Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.
W czwartym sezonie podcastu zapraszamy Cię do przeżycia SPOTKANIA – kwintesencji Śródziemnomorza. Rozumiemy je jako otwartość na drugiego człowieka, dialog, współistnienie i ciekawość Innego. I właśnie o nich rozmawiać będziemy w tegorocznym podcaście!
Co powiecie na podróż po Śródziemnomorzu śladem kwiatowych zwyczajów? Zawitamy w Grecji, Włoszech i Hiszpanii; przyjrzymy się tradycjom ślubnym i ludowym legendom. Prowadzić będzie nas zapach kwiatu pomarańczy, jaśminu, mirtu i lawendy.
Prowadzenie: Julia Wollner
Produkcja: Magda Miśka-Jackowska i Michał Woźniak
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie tutaj:
Miljenko Jergović zadebiutował w 1988 roku tomem poezji Opservatorija Varšava. Tytułowy wiersz opowiada o pięknym zachodzie słońca w sierpniu 1939 roku w polskiej stolicy. Pogoda cieszy miejscowego astronoma, który ma dzięki niej idealne warunki do badań. Wiersz ma podtytuł Nie czekając na barbarzyńców. Naukowiec być może na barbarzyńców nie czekał, ale w przeddzień pierwszego września tragicznego roku wiedział, że nadejdą.
Blask i mrok większe niż wszystko
Zbiór opowiadań Sarajewskie Marlboro opublikowany został w 1994 roku. Stanowi on zapis życia Jergovicia w okupowanym Sarajewie, w którym autor spędził w sumie 11 miesięcy w 1992 roku. Tom rozpoczyna tekst zatytułowany Wycieczka. Jego bohater – podobnie jak warszawski astronom – nie czeka na barbarzyńców, ale jednocześnie ma bolesną świadomość, że ich przybycie jest nieuchronne. Wracając z tytułowej wycieczki, podziwia czerwone jak łuna niebo nad spokojnym miastem, czując z pewnością, że to koniec świata, który znał. Ostatnie opowiadanie tomu, Biblioteka, opisuje natomiast pożar najważniejszego dla Bośniaków repozytorium kultury, piśmiennictwa i tożsamości, który nastąpił w pierwszym roku wojny i pochłonął 2 miliony woluminów, w tym ponad 150 tysięcy rzadkich manuskryptów. Ogień stanowi więc element, który otwiera i zamyka cały zbiór. Wbrew pozorom jednak w pozostałych opowiadaniach nie znajdziemy obszernych opisów okrucieństwa wojny: Sarajewskie Marlboro to przede wszystkim codzienność w mieście zajętym przez wroga. Codzienność zupełnie prozaiczna, a jednocześnie niezwykła. Sarajewo – fascynująca, wieloetniczna mozaika – umiera dosłownie i w przenośni. Miasto jest systematycznie niszczone, jego duch ginie. Niektórzy tracą życie w wyniku serbskich ostrzałów, inni opuszczają dom w humanitarnych konwojach. Ci drudzy próbują w ten sposób ratować życie, mimo że nie wiedzą, co z nim potem zrobią. Jednocześnie dla niektórych to miasto, z którego uciec się nie da, bo, jak twierdzi Zlaja z opowiadania Bosanski lonac, jest w nim blask i mrok większe niż wszystko, a niektóre plany i marzenia możliwe są do zrealizowania tylko tam. Zdaniem Zlai żadne inne miasto nie zniesie kruchego świata, jaki stworzył w swojej głowie.
Sarajewo dzisiaj
Kraj nienawiści?
Grabarz na sarajewskim mizarze (opowiadanie Grób) uważa, że jego rodacy uwięzieni w oblężonym mieście, mierzący się codziennie ze śmiercią, są piękniejsi i bardziej dostojni niż przed wojną. Zapytany przez amerykańskiego dziennikarza jak to się stało, że po objechaniu świata wzdłuż i wszerz skończył w Sarajewie, odpowiada: Ja tu nie skończyłem, ja się tu urodziłem, i nie daj Boże, żebym wyzionął ducha daleko stąd, gdzie nie ma człowieka, dla którego coś bym znaczył…. Później dodaje, że i sarajewskie Marlboro smakuje inaczej.
Bohater opowiadania List, obcokrajowiec mieszkający w oblężonym Sarajewie, wyróżnia dwa rodzaje ludzi: metafizyków i złodziei. Ci pierwsi wierzą w przyszłość obiecaną, drudzy – w tę najbliższą. Wszyscy wyznający wiarę w siłę wyższą i lepsze życie po życiu mają jednocześnie nadzieję na wybawienie od cierpienia doczesnego. Niestety, po pierwszych miesiącach oblężenia miasta, pełnych oczekiwań na zmianę, wierzącym sarajewianom pozostaje tylko zwątpienie i rozpacz. Zło zwyciężyło Dobro i Prawdę. List to swoista odpowiedź na opowiadanie Ivo Andrićia o takim samym tytule, w którym pół wieku wcześniej pewien Austriak wychowany w Sarajewie nazwał Bośnię krajem nienawiści. Według Jergovicia ktoś musiał jednak to uczucie w Bośni zaszczepić. Całe zło obecne w tym miejscu jest pokłosiem nienawiści przyniesionej z zewnątrz.
Umrzeć w swoim łóżku
Jergović mówi, że Sarajewskie Marlboro napisał po to, żeby przeżyć; nie myślał o tym, żeby tworzyć literaturę. Nie przejmował się tymi, którzy zarzucali mu proste dokumentowanie czasów wojny i twierdzili, że nie można pisać o czymś, co jeszcze trwa. Co więcej, oblężeniu Sarajewa poświęcił kolejną książkę, napisaną już po zakończeniu konfliktu zbrojnego i po przeprowadzce do Zagrzebia. Polskie wydanie Trzech do Kartalu ukazało się dokładnie 28 lat po Sarajewskim Marlboro i stanowi jego swoistą kontynuację.
Znowu mamy tu Sarajewo, w którym – mimo niekorzystnego klimatu, lichej ziemi i wiecznej mgły – zdarzają się dni pełne piękna. Żadne inne miejsce na ziemi nie może równać się z tym miastem, w którym – według Magdaleny Petryńskiej, tłumaczki Jergovicia – Europa spotyka się z Orientem po dwóch stronach ulicy, gdzie meczety stoją obok sefardyjskich i aszkenazyjskich synagog oraz wiedeńskich kawiarni. Jergović ponownie pisze o złamanych życiach mieszkańców Sarajewa, o Złu, które doprowadziło do tragedii, o normalnych ludzkich losach, które zostają przerwane w wyniku ataku wroga, głodu, pragnienia czy strachu. Te zwykłe losy nie mają zwykłych zakończeń. W warunkach wojny śmierć z przyczyn naturalnych jest czymś niecodziennym: tak jak śmierć Rajki, bohaterki opowiadania Worek z pieniędzmi. Bliskich zmarłej na wieść o jej zgonie ogarnia błogość i radość: umarła w swoim łóżku, tak, jak się umiera w czasie pokoju.
Jergović początkowo nie myślał o kontynuacji Sarajewskiego Marlboro. Namówiła go do tego wspomniana wyżej polska tłumaczka. Długo się opierał, uważając, że pisanie „na zamówienie” nie jest czymś, co chciałby uprawiać. W Notatce przy okazji opowiadań, swoistym epilogu do Trzech do Kartalu wyznał jednak, że to właśnie Magdalena Petryńska okazała się dla niego prawdziwą inspiracją. Autor wspomina, jak opowiadała mu o swojej pracy w stanie wojennym w Polsce; o tym, jak musiała się przekwalifikować i, żeby móc zarabiać na życie, została zabawkarką.
W efekcie tej niezwykle intensywnej i inspirującej polsko-bośniacko-chorwackiej współpracy dostajemy zbiór opowiadań dojrzałego człowieka, w którym martwa jest każda komórka (…), która pamięta wojnę. Od miasta, w którym tę wojnę przeżył, jest dalej niż kiedykolwiek wcześniej. A jednak napisał kolejną piękną książkę, opowiadającą o Sarajewie, i to w równie sugestywny i fascynujący sposób, co teksty powstałe wiele lat wcześniej.
Miljenko Jergović, Sarajewskie Marlboro, przekład Magdalena Petryńska, Miłosz Waligórski, Maciej Czerwiński, Wydawnictwo Akademickie Sedno, Warszawa 2021
Miljenko Jergović, Trzej do Kartalu. Sarajewskie Marlboro Remastered, przekład Magdalena Petryńska, Wydawnictwo Akademickie Sedno, Warszawa 2022
Spotkanie na ateńskiej agorze trwa już kilka lat, bo od roku 2021, ale ja stanęłam sobie obok pogrążonych w rozmowie panów dopiero kilka dni temu. Z dużą przyjemnością, bo spotkania międzykulturowe, szczególnie w pięknej antycznej scenerii, to coś, co lubię przecież najbardziej.
Dwa naturalnej wielkości posągi, odlane z brązu, są dziełem chińskiego artysty Wu Weishana. Przedstawiają Sokratesa i Konfucjusza rozprawiających o czymś u stóp Akropolu. W zamyśle autora tematem ich dialogu miała być pandemia, z którą mierzył się świat na początku tej dekady. O czym rozmawialiby teraz? Tego nie wiem, ale z pewnością przysłuchiwanie się tej rozmowie byłoby niezwykle pouczające.
Przypomnijmy, że Sokratesa uważa się za ojca zachodniej filozofii; Konfucjusz był wielkim twórcą myśli wschodniej, która jednak wywarła ogromny wpływ na naszą kulturę. Żyli w podobnym czasie, ale nigdy się nie spotkali; łączyło ich natomiast umiłowanie wiedzy. Co powiedzieliby o szaleństwie dzisiejszych wojen, o geopolitycznym zamieszaniu, o kryzysie klimatycznym? Jakie byłoby ich zdanie na temat AI? Co podszepnęliby polskim politykom tuż przed wyborami? Och, ileż pytań bym im zadała!
Niestety, stojąc na agorze w zeszłym tygodniu, nie usłyszałam od mędrców z brązu ani słowa. Chociaż zaraz… Zaszumiała mi w głowie rada Sokratesa, by pamiętać, że człowiek to ten, który rozpoznaje dobro i stara się je czynić. I sugestia od Konfucjusza, by nie zapominać o cnocie zwanej ren, do której prowadzi szacunek, altruizm i pokora. Tylko tyle i aż tyle.
Na dobrą sprawę – czy inne odpowiedzi są nam naprawdę potrzebne?
Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem WAB.
Włoskie smaki od lat zajmują pierwsze miejsce w licznych rankingach ulubionych kuchni świata i nic nie zapowiada, by miało się to zmienić. Nie każdy ich miłośnik wie jednak, że cucina italiana to tak naprawdę sztuczny konstrukt, a za jej prostymi smakami kryją się zaskakująco złożone historie. To właśnie o nich, a także o tym, jak kuchnia tworzy naród, opowiada najnowsza propozycja wydawnictwa WAB, sygnowana przez profesora italianistyki na University College London.
John Dickie, znany w Polsce przede wszystkim jako autor książek o włoskiej mafii, tym razem zaprasza nas do rozważań o tym, jak smak staje się kodem kulturowym; o tym, jak jedzenie potrafi być narzędziem propagandy i władzy czy nośnikiem dumy. Są to oczywiście koncepcje znane od dawna, jednak wykład Dickiego zaskoczyć może nawet zorientowanych w temacie antropologów. Potwierdza to Natalia Mętrak-Ruda, kulturoznawczyni, dziennikarka kulinarna i autorka przekładu Delizii!.– Chociaż ogólna wymowa książki nie stanowiła dla mnie nowości, to z wieloma ciekawostkami właśnie tutaj zetknęłam się po raz pierwszy. Z przyjemnością przeczytałam na przykład historie znanych marek, takich jak Mulino Bianco i Giovanni Rana. Ja, italianistka coraz bardziej pasjonująca się zagadnieniami związanymi z sytuacją kobiet, z zainteresowaniem prześledziłam natomiast dywagacje Dickiego na temat książki kucharskiej pióra Sophii Loren i kontekstu, w jakim ukazała się ona w latach 70. ubiegłego wieku.
John Dickie w Delizii! pokazuje, że jedzenie od zawsze stanowi narzędzie walki o rząd dusz (i żołądków) – czy to w czasach królów i książąt, czy w dobie mediów społecznościowych. W tym sensie Delizia! przypomina, że kuchnia to nie tylko to, co na talerzu, ale też to, co między wierszami historii
Do opowieści o gwiazdach ekranu i supermarketów dochodzimy wraz z autorem po rozważaniach zawartych w pięciu obszernych rozdziałach. Traktują one kolejno: o kuchni średniowiecznej, renesansowej, o przysmakach ulicznych z XVII, XVIII i XIX wieku, o tworzeniu się nowej tradycji po Risorgimento oraz o kulinarnych tajemnicach faszystów. – Najbardziej frapujący był dla mnie rozdział „Jedzenie dla nowego narodu”, opowiadający o wykuwaniu się tego, co nazywamy dzisiaj „kuchnią włoską” w okresie zjednoczenia Włoch – kontynuuje Mętrak-Ruda. – Ten rozdział zahacza też o mój ulubiony temat: jedzenia imigrantów w Stanach Zjednoczonych i przeobrażeń kuchni włoskiej w USA. Mnie jeszcze bardziej zaciekawiły fragmenty dotyczące dworskiej kuchni szesnastowiecznej Ferrary i ulubionych smaków papieży. Przyznam też, że nie znałam historii o tym, jak Mussolini próbował uczynić z pszenicy symbol faszystowskiej samowystarczalności w tak zwanej Battaglia del grano, czyli „Bitwie o zboże”– kampanii propagandowej rozpoczętej w 1925 roku, mającej na celu wyzwolenie Włoch spod, jak to określano, niewoli zagranicznego chleba.
Od gwaru średniowiecznego Mediolanu po pompatyczny Rzym czasów faszyzmu – oto podróż po smakach włoskich miast, w którą zabiera nas John Dickie
Bez wątpienia najwyraźniejszym wątkiem Delizii! jest analiza kuchni jako mitu, który dziś rządzi wyobrażeniem o cucina italiana – zarówno w wypadku nas, obcokrajowców, jak i samych Włochów. Nawet po zjednoczeniu kraju w drugiej połowie XIX wieku Półwysep Apeniński pozostał przecież mozaiką dialektów, tradycji i lokalnych obsesji – kuchnia nie stanowi tu bynajmniej wyjątku. Analizując włoskie zamiłowanie do małej ojczyzny, Dickie pokazuje, jak łatwo lokalne smaki ulec mogą standaryzacji, skomercjalizowaniu, mitologizacji; tłumaczy też, że obowiązująca dziś wizja kuchni włoskiej to wynik dziewiętnastowiecznych przemian społecznych, migracji i rozwoju turystyki. Dla osoby zainteresowanej Italią rozważania te stanowią obowiązkową lekturę.
Delizia! ukazała się po raz pierwszy po angielsku blisko 20 lat temu. Debiutujące właśnie w księgarniach polskie wydanie opatrzone jest obszernym posłowiem autora, nie mniej interesującym niż poprzedzające je przeszło 400 stron tekstu. W posłowiu tym Dickie dzieli się refleksją na temat spektakularyzacji jedzenia: reklam, estetycznych relacji królujących w mediach społecznościowych, telewizyjnych programów kulinarnych. Wiele wyciąganych przez niego wniosków ma niewątpliwie gorzki smak. Nadzieją napełnia jednak konkluzja autora, której blisko do naszego hasła roku: SPOTKANIA. Dickie twierdzi bowiem, że o niebywałym sukcesie włoskiej kuchni zdaje się decydować ustawiczna dyskusja. Nieustająca rozmowa na temat jedzenia stanowi wszak ulubione zajęcie Włochów i, jednocześnie, paliwo zasilające ciągły rozwój ich kulinarnej kultury. Ja, do rozmowy zachęcająca zawsze, namawiam także do przeczytania Delizii!. Po lekturze tej książki rozmowa o jedzeniu wkracza bowiem na zupełnie nowy poziom.
John Dickie, Delizia! Wielka historia Włochów i ich jedzenia, tłumaczyła Natalia Mętrak-Ruda, W.A.B. 2025
Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.
W czwartym sezonie podcastu zapraszamy Cię do przeżycia SPOTKANIA – kwintesencji Śródziemnomorza. Rozumiemy je jako otwartość na drugiego człowieka, dialog, współistnienie i ciekawość Innego. I właśnie o nich rozmawiać będziemy w tegorocznym podcaście!
Z Joanną Kilian, zastępczynią Dyrektorki Muzeum Narodowego w Warszawie ds. Naukowych, spotykam się tuż przed Wielkanocą i poprzedzającym ją Triduum Paschalnym, aby porozmawiać o obrazie CaravaggiaZłożenie do grobu. Dlaczego jest to dzieło opowiadające o spotkaniu? Jaka jest jego historia i co sprawia, że tak bardzo porusza oglądających? Z odcinka dowiecie się także, w jaki sposób obraz włoskiego mistrza zagościł kiedyś w Polsce, jak patrzeć na niego dzisiaj, przeszło czterysta lat po powstaniu, i jakie emocje wzbudził w samym Zbigniewie Herbercie.
Prowadzenie: Julia Wollner
Produkcja: Magda Miśka-Jackowska i Michał Woźniak
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie tutaj:
Wielkanocne menu we włoskich domach różni się w zależności od regionu. Na Sardynii piecze się słodkie pardulas: ręcznie lepione ciasteczka z nadzieniem z ricotty i szafranu; w Neapolu króluje pastiera, krucha tarta z owczą ricottą i gotowanymi ziarnami pszenicy. Z Ligurii pochodzi wytrawna torta pasqualina, faszerowana szpinakiem i ugotowanymi na twardo jajkami. Na stołach w całej Italii często pojawia się jagnięcina: pieczony udziec pachnący szałwią i rozmarynem, albo agnello scottadito, „parzące palce”: grillowane kotleciki jagnięce z kostką. Świąteczny posiłek nie może obyć się bez primo, czyli pierwszego dania, którym mogą być np. pappardelle z jagnięcym ragù, agnolotti z cielęciną albo risotto z wiosennymi warzywami: groszkiem, karczochami lub szparagami.
Dobre risotto wymaga niewielu składników, dlatego warto zadbać o to, żeby były najlepszej jakości: aromatyczny bulion warzywny domowej roboty, jędrne szparagi, świeżo starty parmezan i odpowiedni ryż. Tradycyjnie uprawiane w dolinie Padu odmiany Arborio, Caranoli i Vialone Nano charakteryzują się wysoką zawartości skrobi, która odpowiada za kremową konsystencję risotta. Dodawany do ryżu partiami gorący bulion sprawia, że ziarna gotują się równomiernie, stopniowo uwalniając skrobię. Przyjemnej kremowości dodaje również wmieszany na końcu parmezan (czasem w połączeniu z kosteczkami zimnego masła), czyli tzw. mantecatura — włoska technika dodawania tłuszczu po zdjęciu risotta z ognia dla uzyskania idealnej konsystencji.
Przepis: Risotto agli asparagi
porcja dla 4 osób
500 g zielonych szparagów
1 litr bulionu warzywnego
3 łyżki masła
1 cebula, drobno posiekana
szczypta soli
300 g ryżu do risotto, np. Arborio lub Carnaroli
150 ml białego wina
pół szklanki startego parmezanu
świeżo zmielony czarny pieprz
Szparagi myjemy, odłamujemy zdrewniałe końcówki, w razie potrzeby obieramy. Odcinamy główki, łodygi kroimy w krążki.
Bulion warzywny zagotowujemy — musi być gorący, kiedy będziemy dodawać go do ryżu.
Do gotującego się bulionu wrzucamy główki szparagów, gotujemy przez 2 minuty i wyjmujemy łyżką cedzakową. Połowę odkładamy, drugą połowę blendujemy na gładko z kilkoma łyżkami bulionu.
W dużym rondlu rozpuszczamy masło, szklimy posiekaną cebulę na średnim ogniu.
Dodajemy pokrojone krążki szparagów i krótko podsmażamy, mieszając.
Dodajemy ryż, solimy i delikatnie mieszamy drewnianą łyżką.
Wlewamy białe wino i mieszamy, aż odparuje.
Stopniowo wlewamy gorący bulion, po jednej chochli, mieszając pomiędzy porcjami.
Nową porcję bulionu dodajemy, kiedy poprzednia zostanie wchłonięta przez ryż.
Powtarzamy, aż ryż będzie ugotowany al dente (gdyby bulin skończył nam się, zanim ryż będzie gotowy, możemy zastąpić resztę gorącą wodą).
Cały proces powinien zająć około 20 minut.
Zdejmujemy rondel z ognia, dodajemy zblendowane szparagi, ugotowane główki szparagów i starty parmezan. Mieszamy, aż ser się rozpuści, a risotto osiągnie kremową konsystencję: około 1-2 minuty.
Doprawiamy świeżo zmielonym pieprzem i podajemy od razu.
Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Noir sur Blanc.
Jedna z nas jest zdeklarowaną miłośniczką prozy wielkiego Sycylijczyka, druga szanuje ją i docenia, ale nie zalicza do swych ulubionych lektur. Jak odebrałyśmy wydany właśnie w Polsce zbiór opowiadań Prywatna wojna Samuelego i inne historie z Vigaty w tłumaczeniu Lucyny Rodziewicz-Doktór? Zapraszamy do przeczytania zapisu naszej rozmowy, później zaś – do lektury książki i dołączenia do dyskusji!
Kod ważny jest do 13.04.2025 roku (do końca dnia). Aby wejść na stronę noir.pl, kliknij w zdjęcie!
Julia Wollner: Andrea Camilleri w powszechnej świadomości zapisał się jako autor wspaniałych powieści kryminalnych, jednak jego artystyczne portfolio jest dużo bogatsze. Tworzył opowiadania, scenariusze, był uznanym dramaturgiem, aktorem… Czasem myślę nawet, że komisarz Montalbano doprowadził tego niezwykle płodnego twórcę do pewnego zaszufladkowania. Dlatego cieszę się bardzo, że Noir sur Blanc zdecydowało się opublikować te opowiadania. W podtytule książki pojawia się wprawdzie Vigata, czyli wymyślona przez pisarza sycylijska miejscowość, z której pochodził Montalbano, jednak zebrane teksty nie mają z nim w zasadzie nic wspólnego.
Renia Respondek: Nie mają nic wspólnego z samym Montalbano, jednak ja odnajduję tu wiele ze swojego kochanego autora. Gdybym dostała ten zbiór do ręki bez okładki, i gdybyś nie powiedziała mi, że będę czytać opowiadania Andrei, i tak rozpoznałabym go w mig. Co więcej, mam wrażenie, że każda z opowiedzianych tutaj historii mogłaby posłużyć jako baza do stworzenia intrygi kryminalnej z moim ulubionym komisarzem w roli głównej. Zwłaszcza, że rzeczywiście akcja większości z nich dzieje się w Vigacie.
Julia Wollner: Nie wypowiem się w kwestii bazy do stworzenia intrygi kryminalnej, bo nie mam wystarczającego pojęcia o tym gatunku; na pewno masz jednak rację co do stylu. To on sprawia, że wystarczy nam lektura kilku zdań, aby stwierdzić, że mamy do czynienia z Camillerim. Mam tu na myśli coś, co Włosi nazywają concentrazioneespressiva, czyli dosłownie: ‘ekspresyjna zwięzłość’ – mocny przekaz w dość krótkiej formie, bardzo dla tego autora charakterystyczny. Jest tu też jego humor, klarowność, zgrabne łączenie tragizmu z komizmem. Camilleri był w tym mistrzem i to właśnie to mistrzostwo sprawia, że jego teksty czyta się z taką przyjemnością – są proste i pozbawione patosu, a jednocześnie niebanalne, mądre, inicjujące refleksję.
Renia Respondek: Dla mnie Camilleri to przede wszystkim wybitny obserwator otaczającego świata, który w bardzo przystępnej formie jest w stanie opisać poważne problemy społeczne. Z jednej strony, tak jak mówisz, nie ma w jego tekstach niepotrzebnej pompatyczności, z drugiej – diagnozuje w punkt i uderza prosto między oczy. Krótka forma chyba jeszcze bardziej sprzyja właśnie temu rodzajowi literackiej ekspresji. Z drugiej strony, czego bardzo żałuję, ogranicza co innego: wybitne budowanie postaci. Camilleri był doskonałym psychologiem, a bohaterowie, których kreuje w swoich powieściach, są zawsze wielowymiarowi, potraktowani z dbałością o szczegóły; wzbudzają emocje i nie pozwalają przejść obok siebie obojętnie. Tutaj, w opowiadaniach, nie ma chyba wystarczającej przestrzeni, aby mogli narodzić się w tak doskonałym kształcie – jest to jednak oczywiście zrozumiałe. Wspomniałas też o łączeniu komizmu z tragizmem – w dłuższej formie Camilleri dużo bardziej tryska humorem. Jego żarty bawią do łez. Prywatna wojna Samuelego jest zdecydowanie bardziej gorzka.
Renia Respondek
Julia Wollner: Też miałam takie wrażenie, choć mnie ten gorzkawy wydźwięk większości tekstów odpowiada, tym bardziej, że zwykle równoważy go ironia, czasem nawet odrobina sarkazmu. Zauważmy przy tym, że zbiór otwiera opowiadanie komiczne: Dowód – jedno z dwóch, które nie były wcześniej nigdzie publikowane (drugie to tytułowa Prywatna wojna…). Czyta się je oczywiście lekko, łatwo i przyjemnie, ale ze wszystkich opowiedzianych tu historii przypadło mi do gustu chyba najmniej i zrobiło wrażenie krotochwilnego. Może i do zabłyśnięcia humorem Camilleri potrzebuje dłuższej formy?
Renia Respondek: Mnie także Dowód nie zachwycił. Na szczęście potem było już tylko lepiej! Chyba najbardziej poruszające okazało się dla mnie tytułowe opowiadanie: historia prześladowania młodego Żyda we włoskiej szkole za czasów Mussoliniego. Jawna niesprawiedliwość wzbudziła moje oburzenie, a za młodego Samuelego, który podjął walkę z dyskryminującymi go nauczycielami, ściskałam kciuki ze wszystkich sił. Finałowa scena tego opowiadania bardzo mnie wzruszyła.
Julia Wollner: To racconto stanowi mocny punkt zbioru i mnie również podobało się ogromnie. Nie wiem, na ile jestem w tym zachwycie obiektywna, bo bez wątpienia na mój odbiór miała też wpływ tematyka. Żyję w rodzinie, w której tradycja chrześcijańska łączy się z tradycją żydowską. Jak wiesz, mój mąż jest Żydem, Izraelczykiem, a nasze trzy córki identyfikują się w podobnym stopniu z obiema kulturami i religiami. Opisane kwestie leżą mi w związku z tym bardzo na sercu, a przedstawione w opowiadaniu postawy i wydarzenia, choć oczywiście z pewnymi zmienionymi szczegółami, nie należą niestety do przeszłości. Wręcz odwrotnie: w ostatnim czasie obserwujemy wyraźny wzrost antysemityzmu. Doskonale rozumiem, co przechodził tytułowy bohater, i boleję nad faktem, że cała historia nie stanowi literackiej fikcji – Prywatna wojna Samuelego to jeden z tych tekstów, w których Camilleri szczodrze dzieli się z nami fragmentami swojego życia. Lele, czyli tytułowy Samuele, to jego prawdziwy kolega ze szkolnej ławy.
Bardzo podobało mi się także opowiadanie Człowiek jest silny, poświęcone ubogiemu małżeństwu, które, po zwolnieniu męża z pracy w fabryce, pozostaje bez środków do życia. To właśnie jedna z tych perełek, w których Camilleri niezwykle umiejętnie łączy melancholię, może nawet tragizm, z pokaźną dawką ironii. Podziwiam tę sztukę nie tylko jako czytelniczka, ale także jako osoba pisząca. Znalezienie równowagi między dwoma przeciwstawnymi tonami to naprawdę trudna rzecz, więc chylę przed Camillerim czoła.
Julia Wollner
Renia Respondek: Jako literaturoznawczyni bardziej zapewne zwracasz uwagę na kwestię konwencji literackiej czy kategorie estetyczne; mnie, mediteranistkę, zajmuje natomiast związek pisarstwa Andrei z krainą geograficzną, z której pochodził i którą opisuje. Także w tej książce, podobnie jak w wypadku serii o komisarzu Montalbano, mamy do czynienia z prozą, po którą muszą sięgnąć wszyscy pragnący lepiej zrozumieć Sycylię i Sycylijczyków. Jak w kalejdoskopie widzimy tu całe spektrum problemów, z którymi przez lata borykali się mieszkańcy wyspy, i które wpłynęły na to, czym jest ona dzisiaj. Ta melancholia, o której wspomniałaś, mówiąc o opowiadaniu Człowiek jest silny, to przecież cecha nierozerwalnie z Trinacrią związana. Inny wielki Sycylijczyk, Leonardo Sciascia, mówił nawet o czymś, co określił mianem sicilitudine – pewnym specyficznym dla tamtejszych ludzi stanie ducha, naznaczonym zarówno melancholią, jak i dumą, fatalistycznym pogodzeniem z losem, ale też głębokim przywiązaniem do tradycji. Wszystko to jest tutaj wyraźnie widoczne.
Julia Wollner: Słuchając cię teraz, pomyślałam o Bachtinie i ukutym przez niego pojęciu chronotopu, czyli czasoprzestrzeni. Camilleri tworzy swój chronotop bardzo wyraźnie, a dwudziestowieczna Sycylia to u niego prawdziwy mikrokosmos, w którym czas i miejsce są ze sobą ściśle splecione. W wypadku tej książki stanowią też jedyną oś, wokół której zebrane są teksty, bardzo niejednorodne, bo każdy z nich opowiada w zasadzie o czymś zupełnie innym. To dla mnie zresztą duża zaleta tej publikacji, która nie pozwala czytelnikowi ani na chwilę poczuć się znudzonym.
Renia Respondek: Tu się z tobą nie do końca zgodzę. W wypadku tej lektury dobór opowiadań stanowił dla mnie chyba największe zaskoczenie i to nie do końca pozytywne. Spodziewałam się, że znajdę tu większą spójność, że teksty zostały wybrane według jakiegoś klucza: na przykład, że każdy z nich będzie oscylować wokół tematów politycznych albo dotykać tego samego momentu w historii. Tymczasem dostaliśmy coś, co nazwałabym roboczo „listą przebojów” – ten tomik zawiera w zasadzie całą garść ulubionych tematów poruszanych przez Sycylijczyka. Zabrakło chyba tylko czegoś z uchodźcami w roli głównej – to również zagadnienie bardzo pisarzowi drogie. Mnie, czytelniczkę, nie wszystkie wątki interesują tak samo, nawet potraktowane przez mojego ukochanego autora, i dlatego też nie wszystkie opowiadania poruszyły mnie w równym stopniu. Wolałabym chyba skupienie się na jednym głównym motywie.
Julia Wollner: Tu się rzeczywiście nie zgadzamy i nie chodzi tylko o moje preferencje. Myślę także o innych odbiorcach: ci, którzy nie znają jeszcze talentu autora, mogą poznać go z różnych stron. Każdy lubi przecież coś innego. Nota bene, przed naszą rozmową przejrzałam trochę włoskich recenzji tego zbioru opowiadań, który w Italii ukazał się w 2022 roku nakładem Sellerio Editore. Czy wiesz, że Prova, czyli Dowód, opowiadanie, które nam nie przypadło za bardzo do gustu, chyba najczęściej ze wszystkich budziło reakcje pełne entuzjazmu? Rozmyślałam potem o tym, że może to być kwestia kulturowa. Może ty i ja, Słowianki, przywykłyśmy do innego sposobu mówienia o erotyce i tematach pokrewnych? Ciekawa jestem bardzo, jak opowiadanie odbiorą inni polscy czytelnicy.
włoskie wydanie zbioru opowiadań
Renia Respondek: Jeśli chodzi o dobór tekstów, przekonałaś mnie. Rzeczywiście ci, którzy chcą poznać całe spektrum tematów poruszanych w książkach pisarza, mają je tu podane na tacy. A jeśli spodoba im się jego styl, w mojej ocenie kryminały pochłoną ich bez reszty. Tam bowiem Camilleri naprawdę rozwija skrzydła!
Julia Wollner: Dodajmy, że działa to i w drugą stronę: jeśli ktoś już autora zna i kocha, odnajdzie tutaj zarówno atmosferę Vigaty, jak i charakterystyczny sposób pisania pana Andrei. Z trzeciej strony, czyli mojej, a więc osoby znającej twórczość pisarza, ale niekoniecznie należącej do tych czytelników, którzy z wypiekami na twarzy czekali na każdą jego nową książkę, będzie to po prostu dobra lektura. O ile rzadko czytam kryminały i nie zawsze mam czas czy ochotę na obszerne powieści tego typu, o tyle bardzo lubię sprawnie napisane, mądre opowiadania. Te właśnie takie są, a ja cieszę się, że po nie sięgnęłam. Teraz nie tylko wiem, że Camilleri to coś więcej, niż historie o Montalbano, ale także miałam okazję tym „czymś więcej” odrobinę się podelektować.
Renia Respondek: Mnie lektura ta przypomniała, za co tak bardzo tego pisarza pokochałam: za jego czułość wobec ludzkich słabości, ironię wobec świata i umiejętność mówienia o sprawach ważnych bez nadęcia. Choć to krótkie formy, zostają w czytelniku na dużej. Jeśli jeszcze nie znacie jego prozy, ten zbiór to idealna okazja, by rozpocząć przyjaźń z wielkim Sycylijczykiem.
Uwaga: W tym samym dniu, co Prywatna wojna…, do sprzedaży trafiło również wznowienie książki Pomarańczki komisarza Montalbano – zbiór dwudziestu kryminalnych miniatur z tą postacią w roli głównej. Sprawdźcie, bo to prawdziwa literacka uczta!
Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.
W czwartym sezonie podcastu zapraszamy Cię do przeżycia SPOTKANIA – kwintesencji Śródziemnomorza. Rozumiemy je jako otwartość na drugiego człowieka, dialog, współistnienie i ciekawość Innego. I właśnie o nich rozmawiać będziemy w tegorocznym podcaście!
Czy róża zawsze znaczy „miłość” i czy może swą ceną przewyższać diamenty? Dlaczego Medyceusze wybrali na swój herb nieistniejącą czerwoną lilię? Gdzie znajduje się najpiękniejszy ogród irysów w Europie? W podcastowej opowieści o symbolice kwiatów porozmawiamy też o mitologii i sprawdzimy, jak malowali je najwięksi – od Rafaela po Zurbarana, od Van Gogha po Rossettiego.
Podręcznik dla inkwizytorów, opublikowany niedawno przez Noir sur Blanc, to kolejna po Chwale Portugalii perła z portfolio wielkiego portugalskiego autora i translatorski majstersztyk Wojciecha Charchalisa.
Książka opowiada historię życia Francisca – wysokiego rangą urzędnika państwowego pracującego dla Salazara (portugalskiego polityka, twórcy tzw. Nowego Państwa, Estado Novo, w którym w latach 1928–1968 sprawował władzę dyktatorską typu autorytarnego). Pod koniec życia Francisco trafia do domu starców i, nieświadomy, że jego epoka stała się już przeszłością, przedstawia w emocjach swoją biografię – pełną zepsucia i brutalności.
Biografia ta spisana jest w sposób charakterystyczny dla Antunesa: gęsty, polifoniczny, pełen retrospekcji, aluzji, metafor i rozmaitych meandrów, które na pierwszy rzut oka mogą sprawiać wrażenie literackiego chaosu. Miłośnicy prozy portugalskiego autora odnajdą tu jego charakterystyczny styl przypominający strumień świadomości: brak klasycznej interpunkcji, długie zdania zajmujące niekiedy całe strony, pewną szorstkość i surowość.
Zachęcamy do przesłuchania podcastu Lente, w którym Magda Miśka-Jackowska rozmawia o Antunesie z Wojciechem Charchalisem. Pojawia się tam wiele ciekawych refleksji na temat kolonializmu i jemu pokrewnych, ale także motyw umiejscowienia Portugalii na mapie Śródziemnomorza. Fot. Marcin Kwiecień
Jeśli podejdziemy do lektury z należnym skupieniem, tekst porwie nas i zachwyci, pokazując, jak władza absolutna deformuje to, co w człowieku najważniejsze, jak wichruje psychikę i wypacza na zawsze, bo odciska piętno na następnych i jeszcze następnych pokoleniach.
Portugalski pisarz, malując zatrważający obraz dyktatury, przypomina, że sędziwy wiek nie zawsze oznacza dojrzałość i zasługi; może również oznaczać obrzydliwą przeszłość i najwyższy czas na poniesienie kary. Niestety w świecie, w którym jej brak coraz częściej staje się zasadą, lektura Podręcznika wymaga, poza skupieniem, także mocnych nerwów. Dyktatorów wokół nas niestety nie ubywa.
António Lobo Antunes, Podręcznik dla inkwizytorów, tłumaczył Wojciech Charchalis, Noir sur Blanc 2025
Żaby to jedna z najpopularniejszych komedii Arystofanesa, ateńskiego twórcy żyjącego na przełomie V i IV wieku p.n.e. Kiedy wystawiał on swoje dzieło, Ateny już od 30 lat znajdowały się w stanie wyniszczającej wojny ze Spartą, a wśród żywych brakowało Peryklesa, który wzniósł ateńską demokrację na wyżyny. Ten szlachetny ustrój został wyparty przez ochlokrację (wg PWN: wynaturzona forma demokracji, w której rządy sprawuje tłum kierowany przez schlebiających mu demagogów – przyp. red.), w której posłuch zyskali populiści. Ogólny kryzys oraz olbrzymia liczba ofiar wojennych sprawiły, że „słońce Hellady” znacznie przygasło. Żaby miały swą premierę w 405 roku p.n.e., tuż po śmierci ostatniego z wielkich tragików, Eurypidesa, który nie pozostawił po sobie następcy.
Popiersie Arystofanesa z I w. n.e. ze zbiorów Galerii Uffizi we Florencji, fot. Alexander Mayatsky / Wikimedia, CC BY-SA 4.0
Właśnie z powodu jego braku twórca teatru, bóg Dionizos, postanowił udać się do Hadesu, by ściągnąć Eurypidesa z powrotem do Aten. Wielka wyprawa w zaświaty, podczas której na drodze Dionizosa i jego sługi Ksantiasa miały pojawić się żaby, została wybornie opisana przez Arystofanesa. Dwa i pół tysiąca lat później grupa studentów z belgijskiego uniwersytetu w Leuven postanowiła opowiedzieć tę historię pod patronatem X Muzy, czyli filmu. Ambitni młodzi twórcy zadbali przy tym o to, by postaci Arystofanesa przemówiły swoim własnym językiem. Dzięki temu powstał pierwszy w dziejach film w języku… starogreckim.
Żywy martwy język
Studenci i absolwenci uniwersytetu z Leuven mieli pewne doświadczenie w pracy z tzw. martwym językiem. Już wcześniej w ramach programu Erasmus wystawili sztukę po łacinie; wtedy też uznali, że następnym krokiem będzie adaptacja tekstu powstałego w języku starogreckim. Kiedy więc zapadła decyzja, że to Żaby Arystofanesa stanowić będą podstawę scenariusza, wiadome było, że greka aktorów występujących w filmie będzie brzmieć tak samo jak greka, którą wybrzmiewała z skene teatru Dionizosa w Atenach Arystofanesa.
Zdjęcia do filmu powstały we Francji i we Włoszech
Młodzi naukowcy podjęli się więc prawdziwie pionierskiej pracy. Co prawda w niektórych krajach, w tym we współczesnej Grecji, nadal przykłada się duże znaczenie do nauki literatury klasycznej, jednak nawet utwory starogreckie czyta się, stosując zasady współczesnej wymowy. Ta zaś nieco się różni od tej, którą posługiwał się Arystofanes. – Na szczęście to był film, a nie sztuka teatralna. Wszelkie błędy można więc było wyciąć i materiał nagrać na nowo – dodaje Thibaut Lejeune, przysłowiowy mózg całego przedsięwzięcia. Nie tylko stworzył większą część scenariusza i wyreżyserował produkcję, ale także stał za kamerą, a na koniec zmontował powstały materiał. Zdjęcia w pięknych plenerach we Francji i Włoszech zajęły zaledwie dziesięć dni. Wyzwaniem za to okazał się montaż, który trwał ponad rok.
Mieszanka gatunków
Thibaut Lejeune odpowiada także za fakt, że scenariusz filmu, choć bazuje na Żabach Arystofanesa, składa się z tak naprawdę z różnych tekstów. – Chciałem sięgnąć po różne gatunki literackie – tłumaczy. Filmowa opowieść rozpoczyna się więc nieco inaczej niż u Arystofanesa, a mianowicie od spotkania… myszy z żabą. Wykorzystano tu anonimowy poemat heroikomiczny z czasów starożytnych, zatytułowany Batrachomyomachia (pol.: Wojna mysio-żabia). – Problem z komediami Arystofanesa jest taki, że jest tam wiele aluzji do ówczesnej sytuacji politycznej, niezrozumiałych dla szerokiej współczesnej publiczności. Podjęliśmy więc decyzję, by zmienić zakończenie i dołączyć do całości inne dzieła literackie, w tym właśnie „Batrachomyomachię”, gdzie spotykamy tego samego protagonistę, czyli żaby – wyjaśnia Maxime Maleux.
Tytułowe żaby pojawiają się w scenie, w której Dionizos płynie łodzią Charona. Wykonują piosenkę z tekstem samego Arystofanesa, ale do zupelnie współczesnej muzyki skomponowanej przez Nicka van Elsena. Z kolei myszy imprezują przy ognisku w towarzystwie Dionizosa, Ksantiasa i Diotymy. Pod koniec filmu dochodzi oczywiście do bitwy myszy z żabami. Postaci te nie są wyczarowane przez komputer – w role płazów i gryzoni wcielają się aktorzy noszący maski na twarzach
Mamy więc poemat heroikomiczny, tytułową komedię, przydałaby się jeszcze tragedia. Z pomocą przychodzi główny winowajca wyprawy Dionizosa do Hadesu, czyli wielki Eurypides. Filmowcy sięgnęli po jego utwór Alkestis, który nie jest jednak typową tragedią – ma zdecydowanie lżejszy charakter i wykazuje cechy dramatu satyrowego. Opowiada o niezwykłej historii małżeństwa Admeta (w tej roli Maxime Maleux) i tytułowej Alkestis. Admetowi przepowiedziana została śmierć w młodym wieku, której uniknąć mógł tylko pod warunkiem znalezienia kogoś, kto dobrowolnie zgodzi się umrzeć zamiast niego. Dość tragikomiczny charakter ma scena, w której Admet skarży się Heraklesowi, że żaden z przyjaciół nie chciał się dla niego poświęcić… Odmówili mu nawet jego wiekowi rodzice, twardo trzymający się życia. Wreszcie do Hadesu zgodziła się zejść żona Admeta. Alkestis to zresztą nie jedyna ciekawa postać żeńska w belgijskiej produkcji. W Żabach pojawia się także kapłanka Diotyma, znana ze słynnej Uczty Platona. Dionizos i Ksantias spotykają ją w zaświatach. Podobnie jak w dialogu greckiego filozofa, tak również w filmie kapłanka opowiada o miłości. – Pojawienie się Diotymy w filmie pozwoliło spojrzeć na całość z kobiecej perspektywy – dodaje Thibaut Lejeune. Aby docenić, jak udało się połączyć te wszystkie wątki z różnych tekstów, trzeba koniecznie zobaczyć film.
Na długo przed Trumpem
W oficjalnym oświadczeniu opublikowanym z okazji premiery filmu twórcy podkreślają, że powstał on z bezinteresownej miłości do literatury klasycznej. Traktują swoje dzieło również jako zachętę dla młodzieży, by studiowała języki klasyczne. Czy jednak na ich decyzji o nakręceniu filmu nie zaważyła też społeczno-polityczna sytuacja ostatnich lat? Pojawienie się Diotymy jako głosu kobiet, a także fakt, że sama komedia Arystofanesa została napisana w okresie schyłkowym dla ateńskiej demokracji, mają niemało wspólnego z czasami współczesnymi, w których możemy zaobserwować kryzys demokracji i nasilenie populizmu. – Nie mieliśmy takiego zamiaru. Prace przygotowawcze do filmu zaczęły się jeszcze na długo przed Trumpem – mówi Maxime Maleux. – Jednak pojawienie się takich skojarzeń świadczy, że teksty antyczne są ciągle aktualne i warto po nie sięgać! – dodaje Thibaut Lejeune.
Twórczość Arystofanesa pełna jest ostrych akcentów społecznych i politycznych, które okazują się zaskakująco aktualne
Z Hadesu do Warszawy
Jak kończy się film ulepiony z kilku antycznych dzieł? Tego oczywiście nie zdradzę; mogę tylko powiedzieć, że Dionizos po zakończeniu swojej misji udał się do… Warszawy. Laurens van der Wiel, aktor wcielający się w postać boga winorośli, pracuje obecnie jako adiunkt na Wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego.
Sam film wzbudził duże zainteresowanie w Belgii, rodzinnym kraju jego twórców. W przeciwieństwie do Polski, ciągle działa tam spora liczba klas o profilu klasycznym. Uczniowie ucieszyli się, że wreszcie powstał materiał audiowizualny, z którego mogą korzystać, a z zaświatów próbowano wyprowadzić nie tylko Eurypidesa, ale i język dawnych Greków. Żaby zawędrowały oczywiście także do Hellady, gdzie doczekały się specjalnego pokazu kinowego w Atenach. Obecnie również polscy widzowie, nieznający greki, mogą obejrzeć dzieło młodych Belgów – dodano już napisy w języku polskim, a film jest dostępny w sieci. Miłego seansu!
Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.
W czwartym sezonie podcastu zapraszamy Cię do przeżycia SPOTKANIA – kwintesencji Śródziemnomorza. Rozumiemy je jako otwartość na drugiego człowieka, dialog, współistnienie i ciekawość Innego. I właśnie o nich rozmawiać będziemy w tegorocznym podcaście!
Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Książnica.
Powieść Noc pachnie chlebem przenosi nas do Italii przełomu XIX i XX wieku, w której szaleją polityczne zawieruchy. Francesco, dziedzic wielkiej fortuny, zakochuje się w Erneście, dziewczynie mieszkającej w kolonii robotniczej. Pozbawieni zrozumienia i wsparcia bliskich, decydują się pobrać, a następnie otworzyć niewielką piekarnię w małej lombardzkiej miejscowości. Ich dzieje to początek historii rodziny Consonnich – włoskich piekarzy doskonale znanych Polakom. Spisała je Sabina Waszut, która opowiada nam o pracy nad książką, włoskich smakach i podróżach po ukochanej Italii. Dyskutujemy także o tym, co symbolizuje chleb w śródziemnomorskiej kulturze, czy pojęcie mezaliansu nadal funkcjonuje we współczesnym społeczeństwie i jak piękne mogą być spotkania światów, które na pierwszy rzut oka zupełnie do siebie nie przystają.
Prowadzenie: Julia Wollner
Produkcja: Magda Miśka-Jackowska i Michał Woźniak
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie tutaj: Katarzyna Nowacka: Z włoskiego pieca
Odkąd nauczyłam się czytać, żyję w świecie mitologii. Fascynacja starożytnymi opowieściami, które poznawałam jako mała dziewczynka poprzez piękne słowo Jana Parandowskiego, miała ogromny wpływ na mój wybór życiowej drogi; zaważyła na decyzjach i doprowadziła do miejsca, w którym jestem dzisiaj. Z mitologii nieustannie uczę się świata; do mitologii uciekam, gdy świat zmęczy mnie lub zasmuci. Odkąd zaś zostałam mamą, zachwyt historiami o greckich i rzymskich bogach staram się przekazać moim trzem kochanym córkom.
To właśnie dla nich, a także wszystkich innych polskich dzieci, powstała książka, którą stworzyłam w ostatnich miesiącach z Alicją Nikiel – artystką, która opatrzyła publikację ilustracjami najwyższej próby. Wspólnie przedstawiamy Wam najważniejszych starożytnych bogów, związane z nimi opowieści oraz to, jaki wpływ wywarli na naszą kulturę. Cudowna, lekka kreska Alicji z pewnością zachwyci Wasze dzieci i porwie do barwnej krainy fantazji, a spisane przeze mnie ciekawostki zainspirują, mam nadzieję, do dalszych mitologicznych poszukiwań.
Ja z moim egzemplarzem autorskim. Cóż to za emocje! Ty swoją książkę zamówić możesz tutaj
Naszą książkę opublikowało Wydawnictwo Zielona Sowa. Znajdziecie ją w księgarniach na terenie całego kraju. Ja oczywiście serdecznie zachęcam do zakupu w sklepie internetowym Lente – tylko tutaj zamówić możecie egzemplarz z autografem i osobistą dedykacją!
Oto kilka stron, które znajdziecie w środku:
Zaintrygowani? Zainteresowani? Wejdźcie tutaj, by przeżyć swą mityczną przygodę!
W 1947 roku, kiedy miała zaledwie 31 lat, Italo Calvino – jeszcze młodszy, bo 24-letni – określił ją mianem ostatniej kobiety, jaka została na Ziemi. Właśnie ukazała się wtedy druga powieść Natalii, È stato così, jednak autorce daleko było jeszcze do sławy, którą miała osiągnąć w przyszłości. Mnożyły się za to trudne doświadczenia: wojna, podczas której ukrywała się z trojgiem dzieci w Abruzji, śmierć pierwszego męża, Leona Ginzburga, próba samobójcza. Pewien rodzaj spokoju i ukojenia dawało jej tylko pisanie, chociaż i o nim w Małych cnotach napisze kiedyś, że to zawód trudny, który zjada to, co w naszym życiu najlepsze i najgorsze.
Co miał na myśli Calvino? Zapewne fakt, że teksty Ginzburg zdawały się ukazywać rodzaj kobiecości inny od tego, do jakiego przywykli w powojennym czasie włoscy intelektualiści. Proza Natalii jest surowa, a może raczej: powściągliwa, a jednocześnie subtelna, melancholijna, pełna nienarzucającego się ciepła. Z jednej strony wydaje się bardzo osobista, z drugiej – charakteryzuje ją pewien rodzaj rezerwy, który sprawia, że choć autorka wiele opowiada o sobie, to jej książki prawie zawsze odkładamy z poczuciem, że nadal nie wiemy o niej prawie nic.
Dużo więcej możemy dowiedzieć się z nich o świecie, ludziach, o sobie samych. Warto spróbować, sięgając po opublikowane właśnie w Polsce Małe cnoty (Le piccole virtù; we Włoszech ukazały się one po raz pierwszy w 1962 roku). Eseje te, brawurowo przetłumaczone na polski przez Weronikę Korzeniecką, wydawca reklamuje jako teksty łączące mądrość z prostotą – jakby te dwa rzeczowniki stanowiły oksymoron. Ja, czytając książki Ginzburg, odnoszę zawsze wrażenie, że jest wręcz odwrotnie: to, co mądre, jest zwykle właśnie zupełnie proste, pozbawione nadmiernych ozdobników, które tylko zakłócałyby przekaz. Najwyższa jakość, także słowa, broni się przecież sama, nie potrzebując krzykliwych haseł i przesadnie kolorowych opakowań.
Natalia Ginzburg
I właśnie taką jakością odznacza się pisarstwo Ginzburg: ascetyczne, intymne, przenikliwe. Wśród przymiotników, którymi mogłabym je opisać, szczególnie trafne wydaje mi się słowo inteligentny, czyli, aby odwołać się do jego pierwotnego znaczenia, łączący. Bo rzeczywiście – tym razem przyznam rację wydawcy – łączy Ginzburg to, co skromne, z tym, co okazałe. Tematy wysokie z opisami codzienności. Wnikliwie analizuje kwestie, nad którymi głowili się najwybitniejsi filozofowie: śmierć, stratę, wojnę czy przyjaźń, a jednocześnie przejmująco opisuje to, co zwykłe, najbliższe dniu powszedniemu. I właśnie dzięki temu lektura jej tekstów jest tak kształcąca. Odnajdujemy w nich siebie, swoje myśli, rozterki, wątpliwości; czujemy, ze możemy się w tej prozie z łatwością rozgościć, poczuć bezpiecznie i swojsko. A wówczas głębokie refleksje i potężne nauki, spisane jakże charakterystycznym stylem autorki, przychodzą do nas jakby niepostrzeżenie, wsiąkając głęboko, zostając na długo.
Czy była Ginzburg ostatnią kobietą na Ziemi? Calvino pisał dalej, że w świecie, w którym kobiety zaczęły, niczym mężczyźni, decydować, działać, wybierać, Natalia czeka. Autora Opowieści kosmikomicznych wielu uważało za mizogina, jednak trudno odmówić mu pewnej racji. Wszystkim nam brakuje dzisiaj refleksji, którą zastąpiło szybkie, nazbyt często bezmyślne działanie. Brak obserwacji poprzedzającej wyważone decyzje, cierpliwości prowadzącej do mądrych wyborów. Dlatego uczmy się czekania i patrzenia na świat od Natalii Ginzburg. Może wybitny włoski alegorysta przeczuwał, że ostatnie mogą stać się pierwszymi?
Natalia Ginzburg, Małe cnoty, tłumaczyła Weronika Korzeniecka, Filtry 2025
Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.
W czwartym sezonie podcastu zapraszamy Cię do przeżycia SPOTKANIA – kwintesencji Śródziemnomorza. Rozumiemy je jako otwartość na drugiego człowieka, dialog, współistnienie i ciekawość Innego. I właśnie o nich rozmawiać będziemy w tegorocznym podcaście!
Czy muszle naprawdę szumią? Te śródziemnomorskie na pewno! Opowiadają o swojej symbolice wykorzystywanej w malarstwie, rzeźbie, architekturze i literaturze. Od narodzin Wenus po wędrówki szlakiem świętego Jakuba – z tym odcinkiem podcastu poznasz je wszystkie.
Prowadzenie: Julia Wollner
Produkcja: Magda Miśka-Jackowska i Michał Woźniak
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie tutaj: Anna Cirocka: Narodziny Afrodyty
Kilka dni temu świat obiegła wiadomość, że w Hollywood powstaje wielka filmowa produkcja o przygodach Odyseusza. Równocześnie w serwisach VOD udostępniono piękny, intymny portret Ulissesa powracającego na Itakę, stworzony przez włoskiego reżysera Uberta Pasoliniego (w główną rolę wciela się Ralph Fiennes). Po raz kolejny szeroka publiczność przypomina sobie, jak aktualne jest Homerowe dzieło i jak wiele z nas samych odnaleźć możemy w postaci antycznego bohatera. W opowieści o nim mieszają się wszak wątki wojny i podróży, miłości i wierności, rodziny i poczucia odrębości każdego z nas. Odys dla jednych jest przede wszystkim tułaczem, dla drugich – wojennym weteranem; ktoś widzi w nim niewiernego męża i nieobecnego ojca, ktoś inny – mistrza forteli i króla manipulacji, a jednocześnie sprawiedliwego i poważanego władcę. Wielowymiarowy, wymykający się jednoznacznej interpretacji Odys jest od tysiącleci postacią, z którą, dzięki licznym przywarom i niejednemu potknięciu, nietrudno nam się identyfikować. W czasie, kiedy wszyscy nieuchronnie rozmyślamy o wojnie, szczególnie ważne staje się zaś uosabiane przez Odyseusza połączenie dwóch toposów: κλεος (cleos – chwały) i νόστος (nostos – powrotu), odróżniające go od bohaterów takich, jak chociażby Achilles, któremu nie dane było zaznać smaku tego drugiego.
Do tych z nas, którzy pragną poznać Ulissesa bliżej, gotowi na refleksję o sobie i dzisiejszym świecie z Odyseją w dłoni, ciekawą lekturą będzie nowa publikacja wydawnictwa Homini, firmowana przez profesora Tomasza Mojsika – historyka i filologa klasycznego z Uniwersytetu w Białymstoku. Skierowana jest ona do szerokiej publiczności, zaznajomionej już jednak z mitologią, znającej najważniejsze koleje życia bohatera i zainteresowanej lukami czy nieścisłościami występującymi w różnych wersjach opowieści. Dzięki książce Mojsika poznamy między innymi pochodzenie Odyseusza, dowiemy się, czym zajmował się przed wyprawą do Troi, jakie znaczenia kryje jego imię albo – co w ostatnich latach stało się koniecznym elementem każdej pracy przybliżającej starożytność – jakiego koloru była jego skóra. Warto przy tym podkreślić, że, wbrew tytułowi, biografia Odyseusza przygotowana przez białostockiego badacza stanowi nie tyle kronikę losów postaci, ile przedstawienie rozmaitych odsłon jego mitu. W swoim założeniu mit jest przecież czymś, co nigdy się nie wyczerpuje, podlega nieustannym przemianom. W ciągu blisko trzech tysięcy lat, które minęły od spisania opowieści o przygodach króla Itaki, ewoluował on już wiele razy, niejednokrotnie dając początek historiom niespójnym czy nawet wzajemnie sprzecznym; w każdej z nich zaś wyrażała się kultura i mentalność danego miejsca i epoki.
Te różnorodne odsłony mitu o Odysie, w szczególności zaś ich mniej znane wersje, autor analizuje na przeszło trzystu stronach książki. Wypełnia luki w dawnych opowieściach i wyjaśnia poszczególne ujęcia, przybliżając punkt widzenia mieszkańców Grecji z różnych regionów i różnych momentów dziejowych. Publikacja podzielona jest na krótkie podrozdziały, a niejeden z nich, po uprzednim rozszerzeniu, mógłby stanowić osobną rozprawę. Nic dziwnego więc, że niektóre fragmenty pozostawiają w czytelniku pewien niedosyt. W publikacji omówiono szczegółowo bardzo wiele starożytnych źródeł, jednak, z mojego punktu widzenia, zabrakło momentami szerszej ich interpretacji. Z drugiej strony takie potraktowanie materiału, niezwykle przecież obszernego, sprawia, że książkę czyta się szybko i łatwo, a niezaspokojony głód wiedzy przekuć można we własne poszukiwania i dalszą lekturę.
Popularność, jaką wróżę książce profesora Mojsika, powinno zapewnić jej zresztą nie tylko przejrzyste potraktowanie tematu, ale także przyjęty przez autora styl narracji. W tekście, który wymaga przecież pewnej znajomości starożytnej literatury i dawnych realiów, nie brakuje lekkości i poczucia humoru. Za przykład weźmy chociażby porównanie Odysa do pewnego piłkarza czy żartobliwe nazywanie go mężem w delegacji. Trudno też nie uśmiechnąć się na hasło Zabójcza kupa – tytuł nadany rozdziałowi, w którym autor przypomina zachowaną we fragmentach tragedię Ajschylosa. Wróżbita Tejrezjasz oznajmia w niej, że Odys zginie po tym, jak wypróżni się na niego… przelatująca czapla.
Historia mitu przedstawiona w omawianej książce zaczyna się i kończy w antyku, a jedyną wyprawę poza Grecję umożliwia nam spojrzenie na rzymską wizję Odyseusza. Autor słusznie nie pokusił się o analizę recepcji w czasach późniejszych – prac na ten temat, w odniesieniu do poszczególnych krajów, epok i gatunków sztuki powstało niezliczenie wiele. Warto sięgnąć po nie już po lekturze tej książki, która stanowić będzie także doskonałe przygotowanie do obejrzenia filmu z Fiennesem. ἔχετε, δικάζετε (echete, dikadzete – macie, osądźcie) – zwracali się do sądu ludowego cytowani przez Mojsika mówcy ateńscy; tymi słowami zostawia nas też autor ze swą opowieścią. Ja zaś bardzo za nią dziękuję i osądzam w pełni pozytywnie.
Tomasz Mojsik, Odyseusz. Biografia nieautoryzowana, Homini, Kraków 2025
Najmniej prawdopodobna wydaje się etymologia wiążąca ten rzeczownik z wyrażeniem carne vale, „żegnaj, mięso”. Zdecydowanie więcej badaczy skłania się ku twierdzeniu, że wyraz “karnawał” powstał na kanwie łacińskiego carnem levare, czyli “usuwać mięso”. Może mieć ono związek z eliminacją mięsa z diety podczas następującego po karnawale Wielkiego Postu, ale także ze wskazaną przed Wielkanocą rezygnacją z nieumiarkowanych uciech cielesnych. Mięso odnosiłoby się tu więc nie tyle do pokarmów, co do ludzkiej płciowości.
Navigium Isidis przedstawione przez amerykańskiego malarza Fredericka Arthura Bridgmana, 1902
Istnieje także hipoteza, wedle której „karnawał” wywodzi się z dawnych celebracji na cześć Izydy: Navigium Isidis (dosłownie „okręt Izydy”). Obchodzono je 5 marca, zaraz po rzymskim początku roku – pamiętajmy, że dawniej nowy sezon otwierano właśnie w marcu, kiedy rozpoczynała się praca na roli, a także, dzięki ponownej możliwości podjęcia żeglugi morskiej, wszelkie kampanie wojenne. Podczas święta modlono się do bogini z prośbą o błogosławieństwo dla morskich podróżników, a barwne procesje ze świątyni kierowały się w stronę morza lub rzeki za pięknie udekorowanym modelem okrętu na kołach, carrus navalis (dosłownie wozem-okrętem).
Strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, zgodnie z Polityką prywatności.