Posted on

Mikołajewski i Camilleri. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S03E14

Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W trzecim sezonie podcastu zapraszamy Cię do wspólnej refleksji nad kwestią TOŻSAMOŚCI. W jaki sposób widzą siebie mieszkańcy Śródziemnomorza, co ich łączy, a co dzieli? W jaki sposób odczuwają i wyrażają swoją odrębność, jakie historie opowiadają na swój temat? Poznaj je bliżej w naszym podcaście!

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Noir sur Blanc, w ofercie którego znajdziecie liczne książki Andrei Camillerego. 10 lipca 2024 roku ukazało się trzecie wydanie Głosu skrzypiec w tłumaczeniu Jarosława Mikołajewskiego.

Camilleri to nie tylko kryminały, śledztwa, Sycylia i mafia. Włoski pisarz w fabułę kryminalną wpisywał problemy społeczne; był niestrudzonym obserwatorem i komentatorem rzeczywistości. W naszym podcaście wspomina go dziś Jarosław Mikołajewski – pisarz, poeta, reporter i tłumacz wielu książek Camillerego, z którym połączyła go serdeczna przyjaźń. Posłuchajcie, jak mędrzec opowiada o mędrcu.

Prowadzenie: Julia Wollner
Produkcja: Magda Miśka-Jackowska i Michał Woźniak

 

Posted on

Odszedł Jerzy Stuhr. Był mocno związany z Włochami

Włosi mówili na niego „Dżersi”, próbując odczytać polski odpowiednik ichniego „Giorgio”. Było ich wielu – przyjaciół, znajomych, współpracowników, bo Stuhr jeździł do Italii dużo i często; dla przyjemności, ale i w sprawach zawodowych. Wyreżyserował tam kilka sztuk teatralnych, zdubbingował sam siebie do włoskiej wersji „Historii miłosnych”, grywał we włoskich filmach, wykładał na tamtejszych uczelniach. Podobno zaczęło się przypadkiem, który nosił jednak zupełnie konkretne nazwisko: Giovanni Pampiglione. Ten włoski reżyser po studiach w Polsce, tłumaczący na swój język teksty Witkacego, w 1980 roku doprowadził do zorganizowania w Pizie sesji naukowej poświęconej Witkiewiczowi. W ramach wydarzenia wystawiono dramat „Oni”, w którym zagrał Stuhr, muzykę zaś napisał Stanisław Radwan. Włosi byli zachwyceni, posypały się zaproszenia na sceny teatralne w największych miastach. Dwa lata później za rolę w „Mątwie” Witkacego, pokazanej na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym w Spoleto, Jerzy otrzymał Nagrodę Krytyki Włoskiej dla najlepszego aktora zagranicznego we Włoszech. Podkreślono, że zostaje ona przyznana za „opanowanie języka włoskiego oraz jakość interpretacji”. I tak już zostało.

Były też włoskie filmy. Zagrał m.in. u Guido Chiesy („Io sono con te”, 2010), u Luki Manfrediego („L’ultimo papa re”, 2013), Antonia Morabity („Rimetti a noi i nostri debiti”, 2018) oraz Umberta Spinazzoli („Non morirò di fame”, 2023). Trzykrotnie wystąpił u genialnego Nanniego Morettiego (w „Il Caimano” w 2006 roku, w „Habemus papam” w 2011 oraz w „Il sol dell’avvenire” w 2023). W jednym z wywiadów dla TVN mówił, że praca z Morettim stanowi prawdziwe wyzwanie. – On potrafi po 30-40 dubli robić, a ja po 5-6 zaczynam umierać i jestem coraz gorszy, i mylę się w tekście, bo mnie to nudzi już. A on dopiero się nakręca – tłumaczył.

W języku Dantego mówił tak dobrze, że w pewnym momencie złożono mu propozycję zagrania rodowitego Włocha, nestora słynnego rodu Olivettich. Nie przyjął jej jednak, twierdząc skromnie, że mieszkańcy Półwyspu mogliby mu nigdy nie wybaczyć. Zamiast udawanym Włochem, wolał być gościem i obserwatorem, co pozwalało mu na delektowanie się pięknem kraju i jego kulturalnych bogactw. Uwielbiał Wenecję, w której, w ramach stypendium, studiowała kiedyś jego żona Barbara; z zachwytem opowiadał o Wiecznym Mieście. Kochał włoskie jedzenie. W wywiadzie dla Vivy! w 2016 roku zwierzał się Beacie Nowickiej: – Jak przyjeżdżam do Rzymu, raz na dwa-trzy miesiące, zawsze zaczynam od cacio e pepe: musi być specjalne tonnarelli, do tego prawdziwe pecorino romano, pepe i nic więcej. Niente di più. A potem lecą wszystkie inne rzymskie dania: trippa alla romana – flaki po rzymsku, coda alla vaccinara – duszone w winie ogony wołowe. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie iść, my mamy swoje ulubione miejsca.

Podziwiał włoską kinematografię, tamtejsze podejście do historii, do tematów trudnych, do narodowych traum. Uwielbiał włoską młodzież – to dla niej wielokrotnie odwiedzał Perugię, Mediolan, Bolonię, Palermo. Na włoskich uczelniach prowadził kursy aktorskie i seminaria dla studentów. Przybywali tłumnie.

Teraz nie tylko oni będą za Nim bardzo tęsknić.

 

Zdjęcie główne: Jerzy Stuhr w 2018 roku, fot. Grzegorz Gołębiowski / Wikimedia Commons
Posted on

Asida

Asida – słodki, pachnący przyprawami pudding z daktyli i prażonej mąki – to jeden z najbardziej popularnych arabskich deserów, rozpowszechniony w Afryce Północnej, Sudanie i Etiopii, na Półwyspie Arabskim i Bliskim Wschodzie. Podana z filiżanką doprawionej kardamonem i wodą różaną kawy stanowi klasyczny poczęstunek w wyłożonych poduszkami madżlis (dosłownie: miejsca do zasiadania”), jak określa się miejsca do przyjmowania gości w arabskich domach.

Korzenie asidy sięgają średniowiecza i łączą się z historią beduińskich plemion Afryki Północnej – Maroka, Libii i Tunezji. Proste danie przygotowywane z kilku podstawowych składników było jednym z filarów kuchni Beduinów, pozwalającym koczownikom przetrwać w surowych pustynnych warunkach. Najstarszy, najprostszy przepis wymagał dodania mąki z prażonego jęczmienia do gotującej się nad ogniskiem wody i szybkiego, energetycznego mieszania masy patykiem, aż osiągnie konsystencję ciasta. Powstałą mamałygę przekładano potem na talerz, wydrążając w środku płytki otwór, do którego wlewano klarowane masło, olej arganowy albo inny dostępny tłuszcz. Biesiadnicy jedli asidę ze wspólnego półmiska, odrywając kawałki elastycznego ciasta, formując je w dłoniach i maczając w tłuszczu. Do dzisiaj w wielu krajach jest to typowy sposób podawania asidy.

Przez wieki danie rozpowszechniło się tak bardzo, że dzisiaj istnieją niezliczone wersje przepisu. Asida może być słodka lub wytrawna, podawana jako sycące śniadanie albo świąteczny deser na Id al-Fitr – najważniejsze muzułmańskie święto, kończące ramadanowy post. Najczęściej przygotowywana jest z lekko prażonej mąki z jęczmienia lub pszenicy i doprawiana korzennymi przyprawami: kardamonem, goździkami i imbirem. Wytrawne wersje podaje się z mięsnym bulionem, pikantną harissą, ziołami i cebulą, słodkie z daktylami, syropem z karobu, miodem i orzechami. Asida może mieć konsystencję lejącej się owsianki albo zwartej kluski.

Moja wersja asidy – serwowana w kokilkach i gotowana na parze – nie wymaga intensywnego mieszania i jest zdecydowanie deserowa, przygotowywana z dużą ilością daktyli i przypraw.


Przepis: Asida

szklanka daktyli
¾ szklanki mąki pszennej
łyżeczka mielonego kardamonu
łyżeczka mielonego imbiru
½ łyżeczki zmielonych goździków
2 + 2 łyżki rozpuszczonego masła (podzielone)

Daktyle zalewamy wrzącą wodą, namaczamy przez 10 minut.
Odcedzamy i blendujemy na gładką masę.
Mąkę przez kilka minut prażymy na suchej patelni na złocisto, przesiewamy.
Do zblendowanych daktyli dodajemy mąkę, przyprawy i 2 łyżki rozpuszczonego masła.
Przekładamy do kokilek i gotujemy na parze (w garnku lub koszyczku do gotowania na parze) przez 10 minut.
Polewamy pozostałym masłem i podajemy na ciepło.

*Jeśli nie mamy sprzętu do gotowania na parze, możemy przygotować deser w piekarniku. W tym celu piekarnik nagrzewamy do 240 stopni. Kokilki układamy w żaroodpornym naczyniu i wlewamy tyle wrzącej wody, żeby sięgała do połowy ich wysokości. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika na 10 minut.

Posted on

Ismail Kadare, Most o trzech przęsłach

I znowu odszedł Gigant. Tego ranka otworzyłam drzwi kurierowi – podał mi kopertę z cienką książką w środku. Rozdarłam papier, w środku czekał Kadare. A potem powiedzieli w radiu, że umarł.

Porównywano go z Orwellem i Kafką, bo pisał o państwie totalitarnym, choć jego biografia nie była kryształowa. Obawiając się prześladowań, przez długi czas nie potępiał jednoznacznie dyktatury Hoxha; później, by stawić opór reżimowi, wybrał drogę alegorii i mitu. Słuszną, bowiem osiągnął w nich prawdziwe mistrzostwo. Z wirtuozerią operował słowem, łącząc język literacki z lokalnymi albańskimi dialektami, i czynił to, na co pozwala się tylko nielicznym: bezlitośnie piętnował to, co w narodzie złe, jednocześnie kochając swój kraj do szaleństwa.

Wydana właśnie w Polsce powieść Most o trzech przęsłach w Albanii ukazała się w 1978 roku, podczas wzmożonych represji reżimu komunistycznego, kiedy Kadare został internowany i wysłany do kołchozu. Podobnie jak wiele innych tekstów autora, wykorzystuje motyw starej albańskiej legendy. Akcja toczy się w drugiej połowie XIV wieku, jednak nietrudno zauważyć nieustanne odniesienia do dzisiejszej rzeczywistości. Chrześcijański mnich Gjon opowiada w swej kronice o budowie mostu, który miałby poprawić komunikację po antycznej drodze Via Egnatia, stanowiącej kontynuację słynnej Via Appia i łączącej dawną wschodnią prowincję z samym Rzymem. Według miejscowych wierzeń, aby konstrukcja okazała się trwała, należy zapewnić jej przychylność wodnych bóstw, czego warunkiem jest złożenie ofiary z człowieka. W jednym z  przęseł zamurowany zostaje rzekomy ochotnik, wcześniej oskarżany o utrudnianie budowy…

 

Światową sławę przyniosła mu wydana w latach 60. powieść Generał martwej armii, na podstawie której powstał film Luciana Tovolego z Marcellem Mastroiannim w roli głównej. Jej akcja rozgrywa się w powojennej Albanii, do której przybywa włoski dowódca mający na celu przeprowadzenie ekshumacji szczątków włoskich żołnierzy poległych tam podczas II wojny światowej. W trakcie misji generała, podczas kwerendy archiwalnej i rozmów z lokalnymi mieszkańcami, okazuje się, że Włosi wykazywali się niespotykanym okrucieństwem
Światową sławę przyniosła mu wydana w latach 60. powieść Generał martwej armii, na podstawie której powstał film Luciana Tovolego z Marcellem Mastroiannim w roli głównej. Jej akcja rozgrywa się w powojennej Albanii, do której przybywa włoski dowódca mający na celu przeprowadzenie ekshumacji szczątków włoskich żołnierzy poległych tam podczas II wojny światowej. W trakcie misji generała, podczas kwerendy archiwalnej i rozmów z lokalnymi mieszkańcami, okazuje się, że Włosi wykazywali się niespotykanym okrucieństwem


Most o trzech przęsłach
to metaforyczna, wielowarstwowa opowieść o łączeniu światów, Wschodu i Zachodu, Azji i Europy, ale także historyczne exemplum pokazujące, że za każdą zmianę w społeczeństwie ktoś musi zapłacić, a postęp zawsze ma swoją cenę. Stanowi również wnikliwe studium albańskiej tożsamości i spojrzenie na wielowiekowe tradycje kraju. Fascynujące kulturowe bogactwo miesza się tu z gusłami i celebracją aktów zemsty, a skierowanie się ku przedosmańskiemu, chrześcijańskiemu dziedzictwu, czerpiącemu ze związków z antykiem, wydaje się jedyną drogą ratunku od nadchodzącej tragedii. Piękna, oniryczna, baśniowa lektura zadziwia jednoczesnym realizmem; mnie zachwyciła także licznymi odniesieniami do greckiej mitologii i prostym, a zarazem kunsztownym językiem. Wskazała kolejne, nie zawsze uświadomione absurdy ludzkiej rzeczywistości; przypomniała, jak dobrze czytać Mistrzów, którzy widzą, wiedzą, opisują.

Gjon zakończył swą kronikę słowami: Stworzyłem ją w obliczu nadchodzącej katastrofy, ale też z umiłowania naszego świata. Kadare zmarł 1 lipca 2024 roku w Tiranie.

 

Ismail Kadare, Most o trzech przęsłach, tłumaczył Marek Jeziorski, Wydawnictwo Akademickie SEDNO, Warszawa 2024

 

 

Posted on

Geografia – czym jest i jak wpływa na tożsamość miejsc? Rozmowa z Marcinem Nowakiem. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S03E13

Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W trzecim sezonie podcastu zapraszamy Cię do wspólnej refleksji nad kwestią TOŻSAMOŚCI. W jaki sposób widzą siebie mieszkańcy Śródziemnomorza, co ich łączy, a co dzieli? W jaki sposób odczuwają i wyrażają swoją odrębność, jakie historie opowiadają na swój temat? Poznaj je bliżej w naszym podcaście!

Przed mikrofonem “Lente” gościmy Marcina Nowaka – geografa, podróżnika, blogera, który wraz z żoną Anią prowadzi niezwykle popularną stronę “Gdzie wyjechać”. Niedawno ukazała się książka, którą firmują swoim nazwiskiem wraz z Karoliną Miller i Piotrem Andruszko: Rzymbook. Jednak dzisiaj rozmawiamy nie tylko o Rzymie, choć nieuchronnie do niego trafimy: na główny temat naszych rozważań wybraliśmy geografię. Czym jest, kto ją wymyślił, jak kształtowała się jej historia? W jaki sposób geografia wpływa na tożsamość danego miejsca? Marcin zdradza także, jakie tajemnice kryją śródziemnomorskie rzeki, z jakiego względu fascynuje go włoskie Friuli i francuskie Camargue i dlaczego uważa, że Śródziemnomorze zaczyna się tuż za Mikulovem.

Prowadzenie: Julia Wollner
Produkcja: Magda Miśka-Jackowska i Michał Woźniak

 

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie tutaj:
🔹 sklep, w którym zakupisz Rzymbook: U Wędrownych Motyli
🔹 Olga Bialer-Young: Motyle. Skrzydlate duchy Śródziemnomorza
🔹 Julia Wollner: Villa Sciarra. Z wizytą u Juliusza Cezara

🔹 Adam Adamkiewicz: Triest. Listy z miasta granicznego
🔹 podcast Lente: Cesarzowa Sisi i Morze Śródziemne
🔹 podcast Wydawnictwa Poznańskiego: Starożytny Rzym

 

Posted on

Motyle. Skrzydlate duchy Śródziemnomorza

Za konsultację naukową dziękujemy dr Januszowi Lewinowi.

Tekst ukazał się drukiem w antologii śródziemnomorskiej Metamorfozy.

 Zdjęcie główne zrobiono w Izraelu.

Motyl sfotografowany na Wyspach Jońskich w Grecji
Motyl sfotografowany na Wyspach Jońskich w Grecji


Są delikatne, bezbronne i lekkie jak piórko. Bez wątpienia należą do najpiękniejszych istot żyjących na świecie. Stanowią również wyjątkowo subtelny symbol przebudzenia i transformacji, wyzwolenia z ograniczających więzów i rozpoczęcia życia na nowo. Kojarzą się nie tylko z przemianą, ale także ze swobodą myślenia, uporem, konsekwencją i niezależnością.

Motyl, czyli dusza

W starożytnej Grecji i Rzymie motyle symbolizowały nieśmiertelną duszę, która ulatuje z ludzkiego ciała, podobnie jak motyl wyzwala się z poczwarki. Ta niezwykle obrazowa metafora związana jest również z dwojakim znaczeniem starogreckiego słowa psyche, które można tłumaczyć albo jako dusza, albo jako motyl. Według mitologii greckiej bogini mądrości Atena, tuż po tym, jak Prometeusz ulepił człowieka z gliny i łez, postanowiła darować nowo stworzonej istocie duszę, symbolicznie kładąc na jej języku motyla. Symbolikę bliźniaczo podobną znajdziemy później na chrześcijańskich malowidłach: dusza, którą Bóg kładzie Adamowi na języku, przedstawiana jest zazwyczaj ze skrzydłami motyla. W schyłkowym okresie antyku sztuka wczesnochrześcijańska przejęła bowiem starożytny motyw motyla, przechodzącego pełen zaskakujących przemian cykl rozwojowy, ilustrując w ten sposób znaną maksymę: „Życie się zmienia, lecz się nie kończy” (Vita mutatur non tollitur). Przeniesiono jedynie niektóre akcenty i zmodyfikowano punkty odniesienia. Etapy rozwoju motyla utożsamiano z etapami ludzkiego życia oraz ideą zmartwychwstania: stadium gąsienicy symbolizować miało marną egzystencję na ziemi, poczwarka – pozorną śmierć i zamknięcie w grobie, zaś motyl – ponowne narodziny do życia wiecznego. Do dziś w chrześcijaństwie motyl symbolizuje duszę, która opuszcza kokon – śmiertelne ludzkie ciało, by wznieść się ku światłu.

François Gérard, Kupid i Psyche
François Gérard  (francuski malarz urodzony w Rzymie), Kupid i Psyche, 1798, Luwr


Wiara, która uskrzydla

Dopełnieniem tradycji związanej ze starożytną, a następnie chrześcijańską symboliką motyla jest znany w licznych wersjach – w tym najpopularniejszej opisanej w II wieku przez Apulejusza – romantyczny mit Amor i Psyche. Zazdrosna o niezwykłą urodę swojej konkurentki bogini Wenus nakazała Amorowi natchnąć Psyche miłością do najbardziej odrażającego człowieka. Amor jednak sam wpadł w sidła miłości i co noc zjawiał się u swojej wybranki, stawiając tylko jeden warunek: nie będzie starała się go zobaczyć. Niestety dziewczyna nie dotrzymała obietnicy – gdy kochanek zasnął, zapaliła lampkę, a kropla oliwy, która spadła na pierś boga, zbudziła go, sprawiając, że natychmiast zniknął. Zrozpaczona, ale także zdeterminowana Psyche postanowiła odszukać ukochanego. W końcu trafiła do pałacu samej bogini Wenus, gdzie zgodziła się wykonywać niewdzięczne, najcięższe prace. Ostatecznie jej wytrwałość i oddanie zostały nagrodzone – Wenus obdarzyła Psyche boską nieśmiertelnością, na zawsze łącząc ją z ukochanym Amorem.

Psyche (gr. tchnienie, oddech, dusza) przedstawiana była w starożytnej sztuce jako niezwykłej urody młoda dziewczyna ze skrzydłami motyla, zaś jej pogmatwane losy – jako skomplikowane dzieje duszy dążącej, pomimo przeciwności losu, do szczęścia i spełnienia. Przygody Psyche dowodzić miały, że jeśli odnajdziemy w sobie silną motywację, wówczas zniesiemy monotonię codziennych czynności i pokonamy niepowodzenia. Cel potrafi przecież uskrzydlać.

Nie możemy jednak zapominać o zupełnie odmiennej konotacji motyla, znanej i popularnej już w starożytności: ze względu na krótkość życia (trwającego średnio około 3 tygodni) i przemijające piękno, motyl symbolizuje również próżność, lekkomyślność, błahość i niestałość w uczuciach. Nie bez powodu mówi się przecież o skakaniu z kwiatka na kwiatek. Nie jest jednak wykluczone, że to symbolika stworzona przez istoty równie zawistne, jak bogini Wenus…

Bernardino Consorti (1790–1859), Psyche (na podstawie rzeźby Antonia Canovy), Rijksmuseum, Amsterdam
Bernardino Consorti (1790–1859), Psyche (na podstawie rzeźby Antonia Canovy), Rijksmuseum, Amsterdam


Wirtuozi przemian

Choć o motylach wiemy już całkiem sporo, to ciągle pozostają one wyzwaniem dla entomologów. Jedno jest pewne: życie motyla pełne jest zaskakujących przemian. Wszystko zaczyna się od złożenia przez samice jaj, z których wykluwają się gąsienice – swoiste maszynki do zajadania roślin. W gęsto tkanym i bezpiecznie osłoniętym kokonie rozwija się niewidoczna dla naszych oczu poczwarka, wewnątrz której zachodzi jedna z najbardziej niezwykłych przemian na kuli ziemskiej: po kilku lub kilkunastu tygodniach z „brzydkiego kaczątka” wyłania się piękna postać motyla (zwana imago), która od razu po wyprostowaniu się i osuszeniu skrzydełek zaczyna je mocno pompować, aby były gotowe do lotu.

Motyle są bardzo ruchliwe i pracowite – wykonują skrzydłami ponad 300 uderzeń na minutę. I choć każdy z nas niejednokrotnie miał zapewne okazję obserwować te wielobarwne owady leniwie wygrzewające się na słońcu z płasko rozpostartymi po bokach skrzydłami, to nie należy dać się zwieść pozorom – motyle nie próżnują, lecz gromadzą energię cieplną, wykorzystując skrzydła jako swego rodzaju panele słoneczne. Temperatura ich ciała musi bowiem sięgać aż 30 stopni, aby w ogóle były w stanie latać.

Motyl na hiszpańskiej wyspie Teneryfie
Motyl na hiszpańskiej wyspie Teneryfie

 

Mistrzowie kamuflażu

Bajeczna i różnorodna kolorystyka motyli nie jest dziełem przypadku czy, tym bardziej, owadziej próżności – pomaga im przeżyć w świecie pełnym drapieżców. Motyle są arcymistrzami kamuflażu. Albo stapiają się kolorystycznie z naturalnym otoczeniem, upodabniając się do liści, kory, porostów czy skał, albo odwrotnie – za wszelką cenę próbują się wyróżnić, udając bardziej agresywne owady, jak osy czy szerszenie, przybierając wówczas rzucający się w oczy żółto-czarny kostium. Co ciekawe, to zazwyczaj przezorne, ostrożniejsze samice stosują najbardziej wyrafinowane techniki kamuflażu, pozwalające im przetrwać, natomiast cieszące nasze oczy wielobarwne motyle to najczęściej samce, których żywa, jaskrawa kolorystyka stanowić ma dowód ich witalności i atrakcyjności płciowej. Klasyczny rytuał godowy motyli przypomina spektakl wykonywany przez samca i polegający na bardzo szybkim trzepotaniu skrzydłami przed ukochaną. Warto również pamiętać, że przepiękne rysunki na skrzydłach motyli to zasługa łusek zachodzących na siebie niczym dachówki. Są one tak delikatne, że sprawiają wrażenie pyłku, ale niestety nawet ich muśnięcie uszkodzi skrzydła, uniemożliwiając latanie.

Najłatwiej jest obserwować motyle podczas pobierania przez nie pokarmu, czyli nektaru kwiatowego. Owady te postrzegają swoje otoczenie w postaci mozaiki złożonej z drobnych obrazków i odróżniają tylko najintensywniejsze kolory: czerwony, zielony i żółty, dlatego wybierają zwykle kwiaty o tych właśnie barwach. Możemy wykorzystać także naturalne łakomstwo motyli, wabiąc je przynętą w postaci bardzo dojrzałych owoców.

Motyle znad Mare Nostrum

Obecnie ponad 150 tysięcy gatunków motyli zasiedla prawie wszystkie kontynenty – oprócz Antarktydy, ponieważ nade wszystko kochają ciepło promieni słonecznych, niezbędnych im do życia. Podążanie tropem motyli, śledzenie ich przeobrażeń, zalotów, ulotnych chwil, gdy rozwijają skrzydła, jest fascynującą przygodą, przynoszącą mnóstwo satysfakcji, a kto wie, może i naukowych odkryć? Wielu entomologów-amatorów w znaczący sposób przyczynia się do poszerzenia naszej wiedzy o tych niezwykłych owadach. Motyla pasja może być także pretekstem do podróżowania do krajów śródziemnomorskich, które obfitują we wszystko, czego motyle potrzebują: gorące słońce, oddalone od cywilizacji górskie szczyty, wzgórza pokryte kwiecistymi łąkami. Co ciekawe, te kruche istoty potrafią być na tyle silne i zdeterminowane, że, podobnie jak ptaki, w poszukiwaniu słońca gotowe są przefrunąc tysiące kilometrów – z północnych, chłodniejszych regionów Europy do krajów skupionych wokół Morza Śródziemnego. A zatem, dlaczego by nie wyruszyć ich śladem?

Motyl sfotografowany w Bolzano w połowie marca
Motyl sfotografowany w Bolzano w połowie marca


Włoskie Dolomity

Choć wysokie, potężne masywy górskie włoskich Dolomitów znane są nie od dziś miłośnikom zimowych szaleństw na stokach, to nadal mało kto wie o tym, że w okresie wiosenno-letnim tereny te przemieniają się w rozległe i pełne spektakularnych widoków schronienie dla najpiękniejszych i najrzadszych gatunków motyli. Na 50 km2 zobaczyć można prawie 150 różnych gatunków, w tym modraszka alpejskiego czy modraszka amandusa. Obfitości tej sprzyjają spore różnice wysokości: od 900 w dolinach do przeszło 2200 metrów n.p.m. w przełęczy Sella Pass w prowincji Bolzano, a także świeże górskie powietrze, nieskażone pastwiska oraz ciepły, śródziemnomorski mikroklimat.

Położona wysoko wśród grzbietów Dolomitów malownicza Val di Fassa jest nie tylko sekretnym schronieniem dla śródziemnomorskich motyli, ale też domem dla wyjątkowych mieszkańców doliny – Ladynów, potomków Retoromanów, zamieszkujących tę część Alp jeszcze przed rzymskim podbojem. Choć populacja Ladynów stanowi obecnie zaledwie kilka procent mieszkańców regionu, to jednak język ladyński, powstały z połączenia łaciny z lokalnym dialektem, jest oficjalnie uznawany przez włoskie władze i nauczany w szkołach. Ladyńskie są napisy w urzędach, sklepach i na drogowskazach, ladyński rodowód mają też nazwy słynnych miejsc, jak Sella Ronda – największa na świecie narciarska karuzela czy pokryty lodowcem najwyższy szczyt Dolomitów – Marmolada (po ladyńsku marmoleda oznacza „błyszcząca”).

Azanus jesous sfotografowany w Północnej Afryce, fot. Bernard DUPONT / Flickr, CC BY-SA 2.0
Azanus jesous sfotografowany w Północnej Afryce, fot. Bernard DUPONT / Flickr, CC BY-SA 2.0


Marokański Wysoki Atlas

Po drugiej stronie Morza Śródziemnego, na długości 700 km, rozciąga się jeszcze wyższy i rozleglejszy masyw górski. Marokański Wysoki Atlas to miejsce szczególne: żyzny teren górski biegnie przez prawie cały kraj, od popularnego turystycznego kurortu Agadir nad Oceanem Atlantyckim aż po wybrzeże Morza Śródziemnego. Na północy ośnieżone czterotysięczniki wznoszą się ponad zielonymi dolinami w pobliżu Marrakeszu, przechodząc stopniowo w wysuszone piaski i nagie przedsaharyjskie wzgórza na południu. Wysoki Atlas jest również samowystarczalną, pilnie strzeżoną „twierdzą” rdzennych mieszkańców Berberów, stosujących analogiczną do motyli sztukę kamuflażu – ich osiedla są zmyślnie wkomponowane w krajobraz, aby były niewidoczne dla postronnych obserwatorów.

Przygodę z Marokiem warto rozpocząć od jego historycznej i turystycznej wizytówki – pełnego intensywnych kolorów, zapachów i smaków Marrakeszu, który jest jednocześnie znakomitą bazą wypadową w wyższe partie gór. Gorący, suchy klimat daje się tu we znaki; wystarczy jednak przejechać około 80 km w głąb Atlasu, a trudno będzie uwierzyć, że nadal znajdujemy się w Afryce. Wypełniona bujną, soczyście zieloną roślinnością, wilgotna i żyzna kotlina Oukaïmeden w okresie letnim stanowi azyl dla kwiatów i motyli: w otoczeniu surowych gór Atlasu Wysokiego i prehistorycznych rzeźb skalnych, wokół kwitnących czerwono-purpurowych kwiatów, fruwają wysokogórskie i północnoafrykańskie gatunki motyli, jak Coenonympha vaucheri czy Berberia lambessanus. W sezonie zimowym kotlina Oukaïmeden przemienia się natomiast w najpopularniejszy marokański kurort narciarski.

Drugą motylą siedzibą są okolice wioski Imlil, położonej na wysokości 1700 m n.p.m. w sercu doliny Mizan. Jest ona główną bazą trekkingową w Parku Narodowym Toubkal – krainie skalistych turni, orłów i zagubionych w górach berberyjskich wsi. Otoczona kasztanowcami wioska słynie także z bardzo żyznych gleb i idyllicznego spokoju – obok pól jęczmienia na zielonych tarasowych łąkach pasą się krowy, a wokół lata błękitno-brązowy Azanus jesous oraz Anthocharis belia, słynąca z pomarańczowych łatek na brzegu skrzydeł.

Motyl Iphiclides podalirius sfotografowany na greckiej wyspie Korfu


Greckie szczyty

Grecja to prawdziwa gratka dla motylich wielbicieli: położone ponad mitycznymi Delfami dwa słynne szczyty Chelmos i Parnassos są mieszkaniem dla przeszło 80 gatunków tych cudownych owadów. Możemy je podziwiać z okien kolejki linowej nad wąwozem Vouraikos, uchodzącej za najbardziej malowniczą grecko-bałkańską trasę kolejową, albo też udać się na pieszą wycieczkę. Pośród gajów oliwnych i owocowych, górskich potoków i łąk, głębokich wąwozów i wąskich tuneli fruwają specyficzne dla tego regionu gatunki, jak błękitny Chelmos Blue (Agrodiaetus iphigenia), a także jeden z najmniejszych motyli na świecie – Chilades trochylus, znany również pod śliczną nazwą Klejnot Traw.

Północno-wschodnie tereny Grecji odznaczają się natomiast wyjątkową jak na warunki południowoeuropejskie florą i fauną – położone na styku różnych światów łączą wpływy obszarów śródziemnomorskich, anatolskich i syberyjskich. Gęsto pokryty unikatowym bałkańskim lasem dębowym teren rozpościera się od Rodopów, gór na granicy z Bułgarią, poprzez wzgórza naokoło rzeki Ewros aż po wzgórza Ismaros schodzące do Morza Egejskiego. Większość miłośników rzadkich owadów przyjeżdża tu zwabionych przez rzadkiego motyla Archon apollinus.

Graellsia isabellae no niezwykle piękny motyl (ćma) z gatunku pawicowatych, występujący we Francji i na Półwyspie Iberyjskim. W Hiszpanii znajduje się pod ochroną. Jej nazwa upamiętnia entemologa Mariana de la Paz Graells y de la Agüera oraz królową Izabelę II z dynastii Burbonów
Graellsia isabellae to niezwykle piękny motyl (ćma) z gatunku pawicowatych, występujący we Francji i na Półwyspie Iberyjskim. W Hiszpanii znajduje się pod ochroną. Jej nazwa upamiętnia entemologa Mariana de la Paz Graells y de la Agüera oraz królową Izabelę II z dynastii Burbonów


Andaluzyjskie wybrzeże

Najwyższe na Półwyspie Iberyjskim pasmo górskie Sierra Nevada opadające do Morza Śródziemnego jest schronieniem rzadkiego motyla Polyommatus golgus, któremu grozi wyginięcie. Może to być wystarczający powód, aby odwiedzić południowohiszpański region Andaluzji; jest ich jednak wiele więcej. Żyje się tu niespiesznie, słońce świeci przez cały rok, piaszczyste plaże są na wyciągnięcie ręki, a architektoniczne osiągnięcia Maurów, zamieszkujących Andaluzję przez prawie 800 lat, zapierają dech w piersiach.

W położonej nad morzem zabytkowej białej wiosce (pueblo blanco) Benalmádena ukryte jest bajkowe miejsce. Naprzeciwko największej europejskiej świątyni buddyjskiej, Stupy Oświecenia, wybudowanej na zboczu gór Sierra de Mijas, znajduje się największa motylarnia Europy. Goszczący ją budynek również stylizowany jest na tajską świątynię, jednak nie dajmy się zwieść pozorom: w środku klimat przypomina raczej amazońską dżunglę. Wilgotność powietrza sięga 80%, a temperatura dochodzi do 30 C. Warunki dla człowieka niezbyt komfortowe, natomiast idealne dla około 1500 egzotycznych motyli z Afryki, Ameryki czy Australii, które unoszą się jak w bajce ponad naszymi głowami. Przefruwają pomiędzy zielonymi palmami, strumykami i wodospadami, a towarzyszą im iguany, żółw brazylijski, kolorowe rybki oraz mały kangurek Wally. Fascynujące jest też podglądanie całego procesu motylej transformacji: od jajeczek umieszczonych na łodygach roślin, poprzez wygłodniałą gąsienicę i szczelnie zamknięty kokon, aż po młodziutkiego motyla, który osusza na naszych oczach swoje skrzydełka.

Motyl sfotografowany w Gaiole in Chianti w Toskanii
Motyl sfotografowany w Gaiole in Chianti w Toskanii


Południe Europy pełne motyli

Chociaż coraz mniej motyli fruwa nad europejskimi łąkami, bagnami i torfowiskami, zamienianymi przez ludzi na tereny budowlane czy uprawne, to jednak na południu Europy znajdziemy jeszcze kilka innych ciekawych motylich miejsc: na Bałkanach, Cyprze i Rodos czy we Francji. Największe parki narodowe Chorwacji – pełen jezior i wodospadów Plitvice, nadadriatycka Paklenica czy masyw górski Velebit – skrywają najpiękniejsze śródziemnomorskie gatunki motyli, łącznie ze zjawiskową Kleopatrą. Słoweński park Goričko zwany jest krainą modraszków (Lycaenidae), ponieważ zgromadziły się tam motyle w wyjątkowych odcieniach turkusu, błękitu i niebieskiego. W Alpach Górnej Prowansji, wznoszących się majestatycznie na wysokości 3000 metrów ponad wybrzeżem Morza Śródziemnego, spotkamy istne zatrzęsienie typowo alpejskich motyli, zaś paradoksalnie we francuskiej części Pirenejów przywita nas cała gama „hiszpańskich gatunków”, iberyjskich przynajmniej w nazwie.

Podziwianie z bliska śródziemnomorskich motyli to czysto estetyczna przyjemność, zaś ich beztroska, swoboda i lekkość pobudza wyobraźnię i prowokuje do przemyśleń. A nuż te wyzwolone z ograniczeń, różnokolorowe i radosne owady podziałają na nas inspirująco, dodając odwagi do kreatywnej przemiany i konsekwentnego kroczenia własną drogą?

 

 

Posted on

Wenecja i Kochanek bez stałego adresu. Rozmowa z Barbarą i Romanem Sosnowskimi. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S03E12

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Noir sur Blanc,  które opublikowało książkę Carla Fruttera i Franca Lucentiniego pt. Kochanek bez stałego adresu.

Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W trzecim sezonie podcastu zapraszamy Cię do wspólnej refleksji nad kwestią TOŻSAMOŚCI. W jaki sposób widzą siebie mieszkańcy Śródziemnomorza, co ich łączy, a co dzieli? W jaki sposób odczuwają i wyrażają swoją odrębność, jakie historie opowiadają na swój temat? Poznaj je bliżej w naszym podcaście!

 

 

Gościmy dzisiaj małżeństwo italianistów: Barbarę i Romana Sosnowskich. Opowiedzą nam oni o książce Kochanek bez stałego adresu autorstwa włoskiego duetu Carlo Fruttero & Franco Lucentini, która ukazała się właśnie w tłumaczeniu Barbary Sosnowskiej. Kim byli ci dwaj uznani pisarze, w Polsce praktycznie nieznani? Czy o miłości i o Wenecji da się mówić, nie popadając w banał? Czy kryminał może stać się klasycznym dziełem literatury pięknej? Jak odbyć podróż śladami bohaterów Kochanka bez stałego adresu? O tym wszystkim państwo Sosnowscy opowiadają z typową dla siebie pasją: do literatury, do Włoch i do piękna słowa, i zachęcają do lektury książki, która pokazuje Wenecję w zupełnie niespodziewany sposób. Nawet, jeśli wydaje nam się, że tożsamość tego miasta odkryliśmy już dawno, dawno temu.

Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Scenariusz i konsultacja merytoryczna: Julia Wollner
Produkcja: Michał Woźniak

 

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie tutaj:
🔹  Marta Snoch: Oblicza Wenecji w literaturze

🔹  Karolina Janowska: 15 ciekawostek o Wenecji

Posted on

Tonąca Delos

Dwa lata temu spełniłam swoje wielkie marzenie i wybrałam się z rodziną na Delos – świętą wyspę Greków. Aby się na nią dostać, trzeba wcześniej wyprawić się na Mykonos, jak uczyniliśmy my, lub na Naxos, Paros, Tinos bądź Syros (skąd promy odpływają wyłącznie latem). Wizyta na najmniejszej wyspie archipelagu Cyklad trwa zaledwie kilka godzin – krócej niż dojazd. Dla kochających antyk są to jednak godziny szczególne. Wszak na Delos przyszli ponoć na świat Apollo i Artemida, swą siedzibę miała jedna z najsłynniejszych starożytnych wyroczni, a imponujące ruiny zapraszają do fantazjowania o podróży w przeszłość. W 1990 roku tamtejsze stanowisko archeologiczne zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

 

Na Delos popłynęliśmy z Mykonos, dokąd wyprawiliśmy się z Santorini
Na Delos popłynęliśmy z Mykonos, dokąd wyprawiliśmy się z Santorini
 
Odkąd powróciłam z Delos, zastanawiałam się, jaką formę nadać podcastowi lub artykułowi o tym niezwykłym miejscu, aby uniknąć powielania treści dostępnych w encyklopediach czy przewodnikach. Rozmyślania te kontynuowałam także w ostatnich dniach, wychodząc z założenia, że przecież nigdzie nie muszę się spieszyć. I oto nagle świat obiegła informacja, że za kilkadziesiąt lat Delos może po prostu… nie istnieć. Kwestię tę omawiano już kilka lat temu na międzynarodowych konferencjach (m.in. w Zappeionie Atenach w 2019 roku); dziś jej świadomość powoli zaczyna trafiać do szerszego grona odbiorców.

 

Jak twierdzi profesor Veronique Chankowski z École française d’Athènes, prowadząca badania archeologiczne na wyspie, od pewnego czasu naukowcy obserwują sygnały wskazujące, że ten starożytny kawałek lądu zaczyna tonąć. W niektórych miejscach brzeg przesunął się w ciągu dekady o 20 m! Oznacza to, że jeszcze w ciągu naszego życia – mniej więcej za 50 lat – Delos może zniknąć z map i atlasów. Obawy badaczki potwierdzają klimatolodzy i specjaliści od katastrof naturalnych, w tym profesor Costas Synolakis z University of Southern California. Co więcej, jeszcze szybciej zniszczeniu mogą ulec wspaniałe zabytki znajdujące się na wyspie. Zimą woda coraz częściej podmywa ściany, zaś latem szkodzi im wyższa niż kiedyś temperatura i, niestety, nieodpowiedzialne zachowania turystów, którzy często zbaczają z wyznaczonego szlaku zwiedzania.

 

Mam wielką nadzieję, że wyspą zajmą się greccy bogowie. Warto wiedzieć, że zanim na świecie pojawił się człowiek, Delos dryfowała sobie po egejskich wodach – wolna i niezatapialna. Do dna umocowała się dopiero wówczas, gdy schroniła się na niej ciężarna Leto, kochanka Zeusa, uciekająca przed gniewem jego żony Hery i gotowa do porodu boskich bliźniąt. Może Posejdon pozwoli Delos wznieść się znowu ponad fale, prowadząc naukowców do opracowania metod, które umożliwią ratowanie wyspy i jej bezcennych skarbów? Coraz częściej myślę też, że w podcaście “Lente” warto byłoby pochylić się nad zagadnieniem wpływu klimatu na nasze dziedzictwo. To, które formowało naszą europejską tożsamość, a teraz, przez nas samych, znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie. Może właśnie w ten sposób opowiem Wam więcej o Delos…

 

 

Zdjęcie główne: / Flickr, CC BY 2.0 ; pozostałe zdjęcia z mojego archiwum prywatnego
Posted on

Jestem każdą i żadną z tych rzeczy. Kuchnia i tożsamość Musy Dağdevirena

„Kultura nie ma nic wspólnego z wykształceniem. (…) Życie wieśniaka, życie pasterza to też kultura. Kultura to życie” – mówi we wstępie do poświęconego mu odcinka serialu dokumentalnego Chef’s Table jeden z najbardziej fascynujących współczesnych kucharzy Musa Dağdeviren. Właśnie skończył przygotowywać na grillu kebab, który podaje z paprykami i pomidorami z rożna, ciepłym chlebem i pospiesznie posiekaną cebulą z sumakiem: najbardziej chyba ikoniczne z tureckich dań.

Musa Dağdeviren w 2009 roku; fot. Carolien Coenen / Flickr, CC BY-NC-ND 2.0

 

Tylko co właściwie oznacza „tureckie danie”? Dağdeviren poświęcił całą swoją karierę temu zagadnieniu, pracując nie tyle jako kucharz, co jako kulinarny etnograf. Jego stambulską restaurację Çiya Sofrasi określa się mianem „kulinarnego muzeum”, bo można tu spróbować tradycyjnych dań, które kucharze pod wodzą właściciela zbierali w wielu regionach kraju.

Sam Dağdeviren pochodzi z Nizip w prowincji Gaziantep we wschodniej Turcji, niedaleko granicy z Syrią. To region znany z dużej populacji Kurdów, Kurdem był także jego ojciec, który podobnie jak wielu okolicznych mieszkańców zajmował się uprawą oliwek i pistacji. Sam kucharz nie określa się jednak jako Kurd, za co bywa krytykowany – ale do jego rozumienia etnicznej tożsamości jeszcze wrócimy. Musa był najmłodszym z szóstki rodzeństwa i, jak mówi, miał wiele szczęścia, bo chociaż w rodzinie „nikt go nie słuchał, bo był najmniejszy”, to miał możliwość spędzania czasu sam na sam z matką, która uczyła go rodzinnych tradycji, zwłaszcza kulinarnych; szybko zauważyła, że chłopiec „widzi więcej niż inni” i niejako powierzyła mu pieczę nad lokalnymi zwyczajami.

Pasterka z okolicy Gaziantep

 

Kulinaria fascynowały go od zawsze, a pracę zaczynał, podobnie jak jego liczni krewni, od pieczenia chleba i placków lahmacun. Choć piekarnie stanowiły centrum kultury kulinarnej regionu, piekarze byli biedni i pozbawieni podstawowych praw pracowniczych. Musa z kolegami postanowili założyć związek zawodowy i po kilkudziesięciu dniach strajku udało im się wywalczyć m.in. ubezpieczenia zdrowotne; to była dla Dağdevirena inicjacja w aktywizm. Otwartość wyrażania lewicowych przekonań miała jednak swoją cenę: Musa musiał wyjechać z Nizip w obawie przed represjami; udał się do Stambułu, miasta – kolosa, miasta – tyglu, miasta – pulsującego życiem organizmu. Miasta, o którym już wszystko napisano, jedynego takiego na świecie.

Chwała twoim dłoniom

Wielobarwność Stambułu z początku była dla Musy inspirująca i szczęśliwa: w 1987 roku założył po azjatyckiej stronie miasta lokal z kebabem, który radził sobie całkiem dobrze i w którym poznał swoją przyszłą żonę. Zeynep opowiada po latach, że początki ich związku nie były szczególnie ekscytujące, bo „dla Musy romantyczne jest tylko jedzenie”. Zeynep była jego klientką, a zwróciła na siebie jego uwagę, kiedy pokłóciła się z kelnerem o regionalną nazwę jednego z dań i okazało się, że ma rację.

Mimo pozornie ułożonego życia, kucharz pozostawał nienasycony; obserwował, że choć na pierwszy rzut oka Stambuł zachwyca wielokulturowością i wielobarwnością, nie jest wcale tak różowo: restauracje regionalne znikają, tradycje ulatniają się, a stawiani przeciwko sobie ludzie różnego etnicznego pochodzenia wchodzą w konflikty, które przejawiają się nawet na poziomie kulinarnym. W latach 90., w okresie silnych politycznych turbulencji i ciągnącego się konfliktu kurdyjsko-tureckiego, do lokalu Musy przyszli dwaj klienci; jeden z nich spojrzał na menu i powiedział: „To kuchnia kurdyjska. Nie jadam takiej”. Ta pogarda wobec cudzego – a przecież wspólnego – dziedzictwa była dla kucharza wstrząsająca.

Sprzedawca kebabu w Stambule

 

Przerażony zanikaniem tradycji i wzajemną wrogością, które obserwował w wielkim mieście, Musa postanowił wrócić do korzeni i wytęsknionych smaków przeszłości. Przyjechał do Nizip, odwiedził krewnych i dawnych znajomych, ale czekał go kolejny wstrząs: jego ukochane tłuste kluseczki, danie najbardziej kojarzące mu się z mamą, już nie istniały; nikt o nich nie pamiętał.

To tylko dodało mu zapału, by rozpocząć szeroko zakrojone badania etnograficzne w czterdziestu różnych wioskach i wyszukać jak najwięcej zagrożonych zniknięciem, bo przecież przekazywanych zazwyczaj oralnie tradycji i przepisów; rozmawiał przede wszystkim ze starszymi ludźmi, z rolnikami, pasterzami, domowymi kucharkami. „Chwała twoim dłoniom” – mówi w jednej ze scen Chef’s Table do kobiety, przygotowującej pomidorowe kluski – „te potrawy przetrwają dzięki tobie”. Po powrocie nie zamierzał już prowadzić jedynie knajpy z kebabem. Po drugiej stronie ulicy, w większym lokalu, otworzył restaurację Çiya Sofrasi.

Kind of green

Jej wnętrze wygląda zwyczajnie, trochę jak stołówka; jedzenie nakłada się na talerze i waży, a strona internetowa lokalu wygląda, jakby została zaprojektowana wtedy, gdy go otwarto. Jednak jest aktualizowana codziennie: w dniu, w którym piszę ten tekst, zjeść można m.in. zupę z soczewicy i mięty, jelito baranie z bulgurem, pulpety z kurczaka i bulguru ze śliwkami, faszerowane karczochy i pilaw z porzeczkami i orzeszkami piniowymi. Co jednak jeszcze ciekawsze, znaleźć na niej można również spis dań, które pojawiły się w niej na przestrzeni lat. Na czytaniu kilkuset zebranych pozycji spędzić by można godzinę albo i kilka, gdyby przy okazji sprawdzać wszystkie nieznane nazwy. Niezwykłe sałatki i dania ciepłe pełne są bowiem zielonych gałązek, gorzkich ziół, korzeni, kiełków i łodyżek dzikich roślin, sezonowych i zebranych na dalekich terenach Turcji. Obok wszechobecnych papryk, pomidorów, bakłażanów, cebuli, fasoli, mamy okrę, portulakę, krokusy, „cygańską sałatkę” z malw, hyzopu i niedojrzałych winogron, dzikie szparagi, pokrzywy, łodygi lilii ogoniastej i moje ulubione składniki opisywane w wersji anglojęzycznej jako „kind of green” i „kind of mushroom”.

Strona internetowa restauracji Çiya Sofrasi
Strona internetowa restauracji Çiya Sofrasi

Desery też są nieoczywiste: są wśród nich, na przykład, kandyzowane warzywa, chrupiące kawałki dyni z tahini i orzechami włoskimi, połówki małych bakłażanów posypane cynamonem i czarne jak smoła orzechy włoskie w słodkiej zalewie, podawane z hojną porcją kajmaku (w Turcji to gęsta, tłusta śmietana z mleka bawolic, podobna do brytyjskiej clotted cream). Nic dziwnego, że opus magnum Musy Dağdevirena, The Turkish Cookbook, to opasły tom, liczący sobie ponad pięćset stron i po brzegi wypełniony recepturami na najróżniejsze dania spotykające się na tureckiej ziemi, od sałatki kisir po falafel, od potrawek z dzikich ziół po baklawę.

Chcę się z tobą dzielić

No dobrze, ale skoro Dağdeviren zatytułował w ten sposób książkę, nie uciekniemy dłużej od pytania, czym jest jego zdaniem kuchnia turecka. „Jedzenie nie ma pochodzenia etnicznego, tylko geograficzne” – mówi Musa w rozmowie z brytyjską dziennikarką i kucharką Yasmin Khan, zamieszczonej w jej znakomitej książce o kuchni wschodniego Śródziemnomorza pod tytułem Ripe Figs. – „Geografia jest dla mnie jak matka troszcząca się o dziecko, przekazująca mu wiedzę, którą ono będzie mogło przekazać dalej. Geografia jest naszą nauczycielką, a kiedy się przeprowadzamy, zabieramy ze sobą daną nam przez nią kulturę i kulinarną wiedzę i przenosimy ją w inne miejsce”.

The Turkish Cookbook: the culinary traditions & recipes from Turkey – książka Musy Dağdevirena
The Turkish Cookbook: the culinary traditions & recipes from Turkey – książka Musy Dağdevirena

 

Kwestia tureckiej tożsamości jest szalenie skomplikowana: Turcję tworzy mnóstwo różnych grup etnicznych, religijnych i kulturowych. Jej mieszkańcy to Kurdowie, Ormianie, Lazowie, Anatolijscy Grecy, Czerkiesi i Turcy Kreteńscy, a także przybyli niedawno uchodźcy z Syrii, Palestyny i Iraku. „Kiedy tylko zaczynamy nadawać kulturze religijne czy etniczne etykietki, wchodzimy w dysputy” – ciągnie Musa. – „Ale to właśnie te etykietki dzielą nas i powodują konflikty. (…) To granice są problemem”. Dlatego właśnie nie mówi o sobie, że jest Kurdem, przekonując, że w jego rodzinie byli i Kurdowie, i Turcy, a on jest przeciwko etykietkom, które „zmieniają ludzi w potwory”.

W opisie swojej tożsamości idzie jeszcze dalej, określając się jako cygan, włóczęga, kundel. „Czasem jestem buddystą, czasem alewitą (islamska sekta podobna do szyizmu, której członkowie wierzą w mistyczne nauki imama Alego). Czasem jestem sunnitą, a czasami Turkiem; jestem każdą i żadną z tych rzeczy. Jestem mieszanką wszystkich tych elementów”. Porusza go stawianie ludzi przeciwko sobie, będące współcześnie, jak tłumaczy, konsekwencją nie tylko fundamentalizmu religijnego lub nacjonalizmu, ale także – a może przede wszystkim – kapitalizmu. „Kapitalizm woli zabić dla zysku niż podzielić się z innymi, by zachować życie. Stworzył presję konkurencji, presję posiadania coraz więcej i więcej kosztem ludzkości. To dlatego buduje się mury: żeby pokazać, że mogę mieć więcej od ciebie. Ale ja nie chcę murów, chcę się od ciebie uczyć i chcę nauczyć czegoś ciebie. Chcę się z tobą dzielić, wymieniać”.

Romantyczna wizja kucharza, który włóczy się po łąkach, by szukać na nich dzikich roślin i jeździ po zagubionych wioskach, by ocalić od zapomnienia tłuste kluseczki, okazała się tak pociągająca, że Musa wpierw został bohaterem długiego tekstu w „New Yorkerze”, potem wspomnianego odcinka Chef’s Table. Ale, co dla niego ważniejsze, stał się też inspiracją i nauczycielem dla nowego pokolenia tureckich kucharzy, których umysły i dłonie przechowywać będą pamięć smaków, w których zaklęta jest turecka tożsamość.

 

Posted on

O flamenco. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S03E11

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Pascal, które opublikowało książkę Moniki Bień-Königsman pt. Andaluzja. Tapas, flamenco i gaje oliwne.

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W trzecim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej refleksji nad kwestią TOŻSAMOŚCI. W jaki sposób widzą siebie mieszkańcy Śródziemnomorza, co ich łączy, a co dzieli? W jaki sposób odczuwają i wyrażają swoją odrębność, jakie historie opowiadają na swój temat? Poznaj je bliżej w naszym podcaście!

 

W tym odcinku podcastu przyglądamy się zjawisku kulturowemu, jakim jest flamenco. Próbujemy zrozumieć jego istotę; pod lupę bierzemy też klisze, wyobrażenia i błędne przekonania na jego temat. Nasze ekspertki: Emilia Dowgiało-Sánchez, Małgorzata Matuszewska i Jadwiga Romanowska, a także autorka książek o Hiszpanii Monika Bień-Königsman, tłumaczą, jaki jest związek flamenco z andaluzyjską i hiszpańską tożsamością, jak wygląda sytuacja flamenco w czasach globalizacji i migracji oraz czy flamenco to oby na pewno taniec wypełniony przede wszystkim zmysłowością.

Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

 

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie tutaj:
🔹 blog Moniki Bień-Königsman: Hiszpańskie smaki
🔹 fanpage Emilii Dowgiało-Sánchez: Taniec flamenco
🔹 strona Małgorzaty Matuszewskiej: Danza

🔹 kontakt do Jadwigi Romanowskiej: Instytut Studiów Międzykulturowych UJ

🔹 Olga Bialer-Young: Flamenco. Więcej niż taniec
🔹 Julia Wollner: Adam Wodnicki, Duende
🔹 Julia Wollner: Podcast “Andaluzja, mi amor
Posted on

Elif Shafak, Czarne mleko

„Czarne mleko to powieść Elif Shafak, w której autorka opowiada o trudach związanych z macierzyństwem”. Tak głosi wiele opisów książki w Internecie, tak też rozpoczyna się niejedna jej recenzja. Zaskoczeni poczują się jednak ci, którzy, sięgając po tę lekturę, spodziewają się przeczytać gorzkie żale na temat tego, jak trudno jest godzić pracę z wychowaniem dzieci, jak ich posiadanie bywa idealizowane, jak rzadko pokazywane są ciemne strony macierzyństwa i jak mało wspiera się młode mamy. Zamiast tego autorka rozprawia się przede wszystkim z tematem ról społecznych. Z kwestią wymagań, które przed kobietami stawia współczesny świat, i z tym, jak bywają one sprzeczne między sobą. Proponuje nam książkę o trudnych wyborach i o konsekwencjach podejmowania niekonwencjonalnych decyzji. A także, choć nie jest to najważniejszy poruszony tu temat, o depresji poporodowej, której sama doświadczyła.

Tym, co w tekście poruszyło mnie najbardziej, okazał się sposób, w jaki turecka pisarka podchodzi do wieloaspektowości ludzkiej osobowości, pokazując, że żaden człowiek nie jest jednorodnym i jednomyślnym bytem. W mistrzowski sposób przedstawiła wielorakość myśli i emocji, które w sobie tłamsimy, by dopasować się do obrazu stworzonego przez nas same o nas samych. Zamiast tłumić je w sobie, warto byłoby pamiętać, że każda z nas ma wiele twarzy, a naszą osobowość tworzą liczne składowe – żadna z nich nie jest ani lepsza, ani bardziej prawdziwa. Wszystkie istnieją w nas, choć nie wszystkie dopuszczamy do głosu. Najczęściej rodzi to frustracje i komplikuje życie. Dopiero poznanie całej palety elementów składających się na swoje „ja”, zaakceptowanie ich i wprowadzenie do wewnętrznego świata równowagi, może dać nam spokój i szczęście.

Czarne mleko pokazuje nam drogę do poznania siebie, jaką przebyła Shafak. Z dużym dystansem przeprowadza nas ona przez trudne tematy zmagań z własną psychiką i tożsamością. Nie daje jednoznacznych odpowiedzi; nie sugeruje, że jej ścieżka jest jedyną słuszną. Zamiast tego zmusza do refleksji nad tym, czy tak naprawdę już wszystko o sobie wiemy, czy też, być może, wciąż jeszcze mamy sporo do odkrycia.

 

Elif Shafak, Czarne mleko, tłumaczyła Natalia Wiśniewska, Wydawnictwo Poznańskie 2022
Posted on

Gaetano Savatteri, Sycylijki

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Kiedy przyjechałem do Palermo na studia, przekonałem się, że to miasto jest „kobiece” – zaczyna swoją opowieść Gaetano Savatteri, włoski dziennikarz i pisarz urodzony w Mediolanie, a wychowany w Racalmuto niepodal Agrigento na Sycylii. Jako znawca największej śródziemnomorskiej wyspy postanawia rozprawić się ze stereotypowym spojrzeniem na nią i na jej mieszkanki. Dotąd zarówno literatura, jak kino przedstawiały je w mocno stylizowany sposób: odziane zwykle na czarno, pełne pasji i namiętności, zazdrosne, a przy tym w pełni oddane mężczyźnie i rodzinie. Czy jednak wszystkie Sycylijki odpowiadają temu portretowi? Czy rzeczywiście takie właśnie kobiety spotkamy na wyspie, którą zwykło się określać mianem osobnego kontynentu?

Savatteri udowadnia, że Sycylijki, podobnie jak sama Sycylia, to postaci charakteryzujące się przede wszystkim niezwykłą różnorodnością. Przybliża biografie kobiet prawdziwych, ale także tych, które narodziły się w umysłach rozmaitych twórców. Swą opowieść rozpoczyna od świętej Rozalii, znanej także Santuzza, której wotywne kapliczki rozrzucone są po tutejszych miastach i miasteczkach. Przybliża słynną historię Franki Violi, która w latach 60. ubiegłego wieku odmówiła zawarcia małżeństwa ze swym gwałcicielem. Przedstawia postać wybitnej dziennikarki Giuliany Saladino, która jak nikt inny pisała o kobietach i mafii. Przypomina charakterystyczny śpiew Rosy Balistreri, o której mówi się, że jest symbolem Sycylii na równi z Leonardem Sciascią; upamiętnia Elvirę Sellerio, założycielkę słynnego wydawnictwa.

Książkę Sycylijki zamówisz w naszym sklepie pod tym linkiem

 

Wśród naszkicowanych przez niego portretów znajdziemy także rozdział poświęcony tak zwanej octowej staruszce, czyli Giovannie Bonanno – osiemnastowiecznej trucicielce z Palermo, spory fragment o Eleonorze Aragońskiej czy rozważania na temat młodej dziewczyny, która, być może, pozowała Antonellowi z Mesyny do słynnego obrazu L’Annunziata. Savatteri kreśli przebogaty fresk obrazujący wyspę, a jego wymiar kulturowy i społeczny wydaje się równie ważny, jak ten literacki. Opowieść o Sycylijkach, jak podkreśla sam autor, powstała wszak przy użyciu narzędzi pisarskich, nie zaś historiografii czy antropologii.

Kobieta na Sycylii jest osobą niezwykle ważną – podkreśla Savatteri w posłowiu do książki – (…) zwłaszcza w trudnej relacji z mężczyznami, ze wszystkimi możliwymi do wyobrażenia konsekwencjami. Należą do nich, jak wymienia zaraz później, seks, uwodzenie, zazdrość, posiadanie, macierzyństwo, matriarchat, maczyzm. Warto jednak pamiętać, że konsekwencją tej relacji jest także tożsamość Sycylii; charakter wyspy, która bez swoich silnych, wielowymiarowych i nietuzinkowych kobiet nie byłaby już taka sama. Konsekwencją spotkania płci jest również książka, jaką dzisiaj otrzymujemy: fascynujący portret kobiet nakreślony przez mężczyznę, który je podziwia, opisuje i ocala od zapomnienia.

 

Gaetano Savatteri, Sycylijki, tłumaczyła Barbara Bardadyn, Bo.wiem (WUJ) 2024
Posted on

Marianna Orańska i Morze Śródziemne. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S03E10

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W trzecim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej refleksji nad kwestią TOŻSAMOŚCI. W jaki sposób widzą siebie mieszkańcy Śródziemnomorza, co ich łączy, a co dzieli? W jaki sposób odczuwają i wyrażają swoją odrębność, jakie historie opowiadają na swój temat? Poznaj je bliżej w naszym podcaście!

 

 

Była niezależna, silna, przedsiębiorcza i piekielnie inteligentna. Nie bała się zaczynać wszystkiego od nowa, choćby miało to oznaczać wymyślenie swej tożsamości od zera. Pomagała jej ciekawość świata, śródziemnomorskie podróże i zakorzenienie w europejskiej tradycji. W podcaście o niderlandzkiej królewnie Mariannie Orańskiej, znanej w Polsce z pięknego pałacu w Kamieńcu Ząbkowickim, przyglądamy się jej związkom z Italią, tropimy śródziemnomorskie ślady w jej posiadłości i zapraszamy do refleksji nad śródziemnomorską filozofią, która zdawała się silnie wpływać na tę niezwykłą dziewiętnastowieczną kobietę.

Nagrania powstały 9 maja 2024 roku w Pałacu Marianny Orańskiej w Kamieńcu Ząbkowickim podczas konferencji “Królewna z przyszłości” organizowanej przez Ambasadę Królestwa Niderlandów.

Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie tutaj:
🔹 Julia Wollner: Marianna Orańska. Wolna kobieta… europejska
🔹 Julia Wollner: O małych ojczyznach
🔹 audycja radiowa: Małe ojczyzny
🔹 podcast: cesarzowa Sisi i Morze Śródziemne (odc. 1)
🔹 podcast: cesarzowa Sisi i Morze Śródziemne (odc. 2)
Posted on

Marianna Orańska. Wolna kobieta… europejska

 Niniejszy tekst stanowił treść referatu wygłoszonego na konferencji “Marianna Orańska – królewna z przyszłości”, zorganizowanej 9 maja 2024 w Kamieńcu Ząbkowickim.

Marianna Orańska, dzisiejsza jubilatka i bohaterka naszych wspólnych rozważań, w jednym ze swoich listów nazywa siebie wolną kobietą holenderską. Przyglądając się temu sformułowaniu, trafnie podsumowującemu całość egzystencji Marianny, chciałabym zaprosić Was do wspólnej refleksji nad budującymi je przymiotnikami. Po pierwsze: do zastanowienia się nad kwestią wolności w czasach królewny, po drugie: do parafrazy słów Marianny, dzięki której, zyskamy, być może, szersze spojrzenie na tę niezwykłą postać. Uczynimy to oczywiście w myśl przekonania, że jej życiowa postawa przekraczała zarówno granice geograficzne, jak i czasowe, co pięknie podkreśla tytuł dzisiejszej konferencji.

Czy Marianna Orańska była zatem wolną kobietą europejską?

Marianna w 1832 r., widziana oczami Karla Wilhelma Wacha
Marianna w 1832 r., widziana oczami Karla Wilhelma Wacha


Marianna – kobieta wolna

Oczywiście ramy czasowe naszego spotkania nie pozwalają na głębsze rozważania o tym, czym jest wolność – jedno z podstawowych pojęć filozoficznych, politycznych i ekonomicznych. Zgodzimy się jednak zapewne wszyscy, że w najprostszym ujęciu wolność to sytuacja charakteryzująca się brakiem zewnętrznego przymusu.

Wiek XIX, w którym przyszło żyć Mariannie Orańskiej, okazał się stuleciem naznaczonym walką o wolność, na wiele sposobów.

Przede wszystkim, był to czas wojen narodowo-wyzwoleńczych; na terenach niemal całego Starego Kontynentu odbywały się walki mające na celu wyzwolenie danej grupy etnicznej spod jarzma ciemiężyciela, zjednoczenie i stworzenie nowego państwa czy też wyrażenie ogólnego niezadowolenia z panującej sytuacji społecznej. Marianna Orańska była, jak pamiętamy, córką Wilhelma Orańskiego, przywódcy powstania przeciwko Habsburgom i symbolu walki o niepodległość Niderlandów. Z całą pewnością rozważania na temat istoty wolności były więc obecne w jej życiu już od najmłodszych lat. I choć nie możemy  precyzyjnie określić, jak wpłynęły one na jej postrzeganie wolności osobistej, to z pewnością nie możemy takowego wpływu wykluczyć.

Po drugie, warto przypomnieć, że XIX stulecie to czas rodzenia się feminizmu – ruchu bazującego na przekonaniu, że kobiety są przedmiotem dyskryminacji, a więc: że ich wolność ograniczona jest w porównaniu z wolnością mężczyzn. Motyw feministyczny jest bardzo widoczny w biografii Marianny, która, jak pamiętamy, rozwiodła się z niewiernym mężem Albrechtem Pruskim; co więcej, wbrew konwenansom, związała się z mężczyzną pozbawionym tytułów i znacznego majątku, Johannesem van Rossumem, urodziła mu dziecko i postanowiła to dziecko wychować. Zauważmy, że o ile dla mężczyzn relacje pozamałżeńskie stanowiły wówczas niechlubną normę, o tyle kobieta przyznająca się do romansu, na dodatek – z osobą bez arystokratycznego pochodzenia, a następnie decydująca się na urodzenie pozamałżeńskiego dziecka, stawała się automatycznie bohaterką skandalu. Współczesne królewnie niderlandzkie feministki, jak chociażby słynna Wilhelmina Drucker (1845–1925), ostro krytykowały w swoich pismach fakt, że w identycznych sytuacjach inaczej traktuje się mężczyzn, a inaczej kobiety. Drucker, będąca świadkiem niemoralnych zachowań własnego ojca, opublikowała głośny tekst na temat tych podwójnych standardów. Podkreślmy, że, z lęku przed ostracyzmem, wydała go pod pseudonimem. Marianna natomiast wcielała feministyczne ideały w życie, w sposób odważny i otwarty, biorąc za nie pełną odpowiedzialność i walcząc tym samym o swoją niepodległość. Za dowód niech posłuży nam chociażby fakt, że mimo postawy dworu, krewnych i dygnitarzy, z dumą pokazywała się z nową rodziną na rozmaitych oficjalnych wydarzeniach.

Ukochany Marianny, Johannes van Rossum, widziany oczami J. P. Koelmana w 1852 r.

 

Kolejny wyraz wolności królewny – a także jej niezaprzeczalnej zaradności i wielkiej inteligencji – stanowiła jej niezależność finansowa. To właśnie element ekonomiczny, także dzisiaj, w XXI wieku, jest przecież jednym z najważniejszych czynników decydujących o wyborach życiowych kobiet. Marianna, jak wiemy, odziedziczyła po matce kamieniecki spadek, jednak to poczynione przez nią liczne rozsądne inwestycje sprawiły, że majątek, który sama zarobiła, okazał się znacznie większy od dóbr otrzymanych po rodzicach. Mądrość i przedsiębiorczość królewny uczyniły z jej późniejszych spadkobierców najbogatszą gałąź rodziny Hohenzollernów! Działalność ekonomiczna Marianny – od budowy sieci górskich dróg, przez zakładanie stawów hodowlanych, gospodarkę leśną i zarządzanie kamieniołomami marmuru, po produkcję biogazu z wykorzystaniem ścieków stajennych – miała charakter niezwykle racjonalny i skuteczny. Co najważniejsze jednak, ułatwiała jej ona wytrwanie w niełatwych życiowych decyzjach, które skutkowały przecież ostracyzmem ze strony jej własnej grupy społecznej, o dworach królewskich nie wspominając.

Do potocznego znaczenia słowa wolność najbardziej sugestywnie odwołuje się jednak jeszcze inny element biografii Marianny: jej umiłowanie podróży. Warto uświadomić sobie, że mówimy o czasach poprzedzających narodziny masowej turystyki; pokonywanie większych dystansów wymagało nie tylko znacznych nakładów finansowych, ale, przede wszystkim, prawdziwej woli odbycia podróży, znacznie bardziej skomplikowanej organizacyjnie niż dzisiaj. Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że podjęcie takiego wyzwania oznaczało ciekawość świata, otwartość na nowe doświadczenia i poznanie Innego – cechy, które rzeczywiście przypisujemy postaci Marianny, jednocześnie łącząc je z pojęciem mentalnej nowoczesności. Królewna jeździła po świecie dużo i często, szczególną sympatią darząc kraje środziemnomorskie. Bardzo bliskie były jej sercu Włochy. To właśnie w Italii odpoczywała po pięciu trudnych ciążach i porodach jeszcze w czasie trwania swojego małżeństwa, a w 1843 roku zakupiła willę Sommariva w miejscowości Tremezzo nad jeziorem Como. W roku 1849, kilka miesięcy po ogłoszeniu rozwodu, podczas kolejnej podróży przyszło na świat jej ostatnie dziecko, ze związku z van Rossumem. Mały Johannes Wilhelm urodził się w miasteczku Cefalù na Sycylii – włoskiej wyspie od wieków podlegającej wpływom helleńskim i wchodzącej w skład tzw. Wielkiej Grecji (Magna Graecia). Może to właśnie tam Marianna, powoli ogarniając myślą rewolucję, która zaszła w jej życiu, dobitnie zrozumiała słynną grecką maksymę panta rhei (wszystko płynie)? Słowa te, leżące u podstaw filozofii Heraklita z Efezu, wyrażają ważne dla starożytnych Greków przekonanie, że jedynym stałym elementem rzeczywistości jest zmiana, a prawdziwą duchową wolność dać może tylko zaakceptowanie tego faktu.

Villa Carlotta, dawniej Sommariva, nad Como, fot. Diego Bonacina / Wikimedia, CC BY-SA 4.0

 

Niedługo po urodzinach syna Marianna udała się z van Rossumem w podroż po południowej Europie i Bliskim Wschodzie, odwiedzając Egipt, Palestynę i Syrię, aby wreszcie, w roku 1851, osiąść na kilka lat w Rzymie. Na swoją siedzibę wybrała wówczas piękną Villa Mattei na wzgórzu Celio, zwaną dzisiaj Villa Celimontana. W Wiecznym Mieście leczyła rany po rozwodzie, cieszyła się bliskością ukochanego i syna, prowadziła ożywione życie towarzyskie, zapraszając do swej siedziby licznych znakomitych gości, oraz rozpoczęła kolekcjonowanie włoskich i starożytnych dzieł sztuki.

O śródziemnomorskich podróżach Marianny wspominam tu nie tylko dlatego, że kultura krajów basenu Morza Śródziemnego stanowi główny obszar moich zainteresowań badawczych. Mówię o nich także ze względu na fakt, że to właśnie ten rejon świata uważany jest za ojczyznę wielu pojęć fundamentalnych dla rozważań o wolności jednostki. Szczególnie istotne wydaje się tu pojęcie humanizmu, którego ojczyzną, w wydaniu renesansowym, są właśnie ukochane przez Mariannę Włochy. Humanizm, przypomnijmy, opierał się na dwóch filarach: fascynacji kulturą starożytnej Grecji i Rzymu, bliską także naszej bohaterce, oraz, przede wszystkim, na  antropocentryzmie. Stawianie w centrum zainteresowania pojedynczego człowieka pozwoliło stworzyć fundamenty współczesnego indywidualizmu – przekonania, że najważniejsze jest dobro i omawiana tu dzisiaj szeroko wolność jednostki.

Rzymska siedziba Marianny – Villa Celimontana, fot. Philip Mallis / Flickr, CC BY-SA 2.0
Rzymska siedziba Marianny – Villa Celimontana, fot. Philip Mallis / Flickr, CC BY-SA 2.0

Marianna – kobieta europejska

Dziedzictwo regionu Morza Śródziemnego stanowi jedno z najważniejszych, a dla niektórych: najważniejsze, źródło europejskiej tożsamości. Jak pisał T.S. Eliot, religia chrześcijańska i języki klasyczne, a więc kultura starożytnych Grecji i Rzymu, są dziedzictwem wszystkich Europejczyków; stanowią pień, z którego wszyscy wyrastamy. Bliski związek, w jakim pozostawała z nim Marianna Orańska, dobitnie świadczy moim zdaniem o tym, że jej tożsamość nosiła głęboko europejski rys, wychodzący poza granicę kraju urodzenia (Prusy) czy wychowania (Niderlandy).

Jak już wspomnieliśmy, królewna żyła w czasach, w których idea Europy zyskiwała nowy kształt. To w XIX wieku tworzyły się granice zbliżone do tych, które znamy do dzisiaj; to wówczas rodziło się coraz silniejsze poczucie narodowej odrębności, zmieniała tożsamość mieszkańców kontynentu. Także na tym tle Marianna jawi się jako kobieta niezwykle nowoczesna – czy wręcz kobieta z przyszłości – spoglądająca na świat w sposób zadziwiająco bliski naszemu podejściu. Ceniła ona umocowanie w tradycji, interesowała się historią, w tym historią starożytną, była głęboko religijna. Z drugiej strony, jak już wspomniano, akceptowała fakt, że rzeczywistość podlega ciągłym przeobrażeniom, zaś swoją tożsamość budowała czynnie, w ulubiony przez siebie sposób: poprzez eksplorowanie, działanie, naukę i dialog. Wymienione już wcześniej śródziemnomorskie podróże pozwalały jej nie tylko na wypoczynek, zwiedzanie miejsc kultu religijnego czy powiększanie kolekcji dzieł sztuki, ale także na kontakt z kolebką europejskiej kultury, poznawanie nierzadko odmiennych zwyczajów i, w rezultacie, poszerzanie granic wspomnianej już tożsamości – poznawane zwyczaje mogła bowiem uczynić swoimi. Starając się zachować pewną kronikarską skrupulatność, dodajmy, że Marianna, poza odwiedzaniem krajów Południa, znała też dobrze liczne krainy zachodniej Europy. Mam tu na myśli rodzinne Niderlandy, przez Prusy, w których przyszła na świat, po Austrię, gdzie przez pewien czas mieszkała.*

Pałac w Kamieńcu Ząbkowickim, fot. Jacek Halicki, CC BY 3.0
Pałac w Kamieńcu Ząbkowickim, fot. Jacek Halicki, CC BY 3.0

 

W kontekście śródziemnomorskich lekcji i europejskości – która, notabene, do dzisiaj nie doczekała się jednej obowiązującej definicji – niezwykle ważny wydaje mi się szczególnie jeden element życiowej postawy Marianny, a mianowicie jej dbałość o tzw. małą ojczyznę. Koncepcję heimat często kojarzy się oczywiście ze światem germańskim, jednak jest ona również nierozerwalnie związana z kulturą śródziemnomorską, szczególnie z Italią i historią tzw. comuni; Włosi do dziś uważani są za mistrzów celebracji własnego miejsca zamieszkania. Niewykluczone więc, że to właśnie we Włoszech królewna postanowiła przyjąć postawę nadzwyczajnej dbałości o okolicę, która stawała się w danym momencie jej domem, choćby nie była to ojczyzna przodków, a kraina świadomie i z rozmysłem wybrana w dorosłym życiu. Spójrzmy chociażby na Dolny Śląsk czy, później, jej siedzibę w Schloss Reinhartshausen. W obu wypadkach mamy do czynienia z przestrzenią stającą się dla królewny punktem zakorzenienia, z którego się czerpie, ale i miejscem, o które należy dbać, sprawować nad nim pieczę i czule kształtować. I tak np. na Dolnym Śląsku posunięcia  Marianny przyciągające osadników miały pozytywny wpływ na rozwój gospodarki wydobywczej, leśnej i handlu, a w nieco późniejszym okresie, na rozwój turystyki w okolicy, dzięki czemu Marianna tworzyła nieustannie tysiące miejsc pracy. Niestrudzona była też jej działalność dobroczynna: budowała kościoły, finansowała remonty domów swoich poddanych, otwierała domy opieki dla sierot. Nic dziwnego, że do dziś mówi się tu o Mariannie Dobra Pani, z uznaniem dla jej zasług dla regionu.

***

Kiedy Marianna miała osiem lat, niemiecki lekarz i pomolog Adrian Diel nazwał na jej cześć pewną odmianę gruszy, zwaną odtąd Prinzessin Marianne. Skupiwszy sporą część naszych rozważań na związkach królewny ze Śródziemnomorzem – kolebką europejskiej kultury, którą często odwiedzała, manifestując swoją osobistą wolność – przypomnijmy na koniec, że w mitologii śródziemnomorskiej grusza i gruszka stanowią dwa bardzo ważne symbole. Związane były z postaciami Hery i Afrodyty, potężnych olimpijskich bogiń, opiekunek kobiet. Kształt owocu, przypominający krągłości ciała, kojarzył się starożytnym z pojęciami kobiecości, ale i matczynej miłości; jednocześnie wytrzymałość drzewa czyniła zeń symbol długowieczności i wytrwałości. Wydaje się, że w istocie jest to właściwy znak dla postaci Marianny Orańskiej: kobiety walczącej o swoje prawa, nieugiętej i silnej, domagającej się szacunku świata dla siebie i swoich wyborów, dla swojej miłości, dla swojego ukochanego dziecka, które, niestety, przedwcześnie straciła. Kobiety konsekwentnej, cierpliwej i dobrej, której pamięć przetrwała wszędzie tam, gdzie królewna się pojawiła, choćby, jak w wypadku ziemi kłodzkiej po II wojnie światowej, dokonała się tam całkowita wymiana ludności.

W rocznicę urodzin życzę Mariannie wszystkiego najlepszego; jej, czyli wolnej kobiecie europejskiej. Aby wolna pozostała, czerpiąc z przeszłości, ale patrząc z ufnością w przyszłość. Aby umiała walczyć o siebie, nie bała się zmian i czule dbała o swój dom, także też nasz wspólny, europejski właśnie. My, inne europejskie kobiety, będziemy zaszczycone, mogąc ją naśladować.

* Wybierając pałac w Bilej Vodzie, leżącej wówczas na terytorium Austrii, na swoją siedzibę, miała możliwość swobodnego odwiedzania swoich włości, wychodząc zwycięsko z konfrontacji z okrutnym zakazem pruskiego króla, wedle którego na pruskiej ziemi nie wolno jej było przebywać dłużej niż 24 godziny.

Posted on

Mattia Corrente, Ucieczka Anny

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Mówi, że ma słabość do Calvina, Hemingwaya i Pavesego; fascynują go także historie opowiadane przez rybaków ze Stromboli. Urodził się na Sycylii, niedaleko Mesyny, nie ma jeszcze 40 lat. Wydał jedną powieść. Zachwycił tysiące.

Ucieczka Anny Mattii Correntego, która ukazała się właśnie w Polsce nakładem wydawnictwa Bo.Wiem (Uniwersytet Jagielloński), ma teraz szansę trafić do kolejnych tysięcy – tym razem polskich odbiorców. Tych wymagających, gotowych na lekturę w skupieniu, skorych do refleksji. Od literatury oczekujących intelektualnej przygody, duchowego poruszenia oraz przyjemności obcowania z pięknem słowa. To wszystko znajdą oni w tekście znakomicie przełożonym przez Tomasza Kwietnia, niedawnego laureata Nagrody Literackiej im. Leopolda Staffa.

Anna, szukając wolności, szuka siebie. Nam zaś zostaje przypomniane, że wolność zawsze ma swoją cenę.

W swojej niewielkich rozmiarów powieści Corrente przedstawia historię kobiety, tytułowej Anny, która, po wielu latach małżeństwa, bez zapowiedzi i wyraźnego powodu pewnego dnia znika bez śladu. Rok później jej mąż, starszy już mężczyzna, postanawia wyruszyć na poszukiwania, wędrując po Sycylii i odwiedzając miejsca, które okazały się istotne dla ich wspólnej biografii. Spotyka dawnych znajomych, konfrontuje się ze wspomnieniami, na nowo przeżywa minione radości, ale i dramaty. Wraca myślą do trudnych wyborów, nierozwiązanych problemów i spraw, o których więcej milczano, niźli rozmawiano. Próbuje zrozumieć i określić siebie, ale przede wszystkim – zaginioną żonę. Kobietę, którą ukochał bardziej niż kogokolwiek innego, a która nie potrafiła zgodzić się na zamknięcie jej w ciasnych ramach małżeństwa i macierzyństwa. – To książka o tożsamości, którą warunkuje wolność – komentuje Tomasz Kwiecień. – Wolność jest tu tematem wiodącym, mechanizmem napędowym całej opowieści. Corrente bardzo silnie zaznaczył także wątek kobiecy: historię dziewczyny, która nie chce zostać zaszufladkowana, pragnie sama decydować o sobie, wbrew konserwatywnym sycylijskim obyczajom. Szukając wolności, szuka siebie; nam zaś zostaje przypomniane, że wolność zawsze ma swoją cenę. Płacą ją ci, którzy wolność wybierają, ale także ich bliscy, którzy zostają gdzieś w tyle, za nimi.

Książkę zamówisz w naszym sklepie – zapraszamy TUTAJ.
Książkę zamówisz w naszym sklepie – zapraszamy TUTAJ.

 

W swoim tekście Corrente zdaje się podążać tropem największych twórców literatury – włoskiej i nie tylko. Proponuje nam historię, która rozwija się powoli, a jednoczeście w sposób zadziwiająco angażujący czytelnika. Spora w tym zasługa niezwykłej plastyczności opisu, który sprawia, że tekst jawi się jako bardzo zmysłowy, choć przecież stworzony przy wyraźnej oszczędności środków. – Corrente potrafi, mówiąc niewiele, powiedzieć bardzo dużo – potwierdza tłumacz. – Porusza scena, w której starzec, chorujący na cukrzycę, zajada się lodami; zapada w pamięć historia zakupu nowego kapelusza czy wspomnienie zwykłych damskich bucików należących do matki Anny, o których wiemy tylko, że były niebieskie. Autor buduje akcję, odnotowując, że na podłogę spadł z wieszaka pled, a na szybie widnieje ledwie widoczna rysa. Opowieść tworzą drobne szczegóły, na pierwszy rzut oka nieistotne, a jednak pełne wymowy. Każdy z tych elementów ma bowiem swoje znaczenie i symbolikę. Surowość znana z prozy Hemingwaya, poetyckość Pavesego i kompozycja utworu nawiązująca do szkatułkowych form lubianych przez Calvina są tu obecne i wyraźnie widoczne.

“Ucieczka Anny” to niezwykle zmysłowy tekst, choć stworzony przy wyraźnej oszczędności środków.

W pewien sposób jednak najbliżej jest Ucieczce Anny do historii przywoływanych przez sycylijskich rybaków – albo raczej tego, jak je sobie wyobrażam. A wyobrażam sobie, że akceptują oni brutalną prawdę, wedle której, jak napisał Mohamed Maalel w Giornale di Sicilia”, wolność przeplata się na świecie z przemocą, a szczęście z nieszczęściem. Niczym gęsta rybacka sieć, opowieść Correntego układa się między życiowymi dramatami bohaterów, łapiąc jednocześnie światło chwili obecnej, którą zawsze, bez względu na okoliczności, warto przeżywać świadomie i z zachwytem.

Takim, jaki towarzyszył mi podczas lektury tej książki.

Mattia Corrente, Ucieczka Anny, tłumaczył Tomasz Kwiecień, Bo.wiem (WUJ) 2024

 

Posted on

Baskijska piperada

Piperade — pikantny gulasz z cebuli i papryki duszonych w pomidorach — pochodzi z północnej, francuskiej części Kraju Basków. Niektórzy twierdzą, że danie jest inspirowane kolorami baskijskiej flagi: czerwone pomidory, zielona papryka, biała cebula. Słodka, lekko dymna i przyjemnie ostra piperada może być podawana na ciepło lub na zimno, jako dodatek do mięsa — np. popularnej w Pirenejach jagnięciny — i ryb: tuńczyka albo dorsza. W barach nad Zatoką Biskajską piperadę podaje się też z jajkami — sadzonymi lub jajecznicą, z dodatkiem dojrzewającej szynki bajońskiej.

Kraj Basków leży w Pirenejach Zachodnich, na pograniczu Francji i Hiszpanii — w skład historycznej krainy wchodzą autonomiczne wspólnoty País Vasco i Nawarra w północnej Hiszpanii oraz Pays basque français na południowym zachodzie Francji. Tradycje gastronomiczne to ważny element baskijskiej tożsamości, a lokalna kuchnia jest ceniona na całym świecie. San Sebastián w hiszpańskim País Vasco słynie z największego zagęszczenia restauracji z gwiazdkami Michelin per capita, a kreatywna Nueva Cocina Vasca, “nowa kuchnia baskijska” — rozpoczęty w latach 70. styl gotowania łączący francuską nouvelle cuisine z lokalnymi tradycjami i tutejszą kuchnią produktu — wywarła ogromny wpływ na trendy światowej gastronomii. Położenie nad zatoką sprawia, że baskijska kuchnia jest bogata w ryby i owoce morza: przygotowuje się tu gulasz z tuńczyka, marmitako, chrupiące croquetas z solonego dorsza, morszczuka w zielonym sosie z natką pietruszki i małżami, albo txangurro — pieczonego jeżokraba. W głębi lądu przeważają mięsa: przede wszystkim jagnięcina — po pirenejskich zboczach przechadzają się prowadzone przez pasterzy stada owiec — oraz cielęcina, wieprzowina i dziczyzna: pieczone, wolno gotowane w gulaszach albo przerabiane na pikantne kiełbasy i dojrzewające szynki. W Baskonii popularne są także omlety i dania na bazie fasoli. Dużą wagę przywiązuje się do pochodzrnia produktów: szczególnie ceniona jest czarna fasola z Tolosy, karczochy z Tudeli, szparagi z Mandavii. Warzywa pochodzące z Ameryki — ziemniaki, pomidory i papryka — dotarły do Kraju Basków za sprawą kolonizatorów i na stałe wpisały się w lokalne kulinarne dziedzictwo. Bazująca na papryce i pomidorach piperada to jedno z ikonicznych baskijskich dań, które ma własny festiwal, który odbywa się co sierpień w Salies-de-Béarn.

Pikantne nuty piperady pochodzą z piment d’espelette, ostrych papryczek uprawianych we francuskiej gminie Espelette w Pirenejach Atlantyckich. Mieszkańcy zbierają je późnym latem, a czerwone girlandy z suszących się papryczek ozdabiają balkony i ściany domów przez cały wrzesień. Piment d’espelette trafiło do Francji z Meksyku w XVI wieku. Początkowo ostre papryczki uprawiano jako roślinę leczniczą, dzisiaj to jedna z najważniejszych przypraw kuchni baskijskiej, najbardziej znana jako nieodłączny składnik piperady. Smak piment d’espelette jest bardzo charakterystyczny: słodkawy, nieco dymny, mocno owocowy, o zbalansowanej ostrości. Słoiczki zmielonej papryki z Espelette kupimy w specjalistycznych delikatesach, ale jeśli nie mamy jej pod ręką, możemy wykorzystać mieloną ostrą paprykę albo płatki chilli. Dobrymi zamiennikami są też pul biber, czyli papryka Aleppo, albo sproszkowana meksykańska papryka ancho.

 

Przepis: Piperada z jajkami

1 duża cebula, posiekana w kostkę
3 papryki (zielone i czerwone), pokrojone w paski
3 duże pomidory, sparzone, obrane i pokrojone w kostkę
2 łyżki oliwy
2 łyżeczki piment d’espelette (można zastąpić ostrą papryką lub płatkami chilli)
duża szczypta soli

Na dużej patelni rozgrzewamy oliwę.

Dodajemy posiekaną cebulę, podsmażamy na złocisto.

Dodajemy paprykę, smażymy, mieszając, aż zmięknie, około 10 minut.

Zmniejszamy ogień, dodajemy pokrojone pomidory, piment d’espelette i sól.

Dusimy na wolnym ogniu przez 25 minut, co jakiś czas mieszając.

Podajemy z jajkami sadzonym i chrupiącym pieczywem.

Gotową piperadę możemy przechowywać w lodówce i podgrzać przed podaniem albo serwować na zimno jako dodatek do mięsa, ryb lub serów.

Posted on

Tożsamość w starożytnym Rzymie. Spotkanie z Michałem Kubiczem. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S03E9

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W trzecim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej refleksji nad kwestią TOŻSAMOŚCI. W jaki sposób widzą siebie mieszkańcy Śródziemnomorza, co ich łączy, a co dzieli? W jaki sposób odczuwają i wyrażają swoją odrębność, jakie historie opowiadają na swój temat? Poznaj je bliżej w naszym podcaście!

Dziś przed naszym mikrofonem gościmy Michała Kubicza – miłośnika starożytności, autora powieści, których akcja rozgrywa się w antycznym Rzymie. To właśnie dawna stolica świata, a może raczej jej mieszkańcy, stają się głównym bohaterem naszych rozważań. Jak żyli bohaterowie książek Michała, w tym Julia, córka cesarza Augusta? Co decydowało o ich tożsamości, co ją kształtowało? Rozmawiamy także o różnicach w postrzeganiu świata przez nas i przez Rzymian oraz zastanawiamy się, jak obcowanie z kulturą Caput Mundi wpływa na nasze widzenie rzeczywistości.

Prowadzenie: Julia Wollner
Produkcja: Magda Miśka-Jackowska i Michał Woźniak

 

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:
🔹 Julia Wollner: Julia Michała Kubicza
🔹 Julia Wollner rozmawia z Michałem Kubiczem: Kobiety starożytnego Rzymu bohaterkami powieści
🔹 Michał Kubicz: artykuły o rzymskich niewolnikach
Posted on

O irysach

Włoski poeta Corrado Govoni (1884–1965) uważał, że zapach irysów przypomina kolor nieba. Przyklaskuje mu wiele osób doświadczających synestezji – perfumy z nutą irysa często określane są jako delikatne, melancholijne i… błękitne, jak choćby słynne L’Heure Bleue (Niebieska godzina) stworzone przez francuski dom mody Guerlain. Jednak irysowe związki z niebem nie ograniczają się ani do barwy – także płatki tego kwiatu są często niebieskie – ani do zapachu. Jest ich o wiele więcej.


Egipt

Piękne irysy znali już starożytni Egipcjanie. Wiemy, że mniej więcej od XV w. p.n.e. wykorzystywali te rośliny w medycynie i kosmetyce, a także przy produkcji magicznych mikstur. Do dziś wizerunek irysa, a dokładnie – Iris Oncocyclus, podziwiać można w świątyni Amona-Re w Karnaku, a to dzięki postaci faraona Totmesa I, który miał rzekomo rozpocząć sprowadzanie irysów z Syrii. Totmes III (1481–1425 p.n.e.) natomiast zwykł podobno trzymać kwiat irysa w dłoni w czasie swoich triumfalnych pochodów po wygranych wojnach, co sprawiło, że Egipcjanie zaczęli traktować roślinę jako symbol zwycięstwa – zesłanego, oczywiście, przez bogów, prosto z niebios.

Grecja

Jeszcze bliżej było do nieba irysom w Grecji. To właśnie Helladzie te piękne kwiaty zawdzięczają zresztą swoją nazwę, być może ze względu na fakt, że występują w wielu wersjach kolorystycznych. Nazwa „irys” pochodzi od greckiego rzeczownika ἶρις (iris) oznaczającego tęczę. Tak samo brzmiało imię bogini uważanej za posłankę mieszkańców Olimpu, rozpinającej na niebie łuk tęczy, który łączył świat Nieśmiertelnych z krainą ludzi. Iris towarzyszyła także duszom kobiet i dziewcząt, odprowadzając je po śmierci do zaświatów. Z tego względu irys stał się w Grecji kwiatem wiecznego snu. Podobnie widzą go do dziś muzułmanie, dla których jest on kwiatem nagrobnym, symbolizującym wiarę w życie po śmierci.

 

W hymnie homeryckim poświęconym Demeter poeta przedstawia scenę zbierania kwiatów przez Persefonę w towarzystwie nimf, chwilę przed tym, jak porwał ją Hades. W tekście pojawiają się m.in. róże, krokusy, fiołki, lilie, hiacynty oraz rośliny, które dzisiejsi badacze utożsamiają z tzw. irysem attyckim (Iris attica). Tym samym staje się kosaciec kwiatem łączonym także z… piekłem. Maria Immacolata Macioti w Mitach i magiach ziół pisze zresztą, że jest to roślina lubiąca cień i mroczne czary. Badaczka przypomina także, że już od klasycznej starożytności miłość i śmierć zawsze tworzyły nierozdzielną parę, co tłumaczyć ma związki irysa zarówno z tym, co dobre i piękne, jak i z tym, co ciemne i smutne. Włoszka podkreśla jednak, że nade wszystko irys jest kwiatem tęczy, znakiem uspokojenia się nawałnicy. Jako taki stanowi więc symbol cichnących żywiołów, spokoju i odnalezionej równowagi.

Rzym

Szacunek do irysów przejęli od Greków starożytni Rzymianie, którzy, będąc z natury wojownikami, od razu spostrzegli podobieństwo irysowych płatków do swoich ostrych mieczy. To właśnie od łacińskiego gladius pochodzi włoska nazwa tych kwiatów: giaggioli. Analogicznie, w języku polskim nazywamy je kosaćcami – wyrazowi temu blisko do ostrej i złowieszczej kosy. Jednak wbrew groźnej nazwie, Rzymianie widzieli w irysach przede wszystkim doskonałe lekarstwo na wiele dolegliwości, od zatrucia po bolesne ząbkowanie niemowląt. Pliniusz (23–79 r. n.e.) w swojej Historii naturalnej wymienia aż 41 medykamentów bazujących na rozmaitych częściach rośliny. Niestety nie wiemy, czy jego racjonalni do bólu krajanie widzieli w tym fakcie objaw niebiańskich interwencji.

Iris nosi szaty w kolorach tęczy, irys tedy może być niebieski, fioletowy, żółty, biały. (Maria I. Macioti)


Chorwacja

W Chorwacji rośnie 12 odmian irysa; najpiękniejsze spotkać można w paśmie górskim Samoborsko gorje oraz Parku Narodowym Krka w południowej części Dalmacji. Nic dziwnego, że kraj ten wybrał kosaćca na swój narodowy symbol, po raz kolejny przypominając nam o związkach kwiatu z niebiosami. W Chorwacji irys nazywany jest perunika, od imion pary najwyższych bóstw tamtejszej mitologii: Peruna i Peruniki. W dawnych czasach wierzono, że wyrastał wszędzie tam, gdzie Perun cisnął swoją błyskawicę. W północno-zachodniej i środkowej części Chorwacji żonę Peruna nazywano Ljelją, stąd kwiat określa się mianem ljeljuji; w okolicach Dubrownika ma zaś prawdziwie boską nazwę: bogiša.

Francja

W Europie zachodniej irysy rozpowszechniły się dzięki Arabom, którzy przywieźli je do Hiszpanii, oraz dzięki Karolowi Wielkiemu (742–814), który wprowadził ich uprawę we Francji. W XI wieku irysy zaczęto kojarzyć z monarchią francuską, tak znalazły się w tamtejszej heraldyce. Według legendy, król Ludwik VII Młody, wygrawszy ważną bitwę, zobaczył pole usiane kosaćcami. Zaraz potem postanowił używać błękitnej tarczy z żółtymi kwiatami jako swojego herbu. Irysa nazwano na jego cześć fleur de Luis (kwiat Ludwika), co z biegiem lat, ze względu na podobieństwo brzmienia, zamieniło się na fleur de lys (kwiat lilii). To dlatego dziś mówi się o francuskich liliach w herbie Paryża, a także o lilijce harcerskiej – obie, na dobrą sprawę, są irysami. O kosaćcach chętnie wspominali francuscy poeci i pisarze, w tym Marcel Proust (1871–1922) czy Paul Valéry (1871–1945), podkreślający jego szlachetność i umiłowanie samotności – irys rośnie wszak chętnie na uboczu.

Florencja

Podobnie jak z francuską figurą heraldyczną ma się sprawa z symbolem dzisiejszej stolicy Toskanii – czerwonym irysem zwanym lilią. W okolicach Florencji wszechobecne są irysy białe, które od wieków porastały mury obronne miasta i, przedstawiane na czerwonym tle, były z nim kojarzone. Barwy odwrócił ród Medyceuszy, który, doszedłszy do władzy, postanowił zasygnalizować w ten sposób nowy porządek. Jednak czerwony irys nie istnieje w naturze – może dlatego herb Florencji tym chętniej określa się mianem lilii. Co ciekawe, w 1954 roku ogłoszono konkurs na stworzenie hybrydowej odmiany irysa w kolorze czerwonym, jednak, póki co, nagrody nikomu nie wręczono. Warto wiedzieć, że we Florencji znajduje się najsłynniejszy irysowy ogród Europy: Giardino dell’Iris. Jest on otwarty tylko w kwietniu i maju.

Manuskrypt z personifikacją Florencji
Manuskrypt z personifikacją Florencji


Malarstwo

O ile we francuskiej czy florenckiej heraldyce odbiega się od koncepcji irysa jako kwiatu związanego z niebiosami, o tyle wyraźna jest ona w licznych dziełach sztuki, gdzie kosaciec łączony jest zwykle z Matką Bożą. Na wielu obrazach trzyma go w dłoni archanioł Gabriel zwiastujący Maryi Dobrą Nowinę. Ciekawostkę stanowi w tym kontekście fakt, że irys wybrany został na symbol izraelskiego miasta Nazaret, z którego pochodziła Boża Rodzicielka i w którym miał wychować się sam Zbawiciel. Niebiańskie konotacje mają być może związek z budową kwiatu: trzy płatki w środku i trzy opadające na zewnątrz zdają się odwoływać do koncepcji Świętej Trójcy. Roślina symbolizuje tym samym wiarę, odwagę i mądrość.

Związek irysa z tym, co boskie, jednak w starożytnej perspektywie, przypomniał jeden z najwybitniejszych śródziemnomorskich malarzy, Włoch Sandro Botticelli (1445–1510). Namalował on kosaćce na swoim słynnym obrazie Wiosna. Poza nimi toskański mistrz wyobraził ponad 70 innych gatunków kwiatów, po których stąpają niebiańskie postaci, w tym Wenus i Merkury.

Irysy Claude'a Moneta (1914-1917)
Irysy Claude’a Moneta (1914-1917)

We Francji kosaćce malował Claude Monet (1840–1926) oraz Vincent Van Gogh (1853–1890). Kwiaty te zachwyciły go najpierw podczas pobytu w wypełnionym słońcem prowansalskim Arles; później wrócił do motywu irysów, przebywając w szpitalu psychiatrycznym w Saint-Rémy-de-Provence pod koniec swego nieszczęśliwego życia. Początkowo kojarzyły się więc ze światłem i dobrem; później bliżej im było do kwiatów piekielnych niż tych, które wypaść mogły z bukietu pogodnej bogini Iris. Starożytna dychotomia wraca tu znów do głosu, przypominając nam, że to, co śródziemnomorskie, stworzone jest z kontrastów i sprzeczności.

Zdjęcie główne: Magiczny Giardino dell’Iris we Florencji, fot. Sailko / Wikimedia, CC BY 3.0 DEED