Posted on

My z niej wszyscy. Sto lat Mitologii (1924) Jana Parandowskiego

Z okazji stulecia publikacji Mitologii Jana Parandowskiego, OBTA zaprasza do udziału w:
sympozjum naukowym
projektach szkolnych.
Więcej informacji: OBTA Parandowski

W roku 1924, nakładem lwowskiej Księgarni Wydawniczej H. Altenberga, na świat przyszła książka, która stała się lekturą formacyjną dla kolejnych pokoleń kształconych w polskim systemie szkolnym: Mitologia. Wierzenia i podania Greków i Rzymian Jana Parandowskiego. My z niej wszyscy – możemy powiedzieć, parafrazując słowa Zygmunta Krasińskiego o Adamie Mickiewiczu. I nie jest to parafraza bezzasadna, bo Mitologia w kanonie kultury polskiej zajmuje miejsce tuż obok Pana Tadeusza. Mimo że księgarnie i biblioteki oferują nam coraz więcej nowych i ciekawych opracowań mitów, tytuł Mitologia najczęściej budzi skojarzenie właśnie z Janem Parandowskim.

Mitologia jest zbiorem baśni o bogach i bohaterach. Naród grecki, podzielony na wiele szczepów, nie był zgodny w tym, co opowiadał o swoich bóstwach… – tak wprowadza nas Parandowski w świat mitów. Przez wiele dekad z tymi słowami zapoznawały się kolejne pokolenia uczniów, dla których Mitologia była obowiązkową lekturą szkolną. Dziś nie ma jej już w kanonie lektur na poziomie szkoły podstawowej, ale znalazła się w spisie pozycji wymaganych od maturzystów zdających egzamin dojrzałości w roku 2023. Rola Mitologii w edukacji to temat na osobny projekt badawczy. Tymczasem niezależnie od zmian na liście lektur książka Parandowskiego wciąż jest obecna w kulturze polskiej i pomaga nam odczytywać kod antycznych odniesień w utworach opartych na tradycji śródziemnomorskiej. Co więcej, przez ostatni wiek liczni twórcy, którzy inspirują się mitami Greków i Rzymian, często zaczynali swe mitologiczne odyseje właśnie w szkole, jako uczniowie-czytelnicy Parandowskiego. Jego opracowanie stało się więc kluczem do zrozumienia także dzieł współczesnych. Z tych względów, chociaż Parandowski – Alchemik Słowa – wprowadza nas do świata antycznego poprzez wiele książek (ich wykaz zamieszczamy w Bibliografii), Mitologia jest tą najważniejszą.

Pierwsze wydanie z roku 1924

Setna rocznica wydania to dobry moment, żeby zastanowić się nad znaczeniem Mitologii Parandowskiego dla polskiej kultury, ale też dla każdego z nas indywidualnie. Czy (nadal) jest naszym filtrem, przez który patrzymy na starożytność i na… współczesność? Jaką wizję antyku przekazuje Autor? Jaką wizję my przyjmujemy? Czy jego wizja bywa odrzucana? Przy czym nawet jeśli tak się zdarza, warto pamiętać, że odrzucenie też jest formą recepcji i świadectwem znaczenia danego tekstu. To zresztą częsty los klasyków, którzy, nie pozwalając na obojętność i pobudzając do myślenia, pomagają nam sprostać wyzwaniom współczesności. A być może i nieznanym jeszcze próbom, na które wystawi nas przyszłość.

Mitologia Jana Parandowskiego jest klasykiem. My z niej wszyscy. Ale jak długo jeszcze? J.M. Coetze, zainspirowany T.S. Eliotem, podczas wykładu Kto to jest klasyk?, który wygłosił w 1991 roku w Austrii, zaapelował, by nie obawiać się rozmowy o kluczowych dziełach kultury. Taką rozmowę uznał wręcz za konieczną, bo dzięki niej klasycy przetrwają – przemówią do nas na nowo, zadadzą nam nowe pytania i wskażą nowe kierunki. Z okazji stulecia publikacji Mitologii Ośrodek Badań nad Tradycją Antyczną (OBTA) na Wydziale „Artes Liberales” UW zaprasza do rozmowy o tej książce i o antyku. W zwierciadle starożytności przeglądamy się bowiem do dziś, a w „zbiorze baśni o bogach i bohaterach” szukamy – czasem nawet nie będąc tego świadomi – zarówno schronienia przed rzeczywistością, jak i siły, by ją zmieniać.

Posted on

Lato w językach śródziemnomorskich

Włosi mówią na lato estate, Rzymianie nazywali je podobnie: aestas, od słowa aestus – upał. Wyrazy te przywędrowały z dalekiego sanskrytu, gdzie rdzeń idh– oraz aidh- odnosi się do płonięcia, żarzenia się, palenia.

Z kolei używany w Helladzie rzeczownik kalokaíri (καλοκαίρι) pochodzi od antycznego kalokaírion, czyli po prostu “piękna/dobra pogoda”. Warto pamiętać, że podstawę starożytnych cywilizacji stanowiła żegluga, najbezpieczniejsza właśnie latem. Być może to do niej odnosili się dawni Grecy w określeniu ciepłej pory roku, kiedy morze jest spokojniejsze, a wiatry bardziej pomyślne.
Hiszpanie na określenie lata używają rzeczownika verano. Jego etymologia i dzieje są dosyć skomplikowane; dość jednak powiedzieć, że nie bez kozery przywodzi on na myśl łacińskie słowo veritas, czyli „prawdę”. Coś w tym jest – w upale trudno jest nosić maskę, cokolwiek udawać; wszyscy stajemy się wtedy trochę bardziej sobą.

Fascynujące wydaje się też „kajc” (קַיִץ), czyli lato po hebrajsku. Według niektórych językoznawców wyraz ten może mieć związek z rzeczownikiem oznaczającym koniec (czyżby wyczekiwanie kresu upałów?), z arabskim słowem określającym gorąco, ale także z dawnym kananejskim terminem odnoszącym się do… suszenia fig. Cóż, rzeczywiście trudno jest wyobrazić sobie lato bez tych owoców – pysznych, słodkich i pełnych symboliki.

 

Posted on

Oliwa z Turcji. Z wizytą w Urli

Więcej o historii drzew oliwnych pisze Beata Zatońska w artykule Tajemnice płynnego złota

Historia oliwy (czyli oleju z oliwek) sięga 6000 r. p.n.e. Za jej kolebkę uważa się Azję Mniejszą. Wielu uważa ją za kluczowy element rozwoju śródziemnomorskiej cywilizacji, stała się bowiem nie tylko ważnym elementem diety, ale również nośnym symbolem. Sam Homer nazywał ją „płynnym złotem”.

Dziś nie potrafimy już sobie wyobrazić śródziemnomorskiego krajobrazu bez drzewek oliwnych – jednych z najbardziej długowiecznych roślin na świecie. Wiele z nich dożywa nawet tysiąca lat; są też i takie, którym udało się przetrwać kilka tysięcy. Kilkanaście takich egzemplarzy możemy znaleźć w libańskich górach, w miejscowości Bechealeh. Ich wiek szacowany jest na 6 tysięcy lat! Nazywane są Siostrami Noego – legenda głosi, że to właśnie z nich pochodzić miała gałązka, którą w dziobie przyniosła gołębica, ogłaszając koniec potopu.

Nie bez przyczyny więc w wielu miejscach drzewa oliwne uznawane były za święte. Mogli przy nich pracować tylko wybrani – dziewice i mężczyźni zachowujący czystość. Za ścięcie drzewka można było zapłacić życiem. O wyjątkowości tej rośliny świadczy również fakt, że od wieków oliwę stosowano do celów rytualnych. W starożytnym Egipcie wykorzystywano ją do namaszczania zwłok. Zupełnie współcześnie, bo w ostatnich miesiącach, olej koronacyjny na bazie oliwy pochodzącej z Ziemi Świętej użyto podczas intronizacji króla Karola III.

Więcej o historii i symbolice drzew oliwnych pisze Beata Zatońska w artykule Tajemnice płynnego złota
Więcej o historii i symbolice drzew oliwnych pisze Beata Zatońska w artykule Tajemnice płynnego złota

 

Na wspaniałych właściwościach drzewa oliwnego i jego owoców bardzo szybko poznano się w wielu zakątkach świata; dziś jest ono rośliną uprawianą globalnie. Rocznie produkuje się 3 050 390 ton oliwy. Największy udział w produkcji wciąż mają kraje śródziemnomorskie. W czołowej piątce znajdują się: Hiszpania (1 738 600 ton), Włochy (294 914 ton), Grecja (208 900 ton), Tunezja (179 700 ton) i Maroko (137 400).

W krajach położonych nad Morzem Śródziemnym oliwę nie tylko się produkuje, ale również masowo spożywa – stanowi ona jeden z głównych elementów tzw. kuchni śródziemnomorskiej. We Włoszech i Hiszpanii do celów spożywczych wykorzystuje się rocznie 500 tysięcy ton oliwy! Przeciętny Grek konsumuje 12 kg oliwy na rok. Ze względu na śródziemnomorskie upodobanie do tego tłuszczu, 53 procent światowej konsumpcji oliwy przypada na kraje Unii Europejskiej.

Oliwa w Turcji. Greckie dziedzictwo

By lepiej poznać historię oliwy, warto również zajrzeć na tereny dzisiejszej Turcji. W mieście Klazomenaj – jednym z dwunastu miast jońskich zrzeszonych w dodekapolis zwanym Panionium – zlokalizowana miała być pierwsza na świecie wytwórnia oliwy, w której tłoczona była ona metodą separacji. Czas jej powstania szacowany jest na VI w. p.n.e. Co ciekawe, Turcy zawdzięczają Grekom nie tylko sprowadzenie oliwy na swoje tereny, ale również odkrycie tego stanowiska archeologicznego. To właśnie grecki archeolog w latach 20. XX wieku zlokalizował pozostałości starożytnej osady. Większość pochodzących z niej artefaktów związanych z oliwą możemy dziś podziwiać w muzeum oliwy w Izmirze.

Opuszczenie tych terenów przez Greków nie zakończyło jednak historii oliwy. Dziedzictwo trwa do dzisiaj, a Turcja pozostaje jednym z czołowych producentów tego tłuszczu, czemu sprzyja miejscowy klimat. Główne obszary uprawy oliwek znajdują się naturalnie blisko wybrzeża, rozciągając się od Morza Czarnego po Morze Egejskie i sięgając dalej wzdłuż Morza Śródziemnego i na wschód do właściwej Anatolii. Jednym z najważniejszych ośrodków uprawy oliwek i produkcji oliwy w Turcji są okolice Izmiru, a dzisiejszy szlak oliwny przechodzi przez kilka urokliwych miasteczek, takich jak Urla, Çeşme, Seferihisar, Güzelbahçe, Menderes i Selçuk.

Na całym świecie istnieje około 700 odmian oliwek. W Turcji rośnie od 50 do 80 z nich: niektóre dostarczają owoców na stół śniadaniowy (wielu mieszkańców kraju nie wyobraża sobie pierwszego posiłku bez zjedzenia kilku oliwek), inne wykorzystuje się do produkcji oliwy.

Olivurla. Powrót do korzeni

Z powodu znacznego światowego zapotrzebowania na oliwę z oliwek, niestety coraz częściej jest ona produkowana masowo. Ze względu na brak staranności w obróbce, traci wówczas wiele spośród swoich drogocennych właściwości odżywczych, w tym najcenniejsze antyoksydanty.

Zupełnie inaczej do sprawy podchodzi Ayerya Rüzgarlı Vadi Farm, która została założona w 1998 roku i jako pierwsza w okolicy miasta Urla zyskała certyfikat rolnictwa ekologicznego. Gospodarstwo obejmuje dziś 12 tysięcydrzewek oliwnych, z których owoców, z wielką starannością, produkowana jest oliwa. Założyciele Ayerya Rüzgarlı Vadi Farm zdecydowali się na uprawę oliwek gemlik, charakteryzujących się cienką skórką, grubą warstwą miąższu oraz małą, okrągławą pestką. Są one ręcznie zbierane, a następnie tłoczone w rzemieślniczej wytwórni oliwy w Turla we wsi Kuşçular.

Z oliwek uprawianych na Ayerya Rüzgarlı Vadi Farm wytwarzana jest oliwa marki Olivurla – ceniona na całym świecie i wielokrotnie nagradzana. W prestiżowym konkursie BIOL, w którym bada się wartości chemiczne oliwy i dokonuje jej kompleksowej analizy, produkty tej marki nagradzane były dwukrotnie: w 2015 roku srebrnym, a w 2017 roku złotym medalem.

Oliwa rodem z Urli znalazła również uznanie wielu szefów kuchni, którzy w swoich restauracjach korzystają właśnie z marki Olivurla. Można tu wymienić chociażby Fabio Brambillę, który jest szefem kuchni znanej stambulskiej restauracji Hyatt Regency, Alana Geaama z paryskiej restauracji AG Les Halles czy szefa nagrodzonej gwiazdką Michelin restauracji Itineraires, Sylvaina Sendra.

Markę Olivurla można poznać bliżej, odwiedzając farmę Ayerya, gdzie organizowane są warsztaty i degustacje. Właściciele z wielkim oddaniem opowiadają o właściwościach smakowych i zdrowotnych tamtejszej oliwy. Zajrzyjcie do nich, odwiedzając okolicę Urli.

 

Materiał powstał podczas podróży odbytej na zaproszenie GoTurkiye.com.

Posted on

Stanley Tucci, Smak. Życie i jedzenie

Materiał stworzony w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Marginesy.

Na pewno kojarzycie go z filmów Igrzyska śmierci, Nostalgia anioła czy Diabeł ubiera się u Prady. Stanley Tucci jest aktorem, który zagrał w ponad 70 filmach, ale także reżyserem i producentem filmowym. Był nominowany do Oscara, zdobył dwa Złote Globy i pięć statuetek Emmy. Ot, Hollywood pełną gębą.

Amerykański gwiazdor szczyci się także włoskim pochodzeniem – jego rodzice wyemigrowali do USA z Kalabrii. Kiedy Stanley, urodzony w Ameryce, miał 8 lat, postanowili na jakiś czas wrócić do ojczyzny, dzięki czemu chłopiec uczył się i mieszkał we Florencji. Świadomość własnych korzeni i wspomnienie toskańskiego dzieciństwa pozostały w nim na zawsze bardzo silne. Piątą nagrodę Emmy, w 2022 roku, Tucci otrzymał za swój program kulinarny Searching for Italy. Włochy, mówiąc krótko, też pełną gębą, i, choć z odrobiną językowych błędów, to zawsze z tamtejszymi smakami na podniebieniu.

Dziś Tucci mówi o sobie, że zajmuje się bardziej kuchnią niż aktorstwem. Produkuje filmy kulinarne, publikuje książki z przepisami, opowiada o radości zasiadania przy śródziemnomorskim stole. Jego najnowsza propozycja, zatytułowana Smak. Życie i jedzenie, to swoisty pamiętnik kulinarny, w którym autor wspomina ważne momenty swojego życia i towarzyszące im pyszne dania. Połączenie osobistej opowieści i wypróbowanych przepisów na rozmaite, głównie włoskie, potrawy, tworzy lekturę bezpretensjonalną i lekką, stanowiącą prawdziwą pochwałę hedonizmu i południowego stylu życia.

Włosi są narodem, który stawia jedzenie praktycznie ponad wszystko i traktuje je z większą estymą niż inne – tłumaczy Tucci. Dlatego, poza dzieleniem się sprawdzonymi recepturami, sporo miejsca poświęca też na objaśnianie najważniejszych zasad rządzących kuchnią Półwyspu Apenińskiego. Gdzie używa się masła, a gdzie oliwy? Dlaczego toskański chleb pozbawiony jest soli? Czy istnieje coś takiego, jak spaghetti po bolońsku, i czy naprawdę do każdego sosu pasuje inny rodzaj makaronu? Jego dowcipny wykład posłużyć może za doskonałą lekcję włoskich kulinariów dla początkujących, okraszoną ciekawostkami ze świata kinematografii. Cóż, założę się, że nie wiecie, jak wygląda catering na włoskim planie filmowym!

Książka Tucciego może także ujmować czytelnika zupełnie innymi elementami. Dla mnie ciekawe okazały się fragmenty, w których ten syn włoskich emigrantów opisuje rolę jedzenia w życiu poza ojczyzną. Wybory kulinarne stanowią wszak jedną ze składowych naszej tożsamości, szczególnie istotną na obczyźnie. Poruszający jest także końcowy rozdział, w którym aktor opisuje swoją walkę z groźną chorobą. Droga powrotna do zdrowia uświadomiła mu, jak bardzo ważne jest czerpanie radości z jedzenia, z czasu spędzonego z bliskimi, z codzienności. To przecież właśnie smak tej radości – bardziej niż prawidłowo przygotowanego makaronu – stanowi kwintesencję Śródziemnomorza. JEST Śródziemnomorzem. Pełną gębą.

Stanley Tucci, Smak. Życie i jedzenie, tłumaczyła Małgorzata Glasenapp, Marginesy, Warszawa 2023


Magazyn “Lente” jest patronem medialnym publikacji w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem Marginesy.

Posted on

Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej. S02E11: Cesarzowa Sisi i Morze Śródziemne (cz. 1)

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

Największa podróżniczka wśród koronowanych głów, śródziemnomorska osobowość, cesarzowa z tatuażem na ramieniu – oto Elżbieta Bawarska zwana Sisi. Była władczynią Austrii i Węgier, ale także, między innymi, królową Chorwacji, Dalmacji, Jerozolimy, panią Triestu, wielką księżną Toskanii, księżną Modeny, Parmy, Piacenzy, Raguzy, Zadaru i Trydentu. Kochała światło Południa i kontakt z przyrodą, łaknęła bliskich związków międzyludzkich, uczyła się greki i pasjonowała starożytną mitologią, a ukojenia nieustannie szukała pod śródziemnomorskim słońcem. O powodach tych poszukiwań opowiem Wam w dzisiejszym odcinku podcastu “Lente”; w kolejnym prześledzimy dokładnie szlaki śródziemnomorskich wojaży Elżbiety. Zapraszam we wspólną podróż między Wiedniem, Italią i Korfu!

Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w naszej rozmowie, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

🔹 Julia Wollner: Cała nadzieja w morzu
🔹 Julia Wollner: Wśród kur i wawrzynu. Z wizytą w Prima Porta
🔹 Julia Wollner: Carnuntum. Rzymskie miasto nad Dunajem

Posted on

Aleksandra Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację

Czym jest fjaka? Odpowiedzi szukam najpierw w internecie. Znajduję film, w którym mieszkańcy chorwackiej Dalmacji próbują opisać ten stan jako beztroskę i luz, słodkie nicnierobienie, brak jakiejkolwiek aktywności. Zaznaczają, że fjakę można uprawiać tylko w tym regionie; stanowi ona część miejscowej kultury spędzania wolnego czasu. Jedna z rozmówczyń mówi, że fjakę można określić również jako coś, co próbują osiągnąć buddyści, a w Dalmacji jest naturalnym stanem, który otrzymujemy w momencie narodzin.

Aleksandra Wojtaszek, autorka reportażu Fjaka. Sezon na Chorwację, dodaje, że jest to rodzaj błogiego letargu, podczas którego bardzo nie chcemy nic robić. Idealna sceneria dla fjaki to plaża, fale uderzające o brzeg i wysokie temperatury. Dodaje jednak, że fjaka ma dla niej dwa oblicza: to pozytywne, związane z wypoczynkiem, relaksem i radosną zgodą na rzeczywistość, ale i negatywne – bierność i niechęć do zmian. Śmieje się, że Dalmaci uznaliby jej interpretację za zbędne filozofowanie i brak gotowości do wchodzenia w tego rodzaju stan.

Piękno i groza

Na bazie tych założeń Wojtaszek buduje swoją obszerną opowieść o Chorwacji – kraju, w którym nasi rodacy najchętniej spędzają wakacje. Gwarantuje on, jak pisze autorka, pokłady skomasowanego piękna: wspaniałe plaże, wyrastające wprost z wybrzeża góry, tysiące wysp, piękne równiny Slawonii, ogromną liczbę spektakularnych parków narodowych, historyczne ślady Rzymian, Greków, Imperium Osmańskiego, Wenecji i Austro-Węgier. A jednak w tym klimacie (…) jakoś tak bywa, że to, co piękne, rzadko pozbawione jest grozy. Nie należy oczekiwać, że Wojtaszek będzie epatować scenami jak z horroru, ale momentów dramatycznych rzeczywiście nie brakuje. Fjaka jest bowiem porządnie napisanym i udokumentowanym reportażem o codzienności, kulturze i historii kraju, który – mimo tysiącletnich dziejów – tworzy na nowo swoją tożsamość. Tak naprawdę niezależne państwo chorwackie  istnieje od 30 lat, które, według Wojtaszek, odegrały kluczową rolę w formowaniu się jego nowoczesnej tożsamości. Wśród wydarzeń formacyjnych dla Chorwacji wymienia wojnę ojczyźnianą oraz zmiany polityczne i społeczne, które nastąpiły po jej zakończeniu.

Konstrukcja

Książka podzielona jest na trzy części: Morze i ląd, Chorwat – czyli kto oraz Cienie. W pierwszej z nich chorwacka tożsamość ma twarz ludzi zatrudnionych w sektorze turystycznym, czyli wszystkich tych, którzy pracują ponad siły w miesiącach letnich, aby móc przetrwać długi okres po sezonie. Nad morze w celach zarobkowych przybywają nierzadko mieszkańcy interioru, którym północna część kraju nie oferuje podobnych możliwości. Nie wszyscy mają jednak sposobność przenieść się na południe: Wojtaszek przemierza Chorwację, rozmawiając z ludźmi z sennych miasteczek, w których zamarło życie i które nie mogą podźwignąć się po wojnie oraz po transformacji ustrojowej lat dziewięćdziesiątych.

W drugiej części autorka przybliża nam przeszłość Chorwacji i czołowych postaci, które kształtowały obraz kraju, w trzeciej zaś – najciemniejsze momenty najnowszej historii. Pojawiają się epizody związane z działalnością ustaszy, kontrowersyjna postać najmłodszego „bohatera narodowego” czyli Ante Gotoviny, ale też motywy ofiar i weteranów chorwackiej wojny sprzed 30 lat.

 

Chorwacja to kraj dumny ze swojej różnorodności kulturowej i językowej; jednocześnie jego mieszkańcy silnie podkreślają swoją przynależność narodową. Wojtaszek uważa, że trudno znaleźć mieszkańca np. Istrii czy Dalmacji, a więc regionów deklarujących swoją odrębność, którzy mówiliby o sobie „Jestem Istryjczykiem”, czy „Jestem Dalmatą” i jednocześnie nie zaznaczaliby, że są Chorwatami. Silne regionalizmy budują mocne poczucie więzi narodowych. Także w tej materii czytelnik otrzymuje od Wojtaszek niezwykłą porcję wiedzy. Bardzo ciekawe są fragmenty tłumaczące zjawisko jugonostalgii oraz różnice między językami Półwyspu Bałkańskiego (świetny pasaż o językowym obrazie świata w wersji chorwackiej, o słowach nieprzetłumaczalnych). Na miłośników przekleństw czeka zaś cały inwentarz soczystych wulgaryzmów wraz z objaśnieniami autorki.

Lustro dla Europy

Na szczególne podkreślenie zasługują walory poznawcze książki. Czytelnicy otrzymują bogaty przewodnik po historii Chorwacji oraz wnikliwy opis rozmaitych aspektów życia, wszystko to zaś – połączone w zgrabną całość. Wojtaszek jest bałkanistką z wykształcenia, ma doktorat z literatury serbskiej i chorwackiej, pracuje na Uniwersytecie Jagiellońskim, nie dziwi więc wnikliwe i kompetentne potraktowanie tematu. Jej reporterska podróż po Chorwacji pozbawiona jest przy tym formy znanej z opracowań naukowych. Wręcz przeciwnie: opowieść jest bardzo swobodna, pełna inteligentnego humoru, mnóstwa dygresji i anegdot. Gdzieniegdzie autorka podrzuca ważne dla całości i komponujące się z daną historią cytaty z literatury oraz filmu. Podsuwa też tropy muzyczne, a wszystkie pojawiające się w książce tytuły można odnaleźć w sporządzonym na końcu indeksie lektur, filmów i ścieżek dźwiękowych – bardzo wartościowym narzędziu dla wszystkich zainteresowanych pogłębianiem wiedzy o Chorwacji.

Fjaka to książka, którą należy przeczytać. Nie tylko dlatego, że to pierwszy tak wnikliwy portret ulubionego przez Polaków słowiańskiego kraju na południu Starego Kontynentu. To także lustro, w którym może przejrzeć się współczesna Europa, szczególnie ta, która ma doświadczenie przemian ustrojowych. Ponadto tragiczne wydarzenia na Bałkanach, w które wplątana była 30 lat temu Chorwacja, to nieustanna przestroga dla usiłujących wzbudzić demony nacjonalizmu i wykluczenia.

Aleksanda Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023

 

Posted on

Carnuntum. Rzymskie miasto nad Dunajem

Zdjęcia: Julia Wollner

Łączna długość granic Cesarstwa Rzymskiego w czasach jego największej świetności wynosiła niemal 10 000 kilometrów. Na północy naturalną barierę stanowiły rzeki Ren i Dunaj. System umocnień granicznych wzdłuż nich to przede wszystkim warowne obozy wznoszone przez legionistów (castra), które uzupełniano zamkami warownymi (castella). Dzisiaj nad Dunajem, na terytorium Austrii, Węgier i Słowacji – czyli rzymskiej prowincji Panonia – podziwiać możemy liczne pozostałości po rzymskiej aktywności. W samej Austrii na długości ponad 300 kilometrów znajdują się ślady ufortyfikowanej granicy imperium, strzeżonej w przeszłości przez około 25 000 żołnierzy. Są to twierdze, obozy wojskowe i wieże obserwacyjne. W muzeach Wiednia, Bad Deutch-Altenburg i Hainburg an der Donau zgromadzono pamiątki z wykopalisk oraz udokumentowano techniki rekonstrukcji obiektów rzymskich w tym regionie Europy.

Stolicą Panonii, w skład której wchodził „austriacki” limes, było Carnuntum. Początkowo założone jako obóz zimowy, szybko stało się także miejscem pobytu ludności cywilnej. Między I a IV wiekiem Carnuntum liczyło około 50 000 mieszkańców i zajmowało powierzchnię ok. 10 kilometrów kwadratowych, będąc ważnym ośrodkiem nie tylko ze względu na swoje znaczenie militarne, ale też jako punkt przecinania się głównych szlaków handlowych, w tym najbardziej znanego z nich:  szlaku bursztynowego. O znaczeniu osady świadczy fakt, że cesarz Hadrian nadał jej rangę municypium; podczas walk z Markomanami swoją główną operacyjną siedzibę miał tam sam Marek Aureliusz, a w 308 roku odbyło się w Carnuntum strategiczne spotkanie trzech cesarzy: Dioklecjana, Maksymiana i Galeriusza.

Prace archeologiczne umożliwiły zrekonstruowanie fragmentu dzielnicy miejskiej – jedynej tego typu na całym świecie. Było to możliwe, ponieważ Carnuntum było ważnym ośrodkiem nie tylko wojskowym, ale i cywilnym. 
Prace archeologiczne umożliwiły zrekonstruowanie fragmentu dzielnicy miejskiej – jedynej tego typu na całym świecie. Było to możliwe, ponieważ Carnuntum było ważnym ośrodkiem nie tylko wojskowym, ale i cywilnym

 

Dzisiaj na terenie Carnuntum na zainteresowanych antykiem czeka ciekawe muzeum. W jego większej części, znajdującej się na wolnym powietrzu, podziwiać budynki mieszkalne i miejsca użyteczności publicznej z IV wieku. Całość usytuowana jest w pięknym parku nieopodal Dunaju na trasie Wiedeń – Bratysława.

Niektóre z budynków, takie jak villa urbana czy dom Lucjusza zrekonstruowano praktycznie w całości. Pierwszy z opisywanych domów to efektowny pałac przedstawiciela klasy wyższej. Odtworzono tam portal z okazałymi kolumnami, salę główną z apsydą, a także malowidła ścienne. Dom Lucjusza to natomiast przykład mieszkania reprezentantów klasy średniej – Lucjusz Maticeius Klemens prawdopodobnie zajmował się handlem tkaninami. Nazwa budynku nawiązuje do inskrypcji znalezionej na jego ścianach podczas badań archeologicznych.

Oprócz domów mieszkalnych w Carnuntum znajdują się obiekty użytkowe, takie jak rzymskie termy, dom olejarza czy noclegownia. Pierwszy z nich odtworzono z ogromną pieczołowitością: w basenach szumi woda, podłogę ogrzewa hypocaustum zbudowane zgodnie z antycznymi technikami. Dom olejarza to natomiast miejsce, w którym podziwiać można zrekonstruowane narzędzia pracy oraz liczne amfory na oliwę. Informacje i materiały dotyczące noclegowni zachowały się w postaci szczątkowej, ale możliwe jest prześledzenie układu budynku z restauracją i łazienką.

Obok muzeum można zapoznać się z pozostałościami po amfiteatrze oraz obejrzeć tzw. Heidentor, czyli Łuk Triumfalny zbudowany w IV wieku. Był on ostatnim świadectwem aktywności mieszkańców podupadającego miasta.

Carnuntum nękane było przez germańskie plemię Markomanów, dlatego w IV wieku stolicę prowincji zdecydowano się przenieść do Vindobony, czyli dzisiejszego Wiednia.  Ostateczny cios zadali miastu Hunowie. Następnie prowincja Panonia została przekazana w ich panowanie.

Od XIX wieku trwa systematyczna naukowa i archeologiczna eksploracja Carnuntum, dzięki której udało się zrekonstruować prawie 0.5% starożytnego miasta. Od 2011 roku park ze starożytnym miastem jest dostępny dla zwiedzających.

 

Adres: Hauptstraße 1A, 2404 Petronell-Carnuntum, Austria

 

 

Posted on

Dawid Lazer. Niepohamowana radość pisania

Urodzony w 1902 roku w Krakowie, Dawid Lazer wyszedł z domu przesiąkniętego literaturą i troską o sprawy narodowe Żydów. Nic dziwnego, w końcu był synem Szymona Menachema Lazera, hebraisty i redaktora tygodnika „Ha-Micpe” (z hebr. „Obserwator”), oraz wnukiem poety Lejba Lazera, uchodzącego w Przemyślu, w którym mieszkał, za Cadyka Pokolenia[1]. W wychowaniu chłopca duży nacisk kładziono na lektury w języku hebrajskim oraz na wiedzę religijną, szczególnie na znajomość psalmów. Silny wpływ na przyszłe życie zawodowe Dawida wywarły również spotkania z wybitnymi pisarzami, dziennikarzami oraz pedagogami, licznie odwiedzającymi dom Lazerów. Był wśród nich Urim Cwim Grinberg, Chaim Nachman Bialik czy Szmuel Josef Agnon (laureat Nagrody Nobla z 1966 roku). Warto wspomnieć jeszcze o korespondencji Szymona Menachema z Aharonem Kaminką, pochodzącym z Berdyczowa naukowcem, pisarzem i tłumaczem, który jako pierwszy przekładał poezję antyczną z greki na język hebrajski. Z takim zapleczem intelektualnym ścieżka kariery zawodowej jego syna mogła być tylko jedna.

Kraków na początku XX wieku


W drodze

Dawid Lazer chciał zostać nauczycielem, lecz, jak sam wspominał po latach, niepohamowana radość pisania spowodowała, że skupił się na rozwijaniu talentu dziennikarskiego. Studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego okazały się pomocne – nauka u profesora Tadeusza Kowalskiego, arabisty i jednego z najbardziej znanych turkologów w Europie, zaowocowała doktoratem badającym orientalizm w polskiej literaturze romantycznej.

Zanim jeszcze opuścił szkolne mury, Lazer podjął pracę w charakterze tłumacza, stając się później redaktorem nocnym, redaktorem działu literackiego, a po śmierci Wilhelma Berkelhammera w 1934 roku – redaktorem naczelnym w „Nowym Dzienniku”. Był przekonany, że syjonistyczna prasa w języku polskim zadba o popularyzację syjonizmu i żydowskich spraw narodowych w kontrze do rosnącej niechęci ze strony ośrodków władzy i ludności aryjskiej. Niestety, wybuch II wojny światowej pokrzyżował plany wydawnicze, zmuszając dziennikarza do emigracji.

Wojenna wędrówka trwała kilkanaście miesięcy; obejmowała m.in. Wilno, Moskwę, Baku, Bagdad, Teheran, Transjordanię i Palestynę. Ostatecznie zakończyła się w 1941 roku w Tel Awiwie. Po przybyciu do Izraela, Lazer związał się prasą i instytucjami środowiska polskich uchodźców na Bliskim Wschodzie, m.in. dzięki publikacjom w piśmie „W drodze”, gdzie zastępcą redaktora był Władysław Broniewski. Pomimo różnic światopoglądowych, panowie zostali przyjaciółmi do końca życia. Bliskie relacje łączyły Lazera również z innymi polskimi pisarzami, jak Melchior Wańkowicz czy Roman Brandstaetter[2], z czasem ustępując miejsca zaangażowaniu w sprawy nowo powstałego Państwa Izrael. Otwarty na doświadczenia literackie z różnych kręgów kulturowych, w 1948 roku Lazer wraz z innymi dziennikarzami założył gazetę „Maariw” („Dziennik”), w której objął stanowisko redaktora działu literackiego. Prowadził  także własne kolumny „Me-et le-et” (z hebr. „Od pióra do pióra”) oraz „Safra we-sajafa” („Uczony i bojownik”), pełne wywiadów z wybitnymi twórcami światowej literatury, sztuki i szeroko pojętej kultury. W dzienniku nie brakowało też opowieści literackich, publicystyki oraz relacji z podróży. Słowem: wszystkiego, co wydobywa z ludzi ciekawe historie.

Jedno z izraelskich wydań “Mitologii” Parandowskiego (1958)

 

Mity Grecji

Podobny cel przyświecał kolejnemu zadaniu, którego podjął się Dawid Lazer w 1952 roku, a mianowicie: tłumaczeniu na język hebrajski dzieła Jana Parandowskiego. W Izraelu antyk został włączony do fundamentu cywilizacji, z której kultura hebrajska czerpała nauki wychowawcze i patriotyczne, adaptując je do współczesnych potrzeb duchowych. Często sięgano po prace oparte na tradycjach, które współbrzmiały z izraelską ideologią państwową. I taka właśnie była Mitologia – baśniowa, liryczna, nieco nadrzeczywista. Do głębi serca wzrusza mnie myśl, że w tak starożytnym i pełnym majestatu języku będę w Ziemi Świętej opowiadał mity Grecji – pisał Lazer w jednym z listów.

Wysokie walory literackie, nieśmiertelność tematu, przy dużym odsetku osób polskiego pochodzenia zamieszkujących młode państwo izraelskie, gwarantowała przekładowi komercyjny sukces. I tak też się stało – ta polska klasyka poszerzyła kanon lektur hebrajskich, stając się książką kultową i cenioną w wielu izraelskich domach, i to nie tylko zamieszkałych przez polskich Żydów.

Korespondencja z Markiem Chagallem

Choć to literatura wywarła największy wpływ na życie zawodowe Lazera, nie można zapomnieć również o jego fascynacjach artystycznych. Wśród szeregu mniejszych i większych twórców, na pierwszy plan wybija się jedna postać – Marc Chagall. Ten rosyjsko-francuski malarz i grafik żydowskiego pochodzenia znany był przede wszystkim ze scen rodzajowych ukazujących codzienne życie witebskiej społeczności żydowskiej, którą pamiętał z lat młodzieńczych. Temat żydowskiego dziedzictwa kulturowego był bliski również publicystyce Lazera, o czym niejednokrotnie wspominał w listach pisanych od 1957 do 1974 roku. Malarstwo, inteligencja i osobowość Chagalla niezmiernie intrygowały dziennikarza; nie bez znaczenia było również miejsce, w którym artysta żył i tworzył. Miasteczko Vence na Lazurowym Wybrzeżu[3] Lazer porównywał do galilejskiego Safedu, uważanego za centrum mistycyzmu żydowskiego. Tutaj w każdym zakątku jest coś natchnionego niczym w świątyni – twierdził, opisując pobyt nad Morzem Śródziemnym jako wizytę w raju. – Przyjeżdżając do Chagalla, czuję się, jakbym dostał skrzydeł. Doceniał fakt, że w domu artysty mieszkała wcześniej francuska pisarka i poetka Catherine Pozzi. Co więcej, w pobliżu willi znajdowało się dzieło innego słynnego malarza, a dokładniej Kaplica Różańcowa Henriego Matisse’a.

W korespondencji i rozmowach z Chagallem, Dawid Lazer podejmował wiele wątków dotyczących środowisk literackich i artystycznych, również polskich. Szczególne wrażenie wywołał poemat List do Marc Chagalla autorstwa Jerzego Ficowskiego, opisujący tragedię żydowskich dzieci w czasie Zagłady. Jest to literatura napisana przez nie-Żyda, która nie pozwala pozostać niewzruszonym głęboko w sercu – zachwycił się Lazer, dążąc do popularyzacji dzieła na łamach izraelskiej prasy. Poemat poruszył również samego malarza i to do tego stopnia, że zdecydował się dodać do niego 5 własnoręcznie wykonanych akwafort. Nic dziwnego: odnalazł w nim to, co od dawna pokazywał w swoich pracach malarskich, czyli emocjonalne świadectwo apokalipsy narodu żydowskiego.

Ostatnie lata życia i śmierć

W Izraelu Lazer związany był z głównym nurtem literatury hebrajskiej, jednak po zakończeniu kariery dziennikarskiej w 1967 roku jego zainteresowania skupiły się przede wszystkim na literaturze w języku jidysz. Swoje zachwyty wymieniał w korespondencji z Abrahamem Suckewerem (autorem podziwianego tomu poetyckiego Różoskrzypce) oraz w publikacjach dla kwartalnika „Di Goldene Kejf”. Nie lekceważył również opinii zagranicznych przyjaciół, szczególnie greckiego noblisty Jorgosa Seferisa. Z uznaniem o publicystyce Lazera wyrażała się natomiast wybitna poetka tworząca w języku hebrajskim Lea Goldberg oraz piszący po polsku i w jidysz Kalman Segal. Dorobek zawodowy pisarza doczekał się też większych odznaczeń: za zbiory reportaży Podróż do kraju Basków oraz Wybitne postaci Izraela otrzymał najwyższe izraelskie wyróżnienie przyznawane dziennikarzom, czyli Nagrodę Sokołowa; w Polsce przyznano mu Nagrodę im. Mieczysława Grydzewskiego za wspomnienie o Władysławie Broniewskim ogłoszone w „Wiadomościach”.

Dawid Lazer zmarł w Tel Awiwie w 1974 roku jako jeden z najbardziej cenionych dziennikarzy żydowskich i propagatorów kultury polskiej w Izraelu. Nic dziwnego, że koledzy z „Maariw” pożegnali go uroczystym koncertem muzyki Fryderyka Chopina. W końcu tylko poeta fortepianu może złożyć honory poecie… życia.

 

[1] Zgodnie z wierzeniami chasydów, w każdym pokoleniu żyje Cadik ha-Dor (z hebr. Cadyk Cadyków), mający według niektórych wyznawców duszę Mojżesza.

[2] Z Brandstaetterem przyjaźnił się do czasu opuszczenia przez niego Palestyny i odejścia od żydostwa – czynu tego Lazer nie zapomni mu nigdy, czemu będzie dawał wyraz w publicystyce i listach do przyjaciół.

[3] Chagall mieszkał tam do 1966 roku, później przeprowadził się kilka kilometrów dalej, do Saint-Paul-de-Vence, gdzie przebywał aż do śmierci.

Korzystałam z publikacji Elżbiety Kossewskiej pt. Marc Chagall – Dawid Lazer. Listy, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2018

 

Posted on

Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej. S02E10: Andaluzja, mi amor!

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

Co kocham w Andaluzji, najcieplejszym i najbardziej słonecznym regionie Hiszpanii? Oczywiście wielokulturowość, antyczną historię, niezwykle różnorodne zabytki i muzykę rozbrzmiewającą na ulicach. W rozmowie z Magdą Miśką-Jackowską opowiadam także o duchu duende, który przesyca andaluzyjską kulturę i bez którego nie mogłoby istnieć flamenco; o intensywnych kolorach tej ziemi oraz o wszechobecnym, cudownie pachnącym kwiecie pomarańczy, który zdaje się przynosić szczęście tutejszym mieszkańcom.

Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w naszej rozmowie, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

🔹 Karolina Janowska: Al-Andalus

🔹 Julia Wollner: 4 pueblos blancos, które warto odwiedzić

🔹 Julia Wollner: Adam Wodnicki, Duende

🔹 Olga Bialer-Young: Flamenco

🔹 Julia Wollner: O kwiecie pomarańczy

🔹 Julia Wollner: Nerja

🔹 Julia Wollner: Mój Kadyks

🔹 Redakcja: Ronda i El Tajo

Posted on

Viola Ardone, Oliva Denaro

Są lata ‘60 ubiegłego wieku. W małym miasteczku na Sycylii dojrzewa Oliva Denaro, pełna życia piętnastolatka, marząca, jak wiele jej rówieśniczek, o innym życiu. I nie, nie chodzi o piękniejsze stroje, dłuższe wakacje czy więcej przyjaciół. Oliva postanawia stawić czoła wielowiekowej tradycji Południa, a nawet włoskiemu prawu, nie akceptując przypisanej jej roli kobiety-przedmiotu. Buntuje się przeciwko głęboko zakorzenionej na Sycylii kulturze patriarchatu, mocno wspieranej przez Kościół. Dlaczego kobieta musi wyjść za mąż, poświęcić się rodzinie i wychowaniu dzieci, pozostając przy tym czystą, cnotliwą i pobożną? Dlaczego nie wolno jej mieć własnego zdania, wybierać swej drogi, wpływać na swój los i decydować o sobie, w tym o swoim ciele? Dlaczego porównuje się ją nieustannie do szklanki, która należy zawsze do tego, kto ją stłucze?
Opowieść Violi Ardone przybliża nam Włochy sprzed zaledwie kilkudziesięciu lat; Włochy, w których osobista tragedia i niezwykła odwaga młodej dziewczyny przyczynią się do wielkiej społecznej transformacji. To także poruszająca historia o krzywdzie, jaka wynika z narzuconych ról społecznych. Cierpią tu bowiem nie tylko kobiety, nie tylko tytułowa bohaterka, ale także mężczyźni czujący się trybikiem w ogromnej maszynie, jak chociażby tłamszony przez żonę ojciec Oliwy.
 
Książka Ardone została entuzjastycznie przyjęta we Włoszech – zarówno ze względu na tematykę, jak i formę, w tym piękny, surowy, a jednocześnie czuły język. Na polski przełożył ją Mateusz Kłodecki, jeden z najbardziej utalentowanych tłumaczy młodego pokolenia, a opublikowało Wydawnictwo Sonia Draga. Polecam Wam serdecznie lekturę, a jednocześnie przypominam, że już w tym tygodniu autorkę będzie można poznać osobiście na warszawskich Targach Książki! Szczegóły zamieszczam poniżej.
Viola Ardone, Oliva Denaro, tłumaczył Mateusz Kłodecki, Sonia Draga, Katowice  2023

🔸Spotkania z Violą Ardone
Piątek 26 maja 2023 r.
16.00 – 16.45 Viola Ardone podpisuje swoje powieści na stoisku Wydawnictwa Sonia Draga
Sobota 27 maja 2023 r.
14.00 do 14.50 rozmowa z autorką na scenie głównej
15.00 – 15.45 Viola Ardone podpisuje swoje powieści na stoisku Wydawnictwa Sonia Draga
Posted on

Konferencja “Polska i Izrael – wspólne korzenie i wartości”. Julia Wollner w Senacie RP

W dniu 18 maja 2023 roku, z okazji 75. rocznicy powstania państwa Izrael, w Senacie RP odbyła się konferencja dla parlamentarzystów, zatytułowana “Polska i Izrael – wspólne korzenie i wartości”. Wzięła w niej udział Julia Wollner, redaktorka naczelna magazynu “Lente”.

Konferencja zorganizowana została przez Senat i Polsko-Izraelską Grupę Parlamentarną. Partnerem konferencji była organizacja ELNET (European Leadership Network), której celem jest pogłębianie współpracy pomiędzy Europą i Izraelem w oparciu o wspólne potrzeby i demokratyczne wartości.

Posted on

Wspomnienie z Dalmacji. Przepis na krewetki na buzaru

Krewetki na buzaru

Chorwackie ryby i owoce morza cenione są przez smakoszy na całym świecie. Wyławiane w krystalicznych dalmatyńskich zatoczkach nie potrzebują skomplikowanej oprawy: tłuste makrele i okonie morskie grillowane są nad ogniem, a świeże krewetki, mule i langustynki gotowane w prostym, aromatycznym sosie na buzaru. Za każdym razem, kiedy go przygotowuję, przenoszę się na wakacje do Dalmacji.

Dobrych wspomnień z żeglugi wzdłuż dalmatyńskiego wybrzeża mam sporo: poranna kawa przy akompaniamencie cykad, ciepły wiatr w żaglach i spektakularne widoki na wyspy archipelagu Kornaty wieńczące spacer na wzgórze. Ze wszystkimi wygrywają jednak kolacje w konobach, czyli lokalnych tawernach. Po całym dniu żeglowania cumujemy na bojce w spokojnej zatoczce i pontonem – wiosłując, żeby nie zmącić ciszy odgłosami silnika – dopływamy na ląd. Wokół nie ma właściwie nic, tylko jedna kamienna chata, z kilkoma stolikami rozstawionymi wprost na plaży albo na drewnianym tarasie. Wszystkie zajmują żeglarze, bo trudno dostać się tu w inny sposób. Słońce zachodzi nad naszymi jachtami, a uśmiechnięty właściciel przynosi butelkę schłodzonego domowego białego wina i pyta, czy będziemy jeść jagnięcinę, czy ryby albo owoce morza. Ja prawie zawsze wybieram to drugie. Dostaję grillowanego nad oliwnym drewnem okonia morskiego z porannego połowu albo talerz frutti di mare – świeżych muli, sercówek, krewetek albo langustynek  – na buzaru: w aromatycznym sosie z pomidorami i winem, posypanych bułką tartą i natką pietruszki.

Owoce morza na buzaru to kultowe dalmatyńskie danie, które może być przygotowane na dwa sposoby: z dodatkiem pomidorów albo bez nich. Podstawowy przepis wykorzystuje oliwę, czosnek, białe wino, bułkę tartą i natkę pietruszki. W czerwonej wersji do sosu dodaje się też świeże, dojrzałe pomidory. W chorwackich konobach w ten prosty, smakowity sposób przygotowuje się najczęściej langustynki, krewetki albo muszle. Podobne dania — scampi alla busara, gamberi alla busara albo cozze alla busara — występują również we Włoszech. To tradycyjne dania kuchni weneckiej, dokąd prawdopodobnie dotarły z Dalmacji, która była częścią Republiki Weneckiej przez ponad 300 lat. Niektórzy uważają, że nazwa busara pochodzi od słowa busiara, w dialekcie weneckim oznaczającym kłamstwo albo oszustwo: podobno w pomidorowym sosie łatwo ukryć kiepskie okazy krewetek. W Chorwacji danie najczęściej podaje się z chrupiącym pieczywem, choć czasami, podobnie jak we Włoszech, sos miesza się z makaronem spaghetti.

Przepis: Krewetki na buzaru

Porcja dla dwóch osób

3 łyżki oliwy
2 łyżki bułki tartej
4 ząbki czosnku, drobno posiekane
puszka pomidorów
200 ml białego wina
sól i pieprz, do smaku
400 g surowych krewetek, obranych

2 łyżki posiekanej natki pietruszki

do podania: chrupiąca bagietka

Na patelni rozgrzewamy łyżkę oliwę, dodajemy bułkę tartą, podsmażamy na złoto i zdejmujemy z patelni.

W garnku lub na dużej patelni rozgrzewamy dwie łyżki oliwy, dodajemy posiekany czosnek, smażymy na lekko złoty kolor. Dodajemy pomidory, wino, sól i pieprz, zagotowujemy.
Po pięciu minutach zmniejszamy ogień, dodajemy krewetki.
Gotujemy pod przykryciem przez 5 minut.

Zdejmujemy z ognia, mieszamy z bułką tartą i pietruszką.
Podajemy od razu z pieczywem.

Posted on

Klub Śródziemnomorskiej Książki

Klub Śródziemnomorskiej Książki

Magazyn śródziemnomorski “Lente” traktuje nie tylko o literaturze, jednak książki są jedną z naszych największych miłości. Umożliwiają poznawanie interesującej nas kultury, zabierają w podróż bez wychodzenia z domu. Teraz stworzyłyśmy przestrzeń, gdzie będzie można rozmawiać o nich tyle, ile nam się żywnie podoba – czyli bez końca!

Kochasz literaturę włoską, hiszpańską, izraelską? Kolekcjonujesz książki o antycznym Rzymie, Grecji czy Egipcie? A może zaczytujesz się w reportażach z Syrii lub Maroka? Zapraszamy także, jeśli pochłaniasz tureckie powieści albo delektujesz się grecką poezją!

Podziel się swoją pasją, powiedz nam, co czytasz, podyskutuj z innymi miłośnikami literatury! W naszej grupie, pod przeznaczonymi do tego celu postami, istnieje także możliwość wymiany oraz sprzedaży książek.

Zapraszamy serdecznie!

⚓ https://www.facebook.com/groups/769759704042458

Posted on

Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej. S02E09: Grecja na własną rękę

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

Jak zwiedzać Grecję samodzielnie, także poza sezonem? Co może nas zaskoczyć podczas takiej podróży? Jak nie zderzać się z grecką rzeczywistością, tylko dać się zaprosić do współuczestniczenia w niej? Oto niektóre z kwestii, które w przebogatej rozmowie przybliża znawca i miłośnik Grecji Tomasz Kozłowski. Z audycji dowiecie się też, czy w Helladzie istnieją miejsca, do których jechać nie warto, co zobaczyć w mniej popularnych regionach, takich jak Tracja, Epir czy Tesalia, oraz jak zaplanować podróż, aby nie tylko oglądać, ale przede wszystkim PRZEŻYWAĆ.

Prowadzenie: Julia Wollner
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w naszej rozmowie, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

🔹 Tomasz Kozłowski: Kamienne domy Lesbos

🔹 Tomasz Kozłowski: Saloniki: domy i historie

🔹 Tomasz Kozłowski: Muzyczna przyjaźń między Grecją a Włochami

🔹 Julia Wollner: Przy garncarskim kole na Krecie

🔹 Ariadna Lewańska: Nieśmiertelny wybrał Kretę

🔹  Agnieszka Jasińska: O Żydach w Salonikach

🔹 Karolina Janowska: Egejska Odyseja. Cyklady

Posted on

Literacka podróż przez Bałkany. Antun Šoljan i Goran Vojnović

Antun Šoljan i Goran Vojnović to dwa ważne nazwiska na literackiej mapie Bałkanów Zachodnich. Šoljan – przedstawiciel pierwszego powojennego pokolenia pisarzy chorwackich – zabiera nas na krótką wycieczkę po Istrii. W swojej książkę o takim właśnie tytule (Krótka wycieczka) opisuje jeden dzień na półwyspie, który bohaterowie spędzają wraz z charyzmatycznym przewodnikiem o imieniu Roko. Celem wyprawy jest poszukiwanie cennych fresków, które, zdaniem inicjatora przedsięwzięcia, dosłownie czekają na odkrycie. Wycieczkowicze przeżywają wiele perypetii, pojawiają się bowiem problemy z odnalezieniem malowideł, a nawet z dotarciem do miejsc, w których owe freski rzekomo się znajdują. Upał, bezdroża, kłopot z transportem – to wszystko powoduje, że grupa powoli się wykrusza. Główny bohater nie daje za wygraną, dzielnie towarzyszy przewodnikowi, ale sprawy nieustannie się komplikują, podczas gdy zdeterminowany Roko co chwila twierdzi, że cel jest już blisko.

Krótka wycieczka

Krótka wycieczka staje się symbolem ludzkiej egzystencji: postawy uczestników, błądzenie z powodu braku oznaczeń wskazujących cel podróży, wątpliwości dotyczące sensu podróżowania – to wszystko widoczne jest w tej niewielkiej książeczce. Šoljan prowadzi swoisty dialog z powojenną tradycją jugosłowiańską: powieści tamtego czasu prezentowały bohaterów zmierzających ku świetlanej przyszłości. Wynikało to z optymizmu związanego z zakończeniem wojny i budowaniem nowego ładu. Jednak już w latach sześćdziesiątych, zarówno w społeczeństwie, jak i w kulturze, nadszedł czas refleksji, a nierzadko wręcz zniechęcenia i apatii. I ten właśnie nurt bliższy jest Šoljanowi. Jego bohaterowie, powołani do życia w przytoczonej powieści, to młodzi ludzie szukający przygody, która mogłaby poderwać ich z mentalnego letargu. Podróżowanie nie ma wielkiego sensu, nie istnieje żadna droga prowadząca dokądkolwiek. Nawet najbardziej zdeterminowany uczestnik wycieczki – jednocześnie narrator powieści – ma szereg wątpliwości: przywołuje zdarzenia historyczne, które miały napędzać uczestników wyprawy do poszukiwań, zadaje pytania kwestionujące ich znaczenie, obawia się, czy nie są tylko ślepą kiszką dziejów. A jednocześnie nie cofa się, stara się iść dalej.

 

Šoljan jest wyraźnie zafascynowany egzystencjalną prozą spod znaku Camusa i Hemingwaya. Dla miłośników przywołanych tu autorów lektura Krótkiej wycieczki stanowi nie lada gratkę, a jednocześnie oferuje spojrzenie na ludzki los z perspektywy bliskiego nam kręgu kulturowego.

Książka opatrzona jest posłowiem tłumacza Macieja Czerwińskiego. Profesor Czerwiński przybliża czytelnikom cechy współczesnej prozy jugosłowiańskiej, co może okazać się cennym wsparciem dla tych, którzy nie znają dobrze literatury z tej części Europy.

Moja Jugosławia

Drugi z wymienionych na wstępnie autorów, młodszy od Šoljana o 50 lat Słoweniec Goran Vojnović, to dziecko kolejnej wojny na Bałkanach – urodzony w 1980 roku, był świadkiem wydarzeń z początku lat 90. Jego książka Moja Jugosławia, laureatka nagrody Angelus za rok 2020, to niezwykła kronika tragicznych konsekwencji nie tylko rozpadu kraju, lecz przede wszystkim rozpadu rodziny i świata małego chłopca, którego ojciec, zawodowy żołnierz, postanawia czynnie uczestniczyć w ludobójstwie. W powieści nie padają prawie żadne daty, narrator nie przedstawia genezy ani przebiegu wojny na Bałkanach, a jednak cały dramat dziecka, a później dorosłego mężczyzny, opisany jest na tle wydarzeń z tamtego czasu i stanowi niezwykłe świadectwo najnowszej historii. Ważnym spoiwem powieści jest motyw podróży. To wokół niej bohater, Vladan, buduje wielowątkową opowieść o swojej rodzinie, dzieli się spostrzeżeniami na temat życia na Bałkanach, mentalności jej mieszkańców. Podróż to także wgląd w emocje bohatera, jego rozterki, desperację i potrzebę zamknięcia pewnego istotnego etapu w życiu.

Pierwszą ważną podróż narrator odbywa jako dziecko. Z racji wykonywanego zawodu ojciec Vladana tuż przed wybuchem wojny musi opuścić chorwacką Pulę, w której stacjonował przez wiele szczęśliwych dla rodziny lat. Wszyscy udają się do Belgradu. Tam ojciec zostawia najbliższych w hotelu, a sam zostaje oddelegowany na posterunek, z którego komunikuje się z rodziną jedynie telefonicznie. Matka chłopca jest zrozpaczona, hotel w Belgradzie to dla niej koszmarny przystanek na drodze do nieuchronnej katastrofy. Sama jest Słowenką, nie popiera więc działań Armii Jugosłowiańskiej, do której przynależy jej mąż Serb. Kobieta zamyka się w sobie i całe dnie spędza poza hotelem. Chłopczyk, który przez większość czasu jest zostawiony sam sobie, zaczyna uciekać w świat fantazji. Kiedy już wiadomo, że wojna jest nieunikniona, a ojciec chłopca nie wróci do domu, matka wraz z synem przenosi się do Nowego Sadu, do rodziny męża. I choć znajdują tam wsparcie i opiekę, nie czują się dobrze, ponieważ mają bolesną świadomość, że stoją po dwóch stronach barykady. Serbscy krewni są bowiem przekonani o słuszności działań władz krajowych. To tylko jeden z wielu wątków pokazujących absurd wojny i dramat ludzi, których łączą więzy rodzinne, a dzieli polityka.

Drugą podróż bohater podejmuje już jako dorosły człowiek. Wie, że jego ojciec jest zbrodniarzem wojennym; wie także, że ukrywa się gdzieś na terenie byłej Jugosławii. Podejrzewa, że może być w Bośni albo w Serbii. Vladan przemierza więc dawny kraj w poszukiwaniu śladów ojca; pragnie spotkania z nim. Chce konfrontacji, nie rozumie, co powoduje, że człowiek wybiera zło, rezygnując z tego, co wydaje się najważniejsze: rodziny, bliskości, miłości. Bohater dzieli się swoimi wrażeniami z podróży, które przybliżają czytelnikowi Bałkany ostatnich dekad. Jest w tych opisach rozpacz i ironia, beznadzieja i komizm. Vladan nie oszczędza mieszkańców byłej Jugosławii, drwi z ich bałkańskiej mentalności, która widoczna jest nie tylko w stosunku do wojny, ale też w codziennym życiu.

Motyw wędrówki jest także pretekstem do opisów retrospektywnych. Całość opowieści jest przemyślana i misternie skonstruowana. Mimo wielu wątków czytelnik łatwo śledzi poszczególne etapy życia bohatera.

Książkę czyta się znakomicie: Vojnović umiejętnie przedstawia tragiczne wydarzenia sprzed 30 lat i ich współczesne konsekwencje dla bohatera, który nie potrafi wyzbyć się poczucia obcości i zbudować swojej tożsamości. Można być niemal pewnym, że w tej szerokości geograficznej podobnie czuje się niejeden współczesny trzydziesto- i czterdziestolatek, bowiem dramat rozegrał się niemal w każdym jugosłowiańskim domu. Autor pokazuje wiele aspektów tego dramatu: począwszy od absurdu „przynależności etnicznej”, która jest trudna do ustalenia w kraju takim, jakim była Jugosławia, poprzez brzemienne w skutki decyzje życiowe bohaterów. Chodzi tu nie tylko o wybór dokonany przez ojca, lecz także wybór matki, która w młodości rezygnuje z kontaktu z rodzicami, aby móc być blisko ukochanego. Dochodzi do tego wybór Vladana, który właściwie… nie ma wyboru, ponieważ to „wielka historia” zmusza go do poszukiwania wyjaśnienia mającego przynieść mu spokój. A może ulgę? Czy może coś jeszcze innego? Może ma utwierdzić w przekonaniu, że jego kontakt z ojcem jest już niemożliwy, że wątek ten należy ostatecznie zamknąć?

Obydwie powieści zostały wydane przez oficynę SEDNO, która specjalizuje się we współczesnej prozie bałkańskiej. Oprócz Małej Jugosławii wydawnictwo proponuje nam też inną pozycję Vojnovićia, Figę, która – podobnie jak nagrodzona Angelusem Moja Jugosławia, jest wielowątkową opowieścią rodzinną rozgrywającą się na tle wielkiej historii.

Wszystkie wymienione publikacje stanowią ważny wkład w historię i literaturę Bałkanów – zarówno dla tych, którzy interesują się tym regionem, jak i dla początkujących amatorów tej części Europy.

 

Klub Śródziemnomorskiej Książki

Antun Šoljan, Krótka wycieczka, tłumaczył Maciej Czerwiński, Wydawnictwo Akademickie Sedno, Warszawa 2021
Goran Vojnović, Moja Jugosławia, tłumaczyła Joanna Pomorska, Wydawnictwo Akademickie Sedno, Warszawa 2020
Goran Vojnović, Figa, tłumaczyła Joanna Pomorska, Wydawnictwo Akademickie Sedno, Warszawa 2020

 

Posted on

Lente – podcast o kulturze śródziemnomorskiej. S02E08: Leat leat. Galilea w rytmie slow

Posłuchaj moich opowieści o Morzu Śródziemnym – teraz na Spotify, Youtube, Apple, Google i innych popularnych platformach podcastowych oraz bezpośrednio tutaj, na stronie magazynu “Lente”.

W drugim sezonie podcastu zapraszam Cię do wspólnej wędrówki po śródziemnomorskich szlakach, bowiem tematem roku jest PODRÓŻ. Przygotuj plecak, włóż wygodne buty – i nie zapomnij słuchawek!

W ramach naszej podcastowej wyprawy na Południe, tym razem pojedziemy na… Północ! Czeka na nas północny dystrykt Izraela, a przede wszystkim słynna historyczna kraina: Galilea. To właśnie tutaj Izraelczycy przyjeżdżają, by ładować akumulatory, spędzać czas na łonie przyrody, podziwiać piękne krajobrazy i zapominać o istnieniu zegarków. Opowiem Wam, jak żyje się w domach bez zamków w drzwiach, wśród kumkania żab, w cieniu oliwnych drzew, pogryzając słodki chlebek świętojański i słuchając muzyki granej dla… beczek z dojrzewającym winem. Na deser zaś dowiecie się, gdzie podaje się najlepszy falafel na świecie.

Prowadzenie: Magda Miśka-Jackowska
Produkcja: Michał Woźniak

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o kwestiach poruszonych w naszej rozmowie, zapraszamy serdecznie do lektury artykułów w magazynie “Lente”:

🔹 Julia Wollner: Knafeh, po polsku kunafa

🔹 Karolina Wiercigroch: Przepis na knafeh

🔹 Tomasz Skowronek: Akka. Małe miasto, wielka historia

🔹 Julia Wollner:  Wodospad Banias

🔹 Julia Wollner: Piotruś Pan

🔹 Beata Zatońska: Kibuce w Izraelu

🔹 Julia Wollner: O malwie

🔹 Julia Wollner: O drzewie daktylowym

🔹 Julia Wollner: O opuncji figowej

🔹 Julia Wollner: Wino, pagórki i śpiew

🔹 Julia Wollner: Dolina Hula

Posted on

Cocullo w Abruzji. Eneida, lud Marsów i św. Dominik

A z marruwijskiej ziemi przybył kapłan
Z rozkazu króla Archippa, w szyszaku
Wieńczonym liśćmi oliwki rodzajnej,
Przemożny w walce Umbro, co zaklęciem
I ręką żmije usypiał i strasznie
Dyszące węże i koił ich wściekłość,
A sztuką leczył też rany zadane
Ich ukąszeniem. Lecz ciosowi włóczni
Dardańskiej leki jego nie sprostały.
Ni sen niosące zaklęcia, ni wszelkie
Zioła zebrane na marsyjskich wzgórzach
Wesprzeć go przeciw tej ranie nie mogły.
Nad tobą, Umbro, płakał gaj Angicji
I toń przejrzysta Fucynu, płakały
Zwierciadła jezior.

Wergiliusz, Eneida, ks. VII, w. 1077 – 1091 (749 – 760), tłum. Zygmunt Kubiak

Większości z nas wersy te mogą się wydawać niemal tak tajemnicze i intrygujące, jak fragment mówiący o „złotej gałęzi”, który zainspirował Jamesa George’a Frazera do napisania znanej pracy z dziedziny antropologii kulturowej, i wiele innych nie do końca dla nas jasnych obrazów ukazanych przez wielkiego poetę. Brzemienne w znaczenia słowa Eneidy, pełne odniesień do odległej, zagadkowej przeszłości, do zapomnianych kultur, kryją ogrom wiedzy o najstarszych dziejach Italii, jej mitach i wierzeniach.

Wergiliusz opiewa wojnę Eneasza i sprzymierzonego z nim króla Latynusa z ludami italskimi, na których czele stał Turnus z latyńskiego plemienia Rutulów. Umbro to jeden z wodzów przybywających na jego wezwanie, by walczyć z Trojanami i Latynusem. Z jakiego ludu pochodził? Gdzie leżała marruwijska ziemia i kim była Angicja? Dlaczego waleczny kapłan znany był z tego, że usypiał żmije i leczył ukąszenia węży? I czy to możliwe, by istniał jakikolwiek związek między tym, co opisał Wergiliusz, a kultem pewnego chrześcijańskiego świętego?

Fucinus

Marruvium, stolica ludu Marsów (Marsi), leżało nad jeziorem Fucinus w środkowych Apeninach, na obszarze dzisiejszej La Marsica w regionie Abruzzo. Stamtąd pochodził Umbro. Przejrzystą toń Fucynu można dziś sobie tylko wyobrazić. Rozległe, prawie bezodpływowe jezioro, które co roku zatapiało pobliskie okolice, próbowano uregulować już w starożytności. Za cesarza Klaudiusza wybudowano podziemny odpływ, który pozwolił na znaczne zmniejszenie powierzchni Fucynu. Dzieło Klaudiusza kontynuowano w II wieku n.e., później zaś zaniechano kosztownego oczyszczania kanału. Ostatecznie jezioro całkowicie osuszono dopiero w XIX wieku. Trwające dwie dekady prace, uwieńczone sukcesem w 1875 roku, sfinansował rzymski bankier Alessandro Torlonia. Zmagania z jeziorem musiały dać mu się mocno we znaki, mawiał bowiem często: Albo Torlonia osuszy Fucino, albo Fucino wysuszy Torlonię („O Torlonia asciuga il Fucino, o il Fucino asciuga Torlonia”). Za swoje zasługi Torlonia został uhonorowany przez króla Wiktora Emanuela tytułem księcia. Dziś na miejscu jeziora rozciąga się równina pocięta szachownicą pól uprawnych, ale można nadal oglądać XIX-wieczny kanał odpływowy, zwany po włosku l’emissario.

Cocullo w Abruzzi, fot. Paolo Fefe’ / Flickr, CC BY-ND 2.0


Angitia

Wśród miejscowości położonych nad jeziorem Fucinus słynne było Lucus Angitiae, miasto, którego nazwa znaczy dosłownie Gaj Angitii (dzisiejsze Luco dei Marsi). Znajdowało się tam sanktuarium środkowoitalskiej bogini, której imię Kubiak podaje w spolszczonej wersji „Angicja”, wywodzącej się z łaciny średniowiecznej. Jako bóstwo chtoniczne, związane z ziemią, Angitia była boginią świata poziemnego, a jednocześnie sprawczynią życia i płodności natury, jak Cerera. Najbardziej jednak znana była jako bogini-uzdrowicielka; szczególnie jako ta, która leczy ukąszenia węży. Nie znamy dobrze jej kultu, ale węże – częsty atrybut bóstw chtonicznych i uzdrawiających – odgrywały w nim niewątpliwie pewną rolę. Jedyny zachowany posążek bogini przedstawia ją właśnie z wężem w rękach.

Marsi

Kult Angitii był rozpowszechniony w środkowej Italii, ale wyjątkową czcią otaczali ją Marsowie, zamieszkujący rejon jeziora Fucinus. Należeli do ludów sabelskich, spokrewnionych etnicznie z Sabinami i Samnitami, i podobnie jak Samnici cieszyli się reputacją mężnych i walecznych żołnierzy. Jak pisał grecki historyk Appian z Aleksandrii (II wiek n.e.), odkąd Rzymianie ich sobie podporządkowali i zawarli z nimi przymierze, żaden rzymski triumf nie odbył się bez ich udziału[1]. Jednak na początku I wieku p.n.e. Marsowie wystąpili zbrojnie przeciwko Rzymowi, stając na czele żądających równouprawnienia Italików podczas wojny nazywanej początkowo marsyjską, później italską lub sprzymierzeńczą (lata 90–87 p.n.e.). Wojna wymusiła ostatecznie na Rzymianach przyznanie zbuntowanym sprzymierzeńcom statusu pełnoprawnych obywateli rzymskiego państwa.

Dla Rzymian i sąsiednich ludów italskich Marsowie byli jednak nie tylko doskonałymi żołnierzami. Dziś mało kto wie, że byli znani jako nieodrodni synowie dzikiej, surowej natury, obdarzeni wyjątkowymi, niemal nadprzyrodzonymi zdolnościami, dzięki którym potrafili poskramiać węże i leczyć ich ukąszenia. Zapewne już w III wieku p.n.e. zyskali w Rzymie opinię zaklinaczy węży, wieszczków i augurów. Ich renoma wzrosła jeszcze za cesarstwa. Z czasem słowo Marsus stało się dla Rzymian wręcz synonimem maga, czarownika. Do magicznych mocy Marsów rzymska elita odnosiła się wprawdzie ze sceptycyzmem, ale ich szczególna umiejętność obchodzenia się z wężami była bezsprzecznym faktem, co czyniło z nich cenionych znawców w tej dziedzinie. Marsyjscy domitores serpentium, pochodzący z wybranych, być może kapłańskich rodów, potrafili nie tylko „zaklinać” i oswajać węże, lecz także pozyskiwać ich jad używany w medycynie. Doskonale opanowali też sztukę leczenia ziołami.

O niezwykłych zdolnościach Marsów wspominało wielu starożytnych autorów, przede wszystkim Pliniusz Starszy, który przebywał w ich regionie za Klaudiusza w związku z pracami nad osuszeniem jeziora Fucinus, a także Lukan, Gelliusz i słynny lekarz Galen.

Około roku 1000, w rejon Appennino Abruzzese przybył św. Dominik Opat (951-1031 r.), nazywany też Dominikiem z Foligno albo z Sory. W pierwszym z tych miast się urodził, w drugim spędził ostatnie lata życia. Był mnichem benedyktynem, kapłanem, reformatorem życia monastycznego, fundatorem klasztorów. Jako młody zakonnik zdobywał wiedzę w opactwie Montecassino, później zakładał klasztory w centralnych Włoszech, między innymi San Salvatore w pobliżu Rieti, San Pietro del Lago w rejonie jeziora di Scanno w regionie Abruzzo, San Pietro Avellana w górskich okolicach Castel di Sangro na północy dzisiejszego Molise, wreszcie l’Abbazia San Domenico w mieście Sora w południowo-wschodnim Lacjum, gdzie go pochowano. Mimo że zawsze tęsknił za życiem pustelniczym, nie odsunął się od świata i ludzi.

San Domenico i węże. Do 2012 roku uroczystość ku czci św. Dominika odbywała się w pierwszy czwartek maja, obecnie ma miejsce 1 maja
San Domenico i węże. Do 2012 roku uroczystość ku czci św. Dominika odbywała się w pierwszy czwartek maja, obecnie ma miejsce 1 maja


Il Santo dei serpenti

Mieszkańcy tych stron zapamiętali mnicha jako tego, który pomagał chorym, cierpiącym, pokrzywdzonym – zwykłym szarym ludziom. Dla nich był uzdrowicielem, lekarzem i cudotwórcą, którego słuchały nawet dzikie zwierzęta. Dominik chronił ludzi przed niebezpieczeństwami, na jakie w swoim regionie byli najbardziej narażeni. Na górskich, zalesionych terenach były to wilki, psy zarażone wścieklizną i… węże. Takiego świętego znamy z tradycji ludowej i niektórych średniowiecznych kronik. W okolicach Sory, w dolinie rzeki Liri, a także w południowym Abruzzo, dawniej zamieszkiwanym między innymi przez Marsów, Dominik jest do dziś czczony jako święty chroniący przed ukąszeniami jadowitych węży i wściekłych psów.

Wśród opowieści o jego cudach, niezwykle sugestywne są te z okolic miejscowości Cocullo, leżącej między Celano a Sulmoną. Według jednej z nich uratował niemowlę z paszczy wilka, rozkazując bestii oddać dziecko matce; wiele innych opowiada o tym, jak ocalił od śmierci ludzi pokąsanych przez węże.

Cocullo. Majowa uroczystość św. Dominika. Główny plac miasteczka wypełniają tłumy cocullesi i przybyszów z daleka. W samo południe rozpoczyna się jedyna w swoim rodzaju, przedziwna procesja, w której niesiona jest figura świętego… opleciona przez żywe węże. La festa dei serpari.

Mieszkańcy Cocullo, nazywający siebie nieprzetłumaczalnym, miejscowym słowem serpari (od włoskiego serpe – wąż), potrafią, jak dawni  Marsowie, chwytać i poskramiać węże. Znają ich kryjówki i zwyczaje, bezbłędnie rozpoznają gatunki niejadowite, bo tylko takie obecnie przynosi się z górskich okolic na święto Dominika. Węże, schwytane w kwietniu przez mieszkańców, są umieszczane w specjalnych skrzyniach, karmione i pojone, a po uroczystości wypuszczane na wolność. Gdy rozpoczyna się procesja, mężczyźni i kobiety wkładają je na figurę świętego. Trzymają je gołymi rękami; spokojnie, bez lęku, a zwierzęta nie okazują agresji. Niektórzy owijają je sobie wokół ramion i szyi… Czyżby garstka serpari zachowała jakąś cząstkę niezwykłych umiejętności dawnych Marsów, przekazywanych przez setki lat z pokolenia na pokolenie?

W lokalnym zwyczaju i katolickim obrzędzie przetrwało coś z pradawnego rytuału. Okruchy starożytności. Może nawet prahistorii…


Czy wiesz, że…?

O wyjątkowych zdolnościach Marsów pisał między innymi Pliniusz Starszy (I wiek n.e.) w Historii naturalnej. Odporność na jad węży i wiedzę o leczeniu ziołami Marsowie mieli odziedziczyć po synu italskiej czarodziejki-bogini Kirke, od którego – wedle dość powszechnej opinii – pochodzili (ks. VII). Pod wpływem zaklęć Marsów – pisał też Pliniusz – węże miały się schodzić nawet podczas nocnego spoczynku (ks. XXVIII).

Ten sam wątek znajdujemy w Nocach attyckich Aulusa Gelliusza (II wiek n.e.), gdzie czytamy: Pewne marsyjskie rodziny, które nie skaziły swego pochodzenia domieszką obcej krwi, zachowały szczególną zdolność poskramiania najbardziej jadowitych węży oraz cudownego uzdrawiania ziołami, na które rzucają specjalne zaklęcia (ks. XVI).

Posted on

Z wizytą w Kairze

Kair w języku arabskim to „al-Kahira” (arab. القاهرة), co oznacza Zwycięska. Nosi też miano Miasta Tysiąca Minaretów oraz Matki Świata. I nie bez powodu – jest największym ośrodkiem kultury islamskiej i największą metropolią Bliskiego Wschodu.

Kilka słów o historii

Historia miasta sięga – a jakże inaczej w Egipcie! – czasów starożytnych. Założone zostało ze względów politycznych: około 3150 roku p.n.e. faraon Namer (lub Meser), dokonał zjednoczenia Górnego i Dolnego Egiptu. Przypomnijmy, że przed tą datą istniały de facto dwa państwa nad Nilem, jednak Namer doszedł do wniosku, że rządy nad połączonym królestwem będą korzystniejsze. Aby jednak sprawnie je kontrolować, niezbędne było miasto położone nieco bardziej na północ od Teb. Wybór padł na strategiczną lokalizację tuż przed punktem, w którym Nil rozwidlał się na kilka odnóg. Tam właśnie powstało miasto Ineb-hedż (egip. Biały Dom). Według tradycji za datę jego założenia przyjmuje się rok 2925 p.n.e. Tym samym dzisiejszy Kair pretenduje do rangi jednego z najstarszych miast świata. Nazwa Memfis jest grecka; uważa się, że pochodzi od określenia Men-nefer, odnoszącego się do grobowca faraona Pepiego I. Notabene nazwa ta pojawiła się w użyciu dopiero w II tysiącleciu p.n.e. Dziś Memfis leży około 24 km od współczesnego Kairu.

Rozkwit Memfis przypadł na czasy III i IV dynastii, czyli na trzecie tysiąclecie p.n.e. To właśnie wówczas wzniesiony zostały „symbol” Egiptu – wspaniałe grobowce w kształcie ostrosłupa, które znamy pod nazwą piramid. Co istotne, grobowce powstały po zachodniej stronie Nilu zgodnie z egipskimi wierzeniami, że dusza udaje się do krainy zmarłych położonej na zachodzie. Umożliwiło to między innymi rozbudowę miasta po wschodnim brzegu rzeki w wiekach późniejszych. Przez długie stulecia Memfis pozostawało polityczną stolicą kraju (rolę religijnego centrum sprawowały Teby), a jego ranga podupadła dopiero wraz z założeniem Aleksandrii na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Przejęła ona znaczną część ekonomicznych funkcji dawnej stolicy. Z minionej świetności starożytnego miasta, poza kompleksem świątynnym w Sakkarze i Gizie, niewiele zostało dla nas współczesnych – a to dlatego, że Arabowie przybyli do Egiptu w VI wieku n.e. wykorzystali kamienie z memfickich budowli do wzniesienia miasta, które dało podwaliny dzisiejszemu Kairowi.

Wielki Kair (arab. القاهرة الكبرى, Al-Kahira al-Kubra) to największy metropolitalny obszar w Afryce i 16 na całym świecie. Zajmuje ok. 1700 km² i liczy ok. 15 mln mieszkańców

Mowa o Al Fustat, prototypie miasta, którego niektóre pozostałości zachowały się po dzień dzisiejszy. Arabska nazwa Fustat oznacza namiot. Wiąże się z nim legenda o gołębicy: miała ona znieść jajko w namiocie wodza, który dokonał podboju Egiptu, niejakiego Amra Ibn al-Asa. Rzecz jasna Amr uznał to za znak od Allaha i po zwycięskim szturmie na rzymską twierdzę Babilon polecił swoim żołnierzom rozłożyć namioty wokół swojego. Wkrótce po tym, w roku 642, wzniesiono pierwszy w mieście meczet,  który można potraktować jako kamień węgielny pod podwaliny osady. Rozkwit miasta następował stosunkowo szybko; Al Fustat stałp się głównym ośrodkiem administracyjnym w Egipcie, a także największym miastem w kalifacie umajjadzkim. W IX wieku miasto liczyło 120 tysięcy mieszkańców. W 969 roku założone  zostało wspomniane już miasto Al Kahira, w skład którego weszło również Al Fustat, a w roku 971 fatymidzki kalif Al-Mu’izz przeniósł tu z Tunezji swój dwór. Od tego czasu, aż po czasy obecne, Kair pełni rolę stolicy Egiptu.

Samo Al Fustat zostało niemal doszczętnie spalone w obliczu zagrożenia ze strony krzyżowców pod wodzą króla Jerozolimy, Almaryka. Mieszkańcy tej dzielnicy zostali ewakuowani do Al Kahiry, skąd mogli obserwować pożar trawiący ich domy. W tym okresie na karty historii Egiptu (i Kairu) wkracza słynny dowódca al-Malik an-Nasir Salah ad-Dunja wa-ad-Din znany jako Saladyn. To właśnie on odparł wojska chrześcijan i uratował Kair przed oblężeniem.

Saladyn obronił Egipt przed krzyżowcami (fot. Wikimedia)

 

Dzieje średniowiecznego Egiptu były dość burzliwe; władza stosunkowo często przechodziła z rąk do rąk, jednak należy sprawiedliwie przyznać, że wszyscy władcy, bez względu na przynależność do konkretnej dynastii, dbali o kulturowy i architektoniczny rozwój miasta. W średniowieczu Kair był jednym z najważniejszych bliskowschodnich centrów nauki i kultury; powstawały tu uniwersytety i szkoły koraniczne, meczety i bazary. Najsłynniejszą świątynią muzułmańską tego okresu pozostaje wspaniały meczet Al-Azhar (arab. ‏جامعة الأزهر‎, Dżāmiʻat al-Azhar), będący de facto kairską uczelnią teologiczną. Co ciekawe, jest to budowla, która nigdy nie została zburzona, jakkolwiek Saladyn  w ramach „rewolucji” religijnej nakazał zniszczenie ponad stu tysięcy książek, manuskryptów i prac zgromadzonych w czterdziestu pokojach. Inną ciekawostką pozostaje fakt, że w murach Al Azhar mogą studiować kobiety. Jeśli chodzi o zachowany średniowieczny bazar, to mowa oczywiście o Chan al Chalili, suk, którego historia sięga 1382 roku, kiedy to emir o tym nazwisku zbudował dla sułtana rozległy kompleks łączący zajazd i targowisko. Obecnie jest to cała dzielnica handlowa.

O Kairze można śmiało powiedzieć, że „przeskoczył” on z epoki średniowiecza od razu w środek Oświecenia, a to za sprawą Napoleona i jego podboju. Gdy w 1798 roku Bonaparte stanął na czele swej armii na egipskiej ziemi, stwierdził z niekłamanym zdumieniem, że w Kairze nie ma ani jednej brukowanej ulicy. Faktycznie, jakkolwiek tysiące przecudnych minaretów wznosiło swe smukłe szyje ku niebu, wierni stąpali do nich po glinianych traktach. Pierwsze próby zmodernizowania miasta nastąpiły zatem pod krótką, bo zaledwie trzyletnią okupacją francuską i były z powodzeniem kontynuowane przez Anglików w kolejnych latach. W 1851 roku zaczęto budowę kolei żelaznej, a zielonym światłem dla urbanizacji była budowa Kanału Sueskiego. Od końca lat 60 XIX wieku datuje się wzrost zainteresowania egipskimi zabytkami, a co za tym idzie, napływ turystów. Kair musiał mieć odpowiednie zaplecze architektoniczne, toteż kolejni władcy Egiptu pod czujnym okiem Europejczyków zaczęli rozbudowywać miasto. W zachodniej części powstawać zaczęły luksusowe wille, stawiane na pustynnym terenie; aby go nawodnić, zmieniono nieco bieg rzeki poprzez budowę kanału. Ostateczny rozkwit i urbanizacja miasta nastąpiły za rządów Nasera, który zrewolucjonizował cały Egipt w tej dziedzinie, wznosząc między innymi słynną tamę nazwaną jego nazwiskiem. Owo połączenie średniowiecza i nowoczesności, niekiedy nieco topornej i noszącej znamiona socrealizmu (szczególnie na placu Tahrir), daje niesamowity efekt, a dzisiejsze miasto bez wątpienia wzbudza żywe emocje w każdym odwiedzającym.

Nil


Spacerem po kairskich ulicach

W Kairze najprzyjemniej jest jesienią i zimą. Co ciekawe, powietrze pachnie tam wówczas jak u nas w kwietniu i w maju, czyli wiosennie. Ćwierkają wszędobylskie wróble, koncertują ptaki. Zmęczone europejską zimową szarówką oczy nacieszyć się mogą widokiem kwiatowych girland zwisających z balkonów bogatszych dzielnic miasta. Temperatura wynosi około 20 stopni –  to najlepszy czas na piesze wycieczki po ulicach miasta. Latem, kiedy z nieba leje się morderczy żar, spacery wydają się praktycznie niemożliwe. Jedynym problemem zimą jest zapadający dość szybko zmrok, chociaż i tak Kair jest pod tym względem uprzywilejowany – mrok ogarnia miasto około 17, kiedy u nas od dwóch godzin panują już przysłowiowe egipskie ciemności. Wieczór daje możliwość podziwiania iluminacji, orgii kolorów, którymi miasto rozbłyskuje. Lśnią witryny sklepów, drapacze chmur, balustrady mostów, uliczne latarnie, barki na Nilu, a jakość i natężenie światła zmienia się w zależności od jego źródła: mogą to być typowe arabskie lampki zawieszone w kawiarniach, emitujące ciepły, kuszący poblask, albo metaliczne światła nowoczesnych budynków. Miasto nigdy nie śpi.

Kairu nie sposób zwiedzić w jeden dzień, ani w dwa, ani nawet w kilka. Egipska stolica jest bowiem jak mozaika, wielobarwna, różnorodna, inna na każdym kroku. Przypomina labirynt, z którego wyjścia prowadzą w najbardziej nieoczekiwane miejsca. Idąc nowoczesną, szeroką aleją nie spodziewamy się bynajmniej, że za zakrętem zacznie się dzielnica średniowieczna, czyli plątanina wąskich, krętych uliczek. Jadąc ulicą na zachód nie przypuszczamy, że nagle zza nowoczesnego mieszkalnego bloku wyłoni się w pełnej krasie piramida Cheopsa. Miasto szokuje, przenosi nas z epoki w epokę bez najmniejszej zapowiedzi, bez uprzedzenia, bez ostrzeżenia.

Najstarsza część Kairu wpisana jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO (fot. Francisco Anzola / Wikimedia Commons)

 

W zasadzie po Kairze nie da się tylko spacerować: potrzebne jest także klimatyzowane auto, które, poprzez nieskończone korki, dowiezie nas do miejsca, gdzie spacer można uskutecznić. Trasa ta ciągnie się od północnych przedmieść do samego centrum, przy czym musimy pamiętać, że zbliżając się do owych przedmieść wjeżdżamy na autostradę, która dowiezie do serca Kairu i nagle urwie się w gąszczu wielopasmowych ulic. Wyłoni się później ponownie z asfaltowego wężowiska po północnej stronie miasta, by zawieźć nas dalej, na wschód, brzegiem Morza Czerwonego, przez pustynię, do Hurghady. To, co podczas takiej przejażdżki z północy rzuca się w oczy najbardziej, to ogromny kontrast między dzielnicą biedy – Szubra al-Chajma a bogatymi zachodnimi dzielnicami usytuowanymi tuż przed Gizą. Napawając wzrok widokiem pięknych, ozdobionych kwiatami budynków, wzniesionych w modernistycznym stylu przywodzącym na myśl lata ‘20, mamy w pamięci tekturowe domy i nędzne blokowiska z mułowej cegły, zamieszkiwane przez bosonogich emigrantów. To jest właśnie Kair: połączenie nędzy z luksusem, skrajnego ubóstwa z niebotycznym bogactwem.

Sama przejażdżka kairskimi ulicami to wyczyn przyprawiający niektórych o stan przedzawałowy. Kierowców egipskich nie da się porównać z żadnymi innymi – ustępują im nawet zaprawieni w bojach Włosi. Dość powiedzieć, że przekroczenie ulicy na przejściu dla pieszych graniczy z cudem. O ile sami kairczycy dokonują tego ze stoickim spokojem, wkraczając na środek pasów jakby wychodzili do przydomowego ogródka, o tyle zdesperowany Europejczyk, zanim podejmie największe ryzyko swego życia, spędzi na krawężniku zapewne ponad kwadrans. Niewiele lepiej wygląda kairska ulica zza kierownicy: podczas gdy miejscowe piękności odziane w eleganckie hidżaby, z nienagannym makijażem, nonszalancko jedną ręką prowadzą drogie wozy, zmieniając dowolnie pasy bez spoglądania w lusterko, Europejczyk kurczowo ściska kierownicę w spoconych dłoniach i trzyma obie nogi w pełnej gotowości, nie wiedząc, czy naciskać na gaz, czy raczej na hamulec…

Jeśli już jednak dotrzemy na miejsce przeznaczenia – czyli spaceru, czeka nas na ogół miła niespodzianka. Najmilsza bodajże w historycznej dzielnicy zwanej Starym Kairem albo Kairem islamskim – obowiązkowym punkcie wszystkich programów wycieczkowych. Stary Kair to przede wszystkim średniowieczne dzielnice koptyjskie, pełne charakterystycznych kościołów, a także smukłe, brunatne lub białe minarety. To wreszcie kręte uliczki – bazary prowadzące do najważniejszego, wspomnianego już Chan al Chalili. Powietrze pachnie tu specyficzną, orientalną mieszanką woni – przyprawami, kadzidłem, mirrą, olejkiem różanym i jaśminowym. Aromaty te mieszają się z zapachem sziszy, obowiązkowo palonej w każdej niemal kawiarni, a nade wszystko z ciężkim zapachem gotowanej kawy. Można odnieść wrażenie, że suk trwa w niezmienionej formie od setek lat; ten sam gwar niósł się nad nim zapewne w XIV wieku. Zakupy na nim to sama przyjemność, okraszona miętową herbatą i wymianą uprzejmości, pozwalających przejść do mniej lub bardziej poważnych negocjacji. Bez targowania nie ma zakupów, o czym zapewne wiedzą wszyscy, który mieli okazję dokonywać transakcji arabskim zwyczajem. Na Chan al Chalili  robi się to wszakże wśród klimatycznych zaułków, pod łukowatymi sklepieniami, w blasku migoczących arabskich lampek. Zazwyczaj nie wychodzi się z tego miejsca z pustymi rękami. Kairscy kupcy mają ponad siedemsetletnią wprawę w sztuce marketingu.

Kairscy kupcy mają ponad siedemsetletnią wprawę w sztuce marketingu

Warto wspomnieć o koptyjskich kościołach, które niemal w niczym nie przypominają naszych. Są znacznie skromniej wyposażone, przywodzą trochę na myśl greckie lub prawosławne cerkwie. Ich surowy wygląd miał za zadanie skupiać uwagę wiernych na modlitwie i kierować ich myśli ku Bogu. Najsłynniejszym koptyjskim kościołem jest bez wątpienia Kościół Zawieszony, datowany na lata 689–692. Była to pierwsza chrześcijańska świątynia tego typu w Kairze; co istotne, jest to siedziba papieża aleksandryjskiego (pamiętajmy, że Koptowie mają swojego własnego duchowego zwierzchnika). Jej architektura jest nietypowa – nawę umieszczono nad przejściem do starożytnej rzymskiej Twierdzy Babilon, a wejście do niej stanowi zwieńczenie dwudziestu dziewięciu schodów. Dzisiejszy wygląd świątynia zawdzięcza przebudowie, jaka miała miejsce w XIX wieku, kiedy to wzniesiono przedsionek. Za trzynastowieczną marmurową amboną znajdują się trzy prezbiteria. Przed amboną wznosi się trzynaście kolumn, symbolizujących Jezusa i dwunastu apostołów. Specyficzną cechą koptyjskich kościołów jest kolor kolumn – czarna uosabia Judasza, natomiast szara Tomasza.

Nie mniej ciekawa, choć w odmienny sposób, jest dzielnica Zamalek (Zamalik) na wyspie Dżazira, uważana za jedną z najbogatszych w Kairze. Odwiedzając ją, na moment można odnieść wrażenie, że przebywa się w luksusowej europejskiej dzielnicy jakiegoś wspaniałego miasta, jednak arabskie szyldy na wystawach sklepowych szybko uświadomią nam, gdzie jesteśmy. Trudno znaleźć tu uliczną kawiarnię albo skromne stoisko z produktami pierwszej potrzeby, za to spotkać można prawdziwych kairskich elegantów. Mieszkańcy tego rejonu miasta noszą się po europejsku. Część kobiet nie nosi zasłon na włosach, mężczyźni paradują w markowych garniturach. Galabiji raczej nie zobaczymy. W ekskluzywnych sklepach nabyć można praktycznie wszystko, o ile dysponuje się odpowiednią ilością gotówki. Nic nie stoi na przeszkodzie, by pozachwycać się przez szybę… W tej właśnie dzielnicy mieści się ambasada Polski, ulokowana zresztą obok budynków goszczących misje dyplomatyczne wielu innych krajów.

Warto spojrzeć na Egipt także nocą. Ciekawy widok rozpościera się z Wieży Kairskiej (fot. Przemyslaw “Blueshade” Idzkiewicz /  Wikimedia Commons)

Spacerować można także przy brzegu Nilu; pamiętajmy jednak, że wzdłuż kanału ciągną się szerokie, wielopasmowe jezdnie. Nad rzeką panuje ogromny hałas; jeśli więc chcemy spotkać się z Nilem twarzą w twarz, najlepiej jest poszukać zejścia na nabrzeże, gdzie cumują statki. O ile w Luksorze po rozkołysanych wodach suną białe feluki, o tyle w Kairze spotkać można najczęściej kilkupiętrowe barki; feluk jest zdecydowanie mniej. Sam Nil przepływający przez stolicę Egiptu to zupełnie inna rzeka niż ta znana nam z południa kraju. Wydaje się znacznie węższy niż wcześniej, a przecież jeszcze nie zdążył się rozgałęzić na swe liczne odnogi. W czasach antycznych i średniowiecznych koryto rzeki było dużo szersze niż obecnie; do dzisiejszego rozmiaru i wyglądu rzeki przyczyniła się bez wątpienia tama w Asuanie, która sztucznie wyregulowała bieg Nilu. W pobliżu przystani można znaleźć przyjemne kawiarnie, w których można skosztować pysznej miętowej herbaty i zrelaksować się przed dalszą drogą.

Najbardziej szokującym miejscem w Kairze jest bez wątpienia Miasto Umarłych – cmentarz zamieszkiwany przez żywych mieszkańców miasta należących do najuboższej warstwy społecznej. Arabska nazwa tego miejsca to al-Arafa; spoczywa tu wielu historycznych władców miasta. Miasto Umarłych cieszy się złą sławą: ponoć nigdy nie przyjeżdża tu policja, pozostali mieszkańcy Kairu również się tam nie zapuszczają. Wśród grobowców i trumien toczy się codzienne życie: rodzą się dzieci, umierają starcy, odbywają się wesela. Miejscowi niechętnie patrzą na przyjezdnych, turystów w zasadzie nie chcą wpuszczać. I tylko dzieci z właściwą sobie ufnością odpowiadają szczerym uśmiechem na uśmiech, pozostając pod czujnym spojrzeniem matek.

Cmentarz Północny w Kairze, fot. Flickr / cyanocorax
Cmentarz Północny w Kairze, fot. Flickr / cyanocorax


Zabytki  must visit

Co warto zwiedzić w Kairze? Oczywiście meczety. Jest ich bez liku, jednak nie do wszystkich mogą wchodzić kobiety. Jednym z najpiękniejszych obiektów tego typu, a z całą pewnością najstarszym, jest meczet Ahmada Ibn Tuluna, wzniesiony w 879 roku. Prace nad nim trwały raptem trzy lata; jest to do dziś dnia trzeci pod względem powierzchni meczet na świecie, natomiast największy w Kairze. Wzniesiony został w nie byle jakim miejscu, bo na Wzgórzu Dziękczynnym, gdzie wedle muzułmańskiej tradycji miała zatrzymać się arka Noego. Charakterystyczną jego cechą jest schodkowy minaret. Jak chcą historycy, projektu dokonał sam Ibn Tulun, namiestnik Egiptu, który miał nawijać kawałek pergaminy na palec; zapytany przez jednego z obecnych, co też robi, odparł, że projektuje minaret. Meczet był kilkakrotnie restaurowany, po raz ostatni w 2004 roku. Dzięki swemu surowemu pięknu połączonemu z bogatą ornamentyką, stanowi istną perełkę wśród religijnych obiektów Kairu.

Jedną z piękniejszych  świątyń jest również meczet Muhammada Alego, zwany także Meczetem Alabastrowym, wzniesiony w latach 1824–1848. Został wzniesiony w modnym wówczas w islamskim świecie stylu osmańskim; swą konstrukcją nawiązuje do budowli tureckich. O ile jego fasada sprawia wrażenie jasnej i nieskalanie czystej, wnętrze przedstawia sobą widok zgoła inny. Panuje w nim półmrok rozpraszany zwisającymi z sufitu lampionami, które nie dają jednak zbyt wiele światła. Wystarczy go jednak, aby podziwiać zdobienia na kopułach i filarach. Przepiękny jest też wewnętrzny dziedziniec meczetu, z charakterystyczną fontanną, gdzie ażurowe arkady aż proszą, by się nimi przespacerować albo usiąść w ich cieniu. Meczet znajduje się na terenie kompleksu zwanego Cytadelą Kairską. Jest to istna średniowieczna twierdza, której powstanie przypisuje się Saladynowi. Wzniesiona została w latach 1176–1183 na wzgórzach Mukattam. Twierdza pełniła funkcję obronną miasta, jak również stanowiła siedzibę władców Egiptu aż do 1849 roku. Z Cytadeli rozpościera się zapierający dech widok na miasto, na wznoszące się ku niebu wysmukłe minarety i nowoczesne drapacze chmur. Przy niskim smogu widać doskonale piramidy sprawiające wrażenie bardzo bliskich… a zarazem niezwykle odległych. Wizyta w Cytadeli to niezapomniane przeżycie.

Wizyta w Muzeum Egipskim to punkt obowiązkowy podczas zwiedzania Kairu (fot. Celio Maielo / Wikimedia Commons)

Nie można zwiedzać Kairu bez wizyty w Muzeum Kairskim. Jest to przysłowiowa wisienka na torcie, miejsce wzbudzające zachwyt i wzruszenie. Obiektu tego reklamować zresztą nie trzeba – to właśnie tam można spojrzeć w oczy Tutanchamonowi i Ramzesowi II. Aż się prosi, by sparafrazować w nim słowa Napoleona: tysiące lat patrzą na nas z tych murów.

Fascynujący jest widok rozświetlonego Kairu z okna samolotu. Lot nad metropolią trwa dobrych kilkanaście minut, a miasto zdaje się nie mieć końca. Opuszczając je, wciąż pamięta się jego niezwykły klimat, którego nie sposób oddać słowami. Trzeba tam pojechać, wciągnąć pełną piersią powietrze przesycone tysiącem zapachów, posłuchać kakofonii dźwięków, tak innych od naszych europejskich, nasycić oczy widokiem luksusu i nędzy, poczuć na języku gorzki smak egipskiej kawy i słodycz zimowych pomarańczy, dotknąć chropowatych fasad kościołów i meczetów, ogarnąć miasto wszystkimi zmysłami. Inaczej nie można go poznać, przesiąknąć nim. Jest zupełnie inne niż wszystkie możliwe europejskie miasta; jednocześnie przytłacza i zachwyca. Na jego ogromnej powierzchni odnaleźć można tysiące wysepek: dzielnic, muzeów, bazarów, a każda z nich stanowi odrębny świat. To tak, jakby Kair składał się z mnóstwa osobnych, wewnętrznych miast. Wszystkie zapadają w pamięć i raz po raz przypominają o sobie, nawołując do ponownej wizyty w ich murach.