Posted on

O tulipanach

W trzecią sobotę stycznia w Królestwie Niderlandów celebrowany jest Dzień Tulipanów. Na głównym placu Amsterdamu, Dam, od rana pyszni się 200 000 barwnych kwiatów, które w godzinach popołudniowych mieszkańcy będą mogli zabrać bezpłatnie do domów. I choć tulipany wydają się nierozerwalnie związane z holenderską tożsamością, to ich historia pokazuje, że tożsamość ma często bardzo pokrętną historię…

Tulipan w naturalnych warunkach rośnie w głównie Europie Południowej, w Turcji i Afryce Północnej, a więc nad Morzem Śródziemnym. Przede wszystkim jednak jest kwiatem Wschodu – jego uprawa zaczęła się najprawdopodobniej w X wieku w Persji. I choć ówczesne tulipany były mniej okazałe od dzisiejszych, szybko zaczęto uważać je za kwiaty wyjątkowo piękne i dekoracyjne. Sławił je między innymi trzynastowieczny perski poeta Sadi z Szirazu, jednak znawcy roślin biblijnych utrzymują, że tulipany pojawiają się już w Pieśni nad Pieśniami, datowanej na czas od VI do III wieku p.n.e. W Biblii określa się je mianem nissanim, w nawiązaniu do nazwy wiosennego miesiąca, w którym kwitną czerwone kwiaty. W innych fragmentach występuje natomiast pod nazwą lilia, jednak kontekst sugeruje nam, że chodzi o pospolite kwiaty, które pojawiają się wiosną w Izraelu – w tym tulipan górski.

Kwitnący na jerozolimskich wzgórzach Tulipa aginensis, fot. Dror Feitelson / Wikimedia,
Kwitnący na jerozolimskich wzgórzach Tulipa aginensis, fot. Dror Feitelson / Wikimedia, CC BY 2.5

Największą miłością darzyli tulipany mieszkańcy Imperium Osmańskiego. Złoty wiek w historii tego państwa określa się mianem ery tulipanów (Lâle Devri), bowiem kwiat ten symbolizował obfitość i dostatek, przywodząc na myśl ziemski raj, boski dar dla ludzi. Turecka nazwa tulipanów, zapożyczona z perskiego, brzmi zresztą lâle – w piśmie arabskim składała się z tych samych liter, co słowo „Allah”.

Od wieków po dziś dzień tulipany przewijają się w tureckiej sztuce, poezji, muzyce; widnieją na tkaninach, ceramice, dywanach. Zwykle mają charakterystyczny, stylizowany kształt i mocno wydłużone płatki, zaś w formie mocno abstrakcyjnej znajdziemy je w logotypie linii lotniczej Turkish Airlines. Na początku kwietnia w Stambule organizowany jest słynny festiwal tulipanów, które zdobią wówczas każdy zakątek miasta, nierzadko układając się w zaskakujące i skomplikowane wzory.

Stambuł, fot. Alessandra Kocman / Flickr
Stambuł, fot. Alessandra Kocman / Flickr, CC BY-ND 2.0 Deed

Kiedy tulipany przywędrowały do Europy Północnej? Źródła nie są co do tego zgodne, jednak kwiatów tych próżno szukać na średniowiecznych malowidłach. Do niedawna uważano więc, że w XVI wieku przywiózł je z Konstantynopola do Wiednia ambasador Habsburgów na dworze Sulejmana Wspaniałego. Wówczas powstała także nazwa „tulipan”. Część badaczy twierdzi, że odnosi się ona do kształtu rośliny; inni przytaczają anegdotę, wedle której wspomniany ambasador, podróżując po Turcji, natknął się na dziko rosnące tulipany. Kiedy ujrzał wieśniaka z turbanem na głowie – pisze Bill Laws w książce 50 roślin, które zmieniły bieg historiizapytał go o nazwę tych kwiatów. Chłop przekonany, że cudzoziemiec podziwia jego nakrycie głowy, odpowiedział „tulipand”, co znaczy turban. Dyplomata zapisał nazwę i dopiero później dowiedział się, że prawdziwa nazwa kwiatu brzmi „lâle”.

W Turcji niektórzy nadal wierzą, że tulipan ogrodowy może działać jak afrodyzjak, a płatki odmiany Tulipa vierge nosi się w portfelu lub kieszeni na szczęście. Fot. fotompue / Flickr, CC BY-ND 2.0 Deed
W Turcji niektórzy nadal wierzą, że tulipan ogrodowy może działać jak afrodyzjak, a płatki odmiany Tulipa vierge nosi się w portfelu lub kieszeni na szczęście. Fot. fotompue / Flickr, CC BY-ND 2.0 Deed

Dziś nie ma już pewności, czy to rzeczywiście habsburski ambasador jako pierwszy przywiózł tulipany do naszej szerokości geograficznej. W 2016 roku świat obiegła bowiem wiadomość o odkryciu naukowców z Uniwersytetu w Kordobie (Hiszpania), wedle których tulipany miały trafić do Europy przez Andaluzję, 400 lat przed ich pojawieniem się w Austrii i Holandii. Świadczy o tym znaleziony przez nich jedenastowieczny podręcznik botaniki, w którym pojawia się tulipan, określany wówczas mianem macedońskiego narcyza”.

Jakakolwiek nie byłaby droga tulipanów do Europy, dziś biblijny kwiat i dawny symbol Turcji stanowi największą dumę Holendrów, a także – najczęściej uprawianą roślinę ozdobną na świecie. Jej śródziemnomorska historia znana jest nielicznym, jednak dalej toczy się swym powolnym rytmem, nie tylko w krajach Lewantu. Liczne odmiany kwiatów noszą nierzadko śródziemnomorskie nazwy – weźmy na przykład tulipany Giuseppe Verdi czy Antonio Vivaldi, upamiętniające wielkich włoskich kompozytorów. Na Cyprze – wyspie związanej historycznie z Imperium Osmańskim – wiosną organizowane są festiwale tulipanów; mniej okazałe niż w Stambule, ale jednakowo pełne zachwytu nad przyrodą. Będąc we Włoszech, warto odwiedzić TuliParki w  Bolonii, Spoleto i Rzymie, gdzie od marca można zachwycać się kwitnieniem setek odmian. W domu zaś, w każdej bodaj chwili – wstawić barwne tulipany do wazonu, dodając otoczeniu koloru i radości.

 

Posted on

O tożsamości

Telefon budzi mnie wcześnie rano, jeszcze przed świtem. Sięgam po niego natychmiast, wiedziona przeczuciem, że oto otrzymałam ważną wiadomość. Na ekranie miga nazwa laboratorium oferującego testy DNA. Zaraz potem ukazuje się obraz gwiaździstego nieba, w które wpatruję się niczym żeglarz szukający kierunku. Po chwili pojawia się pełen obietnic napis:

JESTEŚ…

Ileż w nim możliwości, ileż historii, tych dawno przebrzmiałych i tych jeszcze niewypowiedzianych! Czy noszę w sobie grecką mądrość i rzymską odwagę? A może iberyjską potrzebę spoglądania daleko, aż za horyzont? Czy jest we mnie choć ułamek Orientu? Okruch prawdawnej tęsknoty za Ziemią Obiecaną? Jaka przeszłość określić może moją przyszłość?

Wstrzymuję oddech. Klikam.

Blisko połowa mnie to spuścizna Bałkanów, prawie po równo, blisko ćwierci – Europy Wschodniej i Zachodniej. Do tego kropla krwi znad Bałtyku i jeden maleńki procent aszkenazyjskiego dziedzictwa. Pierwsza z grup etnicznych, do których mnie przypisano, obejmuje ludy północnej części ukochanej Grecji, ale przede wszystkim – imperium Habsburgów, skąd wiem, że pochodzili moi pradziadkowie. Wyłączam telefon, spoglądając w ciemność. W kilka sekund ukazano mi historię, którą noszę w środku, ale własną opowieść i tak muszę stworzyć samodzielnie, a potem opowiedzieć ją sobie, przyglądając się światu.

Tożsamość, czyli wizja własnej osoby, jaką ma człowiek, powstaje przecież zawsze w odniesieniu do innych – „mnie” nie ma bez „ciebie”, a „nas” bez „nich”. Aby odkryć siebie, musimy doświadczyć drugiego; aby sprecyzować swój stosunek do nas samych, musimy wiedzieć, jak zapatrujemy się na innych ludzi; określić własne spojrzenie na kulturę i tradycję. Ten ostatni element szczególnie istotny jest w wypadku tożsamości społecznej, która opiera się na związku ze wspólnotą i na naszym poczuciu przynależności do niej.

Kim jestem? Czy jest we mnie Matvejeviciowski człowiek Śródziemnomorza? Kim i czym, wreszcie, jest samo Śródziemnomorze? Oto pytania, które zadaję sobie coraz częściej – i coraz częściej nie znajduję na nie odpowiedzi, choćby laboratoria pełne naukowców przesyłały mi liczby i wykresy udające pewność na tle gwiaździstego nieba.

Odpowiedzi tych nie znajdziecie też na łamach „Lente”. Zamiast nich, czekać będzie na Was nieustanne zaproszenie do tworzenia kolejnych. Zachęta do myślenia, do refleksji, do kwestionowania siebie tak, jak przed wiekami czynili już starożytni Grecy. Płyńmy pchani pytaniami. Gdzieś na końcu tego rejsu odnajdziemy siebie – i siebie nawzajem.

 

Posted on

Kulturalna podróż przez Morze Śródziemne. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S02E21

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

Dlaczego to właśnie morze jest synonimem podróży? Czego możemy uczyć się od słynnych podróżników? W ostatnim tegorocznym odcinku podcastu śródziemnomorskiego “Lente” zdradzam także, czy mam ulubione cytaty o morzu i które lektury na temat podróży polecam szczególnie.

Prowadzenie i montaż: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie do lektury następujących artykułów:

?Wywiad Julii Wollner z Dionisiosem Sturisem: Tożsamości się nie znajduje, tożsamość się konstruuje
?Artykuł Julii Wollner w magazynie “Zwierciadło”: Młodość jest w głowie

Posted on

Bałkańskie układanki. Boris Dežulović i Rade Jarak

Boris Dežulović jest chorwackim dziennikarzem; pracował jako korespondent wojenny podczas konfliktu bałkańskiego w latach 1991–1992. Zasłynął także jako autor tragifarsy Pieprzyć teraz to tysiąc dinarów. Bohaterami powieści są żołnierze jednostek specjalnych Chorwacji i Bośni, którzy wyruszają na tajną akcję. Obie grupy wpadają na ten sam pomysł, polegający na przebraniu się w mundury wojsk nieprzyjaciela. Plan, który ma im pomóc w wykonaniu zadania, komplikuje się, kiedy żołnierze wpadają na siebie we wsi Muzaferove Kuće. Książka Dežulovićia zainspirowana została prawdziwymi zdarzeniami, które miały miejsce w tej miejscowości. Dramatyczne zdarzenia przedstawione zostały w jednym z reportaży w „Hrvatskim vitezie”, a powieść stanowi ich swobodną rekonstrukcję.

Historię opisaną przez Chorwata wielokrotnie porównywano do słynnego Paragrafu 22 Josepha Hellera. Pieprzyć teraz to tysiąc dinarów ze słynnym poprzednikiem łączy chociażby idea pokazania absurdu wojny oraz wplatanie elementów humorystycznych do tragicznego kontekstu. Bohaterowie Dežulovićia wpadając na siebie, nie są w stanie ustalić, kto jest „nasz”, a kto „obcy”. Nie mamy tu jednak do czynienia tylko z zabawnym qui pro quo – żołnierze są dawnymi kolegami z podwórka, co dodatkowo podkreśla tragizm sytuacji. Na wojnie stają przeciw sobie członkowie jednej społeczności, jednej rodziny; ludzie, którzy doskonale się znają i lubią, pozostawieni sam na sam ze swoim lękiem i niepewnością, traumą i poczuciem niesprawiedliwości losu.

Tytuł Pieprzyć teraz to tysiąc dinarów to zdanie, którego nie wypowiedział jeden z bohaterów – skutkowało to szeregiem nieszczęśliwych zdarzeń i wplątaniem go w środek wojennej zawieruchy. Co by było, gdyby Pako nie zdecydował się poczekać na resztę, której nie miała wydać lokalna sprzedawczyni? Z pewnością dotarłby do domu wcześniej, nie dostałby powołania do wojska, nie utknąłby w groteskowym przebraniu wraz z innymi towarzyszami niedoli w małej miejscowości pośrodku niczego. W końcu być może udałoby się mu uniknąć śmierci…

Lektura książki Dežulovića przywołuje pytanie o rolę przypadku w życiu człowieka. Na ile wybór takiej, a nie innej drogi wpływa na naszą przyszłość? Po przeczytaniu powieści trudno także powstrzymać się od innych refleksji. Kim jest właściwie bohater wojenny? Co oznacza poświęcenie dla ojczyzny? Czy młody chłopak, który przez przypadek trafił do wojska albo który doznał uszczerbku na zdrowiu podczas działań wojennych, powinien być stawiany na piedestał? Gdzie w tym wszystkim bohaterstwo? Gdzie kończy się rozsądek, a zaczyna zapiekły fanatyzm? Cała powieść rozgrywa się w ciągu jednej doby, a akcję wzbogacają liczne retrospekcje, które pozwalają czytelnikowi poznać bohaterów i ich wzajemne powiązania. Dežulović umiejętnie układa z tego materiału spójną historię. Cięty język, rubaszny humor, często niewybredne dowcipy plus sprawne prowadzenie akcji powodują, że książkę czyta się bardzo wartko. Jednocześnie autor dzieli się wątpliwościami w sens ludzkiej egzystencji, które rodzą się w warunkach wojny i nie pozwala zapomnieć o dramacie swoich bohaterów.

 

Rade Jarak jest chorwackim poetą, pisarzem i krytykiem literackim. Jego Jugosłowiańskie puzzle to liryczna saga pewnej serbsko-chorwackiej rodziny, niejakich Romićiów z Dubrovnika, której losy splecione są z dwudziestowieczną historią regionu. Akcenty rozłożono tu jednak inaczej niż w powieści Dežulovićia. Dzieje bohaterów nie zależą w tak dużym stopniu od historii; determinuje je fatum, nieprzychylny los. Wielka historia służy tu jedynie uporządkowaniu chronologicznemu wydarzeń, stanowi swoistą oś czasu, na której autor buduje opowieść. Na tytułowe Jugosłowiańskie puzzle składają się bowiem miniatury opowiadające o poszczególnych członkach rodziny i rozrzucone niczym elementy dziecięcej układanki. Według autora taki sposób narracji odpowiada odtwarzaniu wspomnień, które, przywoływane spontanicznie, bywają chaotyczne, pozbawione ustalonego z góry porządku.

Historia rodziny kończy się wraz z upadkiem Jugosławii. Ostatnia żyjąca potomkini rodu Romićiów po roku 1990 chce uciec od rodzinnego dramatu. Wybiera więc życie za granicą, z dala od byłej Jugosławii, czuje bowiem, że porzucenie tego miejsca na ziemi daje jakąś szansę na odwrócenie losu. Próbę zmiany podejmuje za wszelką cenę, podobnie jak jej przodkowie: ciotka Tekla, która po kolejnym zawodzie miłosnym z trudem wykrzesuje w sobie chęć trwania, i jak dziadek, który po utracie żony i córki wierzy, że należy wbrew wszystkiemu iść do przodu.

Autor stawia wiele pytań o sens istnienia, o to, czy warto dążyć do szczęścia, czy może wystarczy zadowolić się chęcią życia. Każe też zastanowić się nad rolą miłości. Romicićiowie pragną jej ze wszystkich sił, a ich egzystencja to pogoń za uczuciem, ale nigdy nie osiągają w nim spełnienia. Czy warto kochać? Czy miłość jako wymyślanie nowego wspólnego świata może się udać? Czy świat przynosi tylko cierpienie i destrukcję? Czy warto podejmować ryzyko? Ta niewielka objętościowo książka, licząca niewiele ponad 170 stron, gęsta jest od refleksji na temat ludzkiej egzystencji. Zmusza do zatrzymania się i stałego rewidowania swojego planu na życie.

 

Boris Dežulović, Pieprzyć teraz to tysiąc dinarów, tłumaczyła Magdalena Wąs, Wydawnictwo Akademickie Sedno, 2021
Rade Jarak, Jugosłowiańskie puzzle, tłumaczył Maciej Czerwiński, Wydawnictwo Akademickie Sedno,  2023

 

 

 

Posted on

Paweł Bravo, Czekolada i kapuśniak. Felietony do czytania przy zagniataniu masy na ciasto albo karmelizowaniu cebuli

Za zbiór swoich felietonów publikowanych na łamach “Tygodnika Powszechnego” Paweł Bravo otrzymał Nagrodę Literacką im. Leopolda Staffa. Tessa Capponi-Borawska tak napisała w swojej laudacji:

W kalejdoskopie wnikliwych obserwacji, wspomnień z nostalgiczną nutą i sugestywnych opisów, Paweł Bravo zabiera nas w świat drobnych przyjemności codziennego życia, wśród których jest kuchnia, ta prawdziwa, bez zjawisk mody czy trendów. Smaki, zapachy są tutaj autentyczne i bezpretensjonalne. Włochy są obecne w ludziach, w  miejscach, w  produktach, w powiedzonkach i naturalnie w przepisach. Książka jest napisana w trzeźwy sposób, bez przesadnych entuzjazmów; nawet słuszna irytacja wobec teatralnych przejawów wątpliwego smaku wyrażona jest w cichy, ale stanowczy sposób.

Ze słowami wybitnej znawczyni włoskiej kuchni trudno się nie zgodzić; warto jednak dodać, że w książce Pawła Bravo docenić można także inne elementy. Podzielona jest ona na rozdziały odpowiadające rytmowi kalendarza, a więc zgodna z ideą sezonowości – jakże bliskiej śródziemnomorskiemu podejściu do kuchni, zdrowemu, a zarazem ekologicznemu. I choć opowiada o codzienności, smakach, kuchennych pomysłach, to daleko jej do kulinarnego poradnika. Weźmy grudniowy felieton poświęcony kompotom. Rozważania autora rozpoczynają się przy warszawskiej ulicy Nalewki, w sercu dzielnicy żydowskiej i getta. O fragmencie historii, który doświadczył ją najboleśniej, niełatwo jest pisać bez patosu, a jednocześnie z zachowaniem najwyższego szacunku dla jej poległych mieszkańców. Pawłowi Bravo udaje się to znakomicie – i oto od najtrudniejszej karty naszej historii pięknie przechodzimy do lokalnych ogródków, których resztki zachowały się wśród zabudowy, i do rosnącej tam mirabelki, o której pisała Hanna Krall. Spod mirabelkowych gałęzi niedaleko już do pysznego przepisu – deseru weneckich biedaków zwanego  pinza, który autor określa mianem pestkowego wspomnienia.

Jak dobrze jest je z nim dzielić, kosztując nie tylko na podniebieniu, ale także sercem.

Więcej moich rozważań o książce Pawła Bravo dostępnych jest w poniższym nagraniu – fragmencie audycji La Pausa Italiana w Radiu 357, prowadzonej przez Justynę Godz:

 

Posted on

Bolonia – atrakcje do smakowania. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S02E20

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z regionem Emilia-Romania.

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

W bolońskiej izbie handlowej przechowywana jest wzorcowa tagliatella, czyli idealna makaronowa wstążka. Oto jeden z dowodów na to, że kuchnię traktuje się w tym mieście naprawdę poważnie! Podczas wspólnej wycieczki do kulinarnej stolicy Włoch odwiedzimy jedną z najstarszych knajpek na świecie, spróbujemy lokalnych przysmaków i rozwałkujemy ciasto na makaron. Krążąc pod bolońskimi arkadami zajrzymy także do botteghe storiche, czyli sklepów o nierzadko wielowiekowej historii, i udamy się na spacer na Piazza Maggiore, by poznać tajemnicę boskiego Neptuna.

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z regionem Emilia-Romania:
🇮🇹 visiter.it/podcast-pl
🇮🇹 facebook.com/EmiliaRomagnaTourismPL


Prowadzenie i montaż: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

?Magdalena Giedrojć: Bolonia czyli La Rossa

Posted on

Troja. Między dębami rozsypane mury

Na równinie jest wietrznie. Jesienny chorał rozbrzmiewa w dębowych koronach, wśród dębów zaś – pełno rozsypanych murów. Niegdyś, przeszło dwa tysiąclecia temu, było tu szumiące morze, którego fale obmywały brzeg. Obecnie oddalone jest ono o blisko osiem kilometrów i, gdy słoneczne promienie przebiją się przez warstwę chmur, jego wody migoczą gdzieś w oddali. W miejscu dawnego morza rozciągają się pola uprawne, gdzieniegdzie spomiędzy drzew wyłaniają się domy. Trudno uwierzyć, że ten bezkres, na którym latem dojrzewa zboże, stanowił niegdyś miejsce opiewane w najsłynniejszej europejskiej pieśni: Iliadzie.

Pieśń o Troi

Z pomroki dziejów wyłoniła się jako opus altissimum dzieło najwyższych lotów, idealne w swej kompozycji, niezrównane w przekazie, majstersztyk poezji, kunsztowne niczym najdelikatniejsza, misterna biżuteria. Któż z nas nie usłyszał choć raz w życiu jej dumnie brzmiącego tytułu: Iliada. Pieśń o Troi, złotym mieście, dumie Ilosa, wzniesionym przez bogów Apollina i Posejdona, którzy wespół ze śmiertelnymi dźwigali kamienie i wytyczali ulice. Homer przyszedł na świat w momencie, gdy wspaniała epoka brązu odeszła już w zapomnienie, a grecka oikumene pogrążyła się w ciemnościach. A jednak Ilion, ów nieśmiertelny gród Priama, lśnił nadal swym złotym blaskiem, fascynując wędrownych aojdów, którzy z ust do ust przekazywali legendę o wojnie trojańskiej.

Tam, gdzie kiedyś szumiało morze, dziś rozciągają się pola uprawne

Homer ukazuje nam Troję jako potężne miasto, którego mury do końca pozostały niezdobyte. Achajowie mozolili się na równinie Skamandra dziesięć lat, zanim ostatecznie udało im się wedrzeć do środka, a i to stało się możliwe tylko dzięki podstępowi. Z pieśni Iliady dowiadujemy się, że żaden z achajskich królów, z potężnym Agamemnonem na czele, nie mógł pochwalić się władzą nad podobnym grodem – nawet Mykeny, jakkolwiek potężne, nie mogły konkurować z Priamowym miastem. Troja homerycka pokazana jest nam od zewnątrz i od środka, w obu wersjach równie okazale, monumentalnie, zachwycająco. Czy stoimy na blankach z Heleną i Priamem, czy towarzyszymy bohaterom w walce pod jej imponującymi murami; czy wreszcie, wraz ze szlachetnym Hektorem, okrążamy je trzykrotnie, by stanąć do boju z boskim Achillem – mamy poczucie, że jesteśmy w miejscu wyjątkowym. Gdy Troja upadnie, jej klęska będzie całkowita i nieodwracalna; nigdy już jej blask nie rozjarzy rozległej równiny Skamandra.

Jaką potęgą musiało być miasto, które zafascynowało aojdów do tego stopnia, że stworzyli pieśń, co przetrwała tysiąclecia?

W blasku zachodzącego słońca koń trojański rzeczywiście wygląda jak dar bogów, za którego niektórzy go uważali
W blasku zachodzącego słońca koń trojański rzeczywiście wygląda jak dar bogów, za którego niektórzy go uważali


Wzgórze Hisarlık

Nietrudno to odgadnąć, przechadzając się po wzgórzu Hisarlık w miejscowości Çanakkale. Stanowisko archeologiczne znajduje się nieco poza szlakiem – aby do niego dotrzeć, trzeba zjechać z głównej autostrady i niepozorną drogą, żywcem wziętą z dawnych czasów, przejechać kilka kilometrów. O tym, że zbliżamy się do celu, informują nas sporych rozmiarów tablice, więc już na jakiś czas przed dotarciem do starożytnej Troi napięcie rośnie. Na miejscu, za bramkami, wita nas ogromny drewniany koń – replika tego, który zagrał główną rolę w filmie Troja (2004) w reżyserii Wolfganga Petersena. Niewątpliwą atrakcję stanowi możliwość wdrapania się do jego wnętrza i poczucia się przez chwilę jak achajski wojownik. Warto dodać, że prawdziwy filmowy koń znajduje się na jednym z placów miasta Çanakkale, opatrzony stosownymi tabliczkami. Budzi on nie mniejszy zachwyt niż jego trojańska kopia.

Do Troi wkraczamy od „strony” najnowszej, a zatem od miasta rzymskiego. Jak pamiętamy, jej pozostałości odkrył niemiecki archeolog, samozwańczy odkrywca, amator i po trosze szarlatan, Heinrich Schliemann, który od dziecka zafascynowany był starożytnością i marzył o odkryciu tego niezwykłego miejsca. Jego sen ziścił się w 1871 roku, kiedy udało mu się zebrać fundusze na ten cel, a także uzyskać odpowiednie zezwolenia. W miarę jak posuwały się prace wykopaliskowe, oczom archeologów ukazywały się kolejne warstwy starożytnego Ilionu, które oznaczano zgodnie z datowaniem. Dlatego też coraz bardziej niespokojny i podekscytowany turysta – wielbiciel Homera – zmuszony jest przebyć dodatkową drogę w czasie, aby dotrzeć do tej jedynej, opiewanej przez tysiąclecia Troi.

Ruiny miasta rzymskiego w Troi, fot. Dotknięcie legendarnego muru to niezwykłe przeżycie. Fot. Jose Javier Martin Espartosa / Flickr, CC BY-SA 2.0
Ruiny miasta rzymskiego w Troi

Cierpliwość wszakże popłaca, ponieważ to, co ukazuje się naszym oczom po dotarciu do Troi VIIa, uzmysławia nam, jak wspaniałym była miastem. Najpierw musimy wdrapać się na miejsce, które ongiś było punktem widokowym. Obecnie gęsto porośnięte dębami, otoczone łańcuchami, w niczym nie przypomina strażniczej wieży. Niemniej widok, jaki się z niego roztacza, sprawia, że łzy napływają do oczu. W tym miejscu zapewne stał kiedyś Hektor, wpatrując się w achajskie ogniska błyskające w ciemności na morskim wybrzeżu. To tutaj Helena opowiadała Priamowi o królach i dowódcach, którzy przypłynęli odbić ją z rąk Parysa. Tu nastąpiło pożegnanie Hektora z Andromachą, stąd zapewne również strącono w przepaść ich syna Astianaksa. Wiatr szarpiący ubranie i wplątujący się we włosy szepcze o tym nieustannie. Smutna pieśń pobrzmiewa w jego westchnieniach.

Za zakrętem wznosi się mur, a w zasadzie jego fragment, jednak już on sam wzbudza szacunek i podziw. Tego muru nie sposób było sforsować. Nachylony delikatnie pod kątem około 25 stopni, w starożytności pokryty był prawdopodobnie gładkim tynkiem. Pozbawiony naturalnych otworów, obecnych zazwyczaj w kamiennych ścianach, uniemożliwiał zaczepienie haka lub umocowanie liny. Mur był zbyt wysoki, by można było bezpiecznie przystawić doń drabinę. Musimy pamiętać, że to, co wznosi się przed naszymi oczami, w epoce brązu było znacznie wyższe, a my, idąc po drewnianych platformach, nie znajdujemy się bezpośrednio u podstaw muru. Samo wzgórze Hisarlık ma obecnie około 30 metrów, możemy więc wyobrazić sobie, jak wysokie były mury Troi, miasta na wzniesieniu. Zachował się wszak niewielki fragment miasta VIIa, które zostało zbudowane na fundamentach poprzednich sześciu osad; wśród nich niewątpliwie najlepiej zachowane są Troja II i VI. To jednak i tak dość, by uznać, że Homer zasłużenie opiewał wspaniałość tego miasta.

Gdy dotknąć muru, okazuje się on taki sam jak każdy inny kamienny wał, nieco chropowaty, nierówny, szorstki. A jednak dotyk ów pali i przeszywa na wskroś, bo oto pod palcami wyczuwa się fragment czegoś, co byś może z dumą pieścił dłońmi sam Hektor, przeprowadzając tu wojskowe inspekcje. Może Achilles, chcąc na moment odpocząć od bitewnego znoju, chroniąc się pod murami, opierał się o nie plecami, ocierając ręką pot z czoła? Niewzruszone, niezmienne, milczące, przez wszystkie ciemne wieki, przez tysiąclecia, trojańskie mury trwają na wzgórzu, strzegąc swej drogocennej historii.

 

Dotknięcie legendarnego muru to niezwykłe przeżycie. Fot. Jose Javier Martin Espartosa / Flickr, CC BY-SA 2.0
Dotknięcie legendarnego muru to niezwykłe przeżycie


Historyczna duma

Turcy są ze swojej niezwykle mozaikowej historii niezwykle dumni i poczytują się za spadkobierców legendarnej Troi. Jakkolwiek genetycznie i etnicznie nie są związani z dawnymi śródziemnomorskimi ludami zamieszkującymi te tereny (a jeśli już, to w znikomym stopniu, jako że plemiona tureckie przybyły do Azji Mniejszej w XII wieku), to duchowo i emocjonalnie odczuwają głębokie więzy ze wszystkimi antycznymi miastami leżącymi na terenie ich kraju. Co roku w maju lub czerwcu rzesze tureckich uczniów pakowane są w autokary i rozwożone we wszystkie możliwe miejsca posiadające historyczną wartość. Rzecz jasna – również do Çanakkale. Pracownicy stanowiska archeologicznego i tamtejszego niewielkiego muzeum z prawdziwą dumą wyrażają się o samym miejscu, jak i o znaczeniu Troi w szeroko rozumianej kulturze europejskiej. To zdumiewające, że owi rdzenni mieszkańcy centralnej Azji, przybyli między innymi do Troady, utożsamiają się z ludnością przez siebie pokonaną i wchłoniętą. Należy też przyznać, że wykazują wysoką dbałość o zabytki, o czym świadczy chociażby fakt, że zabieranie ze sobą pamiątek w postaci kamieni lub kawałków gruzu ze stanowisk archeologicznych jest karane grzywną, a nawet więzieniem. Stanowisko w Çanakkale prezentuje się doprawdy imponująco, a muzealny sklep oferuje przepiękne wyroby z ceramiki, książki w kilku europejskich językach (w tym również po polsku), a także mniejsze pamiątki, wśród nich obowiązkowe drewniane konie. Błysk w oczach pracowników tego miejsca, gdy mówią „nasza Troja”, jest doprawdy nie do podrobienia.

Pod dębami spotykają się tysiąclecia. Obok pradawnych murów spotkać można także pozostałości rzymskie. Fot. ose Javier Martin Espartosa
Pod dębami spotykają się tysiąclecia. Obok pradawnych murów spotkać można także pozostałości rzymskie


Tym, którzy polegli

Troja to nie tylko miejsce historyczne. Nie wolno nam zapominać, że jest to również miejsce pamięci, masowy grób wszystkich tych, którzy pod murami miasta oddali życie. Obecnie wiadomo, że Troja homerowa, zwana VIIa, nie była jedyną osadą w tym rejonie. Miast było aż dziewięć, ostatnie zaś, rzymskie, upadło w czasach bizantyjskich. Nie uświadczymy tu kopca Achillesa i Patroklosa, nie będziemy mogli złożyć kwiatów na ich mogiłach, jak to rzekomo uczynił Aleksander Wielki podczas swej drogi na koniec świata. Nie znajdziemy grobu Hektora, Priama, ani żadnego z herosów, którzy z takim oddaniem bronili miasta. Ich duch jednak nadal pozostaje żywy wśród ruin, a wiatr niesie ze sobą ich słowa, które Homer ułożył we wspaniałą pieśń. Potęga Troi nie przeminęła. Dopóki wzgórze Hisarlık wznosić się będzie nad błękitnymi wodami Dardaneli, pamięć o tym mieście nie przeminie.

Wszystkie zdjęcia: Jose Javier Martin Espartosa / Flickr, CC BY-SA 2.0

 

Posted on

Świąteczne tiramisù

Spory o tiramisù są długie i zaciekłe. Trudno się zresztą dziwić, bo deser ten jest dziś popularny w prawie każdej części Włoch. Pretensje do jego autorstwa zgłaszają Lombardczycy, powołując się na lombardzki rodowód mascarpone, oraz Piemontczycy, którzy wskazują na stworzone na dworze sabaudzkim savoiardi, stanowiące biszkoptową podstawę deseru. Za twórców tiramisù uważa się też turyńskich cukierników, a także… właścicieli domów publicznych w Veneto, którzy, według legendy, mieli podawać tiramisù swoim pracownicom i ich klientom, aby przywrócić im siły witalne.

Prawie wszyscy zgadzają się jednak co do listy składników klasycznego tiramisù: biszkopty savoiardi namaczane w mocnej, gorzkiej kawie, krem z mascarpone, jajek i cukru oraz ciemne kakao. Oczywiście na przestrzeni lat powstało sporo wersji mniej klasycznych: z limoncello i letnimi owocami, z brandy i rodzynkami, z kremem wzbogaconym o pastę z pistacji lub orzechów laskowych, a nawet nutellę. Do kawy często dodaje się alkohol: amaretto albo Maraschino, słodkie wino Marsala albo ciemny rum. W bożonarodzeniowym wydaniu proponuję wymieszać kawę z dodatkiem korzennych przypraw — imbiru, cynamonu, czarnego pieprzu, kardamonu, goździków i gałki muszkatołowej, a część kremu rozprowadzić za pomocą rękawa cukierniczego.


Przepis:
Świąteczne tiramisù 

500 g schłodzonego mascarpone
4 jajka
100 g drobnego cukru
200 g biszkoptów savoiardi
4 łyżeczki kawy
1 łyżeczka mielonego imbiru
1 łyżeczka mielonego kardamonu
1/2 łyżeczki mielonego cynamonu
1/2 łyżeczki mielonych goździków
1/2 łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
1/4 łyżeczki mielonego czarnego pieprzu
3 łyżki gorzkiego kakao

Kawę mieszamy z przyprawami i zaparzamy w 200 mililitrach wody.

Odstawiamy do ostygnięcia.

Żółtka oddzielamy od białek.

W dużej misce ubijamy żółtka z cukrem za pomocą miksera na gęsty, jasny krem.

Partiami dodajemy mascarpone, cały czas ubijając, aż krem będzie gęsty i jednolity.

 

W oddzielnej misce ubijamy białka z odrobiną soli na sztywną pianę.

Za pomocą łyżki delikatnie mieszamy pianę z kremem z mascarpone.

Połowę kremu przekładamy do rękawa cukierniczego z dużą, okrągłą tylką i wkładamy do lodówki do schłodzenia.

 


Przygotowujemy podłużne żaroodporne lub szklane naczynie.

Biszkopty namaczamy w kawie — każdy przez kilka sekund — i układamy warstwę biszkoptów w naczyniu. Posypujemy cienką warstwą kakao. Przykrywamy je połową kremu. Układamy kolejną warstwę namoczonych w kawie biszkoptów, posypujemy kakao.

Za pomocą rękawa cukierniczego wyciskamy stożki kremu na warstwę biszkoptów.

Posypujemy kakao, przykrywamy folią i schładzamy w lodówce przez co najmniej 4 godziny.

 

 

Posted on

Michał Kubicz, Julia. Dom Cezarów

O Julii, jedynej córce cesarza Augusta, nie wiadomo wiele. Ojciec rozwiódł się z jej matką, Skrybonią, tego samego dnia, gdy mała przyszła na świat. Dziewczynka chowała się na cesarskim dworze wraz z dziećmi Oktawii, siostry imperatora, Liwii, jego kolejnej małżonki, oraz pokonanych pod Akcjum wrogów: Antoniusza i Kleopatry. Jej życiem sterowała macocha, zaś ojciec widział w niej przede wszystkim narzędzie do realizacji swoich politycznych planów. Jako dorosła kobieta, nie spełniając oczekiwań Augusta i, być może, będąc zamieszaną w spisek przeciwko niemu, została wygnana na wyspę Pandatarię (dzisiaj: Ventontene). Wyobrażenie o postaci Julii na długie wieki ukształtowali starożytni autorzy, tacy jak Pliniusz Starszy czy Kasjusz Dion, opisujący ją jako rozwiązłą i wyuzdaną. Pewna rehabilitacja cesarskiej córki dokonała się dopiero w wieku XX, przede wszystkim dzięki powieści norwerskiej pisarki Elisabeth Dored Kochałam Tyberiusza (1959), a także kilku produkcjom telewizyjnym, w tym mini-serialowi Augustus, w którym zagrała ją włoska aktorka Vittoria Belvedere.

 

Swój egzemplarz powieści Julia, opatrzony autografem autora, zamówić możesz w naszym sklepie tutaj
Swój egzemplarz powieści Julia, opatrzony autografem autora, zamówić możesz w naszym sklepie tutaj

 

Czy tym samym tropem podąży Michał Kubicz, pokazując córkę Augusta od innej niż starożytni strony? Odpowiedź na to pytanie jeszcze przed nami, bowiem książka, która niedawno się ukazała, poświęcona jest młodzieńczym latom bohaterki, zaś fabułę skonstruowano w sposób pozwalający oczekiwać kontynuacji powieści. Jako że o dzieciństwie i latach nastoletnich dziewczyny historia przeważnie milczy, autor, odtwarzając jej biografię, mógł popuścić cugle wyobraźni, a jednocześnie skupić się na szczegółowym przedstawieniu otoczenia, które ją kształtowało. Julia, choć to jej imię widnieje na okładce książki, dopiero szykuje się do wstąpienia na pierwszy plan opowieści Kubicza: póki co przyglądamy się z bliska intrygom, wśród których przyszło jej żyć, i postaciom, które sprawiły, że jej historia ułożyła się tak, a nie i inaczej. Z bliska poznamy więc chociażby Marcellusa, towarzysza dziecięcych zabaw Julii; Jullusa, syna Marka Antoniusza i jej pierwszą młodzieńczą miłość; wspomnianego Agrypę, lawirującego między Augustem i cesarzową. Po lekturze poprzedniej książki autora, Liwii, mocno skoncentrowanej na tytułowej bohaterce, rozwiązanie przyjęte przez Kubicza w najnowszej powieści może początkowo zaskakiwać. W miarę rozwoju akcji dochodzimy jednak do wniosku, że dokonał on właściwego wyboru, pozwalając nam zanurzyć się w świat, w którym Julia dopiero dojrzewała, i który naznaczył ją boleśnie na przyszłość. Tylko w ten sposób będziemy mogli zrozumieć jej późniejsze losy, decyzje i błędy.

Między mną a Julią Augusti, jak nazywano córkę cesarza, są dwa tysiące lat i drugie tyle kilometrów. Łączy nas imię i potrzeba właściwa każdemu człowiekowi: bezpieczeństwa, miłości, szczęśliwej rodziny. To, że Julia nie mogła jej zrealizować, poruszyło mnie do cna
Od Julii Augusti, jak nazywano córkę cesarza, dzielą mnie dwa tysiące lat i drugie tyle kilometrów. Łączy nas imię i potrzeba właściwa każdemu człowiekowi: bezpieczeństwa, miłości, szczęśliwej rodziny. To, że Julia nie mogła jej zrealizować, poruszyło mnie do cna

 

Lekturze powieści Kubicza towarzyszą w większości smutne refleksje – choć wiele tu cesarskiego blichtru, podniosłych chwil i najważniejszych nazwisk w dziejach, starożytność pozostaje epoką pełną mroku, bólu i niegodziwości. Czytając Julię, nieustannie przypominam sobie wrażenia towarzyszące mi podczas wizyt w Rzymie, gdy spaceruję w okolicy portyku Oktawii i Teatru Marcellusa. Jakże zwodnicze są te doskonale wyrzeźbione kolumny, ten błękit nieba, ten imponujący porządek antycznego świata! A jednak ciągle tam wracam, ciągle chcę poznać go lepiej i bliżej. Jeśli czujecie podobnie, sięgnijcie po książkę Kubicza. Jest w niej spotkanie z historią i emocje, które zostają na długo po skończeniu lektury.

 

Patronat nad niniejszą powieścią nie stanowi współpracy płatnej.

Posted on

Prezent w śródziemnomorskim stylu

Robiąc zakupy w sklepie Lente, wspierasz jedyny w Polsce magazyn i podcast o kulturze śródziemnomorskiej!

(autopromocja)

Rzeczownik prezent używany był w Polsce już w XVI wieku. Co ciekawe, często przybierał wówczas formę liczby mnogiej, czyli prezenta;
występował także w ortografii łacińskiej praezent lub present. I nic dziwnego – pochodził wszak z języka dawnych Rzymian. Łączył się przy tym  z prezentowaniem, czyli pokazywaniem czegoś, wystawianiem na widok publiczny, przedstawianiem do oglądania. Do czynności tej, pewnym sensie, nawiązuje także dzisiejsze rozpakowywanie podarków znalezionych pod choinką. Chcemy, by były oryginalne, pełne znaczeń, jak również  starannie i pięknie zapakowane. Słowem – by cieszyły zarówno obdarowanego, jak i obdarowującego, a także –  zachwycały otoczenie.

Właśnie takie prezenty możesz nabyć w sklepie śródziemnomorskim Lente. Nasze propozycje są nietuzinkowe, niosą za sobą moc symbolicznych znaczeń. Przygotujemy je dla Ciebie tak, by były gotowe do położenia pod choinką. Wybierać możesz wśród następujących kategorii produktów:
biżuteria
dekoracja wnętrz (dom)
zapachy
różności
książki
i innych.

Oto kilka naszych bestsellerowych cudeniek!

Srebrna biżuteria z oliwkowej serii Olea. Drzewo oliwne to symbol pokoju, mądrości i ponadczasowego piękna. Starożytni mawiali, że świat śródziemnomorski kończy się tam, gdzie nie ma już oliwnych gajów. Według starożytnych Egipcjan ludzie otrzymali oliwę w darze od bogini Izydy. Grecy z kolei twierdzili, że zawdzięczają ją Atenie. Podczas walki o władzę nad Attyką, którą Atena toczyła z Posejdonem, wygrać miał ten, kto przekaże ludziom najcenniejszy dar. Posejdon ofiarował wspaniałego rumaka, który wyłonił się z morskich fal, Atena zaś – drzewo oliwne, symbol pokoju, mądrości i sytości. Oczywiście bogini wygrała, a Grecy wierzą, że na Akropolu nadal rosną drzewa, które są praprawnuczkami tej pierwszej, boskiej oliwki. Pod drzewem oliwnym narodzili się m.in. Artemida i Apollo, a także założyciel Rzymu – Romulus razem z bratem Remusem.


Zawieszka do naszyjnika Delphina.
Delfin kojarzony jest z radością życia, beztroską, łagodnością, wolnością. Pliniusz uważał go za „najszybsze ze wszystkich stworzeń”. Nic dziwnego, że w znaku „festina lente”, spleciony z kotwicą, jest delfin symbolem prędkiego działania, energii, młodości, spontaniczności – czyli czasownika „festino, festinare” (spieszyć się), podczas gdy stateczna kotwica to „lente” (powoli). W sztuce delfin stanowi alegorię mórz i oceanów oraz bóstw z nimi związanych – przede wszystkim Posejdona, choć trzeba wiedzieć, że Grecy kojarzyli go też z Afrodytą i Apollem.

<c/enter>

Filiżanka z andaluzyjskiej serii Alhambra.
Nawiązuje do kolorów i wzorów w warownym zespole pałacowym w Granadzie w Andaluzji (Hiszpania), uważanego za największy cud architektury arabskiej na świecie.


Plakat Prima Porta.
Jest to reprodukcja słynnego fresku z domu cesarzowej Liwii w miejscowości Prima Porta pod Rzymem. Na tamtejszych wzgórzach do dziś szumią gęste trawy, srebrzą się drzewa oliwne, a ptaki wyśpiewują swe trele wśród gałęzi granatu.

Reprodukcję fragmentu fresku z willi Liwii kupisz teraz w naszym sklepie

Foremka w kształcie owocu granatu.
Granat jest symbolem szczęścia i obfitości. Stanowi pierwowzór jednego z królewskich insygniów, widnieje w herbach, zdobi pompejańskie wille i płótna wielkich włoskich mistrzów. Grecy rozbijają go dla dobrej wróżby o próg, a Żydzi spożywają w pierwsze dni nowego roku. To bez wątpienia jeden z najważniejszych owoców Śródziemnomorza!

W sklepie Lente znajdziesz kilka produktów nawiązujących kształtem do owocu granatu. Wypróbuj nasze foremki do ciasta!

W naszym sklepie czeka też kilkanaście gotowych zestawów prezentowych w szczególnie atrakcyjnych cenach, np.

zestaw Wielki Błękit (dla miłośniczek Grecji) – obejmujący piękne niebieskie kolczyki z cykladzkim wzorem oraz bestseller Natalie Haynes Puszka Pandory. Kobiety w mitologii greckiej  

<c/enter>
 

zestaw Italia ti amo a w nim książka Sekrety włoskiej kuchni Eleny Kostioukovitch, książka do pisania Włochy wydana przez Austerię oraz nasza wyśmienita kawa Roma


Więcej gotowych zestawów czeka na Ciebie tutaj.

Mamy nadzieję, że wśród naszych propozycji znajdziesz coś pięknego dla Twoich bliskich. Na koniec pragniemy Ci jeszcze przypomnieć, że na prezent doskonale nadaje się także kupon na platformie Patronite.pl! To tak naprawdę dwa prezenty w jednym – obdarowujesz wybraną przez Ciebie osobę, a zarazem wspierasz Twórcę, czyli na przykład magazyn Lente. Więcej na ten temat dowiesz się tutaj.

Życzymy Ci wiele radości z obdarowywania!

Posted on

Bartek Kieżun i sekrety kuchni śródziemnomorskiej. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S02E19

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

Co to znaczy, że miasto jest zjedzone? Czy Włochy można połknąć na raz, w całości? Jak to się stało, że Tel Awiw… zamienił się w Jerozolimę do zjedzenia i w którym z tych miast zjemy najlepsze precle? Bartek Kieżun, autor bestsellerowych książek podróżniczo-kulinarnych, wyjawia nam także, czy denerwuje go gastropuryzm, gdzie kupować w Polsce śródziemnomorskie produkty spożywcze, co jada na śniadanie i jak ważna jest w kuchni tradycja.

Prowadzenie i montaż: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

? Julia Wollner: Bartek Kieżun, Jerozolima do zjedzenia
?Julia Wollner:  Cały czas gonię jednego królika. Rozmowa z Bartkiem Kieżunem
?Julia Wollner:  Ateny do zjedzenia. Rozmowa z Bartkiem Kieżunem (video)

Posted on

Zeruya Shalev i bohaterki jej powieści

Zeruya Shalev jest mistrzynią literackiej psychodramy. Ma doskonały słuch emocjonalny; z otaczającego świata wyłapuje to, co jest jego istotą. Portrety swoich bohaterek – bo to kobiety stawia najczęściej na pierwszym planie – cieniuje słowami. Niuanse mają w jej prozie kolosalne znaczenie.

Pisarska droga

Zeruya Shalev chętnie udziela wywiadów, w których z dużą otwartością opowiada o swoim życiu i twórczości. Urodziła się w kibucu Kinneret; pochodzi z rodziny o literackich tradycjach. Ceniony pisarz Meir Shalev to kuzyn autorki; jej ojciec, Mordechai Shalev, był zaś znanym krytykiem literackim. Zeruya pisać zaczęła, gdy tylko poznała litery; czynność ta jest dla niej naturalna jak oddychanie. Przez moment marzyła jednak o tym, żeby zostać psychoterapeutką. Było to w czasie, gdy odbywała obowiązkową służbę wojskową. Oddelegowano ją wtedy do rozmów z żołnierzami. Shalev płakała razem z nimi, przeżywała każde bolesne doświadczenie, które stało się ich udziałem. Po namyśle uznała, że zajmie się czymś podobnym – pisaniem o ludziach i ich emocjach. Przez kilkanaście lat pracowała dodatkowo jako redaktorka w wydawnictwie; dziś zajmuje się już wyłącznie swoją twórczością.

Z książki na książkę obserwujemy, jak zmienia się literacki warsztat pisarki. Zaczynała od bardzo gęstych emocjonalnie wyznań bohaterek. Opowiadała w pierwszej osobie, a jej teksty były niemalże jak gorączkowy szept. Z biegiem czasu bohaterki dojrzewają, pojawia się narracja w trzeciej osobie, przybywa dialogów. Zeruya Shalev niezmiennie przygląda się jednak związkom rodzinnym. Jak podkreśliła w wywiadzie, który przeprowadził z nią Grzegorz Jankowicz, dyrektor programowy Festiwalu Conrada, to właśnie one są dla niej najważniejsze; to one kształtują człowieka i wszystko, co robi on w życiu, to, jak się w nim odnajduje. – Od dziecka mnie to interesowało. Zawsze się temu przyglądałam. Byłam jak mały szpieg, słuchałam, obserwowałam każdy gest – tłumaczy. Może to dzięki temu bohaterowie powieści Shalev są autonomiczni, mają wolną wolę. Autorka towarzyszy powieściowym bohaterom, wsłuchuje się w ich emocje, ale nie ingeruje w ich postępowanie. Podobno córka po powrocie do domu zastała ją kiedyś we łzach. Zeruya cierpiała razem z postacią ze swojej książki. Zdarza się też tak, że ktoś „wprasza się” do jej opowieści, jak np. Amichdaj, syn Racheli z książki Los. Pisarka, tak samo jak Atara, główna bohaterka powieści, przez długi czas przekonana była, że to niemożliwe, by Rachel miała syna ortodoksa. A jednak. Dlaczego pojawiły się tego typu wątpliwości? Rachel to ateistka, dawna bojowniczka radykalnej organizacji Lechia, walczącej z Arabami i Brytyjczykami, których uważano za niechętnych powstaniu państwa żydowskiego.

Obok emocjonalnej gęstości jedną z cech charakterystycznych twórczości Shalev, która studiowała biblistykę, jest wyraźna obecność motywów biblijnych. – Biblia to moja skarbnica mitów; z nią wiążą się początki mojej twórczości. Kiedy miałam dziewięć lat, zaczęłam pisać długą powieść o jednej z biblijnych postaci. Wcześniej Biblię czytał mi ojciec, choć, podobnie jak ja, nie był religijny. Biblia jest dla mnie wielką literaturą; traktuję ją jako źródło inspiracji. Są w niej, tak samo jak w greckich dramatach, zapisane wszystkie opowieści świata – mówi autorka w wywiadzie dla „Lente”.

W Polsce opublikowano do tej pory sześć powieści Zeruyi Shalev. Niedawno ukazał się Los; poprzednie to: Ból, Życie miłosne, Mąż i żona, Po rozstaniu i Co nam zostało. Fot. Julia Wollner
W Polsce opublikowano do tej pory sześć powieści Zeruyi Shalev. Niedawno ukazał się Los; poprzednie to: Ból, Życie miłosne, Mąż i żona, Po rozstaniu i Co nam zostało. Fot. Julia Wollner


„Rozmowa z kimś, kogo się zna”

Pierwszą powieścią Shalev, która ukazała się w polskim tłumaczeniu, było Życie miłosne w tłumaczeniu Agnieszki Jawor-Polak. Książka, napisana na zasadzie strumienia świadomości, z bohaterką, która wszystkie wydarzenia filtrowała przez siebie, zszokowała czytelników. Kolejne tytuły, które opublikowano w przekładzie Magdaleny Sommer (Los, Ból i Po rozstaniu), pisane są w bardziej tradycyjny sposób, z większą ilością dialogów.

– Praca z kolejnymi książkami tej samej autorki jest trochę jak rozmowa z kimś, kogo już się zna – mówi tłumaczka. – Rozpoznaje się osobowość, styl, choć przez cały czas trzeba zachować czujność i podążać za pisarką. Dla mnie bohaterki Zeruyi Shalev to w zasadzie realne osoby; ktoś, kto naprawdę istnieje gdzieś w świecie – przyznaje Sommer. – Jest jeszcze jedna, dziwna i jednocześnie oczywista dla mnie rzecz. Zeruya wydaje powieści co kilka lat. Zaczęła je pisać po trzydziestce. Ja starzeję się razem z jej bohaterkami. Kiedy tłumaczyłam książkę Po rozstaniu, miałam sześcioletniego syna, tak jak bohaterka, Ella. Teraz jedno z moich dzieci jest prawie dorosłe, niczym syn bohaterki Losu. To zadziwiająca równoległość czasu. Za kilka lat, jak Zeruya napisze kolejną powieść, znowu będziemy obie starsze, może na etapie wnuków – przewiduje Magdalena Sommer.

Historie, które opowiada Shalev, są z jednej strony uniwersalne, a z drugiej – mocno osadzone w izraelskiej rzeczywistości.
Historie, które opowiada Shalev, są z jednej strony uniwersalne, a z drugiej – mocno osadzone w izraelskiej rzeczywistości. Fot. Kuba Celej


Kobiety, które podejmują ryzyko

Jak wspomniano już na początku, w swoich powieściach Zeruya Shalev portretuje przede wszystkim kobiety – postaci „na zakręcie”, które mocno zaglądają w siebie, analizują przeszłość i wybierają drogę trudną, wyboistą i pełną cierpienia. Podejmują wybory niebezpieczne, często tragiczne w skutkach, czując, że nie mogą postąpić inaczej. Idą pod prąd, odrzucają pozycję społeczną, spokój, stabilizację. Błędy, które stają się ich bolesnym udziałem, sprawiają jednak, że przestają czuć się marionetkami w czyichś rękach.

Co nam zostało (tłum. Anna Halbersztat i Bartosz Kocejko) to saga rodzinna. Osobami dramatu są Dina i jej brat Awner oraz ich sędziwa matka, Chemda, która powoli odchodzi. Rodzeństwo wówczas uświadamia sobie, że ich życie zawsze wypełniały kompromisy – ustępowali, bo tak wypada, bo tego od nich oczekiwano. Teraz czują, że czas na zmiany. Postanawiają iść więc pod prąd i poszukać miłości.

Przełom i następujące po nim podjęcie ryzyka to także element historii bohaterek Życia miłosnego, Męża i żony oraz Po rozstaniu – książek, które układają się w swoistą emocjonalną trylogię.

Bohaterką Życia miłosnego jest Ja’ra Korman, trzydziestoletnia biblistka pracująca na uczelni. Ma uroczego męża, Joniego; czuje jednak, że utknęła w martwym punkcie. Badania naukowe przestały ją fascynować, tak samo, jak Joni. Małżeństwo zaczęło jej ciążyć. Desperacko wikła się więc w toksyczny związek z sześćdziesięcioletnim Arim, dawnym przyjacielem ojca. Jest niedojrzała, ale pragnie dojrzeć. Szuka wzoru męskości, którego nie znalazła ani u taty, ani u męża. Bez względu na konsekwencje idzie przed siebie, zyskując poczucie sprawczości, choć za nią zostają tylko zgliszcza.

Mąż i żona to dla odmiany opowieść o rozpadzie związku Udiego i Na’amy. Mężczyzna budzi się pewnego ranka sparaliżowany od pasa w dół. Choroba męża jest punktem zwrotnym w życiu Na’amy, która uświadamia sobie, że ona i Udi żyją na innych planetach. Przyjmuje to z przerażeniem, które miesza się z ulgą. Czy nareszcie będzie mogła być wolna?

Bohaterka Po rozstaniu wyrzuca ze swojego życia męża, Amona. Robi to wbrew tak zwanemu zdrowemu rozsądkowi, ściągając na siebie gniew rodziców, a także bliższych i dalszych znajomych. Ella jednak jest uparta. Walczy z czasem, który stał się jej wrogiem. Czas to chytry cwaniak, oszust mydlący oczy, bezczelny rozbójnik. Co mam opowiedzieć o tym czasie, który z dnia na dzień odbierał mi coraz więcej, oczywistą codzienność, proste powtarzające się niczym w modlitwie dni, przyjemność głębokiego snu w nocy, czarnego niczym żyzna ziemia, łaskę wątpliwości? (tłum. Magdalena Sommer). Ella, archeolożka badająca historię tajemniczego zatopienia wyspy Thery (Santorini), przez wielu historyków utożsamianej z mityczną Atlantydą, ściąga na siebie katastrofę równie wielką, jak ta starożytna. Zatapia swoje dawne życie, by zbudować je od nowa.

Zeruya Shalev w wywiadach powtarza, że często czytelnicy i krytycy literaccy spoza Izraela pytają ją o odniesienia polityczne w jej powieściach. Ona jednak podkreśla, że nigdy nie chciała pisać o polityce jako takiej. Od izraelskiej historii i teraźniejszości nie może jednak uciec, bo jest ona mocno obecna w życiu jej bohaterów. Widać to wyraźnie w takich książkach jak Ból, Los i Co nam zostało. Zamachy, burzliwa historia kraju, organizacje terrorystyczne, służba wojskowa – to wszystko ma ogromny wpływ na losy postaci z kart książek Shalev.
Zeruya Shalev w wywiadach powtarza, że często czytelnicy i krytycy literaccy spoza Izraela pytają ją o odniesienia polityczne w jej powieściach. Ona jednak podkreśla, że nigdy nie chciała pisać o polityce jako takiej. Od izraelskiej historii i teraźniejszości nie może jednak uciec, bo jest ona mocno obecna w życiu jej bohaterów. Widać to wyraźnie w takich książkach jak Ból, Los i Co nam zostało. Zamachy, burzliwa historia kraju, organizacje terrorystyczne, służba wojskowa – to wszystko ma ogromny wpływ na losy postaci z kart książek Shalev. Fot. Kuba Celej

 

Bolesny los

Zeruya Shalev przyznaje, że w jej książkach pojawiają się wątki autobiograficzne; nie są to jednak odniesienia wprost. Najwyraźniejsze wydają się w książce Ból. 9 stycznia 2004 roku Shalev została ranna w zamachu terrorystycznym w Jerozolimie – taką samą tragedię przeżyła powieściowa Iris. – Jeśli w ogóle piszę o swoich doświadczeniach, to dzieje się tak wtedy, gdy już nie są bolesne, gdy nie dotykają mnie osobiście. Proces kreacji włącza się, gdy w pamięci zaczynają mi się zacierać szczegóły. Wtedy rozpisuję to wydarzenie na moich bohaterów i powstaje coś nowego – powiedziała Shalev w wywiadzie dla „Lente”.

Akcja Bólu rozpoczyna się w 10. rocznicę wypadku Iris. Tytułowy „ból”, psychiczny i fizyczny, powraca do niej ze zdwojoną siłą. Iris zaczyna wspominać, oddala się od swoje teraźniejszości. Cierpienie paradoksalnie sprawia, że kobieta otwiera się na zamrożone emocje, nagle zauważa chłód panujący w jej rodzinie. Przypadkowe spotkanie z mężczyzną, którego kiedyś bardzo kochała, rozpala w niej ogień, a jej dotychczasowe życie obraca się wniwecz.

Powieść Los to tegoroczna premiera. Jej bohaterki, Atara i Rachela, łączy niespełniona miłość do tego samego mężczyzny. Manu odrzucił obydwie – Rachelę, towarzyszkę broni i swoją pierwszą żonę, oraz Atarę, córkę z drugiego małżeństwa. Atara postanawia odnaleźć Rachelę i zrozumieć, kim była największa miłość jej ojca. Poszukiwanie jest operacją karkołomną i wymagającą, ale pięćdziesięcioletnia Atara musi przeprowadzić ją, by uciec w końcu z „więzienia dzieciństwa”. Z okruchów wspomnień Racheli buduje od nowa postać swego taty, przeprowadzając przy tym dekonstrukcję swych miłosnych związków. Dowie się również, co oznacza tytułowy los i w jaki sposób wiąże się z przypadkiem, które dla Shalev wydają się być braćmi bliźniakami.

 

Kim będą bohaterowie kolejnej powieści Zeruyi? Być może przekonamy się o tym całkiem niedługo. Pisarka zdradziła, że pracuje już nad kolejną książką.

 

Wszystkie wymienione książki autorki ukazały się w Polsce nakładem wydawnictwa W.A.B.

 

 

Posted on

Podróże z Kawafisem

1.

Na Lefkadzie jest tak gorąco, że – mimo iż lekko i zwiewnie odziani – znaczymy historyczną ziemię kroplami potu, wypijając po pięć litrów wody dziennie. W greckiej jasności dnia, o której z wielkim entuzjazmem w głosie opowiadał mi wiele lat temu Zygmunt Kubiak, łgarstwo jest prawie niemożliwe. Dopóki wyspy nie ogarnia wieczorem nagła ciemność, nasze prawdziwe pragnienia, myśli i uczucia widać jak na dłoni. Nieuchronnie tego doświadczamy i nie ma między nami tajemnic. Kiedy wychodzimy z klimatyzowanego supermarketu o wdzięcznej nazwie Zeus, A. zrazu przymierza słomkowy kapelusz na deptaku, podczas gdy ja na pół godziny kryję się w cieniu dwukondygnacyjnej księgarni. Homer dla dzieci i dorosłych, mitologia w obrazkach po grecku i angielsku, burzliwe dzieje ojczyzny Sokratesa od starożytności po współczesność w niemożebnym skrócie, biografia równoległa Achillesa i Agamemnona, a także mój ukochany Lawrence Durrell wyeksponowany na wysokości oczu.

Bezskutecznie szukam jednak wolumenów przyrodniczych, a przecież u zarania jesieni przylatują tu stada flamingów i na słonawych płyciznach robi się niemal tak różowo jak w dziwnym filmie, świadczącym o schyłkowości czy przejściowości naszej euroatlantyckiej cywilizacji, z niedawno okrzykniętą australijsko-hollywoodzką pięknością jako lalką Barbie.

Skaliste wybrzeże Itaki

W lokalnej tawernie w Ligii siadamy wśród potomków Achajów i rzymskich legionistów (innych nacji brak), już nie tak nieokrzesanych, łagodnie tu i teraz wyznających carpe diem. I my też cieszymy się chwilą, która nigdy już się nie powtórzy, i rytualnie zamawiamy sok z wyciśniętych cytrusów, sałatki z oliwkami, grillowane sardynki i świeżo robiony sos tzatziki, który za każdym razem smakuje nieco inaczej.

Śródziemnomorskie światło i bajkowa sceneria laguny sprzyjają rozmyślaniom. Sytuacja jak z niekanonicznych wierszy Kawafisa: knajpa na uboczu i on, Ermis, świadomy swej cielesności młodzieniec z opadającą czupryną. Zapraszam go do naszego stolika, ale z uśmiechem odpowiada: „ja, przyjacielu, muszę pracować”. Patrzę, jak zwinnie uwija się wśród klientów i płynnie mówi w trzech językach.

Dziwi się, że przyjechaliśmy z Polski, bo ani A., ani ja nie wyglądamy na dziedziców karnacji Piastów.

W końcu dostrzegam, że jest również ona. Kruczowłosa Irene o smukłych dłoniach, co tak attycki mają rys. Gdy stoi pod gzymsem tawerny, bladolica i zadumana, w dżinsach i adidasach, i głęboko zaciąga się papierosem, cała jej postać – jak pisze stary poeta – do miłości wzywa. I gdyby nie straszny mur konwenansów, z jakąż rozkoszą większość mężczyzn w tawernie oddałaby się jej w dobrowolną niewolę zmysłów.

Na Morzu Jońskim
Na Morzu Jońskim

2.

Płyniemy do Itaki.

Itaka naszym przeznaczeniem.

Pragniemy, by długie było wędrowanie, bogate w doświadczenia i zmysłowe doznania.

I wiemy, że dziś do królewskiej wyspy już nie dopłyniemy.

Cyklopów i Lajstrygonów się nie lękamy, gdyż myślami trwamy na wyżynach i jest z nami Yannis, kapitan o żylastym ciele i krzepkiej duszy, który zdaje się pamiętać czasy wyprawy Argonautów po złote runo. Choć nie ma na to świadków, to właśnie on, na pewno on – jako chłopak okrętowy – wracał przez dziesięć lat z Odyseuszem spod palącej się Troi.

Dziś jest równie gorąco (termometry wskazują 39 stopni w cieniu) i niemiłosiernie sucho. Starogreckie krainy płoną. Rodos i Korfu trawią niespotykane od dawien dawna pożary. Palą się oleiste murawy, gęste zarośla makii i żywicodajne pinie. Trwa nerwowa ewakuacja przyjezdnych i miejscowych.

Ale Lefkada, niewielka i górzysta wyspa na Morzu Jońskim, położona z dala od głównego nurtu historii i bieżących wydarzeń, opiera się i skutecznie chroni od ognia i stóp niemieckich turystów-emerytów. Po zmierzchu robi się tu nieledwie sielsko, upojnie.

Odżywiamy się zdrowo: warzywa i owoce morza oraz jogurt z miodem, a od czasu do czasu chrupiący chleb maczany w oliwie z bazylią, a także feta, moussaka i souvlaki. Jednak gdy nadchodzi noc – ciemna, lepka, gorąca – zapominamy o postanowieniach dnia i zajadamy się ociekającymi afrodyzjakową słodyczą lokalnymi specjałami: czekoladową baklawą i kataifi z pistacjami.

Przylądek Lefkatas (Doukato), z którego - według legendy - w otchłań wód rzuciła się Safona,rażona nieszczęśliwą miłością
Przylądek Lefkatas (Doukato), z którego – według legendy – w otchłań wód rzuciła się Safona, rażona nieszczęśliwą miłością

 

Itaka naszym przeznaczeniem. Wciąż o niej pamiętamy i dbamy o to, by długie oraz niespieszne było wędrowanie.

Z portu w Nidri kierujemy się ku jaskini Papanikolis, największej morskiej jaskini na świecie. Z Yannisem skaczemy ze stareńkiego drewnianego pokładu prosto do wody i po wynurzeniu głów wpływamy pod ogromne kamienne sklepienie, znajdując nasze mokre i słone ciała pod imponującą kopułą – jesteśmy niby w ponad stumetrowej szumiącej muszli z naciekami.

A potem żeglujemy dalej, na południe, na przylądek Doukato, skąd w turkusową kipiel strącano w dawnych wiekach skazańców. Z przylepionymi do ciała piórami i pierzem przeżywali nieliczni – i tym straceńcom wspaniałomyślnie ofiarowywano życie egzulów.

Z przylądkowego klifu w nęcącą samobójców otchłań rzuciła się pono Safona, poetka miłości i czołowa feministka starożytności, której serce skradła i już go nie oddała jedna z jej znakomitych wychowanek. Ale to tylko legenda. Bo mądra Safo dożyła swych dni na Lesbos, w skupieniu i nostalgii cyzelując lapidarne pieśni, które do dziś zachwycają nie tylko historyków literatury.

Tymczasem wzmaga się wiatr, Posejdon nie sprzyja naszym zamiarom. Dzielnie żeglujemy, ale fale co rusz uderzają o skały, uniemożliwiając bezpieczne cumowanie.

Przez zatokę przeciąga dreszcz tych, którzy potonęli u wrót wyspy. I dziś nasza noga tu nie postanie.

Ale czy bardzo to szkodzi?

Nie, przecież Itaka dała nam tę piękną podróż. Bez Itaki nie wyruszylibyśmy w drogę. Niczego więcej już nam dać nie może.

Motyl z gatunku pokłonnik anonyma (Limeninis reducta),  Itaka
Motyl z gatunku pokłonnik anonyma (Limeninis reducta),  Itaka

3.

Jest późne popołudnie dnia następnego, kiedy w końcu dobijamy do zachodniego wybrzeża Itaki. Turkusowy walor przezroczystego morza kontrastuje tu z fantastycznymi kształtami skał. Rzeźbione słoną wodą, szlifowane porywistym wiatrem wapienie chronią dostępu nieczułym intruzom. Obmywam stopy, ostrożnie dotykam mitycznej ziemi i naraz wytężam wszystkie zmysły.

I już podążam w górę płynącego jeszcze przed miesiącem potoku, którego koryto znaczą teraz wyschnięte na wiór pnie i grzechoczące kamienie. Pod nogami przemykają smukłe jaszczurki – są tak zwinne i szybkie, że ani jednej nie udaje mi się sfotografować. Co pół metra lub metr odskakują wyłaniające się z każdej skalnej czeluści i z każdego zakamarka makii pasikoniki. Wtem przysiada motyl, jest tak nienachalnie piękny, że nieubłaganie wodzę za nim wzrokiem – to pokłonnik anonyma (Limeninis reducta). Zanurzam się w przytulny cień pinii, gdzie otacza mnie ogłuszający szmer cykad.

Czy to na pewno tutaj dzielny Odys rozprawił się krwawo z zalotnikami?

Głowę opieram o pień strzelistego cyprysa, patrzę na dojrzewające oliwki i myślę, że mógłbym tak trwać – dziś, jutro, pojutrze.

Lipiec/sierpień 2023

Cykada,  Itaka
Cykada,  Itaka

Wszystkie fotografie: Paweł Czapczyk

Zdjęcie główne: Morze Jońskie

 

 

Posted on

Hila Blum, Jak kochać własną córkę

Moją uwagę najpierw przyciągnął tytuł. Jestem matką trzech córek; kochanie ich wydawało mi się zawsze naturalne niczym oddychanie. Zaintrygowało mnie, że ktoś – kobieta! – tak właśnie zatytułował swoją książkę. Jakby kochanie dziecka wymagało instrukcji, wyjaśnienia.

Potem zauważyłam oczy postaci na okładce, narysowane przez bardzo przeze mnie cenioną Gosię Herbę, ilustratorkę, z którą miałam przyjemność współpracować w „Lente”. Wpatrują się w nas w sposób, który odebrałam jako oskarżycielski. – Myślisz, że wiesz już wszystko o macierzyństwie? – wydawały się pytać, a ja zrozumiałam, że treść książki sprawi, że odkryję w sobie niejedną wątpliwość.

Na końcu odnotowałam nazwisko autorki, nagradzonej i lubianej w Izraelu – kraju, który jest drugą ojczyzną moich córek. Nie mogłam dłużej się opierać. Rozpoczęłam lekturę.

Przez 300 stron powieści prowadzi nas Joela, matka Lei, mieszkanka Jerozolimy. Wyjawia, że od dawna nie ma z córką kontaktu – Lea wyprowadziła się do Europy, wyszła za mąż, ma dwoje dzieci i nie chce utrzymywać z nią relacji. Reminiscencje z dzieciństwa Lei, przywoływane na kolejnych stronach, wzbudzają coraz większe zaciekawienie sytuacją opisaną na początku. Joela bardzo córkę kochała, dbała o nią i łączącą ją więź – cóż więc sprawiło, że dziś żyją tak daleko od siebie, zarówno w sensie dosłownym, jak i przenośnym? Rozwiązanie zagadki, krok po kroku, wyjawione zostaje w drugiej części książki, kiedy Joela wspomina lata nastoletnie córki i wybory, które musiała wówczas podejmować jako matka. Ostatnie strony trzymają w napięciu niczym najlepszy kryminał, prowadząc do zaskakującego zaskoczenia.

Powieść Hili Blum zbudowana jest w większości z krótkich, a nawet bardzo krótkich rozdziałów –  niejednokrotnie mieszczących się na jednej stronicy. Zachwyca wnikliwością i niezwykle trafnymi obserwacjami: wiele razy miałam wrażenie, że na kartach książki opisane są moje własne doświadczenia. Na wielkie brawa zasługuje tłumaczenie z hebrajskiego: język jest tu bardzo precyzyjny, a przy tym nowoczesny, pełen kolokwializmów i młodzieżowego żargonu. Niektóre zdania z tekstu, zaskakujące i lapidarne, brzmią niczym aforyzmy, które wręcz proszą się o zapisanie. Życie to zawsze jedna wielka epopeja ran po dzieciństwie jest tylko jednym z z wielu.

Powieść Blum została ze mną na długo. Po skończonej lekturze wielokrotnie pytałam siebie o słuszność podejmowanych decyzji, o rodzicielskie wybory, których dokonuję każdego dnia. Dyskutowałam o nich z mężem, o opinię pytałam także własną mamę. W tej niedługiej książce autorce udało się nie tylko opowiedzieć mocną, wręcz wstrząsającą historię, ale także stworzyć intymną przestrzeń do naprawdę głębokiej refleksji. Ja z całą pewnością przekonałam się, że, gdy dobrze się zastanowić, w oddychaniu także nie wszystko jest zupełnie oczywiste.

 

Hila Blum, Jak kochać własną córkę, tłumaczyła Agnieszka Podpora, Czarne 2023
Posted on

Rawenna Dantego. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S02E18

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z regionem Emilia-Romania.

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

To w Rawennie Dante znalazł schronienie po wygnaniu z Florencji i to tu skończył pisać Boską Komedię. Inspirowały go zachwycające mozaiki i atmosfera miasta, które dziś zazdrośnie strzeże grobu poety. W tym odcinku podcastu zabieramy Was na piękny spacer po historycznym centrum Rawenny, gdzie nasze przewodniczki pokażą Wam najciekawsze miejsca związane z Alighierim. Podczas wędrówki dołączy do nas wielu znakomitych towarzyszy, takich jak lord Byron, Giosuè Carducci czy Gustav Klimt.

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z regionem Emilia-Romania:
🇮🇹 visiter.it/podcast-pl
🇮🇹 facebook.com/EmiliaRomagnaTourismPL

Prowadzenie i montaż: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

?Redakcja: Julia Wollner o Dantem w RMF Classic
?Maria Bulikowska: Poezja, polityka i fizyczność. O ciele według Dantego 
?Katarzyna Jakielaszek: O lordzie George’u Byronie
?Redakcja: O nowym przekładzie Boskiej Komedii Dantego. Jarosław Mikołajewski w 12 zdaniach

Posted on

Kobiety starożytnego Rzymu bohaterkami powieści. Rozmowa z Michałem Kubiczem

Michał Kubicz łączy pracę zawodową radcy prawnego z pisaniem książek i prowadzeniem popularnego fanpage’a poświęconego starożytności. Choć nie jest historykiem, a sam o sobie mówi jedynie „pasjonat”, wśród obserwujących ma m.in. wielu nauczycieli historii i przewodników turystycznych. Kilka dni temu premierę miała jego nowa powieść Julia. Dom Cezarów. Magazyn „Lente” jest patronem medialnym publikacji.

Julia Wollner: Napisałeś cztery powieści, których bohaterami byli różni członkowie pierwszej dynastii cesarskiego Rzymu: Agrypina, Tyberiusz, Kaligula i Liwia Druzylla. Dziś z przyjemnością patrzę na okładkę piątej książki, która swoją premierę miała kilka dni temu. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to: o, znowu kobieta! Niezwykłe jak epokę kojarzoną z patriarchatem.

Michał Kubicz:  Przy doborze tematów nie kieruję się parytetami. W postaci użyczającej swego imienia na okładkę powieści powino być coś intrygującego, musi mieć w sobie potencjał tragiczny. Nie ma znaczenia, czy to kobieta, czy mężczyzna. Zresztą w żadnej z moich książek nie jest tak, że tytułowy bohater skupia na sobie całą uwagę czytelnika. Przeciwnie – jest tylko jednym z wielu aktorów grających na powieściowej scenie. W Tyberiuszu kluczową postacią była Antonia Młodsza, w Kaliguli – Klaudiusz, w Liwii  zaś istotny wątek dotyczył pary niewolników. Spotkałem się nawet z głosami czytelników, wedle których losy tej dwójki są bardziej przejmujące niż to, czego doświadcza Liwia. Tytułowa postać jest dla mnie jedynie punktem wyjścia do opowiedzenia o zagmatwanych perypetiach wielu członków cesarskiej rodziny i osób z jej otoczenia. W przypadku najnowszego dzieła oznacza to tyle, że światło pisarskiego reflektora szczególnie jasno oświetla młodziutką Julię, ale bez pozostawiania w cieniu innych kluczowych postaci tamtej epoki: cesarza Augusta, jego żony Liwii, Marka Agrypy, Cylniusza Mecenasa, Oktawii Młodszej czy cesarskiego siostrzeńca – Marcellusa.

Tak naprawdę pomysł, by kolejną powieść poświęcić właśnie jedynej córce pierwszego cesarza Rzymu, powstał, gdy kończyłem pisać Liwię. Matkę bogów. W ostatnim rozdziale tej książki cesarzowi rodzi się dziewczynka, której zgodnie z rodową tradycją nadano imię Julia. Wymowa tych końcowych scen nie pozostawiała mi wyboru. Konflikt napędzający akcję Liwii miał naturalny ciąg dalszy, a w jego centrum musiała się znaleźć właśnie Julia.


Rzymski antyk to jednak w przeważającej mierze historia mężczyzn opowiedziana przez innych mężczyzn. Kobiety rzadko skupiały uwagę starożytnych dziejopisarzy. Skąd więc pomysł, by tak dużą powieściową rolę przypisać właśnie im? Czytając niektóre twoje książki, odnosi się wręcz wrażenie, że niekiedy to mężczyźni są zepchnięci na drugi plan.

Z mojej perspektywy skupienie się antycznych kronikarzy na mężczyznach daje same korzyści. Przecież im więcej szczegółów z życia danej postaci zapisano w źródłach, tym węższe jest pole literackiego manewru. Autorowi pozostaje albo powielić jej utrwalony historyczny wizerunek, albo próbować go obalić, poszukując „drugiego dna” na tyle wiarygodnego, by czytelnik uwierzył w racjonalność odmiennego, niestereotypowego spojrzenia. O kobietach w rzymskich źródłach pisze się znacznie mniej, dzięki temu autor ma znacznie większą swobodę w kreowaniu ich losów na kartach powieści i musi jedynie dbać, by nie poprowadzić akcji w sposób jawnie sprzeczny ze znanymi wydarzeniami historycznymi. Julia, córka Augusta, jest tego dobrym przykładem. W rzeczywistości o jej życiu wiadomo stosunkowo niewiele, dlatego miałem spory zakres swobody w nakreśleniu jej portretu.

Co do roli kobiet w moich książkach: może właśnie z powodu wspomnianego przez ciebie patriarchalnego charakteru rzymskiej cywilizacji kobiece zakulisowe działania są bardziej interesujące? Męskie ambicje, rywalizacje i rozgrywki są na kartach starożytnej historii znacznie lepiej widoczne. Dużo rzadziej wspomina się na nich o tym, jak w mniej jawny sposób kobiety wpływały na bieg wydarzeń.

Jest jeszcze jeden aspekt: kobiety dodają fabule głębi, której powieść byłaby pozbawiona, gdybyśmy zostawili w niej samych mężczyzn. Może to z mojej strony nieco stereotypowe spojrzenie, ale męski sposób myślenia jest stosunkowo prosty, zadaniowy. My nie skupiamy się na naszych emocjach, nie próbujemy ich analizować. Gdy się im poddajemy, szybko o nich zapominamy, bo kolejny wyznaczony cel je przesłania. Kobieca obecność w powieści sprawia, że fabułę pełną intryg i zwrotów akcji można obudować znacznie grubą warstwą uczuć, które byłyby zupełnie nieprzekonujące w przypadku wyłącznie męskiej obsady bohaterów powieści. Im więcej emocji u bohaterów, tym silniej udzielają się one samym czytelnikom. Ci nie chcą na kolejnych stronach jedynie suchych wydarzeń, bo te znajdą w podręcznikach i opracowaniach historycznych. Czytelnik sięga po powieść właśnie dlatego, że znajdzie w niej to, czego w literaturze fachowej brak – wejrzenie w serca bohaterów historii i dzielenie z nimi ich namiętności. Ale kto wie? Może po prostu kobiety mnie fascynują i to sprawia, że są tak licznie reprezentowane w moich książkach?

 

Domniemany portret tytułowej Julii
Domniemany portret tytułowej Julii, córki Augusta

 

Nie każdemu pisarzowi udaje się opisywać świat z perspektywy kobiet. Czasem efekt razi sztucznością.

Jeżeli u mnie tej sztuczności brak, to może z powodu specyfiki tematu. We wszystkich moich książkach przewija się jeden główny motyw: walka o władzę, w której na różnych poziomach i w różny sposób uczestniczą wszyscy, niezależnie od płci. To sprawia, że moje bohaterki nie są delikatnymi, romantycznymi istotami, ale postaciami rywalizującymi w brutalnej politycznej rozgrywce.

Niekiedy słyszę i czytam opinie o tym, że polityka w wydaniu kobiecym byłaby lepsza, mniej brutalna od tej uznawanej za toksycznie patriarchalną. Uśmiecham się wtedy, bo w moim odczuciu akurat w przypadku Rzymu to piękne, ale dosyć naiwne spojrzenie (celowo ograniczam się do Rzymu, bo przeniesienie tej refleksji na grunt współczesny to ryzykownie grząski temat…). Gdy walka o władzę stanowi grę o życie dla siebie i swoich bliskich, przypisywana kobietom wola współpracy i większa skłonność do kompromisów schodzą na dalszy plan. Kiedy stawką jest przetrwanie, moje bohaterki okazują się równie bezwzględne i okrutne jak mężczyźni; podobnie jak oni, zdolne są do poświęcania wszystkich stojących im na drodze. Tym samym, pod wieloma względami, kobiety wypełniające to rzymskie uniwersum, chcąc rywalizować nie tylko z mężczyznami, ale i z innymi kobietami, same przejmują wiele cech tradycyjnie uznawanych za męskie czy wręcz toksyczne. Pamiętajmy, że w prawdziwym życiu im wyższa stawka, tym wiążących reguł mniej. Ta zasada nie ma płci…

Nie kusiło cię, by opisać historię początku cesarstwa z perspektywy najważniejszej postaci tamtej epoki, czyli cesarza Augusta? To on nadał Rzymowi kształt, który przetrwał kolejne stulecia.

Kusiło, ale uznałem, że to chybiony pomysł. Dynamikę powieści nadaje konflikt fabularny między najważniejszymi postaciami. Pozycja cesarza Augusta w stworzonym przezeń ustroju była tak silna, że za życia praktycznie nie miał żadnej realnej konkurencji, a wszelkie próby obalenia go spaliły na panewce. W powieści musiałbym stworzyć mu godnego przeciwnika, ale kto miałby nim zostać, skoro to właśnie on stał na szczycie piramidy władzy i kontrolował wszystkie jej nici?

Co jednak nie przeszkadzało ci uczynić bohaterami Tyberiusza czy Kaliguli. Oni przecież też byli jedynowładcami.

Tak, ale ich pozycja w Rzymie jest nieporównywalna do Augusta. Ten ostatni ukształtował nowy ustrój Rzymu pod swoje własne potrzeby. Ogromną rolę w nim odgrywała auctoritas – August rządził w dużej mierze nie poprzez swoje urzędy, ale siłą swego autorytetu. Więc choć nosili te same tytuły, w rzeczywistości następcy Augusta mieli pozycję znacznie od niego słabszą, a to pozwoliło znaleźć im godnego antagonistę. W przypadku Augusta takiej możliwości nie widziałem. Uznałem więc, że znacznie lepiej będzie skupić się na rywalizacji domowników cesarza walczących o wpływy pod jego bokiem.

Czytając Julię, odnosi się wrażenie, że każdy z członków „Rodziny”, jak nazywasz panujący klan, ma coś za uszami.

Bo tak jest. Wystrzegam się nadawania postaciom jednoznacznie pozytywnych lub negatywnych cech. Tam każdy niesie za sobą ciężki bagaż doświadczeń z przeszłości i każdy ma swoje racje. Bohaterka poprzedniej książki, Liwia, w Julii staje się antagonistką i, powiedzmy wprost, wredną babą; mimo to momentami staram się pokazać powieściową rzeczywistość jej oczami; przedstawić jej racje i uczucia. A Oktawia? Agrypa? Warron Murena? Marcellus? W pałacowym świecie każdy ma swoje niespłacone długi z przeszłości, swoje pretensje, oczekiwania, pragnienia. Każdy chce przetrwać. Nie pochwalam tego, jak moje postacie się zachowują, i nie próbuję ich usprawiedliwiać w oczach czytelnika. Każda z nich zasługuje jednak na zrozumienie.

Michał Kubicz w czasie pobytu w Rzymie


Tematem tego roku w „Lente” jest podróż. Wiem, że regularnie bywasz w Rzymie i w innych miastach, w których osadzona jest akcja twoich powieści. To jeszcze fascynacja Wiecznym Miastem czy już tylko pisarska potrzeba?

I jedno, i drugie. Podróże są bardzo ważnym elementem procesu twórczego. Staram się wiernie odtwarzać topografię miejsc, w których umieszczam bohaterów, więc ich poznanie jest dla mnie kluczowe. Ale nie chodzi tylko o to, by przespacerować się ulicami, którymi będę prowadził książkowe postacie. Istotne jest także, by obejrzeć ruiny rzymskich domów, poznać ich rozplanowanie i zrozumieć sposób organizacji życia wewnątrz nich. To też kwestia przyjrzenia się artefaktom w muzealnych gablotach: posągom, freskom, ceramice, biżuterii, przedmiotom użytkowym. To takie detale sprawiają, że przedstawiony przeze mnie świat antycznego Rzymu jest żywy i plastyczny.

W Rzymie bywam rzadziej i krócej, niż bym sobie tego życzył, dlatego tym staranniej muszę zaplanować każdy wyjazd. Z pewnym rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy jechałem do Wiecznego Miasta dla przyjemności i relaksu, by beztrosko wałęsać się po uliczkach Pola Marsowego, Zatybrza czy Awentynu. Obecnie każdy wyjazd to ciężka praca. Lista rzeczy, które chciałbym w Rzymie zwiedzić lub sfotografować, z każdym rokiem zamiast się skracać, wciąż się wydłuża. Aby jak najefektywniej wykorzystać czas, starannie planuję każdy pobyt: zawczasu przeczesuję strony internetowe w poszukiwaniu okazji do wejścia do zabytków na co dzień zamkniętych dla turystów, wspólnie z moimi znajomymi rzymskimi przewodnikami szukam możliwości uzyskania specjalnych pozwoleń, tropię wystawy czasowe itd. Powoli wypełniam specjalną tabelkę w Excelu, gdzie precyzyjnie rozpisuję plan wyjazdu z dokładnością co do kwadransa (uwierz, nie przesadzam!). Podczas takiego trzy- lub czterodniowego wyjazdu nie ma miejsca na improwizację. Oczywiście zdarzają się wypadki losowe, jak na przykład wtedy, gdy w ostatniej chwili któryś z punktów programu zostaje odwołany przez organizatora. Ale wtedy zazwyczaj mam w rezerwie inne atrakcje zamienne.

Bardzo ważne jest dokumentowanie wszystkiego aparatem fotograficznym. Niektóre rzymskie muzea mam dosłownie sfotografowane w całości – bez pominięcia najmniejszego eksponatu. Równie istotne – fotografuję nie tylko same artefakty, ale również ich opisy. Dzięki temu zawsze wiem, co widziałem, z jakiego okresu pochodzi dany zabytek, gdzie go znaleziono itp.

Tak wielkie zbiory doprowadzą Cię zapewne do napisania kolejnej książki… Powiesz nam, jakie masz plany w tej kwestii?

To już nie plany, ale konkretne działania! Następna książka jest już rozpoczęta. Na razie jest dosyć słabo zaawansowana (raptem w 10–15 procentach), ale od czegoś trzeba zacząć. Poświęcona będzie dalszym losom tytułowej bohaterki wydanej na początku listopada powieści Julia. Dom cezarów.

 

Powieść Julia. Dom Cezarów Michała Kubicza dostępna jest w sprzedaży w sklepie Lente.

 


Patronat nad niniejszą powieścią nie ma charakteru płatnego.

Posted on

Oblicza Serenissimy. Wizerunek Wenecji w literaturze

Literackie korzenie Wenecji jako miejsca realnego czy wyobrażonego obejmują wspomnienia Giacoma Casanovy, komedie Carla Goldoniego czy relacje z podróży Johanna Wolfganga Goethego. Późniejsi pisarze, którzy przydali najwięcej literackiej chwały miastu Dożów, wywodzą się przede wszystkim spoza Włoch – spragnieni słonecznych krajobrazów Anglicy, Amerykanie, Niemcy, Polacy. O nich, ale także o sobie samym, napisze Paweł Muratow: Dla nas, ludzi Północy, którzy wstępują na ziemię włoską przez złote wrota Wenecji, wody laguny są w istocie wodami Lety (…), gdy płyniemy gondolą lub gdy błądzimy po milczących uliczkach czy nawet wśród przypływów i odpływów gwarnej fali ludzkiej na placu św. Marka, wszędzie tam pijemy łagodne, słodkie wino zapomnienia[1].


Między zapomnieniem a śmiercią

Topos Wenecji-miasta umierającego w początkach XX wieku pojawia się jeszcze przed słynną nowelą Thomasa Manna, co szczególnie wyraźne będzie w twórczości amerykańskiego pisarza Henry’ego Jamesa.  Jednak to utwór Manna zajmie stałe, niezbywalne miejsce w powszechnej wyobraźni. Powiązanie Wenecji zarówno z fatalnymi w skutkach uczuciowymi fascynacjami, jak i z tematami nieuchronnej starości, rozpadu, śmierci wydaje się wręcz nieuniknione. Świadczy o tym kultura popularna XX i XXI wieku. Romantyczną stronę Wenecji od lat wyzyskują komedie i melodramaty. Oblicze bardziej mroczne widzimy w cyklu kryminałów Donny Leon, w literaturze fantasy, wedle której miasto zamieszkują społeczności wampirów, jak również w horrorach. Za przykład posłużyć może włoski film grozy z 1988 roku pt. Nosferatu w Wenecji. Serenissima w kinie wydaje się oscylować na styku wód zapomnienia i miasta śmierci.

Jeśli w czasach romantycznych poetów Goethego i Byrona czy wizyty Napoleona (który określił miasto legendarnym już terminem „salonu Europy”) Wenecja była jeszcze miejscem, w którym dalej żywe są tradycje karnawału i tętni codzienne, zwyczajne życie, to w czasie panowania austriackiego po pokoju w Campo Formio (1797 rok) stała się miastem wręcz prowincjonalnym. Tak pisał o tej zmianie francuski dyplomata i wielokrotny gość weneckich pałaców, François-René de Chateaubriand: Austria rozciągnęła nad wszystkim zasłonę milczenia: uderzyła w wodę i wszystko ucichło[2]. Gdy Lagunę, po nieudanej niepodległościowej rewolcie, odwiedził angielski znawca sztuki John Ruskin (którego The Stones of Venice na dobre zajęły miejsce w panteonie dzieł literackich poświęconych Serenissimie), Wenecję spowijała mgła melancholii o wiele gęstsza niż w czasach, gdy Byron odbywał na Lido swoje stałe konne przejażdżki. Odczuwalna stawała się także kwestia, z którą miasto zmagało się – i zmaga do dziś: coraz większy napływ turystów. Przypomnijmy, że echa Wenecji, modnej destynacji zagranicznych podróży, wybrzmiewają już w literaturze wiktoriańskiej; wystarczy wspomnieć Małą Doritt Charlesa Dickensa czy ironiczne Prostaczki za granicą Amerykanina Marka Twaina.


Henry James

Wspomniany już Henry James, amerykański pisarz przełomu XIX i XX wieku, jeszcze przed Thomasem Mannem zestawił z włoskim miastem splątane pojęcia miłości, choroby i starości. Jednym z najczęściej powracających w jego twórczości tematów były wizerunki rodaków za granicą i kontrast między ich naiwnością a wyrafinowaniem Europy. Kolebkę sztuki i uosobienie rozpasania kontynentu stanowiły dla jego bohaterów Włochy. W Wenecji, miejscu szczególnie bliskim pisarzowi, który gościł wielokrotnie w Palazzo Barbaro położonym tuż nad Canal Grande, rozwijała się też jego niejednoznaczna przyjaźń z pisarką Constance Fenimore Woolson. Tragiczna historia kobiety i jej samobójstwo (wyskoczyła przez okno swojego weneckiego apartamentu) okazały się dla Jamesa dotkliwym i bolesnym doświadczeniem, które zdecydowanie odcisnęło się na jego twórczości. Palazzo Barbaro powracać będzie jako miejsce akcji zarówno w Autografach Jeffreya Asperna jak i w Skrzydłach gołębicy; wystąpi także w ekranizacji Skrzydeł (która od polskiego dystrybutora otrzymała tytuł Miłość i śmierć w Wenecji). Publikacji doczekały się również listy Henry’ego Jamesa, pisane podczas jego weneckich pobytów (tom Letters from the Palazzo Barbaro), zaś jego refleksje o samych Włoszech znajdziemy w Godzinach włoskich, w których Wenecji poświęcił aż trzy rozdziały.

W Autografach Jeffreya Asperna Henry James w weneckich realiach przywołuje romantyczne mity z początku XIX wieku. Tytułowy Jeffrey Aspern to amerykański poeta (wyraźnie wzorowany na angielskich romantykach: Byronie i Shelleyu), zaś intryga noweli obraca się wokół legendarnych listów i dokumentów po nieżyjącym twórcy, będących prawdopodobnie w posiadaniu jego niegdysiejszej kochanki Juliany Bordereau. Siedzibą starszej pani, którą zamieszkuje ona wraz z niezamężną siostrzenicą, jest wenecka willa z zaniedbanym, ale urokliwym ogrodem, położona nad Canale Grande. Za pierwowzór Juliany posłużyła prawdopodobnie kochanka Byrona, włoska contessa Teresa Guiccicioli, oraz Claire Clairmont, o której kolekcji literackich memorabiliów krążyły legendy. W Autografach Jeffreya Asperna znajdziemy motywy z powieści gotyckiej – niszczejące palazzoJuliany wydaje się wręcz nawiedzone; sama bohaterka również sprawia upiorne wrażenie. Autografy… wyraźnie nawiązują do ponurej atmosfery podupadającej Wenecji, dogorywającego miasta-mauzoleum, które, podobnie jak Juliana, żyje wspomnieniami przeszłości. W noweli Jamesa najbardziej jednak rzuca się w oczy ironia, z jaką obrazuje on zarówno miejsce akcji, literackie tropy, jak i osobę gotowego na wszystko narratora. Groteskowe przedstawienie zarówno postaci niegdysiejszej kochanki wielkiego poety, jak i kontrast romantycznej miłości Asperna i Juliany z koniunkturalnymi zalotami narratora do siostrzenicy starej damy sprawiają, że Wenecji tej nie można brać szczególnie serio. Jest ona odbrązowioną sceną kameralnej komedii o wątpliwej moralności literackiego światka.

 

Zupełnie inny wizerunek Wenecji znajdziemy w jednej z najważniejszych powieści Henry’ego Jamesa, Skrzydła gołębicy. Książka eksploruje temat niewinnej Amerykanki wrzuconej w sam środek kontynentalnej intrygi. Milly, bogata dziedziczka, wpada w sidła dwójki ludzi o złych intencjach – jej pozornej przyjaciółki, ubogiej Kate, oraz sekretnego narzeczonego Kate, niejakiego Mertona. Milly jest śmiertelnie chora, a Wenecję wybiera na cel ostatniej podróży. Wśród weneckich kanałów i szalejącego karnawału rozgrywa się intryga osnuta wokół pieniędzy kobiety i jej przyszłego spadku: Kate namawia narzeczonego, by uwiódł zakochaną w nim Milly i po śmierci dziewczyny odziedziczył jej fortunę. Ostatecznie malownicze miasto stanie się nie tylko sceną ostatnich rozrywek i wzruszeń chorej, ale również miejscem jej wiecznego spoczynku. Z racji złego stanu zdrowia bohaterki, Wenecja ogranicza się dla Milly do nielicznych wizyt w najważniejszych zabytkach i do przestrzeni wynajętego przez nią Palazzo Barbaro, który w powieści otrzymał nazwę Palazzo Leporelli. W Palazzo Leporelli wciąż jeszcze czuło się atmosferę wielkiej historii, budynek przypominał bowiem wielkiego malowanego bożka, posąg obwieszony wotami. Pośród obrazów i pamiątek unosił się ów niezniszczalny duch bogatej weneckiej przeszłości, niczym istota, którą człowiek może wielbić i której powinien służyć[3].

 

W szkicu o wizerunku Wenecji w anglosaskiej literaturze Stephen Spender wskazuje, że już od czasów Wenecji Szekspira, gdzie podstępna zdrada Iago przypieczętowała los Desdemony w Otellu, a Jessica dla ukochanego zdradziła swego ojca Shylocka w Kupcu weneckim, miasto to utożsamiane jest w angielskiej literaturze ze zdradą. Nie inaczej, uważa badacz, ma się tematyka osadzonych w Wenecji utworów Jamesa: Wenecja Henry’ego Jamesa w „Autografach Jeffreya Asperna” i „Skrzydłach gołębicy” jest miejscem, gdzie kwitnie piękno i przepych, niemniej w każdym opowiadaniu jest także scena zdrady. (…) W angielskiej wyobraźni literackiej, sądząc z dzieł angielskich i na angielski przełożonych, Wenecja jest miastem dwuznacznym: to zarazem symbol zbawienia i zepsucia[4]. To zepsucie odbija się też w wizerunku samego miasta, gdy relacja Kate i Mertona wydaje się coraz bardziej rozpadać: Wenecja, gdzie z ciemnych, wiszących nisko nad ziemią chmur leją się strugi lodowatego deszczu, a wąskimi zaułkami przemyka groźny wiatr; gdzie królują wahania i wątpliwości, a żyjący z wody ludzie kryją się skuleni, bez pracy i zarobku, za to znudzeni i pełni cynizmu, pod arkadami i mostami[5].

Thomas Mann

Thomas Mann rozpoczął pracę nad Śmiercią w Wenecji przed wybuchem I wojny światowej w 1911 roku. Pisarz, wielokrotnie goszczący w mieście nad laguną i położonym na Lido hotelu Des Bains, wskazywał w swych listach na kilka źródeł inspiracji, które pozwoliły mu stworzyć dzieje ostatniej, fatalnej i upokarzającej namiętności uznanego pisarza Gustava von Aschenbacha. Pierwszym była historia miłości siedemdziesięcioletniego Goethego do nastoletniej Ulriki von Levetzow. Drugim – postać modernistycznego kompozytora i dyrygenta Gustava Mahlera, którego śmierć wstrząsnęła Mannem podczas włoskich wakacji na wyspie Brioni: czytałem biuletyny o jego ostatnich godzinach, utrzymane w iście książęcym tonie. Te wzruszenia zmieszały się potem z wrażeniami i myślami, z których wyrosła moja nowela, tak, że mojemu bohaterowi zbliżającemu się do orgiastycznego końca, nie tylko nadałem imię wielkiego muzyka, ale ponadto opisując jego powierzchowność użyczyłem mu maski Mahlera[6].

Wenecja w noweli Manna stworzona jest z szeregu ikonicznych elementów, które przejdą do żelaznego repertuaru jej przyszłych literackich opisów: niepokojące piękno miasta naznaczone śmiercią i mrokiem, gondole porównywane do trumien, labirynt uliczek w których łatwo się zagubić, zwodniczy urok błękitnej laguny, jednocześnie śmiertelnie szkodliwej i mającej właściwości wód zapomnienia. Któż nie musiał pokonywać przelotnego dreszczu, tajemnego strachu i niepokoju, gdy po długiej niebytności miał wsiąść do weneckiej gondoli? Osobliwa ta łódź, zachowana w niezmienionym kształcie z zamierzchłych czasów i niesamowicie czarna, jak bywają tylko trumny – przypomina nieme i zbrodnicze przygody wśród pluskającej nocy, przypomina bardziej jeszcze samą śmierć, mary, posępny obrzęd i ostatnią, milczącą podróż.[7].

Serenissima jest także miejscem zahaczającej o obsesję miłości, zarówno realnej, jak i alegorycznej, a także, w końcu, miejscem śmierci bohatera. Powolna agonia domaga się zestawienia z nieubłaganym dogorywaniem samego miasta. Antyczne inspiracje Platonem i starogreckimi hymnami sąsiadują z nawiązaniami do dziedzictwa karnawału, owego świata postwionego na głowie, oraz samej idei masek, nakładanych, by ukryć przed społeczeństwem prawdziwe ja. Jednak Wenecja to nie tylko kraina cierpienia i choroby. Jej piękno, idealne, skończone, podobne nieskazitelnej piękności Tadzia, uderza szczególnie w opisie przyjazdu Aschenbacha, który po raz pierwszy przybywa do miasta od strony laguny – przyglądając się myślał, że przybyć do Wenecji lądem, na dworzec kolejowy, znaczy wejść do pałacu przez tylne drzwi i że nie inaczej, tylko okrętem, jak on teraz, przez pełne morze, należy zajechać do najnieprawdopodobniejszego z miast[8].

 

Problemy powojennego świata lat 20. i 30. pogrzebały świetlisty urok la belle époque. Dla brytyjskiego pokolenia powojennych pisarzy Wenecja była miastem zakazanych uciech i podejrzanych rozrywek. W skandalizującym Kochanku Lady Chatterley debiutującego jeszcze przed wojną Davida Herberta Lawrence’a do Wenecji wybiera się tytułowa bohaterka. Kobieta, żona okaleczonego na wojnie arystokraty, uwięziona w źle urządzonym powojennym świecie, wdaje się w romans z gajowym Oliverem. Wyprawa do Wenecji sprawia, że kobieta utwierdza się w swoim uczuciu do mężczyzny. W weneckim epizodzie Lawrence z typową dla siebie ironią potraktował kontrast między chłodną uczuciowo Anglią a Włochami – krajem prawdziwych gorących pasji. Dla pisarza namiętność nie jest zależna ani od klasy społecznej ani od miejsca – romans Lady Chatterley wbrew przyjętym konwenansom wcale nie rozgrywa się w dekadenckiej Wenecji, lecz w turpistycznie przedstawionej chacie gajowego. W świecie pisarza, gdzie rządzi natura i jej odwieczne prawa, a najbardziej negatywną postacią w książce jest mąż bohaterki-chłodny intelektualista, Wenecja z jej kulturalnym dziedzictwem nie jest i nie może być miejscem szczególnym. Miasto po I wojnie światowej przedstawione jest jako kosmopolityczna kolebka wszelkiego użycia; Lady Constance ma wrażenie, że znajduje się w mieście nadmiaru, przesytu. Wszystkiego – pieniędzy, rozrywek, ludzi – jest tu za dużo[9]. Najszczęśliwsza czuje się na łonie natury – gdy wypływa poza gwarne centrum i kąpielisko Lido na otwarte morze. Wenecja jawi się tu jako miasto kapitału i zdegenerowanego kupiectwa – zatrudniony przez obie damy gondolier próbuje im sprzedać również swoje usługi seksualne, co stwarza oczywistą paralelę z pozostawionym w Anglii Oliverem, nie skupionym na materialnej stronie romansu z Lady Chatterley. Lawrence, choć w opisie Wenecji nie stroni wbrew pozorom od jej atrakcyjnego przedstawienia, wplata weń elementy obrazoburczej groteski i krytyki zamożnego społeczeństwa. Tworzy tym samym zestawienie wszystkich blasków i cieni lat 20.

 


Ernest Hemingway

Wenecja w kolejnej powojennej odsłonie – w powieści Ernesta Hemingwaya Za rzekę, w cień drzew – to już miasto ludzi straconych. Po dwóch wojnach i faszystowskich rządach, jest już pełnoprawnym miastem duchów, grobowcem położonym pośród fal laguny. Hemingway, ceniący twórczość Thomasa Manna, w mniej lub bardziej świadomy sposób nawiązuje do tematów choroby, przemijania i ostatniej miłości ze Śmierci w Wenecji. Oczywiście przebranych w heteroseksualny kostium, który nie dziwi u pisarza obsesyjnie wręcz dbającego o wizerunki tradycyjnie pojmowanej męskości. Bohaterem jest tu pięćdziesięcioletni (w podobnym wieku był Mannowski Aschenbach) bezimienny Pułkownik. Rolę Tadzia pełni młodziutka arystokratka Renata (oparta na prawdziwej postaci Adriany Iwancić, którą Hemingway poznał w powojennych Włoszech) – również pochodząca, jak Polak Tadzio, z Europy Środkowej. Powieść Za rzekę, w cień drzew jest również mocno związana z pierwszym literackim sukcesem Hemingwaya – z Pożegnaniem z bronią.
Częściowo autobiograficzna historia, w której pojawia się Mediolan, miasteczka nad jeziorem Como i motyw nieszczęśliwej, zakończonej śmiercią miłości, powraca tu jakby we wspomnieniach z młodości, w tak ważnych po obu wojnach ceremoniach pamiętania, składania świadectwa. Pułkownik cały czas pragnie odnaleźć miejsce, gdzie walczył jako młody człowiek. Wizyta mężczyzny w Wenecji i jego romans rozgrywają się prawie wyłącznie w kameralnych wnętrzach z powodu nieprzychylnej weneckiej zimy. Wenecja Hemingwaya to spacery między barem u Harry’ego i hotelem Gritti, rozmowy z Renatą, pełne przekomarzań i tajonej czułości, ale tak naprawdę donikąd nie prowadzące. Hemingway raz po raz rzuca intertekstualne nawiązania – jego Wenecja to również freski Tintoretta czy rozmyślania o stanie włoskiej literatury, ale także specyficzne podsumowanie niesłabnącej popularności postaci Byrona w Wenecji: ich rodzina wynajmowała w swoim czasie ten dom George’owi Gordonowi, lordowi Byronowi, i teraz nikt nie sypia w łóżku Byrona ani w tym drugim, o dwa piętra niżej, gdzie Byron sypiał z żoną Gondoliera (…) Te łóżka nie są czymś uświęconym ani zabytkowym. Po prostu zbędne łóżka, których później nie używano z rozmaitych przyczyn czy może z szacunku dla Lorda Byrona, którego bardzo kochano w tym mieście mimo wszystkich błędów, jakie popełnił[10]. Podobnie jak Aschenbach Pułkownik naznaczony jest jakimś poczuciem kresu, ostateczności. Trudne piękno powojennej, zimowej Wenecji, urodziwa Renata, powracające raz po raz wspomnienia z młodości – wszystko to sprawia, że wenecki epizod w życiu Amerykanina może zakończyć się tylko w jeden sposób. Śmierć Pułkownika to też symboliczna śmierć pewnej epoki – jak z Aschenbachem umierała la belle époque, tak z amerykańskim wojskowym odchodzi pewien oparty na dawnych wartościach etap XX wieku, dając miejsce zimnowojennej erze atomowej.


Josif Brodski

Bogusław Deptuła w swoim szkicu poświęconym Wenecji pisze, że nikt w ostatnich latach nie nadał takiego blasku Serenissimie, jak noblista Josif Brodski. Dla Brodskiego, przez sporą część życia mieszkającego w Stanach Zjednoczonych, Wenecja i wszystko, co z nią związane, jest spełnieniem konkretnych, wykształconych na kinie i literaturze marzeń. Tyczy się to codziennego życia, ale także śmierci – jak wspomina, w młodości marzył, by umrzeć w Wenecji.

W Znaku wodnym, eseju wydanym w 1989 roku, gdy Brodski spędził w Wenecji już „siedemnaście zim”, poeta opisał miasto Dożów w sposób niepozbawiony gorzkiego humoru, ale nie odbierający Wenecji nic z jej opiewanego od stuleci uroku. Brodski nie był szczególnym miłośnikiem Manna i filmu Viscontiego (Film, niestety nie był niczym szczególnym, opowiadanie też nigdy mi się nie podobało. Mimo to długa początkowa sekwencja z Bogardem na leżaku na pokładzie parowca kazała mi zapomnieć o przeszkadzających napisach czołówki i poczuć żal, że nie jestem śmiertelnie chory.[11]) i też jego Wenecja znacząco różni się od tej ze słynnej noweli. Poeta przedstawia zimową Wenecję lat 70. i 80. o różnych porach dnia: jej chłodne poranki, mgliste noce, piękne zachody słońca, przyjęcia w upiornych palazzo, nudę i niezbyt bogate życie kulturalne. Warto jednak pamiętać, że są to wydzielane przyjemności kogoś spoza Serenissimy, nie mieszkającego tam na stałe – poety, który przez większą część roku marzy o tym mieście, stara się o nim śnić.

 

Brodski przedstawia Wenecję najpierw pod postacią kobiety, wenecjanki. Jest ona szykowna, piękna i pachnie perfumami Shalimar – aromatem Wenecji. Później miasto będzie dla niego przede wszystkim wodami laguny, które nazywa obrazem czasu. Zachwycają one swoim kolorem i wonią wodorostów, ale stanowią także utrapienie, gdy acqua alta wylewa się na miasto. To wody bardzo realistyczne i równie często ubrane w metafory. Zapytany, jaka jest Wenecja w zimie, Brodski układa w głowie jeden z najbardziej chwytających za serce obrazów: Chciałem już opowiedzieć im o acqua alta; o rozmaitych odcieniach szarości za oknem, gdy siedzi się przy śniadaniu w hotelu, mając wokół ciszę i poranną kredową bladość twarzy par w podróży poślubnej; o gołębiach, których ukryte ciągoty architektoniczne każą im nadawać dodatkowy akcent każdemu łukowi i gzymsowi miejscowego baroku; o samotnym pomniku Francesco Queriniego i jego dwóch psów eskimoskich, rzeźbionych w kamieniu z Istrii o bieli podobnej do tej, którą widział tuż przed skonaniem w czasie swojej feralnej wyprawy do Bieguna Północnego, a teraz słuchającym szumu zawsze zielonych drzew w Giardini w towarzystwie Wagnera i Carducciego; o wróblu-śmiałku, przycupniętym na kołyszącym się na falach ostrzu gondoli, ze zmąconą przez sirocco, mokrą nieskończonością w tle[12].

Wenecja, wiecznie piękna, wiecznie zagrożona, umiera powoli, w sposób o wiele mniej spektakularny niż choćby katedra Notre Dame, która niczym w złej baśni zniknęła w jedną noc, pozostawiając po sobie wyrwę w sercu paryżan i karty z powieści Hugo. Śmierć Wenecji i śmierć w Wenecji to tematy, które podświadomie łączymy, które pasują do siebie aż zbyt doskonale i które od stania się kliszą często dzieli tylko jeden krok. Jednocześnie podjęte przez tak różnych pisarzy, przefiltrowane przez ich indywidualną wrażliwość są czymś znacznie więcej, niż tylko mechanicznym wymienianiem niszczejących weneckich zabytków czy uśmierceniem kolejnego starszego mężczyzny na tle barokowego piękna. Wenecja w ich książkach żyje: życiem wyidealizowanym, życiem realistycznym, życiem ze snu. Jest sceną dramatów i miejscem zbrodni, poraża pięknem i rozczarowuje. W każdej z tych ról pozostaje wyniosłą, tajemniczą Serenissimą – zawoalowaną damą, o której śnią czytelnicy Manna, Brodskiego i Jamesa.

Wszystkie ilustracje przedstawiające XIX-wieczną Wenecję: Library of Congress

PRZYPISY:

[1] P. Muratow, Obrazy Włoch tom I, tłum. P. Hertz, PIW, Warszawa 1988, s. 12.

[2] R. de Chateaubriand, Księga wenecka, tłum. P. Hertz, „Zeszyty literackie” 1992, nr 3, s. 89.

[3]H. James, Skrzydła gołębicy, tłum. L. Stawowy, A. Kłosiewicz, Prószyński i S-ka, Warszawa 2011s. 412-413.

[4] S. Spender, Wenecja z angielskich wyobrażeń, tłum. G. Grątkowski, „Zeszyty Literackie” nr 3, 1992, s. 129.

[5] H. James, dz. cyt., s. 529.

[6] T. Mann. Listy 1889–1936, tłum. W. Jelicka, Czytelnik, Warszawa 1966, s. 249.

[7] T. Mann, Śmierć w Wenecji, w: Wybór nowel i esejów, tłum. L. Staff, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1975, s. 211.

[8] Tamże, s. 209–210.

[9] D. H. Lawrence, Lady Chatterley’s Lover, Penguin Books, London 1997, s. 267–282.

[10] E. Hemingway, Za rzekę, w cień drzew, tłum. Bronisław Zieliński, Muza SA, Warszawa 2001, s. 49.

[11] J. Brodski, Znak wodny, przeł. S. Barańczak, „Zeszyty literackie” nr 3, 1992, s. 19.

[12] Tamże, s. 41.

Posted on

Natalie Haynes, Puszka Pandory. Kobiety w mitologii greckiej

Materiał stworzony w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem WAB.

„Washington Post” nazywa ją rockową gwiazdą mitologii. Studiowała filologię klasyczną, wydaje powieści i książki popularno-naukowe, pisze dla „Guardiana” i prowadzi program w radiu BBC. Jej książki poleca sama Margaret Atwood, często dotykająca w swojej twórczości tematyki feministycznej. Brytyjka Natalie Haynes oczarowała ją wiedzą, precyzją słowa i uwagą, którą od dawna poświęca kobietom. Tym sprzed tysięcy lat.

Takimi kobietami były chociażby branki achajskich żołnierzy walczących w wojnie trojańskiej. Opowiedziała o nich w głośnej i wielokrotnie nagradzanej powieści Tysiąc okrętów, która w Polsce ukazała się rok temu. Dziś Natalie Haynes wraca na polski rynek książkowy z publikacją Puszka Pandory. Kobiety w mitologii greckiej (WAB), sięgając do greckich legend jeszcze głębiej i przyglądając się ich losom aż po trzecie tysiąclecie.

“Imię Heleny było stosowane jako żartobliwa jednostka miary: jeśli jedna Helena jest tak piękna, że wysyła się po nią tysiąc statków, to milihelena jest jednostką piękna potrzebną, by uruchomić jeden statek.”

A są to losy tyleż burzliwe, co pasjonujące. – Każdy mit ma w sobie wiele płaszczyzn czasowych: czas w którym się rozgrywa, czas, kiedy opowiada się o nim po raz pierwszy, oraz czas każdego kolejnego przedstawienia – tłumaczy Haynes. To właśnie na tych różnorodnych płaszczyznach czasowych skupia się w swojej książce, poświęconej 10 wybranym postaciom kobiecym pojawiającym się w wierzeniach starożytnych Greków. Pandora, Jokasta, Helena, Meduza, Amazonki, Klitajmestra, Eurydyka, Fedra, Medea i Penelopa narodziły się w antycznej wyobraźni, a następnie odżywały w malarstwie, sztukach teatralnych, filmach czy utworach muzycznych. Analizując ich rolę w niezliczonych tekstach kultury, autorka pozwala nam ponownie odkryć bohaterki, które wielu z nas, niesłusznie, widziało dotąd w sposób żałośnie jednowymiarowy.

 

Książkę kupisz w naszym sklepie – zapraszamy tutaj
Książkę kupisz w naszym sklepie – zapraszamy tutaj

 

Budowa poszczególnych rozdziałów Puszki Pandory opiera się na podobnym schemacie. Haynes przedstawia sylwetkę wybranej bohaterki w utworach antycznych, a następnie śledzi jej żywot w kulturze. Z racji pochodzenia autorki najwięcej przykładów pochodzi z kręgu twórców anglosaskich, jednak nie pomija ona także wielkich dzieł włoskich czy francuskich. Pojawiają się też nawiązania bardziej odległe kulturowo, jak hebrajskie midrasze czy tradycyjne opowieści armeńskie, zaskakująco trafnie zestawiane z… teledyskami Beyonce i kryminałami Agaty Christie.

“Helena wychowuje się jako córka Tyndareosa i Ledy, jednak większość źródeł nazywa ją córką Zeusa. Istnieje opowieść, że Zeus przybrał kształt łabędzia i podstępnie wszedł do łóżka Ledy. To rodzi wiele pytań, nawet u osób przyzwyczajonych do dziwactw mitologii greckiej. Leda jest bardziej podatna na wdzięki łabędzia niż mężczyzny? To jakaś niszowa kategoria porno.”


Puszka Pandory
jest książką gęstą od treści, bogatą w przykłady, nazwiska, analogie i odniesienia. Jej lektura wymaga pewnego skupienia, jednak czytelnik nagrodzony zostaje w trójnasób: nie tylko pokaźną porcją wiedzy, ale także intrygujących ciekawostek i ciętego humoru. Nie bez kozery autorce zdarza się występować w roli komiczki, a jej zabawny show Natalie Haynes Stands Up for the classics zdobył serca licznych odbiorców. To jednak, co w publikacji najważniejsze, to analiza postaw. Celem tekstu jest bowiem nie tylko prześledzenie ewolucji mitu, ale przede wszystkim – znaczeń, które w każdej wersji wysuwają się na pierwszy plan. Jak tłumaczy Haynes, mity mogą być świątynią opowieści, ale są także lustrem – dla epoki, w której po nie sięgamy.

“Spójrzmy, z jaką pewnością kreślona jest postać Achillesa; dowiadujemy się, czego chce, o co walczy i co przegrywa. A potem pomyślmy o Helenie. O ile trudniej ją zdefiniować. Im bardziej staramy się ją zrozumieć, tym bardziej nam się wymyka.”

Co mówią o nas? W Polsce książka ta – pokazująca, że bez mitologicznych postaci kobiecych literatura i sztuka, kino i muzyka byłyby uboższe, żeby nie powiedzieć: prawie puste – ukazuje się dzień po światowym święcie feminizmu, obchodzonym 7 listopada. Publikacji towarzyszą głosy akcentujące fakt, że mity powstawały w czasach, gdy status społeczny kobiety był niski, a próba patrzenia na nie z dzisiejszej perspektywy stanowi rażący anachronizm. Warto więc nieustannie przypominać: z punktu widzenia literaturoznawstwa, mit ma charakter powracający. Podkreślali to wybitni badacze tacy, jak Jolles, Dumézil czy Blumenberg; podkreśla także Natalie Haynes. I choćbyśmy nie wiadomo jak usilnie odmawiali głosu Meduzie, przyćmiewali Jokastę czy potępiali Helenę, to prędzej czy później zjawią się one ponownie u naszych drzwi.

Natalie Haynes, Puszka Pandory. Kobiety w mitologii greckiej, tłumaczyła Agnieszka Szling, WAB 2023

Cytaty wyróżnione w tekście pochodzą z rozdziału poświęconego Helenie.

 

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem WAB.