Posted on

Czas powrotu. Rusza przedsprzedaż Lente#03

O powrocie najpiękniej pisał Kawafis, życząc nam, by był długi, pełen przygód i nauk. Wiedział, że powrót sam w sobie jest podróżą; że w tym odcinku drogi, bardziej niż gdziekolwiek indziej, zawiera się mnogość znaczeń i pełnia doświadczenia.

W jesiennym wydaniu “Lente” nawiązujemy do dzieła aleksandryjskiego mistrza. Jak w jego wierszach, wracamy do antyku, do historii, do przeszłości, ale także do prostoty, subtelności, natury i skromności.

Wspólny rejs rozpoczynamy od surowej ilustracji na okładce, stworzonej przez mieszkającą na Korfu artystkę Paulinę R. Vårregn. Kryją się za nią artykuły bogate i różnorodne, połączone wspólnym mianownikiem: inspiracji do twórczego powrotu. Po drodze zawitamy w dzikiej Czarnogórze, przypominającej o stylu życia, który zdaje się być zapomniany. Udamy się na Maltę, aby podziwiać cuda natury, do których powrót niebawem możliwy będzie tylko we wspomnieniach. Poznamy miasta wykute w śródziemnomorskich skałach, po raz kolejny usłyszymy brawa wśród trybun greckich teatrów i stadionów, a następnie posłuchamy opowieści tych, którzy, wbrew wszystkiemu i wszystkim, wracają ciągle do Ziemi zwanej Świętą. Spędzimy czas z tymi, dla których powrót stał się najważniejszym przyczynkiem do tworzenia: z Małgorzatą Bogdańską, dzięki której poznamy lepiej wybitną włoską aktorkę Giuliettę Masinę; z pewnym hiszpańskim markizem i jego następcami, którzy postanowili odtworzyć w Sewilli dom prefekta Judei; wreszcie z licznymi miłośnikami włoskiego stylu życia, którzy zdecydowali się przenieść swój świat do kamiennych toskańskich murów.

coverlente03

Wśród stacji, które wybraliśmy na naszej wspólnej trasie, będzie także gorąca syryjska pustynia, gdzie wsłuchamy się w losy Zenobii, królowej Palmyry; będzie Półwysep Apeniński, gdzie zrodziły się najsłynniejsze projekty dwudziestowiecznego designu, oraz śródziemnomorskie gaje oliwne, z których pochodzi jeden z najwspanialszych południowych wynalazków: mydło. Jak zwykle, śródziemnomorskim bogactwem będziemy cieszyć się także we własnej kuchni, między innymi przyrządzając doskonałe i oryginalne jesienne przetwory (więcej o tej edycji albumu: tutaj).

Także tym razem pragniemy zapewnić Wam możliwość doświadczenia Śródziemnomorza nie tylko poprzez lekturę. Proponujemy więc zakup trzeciego wydania naszego albumu wraz z towarzyszącą mu Paczką Lente. Zawarte w niej produkty-niespodzianki nie tylko doskonale zilustrują wybrane artykuły, ale także sprawią, że powrót z wakacji będzie momentem przyjemnym i ważnym; etapem porządkującym doświadczenie, budującym pomost między podróżą odbytą a tymi, które jeszcze przed nami.

Box 03

Czego możecie się w nim spodziewać? Poniżej kilka wskazówek…

  1. Nie mamy pełnego i bezpośredniego wpływu na to, co wydarzy się podczas naszych podróży, jednak po powrocie do domu możemy samodzielnie decydować, jakimi emocjami obdarzyć nabyte wspomnienia, jak wykorzystać zdobytą wiedzę i jak spojrzeć na swoje przeżycia z perspektywy czasu. Pomoże w tym na pewno niespodzianka z Paczki Lente, która zapewni także wiele radości podczas wrześniowych weekendów!

2. Niczym bliskowschodni czarodzieje starałyśmy się zamknąć dla Was odrobinę lata pod metalowym wieczkiem, wierząc, że zmysł smaku najprzyjemniej pozwala wrócić myślą do dobrych, wakacyjnych chwil. Ten element Paczki z całą pewnością ucieszy miłośników południowej kuchni!

3. Po raz kolejny mamy dla Was aromatyczne cudeńko do pielęgnacji urody. Podkreślamy przy tym, że nie chcemy wcale przekonywać Was do nadmiernej koncentracji na własnym wyglądzie – aż nadto skutecznie czynią to kolorowe magazyny, reklamy i wygimnastykowane trenerki! Namawiamy jednak do tego, aby o ciele nie zapominać tak, jak nie zapomina się o dobrym i lojalnym przyjacielu. Szczególnie przyjemne będzie to w towarzystwie produktu, który przygotowała dla nas pewna grecka firma, oferująca naturalne specyfiki niedostępne w Polsce.

4. Szczególnym sentymentem darzymy przedmiot nawiązujący do tematyki, której w wypadku POWROTÓW zabraknąć nie mogło: świata ptaków. Żurawie, bociany, kormorany i czaple opuszczają jesienią polskie niebo, uciekając zimie, wracając do śródziemnomorskiego ciepła i światła. Mamy nadzieję, że wybrana przez nas pamiątka pozwoli Wam pamiętać o południowym słońcu także w chłodne, jesienne wieczory. Wtedy zresztą najbardziej się przyda!

Zgodnie z naszą Lente-tradycją, mamy też dla Was papierowy drobiazg, który tym razem pozwoli choć na chwilę przenieść się do jednego z krajów opisywanych w tym numerze, później zaś będzie pięknie prezentować się oprawiony w ramki.

Czy jesteście gotowi na powrót? My… nie możemy się go już po prostu doczekać! 🙂

Zarówno magazyn, jak i Paczkę Lente zakupić można w naszym sklepie; wystarczy kliknąć tutaj.
UWAGA: Paczka Lente ma charakter limitowany; jej sprzedaż potrwa tylko do 16.09.2016 r.

Posted on

Co kryła druga edycja naszej Paczki? Zobacz film z rozpakowywania

 

Jak wiecie, staramy się, by zawartość naszych śródziemnomorskich paczek pozostawała przynajmniej po części tajemnicą. Dlatego właśnie powyższy film powstał już po zakończeniu sprzedaży drugiej edycji Lente – mamy nadzieję, że zaspokoi ciekawość tych, którzy nie zdążyli sami rozpakować paczki!

Posted on

Sprawdzone adresy: manufaktura czekolady Duplanteur Chocolaterie, Grasse

Typowe rodzinne wakacje oznaczają zwykle wspólne zwiedzanie, pozowanie do zdjęć, pałaszowanie lodów, plażowanie i inne podobne zajęcia. Moją rodzinę trudno jednak uznać za typową – chociażby ze względu na kulturowe różnice między mną a moją drugą połową. Poza tym, w wypadku tego akurat rodzinnego wyjazdu mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że moja żona nie widziała dalej, niż czubek jej własnego nosa. Cóż, moja osobista pani redaktor, której talenty literackie pewnie już znacie, od kilku lat ma, obok pisania, jeszcze jedną pasję: zapachy. Prędzej czy później musieliśmy więc zawitać do śródziemnomorskiej stolicy aromatów: prowansalskiego Grasse.

Problem w tym, że choć mój izraelski nos ma bardzo pokaźne rozmiary, to wąchanie perfum niezbyt mnie interesuje. Lubię natomiast wąchać kawę. Niestety ta serwowana w Grasse niespecjalnie mnie zachwyciła.

Kiedy moja żona oddawała się szkoleniom w Galimard, ja wraz z córkami postanowiłem oddać się temu, co poza kawą lubię najbardziej – krążeniu po mieście. Bez celu, gdzie mnie oczy i nogi poniosą. Na każdym kroku czekał na mnie albo sklep z perfumami, albo bar z mało aromatyczną kawą. Na szczęście w pewnym momencie natknąłem się na….

czekoladziarnia


Sklep z czekoladą.
Podejrzewam, że już się ekscytujecie, ale poczekajcie – mamy kolejny problem. Ja, w odróżnieniu od większości ludzi, wcale czekolady nie lubię! Zainteresowało mnie jednak coś innego. Lokal ukryty pod czerwonym szyldem to tak naprawdę małe czekoladowe królestwo. Manufaktura. Palarnia ziaren. Zupełnie jak w wypadku kawy: miejsce, w którym się je ogląda, wącha, pieczołowicie selekcjonuje, przerabia, wreszcie oddaje z miłością tym, którzy do lokalu przychodzą.

grasse
Duplanteur Chocolaterie (www.maisonduplanteur.com) to także, a może przede wszystkim, miejsce prowadzone przez człowieka z pasją. Mój nos wyczuwa takich na kilometr! Celian Mathis ma nieskończone pokłady cierpliwości; potrafi godzinami opowiadać o kakaowych ziarnach i wyrobie czekolady, a także znieść skaczące na około dzieci (sprawdziłem empirycznie). Dzieli się wiedzą i entuzjazmem: rozprawia o uprawie kakaowców w różnych zakątkach świata, o ochronie środowiska i godności każdego pracownika zaangażowanego w uprawę; informuje o sezonowości, metodach przechowywania, rodzajach palenia, upodobaniach klientów. Tak, jak w biznesie kawowym mówi się: od ziarna do filiżanki, tak Celian pokazał mi czekoladę od ziarna do tabliczki. A w zasadzie tabliczek. Zakupiłem ich dla moich bliskich całkiem sporo. Największe emocje wśród obdarowanych wzbudziła czekolada z ziarnami fasolki tonka – pięknie, ciepło pachnąca specjalność zakładu.

czekoladziarnia
Nieczęsto zdarza się, aby ktoś z tak wielką otwartością wpuścił cię do swojego życia, przekazał tyle energii, wiedzy i miłości do tego, czym zajmują się codziennie jego ręce. Dwie godziny spędzone w towarzystwie Celiana sprawiły, że wyjazd do Grasse na długo będzie mi się kojarzyć z zapachem nie perfum, ale czekolady. Jeśli zawitacie kiedyś w tamte strony, koniecznie odwiedźcie Duplanteur Chocolaterie. Kto powiedział, że Grasse, zamiast lawendy i jaśminu, nie może łączyć się w pamięci z aromatem tonki?

Duplanteur Chocolaterie, 22 Rue Marcel Journet, 06130 Grasse, France

Sklep internetowy (opcja anglojęzyczna): www.maisonduplanteur.com/uk-en/
Blog w języku angielskim (warto zajrzeć!): www.maisonduplanteur.com/blog-en/

Posted on

Ece Temelkuran, Odgłosy rosnących bananów

Książka Ece Temelkuran Odgłosy rosnących bananów zawstydza. Nas czytelników, nas Europejczyków zapatrzonych w siebie i lokalne problemy, nas wszystkich, którzy nie widzą świata poza własnym podwórkiem. Nie ma nic złego w tym, że przeżywamy własne historie, ale wiele jest złego w tym, że nie mamy pojęcia o  historiach cudzych. Kiedy wybucha bomba we Francji, płaczemy z rodzinami ofiar, jednoczymy się z tymi, którzy opłakują jakiegoś François, André czy Marie Louis. Kiedy wybucha bomba w Syrii, Libanie, Palestynie lub Izraelu, widzimy tylko informację w wieczornych wiadomościach. Żaden Ahmed, Naser czy Aisza nie przychodzą nam do głowy. A przecież ich też ktoś opłakuje; oni też mieli nadzieje i marzenia, planowali studia, zatracali się w ramionach ukochanych, kupowali wyprawkę dla dziecka. Za każdym atakiem na świecie stoją ludzie – nie tylko ci, którzy dopuścili się tego barbarzyństwa, ale też ci, którzy stali się ofiarami. Nie trzeba interesować się polityką, ani opowiadać po żadnej ze stron, ale trzeba widzieć człowieka, tego, który cierpi, tego, którego marzenia nigdy nie zostaną zrealizowane, tego, którego historia kończy się w pół zdania. O tym wszystkim właśnie opowiada ta książka. O drobnych historiach, o bombach, które kończą zbyt wiele, o pamięci i niepamięci świata. O ludziach.

odgłosy
 

Ta książka zachwyca – historiami, które opowiada, bohaterami, których losy splatają się tak pięknie, choć zaskakująco. Oto bowiem rozwija się przed czytelnikiem świat nieznany, pełen tajemnic i niedopowiedzeń. Odkrywamy go dyskretnie, nie po kolei, z pozoru przypadkowo. Historie odsłaniają się powoli, czasami z niespodziewanej strony. Losy jednych ujawniają się w tej opowieści dzięki innym. Tak jak w życiu, nikt nie jest tu samotną wyspą, a w Bejrucie, uwikłanym w konflikty i przemoc, inni ludzie są szczególnie ważni. Jest więc służąca Filipina, kurczowo trzymająca się wspomnienia o ojcu, znanym tylko z listów, napisanych zresztą w języku, którego dziewczyna nie rozumie. Filipina pracuje u pani Zeynab. W tym samym bloku mieszka też dozorca Marwan, jego życie splecie się z życiem Filipiny w najbardziej dramatycznym momencie opowieści. W sąsiednich mieszkaniach żyją też taksówkarz Naser i Aisza, która zasłania twarz po to, by być nikim, pan Hadi, starzec z pamięcią zatrzymaną podczas minionej wojny, skrywający tajemnicę Jan, Ormianka Setanik. Wszyscy w jakiś sposób splątani ze sobą, choć żyjący w swoich własnych historiach. Jest jeszcze Deniz i pisarz Ziad. Bez nich nie byłoby tej opowieści, choć nie mieszkają w tym samym bloku, nie ma ich w ogóle w Bejrucie.

 

Ta książka zaskakuje – formą, sposobem opowiadania o mieście i o ludziach. Przybliża się i oddala, jest bezosobowa, by po chwili wtrącać się i komentować to, co opisuje. Dystansuje się i przybliża. Jest w niej historia ludzi i historia pisania o historiach ludzi. Nic nie jest tu oczywiste, a całość świetnie się czyta – czterysta stron upływa niezauważenie, hipnotycznie wciągając nas w swój świat.

 

Ta książka wzrusza – nie wszystkie historie są równie przejmujące, ale nie brak chwil, gdy uśmiech zamiera, a oddech przyspiesza. Fantastyczna jest historia doktora Hamzy, ojca Filipiny, który opowiada o sobie w listach pisanych krótko przed śmiercią. Mogłaby z tego powstać osobna książka, mądra i poruszająca, niezwykle intensywna emocjonalnie. Wzruszają odgłosy rosnących bananów, symbol wszystkiego, co normalne, a w strasznych czasach nieosiągalne: ciszy i skupienia na zwyczajności, dotrzymanej obietnicy, chwili, która nie umyka, nadziei. Wzrusza wszystko to, co nie zostało wypowiedziane do końca, a staje się przeczuciem spełnienia.

 

Odgłosy rosnących bananów przeczytałam dwa razy. Za pierwszym razem podążyłam za historiami bohaterów. Potem nadrobiłam zaległości: dowiedziałam się, czym była wojna domowa, dwie wojny libańskie, masakra w obozie Szatila i bombardowanie lotniska w Bejrucie. To wszystko odnalazłam w książce, gdy do niej wróciłam; podążałam już nie tylko za historiami bohaterów, lecz także za historią świata. I przyznaję, że ta druga lektura była znacznie bardziej poruszająca.

Ece Temelkuran, Odgłosy rosnących bananów, Książkowe Klimaty, Wrocław 2016

Posted on

Najciekawsze wystawy drugiej połowy 2016 roku

Przed Wami druga część subiektywnej listy wystaw, których, będąc na południu Europy, nie można przegapić.

WŁOCHY

GENUA
Genova nel MedioevoŚredniowieczna Genua w czasach Embriacich. Ponad 200 dzieł opowiadających historię miasta.
Museo di Sant’Agostino, do 9.10.2016

banner per Visit
MEDIOLAN
Escher. Prace holenderskiego grafika związanego z Włochami.
Palazzo Reale, do 22.01.2017

Escher
TREVISO
Storie dell’impressionismo
impresjonistyczne historie. Dzieła Maneta, Renoira, Gauguina i Van Gogha.
Treviso, Museo di Santa Caterina, 29.10.2016 – 17.04.2017

impressionismo

Tiziano, Rubens, Rembrandt. L’immagine femminile tra Cinquecento e Seicento.  Tycjan, Rubens, Rembrandt. Kobiecy wizerunek w XVI i XVII wieku.
Treviso, Museo di Santa Caterina, 29.10.2016 – 17.04.2017


WENECJA
La Biennale di Venezia
– Międzynarodowa Wystawa Architektury.
Giardini della Biennale (Ogrody Biennale), do 27.11.2016.

la biennale

RZYM
L’Orlando furioso e le arti
– Orland Szalony w sztuce. Zbiór prac poświęconych bohaterowi eposu rycerskiego spisanego w XVI wieku przez Ludovica Ariosta.
Tivoli, Villa d’Este, do 30.10.2016

Furioso

Artemisia Gentileschi – obrazy najsłynniejszej włoskiej malarki okresu baroku.
Palazzo Braschi, 30.11.2016 – 8.05.2017.

Artemisia Gentileschi

HISZPANIA

MADRYT
Bosch. Wystawa upamiętniająca pięćsetlecie śmierci artysty.
Museo del Prado, do 11.09.2016.
Na stronie wystawy można pięknie obejrzeć krótkie, pięknie zrealizowane filmy poświęcone twórczości malarza.

BoschRenoir y la intimidad – ponad 70 prac Augusta Renoira.
El Museo Thyssen-Bornemisza, 18.10.2016 – 22.01.2017

Renoir
BILBAO

Francis Bacon. Od Picassa po Velázqueza: europejskie inspiracje amerykańskiego abstrakcjonisty.
Guggenheim Bilbao, 30.09.2016 – 8.01.2017

Bacon
FRANCJA

MONTPELLIER
Frédéric Bazille – wystawa poświęcona francuskiemu impresjoniście.
Musée Fabre. Do 16.10.2016.

Bazille

Miłego zwiedzania!

Na koniec akcent z Polski: przypominamy o pięknej wystawie Brescia. Renesans na północy Włoch, którą można oglądać w warszawskim Muzeum Narodowym do 28 sierpnia 2016 roku. Naszą relację z wystawy możecie przeczytać tutaj.

Posted on

Traktuj życie jak przygodę, nie obowiązek – rozmowa z Joanną Glogazą

O tym, jak żyć we własnym tempie i czerpać przyjemność z codzienności, opowiada autorka książki „Slow life. Zwolnij i zacznij żyć” i bloga Styledigger Joanna Glogaza.

slow-life-mini-1-1024x683
fot. Styledigger

W „Lente” termin slow life interpretujemy przez pryzmat świadomego, południowego dolce vita. Czym slow life jest dla Ciebie? A może masz pomysł na jego polski odpowiednik?

Właśnie zupełnie nie, niestety! Gdybym miała, użyłabym go w tytule książki. Główkowałam z dziewczynami z wydawnictwa – i nic! Mało zgrabna fraza, która dobrze oddaje istotę rzeczy, to “świadome życie w zgodzie ze sobą”. Bo wbrew temu, co sądzi wiele osób, nie chodzi o to, żeby robić rzeczy wolno, obijać się albo rzucić wszystko i wyjechać na wieś. Sednem slow life jest zatrzymanie się na moment w pędzie codzienności, w którym często funkcjonujemy jak chomiki galopujące w drucianym kółku.
A jak już się zatrzymamy i złapiemy oddech, możemy zastanowić się, czy to, na co poświęcamy czas, na pewno jest dla nas ważne, czy na pewno wystarczająco często robimy rzeczy, które lubimy robić (i co to właściwie są za rzeczy?), jak możemy usprawnić obowiązki, z czego zrezygnować, żeby mieć więcej czasu dla siebie. To nauka uczciwej pracy w skupieniu i odpoczynku bez wyrzutów sumienia – przez wszechobecne powiadomienia i rozpraszacze często utykamy w dziwnym “rozmemłaniu” gdzieś pomiędzy. I traktowania życia jak przygody, nie ponurego obowiązku.

Niedawno czytałam o ciekawym badaniu, które analizowało listy z wakacji pod względem ich zawartości. Okazało się, że od 50 lat coraz rzadziej piszemy o odpoczynku, przyjemnościach i pogodzie, skupiając się na informacjach o zmęczeniu, nadmiarze pracy i obowiązków domowych. Dowodzi to nie tylko, że mamy więcej na głowie niż nasi rodzice czy dziadkowie, ale przede wszystkim, że bycie zmęczonym i wiecznie zajętym świadczy o wysokim statusie społecznym. Studiowałaś socjologię i prognozowanie trendów – czy myślisz, że ta tendencja bycia wiecznie zapracowanym szybko przeminie, czy, wręcz przeciwnie, przyjmie się tak, jak wprowadzony w XIX w. ośmiogodzinny dzień pracy?

Ciekawa sprawa. Zdziwiło mnie zwłaszcza narzekanie na obowiązki domowe podczas wakacji!  Jestem pewna, że napisał to ktoś, kto, jak mój chłopak, nie pójdzie spać, dopóki nie zetrze każdego najmniejszego pyłku skąd tylko się da.
Mogę Ci powiedzieć jedynie, co mi się wydaje – nie mam na poparcie tej tezy żadnych badań. Ewidentnie widać, że zwalniamy, i to w przeróżnych dziedzinach. Skandynawia coraz bardziej dba o pracowników, w Stanach popularnością cieszą się ośrodki wypoczynkowe “pośrodku niczego”, bez dostępu do internetu czy bez zasięgu telefonicznego. Nawet Facebook wypluwa mi ostatnio posty z weekendów dalszych i bliższych znajomych, które spędzili nad rzeką, na wyprawie rowerowej szlakami Podlasia, pod namiotem. To teraz modniejsze, niż zdjęcie z przymierzalni w Zarze.
Na pewno jest więc to mocny trend; liczę, że sporo się z niego nauczymy, a dobre nawyki nam zostaną. Zresztą tak naprawdę nie mamy wyjścia: nie możemy podkręcać tempa w nieskończoność, to fizycznie niemożliwe.

fot. Instagram @joannaglogaza
Slow life to dbanie o małe przyjemności. Fot. Instagram @joannaglogaza

Książka opiera się na Twoich doświadczeniach; sama często podkreślasz, że kierujesz ją przede wszystkim do młodych kobiet. Czy jednak zawarłaś w niej jakąś uniwersalna poradę na życie w stylu slow, która mogłaby być pomocna dla zarówno dla mnie, jak i mojej babci i prezydenta RP?

Myślę, że sporo treści w książce jest uniwersalnych. Dostaję sporo skarg od panów, że porady im się przydały, ale trudno im się czytało tekst, w którym zwracam się do czytelnika w rodzaju żeńskim – zawsze się wtedy śmieję, że choć raz zobaczyli, jak przez całe czytelnicze życie czują się dziewczyny!
Gdybym miała wybrać jedną sugestię, to chyba postawiłabym na celebrację codzienności. Zamiast czekać na ważne wydarzenia typu ślub, święta czy urodziny, których wcale nie mamy w życiu tak znowu dużo, rozpieszczajmy się w zwykłe wtorki czy czwartki ulubionymi małymi przyjemnościami. To rada, którą fajnie się czyta, ale trudno o niej na co dzień pamiętać, dlatego dobrze jest przyjemności zautomatyzować – kupować bilety na kilka miesięcy do przodu, ustalić poniedziałek dniem wieczorów filmowych z pysznymi przekąskami i tak dalej.

Większość z nas sposób organizacji, o którym mówisz, kojarzy głównie z obowiązkami. Dlaczego powinniśmy planować również przyjemności?

Po pierwsze, mamy na co czekać, poprawia nam się humor. Podobno oczekiwanie na wakacje może cieszyć bardziej, niż same wakacje. Po drugie, jeśli kupimy bilet, zarezerwujemy domek czy umówimy się z koleżanką na rolki, to nie będziemy się mieli jak wymigać. Ułożymy wszystko tak, żeby zdążyć i nie uda nam się zepchnąć zaplanowanej przyjemności na niesprecyzowane “kiedyś”.

Brzmi świetnie, ale rzeczywistość często weryfikuje nasze plany. Wiele osób uważa, że na przyjemności ich nie stać – mają na głowie kredyt, utrzymują rodzinę, itd. Co byś im poradziła?

Ściągnąć którąś z finansowych aplikacji albo założyć starą, dobrą tabelkę w Excelu i zacząć spisywać wydatki. Może okaże się, że planując tygodniowe zakupy, zamiast codziennego wyskakiwania do osiedlowego spożywczaka, zaoszczędzimy dobre kilkadziesiąt złotych, za które możemy na przykład wybrać się do kina.

No i pamiętajmy, że jest mnóstwo przyjemności, które nie kosztują ani grosza. Spacery, przytulanie, rodzinna gra w państwa miasta. Z mniej oczywistych – ostatnio odkryłam ASMR, czyli totalny relaks dla mózgu. Włączasz film na Youtubie, a pani albo pan przeprowadza Cię cichym, niesamowicie przyjemnym głosem przez kolejne etapy wizyty w salonie fryzjerskim czy w kawiarni. Ale fabuła jest tylko przykrywką dla wyjątkowo kojących dla naszych uszu dźwięków. Na niektórych działa stukanie ołówkiem o blat, na innych komputerowa klawiatura, jeszcze inni mają dreszcze przy dźwięku, jaki wydaje szczotka do włosów. Wiem, że to brzmi strasznie dziwacznie, ale naprawdę warto włożyć słuchawki, usiąść wygodnie, zamknąć oczy.

Często podróżujesz, również na nasze ukochane południe Europy. Czy przed podróżą przygotowujesz się, poznając kulturę miejsca, do którego jedziesz?

Tak, sprawdzam co warto zobaczyć, zawsze przygotowuję też listę potraw, których chciałabym spróbować. Zawsze wybieram rzeczy, które mnie (mnie to słowo klucz!) ekscytują w podróży. Wychodzę z założenia, że nie ma punktów obowiązkowych i jak najbardziej jestem sobie w stanie wyobrazić podróż do Paryża bez odwiedzin w zatłoczonym Luwrze. Nie cierpię tłumów, uwielbiam za to dzikie plaże, dziwaczne miejsca (w Paryżu zamiast Luwru odwiedziłam ostatnio największy w Europie cmentarz zwierząt), ciekawe miejscowe inicjatywy.

Skoro możemy podróżować po całym świecie i doświadczać innego życia na własnej skórze, dlaczego warto czytać?

Bo dobra książka potrafi teleportować nas do swojego świata w całości. Nie czujemy się tam jak turysta, ale pełnoprawny uczestnik wydarzeń. No i to dwa zupełnie różne sposoby poznawania świata!

***

Wszystkie zdjęcia autorstwa Styledigger

Posted on

Warszawa? Nie, Barcelona. Zapraszamy do stolicy Polski!

Ewa Wysocka od wielu lat jest korespondentką Polskiego Radia w Hiszpanii, na stałe mieszkającą w Barcelonie. Niedawno nakładem wydawnictwa Marginesy ukazała się jej książka Barcelona – stolica Polski.

– Dla mnie Barcelona to organizm żywy, który się zmienia. W dodatku na pewno to jest kobieta, bo ma niesamowite kaprysy; ma również problemy hormonalne – stwierdziła niedawno żartobliwie w audycji “Do południa”, prowadzonej przez Michała Nogasia. Nie ma wątpliwości, że dziennikarka oddała stolicy Katalonii nie tylko wiele lat życia, ale i spory kawałek serca; słychać to w wywiadach, w których opowiada o mieście Gaudiego i Miró. Czuje się to również podczas lektury jej książki. Zabiera nas ona w niezwykłą podróż przez historię, zwyczaje, kulturę i geografię Barcelony – niezwykłą, bo prowadzącą śladami Polaków i związków, jakie łączą Katalonię z naszym krajem.

barcelona

 

Katalończyków nazywa się w Hiszpanii “Polakami”. Miano to nie zostało im nadane z konkretnego powodu, ale jest wypadkową wielu wydarzeń, do których doszło na przestrzeni co najmniej dwustu lat. W zależności od miejsca i daty, el polaco brzmiało bohatersko, przyjaźnie albo pogardliwie – pisze Wysocka. – Dla Katalończyków byliśmy i jesteśmy daleką rodziną, z której są bardzo dumni – dodaje. Brzmi intrygująco, nieprawdaż? Barcelonę corocznie odwiedzają tysiące Polaków, by wygrzewać się na jej plażach, delektować się lokalnymi przysmakami i podziwiać dzieła sztuki, wielu rodaków kibicuje FC Barcelonie, mało kto jednak wie, że jednym z najbardziej cenionych pisarzy jest tu Sławomir Mrożek, najpopularniejszy kataloński program satyryczny to “Polònia” (po którym zawsze ukazuje się plansza z polskim napisem “koniec”), pierwowzorem słynnych “Murów” Jacka Kaczmarskiego była “L’estaca” katalońskiego barda Lluísa Llacha, a Matka Boska Częstochowska ma tu swoją kapliczkę. To tylko kilka przykładów licznych “polskich śladów” w stolicy Katalonii, o których w barwny i jednocześnie bardzo ciepły sposób opowiada Ewa Wysocka. Te i inne ciekawostki wplecione są w historie konkretnych ludzi, którzy w jakimś momencie swojego życia związani byli z Barceloną. Wśród nich znajdziemy wiele słynnych postaci, takich  jak Fryderyk Chopin, Jan Paweł II czy Ryszard Kapuściński, oraz osoby mniej znane, ale zasłużone (nie tylko dla stosunków polsko-katalońskich). Do tych ostatnich należą chociażby sekretarz Konsulatu Honorowego RP w Barcelonie podczas II wojny światowej Wanda Morbitzer Tozer, polski piłkarz grający dla FC Barcelony Walter Rozitsky, czy też pewna polska para, której udało się przekonać kierownictwo klubu, by zgodziło się na ich sesję ślubną na stadionie Camp Nou.

Książkę Wysockiej dodatkowo ubarwiają anegdoty z jej własnego życia w stolicy Katalonii. Do moich ulubionych należy z pewnością zabawna historia o tym, jak, w rozmowie z autorką, katalońscy dziennikarze pomylili  Polskę z Węgrami, a Bałtyk z Balatonem. Dla osób znających Barcelonę szczególnym smaczkiem będą także “spacery” ulicami miasta, z przystankami pod konkretnymi adresami. Między wierszami poznajemy zaś katalońską kulturę i zwyczaje oraz charakter mieszkańców. Nie pytajmy Katalończyka, czy smakuje mu polska kuchnia – radzi w książce Ewa Wysocka. Powie, że smakuje. Skłamie. A potem, kiedy będziemy chcieli ugościć go po polsku, zje i będzie cierpiał. W innym miejscu pisze: […] na początku którejś jesieni, w mglisty poranek, starsza pani w wałkach na głowie i długim, zielonym szlafroku spokojnie przechodziła przez Diagonal, szeroką arterię, która przecina miasto. Nie wyglądała na osobę, która czuje, że jest niestosownie ubrana. No bo czy była? Miała przecież na sobie wyjściowy szlafrok. Te i podobne fragmenty czynią lekturę Barcelony – stolicy Polski nie tylko ciekawą i intrygującą, ale także pełną uroku – tego niezwykłego, osobliwego uroku, który sprawia, że ludzie – jak ja – zakochują się w tym mieście, a który udało się Ewie Wysockiej doskonale uchwycić na kartach książki.

Posted on

W winie… przyjemność. Sommelierski wybór południowych trunków na lato

Krewki toskańczyk

Bacia, lecca, morde, picca, punge (‘całuje, liże, gryzie, szczypie, kłuje’) – tak pisał Michał Anioł Buonarroti o winach z wapiennych wzgórz średniowiecznego San Gimignano. To idylliczne miejsce w sercu Toskanii, kryjące się w cieniu szesnastu wież, słynie z produkcji białych win ze szczepu Vernaccia.

Vernaccia di San Gimignano to pierwsza apelacja we Włoszech, która w 1966 roku otrzymała odznaczenie DOC, a w 1993 roku jej status zmieniono na DOCG przyznawany wyłącznie winom z najbardziej tradycyjnych siedlisk we Włoszech. Ciekawostką jest, że w okolicy, oprócz wina, od XIII wieku sadzony jest krokus uprawny, używany do produkcji znanego afrodyzjaku – szafranu.

Vernaccia
Vernaccia w San Gimignano. Fot. Emanuele Russo, licencja CC2.0

Kolacja ze śniadaniem

Hiszpańska cava, wino produkowane metodą tradycyjną głównie w okolicach Penedes w niewielkiej odległości od Barcelony, to nie tylko wspaniałe antidotum na upały, ale także trunek, który doda seksapilu każdej kulinarnej uczcie. Zaczynając od aperitifu w połączeniu z hiszpańskimi oliwkami bądź też tapas, poprzez popularną w Hiszpanii smażoną rybę, aż do połączeń z serami, np. cabrales, czy z szynką serrano lub potrawami z grilla. Przede wszystkim jednak cavę można podać do… śniadania. Doskonałą kombinacją, uważaną powszechnie za afrodyzjak, jest cava i jaja przepiórcze. Warto wiedzieć, że cava produkowana głównie z autochtonicznych hiszpańskich szczepów występuje w wydaniu zarówno białym, jak i różowym; miłośnicy wyrafinowanego stylu powinni pamiętać, że dziś w modzie jest szczególnie wersja różowa.

Cava
Dumnie prezentująca się Cava. Fot. Wikipedia

Różowo mi

Wina różowe, niegdyś niechciane i wręcz odrzucone za sprawą amerykańskiego White Zinfandela, dziś stały się wyjątkowo cenione. Są niesłychanie zmysłowe i wspaniale komponują się z wieloma daniami.

Ojczyzną win różowych wytrawnych jest Prowansja. Słynni winiarze w ostatnich latach zaczęli mocno inwestować w tym regionie. Świetnym tego przykładem jest Sacha Alexis Lichine – syn sławnego winiarskiego pisarza Alexisa Lichine, który wsławił się w rozwoju winiarstwa w Bordeaux i jako pierwszy organizował degustacje wina otwarte dla szerokiej publiczności. Mottem Sachy jest: Life should be easy to drink (‘Życie powinno być łatwe do picia’). W swojej posiadłości Château d’Eslans zatrudnił Patricka Leona – znanego konsultanta-enologa, który przez 20 lat pracował jako dyrektor zarządzający dla barona Phillppe’a de Rothschilda, m.in. w Château Mouton Rothschild. Tak też powstały wybitne terroirystyczne* wina, które Jancis Robinson opisuje jako jedne z najbardziej wyróżniających się do co jakości win różowych.

wino różowe
Prowansalskie wino różowe. fot. Pixabay

 

Uwodziciel w przebraniu
W gorącej Grecji wino powstawało już 6500 lat temu, stanowiąc integralną część kultury i stylu życia. Tutaj też rozwinął się, a później opanował basen Morza Śródziemnego kult Dionizosa – boga wina. Warto wiedzieć, że popularne dziś słowo „sympozjum”, używane jako synonim konferencji naukowej, oznaczało w starożytnej Grecji nic innego jak… wspólne picie, stanowiąc po prostu część zebrania towarzyskiego (nota bene dostępnego wyłącznie dla mężczyzn). Za jedno z najbardziej uwodzicielskich greckich win uważany jest porywający biały trunek z wyspy Santorini, produkowany ze szczepu Assyrtiko. Jego mineralna charakterystyka wywodzi się z wulkanicznych gleb wyspy; charakteryzuje je wysoka kwasowość, pomimo gorącego klimatu. Nie bez powodu mówi się więc, że jest to „biały szczep w ubraniu czerwonego” – ze względu na ciężką, przypominającą czerwone wino strukturę i średnią zawartość alkoholu 13,5%.

 

Greckie Assyrtiko. Fot: Monica, licencja CC2.0

 

______________
* Wina terroirystyczne ( od francuskiego terroir – siedlisko) to wina ukazujące w smaku i aromacie cechy związane z ich miejscem pochodzenia. Terroir to idealne połączenie warunków klimatycznych, glebowych i rodzaju szczepu, który jest sadzony w danym miejscu.

Posted on

Nikozja Emiliosa Solomou

W Lente#02 zachęcamy Was do rodzinnej wyprawy na Cypr, jak również rozmawiamy z cypryjskim pisarzem Emiliosem Solomou, autorem książki Dziennik zdrady opublikowanej przez Książkowe Klimaty. Emilios mieszka w stolicy wyspy, Nikozji. Specjalnie dla Was poprosiłam go dzisiaj, by przedstawił nam swoje ulubione adresy.

Wszystkie moje ulubione punkty znajdują się na Starym Mieście – mówi Emilios. – Otaczają je wiekowe weneckie mury, a odległość między nimi nie zakłada nigdy więcej niż 10-minutowego spaceru.

W pierwszej kolejności Emilios poleca wizytę na Placu Faneromeni. – Spotykają się tu historia i teraźniejszość, a także… wielu mieszkańców i turystów – żartuje. – To jedno z najbardziej zatłoczonych miejsc w mieście. Dominuje nad nim kościół Panagia Faneromeni, obok którego znajduje się marmurowe mauzoleum upamiętniające śmierć arcybiskupa, trzech biskupów i 470 innych Cypryjczyków zamordowanych przez Turków 9 lica 1821 roku. Kilka kroków dalej uwagę zwraca bryła Faneromenis Gymnasium – dawnej szkoły żeńskiej, otwartej w 1859 roku. We wschodniej części placu koniecznie zobaczyć trzeba malutki kościół Świętego Krzyża Misirikou, który w okresie panowania Ottomanów zamieniono na meczet. Cały plac otaczają budynki w różnych stylach architektonicznych, wzniesione jednak z tego samego surowca – lokalnego żółtego kamienia. Wiele tu kawiarni, restauracji i barów, także na sąsiednich uliczkach. Wiele z nich ma urocze ogródki i patia, gdzie miło jest przesiadywać wieczorami. Co ciekawe, miejsce to stało się popularną metą wieczornych spotkań dopiero niedawno, podczas… kryzysu gospodarczego.

Jeden z lokali przy Placu Faneromeni
Jeden z lokali przy Placu Faneromeni

 

Mój ulubiony bar znajduje się właśnie na jednym z takich wąskich zaułków, na ulicy Mouson – zdradza Solomou. – Nazywa się Vini Platea. Jest to elegancki lokal, w którym można napić się wybornego miejscowego lub greckiego wina, jak również spróbować licznych trunków z innych krajów. Do wina podaje się tu doskonałe sery i wędliny. Właściciele często organizują  koncerty jazzowe na żywo oraz degustacje.

Vini Platea
Wnętrze lokalu Vini Platea

 

Pięć minut drogi od Vini Platea znajduje się inny ciekawy plac, a na nim – restauracja i kawiarnia Erodos (Patriarhou Gregoriou 1). Cieszy się ona dobrą reputacją i lojalną klientelą – wszystko dlatego, że podają smakowite greckie specjały, mają dobrą kawę, a lokal połączony jest z przyjemnym ogródkiem. Tuż obok obejrzeć można Omeriye (Meczet Omara) – średniowieczny kościół pod wezwaniem Matki Bożej, który podczas inwazji osmańskiej w 1570 roku zamieniono na świątynię muzułmańską – oraz Omeriye Hamam. Budynek ten odnowiono całkiem niedawno, a w 2005 roku wyróżniono nagrodą Europa Nostra w dziedzinie konserwacji dziedzictwa architektonicznego. Gości on łaźnię hamam, którą warto odwiedzić. Na jej stronie internetowej czytamy m.in., że skorzystać tu można z relaksu przy kieliszku wina lub filiżance herbaty, w otoczeniu wyjątkowych zapachów drogocennych olejków, jak również z masażu przy odprężającej muzyce.

Gimnazjum Pancypryjskie/fot. Молли
Gimnazjum Pancypryjskie/fot. Молли

Po chwilach poświęconych urodzie i odpoczynkowi, Emilios poleca udanie się do jego ulubionego nikozyjskiego muzeum: Gimnazjum Pancypryjskiego (ul. Agiou Ioannou Thisseos). – To dla mnie ważne miejsce także ze względów emocjonalnych – tłumaczy pisarz. – Muzeum znajduje się przy najstarszej szkole na Cyprze, a może także i w Grecji. Utworzył ją w 1812 roku arcybiskup Cyprianos, który został później stracony przez Turków. Przez ponad 8 lat uczyłem tutaj historii, greckiego i literatury. Wcześniej, podczas brytyjskiej okupacji, wykładał tu także Lawrence Durrell! – śmieje się Solomou. – Byłem świadkiem, jak muzeum powstawało. Jego kurator, Michalis Fantaros, jest Cypryjczykiem polskiego pochodzenia; ukończył studia w Krakowie. Niedawno, w maju 2016 roku, w muzeum wyświetlono film Młyn i krzyż Lecha Majewskiego; zorganizowano także wystawę polskich plakatów filmowych (przedsięwzięcie współorganizowała Ambasada Republiki Polskiej w Nikozji). W 12 pomieszczeniach muzeum wystawia się zresztą wiele ekspozycji; niektóre związane są ze szkołą i dwoma wiekami jej istnienia. Unikatowa jest tutejsza kolekcja monet, znalezisk archeologicznych, a także zbiory map, broni, skamienielin, dawnych strojów i organów muzycznych, jak również przedmiotów pochodzących z dawnych szkolnych pracowni. Ogromnie ważne są dokumenty dotyczące powstania z lat 1955-59 oraz uczniów i nauczycieli, którzy wzięli w nim udział. To miejsce trzeba koniecznie odwiedzić, szczególnie, jeśli chce się poznać historię wyspy, od starożytności po czasy współczesne – zachęca mnie mój przewodnik, dzięki któremu wiem już, że na Cyprze można spędzić naprawdę rodzinne wakacje, bo i dorośli mają tu wiele ciekawych miejsc do odwiedzenia.

_________________________

Zdjęcie główne: ulice starej Nikozji, Sergey Galyonkin/Flickr

Posted on

Między niebem a morzem. Rozmowa z Ewą Cichocką

Opublikowana niedawno przez wydawnictwo Bernardinum książka Sycylia. Między niebem a morzem Ewy Cichockiej jest zbiorem esejów i reportaży powstałych po jej wielu podróżach na włoską wyspę. Autorka konfrontuje własne wrażenia z obrazami Sycylii, stworzonymi na przestrzeni wieków przez polskich artystów, poetów i muzyków. Dzięki temu, przebywanie na Sycylii pozwala doświadczyć swoistej magii trwania, ale także przybliża niekończący się, fascynujący polsko-sycylijski dialog. Tekst uzupełniony barwnymi fotografiami i ilustracjami skłania do przemyśleń na temat ciągłości tradycji oraz nieprzemijalności sztuki.

Sycylia_okladka_300

 

Ewa Cichocka jest dziennikarką, organizatorką wypraw, spotkań podróżniczych i wykładów dotyczących polsko-sycylijskich związków artystyczno-literackich, a także autorką książki dla dzieci zatytułowanej RYMOWANKI SYCYLIANKI, czyli mity z Wyspy Słońca. Podczas Warszawskich Targów Książki, które obywały się w Warszawie w maju br., opowiedziała mi o swoich podróżach, fascynacji sycylijską tradycją, a także o pracy nad najnowszą publikacją.

Sycylia3


Dorota Bazylczyk: Pierwsze Pani spotkanie z Sycylią nastąpiło podczas rejsu na pokładzie Zawiszy Czarnego, a więc z perspektywy morza.

Ewa Cichocka: Na skautowy jacht Zawisza Czarny trafiłam dzięki programowi edukacyjnemu „Obserwator Wybrzeża Europy” [akcja umożliwiająca zbiór informacji o stopniu zagrożenia ekologicznego europejskich wybrzeży, z których korzysta m.in. Europejska Komisja Środowiska Naturalnego w Brukseli, a także mająca bardzo istotny cel dydaktyczny: kształtowanie wrażliwości ekologicznej – przyp.red.]. Kiedy okazało się, że jest jeszcze jedno miejsce na pokładzie, zdecydowałam się dołączyć do programu i popłynąć. Wiedziałam, że ta podróż dostarczy mi wielu wrażeń, ale nie przypuszczałam, że aż tak silnych! Gdy płynęliśmy obok Stromboli, dymiącego stożka wulkanu, wyłaniającego się z morza u wybrzeży Sycylii, pomyślałam: Czy to dzieje się naprawdę? Jakie to musi być niezwykłe miejsce! To było moje pierwsze spotkanie z Sycylią – którą widziałam jako dziką, groźną i pierwotną. Skłoniło mnie ono do powrotów i odkrywania jej tajemnic. Przygotowując się do kolejnej podróży, zaczęłam przeglądać dostępne teksty o Sycylii, sięgnęłam do opisów wyspy w literaturze europejskiej, w tym chociażby do Podróży włoskiej Goethego, mając jednak pełną świadomość, że moja wrażliwość jest zupełnie inna. Rozpoczęłam więc poszukiwania sycylijskich wątków w naszej literaturze i sztuce. Próbowałam dociec – z jakich powodów polscy twórcy jeździli na Sycylię? Dlaczego wyspa ta wywierała na nich tak wielkie wrażenie? Proszę wziąć pod uwagę, że Iwaszkiewicz odwiedził Sycylię aż trzynastokrotnie! W trakcie moich wypraw mogłam spojrzeć na Sycylię także oczami literatów i artystów, których historie poznałam. Zestawienie tych obserwacji z własnymi odczuciami stało się swego rodzaju dwutorową podróżą, łączącą historię z teraźniejszością.

Sycylia2


DB: Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem wysiłku włożonego w te poszukiwania. Myślę, że większość z nas chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wielu znanych i wybitnych Polaków pisało o Sycylii.

EC: Ja także czuję ogromną satysfakcję z tego, że jako entuzjastka tematu, a nie specjalistka w dziedzinie, potrafiłam tak bardzo zagłębić się w tę kwestię. Jak widać, wystarczy oddać się czemuś z pasją! Jeżeli chodzi o ilość sycylijskich wątków w polskiej kulturze, to ma Pani rację – Krasiński, Iwaszkiewicz, Szymanowski, Herbert, Brandstaetter… Jest ich bardzo wielu. Ba, Sycylia pojawiła się nawet w Panu Tadeuszu! Wyspa stanowiła dla nich nie tylko miejsce wypoczynku, ale także pracy, a przede wszystkim źródło twórczych inspiracji. Greckie korzenie, mityczne pamiątki, epoka Normanów – te elementy były niezwykle istotne szczególnie w twórczości Iwaszkiewicza i Szymanowskiego. Dotarłam także do wspomnień artystów tworzących współcześnie – w książce można znaleźć relacje z rozmów teatralno-filmowych z Jerzym Stuhrem i Krzysztofem Zanussim.

Moja podróż trwa nadal. Ciągle trafiam na kolejne wątki, na wspomnienia naszych artystów i podróżników. Chciałabym, aby nigdy się nie skończyła… Mam zresztą w tym względzie wiele wsparcia – choć książka została już wydana, znajomi nadal przysyłają mi informacje związane z moją sycylijską pasją.

Sycylia

 

DB: O czym, według Pani, świadczy ta mnogość wątków sycylijskich w polskiej tradycji?

EC: Uzmysławia ona, że jesteśmy silnie związani z kulturą śródziemnomorską. Związek ten trwa od bardzo dawna, i, co najważniejsze, podlega dalszej kontynuacji. O istnieniu tej ciągłości przekonałam się na przykład w Agrigento, podczas ekspozycji rzeźb Igora Mitoraja. Jego prace, wyrosłe przecież z antyku, wyjątkowo komponowały się z otoczeniem ruin greckich świątyń; wydawały się wręcz stworzone do istnienia w tej właśnie przestrzeni. Polska literatura i sztuka pełne są odniesień do antycznej mitologii, na różne sposoby przeszczepianej na nasz własny grunt. Warto być świadomym, że wiele mitologicznych historii – jak chociażby ta o królu Eolu czy o Skylli i Charybdzie – rozgrywało się właśnie na Sycylii. To tu resztę życia spędził Dedal po stracie Ikara… Mitologiczny przekaz jest na wyspie obecny po dziś dzień, a ja nie mam więc wątpliwości, że polski dialog z Sycylią będzie trwał dalej. I oby tak było: Sycylia jest przecież naszym osobistym niebem.

 

 

Posted on

Renato Amoroso: Spojrzenie, uwodzenie i dojrzewanie

Malena Giuseppe Tornatorego to film rozgrywający się za pomocą spojrzeń, obserwacji oraz wyobraźni. W sycylijskim Castelcutò, miejscowości malowniczej i pełnej uroku, dzieje się widowisko, którego centrum stanowi tajemnicza i piękna Malena. Pośród tych licznych aktów widzenia, czyniących ją raczej przedmiotem niż podmiotem zainteresowania, szczególną rolę odgrywa spojrzenie Renato Amorosa – głównego bohatera filmu. Za jego sprawą zostają opowiedziane dwie historie. Z jednej strony, rzecz jasna, jest to opowieść o tytułowej bohaterce widzianej przez Renato. Z drugiej zaś, co zdaje się bardziej interesujące: historia Renato i jego dorastania do roli mężczyzny, co dzieje się właśnie poprzez spojrzenie na Malenę.

Spojrzenie

Na początku filmu Renato, który właśnie dostał od ojca rower (czemu towarzyszą słowa: teraz już jesteś mężczyzną), spotyka się z kolegami, którzy pokazują mu Malenę. W ten sposób bohater dołącza do wspólnoty dojrzewających chłopców, skupionej wokół Maleny. Rozmawiają zasadniczo tylko o niej, wpatrują się w nią w bezczelny sposób, a co więcej – jest ona jedynym obiektem ich fantazji. Malena staje się dla chłopców figurą młodzieńczego pożądania. Zresztą, nie tylko dla nich. Podobnie postrzegają ją dorośli w Castelcutò. Mężczyźni widzą w niej tylko przedmiot, którym można posłużyć się do tworzenia erotycznych pragnień, a nawet nikczemnie wykorzystać. Kobiety zaś traktują ją jako obiekt zazdrości.

Z czasem wizerunek Maleny zaczyna istnieć poza nią, a jej rzeczywista obecność w miasteczku ma mniejsze znaczenie niż wyobrażenie o niej. Wszyscy oczywiście plotkują, co komplikuje i niszczy życie Maleny oraz jej bliskich. Można powiedzieć, że mieszkańcy Castelcutò oskarżają bohaterkę o uwodzenie, choć tak naprawdę to oni uwodzą się i mamią swoim wyobrażeniem na jej temat.

malena

Uwodzenie

Przypadek Renato jest jednak inny. Oczywiście, on także daje się ponieść fantazjom na temat Maleny, zupełnie jak inni mężczyźni. Posługuje się wyobrażeniem kobiety do niezbyt chlubnych, choć w jego wieku chyba wybaczalnych, praktyk. Co więcej, staje się kimś w rodzaju podglądacza, czy też, jak dzisiaj byśmy powiedzieli, stalkera, dopuszczając się nawet kradzieży jej bielizny. Chłopiec jednak obserwuje ją bardzo dokładnie, zupełnie inaczej niż pozostali, którym wystarczył tylko własny konstrukt składający się z pożądania, kilku zapamiętanych obrazów oraz dużej dawki fantazji. Renato nie poprzestaje na swoich wyobrażeniach Maleny, ale idzie kilka kroków dalej, dzięki czemu poznaje prawdę o niej. Choć, podobnie jak inni, wykorzystuje ją do własnych celów, to jednak Malena w jego oczach jest osobą, a nie jedynie przedmiotem pożądania. Tymczasem dla niej Renato, ni to dziecko, ni dorosły, jest niezauważalny. Bohaterka nie zwraca na niego uwagi, bo jest przecież tylko chłopcem z tej samej miejscowości; chłopcem, jakich wielu. Dzięki temu Renato może ją z łatwością śledzić i podglądać, a to, ostatecznie, pomaga też Malenie i jej mężowi zacząć życie na nowo.

 

Dojrzewanie

Renato obserwuje Malenę, przestrzeń jej życia, i w pewien sposób jej towarzyszy. Wprowadza to chłopca w świat dorosłych, a zwłaszcza w jego uczuciowe i erotyczne aspekty. Dzięki temu Renato przechodzi coś w rodzaju kursu dorosłości i z chłopca staje się mężczyzną. Choć zupełnie ze sobą nie rozmawiają, to więź pomiędzy nimi, zbudowana tylko na jego spojrzeniu, okazuje się bardzo silna.

 

Opozycje

Osią filmu jest komplementarna opozycja „dystans/zbliżenie”. Widać ją przede wszystkim w kreacji świata bohaterów oraz w relacjach pomiędzy nimi. Są one oparte na (pozornie) nieprzekraczalnym dystansie oraz (fałszywych) próbach zbliżenia się. Malena ma dom na uboczu, właściwie poza miejscowością. W symboliczny sposób podkreśla to jej status – z jednej strony przynależy do wspólnoty, ale znajduje się poza nią. Kiedy widzimy Malenę po raz pierwszy, spacerującą w centrum Castelcutò, jedna z kobiet ironicznie mówi do swojego męża: już przeszła, koniec przedstawienia. Niczym w soczewce, sytuacja ta dobitnie pokazuje, jak Malena jest traktowana. Jej zwykła wizyta w mieście dla jego mieszkańców staje się widowiskiem, w którym tak naprawdę główna bohaterka nie bierze udziału. Ilekroć pojawia się w Castelcutò, stara się unikać spojrzeń, nie wchodzić w interakcje. Trzyma dystans, choćby wzrokowy, gdyż wie, że dla większości mieszkańców jest tylko obiektem pożądliwych lub zazdrosnych spojrzeń. Nawet na sali sądowej, gdzie wszyscy zebrali się jedynie dla niej, patrzy wyłącznie w stronę sędziego.

Jednocześnie to przemieszczanie się Maleny z peryferii do centrum pokazuje, jak bardzo mieszkańcy Castelcutò spragnieni są kogoś do obserwowania. Chcą też tworzyć czyjś obraz za pomocą własnych spojrzeń, bazujących na fałszywych zbliżeniach do obserwowanego obiektu. Właściwie każde pojawienie się bohaterki w tej przestrzeni to kolejny epizod, który kształtuje jej wizerunek w oczach mieszkańców. Dla Renato jej zaistnienie na jego terytorium ma zupełnie inne znaczenie. Wkraczając w jego życie, zostaje w nim na stałe. Chłopak obserwuje ją zarówno z bliska, jak i z dystansu. Oglądanie jej stanie się treścią jego życia, a przy okazji pokaże mu, jak wygląda świat dorosłych.

Warto podkreślić, że poszczególne ujęcia pokazują sam akt patrzenia, począwszy od szerokich kadrów, w których kamera podąża za Maleną na tle włoskiego krajobrazu, aż po zbliżenia płaczącego oka Renato. Większość ujęć to jednak próba przedstawienia sposobu, w który mieszkańcy Castelcutò i Renato patrzą na główną bohaterkę. Kamera naśladuje ich spojrzenia; za jej pomocą widzimy, do jakiego stopnia kobieta stała się jedynie obiektem do oglądania. Z jednej strony patrzymy oczami Renato – czy też z jego perspektywy; z drugiej, na przykład w scenie przyjścia bohaterki po pomoc do adwokata, oglądamy całą sytuację zza okna kancelarii, jakby bliscy świadkowie tej sceny byli zupełnie zbędni.

lente malena
Od spojrzeń do słów

Odchodząc nieco od spojrzeń i obrazów, zwróćmy uwagę na słowa z początku i końca filmu. Jak się okazuje, Malena jest wspomnieniem starszego już mężczyzny. W świetle jego wypowiedzi, Malena okazuje się szczególną osobą; osobą, która uformowała jego sposób postrzegania kobiet. Wyjaśnia się też, dlaczego cała historia opowiedziana jest w sposób nostalgiczny, czasami żartobliwy, a nawet momentami naiwny. Z jednej strony swego rodzaju dobrotliwy dystans właściwy jest przecież dla wszelkiego rodzaju wspomnień na temat własnego życia; z drugiej – patrzymy na nie przez pryzmat szczególnie istotnych scen, które najmocniej zapadły nam w pamięć.

Malena to dzieło, które możemy określić jako Bildungsroman, czyli (o)powieść o społecznym i kulturowym formowaniu się młodego bohatera. Renato daje uwieść się własnemu wyobrażeniu Maleny; przy okazji zaś poznaje świat dorosłych poprzez obserwowanie ich problemów. Czyni to trochę – powiedzielibyśmy – nieładnie, niegrzecznie, a nawet nielegalnie, bo przecież łamiąc granice czyjejś prywatności. Mamy jednak podstawy przypuszczać, że Malena – gdyby zobaczyła, jaką rolę odegrała w życiu młodzieńca – zapewne puściłaby do niego oko w geście przebaczenia.

Ilustracje: Stanisław Gajewski

Posted on

Włochy dla wybrednych: 5 miejsc do odwiedzenia poza szlakiem

1. Bergamo w Lombardii

Alternatywa dla: Mediolanu

Bergamo
Choć wielu podróżującym nazwa miasteczka kojarzy się głównie z portem lotniczym nieopodal Mediolanu, w istocie Bergamo to prawdziwa perełka na mapie Lombardii, której warto poświęcić osobny dzień na zwiedzanie. Punktem obowiązkowym są główne place miasta (Piazza Vecchia i Piazza del Duomo); każdego italofila zachwyci też moment zagubienia w plątaninie wąskich średniowiecznych uliczek. Wysokie położenie miasta gwarantuje piękne widoki, a męczące pokonywanie schodów zastąpi podróż jedną z miejskich kolejek (funicolari).

2. Portovenere w Ligurii
Alternatywa dla: Cinque Terre

Portovenere

Jeszcze dwa wieki temu wydawała się niemal odcięta od świata; dziś Riwiera Liguryjska jest jedną najpopularniejszych turystycznych destynacji. Tym, którzy pragną poczuć atmosferę regionu, polecamy zboczenie z obleganego szlaku i wizytę w Portovenere. Kolorowe budynki zawieszone nad morzem, XII-wieczny zamek rodu Doria i malowniczo położony kościół św. Piotra to tylko niektóre z atrakcji tej niewielkiej miejscowości. Jest tylko jeden haczyk: do Portovenere należy wybrać się samochodem bądź autobusem – do miasteczka nie docierają pociągi!

3. Cefalù i Ragusa na Sycylii 
Alternatywa dla: Taorminy

Cefalu
Jeśli nie nęcą Was drogie, turystyczne kurorty, zboczcie nieco z trasy. Cefalù (na zdjęciu) to rybacka miejscowość o charakterystycznych, białych budynkach, zadbanej, piaszczystej plaży i wielu ciekawych adresach. Przykład? W sercu starej części miasta znajdziecie niezwykłe miejsce: średniowieczną pralnię publiczną. Ragusę z kolei polecamy wielbicielom komisarza Montalbano, bohatera serii kryminałów pióra Andrei Camillerego. W filmowej adaptacji zagrała ona Vigatę – fikcyjne miasteczko, w którym rozgrywa się akcja powieści.

4. Cortona w Toskanii
Alternatywa dla:
Sieny i Pizy

Cortona
Tym razem nasz wybór uznać można za odrobinę przekorny: niewielka Cortona nie narzeka bowiem na brak turystów, głównie za sprawą bestsellerowej książki i filmu Pod słońcem Toskanii, których akcja rozgrywa się właśnie w tej okolicy.
Mimo, że angielski można tu usłyszeć na każdym kroku – spora część mieszkańców to obcokrajowcy, którzy, wzorem bohaterki książki, porzucili swoje ojczyzny i rozpoczęli tutaj nowe życie – warto dać miasteczku szansę, szczególnie poza sezonem. Zwiedzając Cortonę, można bowiem wciąż jeszcze cieszyć się jej oryginalnym, średniowiecznym charakterem: urokiem wąskich uliczek niedostępnych dla ruchu samochodowego, XII-wieczną zabudową i pamiętającą czasy Etrusków, imponującą Fortezza del Girifalco.

5. Oplontis (Torre Annunziata)
Alternatywa dla: Pompejów

AAAAA
Oplontis, czyli dzisiejsza Torre Annunziata, zalicza się do antycznych miast zniszczonych podczas wybuchu Wezuwiusza w 79 roku naszej ery. Choć turyści koncentrują się zazwyczaj na obejrzeniu Pompejów i Herkulanum, to, przebywając w  okolicy, nie można pominąć tego zachwycającego miejsca! Na zwiedzających czeka elegancka i doskonale zachowana rzymska willa, która  należała być może do samej Poppei Sabiny, żony cesarza Nerona. Zakonserwowane przez popiół freski nadal mienią się żywymi kolorami, roślinność bujnie zdobi ogród, a za kolumną wydaje się przemykać, otulona pallą, postać Sabiny…

zdjęcie wnętrza willi: Tierceron, licencja Creative Commons.

Posted on

Mediterranean i sekrety wisterii

Artykuł z serii: Perfumy pachnące Śródziemnomorzem

Zapachy, podobnie jak książki, opowiadają historie i odkrywają tajemnice. Czynią to językiem innym od powieści, a jednak równie przekonującym, trwale zapadającym w pamięć, grającym na emocjach, a zarazem przekazującym wiele konkretnych informacji. W niniejszej serii przedstawiać będę wybrane przeze mnie perfumy, które zamknięto we flakonach razem z opowiadanymi przez nie sekretami Śródziemnomorza.

śśródziemnomorskie perfumy

Elisabeth Arden Mediterranean 

Błękitna butelka amerykańskiej marki Elisabeth Arden wypełniona jest – przynajmniej pozornie – Morzem Śródziemnym w wersji mocno turystycznej; można powiedzieć – wakacyjnej i all inclusive. Jak to z all inclusive bywa, niekoniecznie znajdziemy tu to, co dla danego miejsca najbardziej reprezentatywne, ale raczej komercyjne odwzorowanie powszechnych oczekiwań, oparte na koniecznych uproszczeniach i schematach. W Mediterranean na próżno szukać bogactwa śródziemnomorskich ziół, aromatycznych traw czy soczystych cytrusów. Zamiast tego znajdziemy zapach basenu i  kremu do opalania, lekko podbity nie bardzo śródziemnomorską śliwką zmieszaną z aromatem glicynii, która łagodnie zwiesza się z hotelowej pergoli. Do tego zmysłowe piżmo przywodzące na myśl wieczorne dyskoteki, trochę orchidei z ogrodu w centrum kurortu i dalekie echo sandałowego drzewa. Jest lekko, turkusowo, słodko-słono, wypoczynkowo i słonecznie. Zdecydowanie nie odkrywczo, poetycko czy namiętnie, ale, jak na zorganizowane wakacje przystało, miło, trochę nijako, za to bezpiecznie i przewidywalnie.
Mediterranean Elisabeth Arden

Jednak i ten modry flakon może stać się przyczynkiem do poznania pewnej tajemnicy bujnej śródziemnomorskiej przyrody.

Mediterranean warto zwrócić uwagę na jedną, wspomnianą już powyżej, nutę zapachową. To glicynia, znana też jako wisteria, której zapach dosyć wiernie tutaj odwzorowano. Jest to roślina rzeczywiście typowa dla regionu śródziemnomorskiego, popularna chociażby w Ligurii i Toskanii, jednak tak naprawdę pochodząca z zachodniego Pacyfiku. Fakt ten oddają pełne formy jej polskiej nazwy: glicynia japońska, wisteria japońska, słodlin japoński. Ma ona formę kwitnących, podłużnych, zwisających gron, a jej pnącza – zwykle liliowe, liliowoniebieskie lub białe – pięknie ubarwiają ogrodowe mury, pergole i tarasy. Na nasz kontynent przybyła na początku XIX wieku, przywieziona przez angielskich podróżników z Ameryki, gdzie trafiła już wcześniej; we Włoszech uprawiana jest z całą pewnością przynajmniej od 1840 roku. Na Półwyspie Apenińskim, a także we Francji i Hiszpanii, znana jest przede wszystkim pod nazwą pochodzącą z języka greckiego i znaczącą tyle, co “delikatna roślina”, podczas gdy określenie “wisteria” nawiązuje do nazwiska osiemnastowiecznego badacza Kaspara Wistara, który zresztą nie miał z kwiatem nic wspólnego.

Nie to jest jednak w tej pachnącej roślinie najciekawsze.

Jak już powiedzieliśmy, glicynia pochodzi z Azji. Poza odmianą japońską uprawia się także wisterię chińską. Różni je kierunek, w którym wiją się ich pnącza. Wisteria sinensis oplata pergole od lewej do prawej, zaś odmiana japońska (Wisteria floribunda) od prawej do lewej.

Ze względu na ruch kuli ziemskiej rośliny pnące pochodzące z półkuli północnej rosną zawsze w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara. Zastanawia jednak, dlaczego odmiana japońska, pochodząca z kraju znajdującego się między 30° a 45° równoleżnikiem północnym, zachowuje się inaczej niż inne rośliny z tej części świata, chociażby glicynia chińska właśnie… Odpowiedź jest zaskakująca: dzieje się tak dlatego, że przed milionami lat dzisiejsza Japonia znajdowała się w południowej części globu. Na skutek ruchów tektonicznych, niczym wielka tratwa, żeglowała ku Północy z prędkością kilku centrymetrów rocznie. Stanowiło to proces tak powolny, że rośliny zachowały po dziś dzień swoje dawne cechy charakterystyczne, utrzymując w DNA pamięć minionych tysiącleci i przekazując je w darze ogrodom Śródziemnomorza.

Taka oto ciekawostka kryje się w wytwornych kielichach glicynii, których aromat odnajdziecie w niebieskim Mediterranean.

 

Więcej o śródziemnomorskich zapachach przeczytać można w Lente#02.

Posted on

Przeczytaj to, kiedy będzie Ci wstyd za samego siebie

Mam słabość do ławek. Jakkolwiek mocno bym się nie starała, nie zawsze żyję lente; często biegnę na oślep – szybko i bez refleksji. Czasem jednak, jeśli w odpowiednim momencie dojrzę gdzieś jedną z nich, przysiadam, żeby zadać sobie samej kilka pytań.

Na barwnych andaluzyjskich ławach, rzecz jasna, także – ich wybitna uroda skusi nawet najbardziej zapamiętałego biegacza. Pamiętam dobrze ten pierwszy raz: uprawiałam poranny jogging po uliczkach Marbelli, która budzi się do życia bardzo późno, bo i późno wstaje tutaj słońce. Była może siódma, może ósma, ale światło dopiero wyłaniało się zza horyzontu. Usiadłam wśród malowanych ciemnoniebieskich szlaczków i czułam, że jest mi wstyd. Mało co w moim życiu układało się tak, jak bym chciała, a ja, szamocząc się z rzeczywistością, pogrążałam się jeszcze bardziej, popełniając błąd za błędem. Fałszywe kroki mnożyły się jak szalone i nie wiedziałam już, czy lepiej tchórzliwie uciekać, czy brnąć przed siebie, a jednak w nieodpowiednim kierunku. Jakimś cudem znalazłam w sobie siłę, by wstać i biec dalej – dosłownie i w przenośni. Pamiętam jednak nadal to uczucie: nieznośnego wstydu za nieodpowiednie słowa, gesty, złe decyzje i nietrafne wybory; wrażenie, że coraz częściej nie lubię patrzeć sobie samej w oczy. Pomyślałam wtedy, że chyba najgorsze, co mi się w życiu przytrafiło, to właśnie ten wstyd za samą siebie – palący wyrzut sumienia.

Marbella ławka
“Moja” ławka w Marbelli

Od tamtej chwili minęło już kilka lat. Nadal czasem, gdy biegnę – czy to przez codzienność, czy dla zdrowia, po parku – lubię przysiąść i pomyśleć; ciągle też zdarza mi się czuć wstyd za rzeczy, o których wolałabym nie pamiętać. Jednak kilka dni temu, zupełnie przypadkiem, nowy punkt widzenia podarowała mi właśnie ławka, na której postanowiłam odpocząć. Ktoś, tuż koło niej, zapisał kredą na chodniku lekko zmienioną wersję aforyzmu Williama Faulknera: Nie odczuwasz czasem wstydu przed samym sobą? Znaczy, że nie dojrzewasz.

Pisarz-noblista mawiał, że jeśli choć raz na jakiś czas nie żałujemy własnego postępowania, to jest to dowód, że nie żyjemy szczerze. Co do swojej szczerości nie miałam nigdy zastrzeżeń, do rozwoju czy wyboru właściwej drogi – owszem. Jakiś anonimowy osiedlowy myśliciel, bogaty w kawałek miękkiej pomarańczowej cegły, pokazał mi jednak, że można spojrzeć na to inaczej.

Tego lata jadę do Hiszpanii spokojniejsza. Wstydzę się różnych rzeczy – niejednego gestu, decyzji czy słowa – ale tym razem usiądę na mojej ulubionej ławce, aby się ze swojego wstydu dyskretnie pocieszyć. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia… Zapraszam Cię, abyś usiadł koło mnie.

Posted on

Profumificio del Castello w Genui – miejsce, dzięki któremu powstała książka Cristiny Caboni

Zeszłego lata wymyśliłam sobie wycieczkę do Genui. Powodów miałam wiele: szukałam śladów pradziada mojej sąsiadki, który w dziewiętnastym wieku wyprawił się do Włoch i walczył w szeregach Garibaldiego; moja starsza córka marzyła o zwiedzeniu słynnego genueńskiego akwarium, ponoć największego w Europie, a mąż, miłośnik dobrej kuchni, chciał spróbować prawdziwego liguryjskiego pesto.

Ja, organizatorka wyprawy, miałam jeszcze jedną motywację. Motywację silną, ale nie wspominaną głośno – kto to słyszał, by jechać na drugi kraniec Europy, do tego w zaawansowanej ciąży, tylko po to, aby powąchać i zakupić perfumy?! Odpowiedzialnością za ten nieszablonowy pomysł obarczyć należy jednak nie mnie, ale doskonale Wam już znaną Cristinę Caboni i jej książkę Sentiero dei profumi (tytuł polski: Zapach perfum, wyd. Sonia Draga 2016).

Do napisania powieści zainspirował pisarkę pewien genueński adres, który wymienia na końcu książki: niewielkie, acz profesjonalne studio zapachu, otwarte przy tradycyjnej aptece i noszące nazwę Profumificio del Castello. Nazwa ta sprawiła zresztą, że, udając się do Genui, oczekiwałam scenerii rodem z bajki o księżniczkach. Zamiast tego, dźwigając swój wielki brzuch, musiałam odbyć długi spacer ruchliwą viale Francesco Gambaro, na domiar złego pnącą się wysoko pod górę, aby dotrzeć do niewielkiego lokalu, który w niczym nie przypominał zamku ani pałacu. To jednak właśnie on stał się przyczynkiem do stworzenia bardzo lubianej przeze mnie książkowej historii.

zapachy

Profumificio del Castello, dziś – zaledwie rok później! – operuje już pod kilkoma innymi adresami, choć zaczęło się skromnie: od założonej ponad 50 lat temu apteki. Marką zarządza dzisiaj Caterina Roncati, wnuczka pierwszych właścicieli. Było dla mnie bardzo istotne, aby kontynuować pracę moich dziadków i ojca – opowiada. – Wychowałam się tu, w tej aptece, otoczona ziołami, kosmetykami i specyfikami na różne dolegliwości. Bardzo wierzę w tradycję – jest to dla mnie synonim profesjonalizmu i wysokich kompetencji – podkreśla, poproszona o wspomnienie swojego dzieciństwa i początków kariery zawodowej.

Kariery, której wielu z nas bardzo jej pozazdrości: Caterina komponuje zapachy, tworzy receptury pachnideł i aromatycznych kosmetyków, prowadzi szkolenia olfaktoryczne. Mam wielkie szczęście – podkreśla z uśmiechem. – Ja nie tyle wykonuję mój zawód, co po prostu nim jestem. Rzeczywiście, o osobach takich, jak Caterina, mówi się, że są tak zwanymi nosami. – Świat zapachów uwiódł mnie do tego stopnia, że poświęciłam mu całe życie. Zachwyca mnie ich cicha perswazja, to, że tworzą w nas obrazy i wspomnienia, które są wieczne – nigdy nie da się ich usunąć. 

Wielką inspiracją jest dla Cateriny nie tylko jej rodzinna Liguria, ale cały basen Morza ŚródziemnegoWeźmy chociażby kalabryjskie i sycylijskie cytrusy, tureckie i marokańskie róże, zioła włoskiego wybrzeża, jaśmin i tuberozę z Grasse – wymienia z entuzjazmem. – Oczywiście nie jest tak, że moja praca polega tylko na zachwycaniu się aromatami; trochę czasu muszę także poświęcać sprawom praktycznym i pracy za biurkiem. Jednak skupiam się na tym, co w tym zawodzie najpiękniejsze. Codziennie wącham, smakuję, próbuję; w niektóre dni tworzę nowe kompozycje, w inne – oddaję się myśleniu o nich. Układam je w mojej głowie, rozkładam na czynniki pierwsze i ponownie składam w całość, aż pojawi się klarowna wizja tego, czym mają być, co odzwierciedlać, o czym opowiadać. Bardzo dużo czytam, szukam inspiracji w zasadzie wszędzie – w przyrodzie, w Internecie, w książkach… Przede wszystkim jednak bardzo dużo rozmawiam z moimi klientami.

kwiaty

Caterina, podobnie do głównej bohaterki powieści Cristiny Caboni, tworzy tzw. zapachy na miarę. – Staram się wyrazić perfumami emocje zamknięte w sercu danej osoby. Klienci przychodzą do mnie, chcąc stworzyć swój olfaktoryczny podpis, zapach, który będzie należał tylko i wyłącznie do nich. Jednak każdy z nas inaczej przeżywa, a także opisuje uczucia; podobnie jest z zapachami. Największym wyzwaniem jest więc dostrojenie się do języka używanego przez klienta, co nastąpić może tylko po naprawdę długich rozmowach. Formuły rozpisuję już sama: to bardzo intymny moment, podczas którego muszę pozostać w ciszy i odosobnieniu. Później zaczyna się mierzenie, odlewanie, mieszanie; następnie czekanie i… wąchanie.

Wszystkie te zabiegi – w mniemaniu wielu z nas niezwykle romantyczne – wymagają solidnej wiedzy i jeszcze większe praktyki. – Nos trzeba nieustannie szkolić – tłumaczy Caterina. – Sam talent nie wystarczy, konieczna jest dyscyplina. Poznawanie tysięcy nut zapachowych, porównywanie, wyszukiwanie podobieństw i różnic między kompozycjami to pracochłonne, czasami żmudne zajęcie.

logoprofumificio

Obserwując Caterinę przy pracy – podczas naszego spotkania przed kontuarem co i rusz pojawiają się kolejni chętni do zapachowych zakupów i konsultacji – nie mam wątpliwości, że wybrała profesję nie tylko odpowiednią, ale także po ludzku piękną. Jest skupiona na emocjach drugiego człowieka, słucha, a później tworzy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w swej działalności jest zarówno artystką, jak i terapeutką. Na zakończenie postanawiam jednak zadać jej pytanie bardzo konkretne: jakie nuty zapachowe najbardziej lubią klienci Profumificio del Castello? Które tworzone przez nią perfumy sprzedają się najlepiej? – Nasze laboratorium słynie z ciepłych, otulających zapachów pudrowych; bardzo ceniona jest też woda kolońska o zapachu morskiej soli, pełna świeżości, kojarząca się z wakacjami i skórą rozgrzaną promieniami słońca. Klientki chętnie pytają również o piżmo i nuty owocowe, które przypominają im wczesną młodość pełną beztroski. Lubiana jest także tuberoza – jedyny w swoim rodzaju, kusicielski biały kwiat. 

 Ta ostatnia wzmianka sprawia, że nie mogę powstrzymać się od nawiązania do drugiego numeru kwartalnika “Lente”. – Caterino, jaki zapach jest według ciebie najbardziej uwodzicielski? – pytam, pakując do torby moją nowo nabytą butelkę wody toaletowej o aromacie kwiatu gorzkiej pomarańczy. Moja rozmówczyni nie ma wątpliwości.

– Ten, który sprawia, że jesteś gotowa podbijać świat.

________________________________________

Perfumy, kosmetyki i mieszanki ziołowe tworzone przez Caterinę Roncati dostępne są w salonach Profumificio del Castello w Genui: przy viale Francesco Gambaro 2, przy via Pisa 3 i w nowych punktach, o których informacje znaleźć można na Facebooku.

Więcej o śródziemnomorskich zapachach przeczytać można w Lente#02.

Posted on

Szlakiem zapachu – rozwiązanie konkursu

Jakże pięknie pachną Wasze konkursowe komentarze! Nasze redakcyjne nosy są po prostu zachwycone!

Serdecznie dziękujemy Wam za udział w naszej aromatycznej zabawie, mając nadzieję, że powrót do zapachowych wspomnień sprawił Wam przynajmniej tyle samo radości, ile nam dostarczyło czytanie Waszych opowieści.

caboni

 

Nagrody – powieść Cristiny Caboni Zapach perfum – postanowiłyśmy przyznać osobom, które podpisały się następująco:

1) Bożena Krakowska

2) Magda Lena Lena

3) Joanna Kozłowska

4) Elżbieta Adamczyk.

Laureatki prosimy o przesłanie swoich adresów korespondencyjnych na info@lente-magazyn.com.

Dziękujemy!

Posted on

Twoje zdjęcie w Ambasadzie Chorwacji – wygraj rejs po Adriatyku!

Drodzy Czytelnicy,

z wielką radością pragniemy zaprosić Was do udziału w konkursie fotograficznym organizowanym przez portal Cromania.pl przy wsparciu Ambasady Republiki Chorwacji w Warszawie. Jako miłośnicy tego pięknego kraju, z dumą i niekłamaną przyjemnością zdecydowaliśmy się zostać partnerami przedsięwzięcia, a także przekazać nagrody dla osób, których prace zostaną wyróżnione w zabawie.

 

Cromania.pl Plakat 1

Główną nagrodą jest dwuosobowy rejs jachtem po Adriatyku, który ufundował Narodowy Ośrodek Informacji Turystycznej Republiki Chorwacji. Laureat II miejsca otrzyma voucher na pobyt w obiekcie wakacyjnym w Chorwacji od firmy Novasol. Pięć najlepszych najlepszych fotografii zawiśnie w siedzibie Ambasady Republiki Chorwacji w Warszawie, zaś ich autorzy otrzymają nagrody od sponsorów: naszej redakcji czyli magazynu Lente, Gran Turismo Polonia, Podravki i Tuloko.

Cromaniapl Plakat 2

 

Serdecznie zachęcamy Was do udziału w zabawie!

Szczegółowy regulamin konkursu dostępny jest tutaj.

Życzymy powodzenia i wielu wspaniałych podróży do Chorwacji!

Posted on

Mała czarna… herbata. 7 ciekawostek o ulubionym napoju Turków


Z rozkoszy tego świata ilości niepomiernej zostanie nam po latach herbaty szklanka wiernej – śpiewali niegdyś Starsi Panowie. Wiele w tej piosence prawdy: statystyczny Polak pije herbatę nawet 3-4 razy dziennie. Co więc zrobić, gdy, podczas wędrówek nad Morzem Śródziemnym, przestaje na wystarczać słodycz hiszpańskiej café bombón, a we włoskim barze, zamiast imbryczka intensywnej, czarnej herbaty, podają nam mdłe ziółka na ból brzucha? Odpowiedź jest prosta – najwyższy czas pojechać do Turcji!  W tym śródziemnomorskim kraju jest lepiej niż w Polsce – po szklaneczkę herbaty sięga się nawet kilkanaście razy dziennie! Specjalnie dla herbaciarzy serwujemy dziś garść ciekawostek na temat tego aromatycznego rytuału.

1. Turecki çay to najczęściej czarna, mocna herbata, podawana w charakterystycznych, tulipanowych szklaneczkach. Czasami można spotkać również herbaty aromatyzowane, jak herbata jabłkowa czy różana. Napój przygotowuje się w dwupoziomowym czajniczku zwanym demli; podczas gdy w dolnej części naczynia gotuje się woda, w górnej, z prażonych liści herbaty, powstaje aromatyczna esencja. Oba płyny miesza się w ulubionej proporcji już w szklance. Proces parzenia herbaty doskonale wpisuje się w turecki, niespieszny styl życia: zajmuje bowiem około 15-20 minut.

 

czaj
 

2. Polacy należą, zaraz po Wyspach Brytyjskich, do głównych konsumentów herbaty w Europie. Turcja natomiast jest krajem, gdzie herbaty pije się najwięcej na świecie. Szacuje się, że na jedną osobę przypada tutaj od 2,5 do 3 kg herbaty rocznie! Dla porównania, statystyczny Polak w tym samym okresie spożywa jej niewiele ponad 1 kg.

3. Tradycyjny çay przypomina nieco ulepek – pije się go bowiem z dwoma kostkami cukru. Niesłodzący mogą poprosić o sade çay (herbatę gorzką) bądź orta çay – napój z jedną kostką cukru. We wschodnich rejonach kraju nierzadko praktykuje się Kitlama Çay, czyli picie gorzkiej herbaty z kostką cukru wsadzoną pod język.

4. Nieodzownym elementem herbacianego rytuału są wspomniane wcześniej małe szklaneczki, nawiązujące swym kształtem do motywu tulipana, popularnego już we wzornictwie Imperium Ottomańskiego. Nie oznacza to, że nikt w Turcji nie pija herbaty z kubków. Jednak, cytując wymowne słowa mojego przyjaciela z Ankary – to naprawdę nie jest to samo…

 

czaj
Leniwe popołudnie przy herbatce w Stambule.

 

5. Niezależnie od pory roku, tradycyjny çay musi być bardzo gorący. Podobnie jak mieszkańcy krajów arabskich, Turcy wiedzą, że lodowate napoje pite w upały przynoszą ulgę tylko pozornie, w istocie uruchamiając zaś w organizmie procesy mające na celu jego natychmiastowe ogrzanie od środka. Mocny, gorący çay ma również właściwości zdrowotne – według wielu, chroni organizm przed chorobami krążenia, serca, niewydolnością mózgu, kłopotami z zapaleniem śluzówki, a nawet grypą.

6.  Chociaż w kraju Ottomanów herbatą częstuje się wszędzie – od kolejki w aptece, przez spotkanie biznesowe, po komisariat policji – warto wybrać się do tradycyjnej herbaciarni. Dzielą się one na dwie grupy. Lokale, w których przebywają głównie mężczyźni, grając w tavlę lub tryktraka, bądź po prostu paląc papierosy przy plotkach – noszą nazwę çayhane albo kıraathane. Z kolei aile çay bahçeleri, czyli rodzinne ogródki herbaciane, ulokowane zazwyczaj nieopodal placów zabaw czy parków, goszczą głównie kobiety z dziećmi.

7. Podróżując, warto przygotować się na to, że Turcy, z natury bardzo życzliwi i gościnni, będą częstować szklaneczką herbaty przy każdej sprzyjającej okazji. Cieszmy się więc głębokim smakiem wywaru, pamiętając, że rytuał picia herbaty jest nie tylko gaszącą pragnienie przyjemnością, ale również elementem towarzyskiej etykiety. 

Wiele ciekawych i smakowitych przepisów na śródziemnomorskie napoje znajdziecie w Lente#02.