa oleifera, po polsku zwana też drzewem chrzanowym). Nie bez powodu określana jest ona często “cudownym drzewem” lub “drzewem długiego życia” . Ta mało znana w Polsce roślina posiada bowiem niezwykłe wartości odżywcze: zawiera cztery razy więcej witaminy A niż marchew, siedem razy więcej witaminy C niż pomarańcze i 25 razy więcej żelaza niż szpinak! Co więcej, jej liście kryją w sobie blisko 20 rodzajów aminokwasów, 46 typów przeciwutleniaczy oraz 36 związków przeciwzapalnych, sprawiając, że moringa wymieniana jest często jako jedna z najzdrowszych roślin na świecie. Nic więc dziwnego, że jej kwiaty, liście, kora i korzeń, przypominający w smaku chrzan, wykorzystywane są często jako surowiec do produkcji leków.

moringa1

Poza spożywczymi, moringa posiada również cenne właściwości kosmetyczne. W antycznym Egipcie, Rzymie i Grecji wierzono, że olej będący wyciągiem z nasion rośliny chroni skórę przed infekcjami i podrażnieniami od słońca. Wielce ceniono jego zmiękczające, złuszczające i przeciwstarzeniowe właściwości; używany był przez starożytnych podczas codziennej pielęgnacji ciała, a także jako naturalne perfumy, bowiem charakteryzuje się specyficznym, przyjemnym aromatem. Co ciekawe, same ziarna moringi służyły w starożytnym Egipcie do uzdatniania wody. Dziś naukowcy potwierdzają, że zawarte w nasionach białka o dodatnim ładunku przyciągają szkodliwe bakterie naładowane ujemnie. Gdy następuje połączenie przeciwstawnych ładunków, dochodzi do samoczynnego oczyszczenia wody; tym sposobem można wyeliminować z niej około 90% trujących substancji!

W okresie jesienno-zimowym, kiedy wszyscy poszukujemy skutecznych form nawilżenia i odżywienia skóry, warto zainteresować się olejem z moringi. Można używać go do skóry całego ciała, w tym do masażu, a także wykorzystać podczas samodzielnego przygotowywania kremów. Idealnie sprawdzi się też stosowany na włosy.

Nie może zresztą być inaczej, skoro pokochały go już starożytne śródziemnomorskie elegantki.

Posted on

W stronę słońca. Rusza przedsprzedaż Lente#04

Gdy za oknem ciemność i chłód, przenieś się z nami do rejonu świata, który jak mało kto ukochał sobie piękno i radość życia, który dał wspaniały początek całej naszej cywilizacji, a jednocześnie potrafi cieszyć się tym, co małe – codziennością i prostymi gestami. Zachwycające cechy śródziemnomorskiego krajobrazu – tak kulturowego, jak i rozumianego dosłownie, w sensie geograficznym – zanurzone są w jasnym, intensywnym i zawsze obecnym świetle. Świetle, które jest także synonimem życia, ducha, mądrości i inspiracji.

2coverlente04

W zimowej edycji „Lente” wyruszamy na poszukiwanie Światła – najważniejszego rzeczownika w naszym osobistym słowniku.

Na 136 stronach naszego pięknie wydanego albumu zabierzemy Cię w podróż w stronę słońca. Spacerować będziemy brzegiem morza na Costa de la Luz, czyli hiszpańskim Wybrzeżu Światła, odwiedzimy pachnącą różami wyspę Heliosa – Rodos, a całą rodzinę porwiemy na radosną wycieczkę do grudniowego Izraela. Swoje szklane tajemnice odkryje przed nami Serenissima, czyli świetlista Wenecja, a następnie dowiemy się, jak w starożytnej Grecji niesiony był kaganek oświaty. Przyjrzymy się losom “poety Morza Egejskiego”, Odisseasa Elitisa; opowiemy historię wybitnych włoskich operatorów filmowych i pokażemy, jak genialni włoscy designerzy ujarzmili światło. Zawitamy też do wypełnionych słońcem miast: portugalskiej Lizbony i włoskiego Lecce. Odwiedzimy strzeliste, hiszpańskie katedry, wśród fal szukać będziemy blasku słynnej aleksandryjskiej latarni, zaś w domowym zaciszu delektować będziemy się pełną ciepła historią śródziemnomorskich świec. W kuchni przyrządzimy wspólnie zimowe specjały, w tym śródziemnomorskie świąteczne ciasta, a ciesząc się ich smakiem, błądzić będziemy po oliwnych gajach naszego ukochanego regionu (więcej o tej edycji albumu: tutaj).


Trudno wyobrazić sobie grudzień bez dreszczyku emocji, jaki towarzyszy odwijaniu szeleszczącej bibułki.
Także i tym razem zapewniamy Ci więc możliwość doświadczenia Śródziemnomorza wszystkimi zmysłami, proponując zakup naszego kwartalnika wraz z towarzyszącą mu Paczką Lente. Zawarte w nim niespodzianki będą idealnym dopełnieniem lektury, ale i pięknym świątecznym prezentem – zarówno dla Ciebie, jak i Twoich bliskich. Znajdziesz wśród nich cudeńka opisane poniżej.

– Spożywczy delikates, który sprawi, że każde danie nabierze wyrafinowanego smaku. Jego aromat pozwoli przenieść się do hiszpańskiej Andaluzji,wprost na Costa de la Luz i w okolice Kadyksu. To tam, przed wiekami, Maurowie przywieźli z daleka wielki sekret: wiedzę o procesie destylacji.

box1

– Piękny, zaprojektowany przez nas element wystroju sypialni, które przypomni, że każdego ranka, kiedy wstaje słońce, warto skupić się na wpuszczeniu do swojego życia Światła, nie zaś stresu i pośpiechu.

box3

– Coś dla ducha i coś dla ciała w jednym: naturalny produkt cieszący śródziemnomorskim aromatem, naturalnymi składnikami, kojącym blaskiem i odrobiną ciepła, stworzony we współpracy z rodzinną polską firmą.

box4

– Papierowy drobiazg, który bardzo przyda się podczas świątecznych przygotowań do rodzinnych celebracji
, a jednocześnie przywoła radość płynącą z rozmowy w śródziemnomorskich językach.

box2
 

Co więcej, pierwsze 100 osób, które zamówi Paczkę Lente#04, otrzyma od nas upominek – zestaw próbek luksusowych kosmetyków różanych ufundowany przez firmę Valcena i ich polskiego dystrybutora – Roseco. Pozwolą one zadbać o urodę podczas wypełnionych krzątaniną przedświątecznych dni. Niezwykły aromat, jaki zawdzięczają najbardziej cenionemu gatunkowi śródziemnomorskiej róży, rosa damascena, zachwyci nawet najbardziej wybredne panie, a substancje czynne zawarte w kosmetykach, w tym witamina C, sprawią, że cera nabierze prawdziwego blasku.

 

valcena

Nie czekaj – zaproś śródziemnomorskie Światło do swojego domu!
Zarówno magazyn, jak i Paczkę Lente zakupić można w naszym sklepie.
Zapraszamy także do zakupów naszych zestawów świątecznych, dostępnych tutaj.

Posted on

Kululush!

Kululush to bliskowschodni okrzyk używany na ślubach i innych radosnych uroczystościach, kiedy, za pomocą języka, wydaje się głośny dźwięk mający przynieść szczęście ich bohaterom. Jest to także nazwa marki stworzonej przez Izraelkę Zohar Mor. Ta mieszkająca w Chorwacji artystka, projektująca niepowtarzalną biżuterię i artykuły dekoracyjne, o swojej pracy, inspiracjach i miłości do Śródziemnomorza opowiadała Julii Wollner w wywiadzie opublikowanym w Lente#03.

Zohar z Lente#03.
Zohar z Lente#03.

Forma produktów tworzonych przez Zohar sugeruje powrót do dzieciństwa – w jej projektach odnajdziemy bowiem swego rodzaju naiwność, niewinną słodycz – wspomnienie czasów, kiedy klejnotem nazywałyśmy nie tyle coś o wysokiej wartości materialnej, ale emocjonalnej. Inspiruje ją bałkański folklor, który przekłada na język współczesnej biżuterii, a jej prace doskonale wpisują się w bliski wielu z nas styl vintage. Wiele tu także umiłowania natury i proekologicznego podejścia. Jak tłumaczy Mor, podróżując po krajach śródziemnomorskich, bezustannie się w nich zakochując, miała wielką potrzebę tworzenia rękodzieła z tego, co wpadało w jej ręce. Rękodzieła inspirowanego morzem, a powstającego ze śmieci – jednym słowem, sztuki z odzysku. Zbiera więc kawałki starego drewna, zardzewiałe metalowe puszki, kapsle i masę innych skarbów, które Morze Śródziemne oddaje człowiekowi każdego dnia. Czyszczę je, tnę, maluję i przerabiam na barwne, wesołe przedmioty dekoracyjne – łódki, ryby, figurki marynarzy czy makiety śródziemnomorskich miast. Myślę, że wniosą one dużo radości do każdego wnętrza. – przekonuje.

Dziś możecie spróbować przekonać się o tym osobiście! 🙂

Dzięki uprzejmości Zohar Mor, mamy dziś dla Was aż trzy niespodzianki sygnowane marką Kululush!

– piękny i niezwykle oryginalny grzebień do włosów
element dekoracyjny do domu, przedstawiający południowoeuropejskie miasteczko
– hasło rabatowe do sklepu Kululush na platformie Etsy.

Aby taniej zakupić cudeńka od Kululush w sklepie Etsy, wystarczy wpisać hasło HelloPoland. Uprawnia on do skorzystania z 25%  rabatu na wszystkie produkty. Kod ważny jest do 31.12.2016r. Rabat nie łączy się z innymi promocjami, w tym z obniżką sezonową w dniach 25-28.11.2016 r.

Oto nagrody w naszym konkursie.
Oto nagrody w naszym konkursie.

Aby zawalczyć o grzebień i miasteczko (tak! można mieć śródziemnomorskie miasteczko na własność! :)), należy natomiast:
1. polubić niniejszy post
2. udostępnić go na swojej ścianie na Facebooku
3. w komentarzu pod tym postem (tutaj, na naszym blogu) pozostawić komentarz stanowiący rozwinięcie hasła: “Śródziemnomorskie powroty”.

Piękne dzieła Zohar powędrują do autorów najciekawszych odpowiedzi. Na Wasze komentarze czekamy do niedzieli 20.11.2016 roku. Ogłoszenie wyników nastąpi na naszym redakcyjnym blogu w dniu 22.11.2016 r. (wtorek).

Czyż nie urocze?
Czyż nie urocze?

Szczegółowy regulamin konkursu znajduje się tutaj: Regulamin konkursu Kululush

Miłej zabawy! Kulu-lu-lu-lu-lu-lush! 🙂

Posted on

Koncert charytatywny “Kochaj AMAtrice”

Zmarły przed kilkoma dniami Leonard Cohen śpiewał, że to przez pęknięcia i szczeliny dostaje się Światło.

We Włoszech w tym roku popękała ziemia i popękały serca. Na skutek kataklizmu zginęły setki ludzi, wielu pozostało bez dachu nad głową. Popękały także serca wszystkich tych, którzy kochają Włochy, którzy mają świadomość ogromnego długu, jaki każdy z nas zaciągnął u tej krainy.

W najbliższych dniach, gdy wszyscy rozpoczynamy coroczne przygotowania do Bożego Narodzenia, a więc święta Światła, możemy spróbować wpuścić je do serc swoich i tych, którzy najbardziej ucierpieli w ostatnich miesiącach.

6 grudnia w Warszawie, w Teatrze Palladium, odbędzie się charytatywny koncert “Kochaj AMAtrice”. Dochód ze sprzedaży biletów wesprze najmłodsze ofiary trzęsienia ziemi. Idąc na koncert, macie okazję dołożyć Waszą cegiełkę do wsparcia dzieciaków!

 

Oficjalny plakat promujący imprezę.
Oficjalny plakat promujący imprezę.


Bilety zakupić można na stronie Teatru Palladium (klik tutaj). Zaproszeni artyści zaśpiewają utwory największych legend włoskiej muzyki – Paola Conte, Lucia Dalli, Francesca De Gregori, Pina Daniele, Luigiego Tenco, Domenica Modugna i  innych. Będzie można także wysłuchać pieśni neapolitańskich oraz podziwiać występ lubianego tancerza Stefana Terrazzino. Przede wszystkim jednak – będzie można realnie przyczynić się do wsparcia tych, którzy naprawdę tego potrzebują.

Więcej informacji znaleźć można na fejsbukowej stronie wydarzenia: Kochaj Amatrice.

Posted on

Włochy i Turcja, Turcja i Włochy. Rosso Istanbul Ferzana Ozpeteka

Mieszkający w Rzymie, a urodzony w Turcji Ferzan Ozpetek jest rasowym opowiadaczem historii. Znany w Polsce jako reżyser filmów takich, jak Mine vaganti: O miłości i makaronach, Saturno contro. Pod dobrą gwiazdą, czy Okna, pisze także scenariusze i książki. W 2013 r. wydał Rosso Istanbul – na poły autobiograficzną opowieść o filmowcu, który na co dzień mieszka we Włoszech, ale raz na jakiś czas przyjeżdża do Turcji, by odwiedzić matkę. Ukazała się ona niedawno także w Polsce.

rossoistanbul


Odkrycia w podróży

Bohaterów powieści Rosso Istanbul jest dwoje. On, bezimienny reżyser, opowiada w pierwszej osobie o odwiedzinach u matki, o spotkaniach z dawnymi przyjaciółmi, o pożegnaniu z domem, który ma zostać zburzony, i z przyjacielem, który właśnie popełnił samobójstwo. Ona, czyli Anna, jest Włoszką. Przyjeżdża do Stambułu wraz z mężem. Jest to biznesowa podróż, stanowiąca jednocześnie wymarzoną wyprawę w świat nasiąknięty egzotyką. Jej życie w Stambule zmienia się diametralnie: dramatyczne wydarzenia, którym będzie musiała stawić tutaj czoła, sprawią, że Anna zacznie odnajdywać nową, prawdziwą siebie.

Drogi Anny i reżysera krzyżują się od samego początku, czyli od podróży samolotem z Rzymu do Stambułu. Mało tego, w przedziwny, metafizyczny sposób dopełniają się ich biografie. Oboje wyrośli w niepełnej rodzinie, nieustannie szukają wzorców, badają swoją tożsamość. Ich historie pokazują, jak ważna jest wewnętrzna wolność, która pozwala żyć, oddychać pełną piersią, kochać i tworzyć wszędzie tam, gdzie człowiek się znajdzie.

Dominująca czerwień  

W tej powieściowej układance narrator niejednokrotnie wykorzystuje elementy znane nam dobrze z kinowej twórczości Ozpeteka, które po raz kolejny rozpoznamy także w filmie Rosso Istanbul. Jego premiera planowana jest na początek 2017 roku. Reżyser podkreśla, że film, choć inspirowany książką, oparty jest na zmienionej fabule; niemniej jednak jednym głównych bohaterów pozostaje jego miasto inicjacyjne, czyli Stambuł: magiczna granica między Wschodem i Zachodem.

tram-1215368_1920

Stambuł z powieści jest miastem kontrastów, gdzie tradycja miesza się z żywiołową współczesnością – nawet wtedy, gdy postęp i nowoczesność tłumione są w zarodku, czy to przez obyczajowość, czy to przez ingerencję władzy. Jak wskazuje tytuł, jest także miastem przesyconym czerwienią z niewielką domieszką błękitu, które (…) czasem stapiają się podczas zachodu słońca nad Bosforem. To czerwień wózków ulicznych sprzedawców simitów; ciepłych precli z sezamem, które kupuję od razu, jak tylko przyjeżdżam – opowiada narrator. Czerwień jest kolorem, w którym zakochała się nagle i niespodziewanie jego 80-letnia matka; czerwienią znaczone są protesty w parku Gezi i na placu Taksim, w których uczestniczą narrator i Anna. Barwną mieszankę, przypominającą zachody słońca nad Bosforem, stanowią dla narratora-reżysera dwa najbliższe mu kraje. Turcja i Włochy, Włochy i Turcja, mieszają się w moim życiu jak błękit i czerwień podczas zachodu słońca nad Bosforem – opowiada, podkreślając, że bycie cudzoziemcem pojmuje jako unikatowy dar. Nie boję się być obcokrajowcem. W głębi duszy lubię być Turkiem w Rzymie i rzymianinem w Stambule. Jednak miastem wzorcem, pierwszym poznanym i pokochanym, pozostaje dla niego bez wątpienia Stambuł.

Kulturowa mieszanka

Ozpetek, jakby inspirowany włoskim umiłowaniem radości stołu, w swoich filmach często sadza bohaterów przy posiłku; każe im jeść, a wcześniej przygotowywać potrawy, którymi potem będą dzielić się z przyjaciółmi i ukochanymi. Gdyby się zastanowić, to nie przypadek, że w moich filmach tak często się je. Choćby zwykłą kanapkę. Przy tym pożerasz wzrokiem osobę, w której właśnie się zakochujesz. Jedna z najbardziej romantycznych scen, jakie nakręciłem – tłumaczy narrator także Rosso Istanbul. Zarówno w filmach Ozpeteka, jak i w powieści, wiele jest także zagadek i niewiadomych – trudno oprzeć się wrażeniu, że tu inspiracją jest kultura Orientu. – W swoich filmach lubię mówić o tajemnicach. Łagodnie je odkrywać, uwalniać i wyjaśniać ich przyczynę – podkreśla. Wszystko ma przy tym zaczepienie w przeszłości, a Ozpetek, urodzony opowiadacz, jest głęboko przeświadczony, że w chwili, w której życie przechodzi w opowiadanie, ciemność przechodzi w światło i wskazuje ci drogę. Wtedy już wiesz, że ciepłe miejsce, miejsce na południu, to ty.

 

Posted on

Tylko spokój może nas uratować. Kilka słów o włoskim celebrowaniu jedzenia

Jakiś czas temu brałam udział w bardzo ważnym, całodniowym biznesowym zebraniu grupy licznych włoskich przedsiębiorców. Narady rozpoczęły się bladym świtem. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, towarzystwo dzieliło się na podgrupy, a uważny obserwator mógł szybko wychwycić rozmaite napięcia, sympatie, antypatie, czasem nie do końca umiejętnie skrywaną wrogość. W trakcie rozmów nieraz emocje brały górę nad rozsądkiem, padały gorzkie słowa, negocjacje były pełne niespodziewanych zwrotów akcji. Aż do momentu, gdy na zegarze wybiła święta godzina. Dwunasta. Poważni panowie w eleganckich garniturach zwinnym gestem zebrali foldery i teczki, zerwali się na równe nogi obute w wysokogatunkowe scarpe i… zgodnie ruszyli na obiad. Przy resturacyjnym stole byli nie do poznania nawet najbardziej zaciekli wrogowie serdecznie żartowali, hojnie dolewali sobie wina i zastanawiali się wspólnie, czy podany makaron nie byłby lepszy, gdyby dodano doń jeszcze odrobinę peperoncino.

Najważniejsze jest serce

Przyglądałam się im z niekłamanym podziwem. W jakże naturalny sposób przeszli ze sfery profanum, pełnego kłótni i zaciekłości, do beztroskiego, wręcz idyllicznego sacrum. Sacrum, w którym posila się nie tylko ciało, ale i serce. A serca mają Włosi bardzo zdrowe. Z badań wynika, że żyją nieporównywalnie dłużej niż jakikolwiek inny naród w Europie i rzadko zapadają na choroby układu krążenia. Dzieje się tak z dwóch powodów zdrowej diety i jeszcze zdrowszemu czytaj: niespiesznemu i bezstresowemu podejściu do życia.

1pasta

Czy Włosi są zdrowi, bo zjadają codziennie pizzę, makaron i lody? Oczywiście miło jest w to wierzyć, wędrując do lodziarni po kolejną porcję gelato. Słuszniej jednak będzie przypisać zasługę ukochanym przez Włochów pomidorom, bardzo bogatym w likopen, zdrowemu dla serca czerwonemu winu oraz bogactwu owoców morza, które często goszczą we włoskiej kuchni. Dodajmy do tego uwielbienie dla rodziny (a najbardziej dla kochanej mammy) oraz popularną do dziś starożytną rzymską maksymę Festina lente (‘Spiesz się powoli’) i mamy receptę na długie, dobre i przede wszystkim dolce vita.

Jedz zdrowo, żyj lepiej

Większość widzów włoskiej telewizji pamięta na pewno slogan reklamowy jednej z tamtejszych firm z branży spożywczej, przez długie lata z powodzeniem wykorzystywany w licznych kampaniach: Mangia bene, vivi meglio (‘Jedz dobrze, żyj lepiej’). Ten niewątpliwy copyrighterski sukces nie opierał się ani o chwytliwy rym, ani o grę słów, za to idealnie wpasowywał w filozofię włoskiej diety. Bogactwo warzyw i owoców, ryb i frutti di mare, wszechobecność najzdrowszego z olejów – oliwy z oliwek – to wszystko sprawia, że dieta śródziemnomorska, której kuchnia włoska jest niekwestionowaną królową, jest miła dla oka, pyszna dla podniebienia i korzystna dla całego organizmu.

pastablog

Co więcej, wiecznie pobudzeni hektolitrami espresso, lekko chaotyczni i bardzo emocjonalni Włosi przy stole zamieniają się w prawdziwych mistrzów porządku, organizacji i spokoju. Nie tylko rygorystycznie przestrzegają podziału dań (antipasto, primo, secondo, contorno, dessert), ale także spożywają posiłki o bardzo konkretnych porach (obiad zawsze między 12:00 a 13:00, kolację w okolicach 20:00). W okolicy południa, które w starożytności określano łacińskim mianem hora sesta (‘godzina szósta’) swoje podwoje zamyka większość biur i instytucji. Konflikty i urazy chowa się do kieszeni razem z wyciszonym telefonem komórkowym. Przy jedzeniu absolutnie nie należy się denerwować. Nie tylko źle wpływa to na trawienie, ale także może zakłócić późniejszą popołudniową drzemkę, zwaną… siestą (nazwa ta nawiązuje oczywiście do czasów świetności antycznego Rzymu i wspomnianej już szóstej godziny). Jest ona równie ważna, jak likopen, czerwone wino i świeże owoce: podobno, praktykowana przynajmniej 3 razy w tygodniu zmniejsza ryzyko ataku serca o 37%! Jeśli trwa mniej niż 45 minut a tak właśnie powinno być poprawia także koncentrację, redukuje napięcie, wpływa pozytywnie na pamięć i kreatywność.

Co do zasady

Mają też Włosi wiele zwyczajów, które są często zupełnie niepojęte dla obcokrajowców. I tak na przykład, pewne potrawy spożywane są tylko na obiad lub kolację (pizza na przykład uważana jest za danie typowo wieczorne!), a zasada niełączenia pewnych produktów zdziwić mogłaby niejednego mniej polskiego restauratora (kategoryczne NO dla sera w połączeniu z rybami lub owocami morza!).

Rano spożywają tylko i wyłącznie potrawy słodkie: cornetto (‘rogalik’) lub brioche (słodką bułeczkę), ewentualnie tort czekoladowy z wczorajszego wieczornego przyjęcia. Krzywią się i kręcą nosem na widok dobrze nam znanych kanapek z serem czy wędliną. W ramach obiadu serwują potężną porcję makaronu zamiast zupy, przed daniem mięsnym. Kawę piją o każdej porze dnia i nocy, ale zasada ta tyczy się tylko espresso zamówienie kremowego cappuccino lub innej kawy mlecznej po obiedzie oznacza, że jesteśmy albo małymi dziećmi, albo turystami zza Alp.

croissant

Jesienne cuda

Najważniejszym elementem włoskiego podejścia do rzeczywistości wydaje się jednak ani nie spożywczy rygor, ani nie uliczny chaos, lecz tak zwana gioia di vivere, czyli radość życia. Co ciekawe, jest ona zupełnie niezależna od pogody czy pory roku. Co więcej, jesień czas, który właśnie witamy, niekoniecznie z wielką radością jest momentem kojarzącym się w Italii ze szczególnymi chwilami rozkoszy podniebienia. Właśnie wtedy bowiem odbywają się tam tak zwane sagre d’autunno smakowite regionalne biesiady, na których królują zbiory jesienne, wspaniałe wspomnienie lata. W miastach i miasteczkach, jak włoski but długi, kuszą kolorowe warzywa, świeże grzyby, esencjonalne miody i sycące kasztany. Szykują się święta czekolady, dni piwa, kiermasze orzechów i fig. W północnych Włoszech w ostatnią niedzielę września (w latach parzystych, a więc chętni do uczestnictwa poczekać muszą do przyszłego roku) radośnie celebruje się tradycyjny czas spędu zwierząt z wypasu letniego wysoko w górach, zwanego alpeggio. Ich powrót jest doskonałą okazją do wspólnej zabawy całych społeczności. I tak na przykład, w Valle d’Aosta odbywa się wówczas wydarzenie zwane desarpa, kiedy to krowy, uprzednio starannie wyczyszczone i udekorowane dzwonkami, wracają z gór, a następnie przechodzą przez uliczki pełne obficie zastawionych stołów, na których królują produkty sezonowe.

W tym samym regionie Valle d’Aosta obchodzi się także najsłynniejsze sagre poświęcone miodom, jak chociażby Sagra di Gressan czy Sagra di Antey Saint Andrè, przypadające w pierwszą i ostatnią niedzielę października, oraz kasztanom, których święto przypada na początek października. Kasztany, a obok nich także orzechy, stają się także bohaterami jesiennych sagre we Włoszech południowych, szczególnie w Kampanii oraz Bazylikacie. W tym samym czasie nadmorska Liguria świętuje jesienią sagre swej największej kulinarnej dumy, czyli pesto pysznego sosu z bazylii, oliwy, parmezanu i orzeszków piniowych. Sagre del Pesto odbywają się w październiku w miejscowości Lavagna, niedaleko stolicy regionu, Genui.  Mówiąc o sagrach, nie możemy nie wspomnieć o jednej z najbardziej znanych: słynnej Fiera del Tartufo Bianco (Kiermasz Białych Trufli). Najważniejszy z nich odbywa się w mieście Alba w Piemoncie na przełomie października i listopada. Podobne fiere odbywają się także w miasteczku Acqualagna niedaleko Urbino oraz w Sant’Agata w Emilii-Romanii.


Jesień to także vendemmia, czyli winobranie, oraz wiele radosnych zabaw łączących się z wytwarzaniem wina. W pierwszą niedzielę października celebruje się na przykład sagra dell’uva czyli święto winogron w Marino, jednym z małych miasteczek niedaleko Rzymu, znanych jako prowincja Castelli Romani. Chociaż odbywa się ono regularnie dopiero od 1925 roku, to jego źródeł należy upatrywać już w dalekim XVI wieku. Wtedy to flota Świętej Ligii zwyciężyła Turków w bitwie pod Lepanto, a zwycięstwo zbiegło się ze świętem Matki Boskiej Różańcowej Madonna del Rosario. Wygraną tę uczczono wielkim świętem winogron, a fontanny spłynęły winem. Chwile te wspomina się i świętuje do dziś.

Listopadowe spotkania

Większość pierwszoplanowych bohaterów jesiennych włoskich świąt to smakowitości, które dostępne są także w naszej szerokości geograficznej. Może staną się inspiracją tematycznego, kulinarnego spotkania z przyjaciółmi, jeszcze zanim zaczniemy szykować kulinarne cuda na Boże Narodzenie? A może posuniemy się jeszcze dalej, zakopując topór wojenny na smakowitym spotkaniu z… wrogiem? Pamiętajmy, tylko spokój może nas uratować. Tym bardziej, jeśli wesprze go talerz parującej pasty i kieliszek czerwonego wina…

zdjęcie z winobrania: Valentina Mignano, flickr.com CC 2.0

Posted on

Język na jesień

Jako osoba, która spędziła życie zarówno na nauce, jak i na nauczaniu języków obcych (przez wiele lat pracowałam jako lektorka języka włoskiego i prowadziłam zajęcia dla studentów italianistyki na Uniwersytecie Warszawskim), wypróbowałam niezliczoną liczbę metod przyswajania wiedzy. Jako studentka, wykładowczyni, a później w ramach pracy dziennikarskiej, poznałam też bardzo wiele szkół, instytutów i innych placówek specjalizujących się w propagowaniu obcych języków i kultur. Jak EF przekona mnie i zaprzyjaźnionych ze mną studentów, że zgłębianie włoskiego w rzymskiej placówce EF, a także udział w innych oferowanych przez nich kursach – chociażby w Hiszpanii, Francji czy na Malcie – może być zaskakującym i zupełnie nowym doświadczeniem?

Szewc bez butów chodzi – to prawda stara jak świat (albo jak buty, jeśli wolicie). W pewnych kwestiach jestem zdecydowanie takim szewcem, choć buty, jak każda baba, uwielbiam pasjami. 🙂

Spędziwszy pół życia na przyswajaniu języków obcych, a następnie drugie pół na ich nauczaniu, miałam w ostatnich latach spory problem z odnalezieniem się na kursach, które podejmowałam, aby poznać lepiej języki takie, jak hiszpański, grecki czy hebrajski. Zamiast skupić się na wzbogacaniu słownictwa czy poszerzaniu znajomości gramatyki, załamywałam ręce nad brakiem interesującego scenariusza lekcji czy niemrawą atmosferą w grupie, a brak kompetencji niektórych nauczycieli przyprawiał mnie o ból brzucha. W życiorysie, w rubryce “zawód”, figuruje u mnie m.in. hasło “nauczyciel akademicki”, jednak nauczenie się przeze mnie czegoś nowego w materii lingwistycznej graniczy z cudem.

Z lekkim przerażeniem rozważałam więc propozycję firmy EF, organizującej wyjazdy edukacyjne do różnych krajów. Ja mam napisać coś pozytywnego o kursach językowych?! Wolne żarty, myślałam. Będąc jednak wielką miłośniczką butów, tfu! – języków, postanowiłam spróbować wziąć temat na mój dziennikarski warsztat. Umówiłam się na rozmowę z dwoma Kasiami, które zajmują się sprzedażą kursów EF. Biedulki, musiały znieść dosyć męczącą klientkę!… Oto, co mi powiedziały.

Fot. Julia Wollner
Fot. Julia Wollner


JW: Codzienność w krajach śródziemnomorskich zawiera w sobie wiele elementów nieprzewidzianych. Ich mieszkańcy są żywiołowi i spontaniczni, czym zwykle podbijają nasze serca, jednak warto pamiętać, że tak samo funkcjonują w pracy, a więc na przykład organizując kursy językowe dla obcokrajowców. Wtedy z podbijaniem serc bywa już różnie. 🙂 Mówiąc krótko, w szkołach we Włoszech czy Hiszpanii często brakuje dyscypliny i porządku, a czeka nas raczej coś na kształt corridy…Oczywiście dla kursanta ważne jest zanurzenie w miejscowej kulturze, ale mam wrażenie, że czasem warto byłoby pewne rzeczy ciut wypośrodkować…

Też jesteśmy tego zdania, bo pewne ramy dają poczucie bezpieczeństwa uczestnikom kursu. Nasza firma obejmuje w sumie 44 szkoły, uczymy 7 języków, wszędzie w ten sam sposób – standardy są identyczne bez względu na to, czy wybiera się kurs w ogromnej szkole w Nowym Jorku czy w kameralnej placówce w Rzymie czy w Maladze w Andaluzji. Zespoły w każdej szkole mają jasno określoną strukturę – zatrudnieni są koordynatorzy zajęć pozalekcyjnych, osoby wydelegowane do kontaktów z rodzinami goszczącymi itp. Staramy się przy tym ciągle rozwijać, oczywiście przede wszystkim w zakresie samej metodyki. Non-stop udoskonalamy stosowane przez nas metody nauczania, w czym partnerują nam wiodące uczelnie, takie jak Harvard i Cambridge. Jeśli zaś chodzi o podbijanie serc – kultura śródziemnomorska dokonuje tego tak czy owak. (śmiech)

Opowiedzcie proszę o tych metodach. Domyślam się, że celujecie w nowoczesnych technologiach, co z jednej strony wydaje mi się bardzo atrakcyjne, ale z drugiej strony trochę przeraża… Nad Morze Śródziemne jeździ się przecież przede wszystkim dla ludzi!

Dziesiejsze życie to życie z technologią, uważamy więc, że na naszych zajęciach nie może być inaczej. Jednak w centrum, w sercu EF pozostaje zawsze żywy człowiek! Wszyscy nasi nauczyciele przechodzą bardzo intensywne szkolenia; kształcimy zresztą także nauczycieli na zewnątrz. Aby prowadzić u nas zajęcia, nie wystarczy być rodzimym użytkownikiem języka.

Prawdą jest też, że rzeczywiście mocno stawiamy na nowoczesne technologie. Już 10 lat temu zrealizowaliśmy duży projekt z Apple i na co dzień pracujemy z ipadami, nie ograniczając się tylko do tablicy multimedialnej, która jest już dzisiaj standardem także w innych szkołach. Nasi klienci jako jedyni mają dostęp do platformy zwanej MyEF – jest to coś w rodzaju naszego własnego Facebooka, przez którego można zawierać znajomości przed rozpoczęciem kursu. W ten sposób staje się on przygodą na długo przez wylotem z kraju. Poza tym uczestnicy zajęć językowych szykują prezentacje i na wiele innych sposobów korzystają z nowoczesnych narzędzi. Wszystko jednak po to, aby lepiej komunikować się z drugą osobą, a cały proces odbywa się pod czujnym okiem naszych nauczycieli.

Szkoła EF w Maladze w Hiszpanii. Fot.: mat. prasowe EF.
Szkoła EF w Maladze w Hiszpanii. Fot.: mat. prasowe EF.

Gdy wspomniałyście o szkołach, którym do zatrudnienia lektora wystarczy jego paszport, przypomina mi się jeden z moich pierwszych nauczycieli włoskiego w liceum, niejaki Adriano z Milano – mechanik samochodowy. Był przesympatyczną osobą, ale nie bardzo wiedział, jak poradzić sobie z grupą nastolatków… W rezultacie albo nie robiliśmy nic, albo mozolnie rozwiązywaliśmy ćwiczenie za ćwiczeniem, wszystkie z jednej, nudnawej książki.

Coś takiego na pewno nie mogłoby zdarzyć się na naszych zajęciach. Korzystamy zresztą tylko z autorskich materiałów EF, a więc nie znajdziesz u nas podręczników znanych z każdej księgarni. Stosujemy metodę zwaną blended learning, nastawioną na komunikację – to ona jest u nas najistotniejsza. Zajęcia odbywają się w sporych grupach (średnia liczba uczestników to 15 osób, choć w Rzymie, o którym najwięcej tu rozmawiamy, grupy są mniejsze i liczą zwykle 6-8 osób); pracuje się jednak głównie w mniejszych zespołach projektowych.

Co to takiego? Brzmi bardzo poważnie…

Zależy nam, by język, którego uczymy, wykorzystywany był w prawdziwych, życiowych sytuacjach, a nie tylko w pisemnych – i nieciekawych! – ćwiczeniach, o których wspomniałaś. Stawiamy na tzw. project based learning – naukę przez uczestnictwo w różnego rodzaju przedsięwzięciach. Uczniowie szykują więc w grupach prezentacje, przygotowują wystąpienia, opracowują trasy wycieczek… Każde takie zadanie to właśnie mini-projekt, nad którym pracuje się z kolegami i koleżankami, często w naszych i-labach, czyli laboratoriach komputerowych. Zresztą przygoda z komputerem zaczyna się jeszcze przed wyjazdem do szkoły, bowiem to przez internet rozwiązuje się test poziomujący. Pierwszego dnia kursu odbywa się oczywiście rozmowa kwalifikacyjna, a całościowa ocena z tych dwóch etapów ewaluacji decyduje o przyporządkowaniu do grupy. Później, już w trakcie zajęć, co tydzień przeprowadzane są testy sprawdzające.

Czy nie jest to stresujące? Wasze kursy największą popularnością cieszą się przecież w wakacje, a jakoś ciężko połączyć mi myśl o klasówce z wizją przyjemnego urlopu…

Atmosfera, która panuje na zajęciach, wszystko wynagradza! Na każdym kroku podkreślamy, że błędy są nieuniknione, wręcz konieczne. Świadczą o tym, że trwa nauka, a więc postęp. Wielu naszych uczniów deklaruje zresztą, że są osobami nieśmiałymi, a u nas czują się jak ryba w wodzie.

Szkoła EF na Malcie. Fot.: mat. prasowe EF.
Szkoła EF na Malcie. Fot.: mat. prasowe EF.

 

Jesteście bardzo przekonujące, więc zapewne nawet największy malkontent będzie czytał dalej. Najpiękniejszego w moim mniemaniu języka świata – włoskiego – można się z Wami uczyć w w Wiecznym Mieście. Opowiedzcie proszę coś o samej szkole. Gdzie się znajduje, jak wygląda? Mnie marzyłoby się, by była to taka Italia w miniaturze…

 I dokładnie tak jest. Nasze siedziby odzwierciedlają poniekąd atmosferę kraju, w którym się znajdują. Zawsze też są bardzo atrakcyjnie usytuowane – w centrum miasta lub z widokiem na morze, jeśli pozwala na to dana lokalizacja. Dla przykładu, szkoła w Nowym Jorku obejmuje gigantyczny kampus, jak na jedną z najbardziej intensywnie żyjących metropolii na świecie przystało. Szkoła w Rzymie znajduje się natomiast w samym sercu miasta, między Panteonem a Campo de’ Fiori, niedaleko Piazza Navona. Na naszą siedzibę wybraliśmy tam zabytkowy, siedemnastowieczny budynek o pięknych, stylowych i kameralnych wnętrzach, które doskonale wpisują się w miejscową estetykę. Otoczenie jest bardzo ważne – jest przecież, tak jak język, częścią danej kultury. A i tę staramy się pozwolić dogłębnie poznać. Po lekcjach językowych wybierać można z wielu zajęć dodatkowych. Organizowane są wieczory filmowe, pikniki, wspólne zwiedzanie miasta… Nauka zdecydowanie nie kończy się w szkole! Co więcej, zajęcia dodatkowe są naprawdę dopasowane do potrzeb uczestników. Pierwszego dnia pobytu każdy z nich zostaje zapytany o swoje hobby i pasje, a popołudniowe grupy tematyczne, tzw. spiny (special interest classes) łączą osoby o podobnych zainteresowaniach. Można także popracować nad kompetencjami receptywnymi, uczestnicząc w różnego rodzaju wykładach i odczytach.

Wszystko to brzmi bardzo ciekawie, ale jako adwokat diabła zapytam Was, co z uczniami, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z językiem? Ktoś, kto zna po włosku dziesięć słów, nie będzie przecież chodzić na wykłady akademickie.

 Na wykłady akademickie nie, ale na pewno nie zaszkodzi mu otoczenie się językiem ze wszystkich stron. Jedna z nas pojechała do Rzymu, będąc na poziomie B1, znając podstawy gramatyki, ale bojąc się mówić. W szkole używano tylko języka włoskiego – i było świetnie! W internecie krąży zresztą film zrobiony przez Masterczułka – współpracującego z nami youtubera, który pojechał na kurs do Tokio. “Ja w ogóle nie znam japońskiego, a oni do mnie mówią tylko po japońsku!” – mówi ze śmiechem w jednym ze swoich klipów. Tak to rzeczywiście wygląda, ale warto podkreślić, że w każdej szkole wszyscy pracownicy znają oczywiście angielski. Jeśli zaistnieje prawdziwa konieczność, będą rozmawiać z nami w tym języku.

Zaczynam być zła, że już znam włoski i nie mam po co jechać do Waszej szkoły w Rzymie…

Czas na japoński więc! (śmiech)

Szkoła EF w Maladze w Hiszpanii. Fot.: mat. prasowe EF.
Szkoła EF w Maladze w Hiszpanii. Fot.: mat. prasowe EF.

 

Na pewno rozważę Waszą propozycję, choć wcześniej wzięłabym się chętnie za mój hiszpański! Zważywszy na fakt, że moi rodzice mieszkają w Hiszpanii, od razu nasuwa mi się pytanie o oferowane przez Was możliwości zakwaterowania. Czy można wziąć udział w kursie bez wynajmowania lokum? Nocleg to zresztą kwestia budząca wiele wątpliwości, bo jeden woli ciszę i samodzielne spędzanie wolnego czasu, inny szuka nowych przyjaźni i wieczornych rozmów. Ktoś ceni sobie luksusowe, hotelowe warunki, a ktoś inny woli przeznaczyć swoje środki na szał zakupów czy intensywne zwiedzanie…

Wyjaśnijmy wszystko po kolei.

Po pierwsze, można nie korzystać z opcji zakwaterowania, co jednak nie wpływa znacząco na cenę kursu.

Jeśli chcemy skorzystać z noclegu, do wyboru są dwie opcje: akademik – gdzie liczba miejsc jest ograniczona – lub pobyt u rodziny goszczącej. Rodziny są przez nas specjalnie rektutowane; muszą spełnić pewne standardy i wymogi, a nasi klienci oceniają współpracę z nimi w regularnych ankietach. Mamy świadomość, że zadowolenie z miejsca zamieszkania bardzo rzutuje na ogólny odbiór wyjazdu. Z wieloma rodzinami pracujemy po wiele lat. Są to bardzo różni ludzie, a biorąc pod uwagę nocleg u rodziny, trzeba pamiętać o społecznej sytuacji danego kraju. Tak jak w Wielkiej Brytanii może nie być to Anglik z parasolem, tak we Włoszech niekoniecznie będziemy mieszkać u Giuseppe odzianego w garnitur od Armaniego. (śmiech) Jedna z nas, podczas pobytu w Rzymie, gościła w mieszanej rodzinie: mężczyzna był Włochem, jego żona zaś pochodziła z Boliwii, choć mówiła doskonale po włosku. Takich małżeństw jest przecież w Italii bardzo wiele.

Warto pamiętać, że pobyt u rodziny nie jest pobytem w hotelu. Wchodzimy w czyjeś życie, w czyjąś codzienność i prywatność. Konieczna jest pewna delikatność; w zamian otrzymujemy możliwość niezwykłej wymiany doświadczeń. To bardzo istotna sprawa, do której warto mieć odpowiednie – otwarte! – nastawienie.

Wnioskuję więc, że Waszych klientów łączy jakiś wspólny mianownik, podobne podejście do życia.

Zdecydowanie tak. Na pewno są to właśnie osoby otwarte, ciekawe nowych doświadczeń, tęskniące do międzykulturowej wymiany, do poznania świata. Świata niewyidealizowanego, prawdziwego. O naszej ofercie opowiadamy regularnie na tzw. EF Roadshow, czyli spotkaniach, które organizujemy w różnych polskich miastach. Warto wziąć w nich udział, a później zaplanować wyjazd. Jeśli zrobimy to poza sezonem, unikniemy tłumów i zapewne jeszcze bardziej skorzystamy ze wszystkich dobrodziejstw oferowanych przez daną lokalizację.

Przypomnijcie więc proszę, jakie mamy możliwości, jeśli chodzi o języki śródziemnomorskie?

Nad Morzem Śródziemnym oferujemy kursy języka włoskiego, francuskiego i hiszpańskiego, a także kursy angielskiego na Malcie. Trwają one minimum dwa tygodnie; możliwe są także wyjazdy półroczne i roczne. Wspaniałym pomysłem jest też tzw. rok wielojęzykowy, podczas którego zgłębia się tajniki trzech języków w trzech różnych krajach. Można więc na przykład spędzić trochę czasu w Rzymie, trochę na Lazurowym Wybrzeżu i trochę w Andaluzji. Wszędzie także dostępna jest opcja roku akademickiego dla osób bardziej zaawansowanych.

Wielu naszych kursantów wraca do nas, wybierając kolejne szkoły, także dzięki możliwości zostania ambasadorem naszej marki. W przypadku tego typu współpracy dostaje się punkty za aktywność w promowaniu EF – można je później wymienić na wybrany kurs. Jedna z nas, po pobycie w Rzymie, pojechała jeszcze na kurs angielskiego w Brighton.

Rok nauki nad Morzem Śródziemnym – cóż za wspaniały pomysł! Zdecydowanie będę polecać go naszym Czytelnikom. Powiedzcie jeszcze tylko, w jaki sposób się z Wami kontaktować?

 Serdecznie zapraszamy na naszą stronę ef.pl. Jesteśmy także do Waszej dyspozycji telefonicznie pod numerem (22) 825 0131, od poniedziałku do piątku, od 9:00 do 18:00.

Wspaniale! Bardzo Wam dziękuję za rozmowę, a Was, drodzy Czytelnicy, zapraszam do rozważenia udziału w tej fantastycznej językowej przygodzie.

 

 Materiał powstał we współpracy z Education First – liderem na rynku edukacyjnym, łączącym naukę języków obcych z wymianą kulturową i oferującym, w rejonie basenu Morza Śródziemnego, kursy językowe we Francji, Hiszpanii, na Malcie i we Włoszech.

Posted on

Podróż na południe Michala Ajvaza – rozwiązanie konkursu

Kochani,

zgodnie z zapowiedziami, pragniemy przedstawić Wam zwycięzców naszego konkursu książkowego. Oto szczęśliwcy, do których powędruje powieść Michala Ajvaza:

Jarosław Knop,
Magda Lena Lena,
Monika Karpińska.

 

ajvaz

 

Laureatów  prosimy o przesłanie danych korespondencyjnych na adres: info@lente-magazyn.com.

Gratulujemy i życzymy miłej lektury!