Posted on

Ferrara – nowoczesne miasto. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S03E2

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z regionem Emilia-Romania.

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W trzecim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej refleksji nad kwestią TOŻSAMOŚCI. W jaki sposób widzą siebie mieszkańcy Śródziemnomorza, co ich łączy, a co dzieli? W jaki sposób odczuwają i wyrażają swoją odrębność, jakie historie opowiadają na swój temat? Poznaj je bliżej w naszym podcaście!

 

Renesansowi architekci rozplanowali ją tak, aby wygodnie żyło się w niej nawet za 500 lat. Ma szerokie ulice, mnóstwo zieleni, otwarte przestrzenie pozwalające na zaczerpnięcie oddechu. Tworzyli w niej wielcy literaci i studiowali genialni uczeni, a jej bramy otwarte były na różne kultury i tradycje. Władający nią książęta za żony brali sobie niezależne i postępowe kobiety, ale w jej dziejach nie brakowało też skandali i wielkich namiętności. Zapraszamy do Ferrary – najnowocześniejszego ze starych włoskich miast!

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z regionem Emilia-Romania:
🇮🇹 visiter.it/podcast-pl
🇮🇹 facebook.com/EmiliaRomagnaTourismPL

Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:
?Beata Zatońska: Lukrecja Borgia

Posted on

Tu Bi-Szwat czyli Nowy Rok Drzew

Co roku w drugiej połowie stycznia otrzymuję wiadomość ze szkoły i przedszkola: Przypominamy, że jutro dzieci przychodzą ubrane na zielono! I choć za oknem polska zima, w mojej półizraelskiej rodzinie jest to pierwszy sygnał wiosny. Oto nastało święto zwane Nowym Rokiem Drzew (Tu bi-Szwat, ט״ו בשבט) – jedno z moich ulubionych.

Nazwa święta ma związek z datą: celebruje się je 15 dnia miesiąca Szwat. W tym czasie najwcześniej kwitnące drzewa Ziemi Świętej budzą się do życia i rozpoczynają nowy cykl owocowania. Izraelskie rodziny swiętują ten moment w ogrodzie, sadząc kwiaty i krzewy. Szkoły organizują akcje sadzenia drzew. Jest to także moment na rozmowy o ekologii i wszelkie rozważania związane ze środowiskiem naturalnym. Dla osób wierzących ich podstawę stanowią słowa zawarte w Torze, wedle których człowiek jest drzewem pola. Podobnie jak rośliny, także i my rodzimy się, wzrastamy, by na koniec powrócić w objęcia Matki Ziemi. Z okazji Tu Bi-Szwat w niektórych regionach szczególnie chętnie sieje się pietruszkę, która od czasów starożytnych symbolizuje hart ducha, męstwo i wygraną. Jej polska nazwa zdaje się pochodzić od łacińskiego rzeczownika petra –“skała”, przypominając, że troskliwie pielęgnowane ziarno daje piękny owoc, bogaty w siłę, odporny na zło.

W Nowy Rok Drzew zakłada się zielone ubrania
W Nowy Rok Drzew zakłada się zielone ubrania
Obchodzenie tej uroczystości zapoczątkowano za czasów Drugiej Świątyni, budowanej po powrocie Żydów z Babilonu, a więc w latach ok. 550–520 p.n.e. Święto rozpoczynało swego rodzaju nowy rok podatkowy, czyli rok składania dziesięciny z owoców drzew. Przeznaczano ją na potrzeby pomocników świątynnych zwanych lewitami, a także osób ubogich. W średniowieczu z okazji Tu Bi-Szwat urządzano wieczerze, podczas których spożywano liczne gatunki owoców. W XVI w. grupa mistyków skupiona wokół Izaaka Lurii, kabalisty z Safedu w Palestynie, nadała obrzędowi wymiar symboliczny, któremu towarzyszyło odczytywanie stosownych fragmentów Pisma oraz wygłaszanie błogosławieństw nad winem. Dziś w świąteczny wieczór również podaje się dary ziemi: zboża (w postaci ciasta), winogrona, figi, daktyle, oliwki oraz granaty.

Bez względu na to, czy Tu Bi-Szwat jest świętem, które obchodzimy, czy nie, warto wspomnieć w tym dniu piękną analogię między drzewem a człowiekiem, jak również uświadomić sobie, że w barwnych, aromatycznych i smakowitych owocach rodzonych przez drzewa największa moc kryje się w maleńkim ziarenku. To ono daje początek kolejnej roślinie, ta zaś – następnym pokoleniom drzew.

Wspólnie stworzą cały ogród, cały las.

Posted on

Jože Plečnik i Lublana

Jože Plečnik urodził się 23 stycznia 1872 roku w Lublanie, prowincjonalnym wówczas mieście monarchii habsburskiej. Był lublańczykiem z urodzenia, ale, co ważniejsze, przede wszystkim lublańczykiem z serca i duszy. Mimo ogromnych trudności z ukończeniem szkoły, wyrokiem nieprzewidywalnego losu został architektem – i to w Wiedniu, u boku samego Otto Wagnera. W stolicy Austrii Plečnik zostawił pierwsze ślady swojego geniuszu, by przez praskie Hradczany i Vinohrady powrócić do ukochanej Lublany i tu, przez kilkadziesiąt lat, przekształcać, przebudowywać i nadbudowywać tkankę miasta.

Jože Plečnik (1972–1957)
Jože Plečnik (1872–1957)
Jego wkład w dzisiejszy układ urbanistyczny stolicy Słowenii jest nie do przecenienia. Wyznaczył jej nową oś lądową, zaś oś wodną, czyli Lublanicę, przebudował, ubierając ją w funkcję i symbole; wyznaczył miejską promenadę, zaprojektował parki i tereny zielone, wydobył na światło dzienne i wyznaczył właściwe miejsce ruinom rzymskim. Zaprojektował ogromną liczbę budynków użyteczności publicznej, takich jak: Biblioteka Narodowa i Uniwersytecka (NUK), hale targowe (Tržnice), Izba Handlu, Rzemiosła i Przemysłu, Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych, siedziby szkół (Križanke, gimnazjum urszulińskie). Jako człowiek wielkiej wiary zaprojektował kościoły (św. Franciszka z Asyżu, św. Michała na Barju) i w jedyny w swoim rodzaju sposób przebudował największy lublański cmentarz (tzw. Žale).
Tržnice; fot. sLOVEstory
Tržnice; fot. sLOVEstory
Kościół św. Michała, fot. Matevž Paternoster, copyright: © Museum and Galleries of Ljubljana

 

Podczas zwiedzania Lublany nie da się uniknąć spotkania z dziełem Plečnika. Ślady jego twórczości i geniuszu spotykamy na każdym kroku; dzieje się tak również dlatego, że za swoje zadanie uważał dopilnowanie każdego najdrobniejszego szczegółu. Był architektem totalnym: projektował budynki, ale też okna, lampy, latarnie miejskie, kolumny, a nawet klamki czy tralki w balustradach. To dlatego omiatając wzrokiem każdy zakątek centrum Lublany, zawsze znajdziemy to Plečnikowe coś”.

 

Hall w Bibliotece Narodowej i Uniwersyteckiej, fot. Matevž Paternoster, copyright: © Museum and Galleries of Ljubljana
Hall w Bibliotece Narodowej i Uniwersyteckiej, fot. Matevž Paternoster, copyright: © Museum and Galleries of Ljubljana
Detal w NUK. Pegaz czy motyw ludowy? Fot. sLOVEstory
Detal w NUK. Pegaz czy motyw ludowy? Fot. sLOVEstory

Gdyby pozbawić Lublanę dzieła Plečnika, zostałoby nam jedno ze środkowo-europejskich, dawnych austro-węgierskich miast. Oczywiście nie oznacza to, że bezwartościowe. Jednak to właśnie dzięki Plečnikowi-Pigmalionowi Lublana, niczym mitologiczna Galatea, stała się unikatowa, jedyna i jako taka z pewnością warta poznania.

Brama wejściowa na cmentarz Zale, fot. Matevž Paternoster, Copyright: © Museum and Galleries of Ljubljana
Brama wejściowa na cmentarz Žale, fot. Matevž Paternoster, copyright: © Museum and Galleries of Ljubljana

 

Element osi wodnej; fot. sLOVEstory
Element osi wodnej; fot. sLOVEstory

Porównanie Jožego Plečnika do Pigmaliona wydaje się całkowicie uprawnione. Architekt czuł się kontynuatorem tradycji klasycznej, w Lublanie zaś widział bezpośrednią dziedziczkę tradycji śródziemnomorskiej. Swoje projekty osadzał, nadbudowywał nad już istniejącą architekturą, nie burząc jej, nie zwalczając, a raczej dostosowując ją do potrzeb dwudziestowiecznego miasta. Dawniejsza zabudowa Lublany wynikała z jej położenia geograficznego i kontekstu kulturowego – stanowiła mieszankę wpływów austriackich i włoskich. I to właśnie do tych ostatnich szczególnie chętnie nawiązywał Plečnik, dodając doń od siebie środkowoeuropejskie, słoweńskie serce.

Most Szewski, fot. Matevž Paternoster, Copyright: © Museum and Galleries of Ljubljana
Most Szewski, fot. Matevž Paternoster, Copyright: © Museum and Galleries of Ljubljana
Szczegół: rozeta jednej z kaplic cmentarnych; fot. sLOVEstory
Szczegół: rozeta jednej z kaplic cmentarnych; fot. sLOVEstory

W 2021 roku Lublana doczekała się prawdziwego światowego uznania. Spuścizna Plečnika została wpisana na listę dziedzictwa UNESCO. Warto podkreślić, że tytuł ten został nadany ze względu na uniwersalne, ogólnoludzkie przesłanie architektury Plečnika, a więc: głęboko humanistyczny projekt miasta. Jednostka i jej dobrostan stanowiły punkt odniesienia na każdym etapie tworzenia miejskiej tkanki – jej funkcji, symboliki, układu przestrzennego. To dlatego Lublana jest tak zielona, pełna harmonii, właściwych proporcji. Jednocześnie całą sobą ma nam tyle do opowiedzenia! Co ważne, każdy element architektury Plečnika wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO jest dostępny bezpłatnie. Wszyscy możemy korzystać z niej na równych prawach – po prostu jako ludzie.

Plečnik z psem, ok. roku 1933
Plečnik z psem, ok. roku 1933
Gdy (następnym razem) odwiedzicie Lublanę, spójrzcie na nią z perspektywy geniuszu Jožego Plečnika. Poszukajcie wspomnianego humanistycznego pierwiastka, delektujcie się harmonią i pięknem tego niezwykłego miasta. A gdy już nasycicie się Plečnikiem w Lublanie, wybierzcie się w podróż po Plečnikowej Słowenii. To też będzie niesamowita przygoda!

 

Autorka, wraz z mężem Piotrem Pilchem-Dobrowieckim, jest lokalnym przewodnikiem po Słowenii. Prowadzi fanpage sLOVEstoryPL.
Posted on

Xanthi. Śródziemnomorsko-bałkańska mozaika

Tracja. Thraki (Θράκη). Bodaj najmniej znany i najmniej rozpoznany z greckich regionów. Ziemia przygraniczna, ze słabo rozwiniętą turystyką, wciśnięta między żyzne ziemie Macedonii (od zachodu), łańcuchy Rodopów (od północy), Morze Egejskie (od południa) i kapryśną graniczną rzekę Ewros (Έβρος, bułgarska Marica/Марица, turecki Meriç). Dla Greków Tracja dionizyjska i Orfeuszowa. Ale współcześnie także częste miejsce odbywania służby wojskowej. Fragment rozległej, historycznej oraz mitycznej ziemi Traków i innych ludów, którzy w przemarszu dziejów zakładali tu swoje osiedla, w starożytności i po niej. Trakowie, Hellenowie, obywatele Cesarstwa Rzymskiego i późniejszego Wschodniorzymskiego. Osmanowie. Grecy, Bułgarzy, Turcy, Żydzi, Ormianie. Od wieków mozaika kultur, języków i wyznań. Żywa mozaika. Namacalna i poruszająca swoją innością. Dosłownością i kontrastem. Miejsce, o którym tak niezwykle pisze Kapka Kassabova (Granica. Na krawędzi Europy). Trudno bowiem poznawać ten region wyłącznie w kontekście każdego z trzech jego „odłamków”, stanowiących dziś część różnych państw. Wiele aspektów Tracji przynależy do świata tego, co trwa ponad granicami, co łączy, a nie dzieli.

Tracja trwa ponad granicami, fot. Mehmet Talha Onuk
Tracja trwa ponad granicami, fot. Mehmet Talha Onuk198

 

Pod miastem – w przełomie rzeki Nestos, fot. Tomasz P. Kozłowski
Pod miastem – w przełomie rzeki Nestos, fot. Tomasz P. Kozłowski


Szaleństwo zmysłów

Tracja grecka, do której dziś zaglądamy, dzieli się na trzy subregiony. Dwa z nich zawdzięczają swoje nazwy miastom – Xanthi (Ξάνθη; zachodni) i Komotini (Κομοτηνή; centralny). Trzeci, wschodni, ze stolicą w nadmorskim mieście Aleksandrupoli (Αλεξανδρούπολη), nosi nazwę wielkiej i z mnóstwa powodów ważnej rzeki. To wspomniany Ewros. O każdym z tych subregionów można z osobna napisać bardzo wiele; dużo między nimi podobieństw, ale i różnic. Podobieństwem jest z pewnością owa kulturowa mozaika. Ta żywa, namacalna i przemawiająca do nas głęboką odmiennością od tego, z czym Grecja potocznie się kojarzy. W Tracji umysł wędrowcy zbacza z leniwego, wyspiarskiego, nierzadko dość oczywistego szlaku. Pracuje tu na najwyższych obrotach. Oczy widzą egejski błękit, ale i typowo bałkańskie góry. Nadmorskie gaje oliwne, ale i las… świerkowy na zboczach Rodopów (las Elatia / Ελατιά). Prawosławne cerkwie i minarety meczetów. Obywateli Grecji podobnych do tych z innych zakątków kraju, ale i miejscowe kobiety w chustach. Napisy po grecku, jak i po turecku. Uszy pobudzane są nie mniejszą różnorodnością. Dzwony wież kościelnych współbrzmią z wibrującym śpiewem muezzina.

Oreo – wieś Pomaków, fot. Tomasz P. Kozłowski
Oreo – wieś Pomaków, fot. Tomasz P. Kozłowski

 

Spacer po Xanthi, fot. Mehmet Talha Onuk
Spacer po Xanthi, fot. Mehmet Talha Onuk

 

Na ulicy i na targu, zwanym tu po wschodniemu pazari (το παζάρι), nowogrecki miesza się tu z językiem tureckim, ale i… ze słowiańskim dialektem Pomaków. Znaczna różnorodność dźwięków spotka nas też na trackich falach radiowych. Doznania smakowe dopełnią oszołomienia. Wejdźmy tylko do cukierni: czekoladki według zachodnich przepisów kuszą obok sznurów lokum, tac z aromatycznym künefe (gr. kiunefe / το κιουνεφέ) czy miseczek z pysznym aşure. A gdy nasze zmysły zatopią się już w trackiej różnorodności, nieoczywistości i zagadce, spróbujmy zrobić krok w tył i rozpocząć poznawanie na spokojnie. Zagłębianie się w wielopoziomowej tajemnicy Tracji. Rozumienie. Kto raz zakocha się w tej krainie, nie przestanie jej miłować…

W zaułkach miasta, fot. Tomasz P. Kozłowski
W zaułkach miasta Xanthi, fot. Tomasz P. Kozłowski

 

Wielopoziomowa Tracja, fot. Mehmet Talha Onuk
Wielopoziomowa Tracja, fot. Mehmet Talha Onuk

 

Granica światów

W naszej podróży zatrzymajmy się dziś w bodaj najefektowniejszym z miast greckiej Tracji: w Xanthi. Miejscowość ta, o rodowodzie sięgającym III wieku p.n.e., a rozkwitła za czasów bizantyjskich, rozłożyła się na skraju żyznej rolniczej równiny. Mało gdzie w Grecji spotkamy tak efektowne plantacje drzew granatowca, jak na tych równinach; nie brakuje tu również pól bawełny,  zbóż, jak i  wspomnianych już gajów oliwnych. Te ostatnie srebrzą się częściej już bliżej morza i niedużych, acz ciekawych ruin starożytnej Abdery – miasta filozofów Demokryta czy Protagorasa. Tam, gdzie klimat pewniejszy, łagodniejszy, gdzie zimą rzadziej sięga przymrozek bałkańskich gór. Na ziemi tejdoskonale widać Braudelowską granicę Śródziemnomorza, wytyczoną naturalnym limitem wytrzymałości drzewa oliwnego. Przebiega tu ona właśnie w okolicach Xanthi. Z jednej strony miasta oliwka wciąż jest. Z drugiej cofa się, ustępuje miejsca żywicznej zieleni sosen czy znajomo wyglądających buków. Świadomość doświadczania tej metaforycznej granicy światów jest tu przyjemnością samą w sobie… Smakowaniem rozstania i powrotu, skumulowanych na małym obszarze fitosocjologicznej i biogeograficznej strefowości. Bo to, co trzeba teraz podkreślić to fakt, że po drugiej stronie Xanthi piętrzą się góry. Przedgórza opiewanych w pieśniach (szczególnie bułgarskich) Rodopów, nowogreckiej Rodopi (Ροδόπη), w pełni tożsamej z antyczną Rodope.

 

Ziemia pełna mitów, fot. Odysseas Chloridis
Ziemia pełna mitów, fot. Odysseas Chloridis

 

Xanthi – miasto z widokiem na góry, fot. Tomasz P. Kozłowski
Xanthi – miasto z widokiem na góry, fot. Tomasz P. Kozłowski

Przypomnijmy tu sobie ważny mit: starogrecką opowieść o noszącej to imię trackiej królowej i jej małżonku Hajmosie – dwojgu zakochanych, owładniętych uczuciem tak płomiennym, że porównywali siebie do samych Hery i Zeusa. Okrutny jest gniew olimpijskich bogów, którzy na tracką zuchwałą parę zsyłają swój wyrok… Oto zakochani staną się górami. I tak królowa Rodope zmienia się w pasmo Rodopów, a jej małżonek Hajmos – w bałkańskie wierzchołki Hajmos (Stara Płanina we współczesnym nazewnictwie) po drugiej stronie rwącej rzeki  I do dziś to zielona Rodope przynosi tej okolicy najwięcej życiodajnego deszczu, spływającego przez rejon Xanthi malowniczą, głęboką doliną rzeki mniejszej niż Ewros, ale zdecydowanie bardziej urodziwej –  Kosinthos (Κόσυνθος). Z zielenią okolicznych lasów, szumem pieniącej się górskiej wody, z gniazdami kolorowych żołn… Deszcz jednak spływa w tej okolicy i inną doliną. To druga z najważniejszych rzek Tracji: Nestos (Νέστος), Mesta Bułgarów (to w Bułgarii zaczyna swój bieg), tworzący niedaleko Xanthi wyjątkowo efektowny kanion z widowiskowo wykutymi w nim linią kolejową i tunelami. Wiodła tędy jedna z tras Orient Expressu. Miejsca tego, tej ścieżki w kanionie, nie może zabraknąć na trasie żadnego trackiego podróżnika, a wszelkie trudy wędrówki wynagrodzą widoki, zachód słońca pośród wyjątkowego pejzażu oraz wiosenne irysy kwitnące przy skałach.

Uliczki Xanthi, fot. Tomasz P. Kozłowski
Uliczki Xanthi, fot. Tomasz P. Kozłowski

 

Tracja to miejsce unikatowe w skali Grecji, fot. Mehmet Talha Onut
Tracja to miejsce unikatowe w skali Grecji, fot. Mehmet Talha Onut


Barwny ceremoniał

Gdy już zorientujemy się w śródziemnomorsko-bałkańskiej topografii tej ziemi, rozpocznijmy spacer po samym Xanthi. Wiekowe Stare Miasto (Palia Poli / Παλιά Πόλη), z bogactwem architektury osmańskiej, wyraźnie odcina się od dzielnic nowych – typowych gęstych skupisk charakterystycznych dla wielu greckich miast. Niech jednak nie zwiedzie nas znana z przewodników pokusa podążania tylko za tym co stare, co zabytkowe i opiewane. W pozornie zwyczajnej plątaninie ulic nowego miasta pojmiemy lepiej, bardziej namacalnie, czym jest Tracja i jej wielokulturowa mozaika. To tu zobaczymy też główny meczet miasta, a w centrum, na placu, w każdą sobotę, doświadczymy niezwykłego zespolenia wszystkich kultur, języków, ubiorów, spotykających się na pazari – wielobarwnym, unikatowym w skali Grecji targowisku, w innych regionach kraju zwanym powszechnie laiki (ηλαϊκή), tu zaś trwającym przy nazwie wschodniej, bardziej uniwersalnej, łatwiejszej do zrozumienia dla wszystkich. Ksantyjskie pazari, z którego tutejsza ludność jest szczerze dumna, to cała instytucja. Magnes. Doświadczenie. To ceremoniał żywy i wciąż autentyczny, ważny dla wszystkich mieszkańców miasta, dla prawosławnych i dla muzułmanów. Wszyscy oni zmierzają tu w sobotni poranek na zakupy i na spotkanie. Na rozmowę i wymianę wiadomości. By później, także i z siatkami czy torbami, zasiąść na dłuższą chwilę na kawę, na placu przy miejskim zegarze (Roloi/ το Ρολόι).

Widok na stare miasto Xanthi, fot. Tomasz P. Kozłowski
Widok na stare miasto Xanthi, fot. Tomasz P. Kozłowski

 

Feeria barw w Xanthi, fot. Mehmet Talha Onuk
Feeria barw w Xanthi, fot. Mehmet Talha Onuk

To na pazari spotkamy wszystkich, cały ten tracki korowód, wszystkie społeczności Xanthi zamieszkujące razem. Po sąsiedzku, ulica w ulicę. Cały ten „kulturowy kalejdoskop”, współistniejący w mieście relatywnie niewielkim, ludnym nie bardziej niż polskie Biała Podlaska, Świdnica czy Zgierz.  W Xanthi, dość równo podzielonym na społeczność prawosławną i muzułmańską, chyba bardziej niż gdziekolwiek indziej w tych stronach odczuwamy pozostałość osmańskich i bałkańskich milletów, panującej między nimi zasady dobrosąsiedztwa, obopólnego szacunku. Przywołam tu krótką definicję Adama Balcera, która trafnie opisuje ten porządek: System milletów polegał na podziale administracyjnym poddanych osmańskich na wspólnoty religijne, które posiadały autonomię polityczną, konfesyjną, finansową oraz kulturową (Turcja. Wielki Step i Europa Środkowa, s. 133). Spacerując ulicami Xanthi ma się nieodparte wrażenie, że w nowym świecie granic, podziałów i systemów, w warstwie symbolicznej czy obyczajowej, przetrwało tu coś z tamtych osmańskich reguł, jakby zamrożonych w czasie. Muzułmanie Xanthi nie są przy tym grupą jednorodną. To płynny świat wielu tożsamości i ich odcieni. Są oni obywatelami państwa greckiego, a wielu z nich uważa się po prostu za muzułmanów „miejscowych”, z rodów sięgających historią czasów, o których milczą księgi. Istnieje też grupa skłaniająca się ku tożsamości tureckiej.

Rękodzieło Pomaków, fot. Tomasz P. Kozłowski

 

W Xanthi współistnieją różne tożsamości, fot. Tracja trwa ponad granicami, fot. Mehmet Talha Onuk

Są wreszcie i Pomacy (gr. Pomaki/ οι Πομάκοι), górale z wiosek ponad miastem, z tak zwanych Pomakochoria (Πομακοχώρια): lud trudniący się pasterstwem i uprawą tytoniu, niegdysiejszego złota tych okolic. Jest to lud pochodzenia słowiańskiego, mówiący językiem pokrewnym bułgarskiemu, także ze słownictwem lokalnym oraz naleciałościami języków greckiego i tureckiego. Mowa ta brzmi zatem jak opis ziem, w których powstała i wyewoluowała. Z czasem część Pomaków odeszła od życia pośród gór i osiadła w miastach Tracji, w tym w Xanthi. Spotkamy ich tu bez większego problemu. Wreszcie, do muzułmanów zalicza się część miejscowych Romów. Nie wszyscy jednak, bowiem społeczność ta podzielona jest w Tracji wyznaniowo między islam i prawosławie. Ludność grecka (grekoprawosławna) również jest tu dość zróżnicowana pod  względem korzeni i pochodzenia. Obok Greków wywodzących się z samej Tracji nie brak tu i dawnych przesiedleńców, do dziś pieczołowicie pielęgnujących tradycje opuszczonych ziem. To między innymi Grecy kapadoccy czy Grecy z wybrzeży Morza Czarnego, z Pontu, tzw. Grecy pontyjscy (gr. Pondii/ οι Πόντιοι), którzy trafili na ziemie współczesnej Grecji po akcji przesiedleńczej zarządzonej w 1923 roku na mocy traktatu w Lozannie. To również tzw. Rosopondii (Ρωσοπόντιοι), grecka ludność pontyjska, która po tym samym 1923 trafiła nie do Grecji, a do republik radzieckich, skąd, w wyniku zawirowań historii, przybyła tu dość masowo w latach 90. XX wieku. Wreszcie, w Xanthi spotkamy też potomków tradycyjnej społeczności półnomadycznej – Karakaczanów (gr. Sarakatsani / οι Σαρακατσάνοι), a także współczesnych greckich Odyseuszy – ludzi z różnych powodów zmieniających adres zamieszkania. Podczas wyjątkowo barwnego Festiwalu Starego Miasta Xanthi, organizowanego w początkach września każdego roku, różnorodność greckich stowarzyszeń (kulturalnych, tanecznych itp.) jest wyjątkowo dobrze widoczna. Pośród stoisk miejscowych Pontów, Ewrites (Greków trackich z regionu Ewros) czy Karakaczanów wypatrzyłem raz nawet… Związek Kreteńczyków w Xanthi. Do tej uproszczonej wyliczanki etnosów, regionalizmów i tożsamości dodajmy jeszcze – nielicznych już dziś – potomków ksantyjskich Ormian. Otrzymamy obraz społeczności, w której „tracka mozaika” nie jest zdawkowym hasłem, lecz pulsującą energią codziennością.

Życie nocne w zaułkach Xanthi, fot. Tomasz P. Kozłowski
Życie nocne w zaułkach Xanthi, fot. Tomasz P. Kozłowski

 

Życie codzienne w Xanthi, fot. Mehmet Talha Onuk
Życie codzienne w Xanthi, fot. Mehmet Talha Onuk


Czas na zwiedzanie

Teraz gdy poznaliśmy nie tylko topografię miejsca, ale i jego strukturę etniczną czy wyznaniową, gdy zrozumieliśmy nieco to fascynujące trackie współistnienie, rozpocznijmy wędrówkę szlakiem turystycznych atrakcji, które jawią się li tylko jako wisienki na trackim torcie-przekładańcu, pobudzającym zmysły smakiem, aromatami i barwami. Zanurzmy się w świat pięknych osmańskich rezydencji, którymi upstrzone jest tutejsze Stare Miasto. Przy wielu z nich w staranny sposób opisano ich historię. Jedna ze starych willi, niedawno pieczołowicie wyremontowana, stoi na granicy starówki i nowej części Xanthi. Wyróżnia się w sposób szczególny: to miejsce, w którym urodził się i wychował jeden z najwybitniejszych kompozytorów muzyki Grecji, Manos Chadzidakis (ΜάνοςΧατζιδάκις, 1925–1994) – autor mnóstwa pieśni, do dziś kochanych i wyśpiewywanych przez Greków, ale i kompozytor muzyki filmowej rozpoznawanej na całym świecie. To on skomponował choćby Dzieci Pireusu – piosenkę z filmu Nigdy w niedzielę z Meliną Merkuri w roli głównej, która stał się jednym z hymnów filhellenów całej ojkumene i za którą Chadzidakis otrzymał w 1960 roku Oscara.

Dziedzictwo chrześcijańskie w Xanthi, fot. Tomasz P. Kozłowski
Dziedzictwo chrześcijańskie w Xanthi, fot. Tomasz P. Kozłowski

 

Starówkę wypełniają galerie i klimatyczne knajpki, fot. Tomasz P. Kozłowski
Starówkę wypełniają galerie i klimatyczne knajpki, fot. Tomasz P. Kozłowski

W innej monumentalnej willi, już wewnątrz Starego Miasta, rozgościło się wyjątkowej urody Muzeum Etnograficzne i Historyczne, z ekspozycją wielobarwną jak cała Tracja. To też jedno z miejsc, w których poznamy  nieco z historii trackiego tytoniu i jego obróbki;  kulturowy wkład rośliny, dzięki której miasta szeroko rozumianego regionu, Xanthi, Komotini czy egejska Kawala, przez wiele dziesięcioleci przeżywały czas prosperity, bogacąc się na handlu dobrej jakości tytoniem z gór Tracji i wschodniej Macedonii. To dzięki niemu tak wiele w Xanthi dawnego, eleganckiego przepychu, widocznego w stylu licznych starych budowli. To też sławne w Grecji przemysłowe zabudowania dawnych magazynów tytoniu, kapnapothikies (οι καπναποθήκες), w środkowej części miasta – magnes dla miłośników dawnej architektury industrialnej. Na starówce czeka na nas jeszcze jedno ciekawe muzeum: „Dom Cienia” (gr. To Spiti tis Skias/ ΤοΣπίτι της Σκιάς), wyjątkowe w swym koncepcie muzeum-galeria artysty Triandafilosa Vaitsisa (ΤριαντάφυλλοςΒαΐτσης), którego konstrukcje, odpowiednio oświetlone i projektowane na ścianę, zamieniają się w postacie z panteonu światowej kultury: w sylwetki Konstandinosa Kawafisa, Johna Lennona, Marilyn Monroe i innych. Gdy opuścimy starówkę, wypełnioną galeriami oraz klimatycznymi knajpkami, i przejdziemy most na rzece Kosinthos, zastanie nas z kolei czarowna plątanina wspinających się na wzgórze zaułków dzielnicy Samakow (Σαμακώβ). Warto tu przyjść dla klimatu uliczek i dla widoku miasta po drugiej stronie rzeki.

Dom Manosa Chadzidakisa, fot. Tomasz P. Kozłowski

 

Xanthi to jednak nie tylko samo miasto. To również jego wielce interesujące okolice. Wsie Pomaków (wspomniane Pomakochoria), laguny Vistonidy, Porto Lagos z klasztorem na wyspie, starożytna Abdera. Klasztory na wzgórzach ponad miastem, ruiny bizantyjskiego zamku i szlaki piesze tonące w zieleni. Dzikie ostępy górskich mateczników przyrody – Elatii (Ελατιά) czy Chajdu (Χαϊντού). Ι wiele innych miejsc na kolejne opowieści, zagubionych pośród trackiej mozaiki przyrody i kultury. Ludzkiego ciepła i ludzkich wyzwań. Pośród oryginalnego i szlachetnego w swej rzadkości splotu trwania, dialogu i wzajemnego ubogacania… Tracja to miejsce odkrywania wielu nieoczywistych szlaków, to kraina przekraczania widzialnych i niewidzialnych granic, kraina niezapomnianych powrotów.

Zdjęcie główne: kamienny most w Xanthi, fot.  / Flickr, CC BY-NC-ND 2.0

 

Posted on

Tożsamość śródziemnomorska. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S03E1

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W trzecim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej refleksji nad kwestią TOŻSAMOŚCI. W jaki sposób widzą siebie mieszkańcy Śródziemnomorza, co ich łączy, a co dzieli? W jaki sposób odczuwają i wyrażają swoją odrębność, jakie historie opowiadają na swój temat? Poznaj je bliżej w naszym podcaście!

Nowy sezon zaczynamy od wprowadzenia do tematu tożsamości. Co rozumiemy pod tym pojęciem? Czy istnieje coś takiego, jak tożsamość śródziemnomorska? Jak pojmowali swą tożsamość Grecy i Rzymianie oraz jak ma się do tego tożsamość europejska? W tym odcinku opowiemy też, co oznacza nazwa Europa, skąd pochodzą toponimy takie jak Italia czy Hiszpania, czym jest tak zwany dobry mit Andaluzji i czy identità italiana jest równie wiekowa, jak włoska kultura.

Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Magda Miśka-Jackowska i Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie do lektury następujących artykułów:

? Edytorial Julii Wollner na rok 2024: O tożsamości
?Recenzja: Aleksandra Lipczak, Lajla znaczy noc
? Julia Wollner: Delfy. Poznaj samego siebie
?Wywiad Julii Wollner z Dionisiosem Sturisem: Tożsamości się nie znajduje, tożsamość się konstruuje

Posted on

O tulipanach

W trzecią sobotę stycznia w Królestwie Niderlandów celebrowany jest Dzień Tulipanów. Na głównym placu Amsterdamu, Dam, od rana pyszni się 200 000 barwnych kwiatów, które w godzinach popołudniowych mieszkańcy będą mogli zabrać bezpłatnie do domów. I choć tulipany wydają się nierozerwalnie związane z holenderską tożsamością, to ich historia pokazuje, że tożsamość ma często bardzo pokrętną historię…

Tulipan w naturalnych warunkach rośnie w głównie Europie Południowej, w Turcji i Afryce Północnej, a więc nad Morzem Śródziemnym. Przede wszystkim jednak jest kwiatem Wschodu – jego uprawa zaczęła się najprawdopodobniej w X wieku w Persji. I choć ówczesne tulipany były mniej okazałe od dzisiejszych, szybko zaczęto uważać je za kwiaty wyjątkowo piękne i dekoracyjne. Sławił je między innymi trzynastowieczny perski poeta Sadi z Szirazu, jednak znawcy roślin biblijnych utrzymują, że tulipany pojawiają się już w Pieśni nad Pieśniami, datowanej na czas od VI do III wieku p.n.e. W Biblii określa się je mianem nissanim, w nawiązaniu do nazwy wiosennego miesiąca, w którym kwitną czerwone kwiaty. W innych fragmentach występuje natomiast pod nazwą lilia, jednak kontekst sugeruje nam, że chodzi o pospolite kwiaty, które pojawiają się wiosną w Izraelu – w tym tulipan górski.

Kwitnący na jerozolimskich wzgórzach Tulipa aginensis, fot. Dror Feitelson / Wikimedia,
Kwitnący na jerozolimskich wzgórzach Tulipa aginensis, fot. Dror Feitelson / Wikimedia, CC BY 2.5

Największą miłością darzyli tulipany mieszkańcy Imperium Osmańskiego. Złoty wiek w historii tego państwa określa się mianem ery tulipanów (Lâle Devri), bowiem kwiat ten symbolizował obfitość i dostatek, przywodząc na myśl ziemski raj, boski dar dla ludzi. Turecka nazwa tulipanów, zapożyczona z perskiego, brzmi zresztą lâle – w piśmie arabskim składała się z tych samych liter, co słowo „Allah”.

Od wieków po dziś dzień tulipany przewijają się w tureckiej sztuce, poezji, muzyce; widnieją na tkaninach, ceramice, dywanach. Zwykle mają charakterystyczny, stylizowany kształt i mocno wydłużone płatki, zaś w formie mocno abstrakcyjnej znajdziemy je w logotypie linii lotniczej Turkish Airlines. Na początku kwietnia w Stambule organizowany jest słynny festiwal tulipanów, które zdobią wówczas każdy zakątek miasta, nierzadko układając się w zaskakujące i skomplikowane wzory.

Stambuł, fot. Alessandra Kocman / Flickr
Stambuł, fot. Alessandra Kocman / Flickr, CC BY-ND 2.0 Deed

Kiedy tulipany przywędrowały do Europy Północnej? Źródła nie są co do tego zgodne, jednak kwiatów tych próżno szukać na średniowiecznych malowidłach. Do niedawna uważano więc, że w XVI wieku przywiózł je z Konstantynopola do Wiednia ambasador Habsburgów na dworze Sulejmana Wspaniałego. Wówczas powstała także nazwa „tulipan”. Część badaczy twierdzi, że odnosi się ona do kształtu rośliny; inni przytaczają anegdotę, wedle której wspomniany ambasador, podróżując po Turcji, natknął się na dziko rosnące tulipany. Kiedy ujrzał wieśniaka z turbanem na głowie – pisze Bill Laws w książce 50 roślin, które zmieniły bieg historiizapytał go o nazwę tych kwiatów. Chłop przekonany, że cudzoziemiec podziwia jego nakrycie głowy, odpowiedział „tulipand”, co znaczy turban. Dyplomata zapisał nazwę i dopiero później dowiedział się, że prawdziwa nazwa kwiatu brzmi „lâle”.

W Turcji niektórzy nadal wierzą, że tulipan ogrodowy może działać jak afrodyzjak, a płatki odmiany Tulipa vierge nosi się w portfelu lub kieszeni na szczęście. Fot. fotompue / Flickr, CC BY-ND 2.0 Deed
W Turcji niektórzy nadal wierzą, że tulipan ogrodowy może działać jak afrodyzjak, a płatki odmiany Tulipa vierge nosi się w portfelu lub kieszeni na szczęście. Fot. fotompue / Flickr, CC BY-ND 2.0 Deed

Dziś nie ma już pewności, czy to rzeczywiście habsburski ambasador jako pierwszy przywiózł tulipany do naszej szerokości geograficznej. W 2016 roku świat obiegła bowiem wiadomość o odkryciu naukowców z Uniwersytetu w Kordobie (Hiszpania), wedle których tulipany miały trafić do Europy przez Andaluzję, 400 lat przed ich pojawieniem się w Austrii i Holandii. Świadczy o tym znaleziony przez nich jedenastowieczny podręcznik botaniki, w którym pojawia się tulipan, określany wówczas mianem macedońskiego narcyza”.

Jakakolwiek nie byłaby droga tulipanów do Europy, dziś biblijny kwiat i dawny symbol Turcji stanowi największą dumę Holendrów, a także – najczęściej uprawianą roślinę ozdobną na świecie. Jej śródziemnomorska historia znana jest nielicznym, jednak dalej toczy się swym powolnym rytmem, nie tylko w krajach Lewantu. Liczne odmiany kwiatów noszą nierzadko śródziemnomorskie nazwy – weźmy na przykład tulipany Giuseppe Verdi czy Antonio Vivaldi, upamiętniające wielkich włoskich kompozytorów. Na Cyprze – wyspie związanej historycznie z Imperium Osmańskim – wiosną organizowane są festiwale tulipanów; mniej okazałe niż w Stambule, ale jednakowo pełne zachwytu nad przyrodą. Będąc we Włoszech, warto odwiedzić TuliParki w  Bolonii, Spoleto i Rzymie, gdzie od marca można zachwycać się kwitnieniem setek odmian. W domu zaś, w każdej bodaj chwili – wstawić barwne tulipany do wazonu, dodając otoczeniu koloru i radości.

 

Posted on

O tożsamości

Telefon budzi mnie wcześnie rano, jeszcze przed świtem. Sięgam po niego natychmiast, wiedziona przeczuciem, że oto otrzymałam ważną wiadomość. Na ekranie miga nazwa laboratorium oferującego testy DNA. Zaraz potem ukazuje się obraz gwiaździstego nieba, w które wpatruję się niczym żeglarz szukający kierunku. Po chwili pojawia się pełen obietnic napis:

JESTEŚ…

Ileż w nim możliwości, ileż historii, tych dawno przebrzmiałych i tych jeszcze niewypowiedzianych! Czy noszę w sobie grecką mądrość i rzymską odwagę? A może iberyjską potrzebę spoglądania daleko, aż za horyzont? Czy jest we mnie choć ułamek Orientu? Okruch prawdawnej tęsknoty za Ziemią Obiecaną? Jaka przeszłość określić może moją przyszłość?

Wstrzymuję oddech. Klikam.

Blisko połowa mnie to spuścizna Bałkanów, prawie po równo, blisko ćwierci – Europy Wschodniej i Zachodniej. Do tego kropla krwi znad Bałtyku i jeden maleńki procent aszkenazyjskiego dziedzictwa. Pierwsza z grup etnicznych, do których mnie przypisano, obejmuje ludy północnej części ukochanej Grecji, ale przede wszystkim – imperium Habsburgów, skąd wiem, że pochodzili moi pradziadkowie. Wyłączam telefon, spoglądając w ciemność. W kilka sekund ukazano mi historię, którą noszę w środku, ale własną opowieść i tak muszę stworzyć samodzielnie, a potem opowiedzieć ją sobie, przyglądając się światu.

Tożsamość, czyli wizja własnej osoby, jaką ma człowiek, powstaje przecież zawsze w odniesieniu do innych – „mnie” nie ma bez „ciebie”, a „nas” bez „nich”. Aby odkryć siebie, musimy doświadczyć drugiego; aby sprecyzować swój stosunek do nas samych, musimy wiedzieć, jak zapatrujemy się na innych ludzi; określić własne spojrzenie na kulturę i tradycję. Ten ostatni element szczególnie istotny jest w wypadku tożsamości społecznej, która opiera się na związku ze wspólnotą i na naszym poczuciu przynależności do niej.

Kim jestem? Czy jest we mnie Matvejeviciowski człowiek Śródziemnomorza? Kim i czym, wreszcie, jest samo Śródziemnomorze? Oto pytania, które zadaję sobie coraz częściej – i coraz częściej nie znajduję na nie odpowiedzi, choćby laboratoria pełne naukowców przesyłały mi liczby i wykresy udające pewność na tle gwiaździstego nieba.

Odpowiedzi tych nie znajdziecie też na łamach „Lente”. Zamiast nich, czekać będzie na Was nieustanne zaproszenie do tworzenia kolejnych. Zachęta do myślenia, do refleksji, do kwestionowania siebie tak, jak przed wiekami czynili już starożytni Grecy. Płyńmy pchani pytaniami. Gdzieś na końcu tego rejsu odnajdziemy siebie – i siebie nawzajem.

 

Posted on

Kulturalna podróż przez Morze Śródziemne. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S02E21

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

Dlaczego to właśnie morze jest synonimem podróży? Czego możemy uczyć się od słynnych podróżników? W ostatnim tegorocznym odcinku podcastu śródziemnomorskiego “Lente” zdradzam także, czy mam ulubione cytaty o morzu i które lektury na temat podróży polecam szczególnie.

Prowadzenie i montaż: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie do lektury następujących artykułów:

?Wywiad Julii Wollner z Dionisiosem Sturisem: Tożsamości się nie znajduje, tożsamość się konstruuje
?Artykuł Julii Wollner w magazynie “Zwierciadło”: Młodość jest w głowie

Posted on

Bałkańskie układanki. Boris Dežulović i Rade Jarak

Boris Dežulović jest chorwackim dziennikarzem; pracował jako korespondent wojenny podczas konfliktu bałkańskiego w latach 1991–1992. Zasłynął także jako autor tragifarsy Pieprzyć teraz to tysiąc dinarów. Bohaterami powieści są żołnierze jednostek specjalnych Chorwacji i Bośni, którzy wyruszają na tajną akcję. Obie grupy wpadają na ten sam pomysł, polegający na przebraniu się w mundury wojsk nieprzyjaciela. Plan, który ma im pomóc w wykonaniu zadania, komplikuje się, kiedy żołnierze wpadają na siebie we wsi Muzaferove Kuće. Książka Dežulovićia zainspirowana została prawdziwymi zdarzeniami, które miały miejsce w tej miejscowości. Dramatyczne zdarzenia przedstawione zostały w jednym z reportaży w „Hrvatskim vitezie”, a powieść stanowi ich swobodną rekonstrukcję.

Historię opisaną przez Chorwata wielokrotnie porównywano do słynnego Paragrafu 22 Josepha Hellera. Pieprzyć teraz to tysiąc dinarów ze słynnym poprzednikiem łączy chociażby idea pokazania absurdu wojny oraz wplatanie elementów humorystycznych do tragicznego kontekstu. Bohaterowie Dežulovićia wpadając na siebie, nie są w stanie ustalić, kto jest „nasz”, a kto „obcy”. Nie mamy tu jednak do czynienia tylko z zabawnym qui pro quo – żołnierze są dawnymi kolegami z podwórka, co dodatkowo podkreśla tragizm sytuacji. Na wojnie stają przeciw sobie członkowie jednej społeczności, jednej rodziny; ludzie, którzy doskonale się znają i lubią, pozostawieni sam na sam ze swoim lękiem i niepewnością, traumą i poczuciem niesprawiedliwości losu.

Tytuł Pieprzyć teraz to tysiąc dinarów to zdanie, którego nie wypowiedział jeden z bohaterów – skutkowało to szeregiem nieszczęśliwych zdarzeń i wplątaniem go w środek wojennej zawieruchy. Co by było, gdyby Pako nie zdecydował się poczekać na resztę, której nie miała wydać lokalna sprzedawczyni? Z pewnością dotarłby do domu wcześniej, nie dostałby powołania do wojska, nie utknąłby w groteskowym przebraniu wraz z innymi towarzyszami niedoli w małej miejscowości pośrodku niczego. W końcu być może udałoby się mu uniknąć śmierci…

Lektura książki Dežulovića przywołuje pytanie o rolę przypadku w życiu człowieka. Na ile wybór takiej, a nie innej drogi wpływa na naszą przyszłość? Po przeczytaniu powieści trudno także powstrzymać się od innych refleksji. Kim jest właściwie bohater wojenny? Co oznacza poświęcenie dla ojczyzny? Czy młody chłopak, który przez przypadek trafił do wojska albo który doznał uszczerbku na zdrowiu podczas działań wojennych, powinien być stawiany na piedestał? Gdzie w tym wszystkim bohaterstwo? Gdzie kończy się rozsądek, a zaczyna zapiekły fanatyzm? Cała powieść rozgrywa się w ciągu jednej doby, a akcję wzbogacają liczne retrospekcje, które pozwalają czytelnikowi poznać bohaterów i ich wzajemne powiązania. Dežulović umiejętnie układa z tego materiału spójną historię. Cięty język, rubaszny humor, często niewybredne dowcipy plus sprawne prowadzenie akcji powodują, że książkę czyta się bardzo wartko. Jednocześnie autor dzieli się wątpliwościami w sens ludzkiej egzystencji, które rodzą się w warunkach wojny i nie pozwala zapomnieć o dramacie swoich bohaterów.

 

Rade Jarak jest chorwackim poetą, pisarzem i krytykiem literackim. Jego Jugosłowiańskie puzzle to liryczna saga pewnej serbsko-chorwackiej rodziny, niejakich Romićiów z Dubrovnika, której losy splecione są z dwudziestowieczną historią regionu. Akcenty rozłożono tu jednak inaczej niż w powieści Dežulovićia. Dzieje bohaterów nie zależą w tak dużym stopniu od historii; determinuje je fatum, nieprzychylny los. Wielka historia służy tu jedynie uporządkowaniu chronologicznemu wydarzeń, stanowi swoistą oś czasu, na której autor buduje opowieść. Na tytułowe Jugosłowiańskie puzzle składają się bowiem miniatury opowiadające o poszczególnych członkach rodziny i rozrzucone niczym elementy dziecięcej układanki. Według autora taki sposób narracji odpowiada odtwarzaniu wspomnień, które, przywoływane spontanicznie, bywają chaotyczne, pozbawione ustalonego z góry porządku.

Historia rodziny kończy się wraz z upadkiem Jugosławii. Ostatnia żyjąca potomkini rodu Romićiów po roku 1990 chce uciec od rodzinnego dramatu. Wybiera więc życie za granicą, z dala od byłej Jugosławii, czuje bowiem, że porzucenie tego miejsca na ziemi daje jakąś szansę na odwrócenie losu. Próbę zmiany podejmuje za wszelką cenę, podobnie jak jej przodkowie: ciotka Tekla, która po kolejnym zawodzie miłosnym z trudem wykrzesuje w sobie chęć trwania, i jak dziadek, który po utracie żony i córki wierzy, że należy wbrew wszystkiemu iść do przodu.

Autor stawia wiele pytań o sens istnienia, o to, czy warto dążyć do szczęścia, czy może wystarczy zadowolić się chęcią życia. Każe też zastanowić się nad rolą miłości. Romicićiowie pragną jej ze wszystkich sił, a ich egzystencja to pogoń za uczuciem, ale nigdy nie osiągają w nim spełnienia. Czy warto kochać? Czy miłość jako wymyślanie nowego wspólnego świata może się udać? Czy świat przynosi tylko cierpienie i destrukcję? Czy warto podejmować ryzyko? Ta niewielka objętościowo książka, licząca niewiele ponad 170 stron, gęsta jest od refleksji na temat ludzkiej egzystencji. Zmusza do zatrzymania się i stałego rewidowania swojego planu na życie.

 

Boris Dežulović, Pieprzyć teraz to tysiąc dinarów, tłumaczyła Magdalena Wąs, Wydawnictwo Akademickie Sedno, 2021
Rade Jarak, Jugosłowiańskie puzzle, tłumaczył Maciej Czerwiński, Wydawnictwo Akademickie Sedno,  2023

 

 

 

Posted on

Paweł Bravo, Czekolada i kapuśniak. Felietony do czytania przy zagniataniu masy na ciasto albo karmelizowaniu cebuli

Za zbiór swoich felietonów publikowanych na łamach “Tygodnika Powszechnego” Paweł Bravo otrzymał Nagrodę Literacką im. Leopolda Staffa. Tessa Capponi-Borawska tak napisała w swojej laudacji:

W kalejdoskopie wnikliwych obserwacji, wspomnień z nostalgiczną nutą i sugestywnych opisów, Paweł Bravo zabiera nas w świat drobnych przyjemności codziennego życia, wśród których jest kuchnia, ta prawdziwa, bez zjawisk mody czy trendów. Smaki, zapachy są tutaj autentyczne i bezpretensjonalne. Włochy są obecne w ludziach, w  miejscach, w  produktach, w powiedzonkach i naturalnie w przepisach. Książka jest napisana w trzeźwy sposób, bez przesadnych entuzjazmów; nawet słuszna irytacja wobec teatralnych przejawów wątpliwego smaku wyrażona jest w cichy, ale stanowczy sposób.

Ze słowami wybitnej znawczyni włoskiej kuchni trudno się nie zgodzić; warto jednak dodać, że w książce Pawła Bravo docenić można także inne elementy. Podzielona jest ona na rozdziały odpowiadające rytmowi kalendarza, a więc zgodna z ideą sezonowości – jakże bliskiej śródziemnomorskiemu podejściu do kuchni, zdrowemu, a zarazem ekologicznemu. I choć opowiada o codzienności, smakach, kuchennych pomysłach, to daleko jej do kulinarnego poradnika. Weźmy grudniowy felieton poświęcony kompotom. Rozważania autora rozpoczynają się przy warszawskiej ulicy Nalewki, w sercu dzielnicy żydowskiej i getta. O fragmencie historii, który doświadczył ją najboleśniej, niełatwo jest pisać bez patosu, a jednocześnie z zachowaniem najwyższego szacunku dla jej poległych mieszkańców. Pawłowi Bravo udaje się to znakomicie – i oto od najtrudniejszej karty naszej historii pięknie przechodzimy do lokalnych ogródków, których resztki zachowały się wśród zabudowy, i do rosnącej tam mirabelki, o której pisała Hanna Krall. Spod mirabelkowych gałęzi niedaleko już do pysznego przepisu – deseru weneckich biedaków zwanego  pinza, który autor określa mianem pestkowego wspomnienia.

Jak dobrze jest je z nim dzielić, kosztując nie tylko na podniebieniu, ale także sercem.

Więcej moich rozważań o książce Pawła Bravo dostępnych jest w poniższym nagraniu – fragmencie audycji La Pausa Italiana w Radiu 357, prowadzonej przez Justynę Godz:

 

Posted on

Bolonia – atrakcje do smakowania. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S02E20

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z regionem Emilia-Romania.

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

W bolońskiej izbie handlowej przechowywana jest wzorcowa tagliatella, czyli idealna makaronowa wstążka. Oto jeden z dowodów na to, że kuchnię traktuje się w tym mieście naprawdę poważnie! Podczas wspólnej wycieczki do kulinarnej stolicy Włoch odwiedzimy jedną z najstarszych knajpek na świecie, spróbujemy lokalnych przysmaków i rozwałkujemy ciasto na makaron. Krążąc pod bolońskimi arkadami zajrzymy także do botteghe storiche, czyli sklepów o nierzadko wielowiekowej historii, i udamy się na spacer na Piazza Maggiore, by poznać tajemnicę boskiego Neptuna.

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z regionem Emilia-Romania:
🇮🇹 visiter.it/podcast-pl
🇮🇹 facebook.com/EmiliaRomagnaTourismPL


Prowadzenie i montaż: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

?Magdalena Giedrojć: Bolonia czyli La Rossa

Posted on

Troja. Między dębami rozsypane mury

Na równinie jest wietrznie. Jesienny chorał rozbrzmiewa w dębowych koronach, wśród dębów zaś – pełno rozsypanych murów. Niegdyś, przeszło dwa tysiąclecia temu, było tu szumiące morze, którego fale obmywały brzeg. Obecnie oddalone jest ono o blisko osiem kilometrów i, gdy słoneczne promienie przebiją się przez warstwę chmur, jego wody migoczą gdzieś w oddali. W miejscu dawnego morza rozciągają się pola uprawne, gdzieniegdzie spomiędzy drzew wyłaniają się domy. Trudno uwierzyć, że ten bezkres, na którym latem dojrzewa zboże, stanowił niegdyś miejsce opiewane w najsłynniejszej europejskiej pieśni: Iliadzie.

Pieśń o Troi

Z pomroki dziejów wyłoniła się jako opus altissimum dzieło najwyższych lotów, idealne w swej kompozycji, niezrównane w przekazie, majstersztyk poezji, kunsztowne niczym najdelikatniejsza, misterna biżuteria. Któż z nas nie usłyszał choć raz w życiu jej dumnie brzmiącego tytułu: Iliada. Pieśń o Troi, złotym mieście, dumie Ilosa, wzniesionym przez bogów Apollina i Posejdona, którzy wespół ze śmiertelnymi dźwigali kamienie i wytyczali ulice. Homer przyszedł na świat w momencie, gdy wspaniała epoka brązu odeszła już w zapomnienie, a grecka oikumene pogrążyła się w ciemnościach. A jednak Ilion, ów nieśmiertelny gród Priama, lśnił nadal swym złotym blaskiem, fascynując wędrownych aojdów, którzy z ust do ust przekazywali legendę o wojnie trojańskiej.

Tam, gdzie kiedyś szumiało morze, dziś rozciągają się pola uprawne

Homer ukazuje nam Troję jako potężne miasto, którego mury do końca pozostały niezdobyte. Achajowie mozolili się na równinie Skamandra dziesięć lat, zanim ostatecznie udało im się wedrzeć do środka, a i to stało się możliwe tylko dzięki podstępowi. Z pieśni Iliady dowiadujemy się, że żaden z achajskich królów, z potężnym Agamemnonem na czele, nie mógł pochwalić się władzą nad podobnym grodem – nawet Mykeny, jakkolwiek potężne, nie mogły konkurować z Priamowym miastem. Troja homerycka pokazana jest nam od zewnątrz i od środka, w obu wersjach równie okazale, monumentalnie, zachwycająco. Czy stoimy na blankach z Heleną i Priamem, czy towarzyszymy bohaterom w walce pod jej imponującymi murami; czy wreszcie, wraz ze szlachetnym Hektorem, okrążamy je trzykrotnie, by stanąć do boju z boskim Achillem – mamy poczucie, że jesteśmy w miejscu wyjątkowym. Gdy Troja upadnie, jej klęska będzie całkowita i nieodwracalna; nigdy już jej blask nie rozjarzy rozległej równiny Skamandra.

Jaką potęgą musiało być miasto, które zafascynowało aojdów do tego stopnia, że stworzyli pieśń, co przetrwała tysiąclecia?

W blasku zachodzącego słońca koń trojański rzeczywiście wygląda jak dar bogów, za którego niektórzy go uważali
W blasku zachodzącego słońca koń trojański rzeczywiście wygląda jak dar bogów, za którego niektórzy go uważali


Wzgórze Hisarlık

Nietrudno to odgadnąć, przechadzając się po wzgórzu Hisarlık w miejscowości Çanakkale. Stanowisko archeologiczne znajduje się nieco poza szlakiem – aby do niego dotrzeć, trzeba zjechać z głównej autostrady i niepozorną drogą, żywcem wziętą z dawnych czasów, przejechać kilka kilometrów. O tym, że zbliżamy się do celu, informują nas sporych rozmiarów tablice, więc już na jakiś czas przed dotarciem do starożytnej Troi napięcie rośnie. Na miejscu, za bramkami, wita nas ogromny drewniany koń – replika tego, który zagrał główną rolę w filmie Troja (2004) w reżyserii Wolfganga Petersena. Niewątpliwą atrakcję stanowi możliwość wdrapania się do jego wnętrza i poczucia się przez chwilę jak achajski wojownik. Warto dodać, że prawdziwy filmowy koń znajduje się na jednym z placów miasta Çanakkale, opatrzony stosownymi tabliczkami. Budzi on nie mniejszy zachwyt niż jego trojańska kopia.

Do Troi wkraczamy od „strony” najnowszej, a zatem od miasta rzymskiego. Jak pamiętamy, jej pozostałości odkrył niemiecki archeolog, samozwańczy odkrywca, amator i po trosze szarlatan, Heinrich Schliemann, który od dziecka zafascynowany był starożytnością i marzył o odkryciu tego niezwykłego miejsca. Jego sen ziścił się w 1871 roku, kiedy udało mu się zebrać fundusze na ten cel, a także uzyskać odpowiednie zezwolenia. W miarę jak posuwały się prace wykopaliskowe, oczom archeologów ukazywały się kolejne warstwy starożytnego Ilionu, które oznaczano zgodnie z datowaniem. Dlatego też coraz bardziej niespokojny i podekscytowany turysta – wielbiciel Homera – zmuszony jest przebyć dodatkową drogę w czasie, aby dotrzeć do tej jedynej, opiewanej przez tysiąclecia Troi.

Ruiny miasta rzymskiego w Troi, fot. Dotknięcie legendarnego muru to niezwykłe przeżycie. Fot. Jose Javier Martin Espartosa / Flickr, CC BY-SA 2.0
Ruiny miasta rzymskiego w Troi

Cierpliwość wszakże popłaca, ponieważ to, co ukazuje się naszym oczom po dotarciu do Troi VIIa, uzmysławia nam, jak wspaniałym była miastem. Najpierw musimy wdrapać się na miejsce, które ongiś było punktem widokowym. Obecnie gęsto porośnięte dębami, otoczone łańcuchami, w niczym nie przypomina strażniczej wieży. Niemniej widok, jaki się z niego roztacza, sprawia, że łzy napływają do oczu. W tym miejscu zapewne stał kiedyś Hektor, wpatrując się w achajskie ogniska błyskające w ciemności na morskim wybrzeżu. To tutaj Helena opowiadała Priamowi o królach i dowódcach, którzy przypłynęli odbić ją z rąk Parysa. Tu nastąpiło pożegnanie Hektora z Andromachą, stąd zapewne również strącono w przepaść ich syna Astianaksa. Wiatr szarpiący ubranie i wplątujący się we włosy szepcze o tym nieustannie. Smutna pieśń pobrzmiewa w jego westchnieniach.

Za zakrętem wznosi się mur, a w zasadzie jego fragment, jednak już on sam wzbudza szacunek i podziw. Tego muru nie sposób było sforsować. Nachylony delikatnie pod kątem około 25 stopni, w starożytności pokryty był prawdopodobnie gładkim tynkiem. Pozbawiony naturalnych otworów, obecnych zazwyczaj w kamiennych ścianach, uniemożliwiał zaczepienie haka lub umocowanie liny. Mur był zbyt wysoki, by można było bezpiecznie przystawić doń drabinę. Musimy pamiętać, że to, co wznosi się przed naszymi oczami, w epoce brązu było znacznie wyższe, a my, idąc po drewnianych platformach, nie znajdujemy się bezpośrednio u podstaw muru. Samo wzgórze Hisarlık ma obecnie około 30 metrów, możemy więc wyobrazić sobie, jak wysokie były mury Troi, miasta na wzniesieniu. Zachował się wszak niewielki fragment miasta VIIa, które zostało zbudowane na fundamentach poprzednich sześciu osad; wśród nich niewątpliwie najlepiej zachowane są Troja II i VI. To jednak i tak dość, by uznać, że Homer zasłużenie opiewał wspaniałość tego miasta.

Gdy dotknąć muru, okazuje się on taki sam jak każdy inny kamienny wał, nieco chropowaty, nierówny, szorstki. A jednak dotyk ów pali i przeszywa na wskroś, bo oto pod palcami wyczuwa się fragment czegoś, co byś może z dumą pieścił dłońmi sam Hektor, przeprowadzając tu wojskowe inspekcje. Może Achilles, chcąc na moment odpocząć od bitewnego znoju, chroniąc się pod murami, opierał się o nie plecami, ocierając ręką pot z czoła? Niewzruszone, niezmienne, milczące, przez wszystkie ciemne wieki, przez tysiąclecia, trojańskie mury trwają na wzgórzu, strzegąc swej drogocennej historii.

 

Dotknięcie legendarnego muru to niezwykłe przeżycie. Fot. Jose Javier Martin Espartosa / Flickr, CC BY-SA 2.0
Dotknięcie legendarnego muru to niezwykłe przeżycie


Historyczna duma

Turcy są ze swojej niezwykle mozaikowej historii niezwykle dumni i poczytują się za spadkobierców legendarnej Troi. Jakkolwiek genetycznie i etnicznie nie są związani z dawnymi śródziemnomorskimi ludami zamieszkującymi te tereny (a jeśli już, to w znikomym stopniu, jako że plemiona tureckie przybyły do Azji Mniejszej w XII wieku), to duchowo i emocjonalnie odczuwają głębokie więzy ze wszystkimi antycznymi miastami leżącymi na terenie ich kraju. Co roku w maju lub czerwcu rzesze tureckich uczniów pakowane są w autokary i rozwożone we wszystkie możliwe miejsca posiadające historyczną wartość. Rzecz jasna – również do Çanakkale. Pracownicy stanowiska archeologicznego i tamtejszego niewielkiego muzeum z prawdziwą dumą wyrażają się o samym miejscu, jak i o znaczeniu Troi w szeroko rozumianej kulturze europejskiej. To zdumiewające, że owi rdzenni mieszkańcy centralnej Azji, przybyli między innymi do Troady, utożsamiają się z ludnością przez siebie pokonaną i wchłoniętą. Należy też przyznać, że wykazują wysoką dbałość o zabytki, o czym świadczy chociażby fakt, że zabieranie ze sobą pamiątek w postaci kamieni lub kawałków gruzu ze stanowisk archeologicznych jest karane grzywną, a nawet więzieniem. Stanowisko w Çanakkale prezentuje się doprawdy imponująco, a muzealny sklep oferuje przepiękne wyroby z ceramiki, książki w kilku europejskich językach (w tym również po polsku), a także mniejsze pamiątki, wśród nich obowiązkowe drewniane konie. Błysk w oczach pracowników tego miejsca, gdy mówią „nasza Troja”, jest doprawdy nie do podrobienia.

Pod dębami spotykają się tysiąclecia. Obok pradawnych murów spotkać można także pozostałości rzymskie. Fot. ose Javier Martin Espartosa
Pod dębami spotykają się tysiąclecia. Obok pradawnych murów spotkać można także pozostałości rzymskie


Tym, którzy polegli

Troja to nie tylko miejsce historyczne. Nie wolno nam zapominać, że jest to również miejsce pamięci, masowy grób wszystkich tych, którzy pod murami miasta oddali życie. Obecnie wiadomo, że Troja homerowa, zwana VIIa, nie była jedyną osadą w tym rejonie. Miast było aż dziewięć, ostatnie zaś, rzymskie, upadło w czasach bizantyjskich. Nie uświadczymy tu kopca Achillesa i Patroklosa, nie będziemy mogli złożyć kwiatów na ich mogiłach, jak to rzekomo uczynił Aleksander Wielki podczas swej drogi na koniec świata. Nie znajdziemy grobu Hektora, Priama, ani żadnego z herosów, którzy z takim oddaniem bronili miasta. Ich duch jednak nadal pozostaje żywy wśród ruin, a wiatr niesie ze sobą ich słowa, które Homer ułożył we wspaniałą pieśń. Potęga Troi nie przeminęła. Dopóki wzgórze Hisarlık wznosić się będzie nad błękitnymi wodami Dardaneli, pamięć o tym mieście nie przeminie.

Wszystkie zdjęcia: Jose Javier Martin Espartosa / Flickr, CC BY-SA 2.0

 

Posted on

Świąteczne tiramisù

Spory o tiramisù są długie i zaciekłe. Trudno się zresztą dziwić, bo deser ten jest dziś popularny w prawie każdej części Włoch. Pretensje do jego autorstwa zgłaszają Lombardczycy, powołując się na lombardzki rodowód mascarpone, oraz Piemontczycy, którzy wskazują na stworzone na dworze sabaudzkim savoiardi, stanowiące biszkoptową podstawę deseru. Za twórców tiramisù uważa się też turyńskich cukierników, a także… właścicieli domów publicznych w Veneto, którzy, według legendy, mieli podawać tiramisù swoim pracownicom i ich klientom, aby przywrócić im siły witalne.

Prawie wszyscy zgadzają się jednak co do listy składników klasycznego tiramisù: biszkopty savoiardi namaczane w mocnej, gorzkiej kawie, krem z mascarpone, jajek i cukru oraz ciemne kakao. Oczywiście na przestrzeni lat powstało sporo wersji mniej klasycznych: z limoncello i letnimi owocami, z brandy i rodzynkami, z kremem wzbogaconym o pastę z pistacji lub orzechów laskowych, a nawet nutellę. Do kawy często dodaje się alkohol: amaretto albo Maraschino, słodkie wino Marsala albo ciemny rum. W bożonarodzeniowym wydaniu proponuję wymieszać kawę z dodatkiem korzennych przypraw — imbiru, cynamonu, czarnego pieprzu, kardamonu, goździków i gałki muszkatołowej, a część kremu rozprowadzić za pomocą rękawa cukierniczego.


Przepis:
Świąteczne tiramisù 

500 g schłodzonego mascarpone
4 jajka
100 g drobnego cukru
200 g biszkoptów savoiardi
4 łyżeczki kawy
1 łyżeczka mielonego imbiru
1 łyżeczka mielonego kardamonu
1/2 łyżeczki mielonego cynamonu
1/2 łyżeczki mielonych goździków
1/2 łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
1/4 łyżeczki mielonego czarnego pieprzu
3 łyżki gorzkiego kakao

Kawę mieszamy z przyprawami i zaparzamy w 200 mililitrach wody.

Odstawiamy do ostygnięcia.

Żółtka oddzielamy od białek.

W dużej misce ubijamy żółtka z cukrem za pomocą miksera na gęsty, jasny krem.

Partiami dodajemy mascarpone, cały czas ubijając, aż krem będzie gęsty i jednolity.

 

W oddzielnej misce ubijamy białka z odrobiną soli na sztywną pianę.

Za pomocą łyżki delikatnie mieszamy pianę z kremem z mascarpone.

Połowę kremu przekładamy do rękawa cukierniczego z dużą, okrągłą tylką i wkładamy do lodówki do schłodzenia.

 


Przygotowujemy podłużne żaroodporne lub szklane naczynie.

Biszkopty namaczamy w kawie — każdy przez kilka sekund — i układamy warstwę biszkoptów w naczyniu. Posypujemy cienką warstwą kakao. Przykrywamy je połową kremu. Układamy kolejną warstwę namoczonych w kawie biszkoptów, posypujemy kakao.

Za pomocą rękawa cukierniczego wyciskamy stożki kremu na warstwę biszkoptów.

Posypujemy kakao, przykrywamy folią i schładzamy w lodówce przez co najmniej 4 godziny.

 

 

Posted on

Michał Kubicz, Julia. Dom Cezarów

O Julii, jedynej córce cesarza Augusta, nie wiadomo wiele. Ojciec rozwiódł się z jej matką, Skrybonią, tego samego dnia, gdy mała przyszła na świat. Dziewczynka chowała się na cesarskim dworze wraz z dziećmi Oktawii, siostry imperatora, Liwii, jego kolejnej małżonki, oraz pokonanych pod Akcjum wrogów: Antoniusza i Kleopatry. Jej życiem sterowała macocha, zaś ojciec widział w niej przede wszystkim narzędzie do realizacji swoich politycznych planów. Jako dorosła kobieta, nie spełniając oczekiwań Augusta i, być może, będąc zamieszaną w spisek przeciwko niemu, została wygnana na wyspę Pandatarię (dzisiaj: Ventontene). Wyobrażenie o postaci Julii na długie wieki ukształtowali starożytni autorzy, tacy jak Pliniusz Starszy czy Kasjusz Dion, opisujący ją jako rozwiązłą i wyuzdaną. Pewna rehabilitacja cesarskiej córki dokonała się dopiero w wieku XX, przede wszystkim dzięki powieści norwerskiej pisarki Elisabeth Dored Kochałam Tyberiusza (1959), a także kilku produkcjom telewizyjnym, w tym mini-serialowi Augustus, w którym zagrała ją włoska aktorka Vittoria Belvedere.

 

Swój egzemplarz powieści Julia, opatrzony autografem autora, zamówić możesz w naszym sklepie tutaj
Swój egzemplarz powieści Julia, opatrzony autografem autora, zamówić możesz w naszym sklepie tutaj

 

Czy tym samym tropem podąży Michał Kubicz, pokazując córkę Augusta od innej niż starożytni strony? Odpowiedź na to pytanie jeszcze przed nami, bowiem książka, która niedawno się ukazała, poświęcona jest młodzieńczym latom bohaterki, zaś fabułę skonstruowano w sposób pozwalający oczekiwać kontynuacji powieści. Jako że o dzieciństwie i latach nastoletnich dziewczyny historia przeważnie milczy, autor, odtwarzając jej biografię, mógł popuścić cugle wyobraźni, a jednocześnie skupić się na szczegółowym przedstawieniu otoczenia, które ją kształtowało. Julia, choć to jej imię widnieje na okładce książki, dopiero szykuje się do wstąpienia na pierwszy plan opowieści Kubicza: póki co przyglądamy się z bliska intrygom, wśród których przyszło jej żyć, i postaciom, które sprawiły, że jej historia ułożyła się tak, a nie i inaczej. Z bliska poznamy więc chociażby Marcellusa, towarzysza dziecięcych zabaw Julii; Jullusa, syna Marka Antoniusza i jej pierwszą młodzieńczą miłość; wspomnianego Agrypę, lawirującego między Augustem i cesarzową. Po lekturze poprzedniej książki autora, Liwii, mocno skoncentrowanej na tytułowej bohaterce, rozwiązanie przyjęte przez Kubicza w najnowszej powieści może początkowo zaskakiwać. W miarę rozwoju akcji dochodzimy jednak do wniosku, że dokonał on właściwego wyboru, pozwalając nam zanurzyć się w świat, w którym Julia dopiero dojrzewała, i który naznaczył ją boleśnie na przyszłość. Tylko w ten sposób będziemy mogli zrozumieć jej późniejsze losy, decyzje i błędy.

Między mną a Julią Augusti, jak nazywano córkę cesarza, są dwa tysiące lat i drugie tyle kilometrów. Łączy nas imię i potrzeba właściwa każdemu człowiekowi: bezpieczeństwa, miłości, szczęśliwej rodziny. To, że Julia nie mogła jej zrealizować, poruszyło mnie do cna
Od Julii Augusti, jak nazywano córkę cesarza, dzielą mnie dwa tysiące lat i drugie tyle kilometrów. Łączy nas imię i potrzeba właściwa każdemu człowiekowi: bezpieczeństwa, miłości, szczęśliwej rodziny. To, że Julia nie mogła jej zrealizować, poruszyło mnie do cna

 

Lekturze powieści Kubicza towarzyszą w większości smutne refleksje – choć wiele tu cesarskiego blichtru, podniosłych chwil i najważniejszych nazwisk w dziejach, starożytność pozostaje epoką pełną mroku, bólu i niegodziwości. Czytając Julię, nieustannie przypominam sobie wrażenia towarzyszące mi podczas wizyt w Rzymie, gdy spaceruję w okolicy portyku Oktawii i Teatru Marcellusa. Jakże zwodnicze są te doskonale wyrzeźbione kolumny, ten błękit nieba, ten imponujący porządek antycznego świata! A jednak ciągle tam wracam, ciągle chcę poznać go lepiej i bliżej. Jeśli czujecie podobnie, sięgnijcie po książkę Kubicza. Jest w niej spotkanie z historią i emocje, które zostają na długo po skończeniu lektury.

 

Patronat nad niniejszą powieścią nie stanowi współpracy płatnej.

Posted on

Prezent w śródziemnomorskim stylu

Robiąc zakupy w sklepie Lente, wspierasz jedyny w Polsce magazyn i podcast o kulturze śródziemnomorskiej!

(autopromocja)

Rzeczownik prezent używany był w Polsce już w XVI wieku. Co ciekawe, często przybierał wówczas formę liczby mnogiej, czyli prezenta;
występował także w ortografii łacińskiej praezent lub present. I nic dziwnego – pochodził wszak z języka dawnych Rzymian. Łączył się przy tym  z prezentowaniem, czyli pokazywaniem czegoś, wystawianiem na widok publiczny, przedstawianiem do oglądania. Do czynności tej, pewnym sensie, nawiązuje także dzisiejsze rozpakowywanie podarków znalezionych pod choinką. Chcemy, by były oryginalne, pełne znaczeń, jak również  starannie i pięknie zapakowane. Słowem – by cieszyły zarówno obdarowanego, jak i obdarowującego, a także –  zachwycały otoczenie.

Właśnie takie prezenty możesz nabyć w sklepie śródziemnomorskim Lente. Nasze propozycje są nietuzinkowe, niosą za sobą moc symbolicznych znaczeń. Przygotujemy je dla Ciebie tak, by były gotowe do położenia pod choinką. Wybierać możesz wśród następujących kategorii produktów:
biżuteria
dekoracja wnętrz (dom)
zapachy
różności
książki
i innych.

Oto kilka naszych bestsellerowych cudeniek!

Srebrna biżuteria z oliwkowej serii Olea. Drzewo oliwne to symbol pokoju, mądrości i ponadczasowego piękna. Starożytni mawiali, że świat śródziemnomorski kończy się tam, gdzie nie ma już oliwnych gajów. Według starożytnych Egipcjan ludzie otrzymali oliwę w darze od bogini Izydy. Grecy z kolei twierdzili, że zawdzięczają ją Atenie. Podczas walki o władzę nad Attyką, którą Atena toczyła z Posejdonem, wygrać miał ten, kto przekaże ludziom najcenniejszy dar. Posejdon ofiarował wspaniałego rumaka, który wyłonił się z morskich fal, Atena zaś – drzewo oliwne, symbol pokoju, mądrości i sytości. Oczywiście bogini wygrała, a Grecy wierzą, że na Akropolu nadal rosną drzewa, które są praprawnuczkami tej pierwszej, boskiej oliwki. Pod drzewem oliwnym narodzili się m.in. Artemida i Apollo, a także założyciel Rzymu – Romulus razem z bratem Remusem.


Zawieszka do naszyjnika Delphina.
Delfin kojarzony jest z radością życia, beztroską, łagodnością, wolnością. Pliniusz uważał go za „najszybsze ze wszystkich stworzeń”. Nic dziwnego, że w znaku „festina lente”, spleciony z kotwicą, jest delfin symbolem prędkiego działania, energii, młodości, spontaniczności – czyli czasownika „festino, festinare” (spieszyć się), podczas gdy stateczna kotwica to „lente” (powoli). W sztuce delfin stanowi alegorię mórz i oceanów oraz bóstw z nimi związanych – przede wszystkim Posejdona, choć trzeba wiedzieć, że Grecy kojarzyli go też z Afrodytą i Apollem.

<c/enter>

Filiżanka z andaluzyjskiej serii Alhambra.
Nawiązuje do kolorów i wzorów w warownym zespole pałacowym w Granadzie w Andaluzji (Hiszpania), uważanego za największy cud architektury arabskiej na świecie.


Plakat Prima Porta.
Jest to reprodukcja słynnego fresku z domu cesarzowej Liwii w miejscowości Prima Porta pod Rzymem. Na tamtejszych wzgórzach do dziś szumią gęste trawy, srebrzą się drzewa oliwne, a ptaki wyśpiewują swe trele wśród gałęzi granatu.

Reprodukcję fragmentu fresku z willi Liwii kupisz teraz w naszym sklepie

Foremka w kształcie owocu granatu.
Granat jest symbolem szczęścia i obfitości. Stanowi pierwowzór jednego z królewskich insygniów, widnieje w herbach, zdobi pompejańskie wille i płótna wielkich włoskich mistrzów. Grecy rozbijają go dla dobrej wróżby o próg, a Żydzi spożywają w pierwsze dni nowego roku. To bez wątpienia jeden z najważniejszych owoców Śródziemnomorza!

W sklepie Lente znajdziesz kilka produktów nawiązujących kształtem do owocu granatu. Wypróbuj nasze foremki do ciasta!

W naszym sklepie czeka też kilkanaście gotowych zestawów prezentowych w szczególnie atrakcyjnych cenach, np.

zestaw Wielki Błękit (dla miłośniczek Grecji) – obejmujący piękne niebieskie kolczyki z cykladzkim wzorem oraz bestseller Natalie Haynes Puszka Pandory. Kobiety w mitologii greckiej  

<c/enter>
 

zestaw Italia ti amo a w nim książka Sekrety włoskiej kuchni Eleny Kostioukovitch, książka do pisania Włochy wydana przez Austerię oraz nasza wyśmienita kawa Roma


Więcej gotowych zestawów czeka na Ciebie tutaj.

Mamy nadzieję, że wśród naszych propozycji znajdziesz coś pięknego dla Twoich bliskich. Na koniec pragniemy Ci jeszcze przypomnieć, że na prezent doskonale nadaje się także kupon na platformie Patronite.pl! To tak naprawdę dwa prezenty w jednym – obdarowujesz wybraną przez Ciebie osobę, a zarazem wspierasz Twórcę, czyli na przykład magazyn Lente. Więcej na ten temat dowiesz się tutaj.

Życzymy Ci wiele radości z obdarowywania!

Posted on

Bartek Kieżun i sekrety kuchni śródziemnomorskiej. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S02E19

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

Co to znaczy, że miasto jest zjedzone? Czy Włochy można połknąć na raz, w całości? Jak to się stało, że Tel Awiw… zamienił się w Jerozolimę do zjedzenia i w którym z tych miast zjemy najlepsze precle? Bartek Kieżun, autor bestsellerowych książek podróżniczo-kulinarnych, wyjawia nam także, czy denerwuje go gastropuryzm, gdzie kupować w Polsce śródziemnomorskie produkty spożywcze, co jada na śniadanie i jak ważna jest w kuchni tradycja.

Prowadzenie i montaż: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

? Julia Wollner: Bartek Kieżun, Jerozolima do zjedzenia
?Julia Wollner:  Cały czas gonię jednego królika. Rozmowa z Bartkiem Kieżunem
?Julia Wollner:  Ateny do zjedzenia. Rozmowa z Bartkiem Kieżunem (video)

Posted on

Zeruya Shalev i bohaterki jej powieści

Zeruya Shalev jest mistrzynią literackiej psychodramy. Ma doskonały słuch emocjonalny; z otaczającego świata wyłapuje to, co jest jego istotą. Portrety swoich bohaterek – bo to kobiety stawia najczęściej na pierwszym planie – cieniuje słowami. Niuanse mają w jej prozie kolosalne znaczenie.

Pisarska droga

Zeruya Shalev chętnie udziela wywiadów, w których z dużą otwartością opowiada o swoim życiu i twórczości. Urodziła się w kibucu Kinneret; pochodzi z rodziny o literackich tradycjach. Ceniony pisarz Meir Shalev to kuzyn autorki; jej ojciec, Mordechai Shalev, był zaś znanym krytykiem literackim. Zeruya pisać zaczęła, gdy tylko poznała litery; czynność ta jest dla niej naturalna jak oddychanie. Przez moment marzyła jednak o tym, żeby zostać psychoterapeutką. Było to w czasie, gdy odbywała obowiązkową służbę wojskową. Oddelegowano ją wtedy do rozmów z żołnierzami. Shalev płakała razem z nimi, przeżywała każde bolesne doświadczenie, które stało się ich udziałem. Po namyśle uznała, że zajmie się czymś podobnym – pisaniem o ludziach i ich emocjach. Przez kilkanaście lat pracowała dodatkowo jako redaktorka w wydawnictwie; dziś zajmuje się już wyłącznie swoją twórczością.

Z książki na książkę obserwujemy, jak zmienia się literacki warsztat pisarki. Zaczynała od bardzo gęstych emocjonalnie wyznań bohaterek. Opowiadała w pierwszej osobie, a jej teksty były niemalże jak gorączkowy szept. Z biegiem czasu bohaterki dojrzewają, pojawia się narracja w trzeciej osobie, przybywa dialogów. Zeruya Shalev niezmiennie przygląda się jednak związkom rodzinnym. Jak podkreśliła w wywiadzie, który przeprowadził z nią Grzegorz Jankowicz, dyrektor programowy Festiwalu Conrada, to właśnie one są dla niej najważniejsze; to one kształtują człowieka i wszystko, co robi on w życiu, to, jak się w nim odnajduje. – Od dziecka mnie to interesowało. Zawsze się temu przyglądałam. Byłam jak mały szpieg, słuchałam, obserwowałam każdy gest – tłumaczy. Może to dzięki temu bohaterowie powieści Shalev są autonomiczni, mają wolną wolę. Autorka towarzyszy powieściowym bohaterom, wsłuchuje się w ich emocje, ale nie ingeruje w ich postępowanie. Podobno córka po powrocie do domu zastała ją kiedyś we łzach. Zeruya cierpiała razem z postacią ze swojej książki. Zdarza się też tak, że ktoś „wprasza się” do jej opowieści, jak np. Amichdaj, syn Racheli z książki Los. Pisarka, tak samo jak Atara, główna bohaterka powieści, przez długi czas przekonana była, że to niemożliwe, by Rachel miała syna ortodoksa. A jednak. Dlaczego pojawiły się tego typu wątpliwości? Rachel to ateistka, dawna bojowniczka radykalnej organizacji Lechia, walczącej z Arabami i Brytyjczykami, których uważano za niechętnych powstaniu państwa żydowskiego.

Obok emocjonalnej gęstości jedną z cech charakterystycznych twórczości Shalev, która studiowała biblistykę, jest wyraźna obecność motywów biblijnych. – Biblia to moja skarbnica mitów; z nią wiążą się początki mojej twórczości. Kiedy miałam dziewięć lat, zaczęłam pisać długą powieść o jednej z biblijnych postaci. Wcześniej Biblię czytał mi ojciec, choć, podobnie jak ja, nie był religijny. Biblia jest dla mnie wielką literaturą; traktuję ją jako źródło inspiracji. Są w niej, tak samo jak w greckich dramatach, zapisane wszystkie opowieści świata – mówi autorka w wywiadzie dla „Lente”.

W Polsce opublikowano do tej pory sześć powieści Zeruyi Shalev. Niedawno ukazał się Los; poprzednie to: Ból, Życie miłosne, Mąż i żona, Po rozstaniu i Co nam zostało. Fot. Julia Wollner
W Polsce opublikowano do tej pory sześć powieści Zeruyi Shalev. Niedawno ukazał się Los; poprzednie to: Ból, Życie miłosne, Mąż i żona, Po rozstaniu i Co nam zostało. Fot. Julia Wollner


„Rozmowa z kimś, kogo się zna”

Pierwszą powieścią Shalev, która ukazała się w polskim tłumaczeniu, było Życie miłosne w tłumaczeniu Agnieszki Jawor-Polak. Książka, napisana na zasadzie strumienia świadomości, z bohaterką, która wszystkie wydarzenia filtrowała przez siebie, zszokowała czytelników. Kolejne tytuły, które opublikowano w przekładzie Magdaleny Sommer (Los, Ból i Po rozstaniu), pisane są w bardziej tradycyjny sposób, z większą ilością dialogów.

– Praca z kolejnymi książkami tej samej autorki jest trochę jak rozmowa z kimś, kogo już się zna – mówi tłumaczka. – Rozpoznaje się osobowość, styl, choć przez cały czas trzeba zachować czujność i podążać za pisarką. Dla mnie bohaterki Zeruyi Shalev to w zasadzie realne osoby; ktoś, kto naprawdę istnieje gdzieś w świecie – przyznaje Sommer. – Jest jeszcze jedna, dziwna i jednocześnie oczywista dla mnie rzecz. Zeruya wydaje powieści co kilka lat. Zaczęła je pisać po trzydziestce. Ja starzeję się razem z jej bohaterkami. Kiedy tłumaczyłam książkę Po rozstaniu, miałam sześcioletniego syna, tak jak bohaterka, Ella. Teraz jedno z moich dzieci jest prawie dorosłe, niczym syn bohaterki Losu. To zadziwiająca równoległość czasu. Za kilka lat, jak Zeruya napisze kolejną powieść, znowu będziemy obie starsze, może na etapie wnuków – przewiduje Magdalena Sommer.

Historie, które opowiada Shalev, są z jednej strony uniwersalne, a z drugiej – mocno osadzone w izraelskiej rzeczywistości.
Historie, które opowiada Shalev, są z jednej strony uniwersalne, a z drugiej – mocno osadzone w izraelskiej rzeczywistości. Fot. Kuba Celej


Kobiety, które podejmują ryzyko

Jak wspomniano już na początku, w swoich powieściach Zeruya Shalev portretuje przede wszystkim kobiety – postaci „na zakręcie”, które mocno zaglądają w siebie, analizują przeszłość i wybierają drogę trudną, wyboistą i pełną cierpienia. Podejmują wybory niebezpieczne, często tragiczne w skutkach, czując, że nie mogą postąpić inaczej. Idą pod prąd, odrzucają pozycję społeczną, spokój, stabilizację. Błędy, które stają się ich bolesnym udziałem, sprawiają jednak, że przestają czuć się marionetkami w czyichś rękach.

Co nam zostało (tłum. Anna Halbersztat i Bartosz Kocejko) to saga rodzinna. Osobami dramatu są Dina i jej brat Awner oraz ich sędziwa matka, Chemda, która powoli odchodzi. Rodzeństwo wówczas uświadamia sobie, że ich życie zawsze wypełniały kompromisy – ustępowali, bo tak wypada, bo tego od nich oczekiwano. Teraz czują, że czas na zmiany. Postanawiają iść więc pod prąd i poszukać miłości.

Przełom i następujące po nim podjęcie ryzyka to także element historii bohaterek Życia miłosnego, Męża i żony oraz Po rozstaniu – książek, które układają się w swoistą emocjonalną trylogię.

Bohaterką Życia miłosnego jest Ja’ra Korman, trzydziestoletnia biblistka pracująca na uczelni. Ma uroczego męża, Joniego; czuje jednak, że utknęła w martwym punkcie. Badania naukowe przestały ją fascynować, tak samo, jak Joni. Małżeństwo zaczęło jej ciążyć. Desperacko wikła się więc w toksyczny związek z sześćdziesięcioletnim Arim, dawnym przyjacielem ojca. Jest niedojrzała, ale pragnie dojrzeć. Szuka wzoru męskości, którego nie znalazła ani u taty, ani u męża. Bez względu na konsekwencje idzie przed siebie, zyskując poczucie sprawczości, choć za nią zostają tylko zgliszcza.

Mąż i żona to dla odmiany opowieść o rozpadzie związku Udiego i Na’amy. Mężczyzna budzi się pewnego ranka sparaliżowany od pasa w dół. Choroba męża jest punktem zwrotnym w życiu Na’amy, która uświadamia sobie, że ona i Udi żyją na innych planetach. Przyjmuje to z przerażeniem, które miesza się z ulgą. Czy nareszcie będzie mogła być wolna?

Bohaterka Po rozstaniu wyrzuca ze swojego życia męża, Amona. Robi to wbrew tak zwanemu zdrowemu rozsądkowi, ściągając na siebie gniew rodziców, a także bliższych i dalszych znajomych. Ella jednak jest uparta. Walczy z czasem, który stał się jej wrogiem. Czas to chytry cwaniak, oszust mydlący oczy, bezczelny rozbójnik. Co mam opowiedzieć o tym czasie, który z dnia na dzień odbierał mi coraz więcej, oczywistą codzienność, proste powtarzające się niczym w modlitwie dni, przyjemność głębokiego snu w nocy, czarnego niczym żyzna ziemia, łaskę wątpliwości? (tłum. Magdalena Sommer). Ella, archeolożka badająca historię tajemniczego zatopienia wyspy Thery (Santorini), przez wielu historyków utożsamianej z mityczną Atlantydą, ściąga na siebie katastrofę równie wielką, jak ta starożytna. Zatapia swoje dawne życie, by zbudować je od nowa.

Zeruya Shalev w wywiadach powtarza, że często czytelnicy i krytycy literaccy spoza Izraela pytają ją o odniesienia polityczne w jej powieściach. Ona jednak podkreśla, że nigdy nie chciała pisać o polityce jako takiej. Od izraelskiej historii i teraźniejszości nie może jednak uciec, bo jest ona mocno obecna w życiu jej bohaterów. Widać to wyraźnie w takich książkach jak Ból, Los i Co nam zostało. Zamachy, burzliwa historia kraju, organizacje terrorystyczne, służba wojskowa – to wszystko ma ogromny wpływ na losy postaci z kart książek Shalev.
Zeruya Shalev w wywiadach powtarza, że często czytelnicy i krytycy literaccy spoza Izraela pytają ją o odniesienia polityczne w jej powieściach. Ona jednak podkreśla, że nigdy nie chciała pisać o polityce jako takiej. Od izraelskiej historii i teraźniejszości nie może jednak uciec, bo jest ona mocno obecna w życiu jej bohaterów. Widać to wyraźnie w takich książkach jak Ból, Los i Co nam zostało. Zamachy, burzliwa historia kraju, organizacje terrorystyczne, służba wojskowa – to wszystko ma ogromny wpływ na losy postaci z kart książek Shalev. Fot. Kuba Celej

 

Bolesny los

Zeruya Shalev przyznaje, że w jej książkach pojawiają się wątki autobiograficzne; nie są to jednak odniesienia wprost. Najwyraźniejsze wydają się w książce Ból. 9 stycznia 2004 roku Shalev została ranna w zamachu terrorystycznym w Jerozolimie – taką samą tragedię przeżyła powieściowa Iris. – Jeśli w ogóle piszę o swoich doświadczeniach, to dzieje się tak wtedy, gdy już nie są bolesne, gdy nie dotykają mnie osobiście. Proces kreacji włącza się, gdy w pamięci zaczynają mi się zacierać szczegóły. Wtedy rozpisuję to wydarzenie na moich bohaterów i powstaje coś nowego – powiedziała Shalev w wywiadzie dla „Lente”.

Akcja Bólu rozpoczyna się w 10. rocznicę wypadku Iris. Tytułowy „ból”, psychiczny i fizyczny, powraca do niej ze zdwojoną siłą. Iris zaczyna wspominać, oddala się od swoje teraźniejszości. Cierpienie paradoksalnie sprawia, że kobieta otwiera się na zamrożone emocje, nagle zauważa chłód panujący w jej rodzinie. Przypadkowe spotkanie z mężczyzną, którego kiedyś bardzo kochała, rozpala w niej ogień, a jej dotychczasowe życie obraca się wniwecz.

Powieść Los to tegoroczna premiera. Jej bohaterki, Atara i Rachela, łączy niespełniona miłość do tego samego mężczyzny. Manu odrzucił obydwie – Rachelę, towarzyszkę broni i swoją pierwszą żonę, oraz Atarę, córkę z drugiego małżeństwa. Atara postanawia odnaleźć Rachelę i zrozumieć, kim była największa miłość jej ojca. Poszukiwanie jest operacją karkołomną i wymagającą, ale pięćdziesięcioletnia Atara musi przeprowadzić ją, by uciec w końcu z „więzienia dzieciństwa”. Z okruchów wspomnień Racheli buduje od nowa postać swego taty, przeprowadzając przy tym dekonstrukcję swych miłosnych związków. Dowie się również, co oznacza tytułowy los i w jaki sposób wiąże się z przypadkiem, które dla Shalev wydają się być braćmi bliźniakami.

 

Kim będą bohaterowie kolejnej powieści Zeruyi? Być może przekonamy się o tym całkiem niedługo. Pisarka zdradziła, że pracuje już nad kolejną książką.

 

Wszystkie wymienione książki autorki ukazały się w Polsce nakładem wydawnictwa W.A.B.

 

 

Posted on

Podróże z Kawafisem

1.

Na Lefkadzie jest tak gorąco, że – mimo iż lekko i zwiewnie odziani – znaczymy historyczną ziemię kroplami potu, wypijając po pięć litrów wody dziennie. W greckiej jasności dnia, o której z wielkim entuzjazmem w głosie opowiadał mi wiele lat temu Zygmunt Kubiak, łgarstwo jest prawie niemożliwe. Dopóki wyspy nie ogarnia wieczorem nagła ciemność, nasze prawdziwe pragnienia, myśli i uczucia widać jak na dłoni. Nieuchronnie tego doświadczamy i nie ma między nami tajemnic. Kiedy wychodzimy z klimatyzowanego supermarketu o wdzięcznej nazwie Zeus, A. zrazu przymierza słomkowy kapelusz na deptaku, podczas gdy ja na pół godziny kryję się w cieniu dwukondygnacyjnej księgarni. Homer dla dzieci i dorosłych, mitologia w obrazkach po grecku i angielsku, burzliwe dzieje ojczyzny Sokratesa od starożytności po współczesność w niemożebnym skrócie, biografia równoległa Achillesa i Agamemnona, a także mój ukochany Lawrence Durrell wyeksponowany na wysokości oczu.

Bezskutecznie szukam jednak wolumenów przyrodniczych, a przecież u zarania jesieni przylatują tu stada flamingów i na słonawych płyciznach robi się niemal tak różowo jak w dziwnym filmie, świadczącym o schyłkowości czy przejściowości naszej euroatlantyckiej cywilizacji, z niedawno okrzykniętą australijsko-hollywoodzką pięknością jako lalką Barbie.

Skaliste wybrzeże Itaki

W lokalnej tawernie w Ligii siadamy wśród potomków Achajów i rzymskich legionistów (innych nacji brak), już nie tak nieokrzesanych, łagodnie tu i teraz wyznających carpe diem. I my też cieszymy się chwilą, która nigdy już się nie powtórzy, i rytualnie zamawiamy sok z wyciśniętych cytrusów, sałatki z oliwkami, grillowane sardynki i świeżo robiony sos tzatziki, który za każdym razem smakuje nieco inaczej.

Śródziemnomorskie światło i bajkowa sceneria laguny sprzyjają rozmyślaniom. Sytuacja jak z niekanonicznych wierszy Kawafisa: knajpa na uboczu i on, Ermis, świadomy swej cielesności młodzieniec z opadającą czupryną. Zapraszam go do naszego stolika, ale z uśmiechem odpowiada: „ja, przyjacielu, muszę pracować”. Patrzę, jak zwinnie uwija się wśród klientów i płynnie mówi w trzech językach.

Dziwi się, że przyjechaliśmy z Polski, bo ani A., ani ja nie wyglądamy na dziedziców karnacji Piastów.

W końcu dostrzegam, że jest również ona. Kruczowłosa Irene o smukłych dłoniach, co tak attycki mają rys. Gdy stoi pod gzymsem tawerny, bladolica i zadumana, w dżinsach i adidasach, i głęboko zaciąga się papierosem, cała jej postać – jak pisze stary poeta – do miłości wzywa. I gdyby nie straszny mur konwenansów, z jakąż rozkoszą większość mężczyzn w tawernie oddałaby się jej w dobrowolną niewolę zmysłów.

Na Morzu Jońskim
Na Morzu Jońskim

2.

Płyniemy do Itaki.

Itaka naszym przeznaczeniem.

Pragniemy, by długie było wędrowanie, bogate w doświadczenia i zmysłowe doznania.

I wiemy, że dziś do królewskiej wyspy już nie dopłyniemy.

Cyklopów i Lajstrygonów się nie lękamy, gdyż myślami trwamy na wyżynach i jest z nami Yannis, kapitan o żylastym ciele i krzepkiej duszy, który zdaje się pamiętać czasy wyprawy Argonautów po złote runo. Choć nie ma na to świadków, to właśnie on, na pewno on – jako chłopak okrętowy – wracał przez dziesięć lat z Odyseuszem spod palącej się Troi.

Dziś jest równie gorąco (termometry wskazują 39 stopni w cieniu) i niemiłosiernie sucho. Starogreckie krainy płoną. Rodos i Korfu trawią niespotykane od dawien dawna pożary. Palą się oleiste murawy, gęste zarośla makii i żywicodajne pinie. Trwa nerwowa ewakuacja przyjezdnych i miejscowych.

Ale Lefkada, niewielka i górzysta wyspa na Morzu Jońskim, położona z dala od głównego nurtu historii i bieżących wydarzeń, opiera się i skutecznie chroni od ognia i stóp niemieckich turystów-emerytów. Po zmierzchu robi się tu nieledwie sielsko, upojnie.

Odżywiamy się zdrowo: warzywa i owoce morza oraz jogurt z miodem, a od czasu do czasu chrupiący chleb maczany w oliwie z bazylią, a także feta, moussaka i souvlaki. Jednak gdy nadchodzi noc – ciemna, lepka, gorąca – zapominamy o postanowieniach dnia i zajadamy się ociekającymi afrodyzjakową słodyczą lokalnymi specjałami: czekoladową baklawą i kataifi z pistacjami.

Przylądek Lefkatas (Doukato), z którego - według legendy - w otchłań wód rzuciła się Safona,rażona nieszczęśliwą miłością
Przylądek Lefkatas (Doukato), z którego – według legendy – w otchłań wód rzuciła się Safona, rażona nieszczęśliwą miłością

 

Itaka naszym przeznaczeniem. Wciąż o niej pamiętamy i dbamy o to, by długie oraz niespieszne było wędrowanie.

Z portu w Nidri kierujemy się ku jaskini Papanikolis, największej morskiej jaskini na świecie. Z Yannisem skaczemy ze stareńkiego drewnianego pokładu prosto do wody i po wynurzeniu głów wpływamy pod ogromne kamienne sklepienie, znajdując nasze mokre i słone ciała pod imponującą kopułą – jesteśmy niby w ponad stumetrowej szumiącej muszli z naciekami.

A potem żeglujemy dalej, na południe, na przylądek Doukato, skąd w turkusową kipiel strącano w dawnych wiekach skazańców. Z przylepionymi do ciała piórami i pierzem przeżywali nieliczni – i tym straceńcom wspaniałomyślnie ofiarowywano życie egzulów.

Z przylądkowego klifu w nęcącą samobójców otchłań rzuciła się pono Safona, poetka miłości i czołowa feministka starożytności, której serce skradła i już go nie oddała jedna z jej znakomitych wychowanek. Ale to tylko legenda. Bo mądra Safo dożyła swych dni na Lesbos, w skupieniu i nostalgii cyzelując lapidarne pieśni, które do dziś zachwycają nie tylko historyków literatury.

Tymczasem wzmaga się wiatr, Posejdon nie sprzyja naszym zamiarom. Dzielnie żeglujemy, ale fale co rusz uderzają o skały, uniemożliwiając bezpieczne cumowanie.

Przez zatokę przeciąga dreszcz tych, którzy potonęli u wrót wyspy. I dziś nasza noga tu nie postanie.

Ale czy bardzo to szkodzi?

Nie, przecież Itaka dała nam tę piękną podróż. Bez Itaki nie wyruszylibyśmy w drogę. Niczego więcej już nam dać nie może.

Motyl z gatunku pokłonnik anonyma (Limeninis reducta),  Itaka
Motyl z gatunku pokłonnik anonyma (Limeninis reducta),  Itaka

3.

Jest późne popołudnie dnia następnego, kiedy w końcu dobijamy do zachodniego wybrzeża Itaki. Turkusowy walor przezroczystego morza kontrastuje tu z fantastycznymi kształtami skał. Rzeźbione słoną wodą, szlifowane porywistym wiatrem wapienie chronią dostępu nieczułym intruzom. Obmywam stopy, ostrożnie dotykam mitycznej ziemi i naraz wytężam wszystkie zmysły.

I już podążam w górę płynącego jeszcze przed miesiącem potoku, którego koryto znaczą teraz wyschnięte na wiór pnie i grzechoczące kamienie. Pod nogami przemykają smukłe jaszczurki – są tak zwinne i szybkie, że ani jednej nie udaje mi się sfotografować. Co pół metra lub metr odskakują wyłaniające się z każdej skalnej czeluści i z każdego zakamarka makii pasikoniki. Wtem przysiada motyl, jest tak nienachalnie piękny, że nieubłaganie wodzę za nim wzrokiem – to pokłonnik anonyma (Limeninis reducta). Zanurzam się w przytulny cień pinii, gdzie otacza mnie ogłuszający szmer cykad.

Czy to na pewno tutaj dzielny Odys rozprawił się krwawo z zalotnikami?

Głowę opieram o pień strzelistego cyprysa, patrzę na dojrzewające oliwki i myślę, że mógłbym tak trwać – dziś, jutro, pojutrze.

Lipiec/sierpień 2023

Cykada,  Itaka
Cykada,  Itaka

Wszystkie fotografie: Paweł Czapczyk

Zdjęcie główne: Morze Jońskie