Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.
W czwartym sezonie podcastu zapraszamy Cię do przeżycia SPOTKANIA – kwintesencji Śródziemnomorza. Rozumiemy je jako otwartość na drugiego człowieka, dialog, współistnienie i ciekawość Innego. I właśnie o nich rozmawiać będziemy w tegorocznym podcaście!
Dlaczego Kartagina musi zostać zburzona? Czy żeglowanie jest ważniejsze od życia? Co stanowi jedną z najważniejszych ludzkich cech? Odpowiedzi na te pytania czekają w naszym podcaście. Dowiesz się z niego także, co Juliusz Cezar sądził o jedzeniu masła i dlaczego nie warto bezgranicznie ufać lekarzom.
Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak
Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Czwarta Strona.
Pseudonimy, czyli dosłownie fałszywe imiona (od ψεῦδος, pseûdos – kłamstwo i ὄνομα, ónoma – imię), używane są nad Morzem Śródziemnym od wieków. O ich stosowaniu w klasycznej Grecji wspomina w swych pismach Plutarch, a w średniowieczu mnożyły się teksty podpisywane imionami starożytnych filozofów. Słynnym przykładem tworzenia pod przybranym nazwiskiem jest przypadek Pseudo-Dionizego Areopagity – wczesnochrześcijańskiego autora pism teologicznych, który na przełomie V I VI w. n.e. używał imienia jednego z uczniów świętego Pawła, żyjącego kilkaset lat wcześniej.
Iluzja
Dziś także nie brakuje publikacji wydawanych pod pseudonimem. Za przykład niech posłuży nam dziś powieść Kroki między nami, którą polskim czytelnikom zaproponowała kilka dni temu Czwarta Strona – imprint Wydawnictwa Poznańskiego. Firmuje ją Ana Maya – pisarka, która swoje nowe nazwisko zaczerpnęła z sanskrytu, gdzie Maya oznacza ‘złudzenie’.
Autorka podkreśla, że jej własna biografia ma znaczenie o wiele mniejsze niż historia, którą pragnie nam opowiedzieć. A jest to historia córki bałkańskiego mafiosa, żyjącej w luksusowej rezydencji na wyspie położonej gdzieś w południowej Europie. Jej codzienność przypomina życie w złotej kaltce – otoczona zbytkiem, o którym większość śmiertelników może tylko pomarzyć, od najmłodszych lat przyzwyczaja się tak do wygody, jak i do bycia nieustannie kontrolowaną. Funkcjonuje w świecie pełnym sekretów i niedomówień, gdzie nic nie jest takie, jakim się wydaje. Narzędziem przetrwania staje się dla niej nieustanne ukrywanie swojej tożsamości: zmiany nazwisk i adresów zamieszkania, nieprzywiązywanie się do własnego imienia, które znają tylko nieliczni. Nieokreślona wydaje się także jej życiowa postawa: z jednej strony spogląda krytycznie na często nielegalne działania swojego ojca, z drugiej – skwapliwie korzysta z jego fortuny, nie dbając o własną pracę zarobkową i, by podać tylko jeden jaskrawy przykład, zamawiając z Florencji setki par ręcznie robionych butów.
Labirynt
Przełomem w życiu bohaterki staje się spotkanie z mężczyzną, Sebastianem, z którą niespodziewanie łączy ją wzajemna fascynacja. Choć ich drogi prędko się rozchodzą, oboje trwają przez lata w poczuciu, że są dla siebie wyjątkowi. W kolejnych rozdziałach powieści krążymy po różnych płaszczyznach czasowych – od chwili poznania, przez długi okres rozłąki, aż po kolejne spotkanie pary po dwóch dekadach. Akcja rozwija się bez pośpiechu; z pozoru nic nieznaczące wydarzenia mieszają się z chwilami refleksji, a słowa i myśli zdają się powracać niczym echo. Podczas lektury trudno oprzeć się wrażeniu błądzenia w labiryncie, gdzie otwierają się przed nami coraz to nowe, nierzadko ślepe korytarze, a atmosfera, w której zostajemy zanurzeni, jest gęsta i duszna, a zarazem dziwnie hipnotyzująca.
Uczucie
Nitką, która prowadzi nas do wyjścia z kryjówki Minotaura, jest oczywiście uczucie dwojga głównych bohaterów – Kroki między nami to w gruncie rzeczy opowieść o miłości, choć dość nietypowo skonstruowana. Nie znajdziemy tu nieoczekiwanych zwrotów akcji ani, co w dzisiejszych czasach zaskakuje najbardziej, erotycznego napięcia czy scen pełnych namiętności. Zamiast tego autorka proponuje nam opisy emocji, wgląd w rozterki postaci, powolne dialogi i sporo ciekawych detali w tle – od wydarzeń politycznych i społecznych po rozważania na temat cytatów z literatury.
Śródziemnmorskie tło
Jako sceneria służą tu wybrane europejskie kraje, w tym, przede wszystkim, państwa śródziemnomorskie. Większość akcji rozgrywa się na Bałkanach – rezydencja ojca bohaterki nosi nazwę Salice i znajduje się na małej wyspie w południowo-wschodniej części kontynentu, najprawdopodobniej w Serbii. Max zajmuje się między innymi przemytem narkotyków na trasie biegnącej gdzieś między Bari, Neapolem i Splitem; jego córka bywa też we Florencji, odwiedza Francję, kupuje mieszkanie w stolicy Włoch. Każdy przystanek w jej nieustannej podróży ma znaczenie symboliczne, zaznacza odrębność pewnego etapu życia. Finalne sceny powieści rozpisane zostały wśród rzymskich dekoracji – na Piazza Navona, Piazza del Popolo, Lungotevere, Ponte Garibaldi czy via Giulia (niestety niektóre z tych adresów zapisano niepoprawnie, a korektor nie wytropił błędów). Śródziemnomorska dżungla, jak określa Wieczne Miasto główna bohaterka, staje się świadkiem końca ucieczki, momentu odnalezienia siebie. Historię zamyka ciekawie dobrany cytat ze Słownika rodzinnegoNatalii Ginzburg.
W latach 40. XX wieku, kiedy Żydom nie wolno było wydawać książek, ta wielka włoska pisarka publikowała jako Alessandra Tornimparti. Niestety historia zna takich przypadków więcej, a twórcy niejednokrotnie zmuszeni byli do ukrywania własnej tożsamości. Wielu z nich czyniło to także z obawy przed krytyką, jak wybitny grecki pisarz Nikos Kazantzakis, który na początku swej kariery podpisywał się jako Karma Nirvami. Niektórzy autorzy przyjmują nowe nazwisko w sposób jawny, w celu symbolicznego podkreślenia wyboru nowej drogi. Zdecydował się na to na przykład Izraelczyk Amos Oz (hebr. עֹז, oz – siła, moc), który przyszedł na świat jako Amos Klausner. Dziś stosowanie pseudonimu coraz częściej ma jednak na celu wywołanie zainteresowania publikacją. W Hiszpanii głośno było na przykład o zdolnej autorce thrillerów Carmen Moli, której książki okazały się pracą zbiorową trzech pisarzy: Jorge Díaza, Agustína Martíneza i Antonia Mercero. Najsłynniejszym przykładem wydawniczej zagadki, która pozostaje nierozwiązana do dziś, jest zaś z pewnością tożsamość autora lub autorki kryjącej się pod pseudonimem Elena Ferrante. Podpisywano nim m.in. poczytny cykl Genialna przyjaciółka. Czy dowiemy się, kim jest tajemnicza Ana Maya, autorka Kroków między nami, i dlaczego zdecydowała się pisać bez ujawniania swego prawdziwego nazwiska? Czas pokaże. Póki co, jej powieść doskonale sprawdzi się jako lektura na dobiegające końca wakacje.
Ana Maya, Kroki między nami, tłumaczyła Elżbieta Wołoszyńska-Wiśniewska, Czwarta Strona 2025
Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.
W czwartym sezonie podcastu zapraszamy Cię do przeżycia SPOTKANIA – kwintesencji Śródziemnomorza. Rozumiemy je jako otwartość na drugiego człowieka, dialog, współistnienie i ciekawość Innego. I właśnie o nich rozmawiać będziemy w tegorocznym podcaście!
Dlaczego nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki? Co pływa w winie i kiedy warto się go napić? Czy starożytni, wznosząc toast, mówili po niemiecku? W tym odcinku podcastu przyglądamy się wyrażeniom panta rhei, in vino veritas, nunc est bibendum i prosit, a także pojęciu cv oraz czystej kartki.
Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak
Powitałam tę książkę z radością i wielkim zainteresowaniem, bowiem rzadko pisze się u nas o Grecji w ujęciu innym niż wakacyjne lub, ewentualnie, krajoznawczo-historyczne. Jedynym znanym mi wyjątkiem są teksty Dionisiosa Sturisa. Ktoś, kto jak ja czuje się Helladą zafascynowany i marzy o poznawaniu jej od strony socjologicznej, nie ma zbyt wielu lektur do wyboru. Tym bardziej cieszy, że, gdy wreszcie pojawia się na rynku tekst Grecji poświęcony, jest on napisany naprawdę rzetelnie.
To właśnie owa rzetelność spodobała mi się w książce Orchowskiego najbardziej. Jest w jego reportażu z Krety pewien rodzaj podręcznikowej wręcz poprawności formy: umiejętność budowania narracji wokół wybranego tematu, dbałość o szczegóły, uważna obserwacja otoczenia, umiejętnie przytaczane cytaty, szerszy kontekst społeczno-historyczny, wreszcie język – precyzyjny i klarowny. Czyta się to szybko i bez zbędnego wysiłku, co nie oznacza oczywiście, że tekst nie skłania do refleksji.
Tej ostatniej stanowczo tu bowiem nie brakuje. Autor zdecydował się przedstawić Kretę przede wszystkim przez pryzmat toksycznej męskości, a wśród 30 rozdziałów, z których składa się książka, zdecydowana większość opowiada właśnie o agresywnych i władczych mężczyznach i ich otoczeniu. Mamy więc historię homoseksualisty nieakceptowanego przez ojca, mamy opowieści o nieszczęśliwych kobietach-ofiarach przemocy domowej, mamy historie o wendecie, mafii, narkotykach, nielegalnej broni. Składają się one na obraz wyspy, na której od wieków obowiązuje jeden kulturowy wzorzec płci; wyspy, gdzie krwawią liczne rany, gdzie w wielu środowiskach kwitnie ucisk, przymus, szantaż i zastraszanie. Na szczęście pojawiają się także akcenty pozytywne: kerasma, czyli słynna grecka gościnność, filotimo – chęć czynienia dobra, czy mniej znane pojęcie sasmos – tradycyjne zawarcie pokoju pomiędzy zwaśnionymi rodzinami, mające na celu uniknięcie kolejnych aktów krwawej zemsty.
Przyznam, że, przystępując do lektury, spodziewałam się zupełnie innego wachlarza tematów: globalizacji, masowej turystyki, gentryfikacji. Zjawiska te bez wątpienia zbierają swoje żniwo na Krecie. Dodatkowo zmylił mnie tytuł książki: Pasterzy jest coraz mniej. Ostatnim przedstawicielom tego ginącego zawodu oraz badaczom kreteńskiej wsi poświęcony jest zaledwie jeden rozdział reportażu. Czy należy uznać to za wadę, za brak tematycznej równowagi? Zdecydowanie nie. Moje oczekiwania uwarunkowane były osobistymi zainteresowaniami, a tytuł książki – wiem to już po lekturze! – warto odczytać w sposób symboliczny. Pasterz kojarzy się wszak z łagodnością i czułością; jest figurą opiekuńczą, odpowiedzialnym przewodnikiem. Nadmiar łagodności i czułości nie istniał jednak na Krecie chyba nigdy; jeszcze mniej jest tam dzisiaj jakichkolwiek autorytetów. Brakuje kogoś, kto pokaże, w którą stronę iść.
Brak ten, jak łatwo się domyślić, wykracza jednak daleko poza Kretę – ma wymiar uniwersalny. Pięknie podkreślono go poprzez wprowadzenie do tekstu wątków osobistych. Pierwszy z nich to śmierć ukochanego dziadka autora; drugi: szykowanie się na narodziny pierwszego dziecka. Te dwa obrazy pokazują, jak bardzo wszyscy potrzebujemy w życiu mądrych przewodników. Kreteńczycy wierzą, że, jak na wszystko, trzeba na nich cierpliwie czekać. To w tym czekaniu zawiera się nadzieja na przyszłość.
Thomas Orchowski, Pasterzy jest coraz mniej. Reportaż z Krety, Czarne 2025
Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.
W czwartym sezonie podcastu zapraszamy Cię do przeżycia SPOTKANIA – kwintesencji Śródziemnomorza. Rozumiemy je jako otwartość na drugiego człowieka, dialog, współistnienie i ciekawość Innego. I właśnie o nich rozmawiać będziemy w tegorocznym podcaście!
Jak prawidłowo przeczytać słowa Veni, vidi, vici? Co oznacza okrzyk Kości zostały rzucone! i czy, by go wypowiedzieć, należy przeprawić się przez rwącą rzekę? Czy Cezar rzeczywiście zwrócił się przed śmiercią do Brutusa i czy łączyły ich więzy pokrewieństwa? Tego wszystkiego dowiesz się z podcastu. A w bonusie? Wtajemniczymy Cię w znaczenie wyrażeń ad hoc i status quo i wyjaśnimy, czy tylko Sławosz Uznański-Wiśniewski może stosować sentencję Per aspera ad astra.
Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak
Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z Wydawnictwem Poznańskim.
Jaka jest rola i miejsce kobiet we współczesnym świecie? Jak zmieniały się one na przestrzeni lat, począwszy od okresu międzywojennego? Jak wpływały na nie zmiany ustroju, wojny, polityczne ideologie i szersze przemiany społeczne? Na pytania te stara się odpowiedzieć autorka bestsellerowej włoskiej powieści Jak gorzka pomarańcza. Sycylijka Milena Palminteri (ur. 1949) proponuje nam lekturę, która może wydawać się kolejną sagą rodzinną z kobietami w rolach głównych, rozgrywającą się przed laty w małym miasteczku na południowym krańcu Europy. W ostatnich miesiącach takich książek pojawiło się przecież bardzo wiele.
Tym, co już na samym początku zaskoczyć może uważnego czytelnika, jest fakt, że powieść stanowi debiut literacki bardzo dojrzałej, bo 75-letniej autorki. Palminteri przez całe życie pracowała jako konserwatorka w archiwach notarialnych – we Florencji, Rzymie, Caltagirone i Materze. Nietrudno wyobrazić sobie, że zajęcie to nauczyło ją uważności, precyzji, skupienia na szczególe. Archiwalne dokumenty to przecież miejsca pełne luk i dwuznaczności; ich interpretacja wymaga krytycznego myślenia. Za bezosobowym tekstem kryją się prawdziwe ludzkie historie – radości, dramaty, nadzieje, konflikty, a jeden drobny detal może zupełnie zmienić sposób, w które będziemy pojmować je po latach. Wszystkie te umiejętności autorka doskonale wykorzystała w swoim dziele, co gremialnie docenili włoscy czytelnicy: książka zdobyła Premio Bancarella 2025. Nagroda ta przyznawana jest w dowód uznania księgarzy i czytelników, stanowiąc ważny wskaźnik popularności i jakości tzw. literatury środka – czyli takiej, która łączy wartość literacką z dostępnością dla szerokiej publiczności.
Akcja powieści Jak gorzka pomarańcza rozgrywa się w 1924 roku w miejscowości nieopodal sycylijskiego Agrigento. Baron i jego małżonka z całego serca pragną doczekać się potomstwa. W innej części miasteczka niepokorna służąca, Sebedda, jest w nieplanowanej i niechcianej ciąży. Jej konsekwencje mogą zrujnować dziewczynie życie. Za sprawą córki, którą powije, losy bohaterów splatają się na zawsze. Historia rozwija się na przestrzeni lat, a rezultaty decyzji bohaterów oglądamy oczami niejakiej Carlotty, która, podobnie, jak autorka książki, pracuje w państwowym archiwum państwowym. To właśnie tam, po kilku dekadach, odkrywa tajemnice rodzinnej przeszłości, co diametralnie zmienia jej życie.
Zaskakującym zabiegiem wydaje się decyzja autorki, aby już na pierwszych 100 stronach książki odkryć niemal wszystkie karty. Powieść – zaznaczamy to z całą mocą! – z pewnością nie charakteryzuje się więc narracją trzymającą w napięciu; nie ma tu nagłych zwrotów akcji ani nieoczekiwanych zmian kierunku. Zamiast tego pisarka zaprasza nas do skupienia się na psychologicznych portretach bohaterów – niezwykle autentycznych, o sylwetkach zniuansowanych i pełnych głębi. W zasadzie wszystkie postaci stworzone przez Palminteri przeżywają zarówno chwile kruchości, jak i moralnej dwuznaczności. Czyni ich to bez wątpienia bardziej ludzkimi; nie wydają się służyć jakiejś z góry założonej tezie czy przesłaniu.
Autorka w błyskotliwy sposób pokazuje, jak człowiek pragnący dostosować się do norm społecznych i utrzymać tzw. dobre imię, unikając plotek, gotowy jest nierzadko do prawdziwie ekstremalnych posunięć. I choć akcja rozgrywa się w określonym momencie historycznym, to przecież pragnienie przypodobania się grupie, poczucie przynależności, konflikt między tradycją a zmianą są tematami zawsze aktualnymi, czytelnymi również poza konkretnym kontekstem. Palminteri w swojej powieści bezbłędnie pokazuje, jak toksyczne mogą być normy, które powinny stanowić fundament zdrowego społeczeństwa, i zachęca do refleksji na temat zasad, które w założeniu miały ułatwiać życie w zbiorowości, często zaś przynoszą zupełnie odwrotny skutek.
Warto wreszcie docenić ton i styl narracyjny powieści: mamy tu do czynienia z poetyckim, a zarazem oszczędnym językiem unikającym patosu. Autorce udało się zachować równowagę między południową emocjonalnością a pewnym literackim rygorem, nie zawsze obecną w innych tekstach tego gatunku.
Jak gorzka pomarańcza ma, bez wątpienia, wiele cech wspólnych z innymi powieściami osadzonymi na Sycylii początku XX wieku. Zaskoczyć może jednak na wiele sposobów, w tym złożonością bohaterów i eleganckim pisarstwem. Czy polscy czytelnicy docenią ją tak samo, jak włoscy?
Milena Palminteri, Jak gorzka pomarańcza, tłumaczyła Monika Woźniak, Wydawnictwo Poznańskie 2025
Toponimy (z greckiego: topos – miejsce, i onymos – imię), czyli nazwy miejsc, często kryją w sobie bardzo ciekawe historie. Rzadko kiedy jednak zaprzątamy sobie nimi głowę. Odwiedzamy Chorwację czy Grecję, kupujemy bilet do Rzymu albo Barcelony – bez wiedzy o tym, dlaczego nazywają się tak, a nie inaczej.
Ja zachęcam, by spotkanie z każdym pięknym miejscem zacząć od poznania opowieści, która ukryta jest w głoskach tworzących jego imię. Może zechcą przekazać nam coś istotnego?
Katalonia
Katalonia jest jednym z regionów autonomicznych Hiszpanii. I choć mapa twierdzi inaczej, jej mieszkańcy podkreślają, że nie czują się Hiszpanami. W październiku 2017 roku parlament Katalonii przyjął rezolucję zwaną Declaració d’independència de Catalunya, proklamującą niepodległość od królestwa i powstanie niezależnej Republiki Katalonii. Nie została ona jednak uznana przez społeczność międzynarodową.
Co ciekawe, sama nazwa regionu może łączyć go z Hiszpanią bardziej, niż chcieliby Katalończycy. Według niektórych badaczy zarówno Katalonia, jak i Kastylia – a więc kraina, w której znajduje się siedziba monarchy – mają wspólny źródłosłów, a dokładniej: wywodzą się od łacińskiego castellum („zamek”, „twierdza”). I nic dziwnego: oba regiony były w średniowieczu gęsto usiane zamkami obronnymi. O ile w przypadku Kastylii chodziło o po prostu o twierdze na pograniczu chrześcijańsko-muzułmańskim (castella – liczba mnoga od castellum), o tyle kwestia Katalonii wydaje się bardziej złożona. Być może nazwa ta pochodzi od formy castellania, czyli terytorium zarządzanego przez kasztelana. Wiemy na pewno, że w XI-wiecznych dokumentach używano już formy Catalonia (oraz Cathalonia), choć pojawiają się tam również nazwy Cathalania i Catalania. Dzisiejsza Katalonia zaś szczyci się imponującą liczbą ponad 600 zamków i warowni zachowanych w różnym stanie – od dobrze utrzymanych po malownicze ruiny.
Średniowieczne uliczki Girony
To właśnie „zamkową” etymologię uważa się za najbardziej prawdopodobną, jednak na przestrzeni wieków nazwę regionu tłumaczono sobie także w inny sposób. Szczególną popularność zdobyła kwestionowana dziś hipoteza na temat jej związku z jednym z największych plemion wschodniogermańskich. Goci, a dokładniej: Wizygoci, stworzyli w Hiszpanii własne państwo, wykorzystując fundamenty dawnego rzymskiego cesarstwa. Kres istnieniu monarchii wizygockiej położyli muzułmanie. Zanim do tego doszło, opanowane przez nich terytoria nazywano ziemią Gotów. Z czasem słowo Gotholandia to miało zmienić kształt na Cathalania, później zaś: Catalonia.
Barri Gotic w Barcelonie
Oba spojrzenia na ten toponim każą szukać jego korzeni w średniowieczu. Bez wątpienia to właśnie ta epoka najmocniej ukształtowała większość regionu: wystarczy spojrzeć na Gironę z jej imponującą średniowieczną starówką i jedną z największych historycznych dzielnic żydowskich w Europie. Wieki średnie do dziś zdają się obecne także w Barcelonie i jej Barri Gotic. Warto jednak wiedzieć, że dzielnica ta została znacznie przebudowana w XIX i XX wieku. Najmniej średniowiecza znajdziemy w trzecim ważnym mieście Katalonii, a mianowicie Tarragonie. Starożytna Tarraco bardzo silnie podkreśla swoje związki z antycznym Rzymem, budując na nich także swoją współczesną tożsamość.
Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.
W czwartym sezonie podcastu zapraszamy Cię do przeżycia SPOTKANIA – kwintesencji Śródziemnomorza. Rozumiemy je jako otwartość na drugiego człowieka, dialog, współistnienie i ciekawość Innego. I właśnie o nich rozmawiać będziemy w tegorocznym podcaście!
Czasem, pod instagramowym zdjęciem kawy albo koktajlu pitego na plaży, ktoś umieszcza łaciński napis: Carpe diem. Niby wszyscy wiemy, co oznacza, ale… może nie do końca? Podobnie jest z powszechnie znanymi sentencjami: memento mori, tempus fugit czy pecunia nonolet. Jak powstały? Dlaczego często używamy ich niepoprawnie? Tego właśnie dowiesz się z niniejszego odcinka.
Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak
W północnej Hiszpanii, tuż przy granicy z Francją, w cieniu pewnej wielkiej góry, leży Turmo – pirenejska wioska, której mieszkańcy noszą ciężar ogromnej tajemnicy. Przed laty zdarzyła się tam tragedia, która okazała się traumą dla wielu. Przez długie dekady łączy ich zmowa milczenia, a jednocześnie dzielą głębokie różnice w postrzeganiu historii, polityki i owego nieszczęśliwego wydarzenia, w które wszyscy byli zaangażowani.
Maria Fogler, autorka krótkiej powieści Turmo opublikowanej niedawno przez wydawnictwo Czytelnik, kreśli poruszający, intymny portret Hiszpanii – jakże innej od tej, którą znamy z wakacji i barwnych turystycznych folderów. Półwysep Iberyjski, reprezentowany w książce przez górską wioskę zamieszkaną przez grono starszych ludzi, nie jawi się już jako kraina plaż, palm i wiecznej beztroski, ale przede wszystkim jako miejsce, które do dzisiaj nie uporało się ze swoją przeszłością. Zgodnie z tzw. paktem zapomnienia (Pacto del Olvido), czyli nieformalną umową polityczną zawartą po śmierci generała Franco przez frankistów i demokratyczną opozycję, w Hiszpanii zdecydowano się na nierozliczanie zbrodni popełnionych w czasie wojny domowej (1936–1939) i dyktatury (1939–1975). Wierzono, że konsensus ten wspomoże pokojowe przejście do demokracji, pozwalając jednocześnie uniknąć dalszych podziałów i konfliktów społecznych. W całym kraju – niczym w ukrytym wśród gór maleńkim Turmo – żyli (i żyją) obok siebie ludzie pokiereszowani nie tylko przez los, ale przede wszystkim głęboko skrzywdzeni przez najbliższych – sąsiadów, znajomych z pracy, nierzadko także członków rodziny. O przeszłości się nie mówiło, bo, jak stwierdza jeden z bohaterów książki Fogler, aby policzyć wszystkie ukryte w ziemi kości, trzeba by przekopać całą Hiszpanię.
W swym tekście Maria Fogler oddaje głos kilku mieszkańcom wioski, a także parze przybyszów z zewnątrz. Na tych dwoje, nieświadomych dramatycznej przeszłości miejsca, ciężar odkrytej tajemnicy spada zupełnie nieoczekiwanie. Dla Lei spotkanie z mieszkańcami Turmo zamienia się w swoiste dochodzenie; dla Bernarda staje się niewygodną przeszkodą na drodze do świętego spokoju. To, co wydawało się bliskością drugiego człowieka, coraz częściej okazuje się pozą maskującą trudne prawdy, a tragedia sprzed dekad nie pozwala otworzyć się zarówno na przyszłość, jak i na obecną chwilę dzieloną z innymi.
Czytelnik otrzymuje tu opowieść tak fascynującą, jak i mroczną, wielowarstwową, duszną. Razem z autorką zagląda w serca i sumienia bohaterów, ale i własne – bo i nasz kraj do dziś nie rozprawił się z wieloma momentami swych dziejów. Życie cudzymi sekretami, strach przed odpowiedzialnością, palący ból po doświadczonej krzywdzie, wstyd, mieszanka prawd, półprawd i kłamstw nierzadko okazują się doświadczeniem naszym lub naszych bliskich. Fogler pisze o tym wszystkim pięknym, wręcz niedzisiejszym językiem, łączącym prostotę z wielką plastycznością słowa. Nie ocenia, nie osądza, a jej bohaterowie do końca pozostają niejednoznaczni. W świecie Turmo nic nie jest czarno-białe, jak myląco sugerować mogłaby okładka książki. W ludzkim sercu, niczym na zdjęciu, które zdobi jej centrum, zawsze znajdziemy przede wszystkim liczne odcienie szarości.
Prawdziwe halloumi może być produkowane wyłącznie na Cyprze, z mieszanki owczego, koziego i – coraz częściej – również krowiego mleka. W tradycyjnych wioskach w cypryjskich górach ser nadal przygotowuje się w żeliwnych rondlach nad paleniskiem, a potem, jeszcze parujący, przekłada listkami świeżej mięty. Z pozostałej serwatki gospodynie przygotowują anari – delikatny twarożek podobny do ricotty. Halloumi ma zwartą strukturę i wysoką temperaturę topnienia, dzięki czemu zachowuje swój kształt podczas obróbki termicznej.
Na Cyprze halloumi podaje się na zimno, w grubych plastrach przełożonych listkami świeżej mięty, albo na ciepło, grillowane lub smażone, o złocistobrązowej, chrupiącej skórce. Z tartego halloumi, mięty i jajek powstaje też przepyszny farsz do popularnych na wyspie ravioli, pamiątki z czasów weneckiej dominacji na Cyprze. Halloumi dobrze chłonie smaki, dlatego można uatrakcyjnić go za pomocą marynaty – dobrze łączy się z cytrusami, miodem i ziołami. Do połączenia sera z miodem i sezamem zainspirował mnie grecki przepisem na smażoną fetę, która jest popularna również na Cyprze. Feta saganaki jest często przygotowywana z miodem i sezamem — ten duet świetnie pasuje też do lekko słonawego halloumi.
Halloumi odsączamy i kroimy w plastry o grubości około centymetra.
Wszystkie składniki marynaty mieszamy w miseczce.
W większej misce delikatnie łączymy plastry halloumi z marynatą.
Marynujemy przez co najmniej godzinę, a najlepiej przez całą noc.
Smażymy plastry halloumi na rozgrzanej patelni lub na grillu, aż uzyskają chrupiącą, złocistobrązową skórkę, około 2 minuty z każdej strony. Pod koniec smażenia polewamy pozostałą marynatą, mieszamy i smażymy jeszcze przez chwilę.
Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.
W czwartym sezonie podcastu zapraszamy Cię do przeżycia SPOTKANIA – kwintesencji Śródziemnomorza. Rozumiemy je jako otwartość na drugiego człowieka, dialog, współistnienie i ciekawość Innego. I właśnie o nich rozmawiać będziemy w tegorocznym podcaście!
Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Bezdroża.
Czy Włochy nie są przez nas idealizowane? Czy dom za 1 euro naprawdę może dać szczęście tylko dlatego, że znajduje się w idyllicznym miejscu? Jak zwiedzać Italię, by czerpać z tego prawdziwą przyjemność, a nie zaliczyć syndromu Stendhala? O podróżach na Półwysep Apeniński rozmawiam z autorami książek Stolik dla dwojga i Ciao Italia. Wspólnie zastanawiamy się, czy Włochy mogą nadal zaskakiwać, i wzruszamy się, wspominając spotkania z mieszkańcami, które szczególnie zapadają w pamięć.
Prowadzenie: Julia Wollner
Produkcja: Magda Miśka-Jackowska i Michał Woźniak
Jakim człowiekiem był Gajusz Juliusz Cezar, zanim wyłysiał? Jak układało się jego życie, nim zaczął posiłkować się wieńcem laurowym, aby ukryć największy defekt swojej wychwalanej przez starożytnych urody? Pełnej odpowiedzi nie udzielił nam dotychczas żaden jego biograf – ani antyczny, ani współczesny. Dysponujemy jedynie okruchami informacji, jednak, z pewną dozą wiedzy o antyku, wyobraźni i licentia poetica, możemy domalować brakujące fragmenty portretu najsłynniejszego dyktatora Imperium Romanum – te odnoszące się do jego młodości.
Tym razem za pędzel chwycił artysta z Hiszpanii, Santiago Posteguillo – filolog, językoznawca i, co dla nas najważniejsze, pisarz. Jest on autorem kilku powieści, których akcja rozgrywa się w starożytnym Rzymie, w tym cyklu poświęconego Juliuszowi Cezarowi. W Polsce wydano dwa tomy: Rzym to ja oraz Przeklęty Rzym. Można spekulować, czy powstanie kolejna część. Miejmy nadzieję, że tak.
Wróćmy jednak do pytania: jakim człowiekiem, a dokładnie: jakim młodym człowiekiem był osławiony rzymski polityk, zanim został dyktatorem? Serwując nam swoją odpowiedź, Posteguillo pokazuje, że doskonale odrobił zadanie domowe z historii i kultury starożytnego Rzymu. Jego dzieło nosi znamiona monumentalności, zahaczając o czasy sprzed narodzin Cezara, poczynając od wojen prowadzonych przez Gajusza Mariusza z plemionami germańskimi. Pełne napięcia retrospekcje, których w obu tomach jest sporo, służą wyjaśnieniu, dlaczego Cezar obrał taką, a nie inną drogę polityczną; pozwalają także ukazać jego wyjątkowość na tle współczesnych mu senatorów. Młodego Gajusza widzimy jako niemowlę, jako nastolatka, wreszcie jako młodzieńca. Razem z nim i jego przyszłą żoną, a na razie bliską przyjaciółką, skradamy się na tyły atrium, by podsłuchiwać rozmowy dorosłych o polityce. Jesteśmy świadkami zawiązywania się jego przyjaźni z późniejszym legatem, Tytusem Labienusem. Na naszych oczach rozwija się miłość między Cezarem i Kornelią, rzecz niebywała w rzymskich małżeństwach. Towarzyszymy Cezarowi pod Mityleną, na Rodos, uczestniczymy w słynnym porwaniu przez piratów i widzimy, jak z wolna młody, naiwny człowiek przeistacza się w wyrafinowanego polityka, któremu zbędne skrupuły raczej nie będą przeszkadzać.
Młody Cezar jest jednak czystą, niezapisaną kartą. Ma szlachetne serce i takież zamiary. Swą inteligencję ukrywa sprytnie przed potencjalnymi politycznymi wrogami, których „dziedziczy” po wuju Mariuszu. Jego niewiedza, uczciwość i wiara w ludzi jest wręcz porażająca. To zupełnie inny człowiek niż ten, którego znamy z biografii Plutarcha czy Swetoniusza! Jednak pewne cechy charakteru towarzyszą mu od młodości: nieugiętość, odwaga, szlachetność i wytrwałość w dążeniu do celu. O dziwo, nie jest nim wcale władza ani pokonanie wrogów, a raczej przejmująca potrzeba, aby nie zostać pokonanym. Młodemu Cezarowi malowanemu pędzlem hiszpańskiego autora blisko do obrazu archaicznego Rzymianina, który stopniowo, pod naciskiem przeciwników, przeistoczy się w kogoś, kto ostatecznie sięgnie po jedynowładztwo.
Autor dość tendencyjnie dzieli postaci, które poznajemy na kartach powieści. Oto popularzy z Cezarem na czele są tymi „dobrymi”, natomiast optymaci to ci „źli”. Zabieg ten może odrobinę razić czytelnika; z drugiej jednak strony Posteguillo ukazuje w ten sposób zepsucie społeczeństwa rzymskiego, rozpad Rzymu od środka, zaprzepaszczenie mores maiorum i całkowite oddalenie się od jakże szlachetnych haseł wczesnej Republiki. Rzym, w którym przyszło żyć Cezarowi, przypomina bagno, które nie tylko wciąga, ale również niszczy i odstrasza swym odrażającym odorem. Utrzymanie się na powierzchni graniczy z cudem; zapaść można się niebywale łatwo. A jednak on, Cezar, walczy, aby się na tej powierzchni utrzymać. Czy mu się uda? Wszyscy wiemy, jak skończyła się Juliuszowa historia, a jednak z zainteresowaniem spoglądamy na nią raz jeszcze oczami Santiaga Posteguilla.
Lektura powieści, pomimo pewnych uproszczeń, okazuje się bardzo zajmująca. Duża w tym zasługa realistycznych opisów, które momentami wydają się wręcz brutalne – podobnie jak brutalna była rzymska rzeczywistość końca Republiki. Autor zadbał w nich o każdy szczegół: począwszy od detali uzbrojenia armii rzymskiej po każde niewielkie zdobienie na budynkach miejskich. Dzięki temu, czytając, naprawdę odnosimy wrażenie, że przeniesiono nas na ulice, do domów, świątyń, bazylik antycznego Rzymu. Rozgrywa się przed nami fascynujący antyczny spektakl, a jego głównym bohaterem jest młody, niezwykle przystojny, czarnowłosy (sic!) Cezar. Drzemie w nim wielu Mariuszów, którzy dopiero się przebudzą.
Santiago Posteguillo, Rzym to ja i Przeklęty Rzym, tłumaczyła Katarzyna Sosnowska, HI:STORY 2023–205
Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.
W czwartym sezonie podcastu zapraszamy Cię do przeżycia SPOTKANIA – kwintesencji Śródziemnomorza. Rozumiemy je jako otwartość na drugiego człowieka, dialog, współistnienie i ciekawość Innego. I właśnie o nich rozmawiać będziemy w tegorocznym podcaście!
Do 20 lipca 2025 r. w warszawskim Muzeum Narodowym w Warszawie oglądać można wystawę „Drogi do Jerozolimy”, ukazującą miasto, które jest miejscem spotkań trzech wielkich religii. Wspólne, ale podzielone. To opowieść o przestrzeni rzeczywistej, ale także tej wyobrażonej; o symbolice, tęsknotach i ludzkiej wyobraźni. W salach muzeum przy Alejach Jerozolimskich 3 rozmawiam z kuratorką wystawy, dr hab. Aleksandrą Sulikowską-Bełczowską: o najciekawszych eksponatach, o nieznanych historiach i o tym, co każdy z nas może znaleźć w tej wystawie dla siebie.
Prowadzenie: Julia Wollner
Produkcja: Magda Miśka-Jackowska i Michał Woźniak
Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Znak Horyzont.
Julia Wollner: Napisałeś książkę o 12 Włochach, których porównałeś do oszałamiająco barwnych ptaków. Każdy z nich jest postacią wyjątkową, intrygującą, na swój sposób inspirującą. Od Cagliostra po Garibaldiego, od Mastroianniego po Armaniego – który z nich jest Ci najbliższy?
Maciej A. Brzozowski: Chwilę pomilczę, bo, wbrew pozorom, nie jest to łatwe pytanie, a ja nie mam przygotowanej odpowiedzi. Po dłuższym zastanowieniu stwierdzam jednak, że brzmi ona: Giorgio Armani.
Możesz pomyśleć, że to banał – ot, facet, który zrobił parę ładnych rzeczy w modzie… A jednak zrobił więcej, niż parę rzeczy, i więcej, niż tylko ładnych. Oczywiście banałem będzie też powiedzieć, że stanowi on w pewnym sensie odpowiednik Chanel – tak jak ona wyzwoliła kobiety z gorsetów, on wyzwolił mężczyzn ze sztywnych marynarek. W jego historii jest jednak coś więcej: upór, który sprawił, że ten chłopak z niewielkiego miasteczka dotarł do Mediolanu, rozpoczął tam pracę i konsekwentnie realizował marzenia. Podobną drogę przebył zresztą Enzo Ferrari, założyciel ekskluzywnej marki samochodów. Obaj stworzyli rzeczy wielkie, a wynikało to z ich niespożytej pasji. Pasjonaci są mi zawsze bliscy. Wbrew pozorom, na swój dziwny sposób, pasjonatem był także Silvio Berlusconi, który również znalazł się w mojej książce, choć nazwałbym go pasjonatem merkantylnym. Bardziej niż cokolwiek innego interesowało go robienie pieniędzy, podczas gdy Armani i Ferrari byli bardziej ideowi.
Nie posądzałam Cię o czułe związki z Silviem!
Facynacja nie oznacza przecież aprobaty. Dam Ci inny przykład. Fascynuje mnie od zawsze okres faszyzmu. Tak jak w poprzedniej książce pisałem o Eddzie Ciano, córce Mussoliniego, tak tutaj swój rozdział otrzymał nie jej mąż, co byłoby zbyt oczywiste, ale niejaki Ettore Muti, którego nazwałem faszystą doskonałym. Był gwiazdą swoich czasów, miał wspaniałą aparycję i wielki talent – wsławił się jako wybitny pilot wojskowy. I choć faszyzm słusznie potępiamy z całą siłą, jego osiągnięcia są niepodważalne, a do tego nadal zauważane i podkreślane.
Książka Rajskie ptaki. Włosi, którzy podbili świat ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont
Domyślam się, że wśród Twoich bohaterów znajdą się też postaci, które zwyczajnie Cię denerwują. Najważniejsze przecież, by nie pozostawiali nas obojętnymi.
Tu nie muszę się zastanawiać: nazwisko tej postaci to Gabriele d’Annunzio. Zetknąłem się z nim oczywiście jeszcze w czasie studiów na italianistyce. Jego dzieła zawsze wydawały mi się zbyt barokowe i nasączone niezbyt dla mnie strawnym erotyzmem. Do tego dochodzi pewien materiał video, na który kiedyś trafiłem – zresztą jedyny, jaki dostępny jest z dźwiękiem. Bardzo zachęcam, by go zobaczyć. Oto włoskie bożyszcze kobiet, uwodziciel i playboy, okazuje się obleśnym, bezzębnym karzełkiem ze skrzeczącym głosem! A jednak, kiedy pomyślę sobie, że potrafił wsiąść w samolot i zrzucać kapuściane głowy na budynek parlamentu, żeby pokazać, że politycy rządzący krajem nie grzeszą rozumem, to stwierdzam, że jest w tym element geniuszu.
I kreatywność, która chyba łączy ich wszystkich.
Włosi mają takie określenie istrione – po polsku histrion. Histrioni byli średniowiecznymi wędrownymi aktorami uprawiającymi satyryczne przedstawienia nawiązujące do tradycji mimu; posługiwali się gestem, ruchem, kostiumami. Dziś istrioni to osoby łączące bohaterstwo z rodzajem komedii, pasję z zawadiackością. Zwykle są niepoprawni politycznie. Wielu moich bohaterów miało coś za uszami – tu coś zbroili, tam coś zmyślili.
Na pewno jednak prawie wszyscy byli świetnymi PR-owcami. Wspaniale kreowali swój wizerunek i sprzedawali go publiczności. Czy Ty wiesz, że futurysta Marinetti doprowadził do publikacji słynnego manifestu w wielkim francuskim dzienniku poprzez uwiedzenie córki jego właściciela? Kto wie, czy bez tego manifest futurystów stałby się tak głośny!
Włoscy istrioni to osoby łączące bohaterstwo z rodzajem komedii, pasję z zawadiackością. Maciej A. Brzozowski to też trochę istrione – i chyba nie pogniewa się, gdy to napiszę!
Och, czyli okropny oportunista! Paskudztwo! A powiedz: którzy panowie nie dostali się do Twojej książki mimo oczywistego potencjału? Przecież twórczych Włochów mamy na pęczki.Pamiętam, jak ze dwa lata temu siedziałam na lotnisku w Rzymie, a Ty przysłałeś mi pytanie, kogo umieściłabym w Twojej książce. Ewidentnie robiłeś rekonesans.
Robiłem, tak. Zadawałem to pytanie osobom, które dobrze znają włoską kulturę, i szukałem inspiracji. Bardzo chciałem uciec od postaci znanych wszystkim – ileż można pisać o Michale Aniele, o Leonardzie da Vinci, o Caravaggiu. Omijałem aktorów, oczywiście z wyjątkiem Mastroianniego, który widnieje na okładce i do którego zawsze miałem wielką słabość. Postanowiłem, że zasługuje na to, by ze mną zostać – choćby ze względu na jeden genialny film, w którym wystąpił: Una giornata particolare (tytuł polski: Szczególny dzień). Raczej odrzucałem dziennikarzy i pisarzy, bo pisanie o pisarzach to dla mnie rodzaj tautologii. Zrezygnowałem z koronowanych władców – z przekonaniem, że żaden nie dorówna mojej boskiej Włoszce, czyli Katarzynie Medycejskiej. Z całym szacunkiem dla innych Medyceuszy, Burbonów et cetera. Wiem też, że wielu wspaniałych postaci jeszcze nie poznałem; inne przeoczyłem. Może dodam przy ewentualnym wznowieniu…
A’ propos rekonesansu, to jestem ciekawa, jak wyglądała kwerenda do książki. Przekłamań na temat sławnych ludzi jest mnóstwo. Dzisiaj szukałam w Google jakiejś daty z życia Juliusza Cezara i nie mogłam uwierzyć własnym oczom: AI, który podpowiada różne rzeczy na samej górze strony, paplał coś o samobójczej śmierci dyktatora!
Dobrodziejstwem internetu jest to, że mogłem tak wiele nie podróżować, nie siedzieć plackiem w bibliotekach, tylko wiele źródeł przychodziło do mnie mailem – w postaci scanów. To ogromnie wygodne. Przeczytałem mnóstwo książek, oglądałem filmy dokumentalne, zadawałem pytania znajomym. Znalazłem trochę ciekawostek, o których mało kto wie; potrafię cierpliwie iść sobie po długiej nitce do kłębka. Z kilku odkryć jestem dumny. Ptaki okazały się jeszcze barwniejsze, niż ktokolwiek mógł się tego spodziewać.
W Rajskich ptakach Maciej A. Brzozowski zebrał życiorysy dwunastu Włochów – a każdy z nich jest wyjątkowy
No właśnie: Rajskie ptaki to twój tytuł czy pomysł wydawcy?
Od samego początku mój. Walczyłem o niego, chociaż kilka osób powiedziało mi: – No co ty, brzmi jak książka o ornitologii. Bzdura. Idealnie pasuje do opowieści o ludziach barwnych, puszących się, stroszących piórka, ale przy tym zachwycających. Tacy są Włosi. To przecież mistrzowie tego, co nazywa się w ich języku sztuką robienia bella figura, czyli dobrego wrażenia. Moi bohaterowie umiejętność tę wyssali z mlekiem matki; to ich cecha wrodzona. Można tę cechę lubić lub nie, ale na pewno jest ona godna odnotowania. Ja zresztą Włochów raz kocham, a raz nie mogę znieść, co podkreślałem już w mojej pierwszej książce Włosi życie to teatr. Tak chyba zresztą wygląda prawdziwy, dojrzały związek. Jak sama powiedziałaś na początku, najgorsza jest obojętność; podejrzana jest też adoracja albo nienawiść, bo trąci fanatyzmem. Mnie chyba udaje się patrzeć na Włochów z wielką sympatią, z zaciekawieniem, ale i ze zdrową dozą krytycyzmu.
Bardzo lubię i cenię to Twoje podejście. Moglibyśmy się go wszyscy od Ciebie uczyć.
Uczyć powinniśmy się też od samych Włochów. Jest czego! W pierwszej kolejności: szacunku do starszych ludzi, co będę powtarzał do znudzenia, bo mamy w tej kwestii sporo do nadrobienia. Pewnej nonszalancji, którą Włosi nazywają sprezzatura. Fantazji, twórczego podejścia do życia. Dbania o siebie – także w sensie zdrowotnym. Nie każdy to wie, że Włosi to naród hipochondryków, co bywa męczące, ale na dłuższą metę pozwala skrupulatnie dbać o organizm, o zdrowie. No i wreszcie tej banalnej, oklepanej radości życia. Ona nie zależy tylko od słońca, bo są we Włoszech regiony, gdzie brakuje go prawie tak jak u nas. To kwestia nastawienia. Nad nim musimy pracować.
Maciej A. Brzozowski, Rajskie ptaki. Włosi, którzy podbili świat, Znak Horyzont 2025
Posłuchaj naszych opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.
W czwartym sezonie podcastu zapraszamy Cię do przeżycia SPOTKANIA – kwintesencji Śródziemnomorza. Rozumiemy je jako otwartość na drugiego człowieka, dialog, współistnienie i ciekawość Innego. I właśnie o nich rozmawiać będziemy w tegorocznym podcaście!
Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z Wydawnictwem Poznańskim.
Autorka książki Chorwacja. Ciemniejsza strona słońca przybliża nam kraj inny niż na pocztówkach i w popularnych przewodnikach. Jak żyje się w turystycznym raju po sezonie? Z jakimi problemami zmagają się jego mieszkańcy? Czy Chorwacja to Bałkany? Z odcinka dowiesz się także, czy wszyscy Chorwaci używają tego samego języka, które chorwackie miasta poza Splitem i Dubrownikiem warto odwiedzić i czy traumatyczne wspomnienia wojny są tu nadal żywe.
Prowadzenie: Julia Wollner
Produkcja: Magda Miśka-Jackowska i Michał Woźniak
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie tutaj:
Druga połowa XIX i początek XX wieku nazywane były czasami politycznych zabójstw. Nie sposób zliczyć zamachów dokonanych przez rewolucjonistów i anarchistów niezadowolonych z rządów królów, następców tronu, ministrów, a nawet zwykłych posłów oraz przedstawicieli organów ścigania. Tyranobójstwo traktowane było i jest jako kontrowersyjny sposób wymierzania sprawiedliwości, ale i krzyk rozpaczy uciśnionych narodów. Na przełomie XIX i XX wieku życie z rąk zamachowców stracili między innymi: król Włoch Humbert I, serbski władca Aleksandar Obrenović, grecki premier Teodoros Dilijanis, egipski premier Butrus Ghali, premier Hiszpanii José Canalejas y Méndez. A to tylko niewielki – śródziemnomorski i bałkański – fragment pochodu śmierci nagłych, niespodziewanych dla społeczeństw i ofiar, ale zaplanowanych przez przeciwników politycznych.
Najsłynniejszym zamachowcem tej epoki był Gavrilo Princip – jugosłowiański (bo tak się określał) anarchista, rewolucjonista i poeta, członek konspiracyjnej grupy Czarna Ręka założonej w 1901 roku w Belgradzie. Przyświecała jej idea zjednoczenia Serbów mieszkających poza krajem, a więc przede wszystkim na terenie Austro-Węgier oraz Imperium Osmańskiego. W 1903 roku członkowie grupy przeprowadzili udany zamach na wspomnianego króla Aleksandra Obrenovicia i jego żonę Dragę, a osiem lat później podjęli próbę zamordowania Franciszka Józefa. Jednak najgłośniejsze zabójstwo polityczne miało miejsce 28 czerwca 1914 roku w Sarajewie: młodobośniacy, czyli członkowie grupy rewolucyjnej Mlada Bosna, głównie pochodzenia serbskiego, związani z Czarną Ręką, zamordowali austriackiego następcę tronu, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego żonę Zofię. Powodem była ich niezgoda na politykę Austro-Węgier na Bałkanach, a okazją do przeprowadzenia zamachu: wizyta arcyksięcia na Półwyspie, związana z manewrami wojskowymi w Bośni. Zamach na Franciszka Ferdynanda wywołał kryzys dyplomatyczny między Serbią i Austro-Węgrami i według wielu historyków stanowił bezpośrednią przyczynę wybuchu I wojny światowej.
Princip jako młodociany zamachowiec uniknął kary śmierci, ale został skazany na 20 lat więzienia. Zmarł na gruźlicę w 1918 r. Na Bałkanach wielu do dziś uważa go za bohatera
Gavrilo Princip był jedną z kilku osób zaangażowanych w przeprowadzenie zamachu, ale nie on miał być głównym wykonawcą wyroku śmierci. Wszyscy członkowie grupy rozstawieni zostali na trasie przejazdu arcyksięcia w trzech newralgicznych punktach Sarajewa. Przy pierwszym punkcie przejazdu czekał na Franciszka Ferdynanda i jego żonę Muhamed Mehmedbašić. Obok niego stał Vaso Čubrilović. Obaj niezwykle zdeterminowani, szczególnie pierwszy z nich, bez cienia wątpliwości, że bierze udział w czymś doniosłym. Jednak kiedy pojawił się powóz z arcyksięciem i jego małżonką Zofią, znieruchomiał i nie odpalił przygotowanego wcześniej ładunku wybuchowego. Podobnie Vaso – stanąwszy twarzą w twarz z Franciszkiem Ferdynandem, nie odważył się oddać strzałów z pistoletu. Kolejny z zamachowców, Cvjetko Popović, nie podjął się wykonania zadania ze względu na… słaby wzrok. Zrobił to dopiero następny członek grupy, Nedeljko Čabrilović. Jednak rzucony przez niego granat przetoczył się po dachu powozu i eksplodował na chodniku. Eksplozji towarzyszył niesłychany huk; jedna z obserwatorek całego zajścia z okna w pobliskim budynku straciła słuch.
Następnym członkiem grupy, który miał możliwość skutecznie zakończyć akcję, był Gavrilo Princip. Ale i on, podobnie jak pierwszy z zamachowców, zawahał się na widok arcyksięcia. Najwyraźniej bezpośrednia konfrontacja z wrogiem sparaliżowała go. Zawiódł też Trifko Grabež: nie zdecydował się na strzały, żeby nie ranić postronnych obserwatorów wydarzenia. Podejmowane próby zamachu wywołały chaos w mieście i zmianę planów arcyksięcia. Częścią tej zmiany było zrewidowanie trasy przejazdu. W wyniku splotu rozmaitych wydarzeń Franciszek Ferdynand i jego żona Zofia pojawili się w pewnym momencie przy Moście Łacińskim, stając niemalże oko w oko ponownie z Principem. Tym razem Gavrilo nie przepuścił okazji i oddał dwa strzały z broni w kierunku wroga. Jeden trafił w podbrzusze małżonkę następcy tronu, drugi przeszył tchawicę i tętnicę szyjną samego arcyksięcia. Oboje zginęli na miejscu.
Franciszek Ferdynand z żoną Zofią
Wszyscy zamachowcy oprócz broni otrzymali od swoich mocodawców ampułki z cyjankiem, aby po akcji móc odebrać sobie życie. Jednak dwaj z nich, mimo podjęcia próby samobójczej, przeżyli. Zawartość ampułki okazała się stara i zwietrzała, a desperackie starania o rychłą śmierć zakończyły się tylko rozstrojem żołądka. Prawie wszyscy zostali aresztowani i skazani. Jednemu z nich, Muhamedowi Mehmedbašiciovi, udało się zbiec do Czarnogóry.
Tymczasem po zamachu w mieście zawrzało. Ludzie biegali nerwowo, usiłowali ewakuować się z miejsca zdarzenia. Inni zaczęli się bać: byli to przede wszystkim Serbowie, którzy nie chcieli, by kojarzono ich z niechętnymi Austriakom serbskimi organizacjami anarchistycznymi. Bali się także muzułmańscy Bośniacy. Nie angażowali się oni w życie polityczne, a niektórzy wręcz sympatyzowali z Franciszkiem Józefem i jego rodziną. Mawiali: Dobre jest to, co służy pracy. Jeśli dobrym pracodawcą był przedstawiciel Habsburgów, sarajewianie umieli to docenić. Obawiali się, że zamach odbije się na nich i na ich sytuacji bytowej. I tak się stało. Jeszcze tego samego dnia, kiedy zamordowano Franciszka Ferdynanda, zwolennicy monarchii austro-węgierskiej zaczęli niszczyć i plądrować serbskie sklepy w mieście. W całej okolicy dochodziło do wielu zamieszek. Najgorsze jednak dopiero miało nadejść.
Most Łaciński dzisiaj
Zamach w Sarajewie spowodował, że miesiąc później, a więc 28 lipca 1914 roku, Austria wypowiedziała wojnę Serbii. Kolejne kroki w kierunku wielkiej europejskiej katastrofy stanowiły już tylko kwestię czasu. Zadziałał efekt domina: w sierpniu wojnę kolejnym krajom – Rosji i Francji – wypowiedziały Niemcy; następnie do konfrontacji z Rosją dołączyły Austro-Węgry. Zabójstwo następcy austriackiego tronu było więc momentem zapalnym, po którym wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.
Czy można było temu zapobiec? Czy gdyby Nedeljko Čabrilović nie rzucił granatu, to Gavrilo Princip zdecydowałby się na strzały? Obaj zamachowcy traktowali się z dystansem: Nedeljko Čabrilović i jego pewność siebie budziła niechęć wycofanego i chorowitego Gavrila. Lekkość, z jaką Nedeljko rzucił granat, zmotywowała jednak Principa do działania. Nie bez znaczenia był też fakt, że organizatorzy zamachu nie ufali Čabriloviciovi, tymczasem on wywiązał się z powierzonego mu zadania. Co by było, gdyby arcyksiążę po pierwszej próbie zamachu na jego życie nie zdecydował się na kontynuowanie przejażdżki przez Sarajewo i nie spotkał się z Principem przy Moście Łacińskim?
Most Łaciński na początku XX wieku
Czy gdyby nie doszło do zamachu w Sarajewie, to nie wybuchłaby I wojna światowa? A może jej nadejście było przesądzone? Napięcie między państwami Trójprzymierza (Austro-Węgry, Niemcy i Włochy) i Trójporozumienia (Rosja, Francja i Wielka Brytania) osiągnęło takie rozmiary, że każdy inny kryzys mógłby rozpętać wojnę. Te dwa wrogie obozy przygotowywały się do decydującego starcia na kontynencie od dawna; od lat trwał swoisty wyścig zbrojeń pomiędzy poszczególnymi mocarstwami.
A gdyby do Sarajewa pojechał tylko Franciszek Ferdynand? I co by się wydarzyło, gdyby jego żona Zofia von Chotek została w Wiedniu? Czy zostałaby cesarzową Austrii? Była tam traktowana źle – Franciszek Józef i jego otoczenie uważali, że arcyksiążę Franciszek Ferdynand popełnił mezalians, pojmując Zofię za żonę. Mówiło się, że zabrał ją do Sarajewa po to, żeby wzmocnić jej pozycję. Wiadomo było, że Franciszek Ferdynand obejmie tron po śmierci cesarza. Gdyby więc Zofia została wdową? Czy miałaby szansę na cesarską koronę?
Bohaterami powieści Miljenka Jergovicia są zamachowcy z Sarajewa – sprawcy czynu, który był bezpośrednią przyczyną wybuchu pierwszej wojny światowej
Co by wreszcie stało się z Principem, gdyby nie wziął udziału w zamachu? Kto mógłby go przed tym powstrzymać? Czy mógłby to być jego ideowy brat, także członek Młodej Bośni, wybitny pisarz i późniejszy laureat nagrody Nobla Ivo Andrić? Czy Gavrilo Princip, pochodzący z biednej rodziny serbskiej młody poeta i anarchista, miał przed sobą inną przyszłość niż ta, którą zaoferował mu los?
Te i inne pytania znajdujemy w książce Miljenko Jergovicia Nadprzyrodzony wyraz jego rąk. W powieści tej, wydanej w 2022 roku przez Wydawnictwo Akademickie Sedno w świetnym tłumaczeniu Miłosza Waligórskiego, chorwacki autor umiejętnie wykorzystuje wydarzenia historyczne do budowania literackiej fikcji wokół bohaterów zamachu w Sarajewie. Niektóre z tych wytworów wyobraźni autora zostały zamieszczone w powyższym tekście. Które? Warto przekonać się samodzielnie, sięgając po powieść Jergovicia i… do podręczników historii XX wieku.
Zdjęcie główne: rysunek Achilla Beltrame na okładce włoskiej gazety „Domenica del Corriere” wydanej tuż po zamachu
Są takie spotkania, które zostają w pamięci na długo. To oczywiście banał i truizm, ale w przypadku mojej znajomości z Agnieszką Koper – święta prawda. Spędziłyśmy kiedyś jeden czerwcowy wieczór w najpiękniejszym mieście świata, wałęsając się po rzymskich zaułkach, pałaszując rozmaite pyszności we wskazanych przez Agnieszkę lokalach, których wcześniej nie znałam, i do późnych godzin gawędząc o wszystkim, co nam w duszach grało. O miłości do Włoch i do Śródziemnomorza, o świadomym życiu, o bliskości, o przyjaźni. Od tamtej chwili mijają właśnie trzy lata. W tym czasie wróciłam już do Rzymu wielokrotnie, Agnieszka mieszka w nim na co dzień, ale kolejnego spotkania nie udało nam się umówić. Wiem jednak, że się to stanie, a spędzony wspólnie czas będzie dla mnie bardzo wartościowy. Agnieszka ma bowiem ogromną wiedzę i pasję, a przy tym delikatność i otwartość na drugiego człowieka.
Agnieszka Koper jest edukatorką i popularyzatorką włoskiej kultury kulinarnej, certyfikowaną degustatorką oliwy i innych produktów kuchni Południa Europy. Na Instagramie prowadzi profil Everyday in Italy
Wszystko to znajdziecie także w jej niedawno wydanej książce Rzym. Food tour. Publikacja ta, przygotowana we współpracy z Anną i Marcinem Nowakami, łączy w sobie cechy kulinarnego przewodnika i opowieści spisanej od serca. Czekają tu na Was: historia rzymskiej kuchni, przegląd najważniejszych składników w niej używanych, ciekawostki o tradycjach związanych z jedzeniem i wypróbowane przepisy na najważniejsze rzymskie potrawy. Razem z Agnieszką przespacerujecie się po rzymskich targowiskach, odwiedzicie jej ulubione bary i lodziarnie, posilicie się w sprawdzonych trattoriach. Przede wszystkim jednak posłuchacie Agnieszkowych historii – o ludziach, miejscach, zapachach i smakach.
Książka Rzym. Food tour cieszy bogactwem treści, ładną oprawą graficzną, staranną redakcją. Stanowi doskonałą lekturę dla każdego, kto wybiera się do Rzymu – po raz pierwszy, po raz drugi, ale także po raz setny. Ja, zakochana w Wiecznym Mieście od kilku już dekad, znalazłam w niej wiele ciekawych fragmentów i informacji, z którymi zetknęłam się po raz pierwszy. Z zainteresowaniem czytałam o kuchni starożytnego imperium, o dziko rosnących ziołach, o przetworach. Wynotowałam sporo adresów, w tym muzeum antycznego garum oraz kilku sklepów i restauracji, do których muszę się udać. Lektura dała mi prawie tyle samo radości, co prawdziwy spacer z Agnieszką. Za oba spotkania jestem jej bardzo wdzięczna.
Agnieszka Koper (we współpracy z Anną i Marcinem Nowakami), Rzym Food Tour. Historie, smaki, lokale, porady, przepisy, Manufaktura książek 2025
Toponimy (z greckiego: topos – miejsce, i onymos – imię), czyli nazwy miejsc, często kryją w sobie bardzo ciekawe historie. Rzadko kiedy jednak zaprzątamy sobie nimi głowę. Odwiedzamy Chorwację czy Grecję, kupujemy bilet do Rzymu albo Barcelony – bez wiedzy o tym, dlaczego nazywają się tak, a nie inaczej.
Ja zachęcam, by spotkanie z każdym pięknym miejscem zacząć od poznania opowieści, która ukryta jest w głoskach tworzących jego imię. Może zechcą przekazać nam coś istotnego?
Hiszpania
Hiszpania, przez swoich mieszkańców określana mianem España, w starożytności, szczególnie tam, gdzie przeważał język grecki, nazywana była raczej Iberią – od rzeki Hiberus, dzisiaj: Ebro. Duży półwysep położony w południowo-zachodniej Europie, na którym leżą Hiszpania, Portugalia, Andora i Gibraltar, do dziś zwany jest Iberyjskim. Dla określenia części tego terenu Rzymianie, których wielu z nas zapewne uważa za ojców nazw krajów śródziemnomorskich, zaczęli w pewnym momencie używać znajomo brzmiącego słowa Hispania.
Rzeczownik ten nie ma jednak łacińskiego pochodzenia – jego źródłosłowu szukać należy w języku fenickim. To właśnie Fenicjanie – semicki lud pochodzący ze wschodnich wybrzeży Morza Śródziemnego, najprawdopodobniej z terenów dzisiejszego Libanu, Syrii i Izraela – stworzyli pierwszą rozwiniętą cywilizację zamieszkującą Hiszpanię. Zawdzięczamy im m.in. założenie najstarszego miasta w Europie Zachodniej: Kadyksu, zwanego wówczas Gadirem. Przybywając do brzegów Hiszpanii, feniccy żeglarze i kupcy z zaskoczeniem stwierdzali, że na ziemiach tych występuje wyjątkowo dużo niewielkich ssaków o gęstym futrze, żyjących wśród skał. Były to króliki, których Fenicjanie nie znali – brali je więc za inne zwierzęta, tak zwane góralki, które kojarzyli ze swoich okolic. W języku fenickim zwały się one iszaphan (w liczbie mnogiej: iszphanim). Słowo to dało początek Hispanii, czyli… ziemi góralków lub ziemi królików, jako że zwierzęta te są do dziś często mylone. Semicki źródłosłów toponimu Hiszpania nadal usłyszeć można na przykład w języku hebrajskim, gdzie używane jest słowo שפן (czyt. szafan – góralek, królik).
Starożytna moneta rzymska; widoczny jest wizerunek królika i napis HISPANIA
Opowieść o królikach nie jest jedyną, za pomocą której tłumaczy się południowo-europejski toponim, choć ma zdecydowanie najwięcej zwolenników. Niektórzy językoznawcy wskazują jednak na możliwe pochodzenie rzeczownika España od fenickiego słowa spy oznaczającego kucie metali. Mieszkańcy dawnej Hiszpanii słynęli wszak z ich obróbki, a w Andaluzji, czyli na południowym krańcu Półwyspu, od Portugalii do Sewilli, znajdują się wyjątkowo bogate złoża miedzi, cynku i ołowiu, a także rtęci, tytanu, antymonu i manganu. Inni badacze sugerują natomiast związek toponimu Hiszpania z baskijskim słowem ezpaina, oznaczającym krawędź lub brzeg, co wiąże się oczywiście z geograficznym położeniem Półwyspu Iberyjskiego jako swoistej krawędzi starego świata.
Herakles i jego słupy – rzeźba w Ceucie, której autorem jest Ginés Serrán Pagán, fot. Diego Delso / Wikimedia, CC BY-SA 4.0
Hipoteza ta bliska jest na swój sposób pradawnym legendom, które łączą pochodzenie toponimu Hiszpania z postaciami mitycznymi. Szczególne miejsce zajmuje wśród nich Herakles – grecki siłacz, który stworzył Cieśninę Gibraltarską, oddzielającą Europę od Afryki. Rozłupawszy wielką górę, ustawił tak zwane Słupy Heraklesa, oznaczające granice znanego w antyku świata. Dziś identyfikuje się je najczęściej ze Skałą Gibraltarską i Dżabal Musa w Maroku. Jak pisał żyjący w I w. n.e. rzymski geograf Pomponiusz Mela, cytowany przez Pliniusza, starożytni wierzyli, że Herakles został po śmierci pochowany w Kadyksie. Okolicą władać mieli zaś jego syn i wnuk, Hispalo i Hispan. Brzmienie ich imion wyda się znajome nawet zupełnie niewprawnemu uchu. Czy jednak ktokolwiek spodziewałby się, że to potomkowie Herkulesa, złoża metali i króliki mogą kryć się w nazwie jednego z największych krajów śródziemnomorskich?
Strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, zgodnie z Polityką prywatności.