Posted on

Od nowa

Kilka dni do świąt. Pakuję dzieci do auta, by zawieźć je do szkoły. Jest tak zimno, że zanim wrzucę jedynkę, siedzimy przez dobry kwadrans z ogrzewaniem włączonym na full, czekając, aż roztopi się biała warstwa szronu pokrywająca przednią szybę – zima jak zwykle zaskoczyła drogowca we mnie, a skrobaczka jak zawsze gdzieś się zawieruszyła.

Moja starsza córka ma jeszcze powieki sklejone snem, co nie przeszkadza jej zadawać pytań o czysto egzystencjalnym charakterze. Mamo, co to jest przebaczenie? – rzuca, wtulając się w siedzenie i chowając dłonie pod własnymi udami, ja zaś mam nadzieję, że mój mózg, nie wspomożony jeszcze kofeiną, wymyśli jakieś dźwięczne synonimy i klarowne definicje, które będą zrozumiałe dla rezolutnej sześciolatki.

Wiesz, to jest tak – zaczynam niepewnie – że jeśli ktoś zrobi ci jakąś przykrość, krzywdę, coś niedobrego, to zawsze masz wybór, co z tą sytuacją zrobić. Możesz, odcierpiawszy swoje, zdecydować, by cierpieć dalej, rozmyślać, złościć się, smucić. Możesz też wyrzucić z serduszka złe emocje, dać tej osobie nową szansę i po prostu zacząć od początku.

– Aha! – wykrzykuje Tullia – To tak jak urodzić się na nowo. Jak dzidziuś. Bo jak dzidziuś się rodzi, to ze wszystkimi zaczyna od zera, prawda? Nie zna ani swojej mamy, ani taty, ani rodzeństwa. Ale ma dobrze taki bobas! Żadnych ciężarów w sercu. Wiesz co? To ja dzisiaj wybaczę chłopakom z II c, którzy bezustannie ciągną mnie za włosy, i zacznę z nimi od początku. Będę jak dzidziuś! – Nagle milknie; widzę, że analizuje coś intensywnie w swojej małej główce, a za chwilę jej oczy rozbłyskują, pozbawione ostatnich resztek snu. – Mamo, będę dzidziusiem wtedy, kiedy jest nim Jezusek!

niemowlę
Szron na szybie roztopił się, a wycieraczki suną płynnie po śliskiej powierzchni. Odpalam silnik. Czy kiedyś przyszło nam, dorosłym, do głowy, żeby zamienić się w niemowlę? Żeby nie szukać wzoru tylko wśród mędrców, ale by upodobnić się do maleństwa, które ufnym wzrokiem spogląda w stronę każdego, kto pochyla się nad jego kołyską? Wybaczyć, co złe, i zacząć od nowa – tak, jak zaczyna ten, który widzi świat po raz pierwszy? Może właśnie tego powinniśmy życzyć sobie na święta… Ja w każdym razie chyba właśnie to czynię.

 

Posted on

Człowiek, który chciał wszystko wiedzieć – recenzja i konkurs

Wielu kojarzy kryminały z mało chlubną lekturą „pociągową”– lekką rozrywką dla zabicia czasu. To błąd! Wśród naszych rodzimych twórców z powieścią kryminalną eksperymentowali choćby Bator, Witkowski i Tokarczuk, obudowując znany szkielet detektywistycznej zagadki w szlachetne, literackie „mięso”. W dobrej książce nie chodzi przecież jedynie o odpowiedź na słynne „kto zabił?”, a o tło zbrodni. To właśnie ono sprawia, że Człowiek, który wiedział wszystko Drora A. Mishaniego jest lekturą, która intryguje od pierwszej strony.

A zaczyna się, jak to bywa w kryminałach, od morderstwa. Starsza kobieta zostaje znaleziona martwa we własnym mieszkaniu. Sprawą zajmie się Awi Awraham, świeżo upieczony szef wydziału śledczego i bohater dwóch poprzednich powieści Mishaniego. Komisarz rozpoznaje w kobiecie ofiarę gwałtu sprzed kilku lat, i, choć wiele wskazywałoby na zemstę rodziny gwałciciela, to, jak można się domyślić – intryga okazuje się o wiele bardziej skomplikowana…

Dlaczego warto sięgnąć właśnie po tę powieść, rezygnując na chwilę z kryminałów skandynawskich – lektur uznanych za niezawodne na długie zimowe wieczory? Po pierwsze, rzecz dzieje się w Izraelu, kraju niekoniecznie kojarzącym się z powieścią kryminalną – i to jej wielka zaleta. Przeniesienie akcji na południe wiąże bowiem z egzotycznymi dla czytelników Mankella czy Larssona szczegółami: bohaterowie, wracając z pracy, kupują pitę, pranie wieszają na dachach, spotykają się w szabat. Co istotniejsze, jednocześnie zmagają się z problemami obecnymi w każdej szerokości geograficznej: międzyludzkich relacji i samotności. To właśnie portret psychologiczny bohaterów tka Mishani misternie, wyłaniając z opisanych wątków nie jedynie obraz zbrodni, a raczej symboliczny portret ludzkiej kondycji w początku XXI wieku.

Opisany w książce związek Awiego i jego partnerki Marianki to punkt wyjścia do pytań o możliwość porozumienia mimo różnic kulturowych, o umiejętność zbudowania trwałej relacji wbrew wyczerpującej psychicznie i fizycznie pracy komisarza. Równolegle czytelnik obserwuje rodzinę, w której małżeństwo Mali i Kobiego zaczyna powoli gnić, zmierzając ku – wydawałoby się, nieuchronnemu – rozstaniu. Jak faktycznie potoczą się losy bohaterów, zdradzać jednak nie będę; nietrudno jednak domyślić się, że w pewnym momencie powieści ich drogi się przetną.

Choć Człowiek, który wiedział wszystko jest trzecią z kolei powieścią o komisarzu Awim Awrahamie, każdą z części można czytać niezależnie. Jeśli więc nie chcecie robić dłuższej przerwy od Mankella… zastanówcie się dobrze. Mishani wciąga.

Na zdjęciu głównym: Tel Awiw.

Książka “Człowiek, który chciał wszystko wiedzieć” została opublikowana przez wydawnictwo W.A.B.

Uwaga!

Chcesz zostać posiadaczem kryminału Drora A. Mishaniego? Polub niniejszy artykuł, a w komentarzu poniżej umieść dokończenie zdania “W kryminałach szukam…”. Na Twój wpis czekamy przez tydzień – w dniu 28 grudnia 2016 r. ogłosimy, do kogo powędrują książki ufundowane przez wydawnictwo W.A.B.. Szczegółowy regulamin konkursu dostępny jest tutaj: regulamin-konkursu-pt-czlowiek-ktory-chcial-wszystko-wiedziec.
Miłej zabawy!

 

Posted on

A po pączkach – latkes

Wszystko zaczęło się właśnie tutaj, na Bliskim Wschodzie. Narodziny Boga upamiętnia do dziś wczesnochrześcijańska bazylika w Betlejem (terytorium Autonomii Palestyńskiej). Osiemnastowieczna srebna gwiazda w Grocie Narodzenia przypomina o miejscu, w którym Słowo stało się Ciałem; wśród zdobień i obrazów nie znajdziemy jednak skromności i chichości stajenki. Tak zwana Sacra Culla, czyli Żłobek, znajduje się dziś w rzymskiej bazylice Santa Maria Maggiore, zaś prostotę życia, która stała się udziałem małego Zbawiciela, dokładniej poznamy raczej nie w Betlejem, a w parku archeologicznym w izraelskim Nazarecie. Nazareth Village, bo taką nazwę nosi to ciekawe miejsce, stanowi próbę wiernego odtworzenia scenerii codziennego życia w Ziemi Świętej w czasach Chrystusa.

Krajobraz Galilei
Krajobraz Galilei.

Żydzi, co oczywiste, nie obchodzą Bożego Narodzenia. Także oni mają jednak swoje grudniowe Święto Światła. Jest nim Chanuka (więcej o tym święcie tutaj). Upamiętnia ona niezwykłe wydarzenie, jakie miało miejsce podczas powstania Machabeuszów w II w p.n.e., w czasach brutalnych represji ze strony hellenistycznej dynastii Seleucydów, którzy zabraniali żydowskich obrządków i zwyczajów. Po odbiciu świątyni w Jerozolimie przez powstańców odbyło się jej ponowne konsekrowanie, po którym nastąpił cud: niewielka ilość oliwy, jaką dysponowali wierni, paliła się aż przez 8 dni. Dziś najważniejszym chanukowym rytuałem jest więc zapalanie świateł. Codzienne, przez osiem dni, zapala się jedną świeczkę; na koniec święta pali się już cały świecznik, zwany chanukiją. Liczy on dziewięć ramion, z których jedno spełnia rolę pomocniczą (od niego w kolejności od prawej do lewej zapala się pozostałe świece).

Jerozolima, grudzień 2014 roku. Fo.: Julia Wollner.
Jerozolima, grudzień 2014 roku. Fot.: Uri Wollner.

Podczas Chanuki Izraelczycy delektują się słodyczami smażonymi w oliwie, np. plackami zwanymi w jidysz latkes, a po hebrajsku levivot, zwykle z dodatkiem warzyw lub owoców: startych jabłek, marchwi lub ziemniaków. Nowoczesni mistrzowie kuchni proponują coraz częściej nietypową wersję z serem, którą możesz wypróbować dzięki naszemu przepisowi. Na zimowe chłody – wbrew pozorom w Ziemi Świętej bywa bardzo zimno, szczególnie w Jerozolimie! – doskonały jest też orientalny przysmak zwany sachleb (dosłownie ‘orchidea’), przyrządzany ze sproszkowanych bulw storczyka. Szykuje się go jak budyń, gotując porcję proszku wymieszaną ze szklanką mleka; gdy zgęstnieje, posypuje cynamonem lub kokosowymi wiórkami.

Chag Chanukah sameach! חג חנוכה שמח!

latkes


Latkes / levivot
(לביבות) z serem

składniki na ok. 25 sztuk:

250 g białego serka typu Philadelphia
1 jajko
3 łyżki mąki
1/4 szklanki cukru
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 szklanki oleju słonecznikowego
Można dodać także skórkę pomarańczową lub cytrynową.
Składniki (z wyjątkiem oleju) mieszamy w dużej misce i wyrabiamy na gładką masę. Na głębokiej patelni rozgrzewamy olej. Dużą łyżką wylewamy masę na olej i smażymy placki po ok. 40 sekund z każdej strony (aż osiągną złotobrązowy kolor). Podawać z cukrem pudrem, miodem lub marmoladą.

Posted on

Chanuka. Z czym to się je?

Niemal wszystkie święta żydowskie związane są z jedzeniem – i to najczęściej tym kalorycznym. Podczas zbliżającego się święta Chanuka, które w tym roku przypadnie między 24 grudnia a 1 stycznia, Izraelczycy znowu “przejdą samych siebie” w porcji zjadanych pączków i innych tłustych przysmaków. Statystki mówią, że w samym Izraelu w okresie Chanuki zjada się rokrocznie ponad 25 milionów pączków. To ponad 3 razy więcej, niż wynosi populacja tego kraju! Jednak nie samymi pączkami Chanuka stoi. Oto 5 faktów, które przybliżą Wam znaczenie tego święta, a może nawet zainspirują do wypieczenia prawdziwej sufganiji (hebr. pączka), która umili celebracje chanukowego cudu.

Na zdjęciu: Tullia Wollner w czwarty dzień Chanuki. Fot.: Julia Wollner.
Na zdjęciu: Tullia Wollner w czwarty dzień Chanuki. Fot.: Julia Wollner.


Chanuka to jedyne święto żydowskie niewywodzące się bezpośrednio z Tory
, choć upamiętnia historię Narodu Żydowskiego, który w 167 r p. n. e., po wielu latach “przyjaznej innym religiom” okupacji Aleksandra Macedońskiego, znalazł się nagle pod berłem greckiego władcy Antiocha. Nowemu rządzącemu Judeą wyraźnie nie spodobała się odmienność kulturowa i religijna Żydów. Za obrzezanie dziecka (tzw. Brit Mila) groziła rodzicom egzekucja przez powieszenie. Czarę goryczy przelało zbezczeszczenie Świątyni Jerozolimskiej, w której umieszczono posąg Zeusa. To wydarzenie rozwścieczyło społeczność żydowską i zmusiło do podjęcia akcji odwetowej. Rozpoczęło się powstanie, które ostatecznie trwało aż 7 lat, i zakończyło się triumfem Machabeuszy (Żydów).

Prawdziwy cud chanukowy wydarzył się nieco później. Zaraz po odzyskaniu kontroli nad Świątynią Jerozolimską, kapłani zabrali się do rytuału oczyszczenia. Aby Świątynia mogła pełnić swoją rolę, powinien znajdować się tam stale palący się płomień. Kapłani ze smutkiem zauważyli jednak, że zgromadzona oliwa starczy zaledwie na jeden dzień, a nie zrobiono wcześniej zapasów. Stało się jednak coś nieoczekiwanego: w niewytłumaczalny sposób świeca paliła się nie przez jeden, a osiem pełnych dni! Dzięki temu można było, w międzyczasie, zgromadzić zapas na przyszłość. Chanuka jest więc pamiątką cudu światła oraz odzyskania przez Żydów niepodległości w Judei.

Jeśli chcesz świętować Chanukę, musisz zaopatrzyć się w tzw. Chanukiję, czyli świecznik z 9 ramionami (zwykła szabatowa Menora ma ich 7) oraz w aż 44 świeczki. Jak to policzyć? Podczas 8-dniowego święta, codziennie wieczorem, po zmierzchu, zapal świecę główną zwaną szamaszem (z hebr. pomocnicza, użytkowa) oraz zacznij zapalać kolejno, poczynając od lewej, świece przypadające na kolejne dni. Przykładowo, pierwszego wieczoru zapal świecę główną i święcę pierwszą, drugiego dnia zapal znowu świecę główną i pierwszą oraz drugą itd. Uwierz mi na słowo. W sumie, do 8 dnia, naliczysz ich dokładnie 44! (Na zdjęciu głównym ilustrującym tekst pali się osiem świec, nie widać jednak szamasza).

Zapalenie świec to tylko preludium do prawdziwych przyjemności, bowiem kulinarna tradycja nakazuje, by w Chanukę cieszyć się kalorycznymi przysmakami. Wśród nich najpopularniejsze są pączki, ale też placki ziemniaczane, a w przeszłości także tłuste dania z gęsi. Wszystkie te potrawy mają ze sobą coś wspólnego. Rujnują naszą talię? – spytacie. Tak, ale są też pamiątką cudownie rozmnożonej oliwy. Stąd tradycyjne potrawy wprost ociekają tłuszczem.

Chanuka jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych żydowskich świąt. Ciekawostką jest to, że zapalanie chanukowych świec ma swoją długą praktykę w Ameryce, w samym Białym Domu. Tradycję tę zainaugurował Ben Gurion, który w 1951 roku, trzy lata po utworzeniu państwa Izrael, wręczył prezydentowi Trumanowi Chanukiję. Później inicjatywę tę podchwycili m.in. prezydenci: Jimmy Carter, Ronald Reagan, Bill Clinton czy Barack Obama. Także w Pałacu Prezydenckim w Polsce z okazji Chanuki odbywa się coroczne świąteczne spotkanie z przedstawicielami społeczności żydowskiej.

Na koniec “wisienka na chanukowym torcie”, czyli przepis na chanukową sufganiję – prosto z Izraela, gdzie nie sposób opędzić się od tych smakołyków już od połowy listopada.

Izraelczycy w czasie Chanuki spożywają podobno ponad 25 milionów pączków.
Izraelczycy w czasie Chanuki spożywają podobno ponad 25 milionów pączków.


Do przygotowania potrzebne Ci będą:

  • izraelska muzyka*
  • szklanka letniej wody
  • 25 g drożdży
  • 500 g mąki pszennej
  • 10 g cukru
  • łyżka aromatu waniliowego
  • szczypta soli
  • cynamon
  • 4 żółtka
  • 25 g masła
  • olej do smażenia
  • konfitura z malin, wiśni lub róży

*…właściwie każda muzyka, która wprowadza Cię w dobry nastrój, będzie OK!

 

Sposób przygotowania:

Nieważne, jakie są Twoje kulinarne talenty – wszystko będzie dobrze! Nawet, jeśli coś nie wyjdzie tak, jak trzeba, nikt tego nie zauważy. Podejście takie to część izraelskiej mentalności (ihije beseder, czyli ‘będzie dobrze’). A więc – do pracy!

Włącz muzykę (szczególnie polecam coś z repertuaru Idana Raichela). Tańcząc po kuchni, nie zapomnij o poniższych czynnościach, bez których pączki nie powstaną:

  1. Pół szklanki wody zmieszaj z drożdżami i zostaw na 5 minut pod przykryciem.
  2. Przesianą mąkę zmieszaj kolejno z cukrem, solą, cynamonem, przygotowanymi wcześniej drożdżami, ekstraktem waniliowym i 4 żółtkami. Pomyliłaś kolejność? Nic nie szkodzi.
  3. Wyrabiaj ciasto, aż powstanie jednolita masa, dodając co jakiś czas porcje nieroztopionego masła – do momentu, w którym ciasto nie będzie się lepić do dłoni. Powinno to potrwać ok. 7–10 minut.
  4. Tak przygotowane ciasto przykryj ścierką i pozostaw do wyrośnięcia na godzinę w pokojowej temperaturze.
  5. Podskakując w rytm egzotycznej muzyki, ciesz się, gdyż robisz miejsce na zbliżające się pączkowe kalorie.
  6. Wyciągnij ciasto i rozwałkuj na stolnicy na grubość mniej więcej 2 cm.
  7. Powycinaj szklanką kółeczka i znowu poczekaj ok. 15 minut, żeby ciasto znowu mogło przyrosnąć.
  8. Kiedy uznasz, że ciasto jest już wystarczająco spulchnione, wciśnij do środka swoją ulubioną konfiturę i przystąp do smażenia oleju na głębokiej patelni w temperaturze ok. 175 °C (tłuszcz powinien skwierczeć).
  9. Pączki są gotowe, gdy zarumienią się z obu stron i wyraźnie się do Ciebie uśmiechają. Na koniec posyp je cukrem pudrem i bez wyrzutów sumienia przystąp do świętowania chanukowego cudu.

Wesołej Chanuki, kochani!

 

Posted on

Lente-Inspiracje: POMAGAMY!

Kiedy pomagasz, nie trąb przed sobą. Kiedy pomagasz, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa. Tak, w dużym skrócie i jak najbardziej słusznie, nauczono nas podchodzić do dzielenia się z tymi, którzy są w potrzebie. Jednak dziś, gdy po czubek głowy zanurzeni jesteśmy w informacyjnym szumie, może okazać się przydatne zebranie kilku rad i pomysłów na mądre pomaganie w jednym miejscu. Dziś, w ostatni przedświąteczny weekend, pragniemy zainspirować Was do wyciągnięcia pomocnej dłoni do potrzebujących. Oto organizacje charytatywne, które wspierają twórcy “Lente”.

 

Julia Wollner

Staram się wpłacać regularnie choćby drobne sumy na konta kilku instytucji. Jedną z nich jest Hospicjum Płomyczek (www.hospicjumpromyczek.pl) w podwarszawskim Otwocku. Jestem mamą dwóch córeczek i  leży mi na sercu los maluchów, których dzieciństwo wypełnione jest cierpieniem. Bardzo chciałabym choć odrobinę pomóc im i ich rodzinom.

help

Moje dziewczynki zainspirowały mnie także do ustawienia regularnego polecenia płatności na konto WWF (www.wwf.pl). Zamiast kupienia kolejnej porcji lodów, próbujemy przyczynić się do aktywnej ochrony polskich rysiów – pięknych, dzikich zwierząt, których coraz mniej jest w naszych lasach.

Co roku decyduję się również wspierać kilka nowych organizacji, w zależności od tego, jaki problem przykuje moją uwagę. Od kilku dni są to działające w Syrii “Białe Hełmy” (www.whitehelmets.org), o których wspomną jeszcze moje redakcyjne koleżanki. W najbliższych dniach ja i mój mąż, właściciel kawiarni Cophi, zamierzamy przekazać jednodniowy utarg ze sprzedaży kawy w naszym lokalu na konto tej właśnie organizacji. Już teraz zapraszamy Was serdecznie na naszą “pomagającą” kawę! O szczegółach będziemy informować niebawem.

Natalia Olbińska

Wszystkie ptaki są cudem, a ludzie wiedzą to od tysiącleci. Ptaki były wyroczniami. Nasze serca wznoszą się do góry na ich skrzydłach, w ich pieśni. Nawet najmniejszy ptak może nauczyć nas, że życie jest ważniejsze, niż cały ludzki gatunek. – Oto słowa słynnej przyrodniczki Sy Montgomery. Właśnie dlatego wspieram organizację Ptaki Polskie (www.ptakipolskie.pl).

Czytaj także: “Jak pomagam zwierzętom” Filipa Łobodzińskiego (klik).

Maria Bulikowska

Wpłacam pieniądze na konto Fundacji ZEA (www.fundacjazea.mmknet.pl), dzięki której trafił do mnie mój pies Paputek. Zajmuje się ona organizowaniem adopcji dla bezdomnych zwierząt. To działanie obejmuje nie tylko zwierzaki znalezione na ulicy, ale również te osadzone w schroniskach we wschodniej Polsce, gdzie, niestety, często panują bardzo trudne warunki. Fundacja zbiera środki na konkretnego zwierzaka, zapewniając mu tymczasowy pobyt w hoteliku dla zwierząt. W tym czasie podpopieczny przechodzi badania lekarskie, jeśli trzeba – wizytę u fryzjera, a fundacja szuka dla niego nowego domu. Dlaczego wybrałam ZEĘ? Prowadzą ją ciepli, mądrzy ludzie, którzy potrafią długo opowiadać o swych podopiecznych, co znacznie ułatwia przebieg adopcji. Nie mogę zaadoptować teraz więcej zwierząt, ale drobną kwotą mogę wesprzeć kolejne psy i koty, które szukają domu.

11988241_10153560636278864_378949987079651738_n

Beata Zatońska

„Daj chwilę” – oto hasło kampanii informacyjnej Hospicjum Onkologicznego św. Krzysztofa w Warszawie (www.facebook.com/dajchwile). W tych dwóch prostych słowach zawarta jest kwintesencja wszelkiej pomocy. Trzeba właśnie „dać chwile” – pomyśleć, zrobić coś niewielkiego, czasem po prostu porozmawiać, potrzymać za rękę. Z małych cegiełek można zbudować duży dom. Staram się przyczynić właśnie do tego.

Michał Głombiowski

Im mniejszy rozmach, tym lepiej. Im bardziej kameralne działanie, tym większe budzi moje uznanie. Andrzej Kuziomski zaczął ratować osierocone i ranne jeże na długo przed tym, jak założył fundację Igliwiak (www.jeze.com.pl), Ośrodek Rehabilitacji Jeży i pierwsze w Polsce Pogotowie Jeżowe. Pomagał zwierzętom, bo tak ułożyło się jego życie, i uważał, że po prostu nie może zostawić ich na pastwę losu. Gdy usłyszałem o jego historii, pomyślałem, że los jeży jest nie mniej istotny od losu chorych dzieci, bezdomnych czy biednych ludzi. W większości przypadków to my – nasza ekspansywnością – doprowadziliśmy naturę na skraj zagłady. Co roku przeznaczam więc jeden procent podatku na Igliwiaka, a co jakiś czas dosyłam na jego konto dodatkowe sumy. Nie mam pewności, czy to coś pomoże – ta mała, niemal nikomu nieznana fundacja wciąż balansuje na granicy przetrwania. Każda złotówka ma więc znaczenie. A gdy akurat nie mam wolnych funduszy, idę do najbliższego schroniska dla psów i proponuję, że wyprowadzę na spacer paru podopiecznych. Zamkniętym na co dzień psom brakuje ruchu, a pracownicy schroniska nie są w stanie wyprowadzić ich wszystkich. Pomoc się więc przydaje.

Anka Florczak

Od pewnego czasu mam wrażenie,  że ogarnęło nas jakieś zbiorowe szaleństwo, jakiś pęd do zagłady, że świat postanowił sam siebie unicestwić. Czuję potworny smutek, jednak, na szczęście, zawsze jest coś, co można zrobić, by pomóc. W tym roku zaczęłam od wsparcia polskich greenpeace’owców, walczących o jeden z naszych największych skarbów, Puszczę Białowieską (www.greenpeace.org). Kolejny krok to wsparcie dla działających w Syrii “Białych Hełmów”, ratowników nominowanych do tegorocznej  Pokojowej Nagrody Nobla (www.whitehelmets.org). Pisać o tym, gdzie potrzeba naszej pomocy, mogłabym jeszcze długo. Jedno jest pewne: świat to my. Nie zamykajmy serc na siebie nawzajem.

bialowieza

Kasia Rowińska

Odkąd na studiach odkryłam Pajacyka, który otwierał mi się automatycznie w przeglądarce, wspieram akcje Polskiej Akcji Humanitarnej (www.pah.org.pl). Pajacyk, tak jak WOŚP, były zawsze wyjątkowo bliskie memu sercu przez to, że celem ich działań jest poprawa, choćby minimalna, losu dzieciaków, które nie miały szczęścia mieć tak idyllicznego dzieciństwa, jak ja, jak większość z nas. Poza potrzebami tak podstawowymi, jak żywność, leki i pomoc humanitarna, warto pamiętać o dostępie do edukacji – dla nas zbyt oczywistym. Edukacja najbliższych pokoleń to przecież być albo nie być dla środowiska i świata.

Od lat jestem też przeciwna polityce Chin wobec mniejszości etnicznych oraz temu, jak w imię interesu świat przymyka na to oko. Kultura i religia Tybetu są niszczone starannie i systematycznie, a skoro na istotną pomoc międzynarodową nie można liczyć, tym ważniejszy jest tu wkład zwykłych ludzi. Więcej informacji o wsparciu można znaleźć na przykład na stronach: ratujtybet.org, freetibet.org.

Anna Wityńska

W tym roku wzięłam udział w XV Finale Szlachetnej Paczki (www.szlachetnapaczka.pl), zarówno jako wolontariusz, jak i darczyńca. Na czym to polega? Co roku przed Świętami Bożego Narodzenia wolontariusze odnajdują biednych ludzi, którzy często nie potrafią prosić o wsparcie. Pomoc materialna, którą otrzymują rodziny czy osoby samotne, ma być światełkiem w szarości dnia codziennego, impulsem do zmiany, inspiracją do stawania się kimś więcej, do wygrywania swojego życia. Paczkę dostosowaną do konkretnych potrzeb rodziny przygotowuje darczyńca. Bycie wolontariuszem nie jest łatwe – potrzeba wiele wysiłku i odwagi, by poznać problemy innych. Nic jednak nie motywuje do działania tak, jak wdzięczność i łzy wzruszenia osób potrzebujących.Do roli darczyńcy namówiła mnie koleżanka wolontariuszka. Naprawdę nie trzeba być bogaczem, by przygotować Paczkę. Liczy się każda złotówka, a jeszcze bardziej – chęci. Dawanie innym jest bezcenne. Kolejny finał Szlachetnej Paczki dopiero za rok, ale już dziś gorąco zachęcam, by włączyć się w następną edycję.

oldcouple

Aleksandra Seghi

Od samego początku istnienia, tak jak większość Polaków, wspieram Fundację WOŚP (www.wosp.org.pl); od kiedy w księgarniach pojawiły się moje książki, zaczełam również brać udział w aukcjach tejże Fundacji. Oprócz innych wspaniałych działań, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zakupiła i przekazała szpitalom ponad 1200 inkubatorów. Moja córka, która była wcześniakiem, leżała w inkubatorze miesiąc – dobrze więc wiem, że za pomocą tego specjalistycznego sprzętu zwyczajnie ratuje się życie. Dzięki WOŚP-owi polskie szpitale są coraz lepiej wyposażone – kliniki we Włoszech mogą tylko pozazdrościć. Oprócz WOŚP-u, wspieram również Fundację Viva (www.viva.org.pl), która walczy o los koni i zajmuje się schroniskami dla bezdomnych zwierząt. 

Julia Mafalda Blaisdell

Działam w Fundacji Kossakowskiego (www.fundacjakossakowskiego.org), której patronem jest Jan Kossakowski, twórca polskiej kardiochirurgii dziecięcej i jednocześnie wspaniały artysta. Główną misją organizacji jest arterapia w szpitalach dziecięcych. Fundacja Kossakowskiego zajmuje się także dziedzictwem historycznym Wielkiego Księstwa Litewskiego. Poprzez swoje działania chce zbliżać braterskie narody po obu stronach 61-kilometrowej granicy.

Małgosia Villatoro

Na przestrzeni lat wspieraliśmy z mężem różne fundacje i organizacje: zajmujące się edukacją i wyrównywaniem szans dzieci z małych miejscowości i ośrodków wiejskich, pomocą ubogim (Caritas), opieką nad zwierzętami (Dom Tymczasowy dla Szczeniaków „Judyta”, Schronisko „Na Paluchu”, WWF), pomagające dzieciom opuszczonym (SOS Wioski Dziecięce) czy zapewniające opiekę ciężko chorym (Warszawskie Hospicjum Dziecięce).

kredki

Ostatni rok upłynął nam w cieniu dramatu rozgrywającego się w Syrii. Wojna, zniszczenie, kolejne fale uchodźców – to rzeczywistość, na którą nie sposób zamykać oczu, nie sposób ignorować. Nam tym bliższa, że mój mąż spędził dzieciństwo w kraju dotkniętym wojną domową – urodził się i pierwsze lata życia spędził w środkowoamerykańskim Salwadorze. Ja miałam to szczęście, że wojennej rzeczywistości nie doświadczyłam na własnej skórze, jednak doświadczyli jej moi dziadkowie. Wychowali mnie oni w przekonaniu, że nie można być obojętnym wobec losów kraju ogarniętego wojną i wobec losu człowieka, który przed nią ucieka. Dlatego też w tym roku postanowiliśmy wesprzeć organizację „Białych Hełmów” (www.whitehelmets.org) – nieuzbrojonych, ochotniczych ekip ratunkowych działających w Syrii, w miejscach, do których nie dociera nikt inny, nawet pomoc humanitarna. Przekopują się przez gruzy w poszukiwaniu rannych, ratują życie innym, nieustannie ryzykując swoje. Pomagają potrzebującym bez względu na wyznawaną religię czy stronę sporu, po której się opowiadają. Kiedy kolejne bomby spadają na domy, szkoły i szpitale, Białe Hełmy spieszą na ratunek przysypanym gruzami, mając pełną świadomość tego, że kolejne bomby mogą za chwilę spaść w to samo miejsce. Do dziś ocalili już niemal 74 tys. istnień. 141 z nich zginęło, niosąc pomoc. Wesprzeć tych codziennych bohaterów można poprzez stronę internetową. Wpłacane pieniądze przekazywane są na pomoc rannym ochotnikom, wsparcie rodzin tych, którzy zginęli, oraz na ratujący życie sprzęt. Jak głosi hasło Białych Hełmów: „Daj tyle, ile możesz. Białe Hełmy oddają wszystko”.

syrian

 

A Ty? Komu pomożesz – teraz, jeszcze dzisiaj, za chwilę?

Posted on

Jak pomagam zwierzętom

Żeby czynić dobro, pomagać wykluczonym lub działać na rzecz dobra wspólnego – wcale nie trzeba należeć do fundacji, działać w zorganizowanym wolontariacie, pełnić ściśle wyznaczonych dyżurów. Wystarczą spostrzegawczość i myślenie.

Zadań stojących przed potencjalnym dobroczyńcą jest naprawdę mnóstwo. Niejedno z nich może się nam objawić dosłownie za progiem własnego domu. Tak jest ze zwierzętami na tzw. swobodzie, którym regularnie pomagam ja. Nie muszę jeździć do schroniska czy stowarzyszenia, by realnie pomagać bezdomnym kotom albo ptakom.

karmienie ptaków

Ptaki to jeden z najbardziej podstawowych składników naszej ekosfery. Te, które mieszkają w miastach, są wyjątkowo już uzależnione od naszego wsparcia. Zimą zatem sypię im w stałym miejscu ziarno, które pobieram każdej jesieni w dużych worach z gminnego Wydziału Ochrony Środowiska. Pszenica, słonecznik plus kukurydza – i naprawdę wyżera jest znakomita. A na krzakach czy niskich gałązkach drzew – dodatkowo słonina dla tych, które nie siadają na ziemi. Latem w foremce po jakimś produkcie spożywczym codziennie lub co dwa dni zmieniam wodę. Żeby foremka nie wywróciła się, gdy na jej krawędzi siądzie kilka ptaków – obciążam jej dno kilkoma kamykami. Przy każdej zmianie wody nieco przepłukuję dno, bo stojąca woda pozostawia śliski nalot.

Koty wolnożyjące – to poważniejsza sprawa. Wspieram karmicieli (najczęściej karmicielki), dostarczając im pojemniki i karmę. Jestem zarejestrowany w WOŚ jako karmiciel i też dostaję co jakiś czas deputat karmy. Na zimę otwieramy im specjalnie zbudowane budki ze strzępkami polaru, żeby mogły się tam schronić przed śniegiem, wiatrem i mrozem. Ale najistotniejsze to sterylizacja. Bezdomniaków jest stanowczo zbyt wiele. Znacznie więcej, niż wymaga tego konieczność trzymania szczurów z dala od posesji naszych domów. Dlatego, gdy w okolicy pojawi się nowy kot, stawiam klatkę-łapkę z przynętą. Jeśli złapie się do niej kot nie wykastrowany (dowolnej płci), transportuję go do lecznicy, która ma podpisaną umowę z WOŚ na sterylizację bezdomniaków, i wręczam uzyskany wcześniej w WOŚ talon. Zwierzę jest poddane zabiegowi, po czym, po kilkudniowej kwarantannie, odbieram je i wypuszczam w tym samym rejonie, w którym się złapało. Teraz jest już wolne od rui, przymusu rozmnażania, wolne od pewnej liczby chorób.

kot

Aktywna pomoc zwierzętom to tylko element – najważniejszy, ale nie jedyny. Bo trzeba też wykazać czujność: gdy gdzieś trwają roboty wyburzeniowe albo podziemne, zwracam uwagę kierownictwu tych robót, by zorientowali się, czy gdzieś w zakamarkach nie ma zwierząt – kotek z kociętami, psów bezdomnych, ptaków. Śmierć pod gruzami albo zwałami ziemi jest straszna.

I ostatnia rzecz, choć też bardzo ważna – wspieram inne osoby pomagające. Staram się, by wizerunek publiczny osoby pomagającej zwierzętom był jak najbardziej pozytywny. I żeby osoby te czuły, że nie są same.

Posted on

Boże Narodzenie po włosku

Adwent i Boże Narodzenie to chyba najpiękniejszy czas w roku. U nas nierzadko biały i mroźny, nad Morzem Śródziemnym – cieplejszy i łagodny. Bez wzgledu na szerokość geograficzną i temperaturę za oknem, pozostaje jednak okresem oczekiwania, celebracji, nadziei na Nowe. Okresem radości z nadchodzącej Dobrej Nowiny. Od wieków jest także, a może przede wszystkim, świętem Światła. Światła symbolizującego Prawdę i Dobro, które wspólne są wszystkim ludziom, niezależnie od pochodzenia.  

Przed wiekami obchodzono w grudniu święto Sol Invictus – niezwyciężonego słońca. Tak, jak ono, powędrujmy i my: brzegiem Morza Śródziemnego, z kraju do kraju, przyglądając się bożonarodzeniowym zwyczajom różnych państw. 

Dziś zapraszamy Was do Włoch.

rzym-portiere
Wigilia (czyli vigilia) nie jest dla Włochów aż tak doniosłym wydarzeniem, jak dla Polaków. Jednak i oni spędzają ją raczej w gronie rodzinnym, zgodnie z popularnym powiedzeniem Natale con i tuoi, Pasqua con chi vuoi (‘Boże Narodzenie z rodzicami, Wielkanoc – z kim chcesz’).

rzym-koloseum

O północy wierzący udają się na tzw. messa di mezzanotte, czyli pasterkę. Ta najbardziej uroczysta odbywa się oczywiście w Watykanie, gdzie zobaczyć można również tradycyjną szopkę.

rzym-watykan

Najpiękniejsze presepi (szopki) pochodzą z Neapolu. Tradycja ich budowy sięga XIII wieku; rozkwit tej niewątpliwej sztuki przypada zaś na wiek XVIII, kiedy wykonywano je zarówno na neapolitańskich dworach, jak i w mieszczańskich domach oraz chatach biedoty.

Święta Bożego Narodzenia łączą się oczywiście we Włoszech z rozmaitymi tradycjami kulinarnymi, choć każdy region pochwalić się może innymi potrawami typowymi dla tych dni. Nieodłącznym kulinarnym elementem okresu świątecznego jest dla Włochów soczewica (lenticchie) – symbol dobrobytu; wszystkich Włochów łączy też umiłowanie do świątecznej babki drożdżowej panettone, pochodzącej z Mediolanu. Jej historia liczy kilka stuleci. Podobno po raz pierwszy podano ją na jednej ze świątecznych uczt organizowanej przez Ludovica il Moro w roku 1495. Wielbiciele ciast powinni także spróbować werońskiego wypieku pandoro, czyli dosłownie „chlebu ze złota”. Kto zaś woli smaki pachnące słońcem, może skosztować proponowanych przez nas neapolitańskich struffoli, czyli smażonych kuleczek ze skórką pomarańczową, w Kalabrii nazywanych scalilli. Według niektórych historyków włoskiej kuchni pochodzą one z czasów antycznych, kiedy to przyrządzano je podczas Bachanaliów. Uważa się, że opisywał je już grecki poeta Archestratus, tworzący na Sycylii w IV w. p.n.e. Dziś zajada się je przez cały okres Bożego Narodzenia, który w Italii trwa do 6 stycznia. Tego dnia do małych i dużych przybywa czarownica Befana. Niegrzecznym dzieciom zostawia ona carbone, czyli węgiel, tym zaś, którzy zachowywali się poprawnie, przynosi prezenty, w tym słodycze.

rzym-via-frattina

Nadmiar kalorii spalić można podczas świątecznych przechadzek. Włosi niezwykle chętnie spacerują po pięknie przystrojonych ulicach swoich miast, tym bardziej, że włoska zima jest zwykle stosunkowo ciepła.

rzym-via-frattina-2

Rzadko pojawiający się w Rzymie śnieg witany jest z wielkimi emocjami – wystarczy kilka godzin opadów, by w mediach tygodniami krążyły zdjęcia Wiecznego Miasta pod cienką pierzynką. O białych świętach mogą rzymianie zwykle tylko pomarzyć…

Buon Natale!
struffoli

Struffoli

składniki dla ok. 3 osób

250 g mąki (najlepiej typ 00)
2 jajka
3 łyżki cukru pudru
3 łyżki oleju (lub 1,5 łyżki masła)
1-2 łyżki wina marsala, ewentualnie brandy lub rumu
szczypta soli
starta skórka z 1 pomarańczy
100-150 g miodu
1 łyżka cukru
sok z 1/2 pomarańczy

Jajka mieszamy z cukrem i dodajemy startą skórkę pomarańczową. Mąkę przesiewamy do miski, dodajemy jajka, łyżkę wina, olej i szczyptę soli. Zagniatamy ciasto (konstystencja powinna być gładka) i przykrywamy ściereczką na około pół godziny. Po tym czasie dzielimy je na kilka części. Na stolnicę posypanej odrobiną mąki rolujemy kawałki ciasta w cienkie wałeczki grubości palca i kroimy na małe kawałki.
W głębokim rondelku rozgrzewamy olej i partiami smażymy na nim kuleczki ciasta do chwili, aż się zarumienią. Upieczone kulki przekładamy na papierowy ręcznik i lekko podsuszamy.
Miód mieszamy w rondelku z sokiem pomarańczowym i cukrem, a następnie podgrzewamy. Do gorącego syropu wkładamy usmażone struffoli. Po wyjęciu układamy na talerzu na kształt piramidy i dekorujemy kolorową posypką.

Posted on

Adwentowy Wergiliusz

Jeden z najsłynniejszych starożytnych poetów, Wergiliusz, twórca Eneidy, w 41 lub 40 roku przed naszą erą, gdzieś między Rzymem a Neapolem, napisał tekst znany dziś jako IV Ekloga lub Pieśń sybillińska. Wieszczy on nadejście złotego wieku, który w opinii Rzymian miał nastąpić po bitwie pod Akcjum. Wybawcą od wszelkiego zła miał być dla świata cesarz August. Jednak w III wieku n.e. tekst ten zaczęto interpretować inaczej; w roku 325 Konstantyn Wielki zadekretował, że przepowiednia odnosi się do narodzin Jezusa, a poetę zaczęto uważać za pogańskiego proroka i tzw. “duszę z natury chrześcijańską” (anima naturaliter christiana).

Ekloga
Dzisiejsi zwolennicy interpretacji mesjańskiej uważają, że Wergiliusz, interesujący się wszelkiego rodzaju przepowiedniami i proroctwami, mógł stworzyć swój poemat, inspirując się tekstami księgi proroka Izajasza, bowiem już za życia artysty sprowadzano do Italii fragmenty Septuaginty (greckiego przekładu Starego Testamentu powstałego w Aleksandrii). Zdecydował się on przy tym na nową konwencję literacką – powołując się na Sybillę z Kume, wypowiadał przepowiednię we własnym imieniu. Wcześniej poeci zwykle kazali przemawiać tworzonym przez siebie postaciom literackim. W inwokacji do Muz Wergiliusz podkreśla, że jego pieśń traktować będzie o sprawach wyższych niż zwykle (paulo maiora), kilka wersów później zaś prorokuje narodziny dziecięcia, które zgładzi ludzkie winy i rozpocznie nowy etap w dziejach ludzkości.

Czy Wergiliusz pisał o małym Jezusie, czy może jednak o Oktawianie Auguście, a może o którymś z jego spadkobierców? Może odnosił się do narodzin potomka Kleopatry i Marka Antoniusza? Jak było naprawdę, zapewne już się nie dowiemy – odpowiedź zasypały piaski historii. W ostatnie dni Adwentu warto jednak sięgnąć po poezję Wergilego i po raz kolejny uświadomić sobie, jak nieustannie i pięknie krzyżują się śródziemnomorskie ścieżki – tak w czasie, falującym między antykiem a dniem dzisiejszym, jak i w przestrzeni – między Rzymem a lichym Betlejem.

Mój ulubiony przekład IV Eklogi znajduje się w książce Zygmunta Kubiaka pt. Literatura Greków i Rzymian, Bertelsmann Media 1999.</em

Posted on

Lektura pełna Światła: zimowe Lente#04

Gdy za oknem ciemność i chłód, przenieś się z nami do rejonu świata, który jak mało kto ukochał sobie piękno i radość życia, który dał wspaniały początek całej naszej cywilizacji, a jednocześnie potrafi cieszyć się tym, co małe – codziennością i prostymi gestami. Zachwycające cechy śródziemnomorskiego krajobrazu – tak kulturowego, jak i rozumianego dosłownie, w sensie geograficznym – zanurzone są w jasnym, intensywnym i zawsze obecnym świetle. Świetle, które jest także synonimem życia, ducha, mądrości i inspiracji.

2coverlente04

W zimowej edycji „Lente” wyruszamy na poszukiwanie Światła – najważniejszego rzeczownika w naszym osobistym słowniku.

Na 136 stronach naszego pięknie wydanego albumu zabierzemy Cię w podróż w stronę słońca. Spacerować będziemy brzegiem morza na Costa de la Luz, czyli hiszpańskim Wybrzeżu Światła, odwiedzimy pachnącą różami wyspę Heliosa – Rodos, a całą rodzinę porwiemy na radosną wycieczkę do grudniowego Izraela. Swoje szklane tajemnice odkryje przed nami Serenissima, czyli świetlista Wenecja, a następnie dowiemy się, jak w starożytnej Grecji niesiony był kaganek oświaty. Przyjrzymy się losom “poety Morza Egejskiego”, Odisseasa Elitisa; opowiemy historię wybitnych włoskich operatorów filmowych i pokażemy, jak genialni włoscy designerzy ujarzmili światło. Zawitamy też do wypełnionych słońcem miast: portugalskiej Lizbony i włoskiego Lecce. Odwiedzimy strzeliste, hiszpańskie katedry, wśród fal szukać będziemy blasku słynnej aleksandryjskiej latarni, zaś w domowym zaciszu delektować będziemy się pełną ciepła historią śródziemnomorskich świec. W kuchni przyrządzimy wspólnie zimowe specjały, w tym śródziemnomorskie świąteczne ciasta, a ciesząc się ich smakiem, błądzić będziemy po oliwnych gajach naszego ukochanego regionu (więcej o tej edycji albumu: tutaj).

Serdecznie zapraszamy do lektury!

Lente#04 zakupić można tutaj.

Posted on

Boże Narodzenie po hiszpańsku

Adwent i Boże Narodzenie to chyba najpiękniejszy czas w roku. U nas nierzadko biały i mroźny, nad Morzem Śródziemnym – cieplejszy i łagodny. Bez wzgledu na szerokość geograficzną i temperaturę za oknem, pozostaje jednak okresem oczekiwania, celebracji, nadziei na Nowe. Okresem radości z nadchodzącej Dobrej Nowiny. Od wieków jest także, a może przede wszystkim, świętem Światła. Światła symbolizującego Prawdę i Dobro, które wspólne są wszystkim ludziom, niezależnie od pochodzenia.  

Przed wiekami obchodzono w grudniu święto Sol Invictus – niezwyciężonego słońca. Tak, jak ono, powędrujmy i my: brzegiem Morza Śródziemnego, z kraju do kraju, przyglądając się bożonarodzeniowym zwyczajom różnych państw. 

Dziś zapraszamy Was do Hiszpanii.

Dekoracje świąteczne w Barcelonie. Fot.: Gosia Villatoro
Dekoracje świąteczne w Barcelonie. Fot.: Gosia Villatoro

Fakt, że Boże Narodzenie to czas szczęścia i powodzenia, lubią Hiszpanie podkreślać udziałem w wielkiej świątecznej loterii El Gordo, odbywającej się 22 grudnia. Zwycięskie liczby podawane są do publicznej wiadomości śpiewem w wykonaniu dzieci ze szkoły dla sierot w Madrycie. Śpiew towarzyszy także licznym paradom organizowanym na ulicach. Większość z nich odbywa się w Wigilię, kiedy to miasta rozbrzmiewają tradycyjną muzyką ludową, a ich mieszkańcy przywdziewają ludowe stroje. Te barwne pochody kończą się przy miejscowej stajence (belén), skąd wraca się do domu na uroczystą i wcale nie postną wieczerzę. W niektórych miejscowościach rolę polskiego opłatka pełni podczas niej smakowita… chałwa.

Dekoracje świąteczne w Barcelonie. Fot.: Gosia Villatoro
Dekoracje świąteczne w Barcelonie. Fot.: Gosia Villatoro

W części Hiszpanii 24 grudnia pojawiają się prezenty, choć zwykle czeka się z nimi do 6 stycznia. W Katalonii podarunki przekazuje w Wigilię tzw. el tió – pieniek drzewa przykryty kocem, który uderza się kijem, aby otrzymać jakiś drobiazg.
Podczas Bożego Narodzenia hiszpańskie rodziny zajadają się ciasteczkami pestiños, które pochodzą z południa kraju, a konkretnie z Andaluzji, i które możecie wypróbować, korzystając z naszego przepisu. Przygotowuje się je zarówno w Wielkim Poście, szczególnie w Wielkim Tygodniu, jak i na Boże Narodzenie. Miejscowości takie, jak Kadyks czy Rota uważają je za przysmak typowo gwiazdkowy; w niektórych miastach jednak jest to także popularny deser jesienny, spożywany w okolicy Wszystkich Świętych. Mówi się, że przepisów na pestiños jest tyle, ile hiszpańskich gospodyń domowych. Niektóre z nich dodają do ciasta ziarna anyżu lub spore ilości sezamu, inne posypują cukrem. Według części z nich są to słodycze pochodzące z Sewilli; inne twierdzą, że pestiños narodziły się w Kordobie. Bardzo popularne są też w Maladze, gdzie nazywa się je borrachuelos.

Feliz Navidad!

 

Hiszpania na święta

Pestiños

składniki na ok. 15 ciastek

250 g mąki chlebowej
3 g świeżych drożdży
1 łyżeczka cynamonu
125 ml białego wytrawnego wina
1 łyżeczka ziaren anyżu
szczypta soli
skórka otarta z 1/2 cytryny lub pomarańczy
400 ml oliwy
3 goździki
skórka z 1 cytryny
skórka z 1 pomarańczy
ziarna anyżu
120 ml miodu
120 ml wody

 Podgrzewamy oliwę w garnku lub rondelku; dodajemy do niej skórkę z cytryny oraz skórkę z pomarańczy i smażymy przez około 5 minut. Następnie dodajemy  goździki oraz niewielką ilość anyżu i smażymy przez kolejne 5 minut. Zdejmujemy garnek z ognia i odstawiamy do wystygnięcia. Gdy oliwa będzie zimna, przelewamy ją przez sitko, aby usunąć skórki i ziarna.

Do miski wsypujemy mąkę. Dodajemy rozdrobnione drożdże, cynamon, sól, ziarna anyżu i skórkę otartą z 1/2 cytryny lub pomarańczy. Mieszamy, a następnie dodajemy wino oraz 40 ml ostudzonej aromatyzowanej oliwy. Wyrabiamy ciasto (powinno stać na gładkie i elastyczne). Masę przekładamy do miski, którą nakrywamy lekko wilgotną ściereczką i odstawiamy na 30 minut. Po upływie pół godziny masę należy rozwałkować na grubość około 2 mm i wycinać prostokąty. Ich przeciwległe końce łączymy. Na patelni rozgrzewamy pozostałą oliwę i rozpoczynamy smażenie ciastek. Wykładamy je na papierowe ręczniki, żeby usunąć nadmiar tłuszczu.

W międzyczasie należy przygotować syrop, najlepiej z miodu. Na patelnię wlewamy miód i wodę; gotujemy przez około 20-30 minut. Gdy syrop zacznie gęstnieć, maczamy w nim ciastka (każde przez 2-3 minuty). Wykładamy gotowe ciastka na talerz i odstawiamy do wystygnięcia.

 

Zdjęcie główne: Mandarynki | by kojotomoto /Flickr

Posted on

Świąteczne Lente-Inspiracje: kulinaria

Nie bójcie się, kochani, nie będziemy rzucać dziś truizmami w stylu „przez żołądek do serca”; wszak i tak każdy szanujący się wielbiciel Śródziemnomorza wie, że na południu jedzenie to nie li i jedynie strawa dla ciała. Bez zbędnych ceregieli więc – ogłaszamy rozpoczęcie Lente–Inspiracji w kategorii: jedzenie!

panettone
Słodkie pewniaki

Kuchnia włoska to temat rzeka, a zarazem wybór bezpieczny: któż jej nie kocha? Zacznijmy od tradycyjnej, świątecznej babki – Panettone. Ta, którą znalazłyśmy w Api Food, to pokaźnych rozmiarów ciasto drożdżowe z rodzynkami i kandyzowaną skórką pomarańczową, w strojnym czerwonym opakowaniu. Wielbicieli słodyczy, w tym miłośników Nutelli i jej podobnych, ucieszą też na pewno słoiczki z rozmaitymi kremami – na przykład ten z brzoskwini, kakao i amaretti, lub migdałów i miodu.

img_4843

Zamiast mało oryginalnych bombonierek, koneserom czekolady (a także weganom i bezglutenowcom!) warto podarować zestaw kultowej wytwórni Amedei. To czekolady słodzone cukrem trzcinowym, bez dodatków lecytyny sojowej, barwników czy sztucznych aromatów, nagradzane za to w najbardziej prestiżowych konkursach cukierniczych. Istne Ferrari wśród czekolad, zapewne również znikające z ogromną prędkością!… Cóż, przyznacie sami, że w święta trudno pamiętać o diecie!

img_4891
Z historią w tle

Do dobrej oliwy nie trzeba nas przekonywać. A jeśli za znakomitym produktem stoi jeszcze ciekawa historia o południowym rodowodzie, którą również warto się podzielić, trafiamy na prezent idealny! Tak było w przypadku oliwy extravergine Terre Rosse oferowanej przez sklep Oliwa do Chleba (www.oliwadochleba.pl). Pani Aleksandra, jego właścicielka, podkreśla, że w pracy najważniejszymi wartościami są dla niej uczciwość, szacunek do natury i bezkompromisowe oddanie tradycji. W pełni respektuje się je w gaju oliwnym Hispellum w Spello w Umbrii. Najstarsze drzewka liczą tu sobie 800 lat, a nadzór nad produkcją soku, który  otrzymywany jest z ich owoców, sprawuje osobiście właściciel Mario Ciampetti z żoną. Państwo Ciampetti, wraz ze swoimi pracownikami, sami uprawiają ziemię, zbierają oliwki, tłoczą, przechowują i butelkują swoją oliwę. Wynikiem ich pracy jest niezwykły produkt, którego szlachetność wyczuć można od razu, delektując się jego zapachem i smakiem. Aromat oliwy Terre Rosse przywodzi na myśl świeżo skoszoną trawę; podniebienie rozpozna ją jako lekko gorzką i ziołową. Doskonale pasuje do pieczywa, podkreśli też smak dań o zdecydowanej stukturze. Uwielbiamy!

img_4776
Przekornie

Z Włoch, dla odmiany, przenieśmy się do Portugalii. Wyrabiana tu oliwa Casa Anadia, którą kupujemy w sklepie Smaki Portugalii, również może pochwalić się szlachetnym rodowodem: produkuje się ją w posiadłości Quinta do Bom Sucesso od dalekiego XVII w., a może nawet dłużej. Także i tutaj najbardziej liczy się tradycja i smak: kosztując oliwę, poczuć można nutę jabłka, liści oliwnych i ziół; na dłużej pozostanie zaś na podniebieniu nuta przypominająca suszone owoce.

img_4911

Jeśli znacie kulinarnych ekscentryków, którzy tęsknią za nadmorskimi specjałami, podarujcie im zestaw portugalskich ryb w oliwie z oliwek Sete Mares. Złowione na południowym wybrzeżu Portugalii, trafiły do słoików nie później niż w ciągu 3 godzin – dzięki temu są prawdziwym rarytasem, docenianym w całej Europie. Choć w Polsce świąteczny stół ugina się pod ciężarem swojskiego karpia, zapewniamy Was, że na śródziemnomorską modyfikację menu nikt narzekać nie będzie.

img_4794

Skoro mowa o ciężarach, to może… złoto? A dokładniej: miód ze złotem? A jeszcze ściślej: miód z rozmarynu, kasztanowca i wrzosu z dotakiem delikatnych płatków drogocennego kruszcu? Przyznajcie, że z każdym zdaniem robi się coraz ciekawiej! Nic dziwnego: miód Aromatikus to kolejny z produktów z wysokiej półki, który zachwyci kulinarnych koneserów, ale także miłośników niecodziennych rozwiązań i śródziemnomorskich ciekawostek.

img_4818

Kolejną alternatywą dla bombionierki czy butelki wina może być wykwintny kwiat soli. Za tą nazwą kryje się najdelikatniejsza, puszysta pianka w postaci kryształów, które, w procesie odparowywania, powstają na powierzchni solanek (specjalnych zbiorników z wodą morską z Oceanu Atlantyckiego). Produkt ten, nazywany nierzadko „kawiorem wśród soli”, zamknięty w pięknym korkowym pudełeczku, ucieszy zarówno wzrokowca, jak i smakosza.

Dla śpiochów

Ostatnio wiele rozprawiamy na naszej stronie o świetle, którego w grudniu, w naszej szerokości geograficznej, jest wyjątkowo mało. Odrobiny słońca można uświadczyć o poranku, ale gdy za oknem chłód, każdy z nas najchętniej zakopałby się pod ciepłą pierzyną… Na szczęście z pomocą przychodzi pyszna kawa od Cophi, którą nabyć można w zestawie ze świetlistym, zimowym wydaniem naszego magazynu-albumu. Jako że od kilku miesięcy wielką popularnością wśród naszych Czytelników cieszy się mieszanka z kardamonem, inspirowana historią Feniksa, to właśnie taki delikates mamy do zaoferowania w naszym sklepie, pod tym linkiem. Łapcie światło i cieszcie się smakiem!

img_4736

Życzymy Wam radosnego odkrywania przyjemności stołu w rodzinnym gronie i wielu pięknie spędzonych chwil!

Zdjęcia: Jooli Photo&Video

Posted on

Boże Narodzenie po grecku

Adwent i Boże Narodzenie to chyba najpiękniejszy czas w roku. U nas nierzadko biały i mroźny, nad Morzem Śródziemnym – cieplejszy i łagodny. Bez wzgledu na szerokość geograficzną i temperaturę za oknem, pozostaje jednak okresem oczekiwania, celebracji, nadziei na Nowe. Okresem radości z nadchodzącej Dobrej Nowiny. Od wieków jest także, a może przede wszystkim, świętem Światła. Światła symbolizującego Prawdę i Dobro, które wspólne są wszystkim ludziom, niezależnie od pochodzenia.  

Przed wiekami obchodzono w grudniu święto Sol Invictus – niezwyciężonego słońca. Tak, jak ono, powędrujmy i my: brzegiem Morza Śródziemnego, z kraju do kraju, przyglądając się bożonarodzeniowym zwyczajom różnych państw.

Dziś zapraszamy Was do Grecji.

Obserwując greckie obchody Bożego Narodzenia, trudno oprzeć się wrażeniu, że w Helladzie są to święta słodkości, śpiewu i… morza. Grecki święty Mikołaj, legendarny patron żeglarzy, ma brodę i szaty przesiąknięte morską wodą, bez ustanku pracuje bowiem wśród fal, ratując tonące statki. Łodzie i okręty są zresztą jednym z najważniejszych bożonarodzeniowych symboli, a w domach i na ulicach powszechne są dekoracje w postaci statków rozbłyskujących tysiącami lampek, które, być może, przypominać mają o zmianie kursu ludzkiego życia po przyjściu na świat Zbawiciela. Dzieci krążą po ulicach i śpiewają kolędy, dzwoniąc metalowymi trójkątami, za co wynagradza się je cukierkami, owocami i smakowitymi ciasteczkami.

Świąteczne dekoracje w Aleksandropolis w Grecji. Fot.: Dimitris Siskopoulos / Flickr
Świąteczne dekoracje w Aleksandropolis w Grecji. Fot.: Dimitris Siskopoulos / Flickr

Typowo greckim symbolem grudniowych celebracji jest też drewniana misa zawieszona na drucianej obręczy, do której dołączony jest drewniany krzyż owinięty gałązką bazylii. Krzyż zanurza się w wodzie i skrapia nią domowe zakamarki, co ma odstraszyć złe duchy. Nie bez kozery pojawia się tu bazylia – w greckiej kulturze od wieków niezwykle ważną rolę pełnią drzewa, krzewy i zioła. W Helladzie, w odróżnieniu od innych krajów, oprócz jodły i sosny na święta pojawia się także gałązka symbolizującego pokój drzewa oliwnego, a także liście akantu i bukszpanu. Akant jest symbolem wewnętrznej siły, przezwyciężenia trudności życia, bukszpan zaś nawiązuje do nadziei, nieśmiertelności, stałości i wytrwałości.

Świąteczny wianek z bukszpanu i akantu.
Świąteczny wianek z bukszpanu i akantu. Fot.: Agnieszka Lisiuk Photography dla Lente

Na świątecznym greckim stole najważniejszy jest tzw. chleb Chrystusowy (christopsomo), wyrabiany z najlepszej mąki, wzbogacony orzechami i bakaliami, ozdobiony krzyżem i krojony tradycyjnie przez głowę rodziny. Do najpopularniejszych greckich słodkości świątecznych zaliczamy też bez wątpienia melomakarono i kourabiedes. Melomakarono to miękkie ciasteczka na bazie miodu (meli), które szykuje się już od połowy listopada; wśród składników znajdziemy także cynamon, goździki i sok pomarańczowy. Jako że już od starożytności miód symbolizował dobrobyt i płodność, melomakarono mają stanowić zapowiedź spełnienia marzeń w nadchodzących miesiącach. Natomiast kourabiedes, które warto przygotować według naszego przepisu, kojarzą się z Gwiazdką ze względu na swoją mocno zimową aparycję. Zawdzięczają ją migdałom, świeżemu masłu i duuuużej ilości cukru. Mieszkańcy Hellady chętnie pałaszują je zresztą nie tylko zimą! Mówi się, że społeczeństwo podzielone jest na dwie grupy: zwolenników melomakarono i miłośników kourabiedes, a gdy robi się chłodno, rozmowy przy stole schodzą na tematy związane właśnie z nimi. Które są słodsze? Które łatwiej rozpływają się w ustach? Które bardziej kojarzą się z nadchodzącym Nowym Rokiem? Jak dotąd, nie udało się ustalić zwycięzcy…

Kala Christougenna! καλά Χριστούγεννα!

kourabiedes

Kourabiedes (κουραμπιέδες)

składniki na ok. 60 sztuk:

4-5 filiżanek mąki
175 g masła
350 g miękkiej margaryny
1 filiżanka cukru pudru
2 żółtka
2-3 łyżki brandy
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 filiżanka lekko posiekanych migdałów
cukier waniliowy
cukier puder do posypania

 Ucieramy masło i margarynę, dodajemy cukier i cukier waniliowy, a potem jedno żółtko i brandy. Następnie wsypujemy mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i migdały. Powstałe ciasto powinno być lekko klejące, ale dać się formować; jeśli jest zbyt miękkie, należy dosypać więcej mąki. Warto schłodzić je w lodówce przez około godzinę, a następnie podzielić na kulki wielkości orzecha włoskiego i umieścić na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, pamiętając, że urosną. Należy spłaszczyć je delikatnie dłonią. Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni i pieczemy ciasteczka ok. 20 minut, aż się zarumienią. Po wyjęciu natychmiast posypujemy grubą warstwą cukru pudru i odczekujemy, aż ostygną.

Posted on

Pięć śródziemnomorskich rzeczy, których nie wiecie o Mikołaju (czyli dlaczego w tym roku warto być niegrzecznym)

Jeśli spodziewacie się, że opowiem Wam dzisiaj o mieście Mira w Turcji – mylicie się. Jeśli sądzicie, że wspomnę słynną legendę o trzech córkach biedaka, które nasz bohater uratował przed marnym losem prostytutek w domu publicznym (Mikołaja wrzucającego im pieniądze przez okno namalował m.in. mój ukochany włoski malarz Fra Angelico) – również jesteście w błędzie. Nie będzie też rozważań na temat Mikołajowych historii związanych z morzem, według których biskup wydobywał statki z topieli i zaopatrzał w zboże żeglarzy pochodzących z krajów dotkniętych głodem. Będzie za to o tym, dlaczego powinniście zacząć być – jak najszybciej! – niegrzeczni… Szczególnie, jeśli naprawdę kochacie ciepłe kraje.

Jako ilustratorka debiutuje dziś u nas Tullia Wollner (lat 6). Powyżej: pomarańcze w Mikołajowych czapkach
Jako ilustratorka debiutuje dziś u nas Tullia Wollner (lat 6). Powyżej: pomarańcze w Mikołajowych czapkach

 

  1. MIESZKA W HISZPANII

Przywykliśmy myśleć, że Święty Mikołaj – ten roznoszący prezenty, częstujący słodyczami i straszący bardziej lękliwe dzieciaki długą brodą i grubym głosem – mieszka wśród śniegów mroźnej Laponii. Niektórzy uważają jednak, że Mikołaj jest miłośnikiem klimatów śródziemnomorskich, a na swoją prawdziwą siedzibę wybrał… Hiszpanię. Zwolennikami takiej teorii są przede wszystkim Holendrzy.

Do Niderlandów Mikołaj, zwany Sinterklaas, przybywa statkiem, a dokładniej parowcem, którym wypływa w trasę właśnie z Półwyspu Iberyjskiego. Jego wizytę świętują całe miasteczka, a uroczyste parady, podczas których sympatyczny gość z Południa rozdaje słodycze i mandarynki, pokazywane są w publicznej telewizji. Powód, dla którego Holendrzy każą Mikołajowi płynąć do siebie aż z Hiszpanii, nie jest do końca znany. Według niektórych, to właśnie mandarynki i pomarańcze, dawniej kojarzone przede wszystkim z Andaluzją, a od stuleci stanowiące atrybut świętego, kazały ludowi myśleć, że pochodzi on z kraju na Południu Europy. Nie bez znaczenia jest zapewne także fakt, że Sinterklaas jest świętym rzymskokatolickim, podobnie jak Hiszpanie, którzy w średniowieczu panowali nad terytorium dzisiejszej Holandii.

Mikołaj płynący z Hiszpanii mija wyspy, na których rosną palmy kokosowe. Jako ilustratorka debiutuje dziś u nas Tullia Wollner (lat 6).
Mikołaj płynący z Hiszpanii mija wyspy, na których rosną palmy kokosowe

 

  1. MA RUMAKA O WŁOSKIM IMIENIU

Opowieści o Mikołaju pędzącym po niebie w saniach ciągniętych przez renifery czas już włożyć między bajki. Do prawdziwych miłośników Południa z całą pewnością bardziej przemówi koncepcja Belgów, Holendrów i Luksemburczyków, według których, jak wspomniano wcześniej, Mikołaj porusza się pokaźnych rozmiarów statkiem bądź… konno. Jego piękny biały rumak nosi przy tym imię prawdziwie śródziemnomorskie: Amerigo, podobnie jak włoski nawigator o nazwisku Vespucci. Dla przypomnienia, ten słynny florentczyk, żyjący na przełomie XV i XVI wieku, zbadał znaczną część wschodniego wybrzeża Ameryki Południowej i uznał opisane przez siebie tereny za nieznany wcześniej kontynent. Amerigo Mikołaja, podobnie jak jego wielki włoski imiennik, także jest urodzonym podróżnikiem – przemierza bowiem cały świat w poszukiwaniu dzieci, które zasłużyły na grudniowe podarunki.

 

  1. PRACUJE W WIELOKULTUROWYM ŚRODOWISKU

Według bliskiej nam zachodnioeuropejskiej koncepcji Mikołaj przybywa do chłodnych państw wraz ze swoimi sympatycznymi pomocnikami, których Holendrzy nazywają Czarnymi Piotrusiami (Zwarte Piet). Razem ze swoim przełożonym dźwigają oni worki z prezentami, a także wdrapują się przez kominy do domów, aby zostawić podarki w przygotowanych przez dzieci butach. Wiecznie roześmiani, figlarni paziowie Zwarte Piet pochodzą najprawdopodobniej z pięknej śródziemnomorskiej krainy zwanej Mauretanią, a więc z Algierii lub Maroka (to stamtąd Berberowie i Arabowie przybyli na Półwysep Iberyjski).  Według innych teorii, do Mikołajowego orszaku trafili jednak nie z Afryki, a z Italii, gdzie wychowali się w rodzinie kominiarza – stąd ich ciemne twarze i ponadprzeciętne umiejętności poruszania się w szybach wentylacyjnych.

 

  1. ŻYJE, CHOĆ UMARŁ, A GRÓB JEGO ZNAJDUJE SIĘ…

…oczywiście nad Morzem Śródziemnym, bo w samym sercu Apulii, w zabytkowym mieście Bari. Podobno w XI wieku apulijscy kupcy przebywający w Antiochi dowiedzieli się o zamiarach Wenecjan, planujących przewieźć ciało świętego Mikołaja z Miry do Serenissimy. Uprzedzili ich jednak sprytnie i, po podróży obfitującej w niezwykłe zdarzenia, złożyli relikwie w baryjskim kościele św. Benedykta. Wkrótce wzniesiono jednak nową bazylikę, słynącą w świecie z dziejących się tam cudów.

Co ciekawe, Wenecjanie nie poddają się bez walki, twierdząc, że prawdziwy grób Mikołaja znajduje się w Chiesa di S. Nicolò na wyspie Lido koło Wenecji. Według tradycyjnych przekazów, flota wenecka najpierw przewiozła relikwie świętego na Cypr, potem do Jaffy w Ziemi Świętej, a następnie do Jerozolimy. Wziąwszy udział w oblężeniu Hajfy, żołnierze wrócili na Lagunę i złożyli cenne szczątki w świątyni, gdzie, według nich, znajdują się one po dziś dzień.

Tullia nie do końca uwierzyła w historię o białym rumaku – jej Mikołaj ma u swojego boku różowego psa (a nad głową pomarańcze i spadające z nieba kokosy).
Tullia nie do końca uwierzyła w historię o białym rumaku – jej Mikołaj ma u swojego boku różowego psa (a nad głową pomarańcze i spadające z nieba kokosy).

 

  1. DLA NIEGRZECZNYCH DZIECI PRZYGOTOWAŁ COŚ SPECJALNEGO

Holendrzy, którzy, jako autorzy śródziemnomorskich mikołajkowych koncepcji, są głównymi bohaterami naszych dzisiejszych rozważań, uważają Sinterklaas za swoje najpopularniejsze święto. Od jakiegoś czasu w Niderlandach wnioskuje się, by 5 grudnia, czyli dzień poprzedzający imieniny świętego, stał się urzędowo wolny od pracy. W mediach wiele mówi się o fakcie, że holenderskie dzieci bardzo przeżywają jego coroczne przybycie, wykazując przy tym objawy silnego stresu. Podobno psycholodzy sugerują, by nie straszyć maluchów popularną w Niderlandach pogróżką, jakoby Mikołaj miał spakować niegrzeczne dzieci do worka i zabrać je ze sobą do Hiszpanii.

Cóż, ja od dzisiaj będę chyba bardzo niegrzeczna. A Wy?

Posted on

Świąteczne Lente-inspiracje: design

Prezenty gwiazdkowe powinny spełniać jedno podstawowe kryterium: sprawić przyjemność obdarowanemu. W dzisiejszych „Inspiracjach” chciałybyśmy polecić Wam przedmioty, które, naszym zdaniem, ucieszą niemal każdego – nie tylko z powodu swojej praktyczności, ale również walorów estetycznych i niezwykłej historii. Wyprawa w krainę designu – czas start!

Wokół włoskiego stołu

Marki Alessi nikomu przedstawiać nie trzeba: projekty powstałe w jej siedzibie należą do absolutnej czołówki światowego wzornictwa. Dzięki uprzejmości Fabryki Form, ambasadora marki w Polsce, miałyśmy przyjemność testować perełki włoskiego designu we własnej kuchni. Wybór nie był prosty! Na prezent z pewnością doskonale nadaje się kultowy wyciskacz do cytrusów projektu Starcka czy słynny korkociąg – Anna G. My jednak postanowiłyśmy polecić Wam przedmioty odrobinę mniej znane, a równie zachwycające. Oto one.

kawiarka1
Kawiarka Pulcina. Gdyby zapytano, jaki jest według nas najważniejszy przedmiot w kuchni, bez zawahania wskazałybyśmy zaparzacz do kawy. Sami przyznacie: nie można pisać o Śródziemnomorzu bez rozpoczęcia dnia filiżanką cappuccino! Kawowej obsesji nikt nie zrozumie tak, jak Włosi – zeszłoroczny projekt Alessi, kawiarka Pulcina, jest tego najlepszym potwierdzeniem. Nietypowy, pękaty kształt kawiarki nie jest bowiem jedynie kaprysem projektanta, a wynikiem wielomiesięcznych badań nad ulepszeniem organoleptycznych właściwości zaparzanej kawy. Dodatkowo, dzięki swej nietypowej budowie, Pulcina przestaje produkować kawę w odpowiednim momencie, pozwalając uniknąć koszmaru znanego wszystkim użytkownikom klasycznych zaparzaczy, czyli “efektu wulkanu Stromboli” – przypominającego erupcję pryskania ostatnich kropelek kawy. Kawiarka ujmuje także nazwą (pulcino to po włosku kurczaczek) i bezpretensjonalnym wyglądem, faktycznie przypominającym nieco futurystyczną kurkę. Dla tych, którzy tęsknią za aromatem unoszącym się we włoskich kawiarniach – prezent idealny.

misa

Seria Mediterraneo. Pojemniki, mise i świeczniki inspirowane kształtem koralowca to projekty Emmy Silvestris dla Alessi, które przykuły naszą uwagę nie tylko ze względu na swoją śródziemnomorską nazwę. Szczególnie ujęła nas czerwona misa na owoce (dostępna również w bieli i srebrze). Postawiona na stole, nie tylko staje się praktyczną dekoracją, ale wnosi też wspomnienie południowej żywiołowości. A to, jak wiadomo, tygrysy lubią najbardziej.

szyszkow2

…na koniec przygód z Alessi akcent czysto dekoracyjny, ale na święta idealny. Marcello Jori podjął się reinterpretacji tradycyjnych, świątecznych bombek. Efekt? Jak to zwykle bywa z Alessi: jest zabawnie, nowocześnie i radośnie. Nasze serca skradła złota bombeczka Pan Szyszka!

Jeśli chcecie poczytać więcej o historii marki Alessi, zajrzyjcie tutaj, do artykułu specjalistki od włoskiego designu –  Moniki Utnik-Strugały.

Pozostańmy jeszcze przez chwilę we Włoszech. Filiżanka z serii I-Wares marki Seletti to kolejny pomysł na prezent, który przyda się na co dzień, a nie tylko od święta, choć fantazyjna forma porcelany może przywodzić na myśl rodową zastawę, wyjmowaną z kredensu tylko na specjalne okazjie. Na szczęście kolorowe, radosne uszko przełamuje to skojarzenie. Do naszych Inspiracji wybrałyśmy serię I-Wares właśnie dlatego, że w bezpretensjonalny sposób oddaje ideę cieszenia się małymi rzeczami, bez odkładania codziennych przyjemności na później. Całą serię Seletti można znaleźć w Fabryce Form.

seletti-2
Dla elegantek

Myśląc o wzornictwie, nie można pominąć tematu biżuterii. I w tym przypadku w oko wpadły nam przedmioty z południowym rodowodem.

Najpierw coś miłośniczek elegancji we włoskim stylu. Naszyjnik i bransoletka Iris z Laneve spodobały nam się ze względu na ciekawe połączenie błyszczących i matowych pierścieni. Choć Włoszki mają trochę inne podejście do biżuterii – chciałoby się rzec, barokowe! – wybrany przez nas zestaw wydał się nam na tyle oryginalny, by przyciągać wzrok, lecz jednocześnie wystarczająco skromny, by nadawać się na co dzień. Podobnie, jeśli chodzi o bransoletkę i kolczyki z serii w Madame II – w chłodnej, srebrnej kolorystyce. Oryginalnym pomysłem na prezent wydają się również naszyjniki z serii Angelomio: kula z brązu pokryta ażurową kopułką wydaje delikatny, miły dźwięk.

laneve1kolaz
Yifat Bareket
jest jedną z ulubionych artystek Julii Wollner, która od lat nosi prawie wyłącznie jej biżuterię. Powstające w Izraelu cudeńka – kolczyki, naszyjniki, pierścionki z rozmaitymi kamieniami, zachwycające kombinacjami barw – są niezwykle kobiece, delikatne, a zarazem szykowne. Projekty Bareket inspirowane są XVIII-wieczną biżuterią francuską, ale także sztuką orientalną – hinduską i uzbecką. Kupić można je na platformie Etsy oraz bezpośrednio przez stronę internetową projektantki.

kolczyki1
Oko na Maroko

Do skrzącej się kolorami, pełnej arabesek estetyki Maroka przekonywać nas nie trzeba. Założycielka sklepu MarokoArt, Dorota Zawadzka, kilka razy w roku zanurza się w krętych uliczkach Marrakeszu, szukając najciekawszych przedmiotów, stworzonych przez lokalnych mistrzów rękodzieła. Chociaż najchętniej przygarnęłybyśmy wszystkie jej znaleziska, wybrałyśmy dwie kategorie, które – naszym zdaniem – doceni każdy wielbiciel egzotyki.

Światło – czyli to, czego zimą brakuje nam na północy najbardziej. Marokańskie lampy, latarenki i świeczniki poprawią humor, gdy za oknem ciemność. Uwielbiamy lampy o kształcie gwiazdy, niezwykle pracochłonne w wykonaniu, lub te z elementami z mrożonego szkła.

lampa

Babusze – czyli tradycyjne marokańskie kapcie, produkowane z delikatnej skóry. Chociaż można znaleźć babusze wyszywane w misterne wzory bądź zdobione maleńkimi koralikami, nam najbardziej spodobały się te o prostej, szlachetnej formie, w srebrze i złocie.

baabuszeoba zdjęcia – Marokoart

Hermetycznie

Na koniec pozwolimy sobie na małą autopromocję – zbliża się bowiem wystawa prac jednej z nas, Marysi Bulikowskiej, która, poza współtworzeniem “Lente”, zajmuje się grafiką. Od najbliższego wtorku 6 grudnia, w warszawskiej kawiarni Plakatówka, będzie można nabyć plakaty z serii Musaeum Hermeticum, ilustrujące znane cytaty, a także autorskie grafiki i książki (link do strony wydarzenia znajdziecie tutaj). W naszym sklepie znajdziecie śródziemnomorski akcent z wystawy: plakat z podobizną Sfinksa, ulubionego mitologicznego stwora Marysi.

sfinksmockup

Mamy nadzieję, że nasze pomysły na Gwiazdkę przypadną Wam do gustu (polecamy także lekturę wpisu o kosmetykach i książkach). Życzymy, by udało się Wam uniknąć przedświątecznej gorączki w zatłoczonych centrach handlowych. A tymczasem – miłego weekendu!

Posted on

Alessi – sprzedawcy radości

A gdyby tak w tym roku ubrać choinkę po designersku? Wystarczy kilka bombek, by zielone drzewko nabrało niepowtarzalnego, „wesołego” charakteru. Zrobione są tradycyjnie z dmuchanego szkła, ale postaci z betlejemskiej stajenki traktują z przymrużeniem oka. Nie ma osoby, która nie uśmiechnęłaby się na ich widok! Stworzyła je jedna z najbardziej oryginalnych marek na świecie, rodzinna firma Alessi, której członkowie nazywani są sprzedawcami radości.

szyszkowy

Dom na jeziorem

Jak głosi legenda, z wód jeziora Orta w Lombardii co noc wynurza się potwór, rychtyk taki jak w Lochness. Turyści chętnie tu zaglądają, licząc, że go spotkają. Ciekawi są też słynnej Villi Crespi – XIX-wiecznego zameczku z mauretańskimi wieżyczkami, który wygląda jak z Baśni tysiąca i jednej nocy. Ale tylko niewielu wie, że tuż obok czai się jeszcze jedna niespodzianka: nad jeziorem Orta mieszka jedna z najbardziej wpływowych rodzin w świecie designu – Alessi. W uroczym miasteczku Omegna, gdzie góry są na wyciągnięcie ręki. Tuż na granicy ze Szwajcarią.

XVIII-wieczna piemoncka willa z przylegającą doń winnicą zaskakuje designem nie mniej niż produkowane przez Alessich akcesoria do kuchni. Bo zamiast nawiązać do architektury i pójść w bezpieczną klasykę, rodzinna siedziba została urządzona w duchu odważnego modernizmu. Wnętrza zaprojektował zaufany designer Alessich, Alessandro Mendini. Plan był prosty: dużo kamienia i drewna. Na podłodze dąb, ściany w „betonowym” kolorze. Surowe wykończenie łagodzą meble z humorem (w końcu Alessi słyną z projektów z przymrużeniem oka), oczywiście „made by friends”, czyli zrobione przez projektantów od lat związanych z firmą. Przy orzechowym stole projektu Mendiniego kolorowe krzesła Fukasawy, Jaspera Morrisona i braci Bouroullec. Przed kominkiem sofy: jasne Vico Magistriettiego i Philippe’a Starcka oraz brązowa, w kształcie rękawicy bejzbolowej, firmy Poltranova.

Najwięcej uwagi poświęcono bibliotece na antresoli (Mendini zaprojektował ją specjalnie dla ogromnego zbioru książek historycznych). I gabinetowi w zabytkowej wieży, do którego prowadzą kręcone metalowe schody we wściekle czerwonym kolorze. To tutaj zaciąga się ulubionymi cygarami Alberto Alessi, który przejął stery firmy w 1970 roku. Degustując kolejne roczniki wina, które produkuje w swojej winnicy, zapewnia: – Do szczęścia nie potrzebuję nic innego jak tylko słodkiej cierpkości w ustach, rodziny i przyjaciół u boku.

Tu można obejrzeć sesję zdjęciową wnętrz domu: Villa Fortis Alberta Alessiego.

Bez ograniczeń

Zawsze bliżej nam było do niemieckich sąsiadów niż do Rzymu – śmieje się Matteo Alessi, który w rodzinnej firmie zajmuje się marketingiem. – Giovanni Alessi, założyciel rodu i firmy, zanim otworzył fabrykę w Crusinallo pod Mediolanem, najpierw szukał szczęścia na Północy. Razem z najlepszym przyjacielem, Alfonso Bialettim (tak, tak, tym od kawiarek), wyjechali do Niemiec poznać tradycyjne rękodzieło i nauczyć się rzemiosła. Po powrocie do kraju sprowadzali stamtąd eleganckie wazy, misy i patery. Potem ich drogi się rozeszły. Każdy rozkręcił własny interes. Ale nasze rodziny przyjaźnią się do dziś. Syn Giovanniego, mój dziadek Carlo, ożenił się z dziewczyną pochodzącą z rodu Bialettich – opowiada.

To właśnie Carlo wyprowadził firmę na szerokie wody. Był autorem większości przedmiotów Alessich, które pojawiły się na rynku w latach 30. i 40. Do historii przeszedł zaprojektowany przez niego platerowany zestaw herbaciany Bombé – prezent ślubny dla żony – który do dziś jest najlepiej sprzedającym się serwisem marki. W 1935 roku podbił Włochy dzbankiem na mleko Ottagonale.

bombe
Słynny zestaw Bombé. Fot. Alessi.com

– Dziadek miał jedno marzenie: żeby sztuka trafiła pod strzechy – podkreśla Matteo. Zatrudnił więc artystów (Giò Pomodoro i Carmelo Cappello) i poprosił, by prozaicznym przedmiotom do kuchni nadali efektowny kształt. Jego pracę kontynuuje dziś Alberto Alessi, wuj Mattea. W krótkim czasie zaangażował on do współpracy słynnych projektantów – Ettore Sottsassa, Richarda Sappera, Achille Castiglioniego, Michaela Gravesa, Aldo Rossiego, Jaspera Morrisona, Philippe’a Starcka. Namawiał, by używali nie tylko metalu, ale też ceramiki, drewna czy plastiku. Żeby nie ograniczać inwencji swoich podopiecznych, nigdy nie zlecał badania rynku. I nie obawiał się ich ekscentrycznych pomysłów. Nawet jeśli powątpiewano, czy tak awangardowe rzeczy dobrze się sprzedadzą, Alberto nie przerywał pracy i zapewniał: „firma być może na tym straci, ale za to wniesie coś do historii wzornictwa”.

Anna G. – najbardziej rozpoznawalne korkociągi na świecie. Fot. Fabryka Form

Jego podejście do biznesu było prawdziwym przewrotem kopernikańskim. Wielu kręciło głowami, przepowiadając firmie bankructwo, a tymczasem osiągnęła sukces jakich mało – co przedmiot, to bestseller. Kawiarka La Canonica Aldo Rossiego czy młynek do pieprzu 9098 Michaela Gravesa na stałe weszły do kanonu designu. A Alessi nazwano Fabryką Włoskiego Designu – fabryką snów. Bo bawi, wzrusza, zaskakuje – pomysłami, kolorami, humorem. Otwieracze do butelek przypominają złośliwe diabełki (Diabolix projektu Biagio Cisottiego), kieliszki na jajka to uśmiechnięte ludziki (Mr. Chin Stefana Giovannonniego), korkociągi – ponętne kobiety w zwiewnych sukienkach (Anna G. Alessandra Mendiniego). – Phillipe Starck nazwał nas sprzedawcami radości. I to chyba najlepszy komplement, jaki mogliśmy usłyszeć – mówi Matteo.

diabolx
Otwieracze do butelek Diabolix. Fot. Fabryka Form

Z życia wzięte

Ponieważ przez firmę przewinął się niejeden oryginał i ekscentryk, z wieloma przedmiotami łączą się ciekawe anegdoty. Najbardziej znana jest ta o wyciskarce Starcka: projektant jadł w restauracji frutti di mare, spojrzał na kałamarnicę, którą miał właśnie skosztować i w tym momencie przyszedł mu do głowy pomysł. Kilkoma szybkimi ruchami naszkicował na serwetce słynny projekt. – Ale mnie bardziej podoba się historia czajnika 9091 Richarda Sappera z charakterystycznym gwizdkiem – opowiada młody Alessi. – Praca nad nim trwała trzy lata, bo projektant uparł się, by dźwięk tego gwizdka przypominał świst, jaki wydawały w jego dzieciństwie barki płynące Renem. Poszukiwania specjalisty, który potrafiłby zrobić taki gwizdek, trwały miesiącami. W końcu znaleźliśmy jednego staruszka w Szwarcwaldzie. Konstrukcja, jaką wymyślił, jest bardzo skomplikowana, bo to właściwie dwa mosiężne gwizdki w jednym, ale warto było – wspomina. – Lubię też opowieść Mario Trimarchi o tym, jak projektował tacę La stanza dello Scirocco. Mario zapamiętał z dzieciństwa sycylijskie chaty, w których przesiadywali starsi panowie i pasjami grali w karty. Często przez okna wpadał wiatr sirocco i zrzucał talie na podłogę. Rączki w tacy przypominają właśnie takie rozrzucone karty – tłumaczy Matteo.

scirocco
La stanza dello sirocco – kosz na owoce. Fot. Fabryka Form

Sam ma sentyment do kawiarki 9090 projektu Richarda Sappera z 1979 roku. – Bo jest tylko o rok młodsza ode mnie – śmieje się. My możemy ją podziwiać w nowojorskiej MoMA. Podobnie jak wyciskacz do cytrusów Philippe’a Starcka czy toster Stefano Giovannoniego. Albo w filmach: przedmioty Alessi zagrały m.in. w Krokodylu Dundee i Pamiętniku Bridget Jones. A ostatnio także w I am Legend opowiadającym historię człowieka, który przeżył zagładę. Cóż bowiem miałoby przetrwać ludzkość, jak nie one?

Zdjęcie główne:  Didriks CC by 2.0

Posted on

Śródziemnomorskie Paczki Lente – w te święta podaruj bliskim słońce!

W redakcji “Lente” wierzymy, że w życiu najważniejsze jest Światło – synonim dobra, miłości, mądrości i inspiracji. Trudno o lepszy dar dla bliskich w czasie, gdy chcemy dzielić się tym, co najlepsze.

box4

Serdecznie zachęcamy Cię, by podczas nadchodzących świąt podarować krewnym i przyjaciołom prezent wypełniony Światłem: album “Lente”, który zachwyci nawet najbardziej wymagających czytelników, oraz nasze śródziemnomorskie paczki.

lente4

W okresie bożonarodzeniowym możesz zdecydować się nie tylko na Paczkę Lente #04, stanowiącą uzupełnienie grudniowego wydania naszego pisma, ale także na śródziemnomorskie zestawy świąteczne: dla smakosza, dla mola książkowego i dla miłośnika powolnego stylu życia.

paczkaslow1

Zaproś Morze Śródziemne do domu i odpakuj je z bliskimi pod choinką!

Wszystkie nasze cudeńka znajdziesz w zakładce “Sklep”.

Posted on

Joanna Ugniewska, Podróżować, pisać

Książkę Joanny Ugniewskiej zatytułowaną Podróżować, pisać trudno dziś kupić – trzeba uzbroić się w cierpliwość, pomyszkować w antykwariatach, poszukać w Internecie. Warto. Lektura wynagrodzi nam wysiłek. Zapewni wytchnienie.

Opublikowany przez Zeszyty Literackie tekst daje bowiem wspaniałą – choć wcale niełatwą – perspektywę. Niby zdajemy sobie sprawę, że o Włoszech pisali najwięksi. I że wieki przed nami powiedziano o nich już wszystko. A jednak trudno nie poczuć swojego rodzaju rozczarowania i frustracji, uświadamiając sobie, strona po stronie, że my sami nic nowego już powiedzieć nie możemy. W zasadzie, po nazwiskach tego formatu, co Goethe, Byron, Stendhal czy Herbert nie powinniśmy chyba otwierać ust. A tym bardziej – sięgać po pióro. Sytuacja ta nosi jednak także znamiona wyzwolenia. Pozwala uciec od wszechobecnej paplaniny, delektować się ciszą; zachęca do przeżywania bez przekuwania emocji w słowa niedoskonałe.

ugniewska

 

Jak kilka lat temu napisała moja redakcyjna koleżanka z magazynu “La Rivista”, Magda Giedrojć, “(…) Podróżować, pisać daje szansę na ratunek. W tym pięknym, szlachetnym i erudycyjnym wykładzie, który można czytać we fragmentach i w dowolnej kolejności, każdy znajdzie swój kawałek Włoch – bo tak naprawdę dziś nie da się już jechać do tego kraju bez tradycji, źródeł i historii jego odkrywania. Trzeba wiedzieć, jakie ślady prowadzą do Koloseum czy na Wezuwiusz. Trzeba je znać, by móc świadomie wybrać swoją drogę, swoje Włoch odkrywanie.” 

Do takiego świadomego odkrywania – w ciszy, sam na sam z pięknem – zachęcam Was i ja. 


Joanna Ugniewska, Podróżować, pisać, Zeszyty Literackie, Warszawa 2011

Posted on

Jak stworzyć bestseller (jeśli jesteś neapolitańskim fotografem z XIX wieku)?

Trochę fotografia, trochę obrazek. Popularna pamiątka z Neapolu, wielokrotnie reprodukowana, również w podkolorowanej wersji. Czym właściwie jest Tarantella Giorgia Sommera i dlaczego stała się tak znana?

Wykorzystaj nowatorską technikę

Gdy około 1870 roku Sommer tworzy Tarantellę, fotografia to wciąż nowa, rozwijająca się technika. Długi czas naświetlania nie pozwala jeszcze sfotografować wszystkiego i wszędzie. Trudno namówić dzieci, by zastygły w bezruchu na kilka sekund. Grupowy portret może zrujnować przypadkowe kichnięcie. Poza tym fotografia potrzebuje bezpośredniego dopływu światła, dlatego znakomite portrety powstają w jasnych atelier, ale już niekoniecznie w ciemnych wnętrzach mieszkalnych. A na zdjęciach robionych w plenerze najlepiej wychodzi niezwruszona architektura.

Wielu fotografów radzi sobie z tymi trudnościami przy pomocy fotomontażu. Ta wygodna, choć nieco pracochłonna technika pozwala im zapanować nad całym procesem i skomponować wizerunek zgodnie z własnym pomysłem – lub z zamówieniem. Fotograf robi więc szereg zdjęć w swoim studiu, portretując modeli osobno lub w niewielkich grupach. Z wywołanych odbitek wycina ich sylwetki, by wkleić je na nowym tle, zazwyczaj malarskim. W ten sposób może ustawić modeli w dowolny sposób, a nawet – dzięki domalowanym elementom – przenieść całą scenę do wystawnego wnętrza czy na leśną polanę. Całość fotografuje się później powtórnie, otrzymując oryginalną, łatwą do powielania, fotograficzno-malarską kompozycję.

Fotomontaż zatytułowany Tarantella (lub Napoli Tarantella) pozwolił Sommerowi puścić wodze fantazji. Autor zgromadził w jednym miejscu typy najbardziej włoskie spośród włoskich. Zręcznie posłużył się toposami i stereotypami, w których od lat zaklęci byli Włosi – przynajmniej w wyobrażeniu licznych turystów pielgrzymujących do kraju pod wiecznie błękitnym niebem, którzy chcieli oglądać malowniczy sztafaż, piękne modelki czy czarnookich młodzieńców.

Giorgio Sommer (Italian, born Germany, 1834‚Äď1914) Napoli Tarantella, ca. 1870 Albumen silver print; Image: 19.7 √ó 25 cm (7 3/4 √ó 9 13/16 in.) Mount: 25.8 √ó 35 cm (10 3/16 √ó 13 3/4 in.) The Metropolitan Museum of Art, New York, Purchase, Greenwich ART Group Gift, 2013 (2013.134a) http://www.metmuseum.org/Collections/search-the-collections/305832

Pobudź wyobraźnię widzów

Jak wskazuje tytuł, głównym tematem fotomontażu jest tarantella, ludowy taniec z południa Włoch. Podobno trujące ukąszenie tarantuli powodowało ruchy przypominające rytmiczne pląsy i stąd właśnie pochodzi jego nazwa. Tarantella to zarazem kwintesencja włoskiej egzotyczności, szczególnie rozpalająca wyobraźnię XIX-wiecznych przybyszów do Italii. Również polskich. Józef Kremer w Obrazkach z Capri, drukowanych w odcinkach w tygodniku „Bluszcz” w 1868 roku, relacjonuje swoje wrażenia z tanecznego wieczoru: „Tańcujące grono sobie odpoczęło – znów huknął, zagrzmiał tamburino i poruszyła się tarantella – ale zawrzała już podnieconym ogniem z łaski wina […]. Huczy tamburino, dźwięczą jego kółka i dzwonki – brzmi gitara, klekocą castagnety – a taniec coraz gorętszy, coraz silniej porywający szaleje, jakby wołał: nie ma jutra – zrzuć ze siebie troski – używaj obecnej chwili – furda świat”. Buzuje namiętność, szaleje młodość, kusi egzotyka włoskich tradycji.

Na statycznym fotomontażu nie widać do końca tej dynamiki, choć pozy pary w centrum sugerują taneczne ruchy. We wzniesionych rękach trzymają kastaniety, ich stopy odrywają się od ziemi. Obok stoi para przygrywająca na gitarze i tamburynie. Cały zespół ubrany jest w tradycyjne stroje z Kampanii. Głowy kobiet ozdabiają charakterystyczne, płasko złożone chusty, a mężczyzn kapelusze z piórkiem.

Turystów oczarowywał jednak nie tylko ludowy taniec i ozdobne stroje. Często dopatrywali się we współczesnych im Włochach symbolicznego odbicia, odblasku starożytnych Rzymian, a nawet całego świata antycznego. Stąd też tańczący marynarz jest dla Kramera „zbudowany jak Herkules”, a jego wygląd i pląsy „stały się obrazem owych faunów, i satyrów na kozich nóżkach, co ze śpiewem i tańcem wraz z bachantkami hulackiej pamięci zaciągnęli się do nieskończonego dworu a wesołej drużyny, bożka Bachusa”. Całość sama w sobie wydaje się już gotowym tematem dzieła sztuki, a może raczej jego żywą realizacją: „Odpoczywają tańcujący i dziewczęta – jeden z młodzieńców, a to najprzystojniejszy upadł właśnie u nóg najpiękniejszej dziewczyny, był to jej narzeczony. Warta była ta grupa pędzla, bo on usiadł z taką gracją, jak to na dobrych teatrach siada królewicz Hamlet u nóg Ofelii”.

giorgio
Fotograf Giorgio Sommer z synem.

Sięgnij po sprawdzone motywy 

Tancerze i muzycy to jednak zaledwie fragment całej kompozycji. Otacza ich grono postaci, łatwo rozpoznawalnych i kojarzących się turystom z krajobrazem włoskiego miasta. Poszczególne portrety fotograficzne Sommer wykonał wcześniej, a w fotomontażu zestawił tak, by stworzyć złudzenie, że to grupa gapiów oglądających tarantellę.

Melancholijnie wpatrzony w tańczącą parę mnich to zapewne kapucyn. Jak wiadomo, motywy religijne – czy to historyczne kościoły i słynne sanktuaria, czy papieska siedziba w Watykanie – dla przybyszy z Europy nierozerwalnie łączyły się włoską ziemią.

Z założonymi rękami i nieco marsowym obliczem (a może tęsknie?) przygląda się zabawie umundurowany żołnierz. Na głowie nosi dumnie kapelusz z okazałym pióropuszem z czarnych piór głuszca, charakterystycznie przechylony na prawą stronę. To członek formacji bersalierów, oddziału włoskiej piechoty uczestniczącej w walkach o zjednoczenie Włoch.

Dość beznamiętnie patrzy na taniec dwóch lazzaroni. To dosłownie włóczędzy, żebracy, ale jednocześnie przedstawiciele grupy społecznej istotnej dla historii Neapolu. W ówczesnym wyobrażeniu lazzaroni symbolizowali często przedindustrialną wolność, spontaniczność  czy gotowość do romantycznych zrywów.

W głębi, na drugim planie dostrzec można dwóch mężczyzn siedzących przy stoliku, popijających wino i grających w karty. Ta zwyczajna scenka należała do stałego repertuaru włoskich motywów. Sięgnął po nią choćby Aleksander Gierymski, malując Austerię rzymską; austeria to po prostu karczma, włoska osteria.

W tej niby ulicznej scenie nie mogło także zabraknąć dzieci, które przysiadły na ziemi i przyglądają się tarantelli. Na ich przykładzie można też zauważyć niedoskonałości fotomontażowej techniki. Przede wszystkim chłopczyk i dziewczynka nie patrzą właściwie w stronę tańczącej pary, a ich sylwetki są nieco nieproporcjonalne w stosunku do dorosłych.

Jeśli przedstawione postaci przypominały turyście współczesny Neapol, to Wezuwiusz widoczny na horyzoncie mógł się kojarzyć z historią Imperium Rzymskiego. Odkryte nieco ponad sto lat wcześniej ruiny Herkulanum i Pompejów cieszyły się dużym zainteresowaniem. Sommer wielokrotnie je fotografował, podobnie jak Wezuwiusza (udało mu się nawet uchwycić jego erupcję!). W tym przypadku dymiący wulkan został jednak domalowany, podobnie jak fragmenty zabudowań w tle czy ziemia, na której Sommer ustawił bohaterów swojej kompozycji.

Zaprojektuj modelowego odbiorcę

Południe Włoch, a zwłaszcza Neapol – z Wezuwiuszem w sąsiedztwie – realizowało aż z naddatkiem potrzebę malowniczości, poszukiwanej w XIX-wiecznej Italii zarówno przez artystów, jak i zwyczajnych turystów. Sommer w Tarantelli uchwycił takie wyobrażenie „włoskości”, które znakomicie odpowiadało potrzebom przeciętnego odbiorcy.

sommer_giorgio_1834-1914_-_n-_5233_-_napoli_-_riviera_di_chiaja
Neapolitańska dzielnica Chiaia w obiektywie Sommera.

Tarantella spaja w sobie motywy, po które fotograf sięgał zresztą już wcześniej. Sommer znał się i na interesach, i na gustach swoich klientów, których przeważającą część stanowili właśnie turyści. Odwiedzając Italię, chcieli znaleźć odpowiednią pamiątkę, która po powrocie przypominałaby im włoskie podróże. Chętnie kupowali więc eleganckie fotografie Sommera, robione przez niego podczas licznych podróży po włoskich miastach. Albumy ze widokami ulic, zabytków czy ruin urozmaicały również portrety Włochów, dodające lokalnego kolorytu. Oprócz fotografowania mieszkańców Neapolu, Sommer sam inscenizował w swoim studiu „typowe” sceny uliczne, np. bardzo popularne i fantastycznie się sprzedające zdjęcie przedstawiające Włochów jedzących spaghetti.

Być może Sommerowi tak dobrze udało się utrafić w wyobrażenia turystów, ponieważ sam był modelowym przybyszem z daleka. Urodził się 2 września 1834 roku we Frankfurcie nad Menem, gdzie też kształcił się na fotografa. W wieku 23 lat przeniósł się do Włoch i otworzył dwa studia fotograficzne – wraz ze wspólnikiem w Rzymie, a później Neapolu. Tam też ostatecznie osiadł, zdobył szeroką popularność i zbił na fotografii pokaźny majątek. W Neapolu, gdzie założył też rodzinę, mieszkał aż do śmierci 7 sierpnia 1914 roku.

Tarantella to na pewno nie najlepsza praca Sommera, ale może w najpełniejszy sposób oddaje jego włoskie fascynacje? Może zrealizował przeznaczenie, które od zawsze zapisane były w jego nazwisku. Południowowłoski klimat zaklęty w niemieckim Sommer („lato”) splata się z włoskim sommare, a więc „sumować, dodawać”. W fotomontażu Giorgio Sommer dodał do siebie i scalił Neapol, Kampanię, Italię, włoskość – widziane przez przybysza i pokazywane przybyszom.