Posted on

Natalie Haynes, Puszka Pandory. Kobiety w mitologii greckiej

Materiał stworzony w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem WAB.

„Washington Post” nazywa ją rockową gwiazdą mitologii. Studiowała filologię klasyczną, wydaje powieści i książki popularno-naukowe, pisze dla „Guardiana” i prowadzi program w radiu BBC. Jej książki poleca sama Margaret Atwood, często dotykająca w swojej twórczości tematyki feministycznej. Brytyjka Natalie Haynes oczarowała ją wiedzą, precyzją słowa i uwagą, którą od dawna poświęca kobietom. Tym sprzed tysięcy lat.

Takimi kobietami były chociażby branki achajskich żołnierzy walczących w wojnie trojańskiej. Opowiedziała o nich w głośnej i wielokrotnie nagradzanej powieści Tysiąc okrętów, która w Polsce ukazała się rok temu. Dziś Natalie Haynes wraca na polski rynek książkowy z publikacją Puszka Pandory. Kobiety w mitologii greckiej (WAB), sięgając do greckich legend jeszcze głębiej i przyglądając się ich losom aż po trzecie tysiąclecie.

“Imię Heleny było stosowane jako żartobliwa jednostka miary: jeśli jedna Helena jest tak piękna, że wysyła się po nią tysiąc statków, to milihelena jest jednostką piękna potrzebną, by uruchomić jeden statek.”

A są to losy tyleż burzliwe, co pasjonujące. – Każdy mit ma w sobie wiele płaszczyzn czasowych: czas w którym się rozgrywa, czas, kiedy opowiada się o nim po raz pierwszy, oraz czas każdego kolejnego przedstawienia – tłumaczy Haynes. To właśnie na tych różnorodnych płaszczyznach czasowych skupia się w swojej książce, poświęconej 10 wybranym postaciom kobiecym pojawiającym się w wierzeniach starożytnych Greków. Pandora, Jokasta, Helena, Meduza, Amazonki, Klitajmestra, Eurydyka, Fedra, Medea i Penelopa narodziły się w antycznej wyobraźni, a następnie odżywały w malarstwie, sztukach teatralnych, filmach czy utworach muzycznych. Analizując ich rolę w niezliczonych tekstach kultury, autorka pozwala nam ponownie odkryć bohaterki, które wielu z nas, niesłusznie, widziało dotąd w sposób żałośnie jednowymiarowy.

 

Książkę kupisz w naszym sklepie – zapraszamy tutaj
Książkę kupisz w naszym sklepie – zapraszamy tutaj

 

Budowa poszczególnych rozdziałów Puszki Pandory opiera się na podobnym schemacie. Haynes przedstawia sylwetkę wybranej bohaterki w utworach antycznych, a następnie śledzi jej żywot w kulturze. Z racji pochodzenia autorki najwięcej przykładów pochodzi z kręgu twórców anglosaskich, jednak nie pomija ona także wielkich dzieł włoskich czy francuskich. Pojawiają się też nawiązania bardziej odległe kulturowo, jak hebrajskie midrasze czy tradycyjne opowieści armeńskie, zaskakująco trafnie zestawiane z… teledyskami Beyonce i kryminałami Agaty Christie.

“Helena wychowuje się jako córka Tyndareosa i Ledy, jednak większość źródeł nazywa ją córką Zeusa. Istnieje opowieść, że Zeus przybrał kształt łabędzia i podstępnie wszedł do łóżka Ledy. To rodzi wiele pytań, nawet u osób przyzwyczajonych do dziwactw mitologii greckiej. Leda jest bardziej podatna na wdzięki łabędzia niż mężczyzny? To jakaś niszowa kategoria porno.”


Puszka Pandory
jest książką gęstą od treści, bogatą w przykłady, nazwiska, analogie i odniesienia. Jej lektura wymaga pewnego skupienia, jednak czytelnik nagrodzony zostaje w trójnasób: nie tylko pokaźną porcją wiedzy, ale także intrygujących ciekawostek i ciętego humoru. Nie bez kozery autorce zdarza się występować w roli komiczki, a jej zabawny show Natalie Haynes Stands Up for the classics zdobył serca licznych odbiorców. To jednak, co w publikacji najważniejsze, to analiza postaw. Celem tekstu jest bowiem nie tylko prześledzenie ewolucji mitu, ale przede wszystkim – znaczeń, które w każdej wersji wysuwają się na pierwszy plan. Jak tłumaczy Haynes, mity mogą być świątynią opowieści, ale są także lustrem – dla epoki, w której po nie sięgamy.

“Spójrzmy, z jaką pewnością kreślona jest postać Achillesa; dowiadujemy się, czego chce, o co walczy i co przegrywa. A potem pomyślmy o Helenie. O ile trudniej ją zdefiniować. Im bardziej staramy się ją zrozumieć, tym bardziej nam się wymyka.”

Co mówią o nas? W Polsce książka ta – pokazująca, że bez mitologicznych postaci kobiecych literatura i sztuka, kino i muzyka byłyby uboższe, żeby nie powiedzieć: prawie puste – ukazuje się dzień po światowym święcie feminizmu, obchodzonym 7 listopada. Publikacji towarzyszą głosy akcentujące fakt, że mity powstawały w czasach, gdy status społeczny kobiety był niski, a próba patrzenia na nie z dzisiejszej perspektywy stanowi rażący anachronizm. Warto więc nieustannie przypominać: z punktu widzenia literaturoznawstwa, mit ma charakter powracający. Podkreślali to wybitni badacze tacy, jak Jolles, Dumézil czy Blumenberg; podkreśla także Natalie Haynes. I choćbyśmy nie wiadomo jak usilnie odmawiali głosu Meduzie, przyćmiewali Jokastę czy potępiali Helenę, to prędzej czy później zjawią się one ponownie u naszych drzwi.

Natalie Haynes, Puszka Pandory. Kobiety w mitologii greckiej, tłumaczyła Agnieszka Szling, WAB 2023

Cytaty wyróżnione w tekście pochodzą z rozdziału poświęconego Helenie.

 

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem WAB.

Posted on

Pamiątki z podróży. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S02E17

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

W tym odcinku podcastu dyskutujemy o suwenirach. Co przywozimy z naszych wycieczek my, a co kupowali nasi przodkowie? Co pamiątka ma wspólnego z fetyszem, a co z amuletem? Jakie znaczenie mają śródziemnomorskie talizmany, takie jak chamsa czy oko proroka? Zastanawiamy się także, jak na przemysł pamiątkarski wpłynęły marmury lorda Elgina, co nabyć podczas wycieczki na Kretę i do Marrakeszu oraz czy istnieje lepszy pomysł na pamiątki niż śródziemnomorskie smakołyki.

Prowadzenie i montaż: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w naszej rozmowie, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

?  Marta Norenberg: Amulety starożytnego Egiptu
?  Julia Wollner: Chamsa znaczy 5
?  Agnieszka Jasińska: Oko proroka
?  Julia Wollner: Przy garncarskim kole
?  Katarzyna Jakielaszek: Skarby Akropolu
? Julia Wollner: Anna Wieczorkiewicz, Apetyt turysty 

Posted on

Makaron prosto z Rzymu. Rigatoni alla gricia

Po Rzymie przechadzam się szlakiem trattorii — rodzinnych knajpek o prostych wnętrzach i stołach nakrytych papierowymi obrusami, sprawnie zmienianymi po każdym gościu. Zamawiam karafki domowego wina i talerze makaronów, powoli odhaczając “wielką czwórkę”, czyli najsłynniejsze rzymskie makarony, które znajdziemy niechybnie w menu każdego lokalu. Są to: carbonara, cacio e pepe, amatriciana i, chyba najmniej znana, gricia. Gricia należy do najbardziej klasycznych i najprostszych włoskich makaronów, a lista składników sosu ogranicza się do tłuściutkiego guanciale, ostrego sera pecorino romano i świeżo zmielonego czarnego pieprzu.

makaron prosto z rzymu


Pasta alla gricia to danie, które zjemy w całym Lacjum – nic dziwnego, skoro według legendy powstało poza stolicą. Gricia ma pasterski rodowód. Wieśniacy, którzy wypasali owce na wzgórzach pomiędzy Lacjum a Abruzją, zabierali ze sobą do pracy twardy ser pecorino romano i dojrzewające, a więc dobrze znoszące długie wyprawy guanciale, czyli peklowany wieprzowy policzek (po włosku: guancia) lub podgardle. Zmęczeni wędrówką po wzgórzach Lacjum, podsmażali kawałki guanciale nad ogniskiem, a potem mieszali z ugotowanym makaronem i owczym pecorino. Kiedy do sosu zaczęto dodawać przywiezione z Ameryki pomidory, gricia zmieniła się w amatricianę, nazwaną tak od miasteczka Amatrice położonego na północy regionu. Oba dania trafiły do stolicy za sprawą Abruzyjczyków, którzy przyjeżdżali do Wiecznego Miasta w poszukiwaniu pracy. Wkrótce potem proste pasterskie dania zaczęły pojawiać się na mieszczańskich stołach.

 

makaron prosto z rzymu

Dzisiaj każda rzymska trattoria ma w menu makaron alla gricia, najczęściej przygotowywany z rurkami rigatoni albo krótszymi mezze maniche, “półrękawkami”. Kwintesencją smaku tego dania jest guanciale: peklowane w soli morskiej i pieprzu, przyjemnie tłuste, o intensywnym, słono-słodkim smaku. Można zastąpić je pancettą, ale warto przeszukać włoskie delikatesy lub internetowe sklepy: guanciale jest tłustsze i delikatniejsze niż słynny włoski boczek. W obu wypadkach nie ma potrzeby dosalania potrawy. Gricię podajemy natychmiast po przygotowaniu. Do intensywnego smaku sosu dobrze pasuje wyraziste czerwone wino.

makaron prosto z rzymu

Przepis: Rigatoni alla gricia

4 porcje

400 g makaronu rigatoni
250 g guanciale
120 g pecorino romano
1 łyżeczka świeżo zmielonego czarnego pieprzu


Pecorino romano ścieramy na tarce o drobnych oczkach.

Guanciale kroimy w kostkę.

W dużym garnku zaczynamy gotować makaron.

Będziemy gotować go o dwie minuty krócej, niż czas podany na opakowaniu.

Na dużej patelni smażymy guanciale na średnim ogniu, aż tłuszcz się wytopi, a mięso stanie się złociste i chrupiące. Zmniejszamy ogień i na patelnię dodajemy chochlę wody z gotowania makaronu.

Makaron odcedzamy na dwie minuty przed końcem gotowania, zachowując wodę, w której gotował się makaron.

Przekładamy odcedzony makaron na patelnię z guanciale.

Zwiększamy ogień i dodajemy dwie chochle wody z gotowania makaronu.

Gotujemy, mieszając, przez dwie minuty.

Zdejmujemy patelnię z ognia i stopniowo dodajemy starte pecorino oraz pieprz.

Mieszamy, aż makaron będzie oblepiony gładkim sosem.

Przekładamy na talerze; możemy posypać dodatkowym pecorino i świeżo zmielonym pieprzem. Podajemy od razu.

Posted on

Bartek Kieżun, Jerozolima do zjedzenia

Materiał stworzony w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Buchmann.

 

Jeruzalem, jeśli zapomnę o tobie, 
niech uschnie
moja prawica! 
Niech język mi przyschnie do podniebienia,
jeśli nie będę pamiętał o tobie,
jeśli nie postawię Jeruzalem
ponad największą moją radość –

– mówi piękny psalm 137, zatytułowany Nad rzekami Babilonu. Amerykański muzyk i raper Matisyahu oparł na tym tekście jeden ze swoich największych przebojów, który poznałam dzięki mojemu izraelskiemu mężowi. Nic dziwnego – urodził się on w Jerozolimie i choć mieszkał tam tylko przez kilka pierwszych lat swojego życia, twierdzi, że miasto to pozostanie w jego sercu na zawsze.

W sercu, ale i w żołądku, bo do potraw kojarzących się Jerozolimą Uri wraca chętnie i często. Goszczą one nierzadko w naszym dwukulturowym domu, razem z opowieściami, którymi mąż raczy mnie i córki. – W weekend rodzice zawsze zabierali nas na spacer na Stare Miasto – opowiada, szykując sobotnie śniadanie. – Obowiązkową przekąską był bajgiel sprzedawany przy Bramie Jafy. Handlarze często dodają do niego torebeczkę z zatarem, zbieranym na okolicznych wzgórzach. To pieczywo z sezamem i ziołami jest dla mnie smakiem dzieciństwa.

Na podobne wspomnienia zbiera mu się, kiedy faszeruje pitę na obiad lub kolację. Często podróżuje wówczas myślami do targu Mahane Yehuda, gdzie jako młody chłopak uwielbiał kupować mieszankę podrobów z kurczaka zwaną מעורב ירושלמי (Meuraw Jeruszalmi) – po angielsku Jerusalem Mix. Mocno przyprawione kminem mięso, smażone na grillowej płycie, podawane jest właśnie w picie, z dodatkiem dużej ilości cebuli. – To dla odmiany jest smak mojej wczesnej młodości – oświadcza melancholijnie Uri, a ja żałuję, że nie potrafię przyrządzić mu jego ukochanych potraw.

Swój egzemplarz Jerozolimy do zjedzenia zamów koniecznie w naszym sklepie! Znajdziesz go tutaj
Swój egzemplarz Jerozolimy do zjedzenia zamów koniecznie w naszym sklepie! Znajdziesz go tutaj

 

Teraz, gdy – już od prawie 20 lat – mój mąż mieszka w Polsce, domowe smaki tworzymy razem, tu, w Warszawie. Jerozolima, za jego sprawą, wraca jednak raz po raz na nasz rodzinny stół; ja ograniczam się do konsumpcji. Dziś chyba coś się w tym temacie zmieni – czuję, że zacznę aktywnie uczestniczyć w tworzeniu smakołyków! Bartek Kieżun wydał bowiem właśnie Jerozolimę do zjedzenia – kolejną z serii bestsellerowych książek kucharskich, w których przedstawia Polakom najpyszniejsze smaki Śródziemnomorza.

Jerozolima do zjedzenia, podobnie jak poprzednie publikacje Bartka, zachwyca opracowaniem graficznym, bezpretensjonalnym gawędziarskim tonem i różnorodnością przepisów, zebranych z pasją i pieczołowicie przetestowanych. Objętość albumu – bo jest to, podkreślmy, gruba księga w twardej okładce – nie różni się od Hiszpanii czy Aten do zjedzenia. A jednak, gdy przeglądałam go wczoraj po raz pierwszy, odniosłam wrażenie jeszcze większego bogactwa, jeszcze większej obfitości. To na pewno zasługa bohaterki tej opowieści – miasta, które widziało już wszystko, wszystkich gościło, wielu zawróciło w głowie.

Bartek, w poszukiwaniu najciekawszych smaków, prowadzi nas ciasnymi zaułkami starej Jerozolimy, zaprasza na hałaśliwe szuki i do cienistych ogrodów. Zaglądamy z nim do synagog i meczetów, do kościołów i do świątyń sztuki. Pałaszujemy z nim daktylowe ciasteczka w arabskich kawiarenkach i miękką chałkę w żydowskich piekarniach. Chrupiemy świeżutki falafel, rozgrzewamy się parującą szakszuką i próbujemy smażonych karczochów; degustujemy kwaśne śledzie i zapominamy o całym świecie przy serniku z pomarańczową kruszonką. Wreszcie, powoli i z rozkoszą, zaczynamy rozumieć różnicę między kuchnią żydowską a izraelską, której, dla odmiany, nie byłoby bez kuchni arabskiej. Wszystkie współistnieją w Jerozolimie; zachwycają nas i zapraszają do wspólnych eksperymentów przy stole.

Jerozolima jest wielokulturowym tyglem, którego smaki odzwierciedlają tysiące lat burzliwej historii. Jest przebogatym muzeum pod gołym niebem, galerią i kalejdoskopem, ale także żywym, współczesnym miastem. Bartek Kieżun przypomina o tym nie tylko za pomocą pysznego jedzenia, ale także serwując nam oryginalną playlistę, którą warto włączyć podczas gotowania. Każdy rozdział książki kończy się odnośnikiem do izraelskiej lub arabskiej piosenki, która umili nam krojenie, smażenie, pieczenie. Odtwarzam je wszystkie z przyjemnością, sprawdzając mimowolnie, czy jest wśród nich przebój Matisyahu. Odpowiedź jest jednak przecząca – i nic dziwnego. By pamiętać Jerozolimę, niepotrzebne są groźby i kary. Bartek każdą zapisaną przez siebie stroną udowadnia przecież, że tego miasta – i jego smaków!  – naprawdę nie sposób zapomnieć.

 

Bartek Kieżun, Jerozolima do zjedzenia, Buchmann, Warszawa 2023

 

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Buchmann.

Posted on

Rimini Felliniego. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S02E16

Materiał stworzony w ramach płatnej współpracy z regionem Emilia-Romania.

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

Od kina Fulgor, gdzie podziwiał pierwsze w swoim życiu filmy, po Grand Hotel, w którym podglądał życie pięknych i bogatych – w tym odcinku podcastu zabierzemy Was na niezwykły spacer po Rimini Federica Felliniego. Wspólnie zwiedzimy fascynujące muzeum poświęcone reżyserowi, przyjrzymy się barwnym muralom w Borgo San Giuliano i zapatrzymy w morze. Towarzyszyć będą nam wspaniali goście: Marco Leonetti – dyrektor Muzeum Felliniego, Elena Zanni – dyrektorka kina Fulgor, Claudio Angiulli – dyrektor Grand Hotelu oraz historyk sztuki Michela Cesarini.

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z regionem Emilia-Romania:
🇮🇹 visiter.it/podcast-pl
🇮🇹 facebook.com/EmiliaRomagnaTourismPL


Prowadzenie i montaż: Magda Miśka-Jackowska
Lektor: Łukasz Talik
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w podcaście, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

? Beata Zatońska: Fellini i baśniowy świat Gambettoli
?Izabela Frankowska: Z historią w tle. Zabytkowe hotele w krajach śródziemnomorskich

Posted on

Natalie Haynes, Puszka Pandory (fragment książki)

Materiał stworzony ramach płatnej współpracy z wydawnictwem WAB.

Kiedy w filmie Zmierzch tytanów Raya Harryhausena Harry Hamlin z twarzą lśniącą od potu stał za kolumną w mrocznej jaskini Meduzy, a płomienie odbijały się od jego tarczy, mój brat i ja byliśmy jak zaczarowani. Perseusz trzyma przed sobą puklerz na wysokości oczu, żeby uchronić się przed spojrzeniem Meduzy, które wszystko zamienia w kamień. Obserwuje oblicze potwora wijącego się na tle ognia, który odbija się w tarczy. Meduza smaga wężowym ogonem, wężowe ma także włosy. Uzbrojona w łuk i strzały, bez trudu może powalić jednego z towarzyszy Perseusza. Człowiek leży na ziemi, a Meduza sunie w kierunku światła. Gdy w jej oczach pojawia się jasnozielony błysk, mężczyzna z miejsca zamienia się w kamień.

Meduza wypuszcza kolejną strzałę, tym razem wytrącając Perseuszowi tarczę z rąk. Drgający jak u grzechotnika ogon nie może doczekać się mordu. Gdy Meduza przygotowuje trzecią strzałę, Perseusz próbuje uchwycić jej spojrzenie w błyszczącym ostrzu broni. Potwór zbliża się do niego, a on obraca w dłoni miecz. Górną wargę zrosiły mu kropelki potu. W decydującym momencie bierze zamach i odcina Meduzie głowę. Jej ciało wije się, a z szyi tryskają krople gęstej czerwonej krwi. Kiedy spadają na tarczę, przeżerają metal, wydając świszczący dźwięk.

Ten film – podobnie jak Jazon i Argonauci – stanowił podstawę mojej dziecięcej filmoteki: rzadkością były wakacje, kiedy telewizja nie wyświetlała jednego z nich. Nie przyszło mi do głowy, że wizerunek Meduzy zawiera coś niezwykłego, ponieważ to nie była postać, a jedynie potwór. Komu żal kreatury, która zamiast włosów ma węże i zmienia niewinnych mężczyzn w kamienie?

Tym filmom i prawdopodobnie też dziecięcej wersji mitologii greckiej, którą czytałam (chyba wydanie opublikowane przez Puffin, autorstwa Rogera Lancelyna Greena. Brat twierdzi, że mieliśmy także wydanie mitologii nordyckiej), zawdzięczam to, że postanowiłam uczyć się w szkole greki. Minęły lata, zanim natknęłam się na inną wersję historii Meduzy, taką, dzięki której dowiedziałam się, w jaki sposób i dlaczego stała się potworem. Podczas studiów wciąż natrafiałam na prace starożytnych autorów. Mocno się różniły od uproszczonych historii, które czytałam i oglądałam w dzieciństwie. Meduza nie zawsze była monstrum, Helena Trojańska nie zawsze była cudzołożnicą, Pandora nigdy nie była czarnym charakterem. Nawet postaci z gruntu złe – Medea, Klitajmestra, Fedra – często okazywały się dużo bardziej finezyjne, niż się pierwotnie wydawało. Na ostatnim roku studiów napisałam dysertację o dzieciobójczyniach w tragedii greckiej.

Komu żal kreatury, która zamiast włosów ma węże i zmienia niewinnych mężczyzn w kamienie?

Ostatnich kilka lat poświęciłam na tworzenie powieści, które opowiadają w znacznej mierze zapomniane historie z mitologii greckiej. W starożytnych wersjach tych opowieści bardzo często kluczowymi bohaterkami były postaci kobiece. Dramaturg Eurypides jest autorem ośmiu tragedii o wojnie trojańskiej, które przetrwały do dzisiaj. Jedna z nich, Orestes,ma w tytule postać męską, pozostałe siedem – kobiece. To: Andromacha, Elektra, Hekabe, Helena, Ifigenia w Aulidzie, Ifigenia w Taurydzie i Trojanki. Gdy zaczęłam wyszukiwać historie, które chciałam opowiedzieć, czułam się jak Perseusz w filmie Harryhausena: mrużąc oczy, wypatrywałam cieni w półmroku. Te kobiety ukrywały się na widoku, na stronach Owidiusza i Eurypidesa. Ich wizerunki zdobiły gliniane naczynia przechowywane we wszystkich muzeach świata. Były we fragmentach rozproszonych wierszy i rozbitych posągów. Były tam.

Na pomysł napisania tej książki wpadłam, kiedy zastanawiałam się nad postacią kobiety niepochodzącej z Grecji. Gościłam w programie Radia 3, brałam udział w dyskusji na temat roli Dydony, fenickiej królowej, która założyła Kartaginę. Dla mnie Dydona była bohaterką tragiczną, ofiarną, odważną, ze złamanym sercem. Według mojego rozmówcy – podstępną intrygantką. Ja opowiadałam o niej na podstawie Eneidy Wergiliusza, zaś mój interlokutor – na podstawie sztuki Marlowe’a Dido, Queen of Carthage (Dydona, królowa Kartaginy). Poświęciwszy wiele czasu rozmyślaniom o starożytnych źródłach, zapomniałam, że większość ludzi czerpie swą wiedzę o starożytności ze źródeł współczesnych (Marlowe to dla klasyka dzieło współczesne). Uważam, że film Troja jest fatalny, ale prawdopodobnie obejrzało go więcej osób, niż przeczytało Iliadę.

Postanowiłam zatem, że wybiorę dziesięć kobiet, których historie zostały opowiedziane i powtórzone – w obrazach, sztukach, filmach, operach, musicalach itp. – i pokażę, jak inaczej postrzegano je w świecie starożytnym. Jak główne postaci kobiece u Owidiusza stały się nieistniejącymi hollywoodzkimi żonami w XXI-wiecznym kinie. Jak artyści przedstawiali Helenę w taki sposób, by odzwierciedlała ideał piękna ich własnych czasów, a my straciliśmy z oczu tę mądrą, zabawną, czasami przerażającą kobietę, jaką była dla Homera i Eurypidesa. Pokażę jednak również, że niektórzy współcześni pisarze i artyści widzieli je tak jak ja i przywracali im miejsce w sercu opowieści.

Każdy mit ma w sobie wiele płaszczyzn czasowych: czas, w którym się rozgrywa, czas, kiedy opowiada się o nim po raz pierwszy, oraz czas każdego kolejnego przedstawienia. Mity mogą być świątynią opowieści, ale są także lustrem dla każdego z nas. Ta wersja, którą zdecydujemy się opowiedzieć, te postaci, które umieścimy na pierwszym planie, i te, którym pozwolimy rozpłynąć się w cieniu, odbijają zarówno obraz opowiadającego, jak i czytelnika, tak samo, jak pokazują mitycznych bohaterów. Nasza opowieść to miejsce ponownego odkrycia kobiet, które zaginęły lub zostały zapomniane. Nie są czarnymi charakterami, ofiarami, żonami i potworami. Są ludźmi.

Pandora

Kiedy myślimy o Pandorze, w głowie prawdopodobnie pojawia się nam pewien jej obraz. W dłoniach trzyma puszkę albo siedzi obok puszki. Otwiera ją, ponieważ jest ciekawa, co znajduje się w środku, albo może wie, co naczynie zawiera, i chce to coś wypuścić. Zawartość pojemnika jest abstrakcyjna, ale przerażająca: całe nieszczęście zostało właśnie wypuszczone na świat. I ku naszej satysfakcji dokładnie wiemy, kogo o to obwiniać: piękną kobietę, która nie mogła tego zostawić w spokoju.

To oczywiście historia, która współbrzmi z opowieścią o Ewie. W raju możesz robić, co tylko chcesz, powiedział Bóg Adamowi. Jeść owoce z każdego drzewa. Z wyjątkiem drzewa poznania dobra i zła, które jednak rośnie w zasięgu ręki, w pobliżu węża obdarzonego darem przekonywania. Potem zostaje stworzona Ewa, ale Bóg nie mówi jej, co może, a czego nie może jeść. Przypuszczalnie usłyszała o tym od Adama, ponieważ wie, co odpowiedzieć, kiedy wąż (którego także stworzył Bóg) pyta ją, czy wolno im jeść owoce ze wszystkich drzew w ogrodzie. Tak, odpowiada Ewa, wolno nam. Oprócz jednego, bo umrzemy. Z drzewa poznania dobra i zła? – pyta wąż. Nie, nie umrzecie. Będziecie potrafili odróżnić dobro od zła, tak samo jak Bóg. Ewa dzieli się owocem z Adamem, który jej towarzyszył, czego dowiadujemy się z Księgi Rodzaju. I wąż ma rację: nie umierają, chociaż Ewie obiecano trudny poród w nagrodę za posłuchanie gada, za którego istnienie i głos całkowicie odpowiedzialny był Bóg.

Jednak szczególnie nikczemnie historia potraktowała Pandorę, nawet w porównaniu z Ewą. Ewa ostatecznie posłuchała węża i zjadła to, co – jak się dowiedziała – jest niebezpieczne. Pandora nie otworzyła puszki ani z ciekawości, ani ze złej woli. Prawda jest taka, że puszka pojawia się w opowieści o niej, dopiero kiedy w XVI wieku Prace i dni Hezjoda zostają przetłumaczone na łacinę przez Erazma z Rotterdamu, ponad dwa tysiąclecia po tym, jak Hezjod napisał swe dzieło po grecku. Erazm szukał słowa, które oddałoby greckie pithos, oznaczające beczkę. Jak pisze badacz dziejów starożytnej Grecji i tłumacz M.L. West, Hezjod miał na myśli gliniany dzban czy też beczkę około metrowej wysokości. Greckie beczki są wąskie u podstawy i rozszerzają się ku górze. Nie są zbyt stabilne: zajrzyj do dowolnego muzeum sztuki starożytnej, a zobaczysz wiele pęknięć oraz miejsc napraw, które stanowią dowód ich kruchości. Gliniane naczynia są często pięknymi, bogato zdobionymi arcydziełami. Nie są jednak pojemnikami, w których ktoś zdecydowałby się umieścić wszelkie zło mające przynosić rodzajowi ludzkiemu nieopisane cierpienia przez kolejne tysiąclecia. Pomijając całą resztę – co bez ogródek potwierdzi każdy, kto kiedykolwiek zamiatał kuchenną podłogę – wieczka nie zawsze są szczelne. Nasza przewaga jednak polega na tym, że mamy zakrętki, których Pandora z pewnością nie miała.

Historia Pandory współbrzmi z opowieścią o Ewie

West przypuszcza, że Erazm pomylił historię Pandory z historią Psyche (innej postaci z greckiej mitologii), która wysłana w zaświaty z misją ma ze sobą puszkę – pyxis.

Jest to z pewnością wiarygodna teoria. Czy zatem Erazm pomieszał dwie kobiety: Pandorę i Psyche, czy dwa podobnie brzmiące słowa: „beczkę” – pithos, i „puszkę” – pyxis? Tak czy owak przegraną jest Pandora. Bo o ile otwarcie puszki może wymagać wysiłku, o tyle dużo prościej jest strącić wieko z ciężkiej glinianej beczki lub ją rozbić. A jednak w naszej kulturze zagościł językowo zafałszowany obraz Pandory z premedytacją otwierającej puszkę.

Kiedy przyglądamy się artystycznym wizerunkom Pandory z czasów poprzedzających powszechną lekturę dzieł Erazma (który zmarł w 1536 roku), to widzimy ją z beczką lub dzbanem. Malarz starał się obsadzić kobietę w roli czarnego charakteru, co odzwierciedla jego obraz. Jean Cousin około 1550 roku namalował tę postać jako Eva Prima Pandora, połączenie Pandory i Ewy: kobieta pozuje w pozycji leżącej, naga, z wyjątkiem tkaniny między udami, pod jedną ręką ma dzban, a pod drugą – ludzką czaszkę. Na późniejszych obrazach też widać ją z dzbanem, na przykład na The Opening of Pandora’s Vase (Otwarcie wazy Pandory) Henry’ego Howarda z 1834 roku. Jednak jej najsłynniejszy wizerunek opatrzony jest datą o czterdzieści lat późniejszą i pochodzi z czasów, kiedy poprawki Erazma z Rotterdamu musiały się już mocno osadzić w zbiorowej świadomości artystycznej.

W 1871 roku Rossetti ukończył portret Pandory trzymającej w rękach małą złotą szkatułkę. Pokrywa puzderka wysadzana jest dużymi zielonymi i fioletowymi kamieniami, które odpowiadają klejnotom w jednej z bransoletek na jej prawym nadgarstku. Przystępując do otwarcia pojemnika, objęła go długimi smukłymi palcami prawej dłoni. Lewą mocno podtrzymuje dno. Niewielka szpara pod pokrywką jest ledwie cieniem, ale ze środka wydobywa się już smużka pomarańczowego dymu i otacza rudobrązowe loki Pandory. Nie wiemy dokładnie, co znajduje się w środku, ale czymkolwiek by to było, jest złowrogie. Gdy dokładniej przyjrzymy się jednej ze ścianek szkatułki, łaciński napis, tuż nad lewym kciukiem Pandory, porazi nas jeszcze bardziej: Nascitur Ignescitur – „rodząca się w płomieniach”. Rossetti sam wykonał szkatułkę, ale z czasem puzderko zaginęło.

Obraz ma ponad metr wysokości, a głębia kolorów jest równie ognista jak napis w jego centrum: Pandora nosi szkarłatną suknię z okrągłym dekoltem, która opływa jej ramiona i ciało. Usta ma idealnie umalowane – mają tę samą barwę jaskrawej czerwieni. Niewielki cień pod nimi sprawia wrażenie, jakby kobieta wysuwała dolną wargę w kierunku obserwatora. Bez skrępowania patrzy na nas wielkimi niebieskimi oczami. Modelką była Jane Morris, żona artysty Williama Morrisa, z którą Rossetti miał, jak można sądzić, gorący romans. Krytycy zadawali sobie pytanie, co William Morris myślał o dziele innego artysty, które ukazywało jego żonę w tak niezaprzeczalnie erotycznym świetle. Mniej osób zastanawiało się, jak Jane Morris musiała czuć się z tym, że jej wizerunek ilustrował opis Pandory z Narodzin bogów (Teogonii) Hezjoda jako kalon kakon – „pięknego zła”. Nikt nie pytał, co mogła myśleć Pandora o przedmiocie, który tak kurczowo i z takim przerażeniem ściskała w pięknych dłoniach.

Może więc czas spojrzeć na historię Pandory od początku i zobaczyć, jak ewoluuje i jak sama Pandora zmienia się w zależności od tego, kto ją opisuje lub maluje. Jak to często bywa z pięknymi rzeczami, musimy się cofnąć do starożytnych Greków, by zobaczyć początki. Najwcześniejszym źródłem, jakie posiadamy, jest Hezjod, który żył pod koniec VIII wieku przed naszą erą w Beocji, w środkowej Grecji. Epik przedstawia jej historię dwukrotnie, po raz pierwszy dość pobieżnie w eposie Narodziny bogów (Teogonia).

Tłum.: Agnieszka Szling

Fascynująca, otwierająca oczy opowieść o niezwykłych kobietach w sercu klasycznych mitów greckich, od Heleny Trojańskiej po Pandorę, Amazonki i Medeę.
Opowiadacze greckich mitów – historycznie mężczyźni – odsuwali na bok postacie kobiece. Kiedy już odgrywają większą rolę, kobiety są często przedstawiane jako potworne, mściwe lub po prostu złe – jak Pandora, której ciekawość ma wywołać całe cierpienie i niegodziwość świata.
Nathalie Haynes odwraca sytuację, stawiając kobiety z greckich mitów na równi z mężczyznami. Rewolucjonizuje nasze rozumienie epickich wierszy, opowieści i sztuk, wskrzeszając je z kobiecej perspektywy i śledząc pochodzenie ich mitycznych postaci kobiecych. Niuansuje tysiącletnie mity i legendy oraz zadaje pytanie: Dlaczego tak szybko stygmatyzujemy te kobiety – i tak chętnie akceptujemy historie, które nam opowiedziano?

 Magazyn “Lente” jest patronem medialnym publikacji.

 

Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem WAB.

Posted on

Najlepsze włoskie książki

Nagroda Literacka im. L. Staffa powstała w 2015 roku z inicjatywy Jarosława Mikołajewskiego. 14 października 2023 roku wręczono ją po raz dziewiąty. Magazyn “Lente” jest patronem medialnym Nagrody.
Poniżej zamieszczamy wybrane laudacje, zachęcając do lektury książek naszych tegorocznych laureatów.


Nagroda w kategorii “Popularyzacja”: Paweł Bravo, Czekolada i kapuśniak, Wysoki Zamek 2022
Laudacja: Tessa Capponi-Borawska

Jest  dla mnie prawdziwą przyjemnością  wygłosić laudację, w imieniu apituły Nagrody, dla Pawła Bravo – za książkę Czekolada i kapuśniak. Jest to wybór jego pism publikowanych w „Tygodniku Powszechnym”.

W kalejdoskopie wnikliwych obserwacji, wspomnień z nostalgiczną nutą i sugestywnych opisów, Paweł Bravo zabiera nas w świat drobnych przyjemności codziennego życia, wśród których jest kuchnia, ta prawdziwa, bez zjawisk mody czy trendów. Smaki, zapachy są tutaj autentyczne i bezpretensjonalne.

Włochy są obecne w ludziach, w  miejscach, w  produktach, w powiedzonkach i naturalnie w przepisach. Książka jest napisana w trzeźwy sposób, bez przesadnych entuzjazmów; nawet słuszna irytacja wobec teatralnych przejawów wątpliwego smaku wyrażona jest w cichy, ale stanowczy sposób.

Potrzebujemy takich tekstów – czytelnych, ciekawych i, powiedzmy sobie szczerze, smacznych. Ze swojej strony jestem wdzięczna Pawłowi również (ale nie tylko!) za przepis patate alla pizzaiola (ziemniaki alla pizzaiola), który uratował mi niejeden rodzinny obiad.

 


Nagroda w kategorii “Nauka”:  Paweł Mościcki, Wyższa aktualność. Studia o współczesności Dantego, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2022

Laudacja: Piotr Salwa

Niełatwo jest przedstawić w ciągu niewielu minut powody, które zadecydowały o wyróżnieniu książki zawierającej ponad pół tysiąca stron, zadrukowanych drobną czcionką, przemyślanych, „przetrawionych”, o dużym ładunku intelektualnym. Książki zawierającej i przywołującej rozważania na tematy fundamentalne dla człowieka myślącego próbującego ogarnąć swój czas. To zresztą właśnie czas – kategoria, którą prawie wszyscy posługujemy się na ogół intuicyjnie, przynajmniej w praktyce codzienności, nie próbując nawet zgłębić znaczeń i implikacji, jakie ma dla fizyków, astronomów czy projektantów GPS-ów – ma być tym kluczem, który spaja osobiste „wędrówki” autora po różnorodnych ścieżkach, niekiedy bezdrożach, współczesności. Banalne „tu i teraz” staje się punktem odniesienia do zgłębienia archeologii teraźniejszości, prób uchwycenia związku jednostkowej i ograniczonej egzystencji z najbardziej ogólnymi i podstawowymi parametrami otaczającego świata, jego „wyższej aktualności”. Paweł Mościcki wykorzystuje w tych rozważaniach rzadką i szeroką erudycję; pojawiają się w nich odniesienia do całej plejady myślicieli i artystów, większych i mniejszych, bardziej lub mniej znaczących, zdaniem autora, dla XX-wiecznej refleksji o świecie, traktowanej tu „liberalnie” i bez dogmatyzmu, wyrażanej w różny sposób – w tekstach filozoficznych, eseistyce, poezji, instalacjach artystycznych.

Te wszystkie niewątpliwe zalety nie prowadzą jeszcze do Nagrody Literackiej im. Leopolda Staffa, przyznawanej za wybitne osiągnięcia związane z kulturą włoską. Podkreślmy zatem, że przyznanie jej Pawłowi Mościckiemu wynika z faktu, iż jego uniwersalne i obejmujące szeroką perspektywę rozważania są nie tylko głęboko zakorzenione w tej tradycji włoskiej, która już dawno temu przekroczyła granice Italii, stając się „dziedzictwem światowym”, ale również z tą tradycją nie tracą nigdy kontaktu, nawiązując do niej stale, w różnych punktach i aspektach. „Wyższa aktualność”, którą eksploruje Mościcki, uwidacznia się bowiem wyjątkowo wyraźnie w tradycji Boskiej komedii Dantego, stale obecnej na kartach tej książki. Dante postrzega świat i jednostkę ludzką oraz stawia fundamentalne pytania wskazując na uniwersalne, ponadczasowe „parametry” rzeczywistości. Mogłoby się wydawać, że przywołana w podtytule „współczesność Dantego” jest tylko powierzchownym wyrazem hołdu dla wielkiego poety, składanym z okazji światowego Roku Dantego obchodzonego niedawno – dwa lata temu – i chwytem marketingowym. Tak nie jest. Dante żyje na kartach tej książki, zarówno w refleksji samego Mościckiego, jak i licznych twórców, do których się odwołuje. Współczesność Dantego pokazywano na wiele sposobów – od ilustracji Salvadora Dalì i filmy Petera Greenawaya po nowatorskie przekłady i gry komputerowe – Mościcki uczynił to w sposób oryginalny i zasługujący na uznanie.

 


Nagroda w kategorii “Przekład”: Tomasz Kwiecień  za tłumaczenie Sycylijskich lwów Stefanii Auci, W.A.B. 2022

Laudacja: Julia Wollner 

Podejmując się zadania translatio, czyli dosłownie: przenoszenia, trzeba być gotowym na dźwiganie ciężarów. „Prze-noszenie” nie bez kozery kojarzy się z  „prze-prowadzką – i w jego wypadku pojawia się masywny bagaż główny, a także mnogość drobiazgów i… wiele sprzątania.

Praca nad przekładem powieści Sycylijskie lwy Stefanii Auci oznaczała zapewne nie tylko znane każdemu tłumaczowi zmagania z językiem oryginału, ale także – z nagromadzeniem szczegółu. Książka obfituje w nazwiska (zarówno fikcyjne, jak i rzeczywiste) oraz w toponimy, których tłumaczenie wymaga znajomości Palermo i całej Sycylii. Mamy tu także wtrącenia po sycylijsku i kalabryjsku, stylizacje językowe, przysłowia. Najcięższy kufer, czyli historię opowiedzianą po włosku, przykrywają liczne pudełka i pudełeczka. Każde z nich stanowi ważny fragment układanki i wymaga decyzji: zostaje czy znika?

Tomasz Kwiecień doskonale poradził sobie z każdym z powyższych elementów. I choć mówi skromnie, że przekład to zawsze porażka, a jego zadaniem było zminimalizować straty, to według nas są one niezauważalne, a efekt końcowy – znakomity. Pozostając przy skojarzeniu z przeprowadzką: żadne szkło się nie potłukło! Wręcz odwrotnie – wszystko błyszczy i cieszy czytelnika równowagą, ładem i harmonią. Można radować się pięknem języka i z rozkoszą zanurzyć w lekturze. Serdecznie gratulujemy – i z przyjemnością wręczamy tegoroczną Nagrodę im. L. Staffa!

 


Nagroda w kategorii “Pomost”: Marek Zagańczyk

Laudacja: Joanna Ugniewska

Marek Zagańczyk, pisarz, redaktor, wydawca, podróżnik, w każdej z tych ról naczelne miejsce przypisuje Włochom. Szczególnie upodobał sobie Toskanię, a w niej Dolinę Orcii, swoje arcymiejsce, któremu poświęcił wiele stron w swoich dwóch książkach: W drodze do Sieny i Topolach i cyprysach oraz Dzienniku włoskiemu, który ukazuje się w Internecie. Świadomość wędrowania śladami wielkich poprzedników, Camusa, Màraia, Herlinga, Muratowa, idzie w parze z nadzwyczajną wrażliwością na szczegół, urodę pejzażu, na czytanie go poprzez wielkie teksty kultury i świeżym okiem oczarowanego podróżnego. Muratow zajmuje w tym panteonie miejsce chyba najważniejsze, w tym roku, dla serii Mnemosyne Piotra Kłoczowskiego (z datą 2022), Marek Zagańczyk wybrał i opracował eseje poświęcone rosyjskiemu autorowi Obrazów Włoch.

Był i jest Marek Zagańczyk niestrudzonym propagatorem włoskich autorów, lub tych, który o Włoszech pisali. in. Magrisa, Bassaniego, Sciascii, o których publikację dbał na łamach „Zeszytów Literackich” i w kierowanej przez siebie serii Podróże Fundacji „ZL”, teraz zaś w założonej przez siebie oficynie Próby, gdzie ukazały się m. in fundamentalne Godziny włoskie Henry’ego Jamesa.

Z uwagi na troskę o wizerunek Włoch w całym ich kulturowym bogactwie, tegoroczna nagroda imienia L. Staffa w kategorii „Pomost”  trafia do rąk Marka Zagańczyka.

Posted on

Q&A czyli Julia Wollner bez tajemnic. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S02E15

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

Niedawno upłynął rok od momentu, w którym ja i Magda Miśka-Jackowska rozpoczęłyśmy wspólną przygodę zwaną podcastem. Z tej okazji odpowiadam na pytania Słuchaczy – o kulturę, historię, ale i moją codzienność. Z odcinka  dowiesz się między innymi:

– Co było największym atutem Kleopatry? Bo wcale nie jej “słynna” uroda…
– Czy Polska leży nad Morzem Śródziemnym i dlaczego nie jest to takie głupie pytanie?
– Jakie codzienne rytuały pozwalają mi wyczarować trochę Śródziemnomorza na Żoliborzu?
– Dlaczego Maroko podbije serca wszystkich smakoszy?
– Gdzie i za ile kupować książki we Włoszech?
– Jak daliśmy sobie radę w domu z mówieniem w trzech językach jednocześnie?
– Czy z Włochami trzeba się kłócić…?

– I jakie włoskie filmy polecę każdemu?

Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w naszej rozmowie, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

? Karolina Janowska: O Kleopatrze
?  Julia Wollner: Nasze Morze w nas
?  Karolina Wiercigroch: Przepis na naleśniki beghrir

Posted on

Wybory 2023: czego nas uczy demokracja ateńska? Rozmowa z prof. Markiem Węcowskim

Julia Wollner: Historia stanowi niewyczerpane źródło przykładów ludzkich postaw, a to, co dzieje się na naszej scenie politycznej, można zapewne skwitować Koheletowym nihil novi sub sole.

Marek Węcowski: Refleksji na temat tego, co w tej chwili dzieje się wokół nas – zarówno, jeśli chodzi o wojnę w Ukrainie, jak i o stan demokracji na świecie i w Polsce – poświęciłem kilka rozdziałów mojej nowej książki. Sprawą naszej polityki wewnętrznej nie zająłem się oczywiście wprost; zamiast tego pokazuję pewne starożytne zjawiska. W ostatnich kilku latach demokracji liberalnej zaczęli zagrażać nie tyle przeciwnicy zewnętrzni, jak chociażby terroryzm, ale wewnętrzne siły populistyczne, które odkryły, że demokrację można rozmontować demokratycznymi metodami. To wszystko dzieje się w sposób zaowalowany, ale mimo wszystko widoczny; z mojego punktu widzenia odpowiada zaś dokładnie zjawiskom z początku demokracji. Tak samo działo się w czasach demokracji ateńskiej! Była ona zagrożona cały czas. W V w. p.n.e. nieustanne niebezpieczeństwo stanowiły oligarchiczne zamachy stanu oraz próby szantażu i manipulacji politycznej, które w otwartym głosowaniu zgromadzenia ludowego ograniczały prawa obywateli albo ich liczbę. Oligarchowie, którzy przejmowali władzę, srożyli się wówczas dalej i tworzyli mechanizmy jeszcze bardziej niebezpieczne dla obywateli.

Czy Ateńczycy mieli na to jakieś rozwiązanie?

Znaleźli odpowiedź w IV w. p.n.e. Zamiast, jak przedtem, całą władzę złożyć w ręce ludu, który może raz zagłosować tak, a raz inaczej, demokrację suwerennego ludu postanowiono zmienić w demokrację suwerennych praw. Oznacza to, że udało się wypracować mechanizmy, które gwałtowne, populistyczne zwroty czyniły bardzo trudnymi. Aby zmienić prawo (jak w V wieku, kiedy oligarchom udało się np. ograniczyć liczbę obywateli), trzeba było przejść bardzo skomplikowaną procedurę ustawodawczą – w praktyce okazywało się to wręcz niemożliwe. Nawet jeśli na scenie politycznej dominował paskudny populista, to i tak prawo nie dawało mu narzędzi do działania. Narzędzia te – stojące na straży ustroju – zostały niejako uniezależnione od zmiennego nastroju obywateli.

Niebezpieczni są więc nie tylko oligarchowie – niebezpieczni jesteśmy my, obywatele!

Za przykład braku zaufania obywateli do współobywateli posłużyć mogą słynne „klątwy z miasta Teos” w Azji Mniejszej, skąd, notabene, pochodził wielki poeta Anakreont. Pod koniec epoki archaicznej temperatura walki politycznej była tam niezwykle wysoka, co jakiś czas dochodzili do władzy tyrani. Ustanowiono więc prawo mające formę zaklęć magicznych, rzucanych na tych, którzy wystąpią przeciw polis. Jeden z fragmentów przynosi klątwę obywateli rzucaną w zasadzie na samych siebie. Gdyby obywatele albo urzędujące władze skazali kogoś na śmierć lub więzienie bez odpowiedniego wyroku, to na winnych takiej niesprawiedliwości spaść ma kara ze strony bogów i ludzi. Widzimy tu wyraźnie, że obywatele greckiej polis bali się nie tylko uzurpatorów i zewnętrznych wrogów, ale także własnych urzędników i samych siebie. Nie do końca ufali, że będą w stanie rozsądnie i sensownie zachować się wobec własnych współobywateli, kiedy temperatura politycznej walki osiągnie apogeum.

 

Nowa książka Marka Węcowskiego ukaże się 30 października nakładem Iskier
Nowa książka Marka Węcowskiego ukaże się 30 października nakładem Iskier

 

Jak lekcję dawaną nam przez Greków możemy wcielić w życie?

Znajomość historii ważna jest nie po to, aby naśladować dawne rozwiązania. Historia ma raczej uczyć problematyzacji, dostarczać materiału do refleksji i ukazywać pewne ogólne mechanizmy. Jednym z nich, niezwykle ważnym, jest mechanizm adaptacji. Parafrazując Lampedusę, aby utrzymać demokrację i jej nie zmienić, trzeba czasem zmienić bardzo wiele. Musi ona, w odpowiedzi na rozmaite zagrożenia, nieustannie ewoluować – tak jak demokracja ateńska. Jedną z możliwych dróg takiej ewolucji jest stworzenie prawa, które każdorazowej władzy – jakakolwiek by ona nie była – bardzo trudno jest zmienić. Temu powinna służyć w naszych realiach konstytucja państwa.

I tu dochodzimy do sedna – dlaczego musimy iść na wybory 15 października?

Sytuacja, jaką mamy w Polsce, to przede wszystkim atak na główny mechanizm obronny demokracji, na wspomnianą „straż praw”. Obecna władza nieustannie prawem manipuluje. W konsekwencji to, co stanowi dla demokracji największą nadzieję, staje się coraz słabsze – mam na myśli mechanizmy państwa prawa jako całości. Prawa należy przestrzegać i koniec; w tej chwili zaś prawo niewygodne jest po prostu zmieniane. Zdarzało się to oczywiście już wcześniej, ale nigdy na taką skalę. Postępowanie obecnej władzy odbiera demokracji możliwość adaptowania się do sytuacji, dzięki czemu mogłaby ona obronić pewnego sposobu życia i systemu wartości. Takiego, w którym istotna jest jednostka i jej prawa, nie zaś interesy i emocje zbiorowości, niekiedy fałszywe, bo poddawane manipulacji. Tu widzę analogię ze starożytną Grecją i Atenami i zarazem największe niebezpieczeństwo. I główny powód, aby iść na wybory i oddać głos.

 

Zdjęcie prof. M. Węcowskiego w Atenach: Paweł Piskorski

 


 

Posted on

Filarete. Architekt jako człowiek renesansu

Libro architettonico florenckiego architekta Antonia di Pietra Averlina, używającego pseudonimu „Filarete” (co przetłumaczyć można jako „miłujący cnotę”), jest drugim traktatem architektonicznym włoskiego renesansu, po słynnym De re aedifiactoria Leona Battisty Albertiego z 1452 roku. Powstałe w latach 1458–1466 Libro powtarzało wiele lekcji wybitnego humanisty na temat sztuki umiejętnego planowania i wznoszenia budowli (od wyboru korzystnego terenu po wykańczanie adekwatne do ich roli i prestiżu) oraz zasobu umiejętności, który powinien przyswoić architekt. Filarete wykoncypował jednak zupełnie odmienną metodę dzielenia się wiedzą o architekturze. Trzy główne różnice pomiędzy traktatami czynią jego dzieło przystępniejszym zarówno dziś, jak i wówczas. Alberti pisał po łacinie, nie ilustrował swoich wywodów i lubował się w formie precyzyjnego wykładu. Filarete natomiast pozwolił sobie na więcej fantazji. Na kartach Libro prowadził grę z czytelnikiem, mieszając zuchwale porządki fikcji i rzeczywistości. Specjalistyczne nauki przyodział w literacki dialog, opowieść o idealnym dworskim architekcie pracującym dla wymarzonego władcy. Dokonał tego wszystkiego posługując się nie szlachetną łaciną, a ledwie opierzonym włoskim, wówczas językiem wernakularnym. Lekturę uatrakcyjniały autorskie rysunki. Nie techniczne, łatwe do wdrożenia w praktyce budowlanej, lecz scenki rodzajowe czy pejzaże biorące aktywny udział w snutej opowieści i służące za dodatkowy opis wykreowanego słowem świata.

Autoportret Filaretego na brązowych drzwiach Bazyliki Świętego Piotra na Watykanie, 1433–1445 r.
Autoportret Filaretego na brązowych drzwiach Bazyliki Świętego Piotra na Watykanie, 1433–1445 r.


Architekt wiedzy się nie boi

Za tym fantazjowaniem krył się konkretny cel. Filarete, wychowanek Lorenza Ghibertiego, prace nad traktatem rozpoczął na przełomie lat 50. i 60. XV wieku na dworze Francesca Sforzy, gdzie przybył z Florencji wraz z bagażem wiedzy o klasycyzujących formach toskańskiej architektury. Adresatami przynoszącej uciechę i zarazem edukującej opowieści mieli więc zostać książę Mediolanu oraz jego następca, Galeazzo Maria Sforza. Warto na marginesie wspomnieć, że, prawdopodobnie w 1465 roku, po powrocie do Florencji, Filarete zaprezentował traktat również Piotrowi Medyceuszowi, dodawszy do niego jedną księgę i zmieniwszy dedykację. Układając teorię budowania, chciał przyczynić się do umocnienia statusu społecznego profesji, którą się parał, i podniesienia własnej rangi na dworze. Dlatego też w wielu passusach opisywał przepastność wiedzy niezbędnej do wykonywania swojego zawodu oraz to, że odgrywa on pierwszoplanową rolę w budowaniu silnego i dobrze zorganizowanego państwa. I tak na przykład, w piętnastej z dwudziestu pięciu ksiąg, główni bohaterowie – alter ego Filaretego i Galeazza – odczytują w przypadkiem odnalezionej zmyślonej Złotej Księdze, napisanej w czasach starożytnych przez niejakiego króla Zogalię (niedaleko stąd do „Galeazzo”…), że mistrz sztuki architektonicznej powinien, co nie dziwi, mieć w małym palcu geometrię i arytmetykę. Poza tym przydadzą mu się astrologia, retoryka, historia, prawo… Muzyka i medycyna też… Warto by było znać się na pracach manualnych, mieć za sobą co nieco praktyki z drewnem i kamieniem. No i nie zapominajmy o rysunku! Okaże się niezbędny do przedstawienia w przejrzysty sposób projektów mecenasowi. Jednak nawet bardzo eleganckie szkice, jak te na kartach Libro, czasem mogą nie wystarczyć, bo Złota Księga głosi, że nie każdy jest na tyle bystry, by poprawnie interpretować obrazy. Toteż architekt musi również zostać mistrzem pióra, co pozwoli mu na klarowne objaśnianie swoich zamiarów. Podsumowując: architektura jest wszechobecna, jej formę determinuje mnogość czynników, architekt zaś powinien obejmować myślą je wszystkie.

Rysunek Sforzindy z Libro Architettonico, Biblioteca Nazionale Centrale di Firenze, Ms. II.I.140, k. 43r, CC BY-NC-SA 4.0
Rysunek Sforzindy w Libro architettonico, Biblioteca Nazionale Centrale di Firenze, Ms. II.I.140, k. 43r, CC BY-NC-SA 4.0

 

Sztuka podbijania serc

Etos architekta-omnibusa nie narodził się w renesansie. Filarete nawiązał do traktatu De architectura Witruwiusza, budowniczego Oktawiana Augusta, który stał się niekwestionowanym elementarzem architektonicznym w nowożytności – czerpał z niego również wyżej wspomniany Alberti. Autor Libro w swym dziele poszedł o krok dalej, bo tchnął życie w modelowego Witruwiańskiego architekta. Ucieleśnił go. Zrobił z niego bohatera z osobowością, doświadczającego przygód. Lektura może nużyć tylko z jednego powodu – alter-ego autora jest absolutnym ulubieńcem Fortuny. Nie wyczekujmy pomyłek, zwrotów akcji i dramatów, które w dobrej powieści pozwalają na utożsamienie się z postacią.

Głównym zadaniem stojącym przed naszym bohaterem jest zaprojektowanie idealnego miasta dla ukochanego patrona, które sugestywnie nazwane zostaje „Sforzindą”. Chociaż autor nie pisze tego wprost, to jednak wiele wskazuje, że utopijne miasto należy utożsamiać z Mediolanem. Zanim jednak wzorowy architekt zabierze się za wznoszenie murów, musi wybadać teren pod budowę i zdobyć najlepsze materiały. Filarete opisuje ten proces ze szczegółami, sugerując, że to zajęcie bardzo czasochłonne. Wymagające zawierania znajomości z okoliczną społecznością, a więc opanowania do perfekcji, jak wiadomo, tak istotnej we włoskiej kulturze sztuki prowadzenia rozmowy. Bohater na szczęście jest wygadany, a na swojej drodze spotyka ludzi otwartych, chętnych do współpracy i wyspecjalizowanych w użytecznych dziedzinach: pasterzy, kamieniarzy, drwali, rzemieślników, myśliwych, a nawet jednego, nad wyraz towarzyskiego, eremitę. Schemat tych spotkań powtarza się. Architekt zostaje ugoszczony po długiej podróży przez tubylców. Wraz z nimi ucztuje, poluje i konwersuje. W pełni świadomy swojej wyższej pozycji społecznej, zachwala wychowanie i elokwencję interlokutorów – pasterze zachowują się wręcz jak gentiluomini. Schronienie otrzymuje w prostej chatce. Zadziwiająco komfortowej, a przecież stwierdza to dworski architekt, prawa ręka księcia, opływający na co dzień w luksusach.

 

Pejzaż ukazujący Dolinę Indy z planem Sforzindy z Libro Architettonico, Biblioteca Nazionale Centrale di Firenze, Ms. II.I.140, k. 11v
Pejzaż ukazujący Dolinę Indy z planem Sforzindy, Libro architettonico, Biblioteca Nazionale Centrale di Firenze, Ms. II.I.140, k. 11v, CC BY-NC-SA 4.0

Kraina, w której zostanie ulokowana Sforzinda, to zatem istna Arkadia, gdzie ludzie, zwierzęta i rośliny funkcjonują jakby poza czasem, w harmonii dyktowanej przez biologiczny rytm. W apoteozie prostoty na kartach Libro wyczuć możemy mentalność epoki. Renesans to również czas fascynacji naturą, odradzającej się za sprawą, między innymi, Petrarki, który kultem otaczał poezję bukoliczną Wergiliusza oraz spokojny żywot na wsi. Życie pasterzy pod strzechą chatki zdaje się najbliższe temu prowadzonemu przez Pierwszych Rodziców, którym dane było posmakować ideału. Jak przekonywał Filarete w pierwszej księdze Libro, to Adam dał początek architekturze. Po wygnaniu z raju osłonił rękami wszak głowę przed deszczem – tak narodziła się idea dachu. Tym sposobem autor Libro schrystianizował koncepcję Witriuwiusza głoszącą, że wzorem dla architektury, jej właściwych proporcji, jest ciało człowieka.

Rysunek przedstawiający Adama osłaniającego się przed deszczem, Libro architettonico, Biblioteca Nazionale Centrale di Firenze, Ms. II.I.140, k. 4v, CC BY-NC-SA 4.0

 

Opowieści o pomyślnej współpracy z lokalnymi mieszkańcami, znającymi się jak nikt na swoim fachu, przeplatane opisami dolce far niente bynajmniej nie są niewinne. Opiewane skromność, przyjazne nastawienie i pokora społeczności, która przecież na oczy nie widziała ich przyszłego pana, naturalizują władzę Sforzy, wywołują wrażenie jej niechybności. Spójrzmy na pejzaż doliny z wpisanym weń planem Sforzindy. To ledwie pobieżny szkic, nieprzynoszący zbyt wielu wiadomości o terenie – brak na nim linii, miar, informacji o skali. W zamierzeniu autora miał być przede wszystkim sugestywny. Choć reprezentuje utopię, to jednak za punkt odniesienia ma Księstwo Mediolanu. Perspektywa obserwacji obrana przez Filaretego oraz organizacja obiektów w przestrzeni składają się na wizję ziemi proszącej się o jej zajęcie, zagospodarowanie i objęcie kontrolą. Zamiary te są dyskretnie maskowane przez naturalistyczną konwencję rysunku, na który patrzymy, mając z tyłu głowy idylliczne opisy.

Rysunek ukazujący obozowisko pasterzy, Libro architettonico, Biblioteca Nazionale Centrale di Firenze, Ms. II.I.140, k. 111r, CC BY-NC-SA 4.0

 

Libro – bestseller?

Uciąć zabawę interpretacyjną na tym odczytaniu oznaczałoby jednak zredukować wieloznaczność przepastnego i zagmatwanego, a zarazem jakże przyjemnego w lekturze dzieła. Niestety sprawę komplikuje brak przekładu tekstu na język polski oraz utrudniona dostępność współczesnego wydania włoskiego czy angielskiego. Tłumaczeniami traktatów Witruwiusza (Kazimierza Kumanieckiego) i Albertiego (Ireny Biegańskiej) już dysponujemy. A przecież Filarete swoją swadą opowiadacza mógłby wkupić się w łaski szerszego grona odbiorców, w tym miłośników powieści z narratorem puszczającym oko do czytelnika. Przeczytać Libro w eleganckim wydaniu polskim plasuje się na szczytach moich marzeń czytelniczych. Przekład byłby osiągnieciem bez wątpienia doniosłym. Mam tylko prośbę – jeśli jeden z naszych wybitnych italianistów podejmie się kiedyś tego zadania, to niech wydawnictwo zadba o odpowiednią oprawę graficzną. Rysunki Filaretego to w zasadzie nie ilustracje do tekstu, lecz równowartościowy komponent dzieła.

 

 

Posted on

Nagroda Literacka im. L. Staffa. Zapraszamy na uroczystość 14 października!

Nagroda Literacka im. Leopolda Staffa powołana została w 2015 roku przez Jarosława Mikołajewskiego, italianisty, tłumacza, poety i publicysty. Przyznawana jest za wybitne osiągnięcia naukowe, translatorskie i popularyzatorskie związane z kulturą włoską. Wydarzeniu patronuje Leopold Staff – wielki poeta i znakomity tłumacz zafascynowanym kulturą śródziemnomorską.

Laureatów dziewiątej edycji poznamy podczas uroczystości, która odbędzie się 14 października o godz. 14:00 w Muzeum Literatury przy Rynku Starego Miasta 20 w Warszawie.

W ramach tejże uroczystości odbędzie się także spotkanie z Pawłem Bravo wokół jego książki Czekolada i kapuśniak, które poprowadzą Tessa Capponi-Borawska oraz Maciej A. Brzozowski.

Magazyn “Lente” jest dumnym patronem medialnym i współorganizatorem Nagrody.

Serdecznie zapraszamy: bądźcie z nami tego dnia!
 
Posted on

Sefardyjscy wygnańcy i ich podróże

Żydzi byli obecni na Półwyspie Iberyjskim co najmniej od czasów Imperium Rzymskiego. Część z nich wywodziła się od Arabów i Berberów z Afryki Północnej, którzy przeszli na judaizm. Ich losy układały się różnie – raz stanowili grupę szanowaną, innym razem – pogardzaną. Rzymianie byli raczej tolerancyjni, czego nie można było powiedzieć o Wizygotach; w średniowieczu, za panowania arabskiego, przyszedł spokój, a z nim – złoty wiek kultury żydowskiej. Rozwijała się nauka, literatura, kwitła teologia. To wówczas, właśnie na Półwyspie Iberyjskim, rodziła się kabała, a swoje teorie filozoficzne tworzył Majmonides, podpisujący się el Sefardí. Żydzi, obok chrześcijan i muzułmanów, byli członkami szkoły tłumaczy w Toledo (Escuela de Traductores de Toledo), gdzie przełożono m.in. wszystkie dzieła Arystotelesa.

Od VIII wieku na południowo-zachodnim krańcu Europy trwała rekonkwista. Władcy chrześcijańscy kawałek po kawałku, stulecie po stuleciu, odzyskiwali ziemie na południe od Pirenejów. Pod koniec XIV wieku przetoczyła się przez półwysep fala pogromów; później zaś przyszła inkwizycja i pełne przemocy nawracanie na katolicyzm. 31 marca 1492 roku katoliccy królowie Hiszpanii, Izabela I Kastylijska i Ferdynand II Aragoński, wydali słynny edykt z Alhambry. Oto wszyscy Żydzi, którzy do 31 lipca 1492 roku nie zdecydowali się na konwersję, musieli opuścić teren królestwa. Ilu było wygnańców? Szacuje się, że od 100 do 200 tysięcy. Ruszyli w świat. Część na kilka lat znalazła przystań w sąsiedniej Portugalii, jednak już w 1496 portugalski król Manuel I Szczęśliwy poszedł w ślady Izabeli i Ferdynanda.

Hiszpania to po hebrajsku סְפָרַד "Sfarad”. Stąd też „Sefardyjczycy” – określenie Żydów mieszkających przed wiekami na Półwyspie Iberyjskim oraz ich potomków, rozsianych po całym świecie. Na zdjęciu: posąg Majmonidesa w Kordobie, fot. José Luiz Bernardes Ribeiro / CC BY-SA 3.0
Hiszpania to po hebrajsku סְפָרַד “Sfarad”. Stąd też „Sefardyjczycy” – określenie Żydów mieszkających przed wiekami na Półwyspie Iberyjskim oraz ich potomków, rozsianych po całym świecie. Na zdjęciu: posąg Majmonidesa w Kordobie, fot. José Luiz Bernardes Ribeiro / CC BY-SA 3.0


Największe skarby

Z Półwyspu Iberyjskiego Żydzi rozpierzchli się po Europie, Azji i północnej części Afryki. Z Londynu i Amsterdamu podróżowali dalej, do zamorskich kolonii; przez długi czas dobrze im się wiodło w Imperium Osmańskim. Nieśli ze sobą przede wszystkim swój cenny dobytek niematerialny: wiedzę, kulturę oraz język: średniowieczny kastylijski z domieszką hebrajskiego i arabskiego, nazywany judeohiszpańskim, ladino lub judezmo. Kiedyś zapisywano go po hebrajsku tzw. kursywą Rasziego; z biegiem czasu zaczęto używać alfabetu łacińskiego. Dziś judeohiszpański jest zagrożony wymarciem; rośnie jednak grupa ludzi, którzy dzielnie walczą o jego przetrwanie. Jest wśród nich mieszkająca w Izraelu pisarka Matilda Koen-Sarano, tworząca właśnie w ladino, oraz jej uczeń, Eliezer Papo, który prowadzi lektoraty tego języka na Uniwersytecie Ben Guriona. W 2003 roku powstał o nim film dokumentalny pt. Ostatni Sefardyjczyk w reżyserii Miguela Ángela Nieto. Sporą popularnością cieszą się też pieśni w ladino. Gdy się ich słucha, w pierwszym momencie nietrudno odnieść wrażenie, że ktoś śpiewa po hiszpańsku; dopiero po chwili zauważamy różnicę. Ladino można usłyszeć też w serialach Królowa piękności z Jerozolimy oraz The Club, którego akcja rozgrywa się w Stambule.

"Adio, adio kerida" („żegnaj, żegnaj moje kochanie”) to słowa bardzo popularnej pieśni sefardyjskiej, którą na swoich koncertach śpiewa zawsze izraelska artystka Yasmin Levy (na zdjęciu). Można je interpretować dwojako – jako pożegnanie z przemijającą miłością albo z ukochaną ojczyzną
“Adio, adio kerida” („żegnaj, żegnaj moje kochanie”) to słowa bardzo popularnej pieśni sefardyjskiej, którą na swoich koncertach śpiewa zawsze izraelska artystka Yasmin Levy (na zdjęciu). Można je interpretować dwojako – jako pożegnanie z przemijającą miłością albo z ukochaną ojczyzną

 

Klucze do Hiszpanii

Z przymusowym porzuceniem Półwyspu Iberyjskiego przez Żydów wiąże się pewna legenda – powtarzana tak często, że wielu uznało ją za prawdę. Narodziła się w XIX wieku za sprawą hiszpańskiego lekarza Ángela Pulido Fernándeza (1852–1932), który postawił sobie za cel odbudowanie więzi między Hiszpanią a Żydami wygnanymi przed wiekami z jego kraju. Chodzi o klucze do domów, które mieli ze sobą zabrać uciekający po wydaniu edyktu z Alhambry. Klucze te przekazywane są podobno z pokolenia na pokolenie; wiele rodzin przechowuje je jak najcenniejsze rodzinne pamiątki. Wspomina o nich również Eliezer Papo, który urodził się i wychował w rodzinie sefardyjskiej w Sarajewie – jego dziadkowie przechowywać mieli klucze do dawnego domu swoich przodków.

Z Bośni pochodziła także Flory Jagoda, pieśniarka i kompozytorka wykonująca sefardyjskie utwory. W 1993 r. napisała ona piosenkę pt. La jave de Espanya („Klucze do Hiszpanii”), w której pyta: – Onde esta la yave ke estava in kaxun? Mis nonus se la truxerun kon grande dolor, de su kaza de Espanya („Gdzie jest ten klucz ze szkatułki? Moi dziadkowie z wielkim bólem zabrali go z Hiszpanii”).

Flory Jagoda (1923–2021) ocalała z Holocaustu; po II wojnie światowej pojechała do USA. Stała się wielką gwiazdą piosenki, popularyzowała kulturę sefardyjską, którą – jak opowiadała w wywiadach – nauczyła ją kochać jej babcia
Flory Jagoda (1923–2021) ocalała z Holocaustu; po II wojnie światowej pojechała do USA. Stała się wielką gwiazdą piosenki, popularyzowała kulturę sefardyjską, którą – jak opowiadała w wywiadach – nauczyła ją kochać jej babcia

 

Polski ślad

Ziemie polskie zamieszkiwali przede wszystkim Żydzi aszkenazyjscy, którzy na co dzień posługiwali się jidysz. Jednak i na nasze ziemie napłynęła fala Sefardyjczyków. Przybyli między innymi do Krakowa wraz z dworem królowej Bony – jej osobistym lekarzem był Sefardyjczyk Samuel bar Meszulam. Spora grupa Żydów sefardyjskich zamieszkała także w Zamościu, mieście założonym przez hetmana wielkiego koronnego Jana Zamoyskiego w 1580 roku. 8 lat później sprowadził on dużą grupę Żydów sefardyjskich, z nadzieją, że doprowadzi to do rozwoju handlu. Pod koniec XVII wieku, po powstaniu Chmielnickiego, część Sefardyjczyków wyjechała z miasta; reszta zmieszała się z Aszkenazyjczykami. Pozostała piękna, barokowa synagoga, której budowę zainicjowali Sefardyjczycy; obecnie mieści się tam muzeum. Warto też wiedzieć, że to właśnie w Zamościu, w rodzinie o sefardyjskich korzeniach, urodził się wybitny pisarz Icchak Lejb Perec, uznawany, obok Sforima i Alejchema, za jednego z trzech „ojców założycieli” literatury jidysz. O pochodzeniu Pereca pisał w artykule dla „Rzeczpospolitej” w 2008 roku Szewach Weiss.

"Wykształceni, bogaci, niezmiernie dumni ze swego pochodzenia, światowi, często rozmiłowani w przyjemnościach i niezbyt skrupulatni (…), byli mostem łączącym świat łaciński z kulturą arabską i vice versa. To oni krzewili klasyczną naukę i filozofię" – pisze o Sefardyjczykach Paul Johnson w "Historii Żydów" (Aletheia 2020). Powyżej: obraz A. Dehodencqa pokazujący bawiących się Żydów w Tétouanie w Maroku
“Wykształceni, bogaci, niezmiernie dumni ze swego pochodzenia, światowi, często rozmiłowani w przyjemnościach i niezbyt skrupulatni (…), byli mostem łączącym świat łaciński z kulturą arabską i vice versa. To oni krzewili klasyczną naukę i filozofię” – pisze o Sefardyjczykach Paul Johnson w “Historii Żydów” (Aletheia 2020). Powyżej: obraz A. Dehodencqa pokazujący bawiących się Żydów w Tétouanie w Maroku

 

Imperium Osmańskie

Trudno po krótce opisać wszystkie miejsca, gdzie osiedlali się sefardyjscy uciekinierzy. Jak wspomniano już wcześniej, na długie lata, bo aż do II wojny światowej, bezpieczną przystanią stało się dla nich rozległe Imperium Osmańskie. Sułtan Bajazyd II (1448–1512), gdy do jego królestwa napłynęli Sefardyjczycy, miał powiedzieć, że jest wdzięczny kastylijskim władcom: wypędzając Żydów zubożyli swoje państwo, a wzbogacili jego imperium. Potężnymi ośrodkami kultury sefardyjskiej na Bałkanach stały się m.in. Konstantynopol, Saloniki czy wspomniane już Sarajewo. Powstawały tam sefardyjskie dzielnice, wznoszono piękne synagogi. W stolicy Bośni, mimo zawirowań historii, przetrwała zabytkowa i bardzo cenna Hagada, spisana w 1350 roku w Barcelonie. W czasie wojny w byłej Jugosławii cenny rękopis ocalili miejscowi muzułmanie. Obecnie jest on przechowywany w Muzeum Narodowym Bośni i Hercegowiny. Bałkany wydały także niejednego wielkiego intelektualistę. Przykładowo, w rodzinie sefardyjskich Żydów w bułgarskim Ruszczyku nad Dunajem urodził się w 1905 noblista Elias Canetti, autor znakomitej powieści Auto-da-fé. W 1911 roku jego rodzina przeniosła się do Anglii, jednak pierwsze lata życia mocno zapadły autorowi w pamięć. Poświęcił im autobiograficzną powieść Ocalony język.

Curaçao, Brazylia, Kuba

Przełom XV i XVI wieku, kiedy katoliccy królowie zdecydowali się wygnać Żydów z Hiszpanii, to także czas wielkich odkryć geograficznych. Świat się rozszerzał, rosły możliwości zdobywania nowych posiadłości i bogacenia się na handlu. Sefardyjczycy także ruszali na szlak – część z nich z Anglii, część z Niderlandów. Byli wśród nich konwertyci określani pejoratywnym terminem marrani, potajemnie praktykujący judaizm. Według niektórych należał do nich sam Krzysztof Kolumb, ale wydaje się, że jest to raczej plotka pozbawiona podstaw, a za pierwszego Żyda, który dotarł do Nowego Świata, zwykło uważać się tłumacza Kolumba, niejakiego Luisa de Torres. To właśnie Torres, wraz z marynarzem Rodrigiem de Jerez, zaraz po przybiciu do wybrzeży Kuby udał się na rozpoznanie ziemi, uznanej wówczas za część Azji.

W XVII wieku na Kubie osiedliła się duża grupa Żydów uciekających przed prześladowaniami religijnymi w Brazylii, która należała do królestwa Portugalii. Na karaibskiej wyspie rządzonej przez Hiszpanów zajęli się handlem. Wspólnota rosła z biegiem lat – napływały kolejne fale żydowskiej emigracji, w tym bardzo pokaźna po upadku Imperium Osmańskiego. Szczęśliwy czas skończył się w roku 1959, wraz z przejęciem władzy przez Fidela Castro, jednak wielu Kubańczyków nadal pamięta o swoich żydowskich korzeniach. Pięknie opowiada o nich pełen muzyki film Adio Kerida (2003) nakręcony przez Ruth Behar – antropolożkę kultury, poetkę i pisarkę. Behar urodziła się na Kubie, w aszekanzyjsko-sefardyjskiej rodzinie. Jej rodzice po przewrocie na wyspie uciekli do USA.

Opowieść o Sefardyjczykach, Karaibach i Ameryce Południowej można ciągnąć w nieskończoność. W Recife, w brazylijskim stanie Pernambuco, w 1637 roku powstała pierwsza synagoga na terenie obu Ameryk, a pierwszym rabinem był tam Sefardyjczyk, Izaak Aboab da Fonseca. Potężna grupa Sefardyjczyków osiedliła też m.in. się na wyspie Curaçao – niderlandzkie zamorskie posiadłości dawały nowe, korzystne perspektywy. W 1651 roku Joao d’Ylan założył tam kongregację Mikvé Israel oraz plantację De Hoop (hol. „nadzieja”). Żydowska społeczność na Curaçao zajmowała się na wielką skalę handlem. Niestety dziś na tej karaibskiej wyspie pozostała już tylko garstka sędziwych Żydów.

XX i XXI wiek przyniosły Sefardyjczykom symboliczne zadośćuczynienie. Edykt z Alhambry został formalnie odwołany przez rząd Hiszpanii 16 grudnia 1968 roku, a niedawno władze zarówno Hiszpanii, jak i Portugalii zatwierdziły przepisy, na mocy których potomkowie Żydów sefardyjskich wypędzonych na przełomie XV i XVI stulecia otrzymują europejskie obywatelstwo.

 

Posted on

Drago Jančar. O jednostce uwikłanej w historię

Drago Jančar to jeden z najbardziej znanych współczesnych pisarzy słoweńskich, autor powieści, esejów i opowiadań, a także sztuk teatralnych przetłumaczonych na prawie 20 języków. Cenią go zarówno krytycy, jak i czytelnicy. Jest laureatem i finalistą wielu literackich nagród: w Słowenii czterokrotnie został uznany autorem najlepszej powieści roku (nagroda Kresnik), w Europie otrzymał m.in. European Short Story Award, Premio Hemingway, Premio per la CulturaMediterranea. Tłumaczenia jego książek dwukrotnie znalazły się w finale Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus. Autorką większości przekładów prozy i eseistyki Jančara na język polski jest znakomita tłumaczka Joanna Pomorska.

Drago Jančar, © C.Stadler/Bwag
Drago Jančar, © C.Stadler/Bwag

 

Znaczna część dorosłego życia Jančara upłynęła w powojennej Jugosławii i, po jej upadku, we współczesnej Słowenii. Pisarz chętnie sięga w swojej twórczości do tematów związanych z dwudziestowieczną historią, w szczególności dziejami od II wojny światowej do końca reżimu komunistycznego. Zaangażowany politycznie Jančar w latach 70. trafił na rok do więzienia za upowszechnienie publikacji o kolaboracji Słoweńców z Niemcami, a następnie został przymusowo wcielony do serbskiej armii. Prawie dekadę później założył opozycyjne pismo „Nova revija”. Podczas wojny w Bośni osobiście udał się do Sarajewa, żeby udzielić wsparcia mieszkańcom miasta. Po upadku Jugosławii prowadził polemiki z Peterem Handke – późniejszym laureatem literackiej nagrody Nobla – na temat sposobu rozwiązania państwa jugosłowiańskiego.

Znakiem rozpoznawczym twórczości Jančara jest opowiadanie o kondycji współczesnego człowieka uwikłanego w historię. Losy bohaterów związane z dziejową zawieruchą to tematy jego najgłośniejszych książek, w tym Katarzyny, pawia i jezuityWidziałem ją tej nocy, a także wydanej w wersji polskiej w 2022 roku powieści o tytule zaczerpniętym z poezji Byrona Miłość niech odpocznie trochę.

 

Miłość niech odpocznie trochę

Akcja Miłości… toczy się początkowo w czasie okupacji Słowenii w latach 40. XX wieku; finał następuje w powojennej Jugosławii. Główne postaci to studentka medycyny Sonja, młody geodeta Valentin i Ludwig – oficer SS, przedstawiciel mniejszości niemieckiej zamieszkującej region Styria. Ówczesny Maribor, z którego pochodzą bohaterowie, to wielokulturowe miasto w północnej Słowenii; miejsce wielowiekowej koegzystencji licznych narodów Europy: Austriaków, Niemców, Włochów, Węgrów i przedstawicieli krajów bałkańskich. Życie bohaterów zostaje naznaczone tragicznym piętnem w momencie spotkania Sonji i Ludwiga. Dziewczyna pewnego dnia wpada na niego przypadkiem na ulicy. Zagaduje po słoweńsku, próbując odtworzyć wspólne chwile z dzieciństwa, jednak Ludwig (a właściwie Ludvik lub Ludek) odmawia rozmowy w tym języku, płynnie przechodząc na niemiecki. Sonja orientuje się, że dawny kompan dziecięcych zabaw znalazł się po drugiej stronie barykady; co więcej, jest wpływowym wojskowym. Postanawia poprosić go o pomoc w uwolnieniu narzeczonego – Valentina. Od tej pory już nic nie będzie takie samo. Miłość, która kieruje Sonją i nakłania do zbliżenia się do Ludwiga, namiętność młodego oficera, uwolnienie Valentina i jego zaangażowanie się w walkę partyzancką – wszystko to powoduje szereg dramatycznych wydarzeń w życiu trojga młodych ludzi. Uczucie, główny motor działania bohaterów, okazuje się nie być życiodajną siłą, lecz stanowić źródło cierpienia. W chwili zwątpienia Valentin zadaje sobie pytanie o zasadność działań motywowanych miłością. Czy to, co zrobiła dla niego Sonja, miało sens? Jaką cenę musiała za to zapłacić? I czy on, działający w imię miłości ojczyzny, nie czyni zła? Czy miłość do ojczyzny zabija? Czy miłość może być czymś strasznym? I czy wszystko, co robimy, nie jest po prostu miłością do śmierci? Jančar nie podsuwa żadnej odpowiedzi; w tytule sugeruje jednak, że wojna nie jest właściwym momentem na miłość. Niech odpocznie trochę – bo to czas trudnych wyborów, w których dokonaniu uczucie może okrutnie przeszkadzać.

Gęsta fabuła i wyraziste sylwetki Sonji, Valentina i Ludwiga powodują, że trudno jest przejść obojętnie wobec opisanej w książce historii. Umiejscowienie losów bohaterów w kilku kontekstach historycznych (okupowany Maribor, lasy, w których działa partyzantka, obóz koncentracyjny w Ravensbrück i wreszcie powojenna Jugosławia) dodatkowo dynamizuje i urozmaica akcję powieści.


Oczy Łucji

W zbiorze opowiadań Oczy Łucji Jančar niejednokrotnie wybiera inne spojrzenie. Życie nawet bez wojen i rewolucji społecznych obfituje w dziwne, nagłe i niespodziewane zwroty i paradoksy, miłosne nieporozumienia i związane z nimi emocjonalne wstrząsy – zaznacza w komentarzu do polskiego przekładu. Choć stwierdzenie to może wydać się oczywistością, to lektura jego opowiadań o miłości pokazuje, że słoweński autor potrafi w oryginalny sposób opowiadać o tym, co dzieje się w sercu i umyśle osoby, która kocha. Oczy Łucji to także tytuł pierwszego opowiadania w zbiorze. Imię bohaterki nie jest przypadkowe: jej patronka, święta Łucja, chcąc uniknąć oddania do domu publicznego, wydłubała sobie oczy; opowiadanie Oczy Łucji stanowi zaś rodzaj psychologicznego studium kobiety zaślepionej miłością, godzącej się na poniżające traktowanie przez narcystycznego psychopatę. Inna miniatura, zatytułowana Premiera na Małej Scenie, to niewielki wycinek z życia niespełnionej aktorki i jej przypadkowego adoratora. Błaha historia rozgrywająca się w ciągu jednej doby, spotkanie niemające dalszego ciągu, pozornie nieistotne, a jednak pozostawiające smutek i niedające o sobie zapomnieć… Wszystko to opisane zostaje w sposób charakterystyczny dla autora: z odrobiną humoru i dobrodusznej ironii.

Wnikliwa lektura całego zbioru Oczy Łucji pokazuje, że i tu, wbrew pozorom, odnajdziemy ulubiony motyw Jančara, czyli losy jednostki uwikłanej w historię. Najbardziej oryginalnym wydaje się opowiadanie Uczeń Joyce’a, inspirowane historią słoweńskiego prawnika i filozofa Borisa Furlana. W młodości mieszkał on w Trieście, gdzie uczęszczał na lekcje angielskiego u samego autora Ulissesa. Znany później ze swojej działalności antykomunistycznej Furlan został po wojnie skazany w pokazowym procesie politycznym na karę śmierci, zamienioną następnie na 20 lat przymusowych robót. Po 4 latach został zwolniony ze względu na stan zdrowia. Jego postawa oraz wątek znajomości z Joyce’em stały się przyczynkiem do stworzenia oryginalnej historii o pasji, zaangażowaniu i cenie, jaką płaci się za wierność przekonaniom, ale także – o roli przypadkowych spotkań. Może to właśnie one, nie tylko wielka historia w tle, są dla naszych losów najważniejsze.

Obydwie przedstawione książki, czyli Miłość niech odpocznie trochę i Oczy Łucji, zostały opublikowane przez SEDNO Wydawnictwo Akademickie w przekładzie Joanny Pomorskiej.

 

Posted on

Podróże w czasie. Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S02E14

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

Przemieszczać można się nie tylko w przestrzeni, ale także w czasie. Pomaga nam w tym literatura i nauka, zaś archeologia eksperymentalna i najnowsze zdobycze techniki dodatkowo uprzyjemniają wojaże. Dziś, wraz z Magdą Miśką-Jackowską, zabiorę Was m.in. do Pompejów i na Santorini, do Rzymu i do muzeów w krajach niemieckojęzycznych. Spróbujemy antycznych frykasów, wykąpiemy się w termach, przepłyniemy łódką ze szklanym dnem i przejedziemy niezwykłym autobusem. Spakowani?!

Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Patronem odcinka jest sklep Lente.

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w naszej rozmowie, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

?  Uri Wollner: Xanten
?  Agnieszka Jasińska: Carnuntum. Rzymskie miasto nad Dunajem
? Julia Wollner: 8 nieoczywistych miejsc, w których poczujesz się jak w starożytnym Rzymie
? Julia Wollner: Z literacką kamerą w starożytnym Rzymie
? Julia Wollner: Przystanek Cinecittà
? Julia Wollner: Merida
? Julia Wollner: Z wizytą w Bet Sze’an
? Julia Wollner: Najlepsze VR w Rzymie
? Julia Wollner: Caupona. Antyczna uczta we współczesnych Pompejach
? Julia Wollner: Baia czyli proza życia

Posted on

Muzyka filmowa po włosku

Co tak naprawdę oznacza Chi Mai?
Skąd we włoskim kinie tyle małych miasteczek?
Czy dla Włochów życie jest jednym wielkim teatrem?
Dlaczego Ennio Morricone i Sergio Leone trzymali się razem?
O czym jest piosenka Bella Ciao?

I co tak naprawdę mówimy, nazywając kogoś maestro?

Odpowiedzi na te i inne pytania, udzielone przez Julię Wollner, znajdziecie w specjalnym odcinku podcastu Magdy Miśki-Jackowskiej “Score and the City”, prosto z włoskiej Ferrary.

Zapraszamy do słuchania!

Posted on

Jorge Ruiz Lardizabal, Mity, wierzenia i obyczaje Basków

Mity, wierzenia i obyczaje Basków to książeczka niepozornych rozmiarów, jednak po brzegi wypełniona treścią. Już we wstępie znajdziemy mnóstwo faktów, o których wiadomo tylko nielicznym. Bo czy słyszeliście, że panoszący się w Hiszpanii Rzymianie nigdy nie zdołali podbić tych okolic, albo czy że słynny Roland, frankijski hrabia, o którym uczymy się w szkole podstawowej, zginął właśnie tam, podczas walk z plemionami baskijskimi, nie zaś, jak zwykło się uważać, z Saracenami? Autor przedstawia nam również kilka bardzo ciekawych, choć kontrowersyjnych teorii, jak na przykład tę, zgodnie z którą swego czasu językiem baskijskim mówiono na całym Półwyspie Iberyjskim.

To jednak tylko preludium. We właściwej części książki poznajemy zarys baskijskich wierzeń, obrzędów i symboliki. Dowiadujemy się między innymi, że dla Basków wszystko to, co ma nazwę, istnieje. Świat i dzieje mają formę cykliczną – dzisiejsza rzeczywistość stanowi niejako replikę tego, co już było. Życie idealne powinno być całkowicie wolne od bólu i cierpienia oraz powinno upływać w całkowitej harmonii między żywymi i umarłymi.

Bask, kształtowany przez tradycje i wierzenia, w których nie znajdujemy upodobania do zawiści i zadawania innym bólu i cierpień, to istota prosta i uczciwa, obdarzona wieloma pożytecznymi zdolnościami i cechami. To człowiek samotny, ale jednocześnie gościnny i solidarny, gospodarny, ale niezachłanny i nieegoistyczny – pisze Lardizabal, sam będący z pochodzenia Baskiem

 

Pierwotna religia Basków funkcjonowała bez świątyń i wyodrębnionej kasty kapłańskiej. Za centrum kultu przyjęła własny dom, budowany zawsze z orientacją na wschód. To w nim zamieszkiwało zarówno żyjące pokolenie, jak i duchy przodków. Mitologia baskijska, w odróżnieniu od kultur indoeuropejskich, miała charakter matriarchalny. Najważniejszą boginią była Mari; bogowie o cechach męskich odgrywali role raczej marginalne. Czczący ich lud żył w zgodzie z naturą, bez lęku wobec mocy przyrody, ale darząc ją należytym szacunkiem. Czerpał z niej, tworząc oryginalne obyczaje, których kultywowanie stało się sposobem na oparcie się obcym kulturom i religiom.

Lektura książki Lardizabala, bogatej zarówno w treści antropologiczne, jak i religioznawcze, stanowić może spotkanie ze światem, który najlepiej poznać bezpośrednio nad Zatoką Biskajską. Światem prawdziwie fascynującym, dodajmy. Tylko tam nikt nie odważy się okrążyć kościoła trzykrotnie; zachodzące słońce, by nie odeszło obrażone, nadal żegna się pieszczotliwym agur, czyli „pa”, a włosy obowiązkowo ścina się w pierwszy piątek marca, by rosły zdrowe i piękne. I tylko w Kraju Basków najgorszym przekleństwem, jakie możemy usłyszeć, jest: oby cię pioruny spaliły.

Jorge Ruiz Lardizabal, Mity, wierzenia i obyczaje Basków,  tłumacz nieznany, Oficyna Wydawnicza Rewasz, Pruszków 2018

Posted on

W zdrowym ciele zdrowy duch. Rozmowa z włoskim psychiatrą Santem Rullo

Chociaż nam Włosi kojarzą się nierzadko z miłośnikami futbolu albo fanami kolarstwa, to niestety społeczeństwo włoskie, podobnie jak europejskie w ogóle, prowadzi głównie siedzący tryb życia. Doktor Santo Rullo od ponad 30 lat propaguje sport na Półwyspie Apenińskim. Znany jest m.in. z powołania do życia nietypowej reprezentacji narodowej w piłce nożnej, Nazionale Italiana, pod nazwą „Crazy Football”. Wszyscy jej gracze chorują psychicznie. Film dokumentalny „Crazy for Football” o pierwszych mistrzostwach świata dla podobnych reprezentacji, które zorganizowano w Osace w 2016 r., wygrał prestiżową nagrodę „David di Donatello” dla najlepszego dokumentu 2017 roku.

W naszej rozmowie doktor Rullo opowiada o swojej działalności, o niezwykle istotnej inkluzji społecznej oraz o tym, jak ważny jest sport dla zachowania równowagi psychicznej. Przypomina też, że ruch stanowi najlepszą praktykę uważności.

Julia Wollner: Każdy z nas teoretycznie wie, że sport jest zdrowy zarówno dla ciała, jak i dla ducha, jednak nie widzę, żeby zadawano sobie trud wypromowania tej prawdy w sposób bardziej zorganizowany. Niewiele mamy chyba programów promujących znaczenie ruchu dla zdrowia psychicznego.

 Santo Rullo: O tak, zatrzymaliśmy się w tej kwestii na roku 356, kiedy Juwenalis pisał w swojej X Satyrze: mens sana in corpore sano (łac.: w zdrowym ciele zdrowy duch). Tę maksymę powtarza się na okrągło, ale zupełnie nie wprowadza w czyn, jeśli spojrzymy na opiekę zdrowotną i związaną z nią politykę społeczną. A przecież ciało, które odczuwa jakiś dyskomfort, prawie zawsze ciągnie za sobą umysł, doprowadzając do braku równowagi na poziomie psychosomatycznym. Analogicznie, zaburzenia psychiczne prawie zawsze oznaczają także problemy ze zdrowiem fizycznym.

Ciąg dalszy rozmowy dostępny jest tutaj: Wywiad z doktorem Santem Rullo
Posted on

Słowenia. Don’t hurry, be happy! Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej S02E13

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

Słowenia to jeden z najmniej znanych krajów basenu Mare Nostrum, leżący na styku kultury austro-węgierskiej i śródziemnomorskiej.
Chwilę po powrocie z tego niezwykłego miejsca, na gorąco, dzielę się moimi subiektywnymi wrażeniami i przemyśleniami: o tożsamości, granicach, ekologii, zachwycającej przyrodzie i zaskakujących smakach. Przede wszystkim jednak: o braku pośpiechu!

Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w naszej rozmowie, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

? Julia Wollner: Zuzanna Cichocka, Słowenia. Mały kraj wielkich odległości
? Olga Więzowska: Piran. Solne miasto